PRZECZYTAJ

Tak jak obiecałam jeszcze przed świętami, ten tekst także wraca do was w nowej odsłonie. Podobnie jak Shadow of the Dark Lord jest przeczytany ponownie, poprawiony i opublikowany na nowo.

Nie zadzieraj z Czarnym – zapraszam was także do zapoznania z moim nowym opowiadaniem, choć uprzedzam, że jest ono specyficzne i nie dla wszystkich. – para Harry/Lucjusz

Nowy tekst – na komputerze mam jeszcze jeden tekst, który kiedyś publikowałam, a potem usunęłam – siadłam do poprawek do niego i zobaczymy, co z tego wyjdzie – dawniej tekst miał tytuł Przekleństwo Widzącego ale to, raczej ulegnie zmianie – para Harry/Bill

UWAGA – Rozdziały są publikowane w tym samym dokumencie, jeśli nie możesz skomentować tutaj, zostaw komentarz pod innym z moich opowiadań ( fanfiction pozwala tylko raz skomentować każdy rozdział )

][ ][ ][

NIE BAW SIĘ OGNIEM, BO SIĘ SPALISZ

][ ][ ][

Spotkanie na pewnym cmentarzu sprawia, że złoty chłopiec odzyskuje dawno utracone wspomnienia. Co zrobi, gdy odkryje, że nie nazywa się Harry? Co więcej, nie jest człowiekiem, lecz feniksem? Czy zdoła odbudować dawno utracone życie? Czy nie zatraci się, gdy poczuje smak zemsty? Czy uczucie, które przed laty połączyło go z pewnym mistrzem eliksirów, wciąż może mieć, taką samą moc?

][ ][ ][

W rozdziale pojawiają się sceny nie dla dzieci.

Rozdział 1

Zaczęło się od spotkania

A wie pan co jest najlepszego w złamanym sercu?

Tak naprawdę można je złamać tylko raz.

Reszta to ledwie zadrapania

Carlos Ruiz Zafón, Gra anioła

xxx

][ ][ ][

Punkt widzenia Harry'ego

Nienawidzę świstoklików - to była jego pierwsza myśl, gdy zbierał się z ziemi. Cedrik stojący zaledwie dwa kroki od niego, wyciągnął w jego stronę rękę. Przyjął ją z wdzięcznością i wstał. Zraniona noga ugięła się pod nim zdradliwie, ale zdołał utrzymać równowagę.

- Co to za miejsce? - słysząc pytanie, rozejrzał się. Stali na ciemnym, zarośniętym cmentarzu. Z prawej strony, za wielkim cisem, dostrzegł zarysy małego kościółka, z wysoką drewnianą wieżą. Nie wiedział co to za miejsce, ale bez wahania mógł stwierdzić, że znajdują się daleko od Hogwartu. Góry otaczające zamek zniknęły, a jedynym wzniesieniem w zasięgu wzroku, było jakieś majaczące po lewej stronie wzgórze, z okazałym domem na szczycie.

- Czy ktoś ci mówił, że puchar jest świstoklikiem? - kolejne pytanie Cedrika, sprawiło, że ponownie skupił uwagę na starszym koledze.

- Nie i nie wygląda mi to, na dalszą część zadania.

- Myślę, że powinniśmy wyciągnąć różdżki.

Zgadzając się z tym, wysunął różdżkę z rękawa, wciąż nerwowo rozglądając się wokół. Zrobiło mu się zimno i odniósł wrażenie, że są śledzeni. Ktoś jeszcze tu jest. - nie powiedział tego głośno, ale nie miał co do tego, najmniejszych wątpliwości. Nie byli na tym cmentarzu sami. Ledwie sobie to uświadomił, otaczającą ich ciszę przeszył odgłos łamanej gałązki. Wbił wzrok w ciemność i zamarł, dostrzegając, że ktoś zbliża się w ich stronę. Nagle jego bliznę przeszył ból tak silny, że upadł na kolana. Przyciskając rękę do palącego czoła, drugą mocniej zacisnął na różdżce.

- Zabij niepotrzebnego.

- Nie! - krzyknął, kiedy sens usłyszanych słów, w pełni do niego dotarł. Gdy mrok rozjarzyło zielone światło, dobrze mu znanego zaklęcia, pomimo bólu rozsadzającego czaszkę, poderwał się i odepchnął Cedrika na bok. Zaklęcie minęło ich o cal.

- Deportuj się! - krzyknął do Cedrika, z trudem podnosząc się na nogi.

- Harry ty... - Cedrik zaczął, ale przerwał mu w pół słowa.

- Już! - Nie obrócił się, ale trzask, który rozległ się tuż za nim, upewnił go w tym, że Cedrik spełnił jego polecenie. Przyjmując z ulgą to, że przynajmniej o niego, nie musi się teraz martwić, spojrzał na zbliżającego się mężczyznę. Po korpulentnej sylwetce, bez trudu rozpoznał, kim on jest. Wiedział również, kim jest niemowlę, spoczywające na jego rękach. Niemowlę o krwistoczerwonych oczach.

- Voldemort.

- Znów się spotykamy, Harry Potterze. - piskliwy głos niemowlęcia, ponownie przeszył powietrze. Harry wyciągnął przed siebie różdżkę, jednak ból głowy, utrudniał mu, zebranie myśli do tego stopnia, że nie pamiętał nawet inkantacji najprostszej tarczy. - Accio. - kolejny szept i nie miał już różdżki, którą mógłby się bronić.

- Zabijesz mnie? - nie wiedział, po co o to pyta. Odpowiedź, była dla niego oczywista.

- Zabiję, mój dzielny gryfonie. Nie martw się, w końcu cię zabiję. Zrobię to, ale najpierw ty, zrobisz coś dla mnie. - błysnęło czerwone światło i zaklęcie powaliło go na ziemię. Nie zdążył się uchylić.

Wszystko spowiła ciemność.

][ ][ ][

Punkt widzenia Voldemorta

Ignorując powoli opadającą mgłę, która pozostała, po wciąż parujących resztkach eliksiru, z pogardą spojrzał na kulącego się u stóp Glizdogona. Widząc, jak przyciska mocno krwawiący kikut do ciała, kwiląc przy tym rozpaczliwie, nie poczuł względem niego, żadnej litości.

- Odziej mnie. - syknął i z satysfakcją patrzył jak ten zrywa się i biegnie po przygotowaną wcześniej szatę. Gdy zbliżył się ponownie, aby go ubrać, odtrącił jego brudną łapę i odbierając ubranie, sam wciągnął je przez głowę. Odsunął się nieco od rozlanych pozostałości eliksiru i powoli zaczął badać własne ciało. Dostrzegając trupio blade, kościste palce i wyczuwając nozdrza zamiast nosa oraz łysą głowę, poczuł niesmak. Odwracając się w stronę bezużytecznego sługi, kopnął go, ale nie przyniosło mu to ukojenia.

Co poszło nie tak? - zastanowił się, ponownie analizując kolejne kroki. Eliksir był bez zarzutu, co do tego nie miał wątpliwości. Rytuał? Czy Glizdogon coś schrzanił? - rozprostowując mięśnie, powoli przechadzał się pomiędzy nagrobkami. Myślami, był daleko od tego miejsca.

Kość ojca, ciało sługi, krew wroga... - posiadał wszystkie niezbędne składniki, a jednak działanie eliksiru, dalekie było od oczekiwanego. Dlaczego? - wyciągnął z szaty różdżkę i odwracając się, posłał zaklęcie w stronę Glizdogona, sprawiając, że ten uderzył o jedną z płyt nagrobnych. Ciało sługi dane z ochotą. - zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli ten szczur nie był szczęśliwy z powodu tego co musiał zrobić, alternatywy były dla niego jeszcze gorsze. Nie, z pewnością to nie on zakłócił działanie rytuału... Bez względu na to, jak bardzo jest niekompetentny... - zyskując co do tego pewność, wiedział, że pozostała, już tylko jedna opcja.

- Krew wroga. - powoli zbliżył się, do wciąż nieprzytomnego chłopca, spoczywającego na jednej z płyt nagrobnych. Krew wroga - spojrzał na pobladłą twarz dziecka, po czym przeniósł wzrok na jego przedramię. Z nie zamkniętej rany, wciąż skapywały, czerwone krople.

- Jak udało ci się, zniszczyć mój eliksir? - wyszeptał, przesuwając jednym z palców, po policzku chłopca. Nie wiedział jak to możliwe, ale wszystko wskazywało na to, że to Harry Potter był przyczyną, jego obecnego stanu. Harry Potter, który nieświadomie, po raz kolejny namieszał w jego planach. Czy to przez Dumbledore'a? Czy to on maczał w tym palce? - zastanowił się, zaraz jednak odrzucił tą myśl. Tylko Glizdogon i młody Crouch wiedzieli o tym, w jaki sposób chcę powrócić. Crouch nigdy by mnie nie zdradził, a Glizdogon.. on jest na to zbyt tchórzliwy.

- Jeżeli żaden z nich tego nie zrobił, pozostajesz tylko ty, głupiutki gryfonie, - zacieśnił uchwyt na różdżce i skierował ją na nieprzytomnego chłopaka. Był tylko jeden sposób aby poznać prawdę. Tak, rzeczą której najbardziej nienawidził, była niewiedza.

- Enervate. - chłopiec poruszył się i chwilę później zza przekrzywionych okularów, spojrzały na niego, szmaragdowo zielone oczy.

][ ][ ][

Punkt widzenia Harry'ego

Gdy jego wzrok spotkał się ze szkarłatnymi tęczówkami stojącego nad nim mężczyzny, zadrżał, wiedząc kim on jest. Oczy były identyczne z tymi, które jeszcze nie tak dawno, widział u niemowlęcia. Voldemort odzyskał swoje ciało. Jak? Kiedy? Jak długo byłem nieprzytomny? - odrywając spojrzenie od mężczyzny, rozejrzał się, tylko po to, aby upewnić, że wciąż są na tym samym cmentarzu. Szarpnął się, próbując podnieść, szybko jednak zrozumiał, że to bezsensowne. Ktoś przywiązał go grubymi linami do nagrobka. Nie było szans, aby więzy puściły. Spoglądając na kulącą się przy jednej z płyt postać, zaczął podejrzewać, kto był sprawcą, jego obecnego położenia.

- Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle, Glizdogon.

- Szsz. - zadrżał, gdy Voldemort uciszył go, kładąc na jego wargach, jeden ze swoich długich palców. Ponownie skupiając uwagę na nim, wstrzymał oddech, nagle uświadamiając sobie jeszcze jedną rzecz, Voldemort dotykał go i nic mu się nie działo. Nie parzył się tak, jak miało to miejsce w czasie ich spotkania, na pierwszym roku. Wtedy Quirrel nie mógł mnie dotknąć... Dlaczego teraz on... Co się zmieniło? - czuł się zdezorientowany. Chociaż w chwili, gdy przybył na ten cmentarz, bolała go blizna, teraz nie czuł nic. Voldemort dotykał go, ale żaden z nich, nie ponosił z tego powodu konsekwencji.

- Co zrobiłeś? - wyszeptał, odwracając głowę. Voldemort uśmiechnął się do niego w odpowiedzi. Był pewien, że ten dobrze wie, o co pyta. Poczuł, że jego palec powoli, przesuwa się na policzek.

- W naszych żyłach, płynie teraz ta sama krew.

Ta sama krew? - spojrzał na własną rękę, dopiero teraz rejestrując, że rozchodzący się od niej ból, nie jest skutkiem zbyt ciasnych więzów. Przez rozcięty rękaw rana nie była zbyt dobrze widoczna, ale zdołał dostrzec, podłużne cięcie.

- Użyłeś mojej krwi, żeby odzyskać ciało?

- Kość ojca, ciało sługi, krew wroga, to najprostsza i najszybsza droga. - Voldemort odsunął się nieco i kontynuował. - Mogłem ten rytuał wykonać wiele miesięcy temu. Byłem w stanie go odprawić od chwili, gdy Glizdogon ponownie do mnie przypełzł. - spojrzenie którym Voldemort obdarzył Parszywka w niczym nie różniło się od tego, jakie chwilę wcześniej, sam mu rzucił.

- Mogłem, jednakże czekałem, wiesz dlaczego mały gryfonie? - po tych słowach ponownie skupił uwagę na Voldemorcie i wyszeptał cicho, bez trudu dodając dwa do dwóch.

- Chciałeś mojej krwi.

- Brawo, panie Potter. Tak, dzięki twojej krwi, byłem w stanie pokonać tą szczególną barierę jaką tamtej nocy osłoniła cię twoja matka. Teraz, jak słusznie zauważyłeś, gdy twoja krew znajduje się także w moich żyłach, mogę bez problemu cię dotknąć. - spiął się gdy Voldemort ponownie się nad nim pochylił, jednak na szczęście, tym razem nie wyciągnął w jego stronę ręki.

- Niestety, choć pokonałem tą barierę, to nie wszystko poszło zgodnie z moim planem, Potter. Nie wszystko i przyczyną tego, po raz kolejny jesteś ty.

Nie wszystko poszło tak jak myślał? - Prawdę mówiąc, cieszyły go te słowa, jednak zastanawiał się, o czym ten mówi. - Może mnie dotykać i się nie spali przy tym... znów ma swoje ciało, co więc poszło nie tak? Co jeszcze chciał osiągnąć? - jakby w odpowiedzi na jego nieme pytanie, Voldemort powiedział:

- Moje ciało powinno wyglądać normalnie, ale jak zapewne zauważyłeś, daleko mu do wyglądu, który można by było uznać za ludzki. Jak mniemam, to twoja sprawka.

- Co ja mam niby z tym wspólnego? - zapytał,po raz kolejny w życiu, przeklinając się, za swoją własną ciekawość.

- To pytanie, na które sam chciałbym znać odpowiedź. Twoja krew zadziałała inaczej niż przypuszczałem. Nieświadomie naruszyłeś działanie rytuału, czego jak sądzę, powód może być tylko jeden. Nie jesteś moim wrogiem, panie Potter. Nie jesteś nim, choć twoje oczy, temu przeczą.

Nie jestem jego wrogiem?! Więc kim? Może cholernym przyjacielem?!

- Doszczętnie ci odbiło. - uderzenie w twarz, które otrzymał, nie zaskoczyło go. Nie sądził, aby ktoś pokroju Voldemorta, puścił tego rodzaju słowa, bez echa. Prawdę mówiąc, był zdziwiony, że nie skończyło się to jakiś zaklęciem torturującym. Był pewien, że Voldemort ma ich wiele, w swoim repertuarze.

- Z pewnością nie traktujesz mnie jak sprzymierzeńca. Ten Stary Idiota, dobrze cię wyszkolił. Jestem w twoich oczach wrogiem, a jednak rytuał pokazał, że mi sprzyjasz. - Voldemort odwrócił się i prawdę mówiąc, nie wiedział czy zwraca się teraz do niego, czy też mówi sam do siebie. Zupełnie nie rozumiał tego, co ma na myśli.

Może to przywrócenie ciała, naprawdę pomieszało mu zmysły? - podejrzewając, że może mieć rację, ponownie rozejrzał się, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Niestety, więzy które wciąż mocno go trzymały i brak różdżki, uświadomiły mu, że znajduje się na z góry, straconej pozycji.

- Jeśli to nie twoja postawa, to musi być coś głębiej. Coś w tobie... w twojej krwi. - Voldemort nagle ponownie spojrzał na niego, a w jego trupiej dłoni, znów pojawiła się różdżka. - Czyżby...?

- Agir. - nie znał zaklęcia, które rzucił na niego Voldemort, jednakże płomienie które zaczęły ogarniać jego ciało, uświadomiły mu, jakie skutki ono ze sobą niesie.

Chce mnie spalić... - ledwie ta myśl przebiła się do jego świadomości, dotarła do niego jeszcze jedna rzecz. Nie czuł bólu. Choć ciepłe płomienie otaczały go z każdej strony, nie raniły go. Ledwie to sobie uświadomił, Voldemort zakończył czar. Dostrzegając na jego potwornej twarzy uśmiech, nie wiedział, czy ma zacząć się bać już, czy dopiero za moment.

- Jak mogłem wcześniej tego nie dostrzec? - usłyszał ciche słowa, ale nie zrozumiał o czym Voldemort mówi.

- Co mi zrobiłeś? - szepnął, nie będąc właściwie pewnym, czy chce poznać odpowiedź. Voldemort zamiast odezwać się, machnął po raz kolejny różdżką. Zaskoczony zorientował się, że więzy które jeszcze chwilę temu go trzymały, opadły. Usiadł, odruchowo rozmasowując obolałe nadgarstki.

- Możesz wracać do szkoły, mój mały płomyku.

- Żartujesz sobie ze mnie? - zapytał, gdy tylko sens ostatniej wypowiedzi, przebił się przez jego otępiałą świadomość. Hardo, spojrzał w oczy Voldemorta. Ten nic nie powiedział, zamiast tego, wsunął rękę do kieszeni i wyjął z niej kolejną różdżkę. Rozpoznał ją. To była jego różdżka. Gdy Voldemort odwrócił ją i wyciągnął rączką w jego stronę, nie zawahał się. Z ulgą zacisnął na niej palce, uświadamiając sobie, jak bardzo, czuł się bez niej bezbronny. Oczywiście wiedział, że wciąż nie ma zbyt wielkich szans w pojedynku z nim, ale z różdżką, mógł próbować się bronić.

- Weź puchar i wracaj.

- Jak po niego pobiegnę, uderzysz mnie od tyłu? Aż tak niehonorowo zamierzasz grać, Voldemort? - spytał, nie ruszając się ani o centymetr. Nie zamierzał stawać do kogoś jego pokroju plecami. Nie był aż tak głupi, wbrew temu, co najwidoczniej myślał na jego temat, Voldemort.

- Nie zamierzam cię zabijać dziecko. Już nie. Powiedzmy, że moje plany względem ciebie nieco się zmieniły.

- Zmieniły..? Chyba nie myślisz, że stanę po twojej stronie?!

- Nie mój mały rycerzyku. Wiem, że jesteś doskonałą bronią Dumbledore'a. Na razie chcę tylko abyś wrócił do szkoły i ukończył kolejny rok nauki. Nie martw się, żaden z moich ludzi więcej ci nie zagrozi, możesz czuć się bezpieczny.

- Dlaczego? - po raz kolejny nie zdążył ugryźć się w język zanim pytanie wymknęło się z jego ust.

- Wszystko w swoim czasie, mój płomyku.

- Ale... - zaczął i urwał, gdy Voldemort niespodziewanie dotknął jego czoła, szepcząc coś cicho. Jego bliznę przeszyło krótkie ukłucie bólu, zaraz jednak, wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło.

- Co zrobiłeś? - zacisnął palce na różdżce, krzyżując wzrok z czerwonymi tęczówkami Voldemorta.

- Spokojnie, upewniłem się tylko, że nikt zbyt wcześnie, nie dowie się o moim powrocie.

- Za późno, Cedrik już wszystko powiedział.

- Cedrik? Masz na myśli chłopca, który tu z tobą przybył? On nie opuścił terenu cmentarza. Zaklęcia które rzuciłem, skutecznie temu zapobiegły.

- Gdzie on jest? Czy ty...

- Żyje, na razie. Planowałem pozbyć się go później, ale teraz, nie jest to potrzebne. Przyprowadź go Glizdogonie. - kilka kolejnych minut ciągnęło mu się w nieskończoność. Wciąż mocno zaciskał palce na różdżce, nie spuszczając z oka, stojącego w pobliżu mężczyzny. W końcu dostrzegł zbliżającego się Parszywka, który za sobą lewitował nieruchome ciało. Gdy Cedrik spoczął u stóp Voldemorta, ten pochylił się i dotykając jego czoła, także coś wyszeptał, po czym podniósł się.

- Niedługo się ocknie. Nie będzie pamiętał nic z dzisiejszej nocy. Ostatnie z jego wspomnień będzie w chwili, gdy dotknął pucharu, który okazał się świstoklikiem. Teraz złap go za rękę. Accio puchar. - Voldemort machnięciem różdżki przywołał puchar i umieścił go obok Cedrika. Nie zamierzając czekać, aż ten się przypadkiem rozmyśli, zsunął się z nagrobka i schwycił kolegę, a na następnie ucho pucharu. Nim cmentarz rozmył się przed jego oczami, usłyszał jeszcze:

- Wkrótce się zobaczymy, Shaan.

Szarpnięcie w okolicy pępka, pociągnęło go w dal.

][ ][ ][

Ponownie upadł, tym razem jednak, z ulgą przyjął ryk tłumu, który uderzył w niego ze wszystkich stron. Wrócili do Hogwartu. Usiadł, kątem oka dostrzegając, że obok niego, Cedrik również się podnosi. Znajdowali się na skraju labiryntu. Tuż nad nimi, wyrastały trybuny i widać było sylwetki poruszających się ludzi, jeszcze wyżej, świeciły gwiazdy.

- Udało nam się Harry! Wygraliśmy! - słysząc radość w głosie starszego kolegi, przytaknął, boleśnie świadom tego, jak to zwycięstwo jest mało istotne.

Voldemort żyje! Żyje i odzyskał ciało! - chciał to wykrzyczeć, jednak jego usta pozostały zamknięte, a z gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Ponownie powróciły do niego słowa Voldemorta: Spokojnie, upewniłem się tylko, że nikt zbyt wcześnie nie dowie się o moim powrocie... - westchnął. Naprawdę się zabezpieczył. Jak mam poinformować o tym co się stało, skoro nie mogę się na ten temat nawet odezwać?

- Harry, w porządku? - niespodziewane pytanie Cedrika sprawiło, że otrząsnął się, przypominając sobie gdzie jest.

- Tak. W porządku. – odparł, zmuszając się do uśmiechu. W oddali dostrzegł biegnących w ich stronę Weasleyów, Dumbledore'a i Diggoriego. Pozwalając na to, aby pani Weasley zamknęła go w swoim uścisku, chciał nie myśleć o niczym, choć przez chwilę.

- Och Harry, jesteś cały? Kto to widział, by dziecko brało udział w tak niebezpiecznym turnieju! Już w porządku! W porządku. - wtulił się mocniej w jej ramiona pragnąc, aby jej słowa okazały się prawdą.

Chociaż raz.

][ ][ ][

Minęły blisko trzy godziny nim w końcu został sam i miał szansę na zebranie myśli. Wiedział, że impreza najpewniej trwa teraz w wieży gryfonów, ale po raz pierwszy cieszył się, że Madame Pomfrey nie chciała go wypuścić. Noc w Skrzydle Szpitalnym dała mu czas. Czas na spokojne przemyślenie tego, czego był dziś świadkiem.

Voldemort powrócił.

Powrócił i nikt tak naprawdę nie jest tego świadom... - westchnął. Ktoś musi się o tym dowiedzieć, ale jak... jak mam poinformować o tym kogokolwiek? Nie mogę powiedzieć tego, nie mogę nawet napisać czy pokazać. Co mam zrobić? Wszystkiego już próbowałem! - zamknął oczy czując, że ponownie zaczyna go boleć głowa. Co on właściwie planuje? Dlaczego w ogóle mnie wypuścił?

Twoja krew zadziałała inaczej niż przypuszczałem. Nieświadomie naruszyłeś działanie rytuału, czego jak sądzę powód może być tylko jeden. Nie jesteś moim wrogiem, choć twoje oczy temu przeczą... - jęknął gdy po raz kolejny powróciły do niego słowa Voldemorta. Dlaczego to powiedziałeś? Skoro nie jestem twoim wrogiem, to kim? Zabiłeś mi rodziców, omal nie zabiłeś Ginny… od lat uprzykrzasz mi życie! Jak niby mogę nie być twoim wrogiem? Oczywiście że nim jestem!

- Jestem... - jego głos w pustej sali szpitalnej nie był głośniejszy od szeptu. Dlaczego dałeś mi żyć? Czemu zmusiłeś mnie do ukrywania twojej tajemnicy?

- Dlaczego zostawiłeś mnie, w sytuacji bez wyjścia?

Godziny mijały jedna po drugiej, a noc powoli zmieniała się w dzień, jednak on nie spał. Tej nocy nie usnął nawet na kilka minut. Nie usnął i wątpił aby kolejna noc miała okazać się dla niego lepsza. Ani kolejna, ani te, które nastąpią po niej. Wraz z nastaniem świtu, opuścił Skrzydło Szpitalne. Nie, nie skierował się do wieży, nie chciał się teraz z nikim widzieć. Ruszył w stronę wyjścia. Potrzebował powietrza.

][ ][ ][

Było jeszcze bardzo wcześnie, a on wyszedł tylko w koszulce z krótkim rękawkiem, jednak nie było mu zimno. Powolnym krokiem zmierzając w stronę jeziora, minął boisko i pozostałości po trzecim zadaniu turnieju trójmagicznego. Mimo wszystko cieszył się, że ma już go za sobą. Nad brzeg dotarł niezatrzymywany przez nikogo. Przysiadł na trawie i utkwił wzrok w nieruchomej tafli wody. Wsłuchując się w poranne odgłosy natury, starał się nie zastanawiać nad niczym, przynajmniej przez parę minut.

Gdy tak siedział bez ruchu, skutki nieprzespanej nocy powoli zaczęły brać górę nad jego wolą. Przymknął oczy zaczynając mieć problem z utrzymaniem ich otwartych. Podciągnął kolana pod brodę i oparł na nich głowę. Sen którego nie doświadczył ostatniej nocy, powoli zaczął chwytać go w swoje objęcia...

...dzięki twojej krwi byłem w stanie pokonać tą szczególną barierę jaką osłoniła cię twoja matka. Teraz gdy twoja krew znajduje się także w moich żyłach, mogę bez problemu cię dotknąć... Poderwał się, a sen po raz kolejny odszedł w niepamięć, gdy sens słów Voldemorta, w końcu dotarł do jego ociężałego umysłu.

Pokonał ochronę... pokonał ochronę mojej mamy... - zadrżał uświadamiając sobie, jakie niesie to z sobą konsekwencje.

- Privet Drive chroni bariera powstała dzięki poświęceniu mojej mamy. Dumbledore zawsze powtarza, że jestem tam bezpieczny, bo ona oddała za mnie życie. Chroni mnie bariera krwi... chroniła mnie. - ponownie się wzdrygnął. On teraz też tam może wejść. W jego żyłach płynie moja krew, więc... bariera już dłużej go nie zatrzyma. Śmierciożerców powstrzyma, ale on przejdzie przez nią bez problemu.

Nie będę tam dłużej bezpieczny. Nie będę, ale Dumbledore z pewnością umieści mnie w domu ciotki na kolejne wakacje. Co mam zrobić? Mam tam pojechać i czekać, aż ten szaleniec przyjdzie mnie zabić?

...Nie zamierzam cię zabijać dziecko. Już nie. Powiedzmy, że moje plany względem ciebie nieco się zmieniły... - Tak, dobrze pamiętał zapewnienia Voldemorta, ale jak miał być szczery, za grosz w nie, nie wierzył. Przecież nawet jeśli dał mi odejść z cmentarza, nie oznacza to, że już mi nie zagraża! Przez tyle lat na mnie polował, a teraz co? Nagle mu się odwidziało?

- Nie mogę wrócić na Privet Drive. Nie mogę. Powrót tam, będzie samobójstwem. - Miał tego bolesną świadomość, ale czuł, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia. W jaki sposób mam przekonać Dumbledore'a żeby mnie tam nie odsyłał, skoro nie mogę powiedzieć nic na temat tego co widziałem? Może gdybym powiedział o tym co wujek Vernon... nie! - ponownie utkwił spojrzenie w gładkiej tafli. Tego nie mogę powiedzieć. Ostatnie co mi teraz potrzeba to to, aby się nade mną litowali.

][ ][ ][

Gdy jakiś czas później wracał do zamku, wciąż nie miał żadnego rozwiązania. Prawdę mówiąc, zaczynał obawiać się, że naprawdę jest to sytuacja, z której nie zdoła się wywinąć. Nie podobało mu się to. Może po prostu zostawię ich wszystkich w diabły i spędzę wakacje na Pokątnej? - mimowolnie uśmiechnął się do tej myśli. W sumie to nie taki zły pomysł. Wreszcie miałbym szansę na robienie tego, na co rzeczywiście mam ochotę. - Wciąż pogrążony w tego typu rozważaniach, wszedł do Wielkiej Sali i zaraz cofnął się, gdy dobiegający z niej hałas, uderzył w niego, z pełną mocą.

Nie był pewien, jak długo stał w progu, niezdolny do ruchu, w końcu jednak zmusił się do postąpienia naprzód. Rozejrzał się dyskretnie, ale wydawało się, że nikt nie dostrzegł jego zawahania. Wszyscy zdawali się być pogrążeni w ożywionych dyskusjach. Wielu uczniów oblegało obecnie stół puchonów, najwidoczniej chcąc zaczepić Cedrika i być może otrzymać autograf. Odniósł wrażenie, że nikt jeszcze nie zauważył jego wejścia i miał cichą nadzieję, że tak pozostanie.

Zbliżył się do stołu gryfonów i opadł na jedno z wolnych miejsc. Ze względu na wczesną porę było ich jeszcze sporo, zwłaszcza przy tym stole. Tak, gryfoni zdecydowanie nie należeli do rannych ptaszków. Cóż jest przynajmniej szansa, że zdołam stąd wyjść, zanim mnie obsiądą i zaczną wypytywać. Nie chciał opowiadać o trzecim zadaniu. Za nic.

Starając się ignorować ponownie pojawiający się pod czaszką ból, sięgnął po tost i nalał sobie kubek soku z dyni. Nie był zbyt głodny, ale wiedział, że coś musi zjeść. Wczoraj nie miał praktycznie nic w ustach i ostatnie czego mu brakowało to zemdlenie gdzieś przypadkiem z głodu. Był już mniej więcej w połowie posiłku, gdy zorientował się, że i jego zaczyna otaczać spory tłumek roześmianych kolegów. Dostrzegł wśród nich, nie tylko osoby ze swojego roku, ale i starszych uczniów, których znał jedynie z widzenia.

- Dobra robota Harry!

- Gratulacje!

- Wiedzieliśmy, że wam się uda!

- Reszta nie miała z wami szans!

Takie i podobne słowa słyszał przez kolejne dziesięć minut. Starał się każdemu odpowiadać i utrzymywać uśmiech na twarzy, ale czuł, że słabo mu to wychodzi. W końcu, po kilku kolejnych minutach, po prostu poddał się i przepraszając, pospiesznie opuścił Wielką Salę. Gdy wypadł z niej na korytarz, potrącił kogoś w drzwiach, ale zupełnie to zignorował. Na błonia prawie wybiegł.

Opierając się o chłodny mur, wziął uspokajający oddech a po nim kolejny i jeszcze jeden. Pulsowanie w głowie stało się tak intensywne, że ledwie widział na oczy. Co się dzieje? - usiadł, opierając czoło o kamień. Coś ty mi zrobił Voldemort? Ból powoli słabł. W końcu zelżał na tyle, że był w stanie ponownie się podnieść. Pamiętając o tym, że nie ma tego dnia zajęć, odepchnął się ręką od muru i ruszył w stronę ściany Zakazanego Lasu. Nie, nie planował wchodzić do niego, ale chciał przez chwilę być sam.

Kryjąc się za pierwszym rzędem drzew, osunął się na ziemię i oparł plecami o szorstką korę. Spoglądając w górę, na liście tworzące zasłonę przed coraz ostrzejszymi promieniami słońca, powoli dochodził do siebie. Co ty mi zrobiłeś? - przymknął oczy. Wiedział, że to nie było normalne. W Wielkiej Sali nie było wcale tak wiele osób, aby przyprawić go o ból głowy. Zresztą uczył się tu już od kilku lat, a nigdy wcześniej nic podobnego się mu nie przydarzyło. Tak, czuł, że jego reakcja była przesadzona. Nawet jeśli jestem zmęczony, wciąż... nie powinienem w ten sposób zareagować.

- Czy to ma jakiś związek z tym zaklęciem przez które nie mogę o tobie nikomu powiedzieć? A może... - zadrżał przypominając sobie wcześniejszy czar, który zastosował na nim Voldemort. Wciąż pamiętał własny strach, gdy ogień otoczył go ze wszystkich stron. Czar nie wyrządził mu żadnej krzywdy, ale im więcej nad tym myślał, tym mniej prawdopodobne było dla niego to, że Voldemort chciał go po prostu nastraszyć. Z pewnością do czegoś to zaklęcie było mu potrzebne? Ale jakie mogło mieć działanie?

- Rzuciłeś je i uznałeś, że nie zagrażam ci, ale dlaczego? Czy ten czar coś ci pokazał? A może chciałeś żebym tak myślał? - jęknął wiedząc, że coraz mniej z tego wszystkiego rozumie. Czy to możliwe, że ten przeklęty ból głowy jest jego skutkiem? Może wypuściłeś mnie po to, by obserwować jak to zaklęcie powoli mnie zabija?

- Nie, to chyba też niemożliwe. - westchnął. Jeśli nie chcesz aby ktoś dowiedział się o twoim powrocie, raczej nie rzuciłeś na mnie klątwy... Wykrycie jej pociągnęłoby za sobą zbyt wiele pytań, czyż nie?

Coś ty mi zrobił Voldemort. - zapytał po raz kolejny, ale wciąż nie był w stanie znaleźć odpowiedzi. Czuł jednak, że ma to jakiś związek z działaniami Voldemorta. Tak, z pewnością jego reakcja na hałas w Wielkiej Sali daleka była od normalności. Mam nadzieję, że jest to tylko jakiś skutek uboczny jednego z czarów które na mnie rzucił.

- Wkrótce ustanie... musi ustać.

Jeszcze przez jakiś czas siedział pogrążony w myślach, w końcu jednak zmusił się do podniesienia i zawrócił w stronę zamku. Zbyt długo już go nie było i jego przyjaciele z pewnością martwią się.

][ ][ ][

Przekraczając próg drzwi wejściowych, zorientował się, że czas musiał przelecieć mu pomiędzy palcami, bo nie było go dłużej niż mu się zdawało. Właśnie zbliżała się pora obiadu o czym świadczył wypełniony uczniami korytarz przed Wielką Salą. Niestety, hałas wywoływany przez rozmowy tak dużej ilości osób, uzmysłowiły mu także, że przynajmniej na razie, nie ma co liczyć, na normalność.

Tym razem, to nie było tylko ukłucie, ból głowy uderzył w niego tak nagle, że z trudem powstrzymał atak mdłości. Pospiesznie wycofując się w jeden z bocznych korytarzy, zatrzymał się, dopiero kilka zakrętów dalej. Opierając się o jedną ze ścian, przymknął oczy, skupiając się na głębokim oddychaniu. Dopiero gdy w miarę doszedł do siebie, rozejrzał się, aby przekonać, gdzie tak naprawdę wszedł.

Rozpoznając korytarz był pewien że ktoś bardzo ale to bardzo go nie lubi. Jak można mieć aż takiego pecha? Ze wszystkich możliwych dróg musiałem akurat wejść tutaj? Z miejsca w którym wylądował, miał do przejścia cały zamek, aby dostać się do wieży. Oczywiście mógł zawrócić i przejść obok Wielkiej Sali, jednak to wiązało się, z ponownym wejściem w tłum uczniów. Mógł też odczekać aż wszyscy znajdą się w środku, ale i wtedy było ryzyko, że ktoś zainteresuje się dlaczego nie idzie na obiad. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jakiś usłużny przyjaciel wciągnął mnie do sali na siłę. Woląc nie narażać się na takie niebezpieczeństwo, zdecydował się na obejście Wielkiej Sali szerokim łukiem. Mam tylko nadzieję, że schody nie będą dzisiaj złośliwe i nie wyląduję, w innej części zamku niż planuję. Nastawiony na długi spacer, skręcił w kolejny z korytarzy, nim jednak pokonał połowę jego długości, zatrzymał się.

Czy nie powinno tu być przejścia? - cofnął się kawałek, zatrzymując przed portretem jakiegoś rycerza. Złapał ramę po lewej stronie i delikatnie nacisnął. Ściana tuż obok obrazu, uchyliła się.

- Lumos - rozjarzył różdżkę i ostrożnie wsunął się do środka. Przejście samoczynnie zamknęło się za nim.

Odgarniając jedną ręką wszechobecne pajęczy, powoli ruszył wąskim korytarzykiem. Ten dość szybko doprowadził go do krętej klatki schodowej. Wspinając się po niej, uzmysłowił sobie, że dawno nikt z tego przejścia nie korzystał. Wygląda na to, że niewiele osób wie o jego istnieniu.

Kilka minut później, wychodząc ponownie na światło dzienne zorientował się, że od portretu Grubej Damy dzieli go już tylko jedno piętro. Zakończył zaklęcie rozświetlające i pospiesznie wspinając się po schodach, zaczął się zastanawiać, dlaczego dotąd nie korzystał z tego skrótu. Ucina ono drogę przynajmniej o połowę... Jak mogłem wcześniej nie zwrócić na to uwagi?

- Odwaga i męstwo. - rzucił Grubej Damie hasło i z ulgą zaszył się wewnątrz wieży. Początkowo planował schronić się w dormitorium, ostatecznie jednak został na kanapie w Pokoju Wspólnym. Zwykle bywało w nim głośno, ale podejrzewał, że ze względu na ładną pogodę, do wieczora, niewielu uczniów pojawi się w wieży.

Miał rację. Jedynymi osobami które zapuściły się do Pokoju Wspólnego po obiedzie, był Ron z Hermioną, którzy szukali go już od rana. Chcieli zaciągnąć go nad jezioro, ale wymigał się tym, że jest zmęczony po turnieju i chyba po prostu pójdzie spać. Wiedział, że jego wygląd potwierdza to. Z ulgą przyjął fakt, że przyjaciele zaakceptowali jego wyjaśnienia i zostawili go samego z zastrzeżeniem, że obudzą go na kolację.

Gdy ponownie został sam, wbrew swoim słowom nie udał się do dormitorium. Nie spał w nocy, ale wcale nie chciało mu się spać. Zbyt wiele myśli kłębiło się w jego głowie, aby mógł sobie pozwolić na spokojny sen. Martwił się. Martwił się tym co planuje Voldemort. Martwił się też tym, co sam ma zrobić. Wciąż szukał sposobu na poinformowanie dyrektora o tym co się dzieje, oraz drogi uniknięcia wakacji na Privet Drive. Wciąż szukał i wciąż, nie znajdował żadnych odpowiedzi. Kiedy ponad godzinę później kierował się w stronę dormitorium, wcale nie miał więcej pomysłów niż w momencie dotarcia do wieży.

][ ][ ][

Opadając na łóżko, wyciągnął z szafki nocnej Mapę Huncwotów. Musiał czymś zająć własne myśli i ponowne przejrzenie tajnych przejść, wydawało się na to, całkiem niezłym sposobem. Nie zaglądałem do niej od kilku miesięcy... Może jest jeszcze jakieś inne przejście, o którym zapomniałem?

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - ledwie jego słowa przebrzmiały w opustoszałym dormitorium, mapa rozświetliła się. Nie po raz pierwszy, zafascynowany przyglądał się, pojawiającym liniom i kropkom. Zawsze gdy miał ją w ręku, magia na niej, wydawała mu się niesamowita. Szkoda tylko, że nie obejmuje ona wszystkich terenów. – pomyślał, przyglądając się pustym polom na pergaminie i zaraz uśmiechnął się sam do siebie. - Może Syriusz da się namówić i w końcu wyjaśni zasady jej tworzenia? Wtedy mógłbym dokończyć ją na własną rękę... Decydując, że zapyta o to Syriusza przy pierwszej okazji, skupił się na mapie.

Wodząc palcem po kolejnych tajnych przejściach, w pewnym momencie, zatrzymał się. Coś mu nie pasowało. Zaczął od początku, tym razem uważniej przyglądając się kolejnym punktom i w końcu zrozumiał.

- Nie ma go. Przejścia którym szedłem dzisiaj, nie ma na mapie... - zatrzymał palec na miejscu w którym wszedł w korytarz. Nie było tam żadnego znaczka sugerującego istnienie sekretnego wejścia. Zupełnie nic. Czy to możliwe, że ktoś je stąd usunął? - zapytał sam siebie i pokręcił zaraz głową. Do mapy nie miał dostępu nikt poza nim samym, zresztą mało prawdopodobne wydawało się, że ktoś chciałby usunąć mu z mapy akurat to przejście. Po co? W końcu nawet jakby ktoś miał podobny plan, to są o wiele bardziej interesujące przejścia na tej mapie.

- Nikt nie mógł go usunąć, ale... w takim razie sąd wiedziałem o tym przejściu? Od Rona? Bliźniaków? - westchnął, tak naprawdę, nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek mu o nim mówił. Dlaczego tego nie pamiętam?

- Przecież nie znalazłem go dziś przypadkowo... ja wiedziałem, że ono tam jest. Skądś o tym wiedziałem. - ponownie zerknął na mapę i momentalnie podejmując decyzję, rzucił cicho - Koniec Psot. - mapa znikła. Schował pergamin do szuflady i pospiesznie opuścił dormitorium, po drodze upewniając się, że do kolacji wciąż pozostała jeszcze ponad godzina.

Gdy tylko znalazł się na korytarzu, skręcił, kierując się wprost do tajnego przejścia. Musiał jeszcze raz je sprawdzić. Może jak przejdę przez nie ponownie, w końcu przypomnę sobie, kto mi o nim powiedział?

- Przynajmniej wtedy przestanie mnie to męczyć.

][ ][ ][

Sprawdził przejście. Dwukrotnie. Niestety wciąż nie pamiętał w jaki sposób się o nim dowiedział. Co gorsza, szczęście mu dzisiaj nie dopisywało, bowiem tuż po opuszczeniu przejścia na dole, ponowie tego dnia, na kogoś wpadł. Jak na złość, tą osobą był sam przeklęty nietoperz.

- Szlaban Potter. Nie masz zajęć, więc możesz zjawić się jutro po obiedzie. W końcu nie mam nic lepszego do roboty, prawda?! - przedrzeźniając nauczyciela, który chwilę wcześniej zniknął za rogiem, wściekły ruszył w stronę Wielkiej Sali. Wcale nie miał ochoty na ponowne wchodzenie do niej, ale wiedział, że nie może opuścić kolejnego posiłku. Jak nie przyjdę, Hermiona nie da mi żyć...

Na jego szczęście, w Wielkiej Sali wciąż nie było zbyt wielu osób. Zajął miejsce przy stole i starając się zignorować ból głowy, nałożył sobie kawałek pieczeni i trochę sałatki. Zabierał się właśnie do jedzenia, gdy dołączyli do niego Ron z Hermioną.

- Myślałam, że jeszcze śpisz. Byliśmy cię właśnie obudzić.

- Obudziłem się niedawno i byłem głodny, więc... - wskazał na widelec nie mówiąc nic więcej. Na szczęście, nie musiał. Hermiona przyjęła jego wymówkę, najwidoczniej zadowolona z tego, że je. Był za to wdzięczny, nie chciał zdradzać im, co tak naprawdę robił. Na razie uznał, że istnienie tego przejścia, pozostawi dla siebie.

Zawsze mogę im opowiedzieć o nim później.

][ ][ ][

Reszta wieczoru minęła mu szybciej, niż przewidywał. Większość czasu spędził grając z Ronem w szachy i przegrywając kolejne partie z kretesem. W końcu jednak, zrobiło się dosyć późno i nawet Ron zaczął ziewać. Zgadzając się z nim, że pora spać, przebrał się w piżamę i wsunął pod kołdrę. Zaciągnął zasłony i opadł na poduszki wpatrując się w baldachim. Podejrzewał, że nie uda mu się zasnąć tej nocy. Zresztą, tak naprawdę, nie chciał spać.

Obawiał się, że jeśli zaśnie, znów będzie zmuszony do przeżywania sceny jakiej był świadkiem na cmentarzu. Nie chciał tego. Wolał spędzić kolejną noc bez minuty snu, niż po raz kolejny, oglądać pokręcone oblicze Voldemorta. Miał dość powracania do jego słów... słów które przynosiły mu więcej pytań, niż dawały odpowiedzi.

Niestety po tak wielu nieprzespanych godzinach, z każdą upływającą minutą, miał coraz większy problem, z utrzymaniem oczu otwartych. W końcu, wkrótce po tym, jak z łóżka obok rozległo się chrapanie Rona, sam również poddał się, opadając w objęcia snu.

vvv

Wiatr rozwiewający mu włosy był chłodny, ale uczucie, które w nim wywoływał, było przyjemne. Choć był środek listopada, miał na sobie jedynie cienką szatę wierzchnią, jednak nie przeszkadzało mu to. Nie czuł zimna, wręcz przeciwnie, ogień trawiący go od środka, wywoływał rumieńce na jego policzkach.

Szelest szat za plecami sprawił, że nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Nie zaprotestował też, gdy smukłe ręce objęły go w pasie. Pozwolił aby przyciągnął go do siebie i oparł głowę, na jego klatce piersiowej. Wiedział, że wkrótce będą musieli zejść i wrócić do rzeczywistości, ale na razie, Wieża Astronomiczna należała tylko do nich.

- Żałujesz? - niepewny szept tuż przy uchu sprawił, że schwycił za obejmującą go dłoń i mocno uścisnął.

- Jak mógłbym tego żałować?

- Nie jestem urodziwy, moje ręce zawsze są brudne, szaty poprzepalane... mógłbyś mieć każdego... dlaczego ja?

- Prawdziwe gwiazdy świecą cały czas, ale dają się zauważyć tylko nocą...

- To...

- Kiedyś powiedziałeś mi coś, co ja dziś chciałbym ci powtórzyć. W mroku, świeć dla mnie.

- Shaan...

- Świeć dla mnie Sev. Jesteś moją najjaśniejszą gwiazdą. Bez względu na to gdzie będę, chcę byś świecił tylko dla mnie. Świeć i bądź przy moim boku. Świeć i daj mi szansę abym ja, mógł kiedyś zaświecić dla ciebie.

- Ty od dawna lśnisz, Shaan.

vvv

Przeciągnął się, odkładając pióro na bok. Dmuchając na pergamin, zauważył, że palce ma poplamione atramentem. Znowu. Dlaczego nie możemy pisać długopisem? - jęknął dostrzegając, że nie tylko palce, ale i żółta lamówka szaty, nosi ślady tuszu.

- Super, czyli będę musiał się jeszcze przebrać przed kolacją. - sarknął, odkładając pracę domową na bok. - Myślałem, że będziemy mieli jeszcze chwilę czasu przed wyjściem... - westchnął rozglądając się po urządzonym w zieleni dormitorium, po czym z niechęcią, zaczął zbierać swoje rzeczy.

- Już idziesz? Sądziłem, że zostaniesz do kolacji.

- Też tak myślałem. - odszepnął, unosząc rękaw szaty tak, aby plamy atramentu były dobrze widoczne.

- Znowu? Ty chyba nigdy nie nauczysz się pisać piórem. Przypomnij mi, to na święta sprawię ci jedno nie brudzące, takie którymi uczy się dzieci pisać. - Słysząc to, w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość i złapał go za elegancko wygładzoną szatę.

- Uważaj, nabijaj się dalej, a przedstawię cię mojemu ojcu.

- Oh, on już mnie zna. - nim miał szansę zaprotestować, został przyciągnięty przez starszego chłopaka. - Ale masz rację, powinienem napomknąć mu, że należysz do mnie.

- Nie przeginaj! Nie należę do nikogo i jeśli jeszcze raz powiesz o mnie w ten sposób, to...

- To co? - usłyszał, zaraz po tym czerwone usta zetknęły się z jego własnymi, uniemożliwiając mu jakąkolwiek ripostę. Przymknął oczy, mimowolnie rozchylając wargi. Czując delikatny napór, pozwolił by ich języki splotły się. Zapomniana praca domowa, wylądowała na posadzce. Gdy w końcu silne ręce uwolniły go, odsunął się, z trudem łapiąc oddech. Czuł, że serce wali mu niczym młot. Spoglądając w jego czarne oczy, zupełnie zapomniał o tym, gdzie miał iść i co miał zrobić.

Nie miało to znaczenia.

- Kiedyś cię zabiję, Sev. - szepnął i dostrzegając uśmiech rozlewający się na jego twarzy, odpowiedział mu tym samym.

vvv

- Naprawdę planujesz spędzić całe popołudnie nad kociołkiem w tych przeklętych podziemiach? Nie masz dosyć? Wciąż jest jeszcze dość ciepło na dworze, nie sądzisz, że warto by było z tego skorzystać?

- Tobie jest ciepło, zresztą czy tobie kiedykolwiek było zimno?

- Czasami.

- Naprawdę? Nie przypominam sobie. Tobie nawet w środku grudnia jest gorąco!

- Dobra, masz rację, jest zimno, ale co to zmienia? Nie chcę spędzić wolnej soboty w tym oślizgłym lochu!

- To idź na spacer.

- Pójdę, z chęcią pójdę, jeśli do mnie dołączysz... No nie daj się prosić, Sev! Co muszę zrobić, żebyś poszedł?

- Nic. Nie mogę iść. Najpierw, muszę to skończyć.

- Cholera, czy ty naprawdę świata nie widzisz poza tymi swoimi eliksirami? Czy to jakiś twój kolejny eksperyment?! To naprawdę nie może poczekać do wieczoru?

- Na wieczór musi być gotowy. Będziesz go potrzebował.

- Ja?

- Tak Shaan. To eliksir dla ciebie. - te słowa całkowicie zbiły go z tropu. Eliksir dla mnie?

- Ale... jak dla mnie? Jaki ty eliksir właściwie ważysz?

- Antykoncepcyjny.

vvv

Zachodzące słońce tworzyło refleksy na gładkiej tafli wody. Odrywając od niej wzrok, odwrócił głowę aby spojrzeć na górujący nad wszystkim zamek. Po tylu latach Hogwart stał się dla niego drugim domem i świadomość, że nie powróci do niego na jesieni jako uczeń, była dziwna.

Owutemy dobiegły końca i mógł uznać się za absolwenta, ale wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Owszem, cieszył się, że będzie mógł wreszcie zacząć zajmować się tym, na co tak długo czekał, ale zarazem czuł, że będzie mu brakowało tego miejsca.

- Ciężko się z nim rozstać, prawda?- uśmiechnął się, gdy Sev przysiadł obok. A kiedy ręka starszego chłopaka objęła go, przysunął się do niego bliżej, tak, żeby oprzeć się wygodnie o jego ramię.

- Będę za nim tęsknił.

- Ja również.

- Ty będziesz Mistrzem Eliksirów, może pewnego dnia wrócisz tu i będziesz uczył dzieci?

- Ja uczył? Naprawdę aż tak źle mi życzysz?

- W sumie masz rację, kiepski byłby z ciebie nauczyciel. Wiedzę to może masz, ale z pewnością nie potrafisz jej przekazać. Za szybko też wpadasz w gniew. Biedne dzieci pewnie umarłyby ze strachu już pierwszego dnia.

- Umrzesz zaraz ty i to wcale nie ze strachu. - Roześmiał się, gdy zbłąkana ręka wsunęła się pod jego koszulę i uniósł lekko głowę by skraść pocałunek.

vvv

Szata w nieładzie wylądowała na podłodze. Nie zaprotestował, gdy silne dłonie popchnęły go, zmuszając do opadnięcia na poduszki. Zręczne palce dobrały się do guzików jego koszuli, w tej samej chwili też usta Severusa spotkały się z jego własnymi. Ledwie do niego dotarł moment w którym koszula podążyła za jego szatą. Ich języki splotły się, a pocałunek pogłębił, odbierając mu na kilka sekund oddech...

Sev. - szepnął uwolniony, gdy blada dłoń przesunęła się w dół jego klatki piersiowej. - Sev! - zawołał na bezdechu, gdy usta podążyły za dłonią, znacząc drogę w dół jego podbrzusza.

- Jesteś mój. Zawsze będzie. - ciche słowa ledwie do niego dotarły, gdy w tym samym czasie druga dłoń starszego chłopaka zabłąkała się między jego nogami i musnęła krocze. Kolejne dotknięcie i jeszcze jedno. Czuł, że twardnieje, a wbijająca się w udo wypukłość mówiła mu, że z Severusem dzieje się to samo...

][ ][ ][

Usiadł gwałtownie, z trudem łapiąc oddech. Czuł, że włosy ma mokre od potu, a serce wali mu w piersi tak szybko, jakby miało z niej wyskoczyć. Obrazy ze snu, wciąż były przerażająco wyraźne w jego myślach.

Co to było? - Odruchowo przejechał dłonią po wargach, czując, że robi mu się gorąco na samo wspomnienie.

Sev.. - szepnął na bezdechu, gdy blada dłoń przesunęła się w dół jego klatki piersiowej. - Sev! - krzyknął, gdy usta podążyły za dłonią, znacząc drogę w dół jego podbrzusza... druga dłoń starszego chłopaka zabłąkała się między jego nogami i musnęła krocze. Kolejne dotknięcie i...

Sev? - zakrył sobie usta dłonią, gdy obraz chłopaka ze snu, przerażająco wyraźnie ukazał mu się przed oczami. Choć był znacznie młodszy, bez trudu rozpoznał, o kim śnił... Sev... Severus Snape...

- Jak? Cholera, dlaczego? - szepnął wdzięczny, że jest w dormitorium sam. Gorące wargi stykające się z jego własnymi. - przełknął nerwowo ślinę, ukrywając twarz w dłoniach. Dlaczego śniłem jak ja i Snape... – zadrżał, uświadamiając sobie, że myśl o tym co robili, wcale nie zdaje mu się odpychająca. Czując gorąco rozlewające się w dolnej części podbrzusza, na samo wspomnienie bladej dłoni, sunącej po ciele, miał ochotę krzyknąć.

- Chyba muszę się przejść. - zerwał się z łóżka i chwytając pierwsze z brzegu rzeczy, popędził do łazienki.

][ ][ ][

Szedł bez celu, starając się odegnać nie dające spokoju myśli. To był tylko sen, tylko sen. - powtarzał raz za razem, ale mantra nie przynosiła ukojenia. Wciąż żywe obrazy ze snu, przywoływały kolejne pytania, nie dając chwili wytchnienia.

Czemu Snape? Ze wszystkich ludzi... dlaczego akurat on? Dlaczego mój chory umysł podesłał mi obraz jego młodszego ja? Czy zaczynam wariować? - jęknął, tuż po balu zorientował się, że nie pociągają go dziewczyny, ale to... to było ponad jego siły.

- Czemu on...

Shaan zwolnij! - wołanie sprawiło, że odwrócił się, rozglądając po korytarzu, nikogo jednak nie dostrzegł w zasięgu wzroku. Byłem pewien, że ktoś tu idzie... chyba rzeczywiście powoli mi odbija.

- Shaan! - kolejny okrzyk sprawił, że ponownie obrócił się w stronę dźwięku i zaraz cofnął się, uderzając plecami o ścianę. Z naprzeciwka biegł chłopak. Chłopak wyglądający dokładnie tak samo, jak ten ze snu.

- Snape... - szepnął, osuwając się przy ścianie i kryjąc twarz w dłoniach. Jego umysł zalały kolejne sceny.

vvv

Tętniąca życiem Pokątna, była o tej porze zatłoczona śpieszącymi się czarownicami i czarodziejami. Przeciskając się przez tłum, mocniej zacisnął palce na dużej dłoni, nie przejmując się tym, że ktoś może to zobaczyć. Nie miało to już dłużej znaczenia. Wreszcie był pełnoletni i nikt nie mógł mu już nic zrobić. Nawet ten przeklęty starzec, Dumbledore.

- Tak, życie jest naprawdę cudowne... - huk który rozległ się za ich plecami sprawił, że zamarł w miejscu i dopiero silne szarpnięcie za rękę, zmusiło jego nogi, do wykonania kolejnego kroku.

- Tędy! Pospiesz się! - kryjąc się w jednej z bocznych uliczek, zadrżał, gdy następny donośny huk uświadomił mu, że właśnie roztrzaskała się kolejna witryna sklepowa. Wyglądając zza rogu zadrżał, dostrzegając kulących się po rogach przechodniów. Widział, że przynajmniej kilka osób, zostało rannych.

- Słyszałeś o tym, że ma być dzisiaj atak? Shaan? - dopiero dźwięk jego własnego imienia zmusił go, do spojrzenia w czarne oczy Severusa. Otrząsnął się.

- Nie, ale nikt nie wie, że tu jesteśmy. - ponownie wyjrzał za róg, nie dostrzegł jednak ani czarnych szat, ani masek. - Nie widzę nikogo... - jego słowa zagłuszył kolejny huk, który rozległ się ledwie dwa metry od nich. Sev wciągnął go głębiej w zaułek, ale i tak poczuł, palący ból w ręce.

- To nie atak, ktoś tu jest po ciebie! - na te słowa spojrzał ponownie w czarne oczy Severusa i nie odrywając od niego spojrzenia, pozwolił mu się objąć.

Teleportowali się.

vvv

- Wesołych Świąt Shaan. - odrywając spojrzenie od płonącego w kominku ognia, zaskoczony spojrzał na paczkę, którą właśnie położył mu na kolanach. Prezent opakowano w czarny, lśniący papier i przewiązano złotą wstążką.

- Co jest w środku?

- Otwórz, to się przekonasz. - słysząc to spojrzał podejrzliwie na Severusa który teraz przysiadł obok niego na kanapie.

- Chyba nie sprawiłeś mi, jakiegoś nowego zestawu do eliksirów?

- Nie, choć może powinienem... wtedy byłaby jakakolwiek szansa na to, że nie wysadzisz kolejnego kociołka w powietrze.

- Ej, to nie był kociołek!

- Masz rację, tym razem wypaliłeś dziurę w blacie, to rzeczywiście nie był kociołek. - odpowiadając na to uśmiechem, schwycił za wstążkę i pociągnął. Opadła, a wraz z nią oderwał się papier i obsypał go konfetti. Tym razem, głośno się roześmiał.

- Co to za zaklęcie?

- Później ci pokażę. Otwórz wreszcie tą paczkę. - wytykając język w stronę Severusa otworzył podłużne pudełko i zamarł, dostrzegając co jest w środku.

- Sev... to jest...

- Podobają się?

- Jak je znalazłeś?

- Należę do Prince'ów. Mogę pociągnąć za kilka sznurków.

- Ale to wciąż...

- Powinny być twoje. - czując, że w oczach kręcą mu się zdradzieckie łzy, ostrożnie wyjął jedną z rękawiczek. Czarne koraliki z których została spleciona zamigotały w świetle ognia.

- Stworzono tylko kilka par, przecież to musiało kosztować majątek... Sev, ja nie mogę tego przyjąć...

- Nie były wcale takie drogie, Shaan. Powiedzmy, że kosztowały kilka anulowanych długów...

- Ale...

- Twoja magia potrzebuje przekaźnika.

vvv

Deszcz przykleił kosmyki włosów do jego twarzy. Czuł, że woda spływa mu po plecach. Ubrania które można było wyciskać, dawno przestały chronić przed zimnem. Był przemoczony do suchej nitki, ale nie przeszkadzało mu to. Mocniej ścisnął dłoń idącego przodem chłopaka i pozwolił wciągnąć się między drzewa.

- Już niedaleko. - usłyszał, gdy skręcili. Pod stopami dostrzegł ślady wąskiej ścieżki. W wielu miejscach drużka była zarośnięta, jednak wciąż dało się rozpoznać kierunek.

- Jesteśmy. - usłyszał, zaraz też dostrzegł, że drzewa przerzedziły się i wyszli na osłoniętą polankę. Zaskoczony spojrzał w górę. Z nieba nie padała ani jednak kropla.

- Jak? - zamiast odpowiedzieć, Severus przyciągnął go do siebie i obejmując, szepnął.

- Witaj w sanktuarium Shaan.

vvv

- Shaan... - szepnął w przestrzeń, powoli się podnosząc. To było zupełnie tak jakby puściła jakaś tama. Kilka sekund temu sądził, że to tylko senne majaki. - Shaan... powtórzył, a zalewająca go pewność sprawiła, że ponownie upadł na kolana. Zacisnął powieki, biorąc uspokajający oddech. Shaan Nirmana Mokhrits Sangdoro - słowa echem odbijające się w jego myślach były przerażająco jasne. Zacisnął pięści, nie zważając na to, że paznokcie przebijają skórę. Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Za nią potoczyły się kolejne.

Pomóż mi Severusie... - jego ciałem wstrząsnął szloch.

][ ][ ][

Fragmenty sceny na cmentarzu wraz z opisami otoczenia zostały przeze mnie zaczerpnięte z czwartej części przygód Harry'ego - Czara Ognia. Wiem również że pewne rzeczy z rozdziału pierwszego mogły przewinąć się już w innych fanfiction, jednak są konieczne do wejścia w akcję. Reszta to już efekty mojej własnej, pokręconej wyobraźni.

Enervate - zaklęcie wybudzające, jak czytałam w książkach zostało potem zmienione na Rennervate, ale mi jakoś pasuje pierwotna wersja i jej będę się trzymała.

Agir - to moje własne zaklęcie skomponowane na potrzeby opowiadania, słowo z języka kurdyjskiego oznaczające "ogień".

Shaan - spokój, duma ( indiańskie )

Nirmana - odrodzony ( nieco pod buddyzm )

Mokhrits - z popiołów ( ormiański )

Sangdoro - Sangde de oro - złota krew ( hiszpańskie )

Pozostałe rzeczy wyjaśnią się z czasem.

][ ][ ][

Koniec Rozdziału 1