Odcinek pełen Malfoyów. Głównie dlatego, że przez cały czas przy pisaniu „A my to już mgła" wspominam o rzeczach, które się w książce nie wydarzyły, a które dopisałam sobie sama. Chyba najwyższy czas parę rzeczy wyjaśnić. No i przedstawić szanownym czytelnikom Madame. Tak bardziej oficjalnie.

Uwaga na brak chronologii.

„Sieć pełna szkła"

5) Malfoy Manor, 1963

- Mówię tylko, że należy coś z tym zrobić – mówi Anna Malfoy, starając się trzymać swój gniew na wodzy. Okazywanie zniecierpliwienia w obecności Madame nigdy nie było najlepszym pomysłem, tyle zdołała się już nauczyć.

Jest już jednak za późno i Anna Malfoy rzuca mężowi błagalne spojrzenie, bo Madame powoli odkłada sztućce i splata dłonie, odchylając się lekko do tyłu i przeszywając ją wzrokiem, jakby oglądała właśnie coś przeznaczonego na wyginięcie.

- Co na przykład? – pyta, a Anna słyszy w jej głosie pokłady zniecierpliwienia i silną nutę powątpiewania.

- Nie trudno byłoby znaleźć poparcie dla planów obalenia Heathworna – mówi spokojnie Abraksas . – Nie jestem przekonany, czy byłaby to najlepsza droga, ale z pewnością nie jest to rzecz niewykonalna.

Madame marszczy brwi i przygląda się swojemu wnukowi uważnie.

- Pozwól, że się upewnię, że dobrze rozumiem. Chciałbyś, przy pomocy paru rodzin o podobnym nastawieniu, odsunąć Micheala Heathworna od władzy. Oczywiście, co za tym idzie, odchodzą z nim wszyscy jemu podobni, wliczając w to nasz ulubiony przypadek, czyli tego głupca Warrena, czyż nie?

Abraksas przytakuje, nadal opanowany, i spokojnie kroi stek na maleńkie kawałki. Anna nie je. Jest częścią tej rodziny od dziewięciu lat, ale nadal nie przyzwyczaiła się do Madame i chyba nigdy się do niej nie przyzwyczai.

- Niech zgadnę jakie to będą rodziny? Blackowie? Lastrangowie?

- Między innymi.

Anna wie już, że nie potrzebnie wciągnęła Abraksasa w tą rozmowę. Teraz Madame będzie zła na nich oboje i trzeba będzie ją ułagodzić nim wyjedzie. Ta myśl przywraca jej zagubiony gdzieś po drodze gniew. To nie jest przecież tak, że oni nie mają racji. Każdy głupiec wie, że te tendencje ministerstwa do faworyzowania czarodziejów mugolskiego pochodzenia skończą się tragicznie. Ci ludzie nie mieli zupełnie wymaganych kwalifikacji. Nie można się nauczyć magii w kilka lat. Nie da się nadrobić takich zaległości. Wszyscy wiedzieli, że coś z tym powinno się zrobić, bo tak dalej być nie może.

- Większość rodzin czystej krwi by nas poparła.

Madame przenosi wzrok z Abraxasa na nią.

- Ach, rodziny czystej krwi...- Madame wpatruje się przez chwilę w głąb kieliszka z czerwonym winem. – Te same rodziny czystej krwi, które nadal nie mogą się podnieść po ostatniej wojnie? Te same rodziny, które pozwoliły na wybór Heathworna?

- Nikt nie wiedział, że to będzie miało takie konsekwencje. Heathworn jest dobrym politykiem i niezłym czarodziejem. Praktycznie nie widać po nim mugolskiego pochodzenia. Skąd mogliśmy wiedzieć, że jako minister będzie się zachowywał tak irracjonalnie?

- Nikt nie mówi, że to Heathworn jest problemem – wtrąca się Anna, dając mężowi swoje poparcie. – Ale on jest źródłem, głową, którą trzeba uciąć, zanim ta hydra rozrośnie się do rozmiarów, których nie będziemy w stanie opanować.

Madame odkłada kieliszek gwałtownie, że stukotem. Składa dłoń w pięść by po chwili rozluźnić palce i znów zacząć wpatrywać się we wnętrze własnej dłoni. Powtarza ten ruch parę razy, przyglądając się własnej ręce z dziwnym skupieniem.

- Jeśli wystąpimy przeciwko Heathwornowi, pół ministerstwa stanie w jego obronie – mówi w końcu, podnosząc wzrok. - On nie bez powodu udziela nominacji za nominacją. To są wszystko osoby mugolskiego pochodzenia, bez kontaktów, bez koneksji, pierwsi czarodzieje nieczystej krwi, którzy zasiadają na tych stanowiskach. Oni zawdzięczają mu wszystko, nie poddadzą się tak łatwo.

Skrzaty domowe wyniosły naczynia i na stole pojawiły się desery. Kieliszki napełniły się niepostrzeżenie, a Abraksas dostrzegł w tej rozmowie szansę na przekonanie głowy rodziny do bardziej zdecydowanych działań.

- Ale my nadal jesteśmy silniejsi. Po naszej stronie jest tradycja, są majątki i ziemia. Mamy więcej zasobów.

Madame uśmiechnęła się drwiąco i znów sięgnęła po kieliszek.

- Doprawdy? Rozejrzyj się. Mamy majątek, zadbałam o to, żebyśmy mieli. Ale z całej rodziny zostaliście tylko wy i wasze dzieci. No i oczywiście ja, chociaż długo już nie pociągnę. Pięć osób. Niedługo będą cztery. Tyle zostało z naszej wielkiej rodziny.

Nagle cała wesołość znika z jej twarzy i Madame znów patrzy na nich surowo. Anna zaciska zęby, powstrzymując się od ostrej riposty i zerka na męża, szukając wsparcia. Abraksas nie patrzy jednak na nią, ale na swoją babkę. Mierzą się wzrokiem jak dwoje drapieżników oceniających siłę przeciwnika. Na koniec, Abraksas opuszcza wzrok, a Madame kontynuuje swoją wypowiedź, jak gdyby nigdy nic.

- Jeśli staniemy otwarcie przeciwko Ministrowi Magii, będziemy zdrajcami. To odwróci od nad część opinii publicznej. Inni nie poprą nas, bo wierzą, że urodzone wśród Mugoli dzieci są naszą przyszłością. Jeśli staniemy przeciwko Heathwornowi, będzie wojna. Nie stać nas na wojnę. Jest nas za mało.

Anna czuła na sobie wzrok Madame. Pytający, drwiący, świdrujący na wylot. Wiedziała, o co ja pytają. Czy stać cię na to, by poświęcić swoje dzieci? Jeśli cię stać, powiedz, może pozwolę ci pójść na tą głupia wojnę.

- Masz rację – powiedział wreszcie Anna. – Ponosi nas. Przecież nic takiego się w sumie nie stało. Przecież nikt od tego jeszcze nie umarł.

Kończy uśmiechem, chociaż to nie ona będzie się śmiać ostatnia.

Ostatni będzie się śmiał los, gdy Madame pochowa ją i jej męża, a jej syn ruszy na wojnę.

Ale Anna Malfoy jeszcze tego nie wie.

6) Sonnenheim, 3.10.1970

Nawet przestępując próg Sonnenheim, Madame nie była pewna, po co tak naprawdę przybyła i czy podjęła już jakąś decyzję. List od Bernarda Lupina miała ze sobą, chociaż czytała go już kilka razy. Nadal nie wiedziała, co o nim sądzi, a co najważniejsze, nie miała pojęcia, co sądzi o nim jako głowa rodziny.

Rozumiała jednak czemu go dostała i co popchnęło tego człowieka do wysłania do niej tej prośby. Nie trudno było wyczytać błaganie i bezsilność spomiędzy gładkich linijek. Madame uznała więc, że przyzwoitość wymaga, żeby przynajmniej przyjrzała się Remusowi Lupinowi z bliska.

Peleryna podarowała jej niewidzialność i Madame wkroczyła w oświetloną przestrzeń holu niezauważona. Podniesione głosy wskazały jej drogę i bez trudu odnalazła całą rodzinę zgromadzoną w salonie. Znalazła też wychudzonego dziesięciolatka siedzącego bez ruchu na kanapie.

- Nie rozumiem, czemu to ty masz dostać dom.

- Może dlatego, że to ja mam środki na jego utrzymanie i odpowiednich znajomych, których można tu przyjmować.

- Och, to teraz jest coś nie tak z moimi znajomymi?

- Co ta twoja mugolska żona do domu przyprowadza, to ja...

Madame przestała się koncentrować na rozmowie. Ta kłótnia nie mówiła wiele dobrego o potomstwie jej siostry i wolała się temu zbyt uważnie nie przysłuchiwać. Nie wiedziała czemu te młode pokolenia okazały się takim rozczarowaniem, ale nie mogła opanować poczucia klęski. Po jej siostrze została grupa nienawidzących się nawzajem ludzi, którzy nie potrafili spojrzeć na rodzinę jak na wspólne dobro, o które należy dbać. Po niej zostanie pewnie tylko ta dwójka osieroconych dzieci, Lucjusz i Morgianna. Syna zabrała jej wojna, córki choroba i wypadek. Wnuka i jego żonę cudza głupota, a najmłodszą wnuczkę jej własne pomyłki.

- Nie mam zamiaru się nim zajmować.

- Ktoś musi.

- Doprawdy? Za mało sierocińców dookoła?

- To rodzina.

- To zwierzę. Ktoś się czuje na siłach wychowywać bestię?

- Rose, kochanie?

- Dlaczego ja? Ja nie mogę, ja...mam dzieci, przecież...

Madame skupiła się na dziecku, usiłując odczytać z jego nieruchomej twarzy co sądzi o tej sytuacji. Chłopiec nawet nie mrugnął, sprawiał wrażenie, że nic go nie obchodzi. Jego bezruch tak zmylił Madame, że gdy wreszcie się poruszył, omal się nie wzdrygnęła. Wymknął się z pokoju nie zauważony przez innych, zwinnie i prędko, ze zwierzęcą gracją i Madame podążyła powoli za nim, wciąż ważąc w głowie wszystkie za i przeciw.

Chłopiec zatrzymał się w bibliotece, przed jednym z wielu prawie jednakowych regałów i zaczął zdejmować z półki książki, jedną po drugiej. Każdą otwierał na spisie treści, w każdej szukał odpowiedzi, po czym porzucał ją, gdy go zawodziła, i sięgał po następną. To, czego szukał znalazł w ostatniej księdze, ciemnej i zakurzonej, pełnej łacińskich liter i zapachu minionych lat. Z tą książką pod pachą udał się pokoju obok, pewnym krokiem kogoś kto wie dokąd zmierza i ma jasno określony cel. Madame zmarszczyła lekko brwi.

Patrzyła jak Remus Lupin odnalazł tajną skrytkę w pokoju swoich rodziców, otworzył ją i wydobył z niej zapasową różdżkę schowaną tam na wszelki wypadek. A potem usiadł na dywanie, otworzył księgę i z absolutnym skupieniem zaczął rzucać zaklęcie.

Madame rozpoznała zaklęcie kilka sekund wcześniej nim zobaczyła jego efekt. Gdy pokój stanął w płomieniach, zdjęła kaptur i zbliżyła się do siedzącej postaci.

- Marnotrawstwo – powiedziała.

Chłopiec wzdrygnął się i wstał szybko z podłogi, mierząc ją zdecydowanym, ale i lekko przestraszonym wzrokiem.

- Nie żal ci tego domu? – zapytała.

- Nie – odparł chłopiec, a Madame widziała w jego oczach, że było dokładnie na odwrót. – Jest mój, oni na niego nie zasługują.

Madame wie, że w pewnym sensie chłopiec ma rację, bo gdyby dom i ukryta w nim magia nie rozpoznały w nim swojego pana, wtedy rozkaz samospalenia by nie zadziałał. No i trudno uznać jego rodzinę za ludzi zasługujących na cokolwiek. Mimo to wyjęła różdżkę i zaklęciem oraz siłą woli uśpiła powoli rozprzestrzeniający się ogień.

Spojrzała w dół, w gniewne oczy tego osieroconego dziecka, i podjęła decyzję. Spokój i dobre wychowanie to cnota, ale dość powszechna. Łzy też by jej nie wzruszyły, ale Madame zawsze miała skłonności do teatralnych gestów, a Malfoyowie umieją doceniać siłę gniewu i zemsty. Może ten chłopiec jest jednak coś wart.

- Spakuj się, zabieram cię ze sobą – rzuciła, odwracając się na pięcie.

Musi jeszcze zejść na dół i poinformować resztę tego zgromadzenia o swojej decyzji, a potem musi znaleźć w sobie siłę, żeby przeżyć jeszcze kilka lat i dać temu dziecku szansę na przetrwanie w tym nieprzychylnym świecie.

Wie doskonale, że może nie dać rady.

7) Gniazdo, wiosna 1967

Gdy dotarła do niej wiadomość, Madame była akurat na Węgrzech, w ostatniej posiadłości, którą zachowała dla siebie, na pamiątkę po rodzinie swoich rodziców. Tej jedynej posiadłości, która nie przeszła w ręce Mugoli. Wracała do tego miejsca raz po raz, a z każdym rokiem pragnienie by tu pozostać i nie wracać już do Anglii stawało się coraz silniejsze. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z jej wiekiem i z cieniem śmierci, który dostrzegała coraz częściej przy sobie.

Pogodziła się już z nadchodzącym końcem, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba, spadł na nią kolejny cios.

Treść wiadomości docierała do niej powoli, fragmentami, jakby jej umysł nie mógł sobie poradzić z ujęciem go jako całości.

Najpierw Warren z tymi jego idiotycznymi pomysłami, o których rozmawiali nie tak dawno temu. Jego brak przygotowania i nieadekwatne umiejętności w stosunku do pozycji jaką zajmuje. Ich ciche oczekiwanie na katastrofę, która musiała nadejść, bo to wszystko są niebezpieczne sprawy. Zbyt niebezpieczne, by oddawać je w ręce głupców.

Wypadek. Anna Malfoy umiera na miejscu, zabija ją zaklęcie odbite rykoszetem. Abraksas jest nieprzytomny, zawieszony na granicy życia i śmierci. Jeszcze inni – piętnastu rannych, sześć ofiar śmiertelnych. I Heathworn mówiący w wywiadzie dla „Proroka", że wypadki się zdarzają, a na zdjęciu on i jego żona, Elisabeth Heathworn, z domu Warren.

Gdy Madame załatwia wszystkie formalności związane z pogrzebem, słyszy wciąż za plecami szum setek osób rozmawiających szeptem właśnie o niej. Czyje na sobie ich wzrok i wie, że czekają na jej decyzję. Wszyscy wiedzą, kto jest tak naprawdę odpowiedzialny za śmierć Anny Malfoy i czekają na jakąś ripostę, na efektowny kontratak. Madame zamyka uszy na ich słowa i spędza całe dnie przy łóżku swojego wnuka, jakby siłą woli mogła go zawrócić ze ścieżki prowadzącej do grobu.

Gdy Abraksas wraca do świata żywych, słaby i pół przytomny, pyta o swoją żonę i Madame kłamie. Jej wnuk usypia ze spokojniejszym sercem. W ciemności nocy Madame przygląda się mu i zastanawia się, czy nie popełniła błędu gdy pozwoliła mu poślubić Annę Rosel. Emocje zawsze komplikują sprawy i Madame wie, że będzie jej trudno przekonać Abraksasa do szybkiego powtórnego małżeństwa. Miłość to zbędny dodatek w ich sferach, ale Madame zawsze miała słabość do Abraksasa, jedynego z jej dzieci i wnuków, który naprawdę urodził się godny imienia Malfoy.

Madame zdąży już zacząć sporządzać listę potencjalnych kandydatek na kolejną żonę dla swojego wnuka, gdy Abraksasa, osłabionego i wycieńczonego, zabierze zwykła, niegroźna w sumie choroba. Zarazi się nią od pielęgniarki mugolskiego pochodzenia, która nie była świadoma tego, że zwykła, mugolska ospa, na którą chorowała córka jej siostry, może w magicznym środowisku ulec mutacji.

Pielęgniarka. Warren. Sześć lat Hogwartu i tyle. Cała wiedza. Głupcy.

Madame nie złoży skargi i nie powie nic. Skupi się na zebraniu w sobie siły potrzebnej do ochrony pozycji swojej rodziny. Nim dojdzie do pogrzebu, pojawią się pierwsze sępy, wilki czekające na ochłap fortuny Malfoyów. Widzą tylko staruszkę i dwoje małych dzieci. Widzą łatwy zarobek. Madame przypomni im czemu przez dziesięciolecia schodzono jej z drogi, pokaże im, jak potrafi kąsać. Nim umrze, odpędzi padlinożerców.

Nie będzie miała innego wyjścia.

Z całej nadziei na przyszłość zostało jej już tylko dwoje dzieci.

8) Malfoy Manor, 6.03.1876

To nie jest to, co jej obiecano, ani to, na co przygotowywała się całe życie, ale wygrać mogą tylko ci, którzy umieją się dostosować do wyroków losu i Delfina nie protestuje. Nie będzie rosyjskich stepów i rosyjskich zim, nie będzie znajomych dworów i śpiewnych głosek. Nie będzie, bo takie jest przeznaczenie i wola niebios, i nie należy nad tym rozmyślać, i nie należy nad tym płakać. A jeśli ona żałuje, jeśli będzie tęsknić za tym chłopcem, któremu była przyrzeczona, to cóż, zaciśnie zęby i przetrwa i to, bo tęsknota minie, jak wszystko inne. To, co dano jej w zamian, to i tak zbyt wiele, o wiele więcej niż powinna pragnąć.

Z resztą, to od początku był jej własny wybór.

Nadal pamięta jak ojciec wezwał ją do gabinetu i przedstawił jej dwie propozycje. Albo ktoś o niezbyt wygórowanych ambicjach, ktoś z ich kręgu, z ich końca świata, albo to. Wielka Brytania. Gdzie nie zna języka, zwyczajów, gdzie nie ma ani jednej znajomej twarzy, gdzie Mugole i czarodzieje mijają się, ale nigdy nie spotykają. Zupełnie inny kraj. Zupełnie inny świat.

Nertus Malfoy potrzebuje żony dla swojego najstarszego syna, powiedział jej ojciec. Silnej kobiety, która pokieruje swoim mężem dla dobra rodziny i będzie wobec niej bezwzględnie lojalna.

A ona pomyślała, czemu nie? Miłość już miałam, miałam już mojego jasnowłosego, pięknego chłopca, teraz mogę sięgnąć po resztę. Po władzę i nazwisko.

Oczywiście, że się zgodziła. Jakby mogła się nie zgodzić. Przyjechała więc z wielka paradą, z galerią kufrów i walizek, z suchymi oczami, i błękitno-białym godłem swojej rodziny wyszytym u brzegu sukni.

Od trzech tygodni nie słyszała dźwięku ojczystej mowy i prawdopodobnie już nigdy go nie usłyszy, ale z tym też się liczyła. Nie brała za to pod uwagę, że nie pozwolą jej rzucić zaklęcia tłumaczącego i teraz, po raz pierwszy od opuszczenia domu, czuje się zagubiona. Znów siedzi w gabinecie, przed wielkim mahoniowym biurkiem i słucha, starając się wyczytać z twarzy tego obcego człowieka to, czego nie potrafi zrozumieć z jego słów.

Nertus Malfoy nie jest głupcem, jedno spojrzenie wystarczyło jej, żeby to zrozumieć, więc on na pewno wie, jakimi ona włada językami i że angielski nie jest jednym z nich. Delfina wie, że to jest jej próba, że on obserwuje ją tak, jak ona obserwuje jego. Dlatego nie protestuje i wsłuchuje się w rytm jego wypowiedzi i obserwuje, uważnie, otoczenie i twarz, każdy najmniejszy szczegół. Skrzętnie zbiera fakty, by dojść do właściwej odpowiedzi. I wciąż powraca do jednego, do siły tego człowieka i do słabości jego dzieci, a także do tego słowa, do którego nie potrzeba jej tłumacza, a które powraca jak bumerang. Family, la familia, rodzina.

A gdy Nertus Malfoy odwraca się w jej stronę i zadaje pytanie, jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź.

Tak, będę wierna, tak, pomogę, tak, gdy odejdziesz, ujmę ich żelazną dłonią i zgniotę jeśli się nie ugną. Tak, tak, tak.

Mais oui, mówi Delfina, w jedynym języku, który choć trochę rozumieją oboje.

Minie parę lat nim przestanie z własną rodziną rozmawiać wyłącznie po francusku.

Te parę lat wystarczy by do końca jej życia mówiono o niej Madame.

Tbc

Mais oui – (fr) oczywiście, że tak

I tak, bawi mnie wrzucanie muzy polskiego romantyzmu do fików o Harrym Potterze, bo czemu nie? Oczywiście to nie jest ta Delfina Potocka, chociażby dlatego, że tamta była Potocka przez małżeństwo, a moja z urodzenia. Tak sobie pożyczyłam od niej nazwisko, gdy doszło do mnie, że Madame po prostu musi być Polką. To się nazywa patriotyzm. Kaczory powinny mi jakiś medal przyznać ;)