Niedawno był rozdział szósty, a dzisiaj oddaję już siódmą część w wasze rączki. Nie wiem czemu, ale po poprawkach, za każdym razem kolejne rozdziały wychodzą dłuższe od ich starej wersji. W sumie, wam to pewnie nie przeszkadza. W każdym razie rozdział siódmy ma sporo zmian. Został napisany inaczej niż poprzednio. Poza tym, ci którzy pamiętają starą wersję zorientują się, że pojawiło się kilka nowych wątków. Liczę, że rozdział przypadnie wam do gustu.
Jednak teraz nie przedłużam już i zapraszam do lektury. Mam nadzieję, na dużo komentarzy pod rozdziałem. Dlatego KOMENTOWAĆ!
][ ][ ][
Rozdział 7
Nienawidzę cię
][ ][ ][
Obudził się już jakiś czas temu, wciąż jednak nie zdobył się na wykonanie nawet najlżejszego ruchu. Leżąc na łóżku, tępym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt, próbując sobie poukładać w głowie wszystko czego dowiedział się zeszłego wieczoru. Nie było to proste. Najbardziej na świecie chciał odnaleźć w wyjaśnieniach Voldemorta jakikolwiek fałsz. Chciał podważyć to wszystko. Chciał po prostu by jego życie powróciło do normy.
Czuł się bezradny.
Dlaczego to nie może okazać się jedynie głupim żartem który ktoś sobie wymyślił? Czemu nikt nie wyskoczy z kąta i nie zawoła: „nabrałem cię" - Próbował wmówić sobie, że to na pewno jakieś oszustwo. Niestety wtedy, za każdym razem powracały do niego słowa wykładu, który kiedyś zrobił mu Remus:
Musisz pamiętać o tym że myślodsiewnia jest uznawana za tak tajemniczą, ponieważ w żaden sposób nie da się jej okłamać. W żaden Harry. Nie można zmanipulować umieszczanych w niej wspomnień. Gdy ktoś próbuje dodać do niej zmienione wspomnienie, myślodsiewnia filtruje je a następnie i tak pokazuje całą prawdę. Całkowicie fałszywego wspomnienia w ogóle nie da się w niej umieścić. Zresztą próba umieszczenia takiego wspomnienia w niej, może skończyć się tragicznie dla czarodzieja.
Dobrze to wiedział.
Zdawał sobie sprawę z tego, że myślodsiewnie są zbyt starymi artefaktami i nikt nie może ich zmanipulować, a jednak... wciąż chciał, żeby to nie była prawda. - westchnął, odwracając wzrok w stronę okna za którym słońce powoli rozjaśniało ciemne niebo. W końcu usiadł i opierając się plecami o poduszki, na nowo zaczął analizować to, co powiedział mu Czarny Pan. Liczył na to, że może po uporządkowaniu informacji, znajdzie z tego wszystkiego jakieś inne wyjście. Cokolwiek co pozwoli mu uwierzyć, że całe jego dotychczasowe życie nie było jedynie grą, rozgrywaną przez dyrektora.
Po pierwsze: Mój tata został śmierciożercą na polecenie Dumbledore'a. W dodatku nie zrobił tego z własnej woli, lecz pod przymusem.
Po drugie: W czasie tej rozmowy Dumbledore otworzył okno i pozwolił żeby Snape ukrywający się pod swoją animagiczną formą, podsłuchał wszystko o czym mówili. Dumbledore na pewno wiedział o jego obecności... W końcu ta rozmowa odbyła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Dumbledore jako dyrektor wie co dzieje się w gabinecie a także poza nim w odległości pięciu metrów... Zawsze wie, gdy do niego idę, jeszcze zanim się odezwę, więc to zapewne także jest prawdą.
Po trzecie: Dumbledore dobrze wiedział o tym, że Snape pracował w tamtym czasie dla Voldemorta. Tym samym pozwolił na to, żeby informacja o tacie dotarła do samego Czarnego Pana. Zdawał sobie sprawę, że tata dla Voldemorta będzie zdrajcą do zlikwidowania i bez skrupułów mu go wystawił. - zadrżał. Nie mógł zrozumieć, jak ktokolwiek może być aż tak okrutny. Niestety większość tych informacji pochodziła z myślodsiewni, w żaden sposób nie mógł więc im zaprzeczyć. Przetarł oczy ręką by otrzeć kilka łez które nie wiadomo kiedy się tam pojawiły, po czym powrócił do swojej wyliczanki.
Po czwarte: Dumbledore musiał wiedzieć w jaki sposób Voldemort traktuje zdrajców. Nawet ja to wiem, więc on do cholery tym bardziej zdawał sobie sprawę, że Voldemort nie zaprosi nikogo na herbatkę... Wiem, że moi rodzice ukryli się pod zaklęciem Fideliusa, jednak ich strażnikiem był Glizdogon który już wtedy służył Voldemortowi. Według Czarnego Pana, Dumbledore wiedział o tym, komu jest wierny Glizdogon... W to też jestem w stanie uwierzyć. Dumbledore zawsze wiedział, co ja robię i z kim. Dlatego myślę, że naprawdę zdawał sobie sprawę zarówno z lojalności Snape'a jak i Glizdogona. - Odrzucił kołdrę na bok i spuścił nogi na podłogę. To co do tej pory przeanalizował było okrutne i miał ochotę za to zabić Dumbledore'a. Lecz znacznie większy niepokój wzbudzały w nim pozostałe fakty, które przytoczył wczoraj Voldemort.
Wstał i podszedł do jednego z olbrzymich okiem które sięgało od podłogi niemal po sufit. Niebo za nim zaczynało już przybierać pomarańczową barwę, rozjaśniając mrok. Otworzył je chcąc wpuścić do środka trochę powietrza i zaskoczony zauważył, że jest to wyjście na taras. Gdy znalazł się na zewnątrz, ciepły wiatr delikatnie zmierzwił mu włosy. Zapowiadało się na to, że dzień będzie upalny.
Zbliżając się do kamiennej barierki, wychylił się i spojrzał w dół. Liczył na to, że może uda mu się zorientować, gdzie tak właściwie jest, jednak na to wciąż było trochę zbyt ciemno. Uznając, że może trochę poczekać, zawrócił do pokoju, zatrzymał się jednak w pół kroku, dostrzegając huśtawkę po przeciwnej stronie tarasu. Zbliżając się do niej, zastanawiał się jak wcześniej mógł nie zwrócić na nią uwagi. Siadając na niej, rozhuśtał ją lekko i podciągnął kolana w górę. Zapatrzony w powoli wstające słońce, powrócił myślami do przerwane analizy:
Piąte: Według Voldemorta, Dumbledore chciał doprowadzić do starcia pomiędzy nim oraz mną. To dlatego uczynił z mojego ojca zdrajcę. Chciał żeby Voldemort mnie zaatakował. Voldemort powiedział, że ja jestem jego słabym punktem, Dumbledore także najwyraźniej w to wierzył. Tuż po śmierci mojej mamy, powiedział: Kto by pomyślał, że tak łatwo dasz się załatwić swoją własną bronią. W końcu podniosłeś różdżkę na niewłaściwą osobę, nieprawdaż? Twój jedyny słaby punkt okazał się twoją zgubą.
Szóste: Mam na kostce tatuaż który podobno chroni mnie przed Voldemortem. To dlatego on nie mógł zabić mnie tamtej nocy. Ten tatuaż vegi...coś odbił avadę z powrotem w stronę Voldemorta... - urwał myśl.
- Temu że mam tatuaż, nie zaprzeczę, ale czy coś takiego jak tatuaż naprawdę może chronić przed zabijającym zaklęciem? Nawet jeśli to także jest prawdą, to jak możliwe bym otrzymał go w zamian za oddanie się w niewolę komuś pokroju Voldemorta? Jak w ogóle mogłem się zgodzić na coś takiego? W dodatku miałem to zrobić dwadzieścia lat temu? - westchnął zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Dobrze pamiętał dalsze wyjaśnienia Voldemorta, a także wspomnienie które ten wyciągnął z jego własnej głowy. Wiedział też, że Dumbledore podał mu eliksir przez który podobno utracił wspomnienia o własnej przeszłości. - Sam widziałem, że mając rok mówiłem do Dumbledore'a normalnie, a nie jak dziecko, ale czy to na pewno dowód? Może po prostu byłem wygadanym dzieciakiem? Może jest jakieś inne wyjaśnienie? Wciąż nie rozumiem jak niby mogę teraz być młodszy niż byłem przed laty. - Wstał, wiedząc, że może jedynie liczyć na kolejne objaśnienia ze strony Voldemorta. Miał nadzieję, że ten udzieli mu ich jeszcze dzisiaj. Chciał tego.
Musiał to wszystko w końcu zrozumieć.
][ ][ ][
Kiedy ponownie znalazł się w pokoju, skierował się wprost do bocznych drzwi, licząc, że znajdzie za nimi łazienkę. Miał rację. Rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu, mimowolnie się uśmiechnął, zauważając, że ona podobnie jak pokój była urządzona w jego guście.
Łazienka nie była duża, wręcz przeciwnie, można było nawet powiedzieć, że jest w niej troszkę za ciasno. Niewielki kwadrat zmieścił w sobie wannę, ubikację i umywalkę nie pozostawiając wiele więcej miejsca. Podłogę i ściany wyłożono granatowymi kafelkami. Jakby dla kontrastu z tym, wiszące nad umywalką lustro, miało srebrną ramę. Pomieszczenie nie miało okien, a za oświetlenie służyła unosząca się pod sufitem niewielka kula dająca przyjemny, jasno żółty blask.
Łazienka wydała mu się w pełni wystarczająca. Nie potrzebował jakichś specjalnych luksusów, zresztą nigdy ich nie miał. Przez kilka sekund przyglądał się wiszącej kuli zastanawiając, jakie rzucono na nią zaklęcia. - Nawet w Hogwarcie używa się zwykłych świec... Nie spotkałem się wcześniej z takim oświetleniem. Chociaż nie, coś podobnego widziałem we wspomnieniu. - Potrząsnął głową, odganiając myśli.
Po załatwieniu podstawowych potrzeb, z uśmiechem skierował się w stronę kusząco wyglądającej wanny. Ciepła kąpiel była tym, czego teraz najbardziej potrzebował. Ostatni raz miał okazję wykąpać się jeszcze przed zakończeniem roku i nie zamierzał teraz odpuścić, gdy nadarzyła się sposobność. Nikt o tym nie wiedział, ale uwielbiał wylegiwać się w wannie. Sięgnął do kurków, aby ustawić wodę, zatrzymał się jednak, ponownie zerkając w stronę lustra. Dotąd jeszcze nie odważył się do niego zbliżyć.
Jak teraz wyglądam? Czy wciąż widać ślady tego, co zrobił ze mną wuj Vernon? - Wcale nie miał ochoty tego sprawdzać, ale zarazem nie widział przed tym odwrotu. - Muszę to zrobić. Prędzej czy później i tak będę musiał to sprawdzić. - Wahał się, ale nie czekał aż wątpliwości całkowicie go sparaliżują.
][ ][ ][
Spoglądając na własne, blade oblicze, wzdrygnął się, dostrzegając jak przeraźliwie schudł od opuszczenia Hogwartu. Skóra wydała mu się dziwnie szara, a cienie pod oczami większe niż kiedykolwiek wcześniej. Wujowi kilkakrotnie zdarzyło się uderzyć go w twarz, jednak nie pozostał po tym żaden ślad. Voldemort naprawdę zajął się jego obrażeniami. Spuszczając wzrok w dół, zacisnął palce na materiale koszuli którą obecnie miał na sobie. Jej długi rękaw szczelnie zasłaniał całe ciało, jednak nawet bez patrzenia wiedział, że jego ręce i plecy nie wyglądają tak dobrze jak twarz. Wiele ran wciąż dawało o sobie znać i na pewno daleko im było do całkowitego zaleczenia.
Zacisnął powieki i zaczął rozpinać guziki. Gdy ściągał z siebie koszulę, ręce mu drżały. W końcu odetchnął głęboko i niepewny otworzył oczy. To co ujrzał w lustrze było znacznie gorsze od tego, co oczekiwał.
Rany już nie krwawiły, a większość siniaków zniknęła, jednak wciąż zarówno ręce jak i brzuch poznaczone były podłużnymi szramami. Wyglądało to paskudnie, ale na szczęście, wszystkie pokrywały już strupy. Stanął bokiem żeby zerknąć jeszcze na plecy i zaraz tego pożałował. Widok jaki ukazał się jego oczom, poraził go. Spoglądając na rany z których wiele wciąż zdawało się całkiem świeżych poczuł, że zaczyna robić mu się niedobrze. W chwilę później już pochylał się nad ubikacją. Torsje raz za razem wstrząsały jego ciałem, lecz pusty żołądek, nie miał czego zwrócić. W końcu, niczym szmaciana lalka, opadł na podłogę, bezskutecznie starając się zapanować nad urywanym oddechem.
- Zabiję... zabiję... - zacisnął pięści. - Zabiję cię. - Wyobrażając sobie martwe ciało wuja leżące u stóp, powoli odzyskiwał spokój. - Kiedyś rozkwaszę tą twoją tłustą twarz Vernon. - Wstał, podniósł koszulę z ziemi i ubrał się. Ochota na kąpiel przeszła mu całkowicie. Opuszczając łazienkę uważał żeby więcej nie spojrzeć w lustro.
][ ][ ][
W pokoju od razu ruszył w stronę tarasu. Potrzebował teraz powietrza. Na zewnątrz oparł się o barierkę i po prostu zapatrzył się w przestrzeń. Przynajmniej przez moment usiłował nie myśleć o niczym. Jakiś czas później, z odrętwienia wyrwał go cichy głos, który rozległ się tuż za jego plecami:
- Wierzę, że dobrze spałeś. - Zaskoczony odwrócił się. Znów nie usłyszał kiedy Voldemort się zbliżał. - Skoro już wstałeś, chodźmy. Mamy jeszcze wiele do omówienia. Musimy także zająć się twoimi ranami. Najpierw nałożymy na nie maść, a potem udamy się do salonu.
Posłusznie podążył za Voldemortem. Gdy kilka minut później ten ostrożnie rozprowadzał specyfik na jego zranieniach, patrzył wprost przed siebie. Nie chciał ponownie oglądać własnego ciała. Miał tego dość, na bardzo długi czas.
- Czy one kiedykolwiek znikną? - wcale nie chciał o to pytać, ale słowa same padły z jego ust. Voldemort z początku zignorował jego pytanie, nie przerywając nakładania maści, jednak w końcu odezwał się:
- Rany zawsze się goją, Avis, ale nie sądzę, by twoje znikły całkowicie. Wiele z nich zaczęło się już goić jeszcze zanim do mnie trafiłeś, nie mogłem więc zamknąć ich zaklęciem. Te płytsze powinny ładnie się zagoić. Myślę, że będą prawie niewidoczne. Problemem jest kilka głębszych zranień, zwłaszcza te na plecach oraz jedno na twojej lewej ręce. Sądzę że po nich pozostaną brzydkie blizny.
Te wyjaśnienia sprawiły, że po policzku spłynęła mu zdradziecka łza, a zaraz po niej kolejna. Nie, nie były to łzy smutku, nie tylko. Był po prostu wściekły. Przez to co w te wakacje zgotował mu Vernon, zaczynał naprawdę nienawidzić mugoli, zwłaszcza tego jednego.
- Nigdy więcej nie stawaj na mojej drodze Dursley. Nigdy więcej.
- W porządku, ubierz się. Musimy dokończyć naszą rozmowę, poza tym powinieneś coś zjeść. Wczoraj nawet nie ruszyłeś kolacji. Jeszcze będziesz miał czas na to, żeby wymyślać kary dla tego mugola. Może nawet pozwolę ci którąś z nich wprowadzić w czyn?
Ostatnie słowa Voldemorta powinny go przestraszyć, ale to co czuł dalekie było od strachu. Zabierając z jego ręki koszulę, włożył ją, woląc się zbyt długo nie zastanawiać nad tym, co obecnie czuje do Vernona Dursley'a.
Obawiał się, że wtedy będzie musiał zacząć sam siebie się bać.
][ ][ ][
Gdy tym razem podążał za Voldemortem na własnych nogach, szybko zorientował się, że droga do salonu wcale nie jest tak skomplikowana jak mu się wczoraj wydawało. Zeszli jedno piętro w dół i po przejściu dwóch korytarzy, znaleźli się na miejscu. Wchodząc do dobrze już znanego pomieszczenia, zajął ten sam fotel co ostatnio. Jak tylko usiadł, Voldemort machnął różdżką i na stoliku przed nim pojawiło się śniadanie. Dzisiaj składała się na nie herbata i pieczony kawałek chleba posypany cukrem. - Nie był pewien kto wymyślił tego typu śniadanie, ale mimowolnie uśmiechnął się na jego widok. Uwielbiał pieczony chleb. W Hogwarcie często go jadał, zresztą dzięki Zgredkowi mógł brać to na co miał ochotę.
Obecnie wcale nie odczuwał głodu, ale wiedział, że Czarny Pan ma rację. Nie może nie jeść. - I tak zbyt długo już głodowałem. - Biorąc wciąż ciepły chleb do ręki, ostrożnie wziął pierwszego gryza, a po nim następny. Obawiał się, że nie będzie mógł jeść, jednak mdłości się nie pojawiły. Powoli konsumując śniadanie, spojrzał w stronę Voldemorta który zajął drugi fotel i powrócił do przerwanej zeszłego wieczoru, rozmowy.
- Wierzę w to co powiedziałeś o moim ojcu, a także w to, że Dumbledore ci go wystawił. Mogę nawet uwierzyć w to, że przed zaklęciem zabijającym ocalił mnie ten tatuaż na kostce, ale ja... dalej nie rozumiem w jaki sposób go otrzymałem? Ciężko mi uwierzyć, że jestem tym Avisem o którym mówisz. Wiem, że widziałem własne wspomnienie w którym mając rok mówiłem jak dorosły, ale wciąż tego nie rozumiem... Jak mogę być Avisem, skoro wyglądam tak jak James Potter? Poza tym, w jaki sposób mógłbym zrobić cokolwiek dwadzieścia lat temu, skoro pod koniec lipca będę miał piętnaste urodziny? - umilkł, tymczasem Voldemort sięgnął po własną filiżankę z herbatą i dopiero po napiciu się, odpowiedział:
- Początkowo mi też wydawało się to dziwne, jednak myślę, że już znam wyjaśnienie. Sprawa twojego wieku jest dosyć skomplikowana, zacznijmy więc od drugiej kwestii. To dlaczego twój wygląd jest dziś tak bardzo zbliżony do wyglądu Pottera, jest sprawą stosunkowo prostą. Trwałą zmianę wyglądu na tak zaawansowanym poziomie można uzyskać jedynie poprzez zaklęcie adopcyjne. Tylko w ten sposób modyfikacja ma szansę utrzymać się przez lata.
- Istnieje zaklęcie które może sprawić, że będzie się wyglądało jak dziecko kogoś innego niż w rzeczywistości?
- Tak. Taki właśnie jest cel czaru adopcyjnego. Pozwala on na całkowitą zmianę wyglądu osoby i upodobnienie jej do jednego lub obojga adopcyjnych rodziców. Ważne jest tutaj także to, że rodzice nie muszą być tego procesu świadomi. Zaklęcie rzuca osoba trzecia, nigdy nie robi tego ktoś, do kogo dziecko ma zostać upodobnione.
- Czyli w ten sposób można upodobnić dziecko do każdego?
- Nie do końca. Do tego żeby zaklęcie adopcyjne zadziałało istotna jest wola potencjalnych rodziców. Osoba która ma stać się rodzicem, musi pragnąć dziecka bardziej nić czegokolwiek innego. To dlatego to zaklęcie nie jest zbyt często wykorzystywane.
- Przed chwilą powiedziałeś, że te osoby nie muszą wiedzieć o tym, że zaklęcie będzie rzucone. Jeśli to prawda, to jak niby mają pragnąć dziecka?
- Nie zrozumiałeś mnie. Przy zaklęciu adopcyjnym nie chodzi o konkretne dziecko które ma zostać mu poddane. Ludzie którzy mają zostać rodzicami, muszą pragnąć nimi być. Nie ma znaczenia tutaj czy wcześniej widzieli dziecko które stanie się ich własnym, czy też nie.
Tym razem miało to dla niego nieco więcej sensu. Harry zamyślił się analizując to czego się dowiedział, po czym zadał kolejne pytanie:
- W jaki sposób można sprawdzić, czy Dumbledore rzucił na mnie to zaklęcie?
- Znam na to dwa sposoby. Najprostszym z nich jest rzucenie przeciw zaklęcia które przywróci ci właściwy wygląd. To rozwiązanie niestety nie jest natychmiastowe, cały proces trwa bowiem około tygodnia. Poza tym, po zdjęciu czaru nigdy już nie będziesz wyglądał jak Potter. Nie sądzę, żebyś obecnie był na to gotowy.
Zdecydowanie nie był. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie.
- Jaka jest druga metoda?
- Test krwi.
- Na czym on polega?
- Istnieje eliksir który pokazuje stopień pokrewieństwa pomiędzy osobami. Umieszcza się w nim po kropli krwi każdej z nich. Jeśli osoby te są rodziną, eliksir zmienia barwę ze srebrnej na czerwoną. Niestety aby przeprowadzić ten test w twoim przypadku, potrzebowalibyśmy poza twoją, także po kropli krwi Lily i Jamesa Potterów. Z oczywistych powodów dzisiaj jest to niemożliwe.
Niemożliwe, bo nikt nie przywróci ich do życia. - westchnął. - Czyli znów jestem w punkcie wyjścia. Muszę uwierzyć Voldemortowi na słowo, albo zgodzić się na zdjęcie ze mnie całkowicie zaklęcia... Tylko co wtedy? Co jeśli rzeczywiście jestem kimś innym? Co miałbym zrobić, jakbym już nie gdy nie wyglądał tak jak teraz? Czy musiałbym porzucić wszystko co znam? Całe moje życie?
Nie chcę tego.
- Jeśli jestem pod zaklęciem adopcyjnym, nie chcę go ściągać.
- Nie zamierzam cię do tego zmuszać Avis.
- Ale do czasu aż go nie zdejmę, nie będę miał pewności kim jestem, czyż nie? Skoro nie można tego potwierdzić eliksirem muszę ci po prostu w tej sprawie zaufać? Mam uwierzyć ci na słowo? Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamujesz?
- Wydaje mi się, że otrzymałeś już wystarczająco wiele dowodów na to, że cię nie okłamuję. Poza tym, nie masz racji. Nie potrzebujemy przeciw zaklęcia do tego, żeby potwierdzić, czy rzucono na ciebie czar adopcyjny.
- Przecież powiedziałeś...
- Zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem Avis. Zapomniałeś jednak o drugim pytaniu które mi dzisiaj zadałeś. Odpowiedź na nie, stanie się również potwierdzeniem tego, że zostałeś upodobniony do Potterów.
Drugie pytanie - Harry zapytał sam siebie nie bardzo wiedząc, co Voldemort ma na myśli, zaraz jednak zrozumiał o jakim pytaniu on mówi. Czarny Pan to potwierdził.
- Kwestia twojego wieku może wydawać ci się niezrozumiała, lecz dla potężnego czarodzieja nie jest to coś niewykonalnego. Ale zanim przejdziemy do wyjaśnień, sprawdzimy twoją datę urodzenia.
- Urodziłem się 31 lipca 1980 roku.
- To się jeszcze okaże Avis. W każdym razie, do sprawdzenia tego, wystarczy jedno zaklęcie.
- Jak ono działa?
Voldemort nie odpowiedział, zamiast tego wskazał różdżką na samego siebie i wypowiedział zaklęcie: - Syntima - Harry zafascynowany patrzył jak powietrze przed Voldemortem zaczyna falować po czym niczym utkane z mgły pojawiają się przed nim cyfry: 31.12.1926.
- 31 grudnia 1926 rok. To dzień w którym się urodziłem. Możemy teraz sprawdzić twoją datę urodzenia?
- Skąd masz pewność, że to zadziała?
- To zaklęcie odczytuje datę urodzenia z pierwszej magicznej iskry stanowiącej zaczątek późniejszego rdzenia magicznego. U każdego czarodzieja ta iskra pojawia się w chwili jego narodzin. Żaden czar ani eliksir nie jest w stanie tego zmienić. Dlatego tak jak i mi, taki tobie, pokaże on prawdziwą datę przyjścia na świat. O ile jesteś gotowy.
Spoglądając w czerwone tęczówki Voldemorta nie wahał się ani przez moment. Chciał poznać odpowiedź. Chciał w końcu zrozumieć kim jest.
-Jestem gotowy. - zadrżał, gdy Czarny Pan skierował w niego różdżkę, ale nie próbował się odsuwać.
- Syntima. - zaklęcie przebrzmiało. Nawet nie zauważył, że zacisnął pięści i wbija sobie paznokcie w dłonie. W napięciu obserwował kłęby mgły które teraz pojawiły się przed nim samym. Gdy w końcu uformowała się z nich data, odczytał ją raz, potem drugi i kolejny.
Nic to nie dało. Nie miało znaczenia jak wiele razy ja odczytywał. Wciąż pozostawała taka sama. Wisiała tuż przed jego oczami, szydząc, ze wszystkiego co do tej pory znał. Ze wszystkiego w co wierzył:
28.07.1957
][ ][ ][
Syntima – to taka moja maleńka modyfikacja słowa fińskiego - syntyma - oznaczającego narodziny.
][ ][ ][
Koniec rozdziału 7
Jak uprzedzałam, zmian dość dużo ;)
Do świąt rozdziały powinny pojawiać się w miarę szybko. Mam obecnie trochę czasu na pisanie.
