Od chaty Gargamela do Wioski Smerfów biegła dobrze znana Smerfom droga, której przejście umiarkowanym tempem w warunkach bezśnieżnych zajmowało niebieskim skrzatom około trzech godzin. Oszacowanie czasu potrzebnego im na dostanie się do wioski było bardzo trudne, więc nikt nie podjął się tego zadania.
Las wyglądał tak, jak wyobrażał to sobie Pracuś, lodowiec nie oszczędził drobniejszych stworzeń, które napotkał na swojej drodze, a większe zwierzęta z mniejszym lub większym powodzeniem wyswabadzały się z cienkiej warstwy pokrywającego je lodu.
Trio z przykrością przyglądało się ofiarom mrozu. Sasetka przystanęła, kiedy dostrzegła dwa norniki. Oba gryzonie ustawione były przodem do siebie, jeden stał na wszystkich czterech łapach z nieco wygiętym w górę kręgosłupem, drugi trzymał się na tylnych łapach, nieco pochylony do przodu. Oba zwierzątka pokrywała grubsza warstwa lodu, a ich ciałka były sine i pozbawione życia. Pierwszy nornik miał odłamane ucho, a drugiego silniejszy wiatr pozbawił obu uszu i jednej z przednich łap.
- Chodźmy, po drodze zajrzymy do Matki Natury - zaproponował Farmer.
- Nie wiem, czy chcę ponownie zaglądać do środka - westchnął smętnie Pracuś. - Chodź, Sasetko. - Blondyn złapał ją za ramię.
Dziewczyna odwróciła pospiesznie wzrok od martwych norników, tocząc bój ze łzami, które uparcie wpychały się jej na oczy. Zwiesiła głowę i pociągnęła nosem, chowając smutną twarz przed starszymi Smerfami.
Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej. Farmer zerwał z kilku krzewów parę liści, które się zachowały i trio wykorzystało je, aby się nimi owinąć. Po drodze ich uwagę przykuł dorodny samiec jelenia szlachetnego. Król lasu kończył właśnie wyswabadzać się z cienkiej warstwy pokrywającego jego kończyny lodu. Zwierzę machało energicznie głową, jakby chciało stanąć do walki z żywiołem, pomagając sobie ogromnym porożem. Gdyby nie zły nastrój, Farmer zażartowałby, że pierwszy raz widzi jelenia z porożem zimą.
Poniszczone ściany domu Matki Natury ugięły się mocniej pod ciężarem śniegu, zupełnie jakby składały pokłon przybyłym Smerfom. Pracuś i Sasetka wdrapali się po zniszczonych konarach na parapet. Szyba w oknie była wybita i rudowłosa zbliżyła się do szkła.
- Sasetko, nie! - Chłopak złapał ją za szelki i szarpnął do tyłu. - Jeszcze się pokaleczysz.
Smerfka założyła ręce, ale ustąpiła mu miejsca. Blondyn ostrożnie oparł dłonie o mniej ostre krawędzie i przyłożył głowę do resztek szyby.
Wewnątrz podłogę pokrywał lód i trochę śniegu. Po lodowcu pozostał długi ślad, o dużej szerokości i głębokości. Dom Matki Natury okazał się być dla niego największą przeszkodą, przez co lodowiec rozdzielił się na trzy mniejsze lodowce i zmasakrował drzewo, w którym kobieta mieszkała. Niektóre meble zostały wgniecione w ściany, starte na proch, a większe popękały w połowie.
Na środku mieszkanka leżało to, co pozostało z Matki Natury. Gdyby lodowiec nie przeszedł bezpośrednio przez nią, być może odmrożenie jej byłoby możliwe, a wtedy ona na pewno przywróciłaby ład i porządek w kilka sekund. Niestety, ciało Matki Natury po natychmiastowym zamarznięciu uległo rozkruszeniu tak drastycznemu, że trudno było uwierzyć, iż te bryłki kolorowego lodu to była ona.
Ale nie to było dla Smerfów najgorsze. Wśród tych bryłek stał on, w zaniepokojonej pozycji, gotowy do działania, do zrobienia wszystkiego, co w jego mocy, aby jego małe Smerfy były zdrowe i bezpieczne. Srogi wiatr odłamał mu czubek czapki, pozbawił nosa i prawego ramienia. W miejscach utraty części ciała widniały skute lodem ciemne ślady, barwiące lód od wewnątrz na czerwono.
- Papa... - szepnął drżącym głosem Pracuś, nie mogąc oderwać wzroku od nieżywego już przywódcy wioski. Łzy, które pociekły mu po policzkach, od razu zamarzały i odłamywały się od jego twarzy. Z cichym pomrukiem, niezrozumiałym dla Sasetki czy Farmera, blondyn ostrożnie wsunął głowę głębiej między odłamki szkła.
Czatujący na dole Farmer przestępował z nogi na nogę, pocierając ramiona i czekał. Nie chciał marnować czasu, chciał tylko sprawdzić, czy Matka Natura i Papa Smerf mają jakiekolwiek szanse. Co chwila spoglądał na parapet, gdzie Sasetka wyglądała, jakby nie bardzo wiedziała, co ma robić. Reakcja Pracusia zgasiła w niej wszelką nadzieję. Chłopak wtykał głowę między ostre krawędzie wybitego okna z tępym albo nieobecnym spojrzeniem.
- Papa...
- Smerfujmy stąd - mruknął Farmer.
- Czy Papa...? - zaczęła Sasetka, ale szatyn nie dał jej dokończyć.
- Jazda!
Jego krzyk odbił się echem po leśnej okolicy, płosząc zająca, któremu udało się przetrwać przejście lodowca. Nagły wrzask wystraszył pozostałą dwójkę, Sasetka wyraźnie podskoczyła i w zawrotnym tempie okręciła głowę w stronę Farmera. Pracuś również podskoczył i szybko wysunął głowę, nie myśląc o niebezpiecznych krawędziach szyby. W wyniku nagłego ruchu blondyn rozciął sobie obie dłonie i prawy policzek. Smerf syknął z bólu, zaciskając lewą rękę, a prawą przykładając do rozdartej skóry na twarzy.
Przez chwilę Farmer poczuł ukłucie winy, jednak nie mógł sobie teraz pozwolić na jakiekolwiek roztkliwianie się nad sobą i resztą. Ruchem dłoni nakazał im zejść z parapetu. Patrząc na ich przeszklone oczy miał nadzieję, że jego twarz nie ukazuje tego samego bólu i rozpaczy.
- Przepraszam - powiedział cicho Pracuś. - Nie widzieliście, co tam było! - jęknął żałośnie, załamując ręce. - Matka Natura... roztrzaskana, a Papa... Papa Smerf...! - Niższy Smerf nie potrafił nawet dokończyć ze strachu, że się całkowicie rozklei.
Sasetka kręciła uparcie głową, zaciskając oczy. Zasychające na jej twarzy łzy podrażniały jej skórę, jednak ten lekki dyskomfort był niczym przy bólu po stracie Papy Smerfa. Dziewczyna przytuliła się do Pracusia, który wpatrywał się w Farmera, zrezygnowany.
Najwyższy z trójki położył drżącą dłoń na ramieniu blondyna, pociągając nosem.
- Nabierz śniegu na twarz i dłonie - mruknął. - Nie mamy jak tego teraz opatrzyć. - To powiedziawszy, chwycił Sasetkę za ramiona i delikatnie odsunął ją od chłopaka.
Rudowłosa natychmiast przeniosła swój uścisk na szatyna, pochlipując cicho. Nie wiedząc, co jej powiedzieć, Farmer otulił ją tylko ramieniem i zamknął oczy.
W lesie było cicho, wiatr był lekki, ale mroźny. W okolicy nie było żywego ducha, a przynajmniej nic nie dawało o sobie znać. Smerf słyszał tylko płacz Sasetki i ciche syczenie Pracusia, który okładał śniegiem swoje rany.
Zmarznięci, głodni i zmęczeni, do wioski dotarli chwilę po zachodzie słońca, a więc było jeszcze widno. Kiedy wtargnęli na znajomą ścieżkę, niewidzialny ciężar spadł im z pleców. Mieli nadzieję, że wioska jest cała i zdrowa. Chłopcy w myślach układali plan, jak wytłumaczyć swoim braciom i siostrze, że Papa Smerf już nie wróci. Sasetka tylko marzyła o tym, żeby przytulić pozostałe Smerfiki, Dziadka, Pieszczocha i swoją lalkę Lulu, wypłakać się, a potem zasnąć na długo.
Gdzieś z tyłu głowy Farmer przygotowywał się na widok, jaki zastał, jednak dopóki nie odsłonił zasłaniających mu widok na wioskę liści łudził się, że odetchnie z ulgą.
- O nie...
Wszelkie obawy Smerfów potwierdziły się. Wioska była zasypana śniegiem jak nigdy dotąd. Nie ostał się ani jeden domek, niektóre zostały całkowicie zburzone przez lodowiec, inne zachowały części ścian. Nigdzie nie było śladu po Pieszczochu. Przetrwała kamienna część studni, natomiast drewniane elementy nie nadawały się już do niczego. Ze zniszczonych domów wiatr wywlókł wiele przedmiotów, wśród ruin przelatywały lub toczyły się chusty i ubrania, płótna, ścierki, mniejsze przedmioty, takie jak sztućce, krzesła, drzwiczki od szafek.
Trio rozdzieliło się, spacerując smętnie pomiędzy domkami i obserwując otoczenie. Sasetka stanęła przed zburzonym domkiem, który dzieliła z pozostałymi Smerfikami. Jedynie niewielki fragment przedniej ściany wciąż trzymał się twardo, pozostałe części budowli rozkruszył bezwzględny lodowiec i zsunęły się ze ściętego pnia, na którym stała chatka Smerfików.
Smerfka przełknęła ślinę i wykorzystała leżący gruz, aby wejść na pień. Bardzo chciała wierzyć w to, że odnajdą tu kogoś niezamrożonego. Niestety nie była przygotowana psychicznie na to, co zastała wśród gruzów domku.
Nat, Złośnik i Gapik najwyraźniej przebywali w domku, kiedy przez wioskę przeszedł lodowiec. Ich ciała stały nieruchomo, pokryte grubą warstwą lodu, zupełnie jak napotkane wcześniej norniki. Dziewczyna podeszła do stającego najbliżej Smerfika, Złośnika, na drżących jak galareta nogach. Spojrzała mu prosto w oczy, usiłując wyczytać z nich cokolwiek, jednak nigdy nie była dobra w rozpoznawaniu emocji.
Chłopcy wyglądali, jakby byli nieświadomi niebezpieczeństwa do ostatniej chwili. Prawdopodobnie dyskutowali o tym, w co chcą się bawić. Złośnik stał w środku pomieszczenia z dłońmi na biodrach i bohaterską miną. Nat siedział na taborecie z głową opartą na rękach, wyglądał na zaciekawionego tym, co miał do powiedzenia brunet. Gapik natomiast opierał się plecami o ten fragment ściany, który szczęśliwie przetrwał katastrofę, i trzymał dłonie w kieszeniach, znudzony.
Do ruin domku Smerfików nie docierał aż tak potężny wicher, stąd ich ciała nie uległy żadnym złamaniom, wszystkie wystające części był na swoim miejscu. Mimo to Sasetka pozostała niepocieszona.
- Na Markotne Marmozety, to nie może być prawda - pisnęła rudowłosa, zbliżając niepewnie rękę do twarzy Złośnika. Jej wskazujący palec delikatnie dotknął jego zamarzniętego nosa, a ona odskoczyła jak oparzona, mimo wyraźnego chłodu. - Naprawdę jesteście zamrożeni? Nie słyszycie mnie? Nie widzicie mnie? To ja, Sasetka! Spróbujcie mi chociaż pomachać! Na pewno da się coś zaradzić, do Stu Stułbi!
Jej rozpaczliwe wołania nie przyniosły żadnego efektu. Mróz atakował ją ze wszystkich stron, nawet poczucie ciepła z wnętrza opuściło ją, a w jej serce wprowadził się bolesny chłód. Gdzieś na terenie wioski rozległ się huk, a zaraz po nim Sasetka wydarła się na całe gardło, opłakując swoich przyjaciół.
W tym czasie Farmer przeszedł skrajem wioski, wolno stawiając kroki. Kiedy emocje opadły i adrenalina przestała działać, ból w jego plecach powrócił, stąd szatyn starał się trzymać ciało sztywno i jak najmniej poruszać kręgosłupem.
Kątem oka oceniał jedynie zniszczenia, jakich dokonał lodowiec w wiosce, nie czując się gotowym, aby szukać Smerfów, które musiały zmierzyć się z tą katastrofą. Obawiał się, że jeżeli spojrzy, dostrzeże zamarzniętą Smerfetkę, albo Łasucha, albo Krawca czy Dziadka i nie będzie w stanie myśleć. Już teraz ledwo patrzył pod nogi, jego wzrok zdawał się bardzo nieobecny, srogi wiatr wiał mu prosto w twarz, jakby chciał zmusić go do pozostania w wiosce i zmierzenia się ze swoimi obawami.
Jednak Farmer ani myślał o daniu za wygraną. Uparcie stawiał kroki, kierując się do swojego domku i pola. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie czeka go sielankowy krajobraz, ale nawet widok zmasakrowanego ukochanego pola byłby lepszy niż ujrzenie choćby jednego martwego Smerfa.
- Nie dbam o to, co zobaczę na polu - westchnął sam do siebie, otulając się ramionami. - Mam gdzieś stan mojego domku. Proszę tylko, aby moja rodzina była cała i zdrowa.
Jego głos załamał się na ostatnich słowach, a Smerf z trudem przełknął łzy, zbliżając się do swojego podwórka. Tak, jak się spodziewał, nie dość, że lodowiec śmiał wtargnąć do wioski, to jeszcze przeszedł przez jego domek, burząc go doszczętnie. Z grzybka nie pozostało nic, wszystkie części domku zostały zmiażdżone przez ciężki kloc lodowy, źródło wszystkich ich nieszczęść.
Szatyn stanął przed gruzami, do połowy zasypanymi świeżym śniegiem, pocierając ramiona. Wokół nie było żywego ducha, żadnych ptaków, żadnych owadów, niczego. Niektóre meble Farmera zostały rozkruszone i starte na wiór. Chłopak przeniósł wzrok na prawo, gdzie niegdyś stała jego niewielka szopa. Po niej również już nic nie zostało, jedynie kilka metalowych części niektórych narzędzi wciąż trzymały się kupy, o ile tak można było nazwać zmiażdżone na złom grabie czy motykę.
Farmer odwrócił się tyłem do ruiny, aby ogarnąć wzrokiem to, co z życiodajnego pola pozostało. Niewiele można było powiedzieć o tym miejscu. Było to przysypane śniegiem nic, pustkowie, białą równina, pod którą zapewne kryły się oklapłe i nieudane plony.
Chłopak wszedł w gęsty śnieg, po kilku krokach zanurzył w nim dłonie, próbując odgarnąć co nie co. Sam nie wiedział, co chciał tym osiągnąć, może już powoli tracił zmysły i potrzebował wykonać jakiś desperacki czyn.
- Nasza kapusta - mruknął nisko, kiedy jego palce zahaczyły o zwiędnięty i suchy liść. Warzywo utraciło bogaty zielony kolor i soczysty wygląd. Było zimne i martwe, szorstkie w dotyku, suche i poszarzałe. - Och, moje plony...
Gdzieś na terenie wioski rozległ się huk, a z innej części wioski słychać było rozpaczliwy płacz Sasetki. Farmer pociągnął nosem, powstrzymując się od zatkania sobie uszu. Sam powinien pozwolić sobie na wydobycie z siebie całego żalu, ale bał się.
Między ruinami, które pozostały po jeszcze nie tak dawno pełnej życia wiosce, Pracuś włóczył nogami, oceniając wzrokiem zniszczenia. Jako Smerf z jednym z najbardziej odpowiedzialnych zadań budowy i naprawy wszystkiego, co tylko było możliwe, z trudem spoglądał na zniszczone domki. Jego dzieła, jego praca, w którą wkładał tyle serca i bezinteresownej dobroci w sekundę zostały starte w drobny mak przez żywioł.
Blondyn był Smerfem kochającym to, co robił, szczególnie, jeżeli jego praca zadowalała innych. Teraz z domków nie zostało nic, a ich odbudowa nie miała już sensu, ponieważ nie było dla kogo tego dokonać.
Chłopak podszedł do zawalonego domku Krawca. Tak naprawdę był to jeden z lepiej zachowanych grzybków, a i tak nie można było powiedzieć, że chatka nadawała się do mieszkania w niej. Podobnie jak Farmer, blondyn obawiał się ujrzeć choćby fragment martwego Smerfa, starał się zatem nie skupiać na żadnym niebieskim punkcie, kiedy przełożył nogi przez najbardziej uszkodzoną ścianę.
Od razu było widać, że domek należał do Krawca, o czym świadczyła nie tylko porzucona na śniegu zawieszka z wygrawerowanymi nożycami, igłą i nicią. Większość materiałów nie wydostała się na zewnątrz, różne kawałki tkanin i szmat haczyły się o popękane fragmenty belek i desek, które albo zwykły podtrzymywać dach, albo stanowiły część szafy bądź innego mebla.
Wśród gruzów Pracuś szukał czegoś czystego i mocnego, najlepiej nieprzemakalnego, czym mógłby zakryć piekące rany na dłoniach i policzku. Oczywiście nijak miało to się do rzetelnego odkażenia i opatrzenia ran ciętych, ale w tej chwili żadne z żywych Smerfów nie chciało się pochylić niżej nad sprawą.
Mimo usilnych starań wzrok chłopaka powędrował na wystający spod kawałków ściany i szafy fragment niebieskiego czegoś. Jak się okazało po kilku sekundach wgapiania się, była to oblodzona ręka Smerfa.
Pracuś przełknął głośno ślinę i odwrócił wzrok, kucając przy strzaskanej komodzie w przeciwnej części pomieszczenia. Tam znalazł w jednej z mniej poniszczonych szuflad trochę wodoodpornych kawałków materiału, nożyce i taśmę. Wyciągając przybory, nie potrafił się powstrzymać od spoglądania kątem oka w stronę ręki. Czuł się jak złodziej, zabierając ot tak cudze rzeczy, mimo świadomości, że gospodarz nie może już nic na to poradzić, bo nie żyje. Drżącymi rękami obwiązał dłonie i przykleił kawałek materiału taśmą do twarzy. Na równie drżących nogach opuścił domek Krawca.
Ponownie przechadzając się po wiosce blondyn zwrócił uwagę na jeden z domków. Grzybek ten należał do jego najlepszego przyjaciela, Osiłka. Domek nie został jeszcze powalony, ale właśnie na oczach Pracusia zaczął się rozpadać. Dach zapadł się pierwszy, pchając za sobą w dół resztę konstrukcji. Wszystkiemu towarzyszył niesamowity huk, po którym po wiosce rozszedł się okropny krzyk Sasetki.
Wpatrzony w rozpadający się dom Pracuś nie zauważył przeszkody na swojej drodze. Smerf potknął się i uderzył ciałem w śnieg. Z cichym jękiem podparł się dłońmi i uniósł górną część ciała, przez chwilę plując białym puchem. W innych okolicznościach byłoby to bardzo zabawne.
Zaciekawiony, o co się potknął, blondyn odwrócił głowę. Początkowo w oczy rzuciły mu się skute lodem książki, niektóre zachowane w całości, ale dwie czy trzy pękły w co najmniej jednym miejscu. Po kolorowych i nowych okładkach chłopak od razu rozpoznał książki ze zbioru Ważniaka.
Jeżeli chodziło o samego Ważniaka, spotkał go ten sam los co większość niewielkich stworzeń. Biedak zapewne usiłował uratować siebie i swoją kolekcję cytatów, jednakże lodowiec nie tylko zrobił z niego figurę lodową. Postać Ważniaka musiała w pewnym momencie przechylić się do przodu i roztrzaskać na kilka elementów. Odpadła mu noga, dłonie niosące książki i prawie cała głowa.
Pracuś w zawrotnym tempie obrócił się na plecy i odsunął od rozbitego Smerfa, jakby chciał uciec przed Klakierem. Dysząc niczym po maratonie, blondyn wpatrywał się prosto w oczy okularnika.
Jego rozpacz mogłaby potrwać dłużej, gdyby nie zbliżające się coraz głośniejsze krzyki Sasetki. Dziewczyna biegła zapłakana, wydzierając się jakby ktoś lał ją biczem. Ruda zbliżała się w jego stronę, motywując go do jak najszybszego podniesienia się i zakrycia makabrycznego widoku.
- Nat, Złośnik i Gapik też zamarzli, oni chyba... chyba... - Na nieszczęście Smerfka zdążyła rzucić okiem na leżące w śniegu odłamki Ważniaka. - Czy to jest Ważniak?! - wrzasnęła.
- Nie patrz! - Blondyn chwycił ją za ramiona i przycisnął do siebie, częściowo blokując jej dostęp do tlenu. - Nie patrz! - powtórzył, trzymając jej twarz blisko swojej klatki piersiowej. Z głową opartą na jej rudych włosach, pracowity Smerf sam zalał się łzami.
Gdzieś z przeciwnej strony od tej, z której przybiegła Sasetka, zjawił się Farmer. Szatynowi na usta cisnęło się pytanie "Co się stało?", ale widok fragmentów książek i smerfowego ciała pod nogami pozostałej dwójki wszystko mu wyjaśnił.
Kiedy chłopcom udało się złapać na chwilę kontakt wzrokowy, Pracuś potrząsnął jedynie krótko przecząco głową, krzywiąc twarz w płaczu, po czym odwrócił głowę i położył zdrowy policzek na czubku głowy Sasetki. Jego ramiona drżały i Farmer wiedział, że Smerf płacze.
Nie bardzo wiedząc, co poradzić w tej sytuacji, Farmer podszedł do nich i otoczył ich ramionami, opierając czoło o głowę Pracusia. Przywierając ciasno do pleców Sasetki, najwyższy z trójki przejechał delikatnie ręką po blond włosach, oddychając głośno i powoli, pozwalając gorzkim łzom ujrzeć ostatnie minuty dnia.
