Tym razem powracam do was po dosyć długiej przerwie. Wynikło kilka spraw i terminy mi się kompletnie posypały. Jednak teraz wszystko się ułożyło jak należy i znów powracam do pisania. Oddaję w wasze rączki rozdział dziewiąty. W porównaniu do jego starej wersji, historia nieco się zmieniła i poszła sobie na spacerek w zupełnie inną stronę.
No ale co mam mówić, zapraszam.
Rozdział publikuję już po raz trzeci, za każdym razem zjada jakieś literki, jeśli jeszcze w jakimś zdaniu są zjedzone, trudno... mi już brak cierpliwości.
][ ][ ][
Rozdział 9
Powiedziałeś, że nie interesują cię dzieci...
][ ][ ][
Przemierzając kolejne korytarze liczył na chwilę wytchnienia, jednak jego własne myśli nie pozwoliły mu na to. Przez ponad pół godziny chodził od pokoju do pokoju, ale ledwie zauważał zmiany w wystroju kolejnych pomieszczeń. Wciąż kołatające się po głowie słowa Voldemorta, nie dawały mu cieszyć się możliwością spenetrowania kwater samego Czarnego Pana.
Po kolejnych piętnastu minutach, w końcu poddał się, nie wiedząc nawet czy obejrzał już cały dom. Prawdę mówiąc, zupełnie nie miało to dla niego znaczenia. Nie widząc sensu w dalszym chodzeniu po pokojach, skierował się w stronę drzwi frontowych. Wychodząc na powietrze, liczył, że może tam zdoła pozbierać myśli i zdecydować o tym, co ma dalej zrobić.
][ ][ ][
Gdy owiał go ciepły wiatr, wziął głęboki wdech i powoli ruszył przed siebie, rozglądając się przy tym dookoła. Ogród w którym się znalazł, rozmiarami dorównywał błoniom Hogwartu. To jednak było jedyne podobieństwo łączące te dwa miejsca ze sobą. Tutaj, w przeciwieństwie do Hogwartu, nikt nie zadbał o estetykę. Przeplatające się ze sobą krzewy, drzewa i chwasty, tworzyły prawdziwy gąszcz. Jedynie kilka głównych ścieżek zostało oczyszczonych, resztą najwidoczniej nikt się nie przejmował.
Dostrzegając po lewej stronie nieduże oczko wodne, ruszył tam i przysiadł przy brzegu. Przyglądając się mętnej wodzie pozwolił żeby myśli które od siebie odpychał, teraz powróciły.
- Avis Arawn - chciał żeby to imię cokolwiek mu mówiło, ale było dla niego tak samo nierealne jak wtedy gdy usłyszał je po raz pierwszy. - Kim ja jestem? - na to pytanie także nie znał odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę z tego że nie jest Harrym. Nie mógł temu dłużej zaprzeczać, ale wcale nie czuł się Avisem.
Ani trochę.
Nawet jeśli zyskałem potwierdzenie tego, że urodziłem się w 1957 roku, to tak naprawdę nic o sobie nie wiem. Poza tym świadomość że byłem już dorosły dalej wydaje mi się całkowicie nierealna. Nie ma znaczenia to, że to prawda. Ja po prostu nie umiem od tak zaakcentować tego, że żyłem już wcześniej i wcale tego nie pamiętam. To po prostu zbyt dziwne.
- Zupełnie nie wiem, co mam teraz zrobić... - Gdy Dumbledore wymazał moje dawne życie, przynajmniej zostawił coś w zamian. Dał mi nową tożsamość i jakąś przyszłość, nawet jeśli była ona jedynie wytworem jego fantazji... Teraz, Voldemort zrobił dokładnie to samo co dyrektor, jednak nie zostawił mi nic. Wiem, że nazywam się Avis Arawn i to właściwie tyle... Mam imię i nic więcej.
- Jak mam zdecydować o tym, kim chcę być, skoro nie mam pojęcia co wiąże się z "byciem Avisem"? - opadł do tyłu. Leżąc w trawie, zapatrzył się w błękitne niebo na którym nie było ani jednej chmurki.
Nie mogę wrócić do Dursleyów, ani do Dumbledore'a. Tego jednego jestem pewny. Nie pozwolę znów mu sobą manipulować... nie chcę być dłużej jego przeklętym rycerzykiem którego wykorzystuje zawsze gdy zajdzie potrzeba... Zresztą chyba nawet nie potrafiłbym stanąć przed dyrektorem, nie przywalając mu przy tym na powitanie. Tylko czy to znaczy, że muszę zostać Avisem i zgodzić się na ochronę Voldemorta?
- Na to też nie jestem gotowy.
Nie mogę od tak zacząć współpracować z człowiekiem który przez całe moje życie, przynajmniej to które pamiętam, próbował mnie zabić. Tylko co innego mi pozostaje? Czy nie mogę po prostu zostawić w cholerę ich obu i zniknąć?
- Dlaczego moje życie zawsze musi być tak pokręcone? - przymknął oczy i przysłonił twarz ręką, chroniąc się przed coraz mocniej przygrzewającym słońcem.
Jak mam podjąć decyzję,skoro oba rozwiązania przyprawiają mnie o mdłości? - Nie chcę zostać jednym ze sługusów Voldemorta, ale wiem także, że już nigdy nie będę tym Harrym co dawniej. Nie potrafię nim dłużej być. Nie potrafię, ale nie umiem też zrezygnować z tego życia, z przyjaźni, szkoły...
Nie chcę z tego rezygnować.
- Nie sądzę, żeby można to było w jakikolwiek sposób pogodzić. Voldemort kazał mi podjąć dzisiaj decyzję, ale nie umiem. Nie teraz. Chyba nawet nie chcę jeszcze jej podejmować.
][ ][ ][
Stając przed kamienną chimerą, odetchnął i po usłyszeniu „Proszę" wszedł do dobrze znanego gabinetu. Siadając na krześle, ani na moment nie spuszczał z oczu z siedzącego po przeciwnej stronie dyrektora.
- Cieszę się, że nic ci nie jest Harry. Nawet nie wiesz jak bardzo się o ciebie martwiłem. - troska w głosie Dumbledore'a wydawała mu się szczera, ale jakoś nie potrafił w nią uwierzyć. Już nie.
・ Nie nazywam się Harry, dyrektorze, może więc pan przestać tak do mnie mówić. Obaj wiemy jak naprawdę mam na imię i wolałbym, żeby używał pan tego właściwego.
- Nie rozumiem Harry, o czym ty mówisz mój chłopcze? Jak możesz mieć inaczej na imię?
- Nie planuję dłużej grać w te gierki Dumbledore. Pamiętam wszystko i radzę ci wziąć to pod uwagę. Mógłbym wytoczyć ci sprawę w ministerstwie, jednak na razie bardziej odpowiada mi anonimowość. Daje mi to znacznie więcej możliwości, nie sądzi pan dyrektorze?
- Avis ty...
- O, widzi pan dyrektorze, jednak pamięta pan jak mi na imię. Proszę jednak żeby zwracał się pan do mnie „Panie Avis" nigdy nie byliśmy przyjaciółmi i nie sądzę, żeby miało się to w przyszłości zmienić.
- Czego chcesz?
- Niewiele, wystarczy mi zadośćuczynienie za kłamstwa których się dopuściłeś. Chcę byś zapłacił za wszystkie te lata które mi odebrałeś. Za to co musiałem znosić u tych chorych mugoli. Za to, że przez tyle lat służyłem ci jak wierny piesek, nie mając pojęcia im tak naprawdę jestem.
- O jakiej zapłacie mówisz?
- Czy to nie oczywiste dyrektorze? Chcę twojego życia. Tu i teraz. - powolnym ruchem wyciągnął przed siebie różdżkę, kierując ją wprost na człowieka który już dawno powinien przestać chodzić po tym świecie.
- Do widzenia, Albusie.
Zielone światło zalało całe pomieszczenie.
][ ][ ][
Otworzył oczy i usiadł gwałtownie. Na wpół przytomnie rozglądając się wokół, starał się poskładać własne myśli w całość. Czuł, że ma przyspieszony oddech, a ręce mu drżą. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że wciąż jest w ogrodzie i najwidoczniej po prostu zasnął. Przyciągając kolana pod brodę, oparł na nich głowę, powoli wyrównując oddech.
Sen był tak bardzo realistyczny, że sama myśl o nim, przyprawiał go o ciarki. Nie chciał o nim myśleć, ale to co zobaczył, raz za razem powracało do niego.
Jak mogłem śnić o tym, że ja... - wzdrygnął się. - Przecież ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Nie potrafiłbym... nie potrafił... - starając się odpędzić niechciane obrazy z głowy, nawet nie zauważył, że zaczął wbijać sobie paznokcie w dłoń.
Coś takiego nigdy się nie wydarzy. Nigdy. - Odetchnął, powoli się opanowując. Dochodząc do siebie, ponownie skierował wzrok na niebo i zaskoczony dostrzegł, że ktoś rozłożył nad nim parasol osłaniając go przed prażącym słońcem.
- Kto... - zastanowił się i zaraz pokręcił głową – Nie, to przecież niemożliwe.- Po co miałby przejmować się tym czy nie spalę się na słońcu? Zresztą sam powiedział, że porozmawiamy wieczorem, więc pewnie nawet go tu nie ma, prawda?
To na pewno nie on... Ale jak nie on to kto? - rozejrzał się, ale jak sięgnął wzrokiem wciąż otaczały go jedynie drzewa i krzewy. Był sam. - westchnął i wstał, kierując się w stronę dworu. Nad pewnymi rzeczami wolał się dłużej nie zastanawiać.
Gdy znów znalazł się w środku, skierował się wprost do sypialni w której obudził się dzisiejszego ranka. Nie miał dłużej ochoty na jakiekolwiek wycieczki.
][ ][ ][
Napuszczając gorącą wodę do wanny, przyglądał się przelewającemu się strumieniowi. Nie myśląc przy tym o niczym istotnym. Miał już serdecznie dość zastanawiania się nad tym co zrobić, zresztą i tak nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
Zanurzając się ostrożnie w wodzie, syknął, gdy wciąż nie wygojone zranienia, zetknęły się z nią. Powoli przemywając je, jeszcze raz na spokojnie oglądał, jak wyglądają. Przyglądając się lewej ręce, zrozumiał co Voldemort miał na myśli mówiąc, że niektóre z ran są głębokie. Rozcięcie na wewnętrznej stronie ciągnęło się od nadgarstka aż po zgięcie w łokciu. Linia którą tworzyła była dosyć równa, nie stanowiło to jednak zbyt wielkiej pociechy. Tym bardziej że przecinały ją dwie kolejne, chociaż już nie tak długie jak tamta.
Nigdy więcej nie ubiorę koszulki z krótkim rękawem – pomyślał spoglądając na prawą rękę na której rozcięcie dwa kolejne rozcięcia były nieco wyżej, ciągnąc się od zgięcia łokcia, niemal po ramię.
- Pewnego dnia mi za to zapłacisz Vernon. Możesz być tego pewien.
- Jego dni z pewnością są policzone, jednak nim nadejdzie ta chwila, musisz najpierw zadbać o siebie. - Podskoczył, orientując się, że nie jest już dłużej sam. Odwracając się do Voldemorta zadrżał pod jego uważnym spojrzeniem. W jednej sekundzie boleśnie uświadomił sobie fakt, że właśnie siedzi w wodzie nagi jak noworodek i nie pozostawia Czarnemu Panu nic dla wyobraźni.
- Wyjdź! - wołając, zupełnie nie przejmował się tym do kogo tak właściwie mówi. Obecnie nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Dużo ważniejsze było to, że Voldemort nie ruszył się.
- Nie ma tu nic czego bym już nie widział Avis. Chociaż przyznaję, że wolę cię w twojej dawnej postaci. - zemdliło go, gdy sens tego co właśnie usłyszał, w pełni do niego dotarł.
Widział? Czy to znaczy, że on... ja chyba z nim nie... - na jego twarzy musiało odmalować się przerażenie, bowiem Czarny Pan odezwał się ponownie:
- Spokojnie mój mały, wszystko w swoim czasie. - spiął się, gdy Voldemort pochylił się nad nim i jeden z jego długich palców, przesunął mu się po wargach. - Czekałem tyle lat, mogę więc jeszcze trochę zaczekać. Zresztą nie interesują mnie dzieci mój drogi. Zwłaszcza wyglądające jak jeden z piesków jasnej strony. - Czuł się jak spetryfikowany, chociaż Voldemort już dawno się odsunął.
Ja z nim naprawdę..? Nie, proszę, powiedzcie że to nie prawda... To się nie może dziać. Przecież to cholerny Czarny Pan!
Przecież ja lubię dziewczyny... - zamknął oczy potrząsając głową – Czy to możliwe że on sobie ze mnie żartuje? - Rozpaczliwie chciał w to wierzyć, ale czuł, że wtedy oszukiwałby sam siebie.
- Chcę wyjść, możesz się odwrócić? - zapytał w końcu, spoglądając ponownie w czerwone tęczówki.
- Nie. - uśmiech który pojawił się na jego twarzy, upewnił go w tym, że dalsze prośby nie mają najmniejszego sensu. Jeszcze przez chwilę się wahał, w końcu uznając, że i tak nie ma alternatywy, schwycił ręcznik, starając się zignorować fakt, że nie jest sam. Na szczęście po dwóch tygodniach w piwnicy wujostwa, nie było to takie trudne.
][ ][ ][
Piętnaście minut później siedział już ubrany na łóżku. Liczył, że Voldemort wybierze fotel, jednak ten usiadł tuż koło niego, nie dając zapomnieć o słowach jakie usłyszał przed chwilą w łazience.
Starając się zignorować to jak blisko niego siedzi, odetchnął i poruszył temat który mieli dzisiaj rozstrzygnąć.
- Powiedziałeś, że mam wybrać co chcę dalej zrobić. Mówiłeś że mogę zostać tutaj, ale ja nie ufam ci Voldemort. Nie chcę zostać jednym z twoich sług i wolałbym opuścić to miejsce... Ale do Dumbledore'a też nie pójdę. Obecnie nie jestem w stanie nawet spojrzeć mu w oczy.
- Podejrzewałem, że tak to się skończy Avis. Przyszło mi na myśl jeszcze jedno rozwiązanie i sądzę, że będzie ono dla ciebie najlepszą drogą, przynajmniej tymczasowo.
- Jakie?
- Umieszczę cię w miejscu w którym będziesz miał czas na poukładanie sobie tego wszystkiego. Znajdziesz się z dala ode mnie i od dyrektora, przynajmniej do końca wakacji. Co o tym myślisz?
Brzmi to trochę zbyt pięknie żeby było prawdziwe... - miał wątpliwości, ale i tak zapytał.
- O jakim miejscu mówisz? Czy w ogóle jest jakieś miejsce gdzie Dumbledore mnie nie znajdzie? Planujesz zamknąć mnie gdzieś?
- Z pewnością zamknięcie cię mogłoby być korzystnym rozwiązaniem, ale myślałem raczej o wyjeździe z kraju.
Z kraju? Zaraz, miałbym wyjechać za granicę?
・ Dokąd?
- Powinieneś odwiedzić Talantis. To mała wyspa znajdująca się w paśmie Wysp Kanaryjskich. Jest zamieszkała wyłącznie przez czarodziei. Zapewne o niej nie słyszałeś. Zresztą nie znajdziesz jej na żadnej z mugolskich map. Jest niewykrywalna dla statków i dla samolotów. - To co Voldemort mówił brzmiało wspaniale, ale wątpił żeby miało szansę się spełnić.
- Byłoby wspaniale, ale w jaki sposób miałbym tam dotrzeć? Dumbledore znajdzie mnie zanim zdołam wydostać się z Londynu. Nie ma szans na to, żebym wyjechał bez dokumentów czy opiekuna.
- Wciąż myślisz w kategoriach mugoli Avis. Najwidoczniej zbyt długo mieszkałeś wśród nich. Jeżeli się zgodzisz, znikniesz zanim ten Stary Idiota się zorientuje.
- Czy się zgodzę? Chyba sam znasz na to odpowiedź, Voldemort.
- Znam. Zawsze byłem w stanie przewidzieć twoje decyzje mój mały. - Zadrżał czując nagle jak ręka Voldemorta powoli przesuwa mu się po plecach. Poruszył się, żeby zwiększyć między nimi odległość, jednak wtedy palce Voldemorta zamknęły się na jego ręce, uniemożliwiając mu ucieczkę.
- Dlaczego to robisz? - Voldemort nie odpowiedział, zamiast tego poczuł na karku jego oddech i zaraz potem usta Czarnego Pana złożyły na jego szyi delikatny pocałunek. - szarpnął się i tym razem Voldemort go puścił. Odskakując od niego na bezpieczną odległość spojrzał wprost w czerwone tęczówki
- W łazience powiedziałeś, że nie interesują cię dzieci.
- To prawda. Nie interesują mnie dzieci, Avis. Interesujesz mnie tylko ty. - Wzrok Voldemorta przyprawiał go o drżenie. Nie chciał zaakceptować jego słów, ale nie mógł ich tak po prostu zignorować. Mimo wszystko jednak nie potrafił mu odpowiedzieć.
- Szsz mój mały. Powiedziałem, że dam ci czas.
Jak wiele? - chciał spytać, ale ponownie nie zdołał wydobyć z siebie głosu. Z ulgą przyjął to, że Voldemort ponownie się odsunął.
- Wracając do tematu. Jeszcze dzisiaj odstawię cię na Talantis. Sądzę, że w ciągu godziny wszystko będzie gotowe do twojego wyjazdu. Powinieneś wykorzystać ten czas na spakowanie się.
- Spakowanie? Co niby mam spakować? - Wszystkie jego rzeczy skonfiskował wuj zaraz pierwszego wieczoru. Podejrzewał, że większość z nich wylądowała w śmietniku lub po prostu spłonęła. To dlatego jeszcze przed zakończeniem roku oddał Ronowi na przechowanie mapę, pelerynę i miotłę. Na reszcie rzeczy aż tak bardzo mu nie zależało... Żałował jedynie, że nie oddał mu też wtedy różdżki... Tak obawiał się, że nie zobaczy jej już nigdy więcej.
- Zdaję sobie sprawę, że twoje rzeczy zostały u tamtych ększość tego co będzie ci potrzebne, znajdziesz na miejscu. Mówiąc byś się spakował miałem na myśli eliksiry które wciąż przyjmujesz. Jeśli chcesz możesz również zajrzeć do biblioteki i wybrać sobie kilka pozycji. - to mówiąc Voldemort wstał i skierował się do wyjścia. Kładąc rękę na klamce, odwrócił się jeszcze w jego stronę, ze słowami:
- Za godzinę wyruszamy.
][ ][ ][
Pozostawiony samemu sobie, nie tracił czasu. Skoro Voldemort dał mu wolną rękę, zdecydował się skorzystać z jego oferty i przejrzeć zawartość biblioteki. Wciąż czuł na sobie jego dotyk i musiał czymś zająć myśli. Obawiał się bowiem że jeśli jeszcze dłużej będzie zastanawiał się nad tym jak wyglądały kiedyś ich relacje, zwymiotuje.
Chociaż miał już okazję zwiedzić dom i powinien orientować się w rozkładzie pomieszczeń, znalezienie właściwego miejsca zajęło mu dłuższą chwilę. Wreszcie jednak zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po niewielkim pokoju. Prawdę mówiąc określenie "biblioteka" było dość mocno naciągane, gdy porównywało się to miejsce z biblioteką Hogwartu. Był to właściwie kolejny salon w którym na jednej ze ścian ustawiono trzy regały. Książki porozstawiano całkowicie przypadkowo. Część z nich stała, inne leżały wnieładzie, jedna na drugiej. Zdawało się, że nie są poukładane w żaden logiczny ciąg. Podejrzewał, że gdyby ułożył je obok siebie, zajęłyby co najwyżej jedną trzecią powierzchni.
Zbliżając się do półek, wybiórczo zaczął przeglądać tytuły. Szybko zorientował się, że zebrane tu książki stanowią absolutną mieszankę niemal wszystkich dziedzin. Trafił nie tylko na pozycje dotyczące eliksirów, zaklęć, astronomii obrony przed czarną magią, czy też samej czarnej magii w najczystszej postaci... Wśród zebranych tomów znalazł też takie dotyczące pielęgnacji roślin, historii a nawet kilka zdających się pozycjami umieszczonymi tu wyłącznie dla rozrywki. Było tam kilka książek przygodowych, a nawet parę które bez wahania zakwalifikowałby jako romanse. Nie wiedział, skąd takie pozycje w biblioteczce Czarnego Pana, ale powoli przestawał się już dziwić czemukolwiek.
Przeglądanie zasobów Voldemorta zajęło mu sporo czasu, w końcu jednak zdecydował się na kilka książek. Wśród nich znalazły się pozycje dotyczące obrony i zaklęć, które wciąż były jego ulubionymi przedmiotami w Hogwarcie. Zdecydował się jednak wziąć także coś o eliksirach oraz zielarstwie. Na koniec dobrał do tego jedną wyglądająca na historyjkę o podróżach jakiegoś czarodzieja oraz: Trzech Muszkieterów. Wiedział, że to całkowicie mugolska książka i ciekawiło go, skąd Voldemort ją ma.
Gdy zebrał wszystko razem, zrobił się z tego spory stos. W sumie doliczył się dziesięciu pozycji. Nigdy nie czytał tyle w czasie wakacji, teraz jednak wzruszył ramionami i łapiąc swoje łupy, opuścił bibliotekę.
][ ][ ][
Kiedy ponownie znalazł się w sypialni w której ostatnio sypiał, zaskoczony dostrzegł niewielki kuferek pozostawiony na łóżku. Gdy wychodził, nie było go tam, teraz więc odłożył książki na bok i zaciekawiony zajrzał do wnętrza.
W środku kuferek był przedzielony na dwie komory. W tej po lewej stronie zauważył kilka eliksirów. Na każdym flakoniku ktoś przykleił karteczkę z opisem kiedy i w jakich ilościach dany eliksir zażywać. Dużo bardziej zaciekawił go jednak znajdujący się w drugiej przegrodzie woreczek. Gdy wziął go do ręki, jeszcze przed otworzeniem zorientował się, co znajdzie wewnątrz.
Monety.
Tak jak podejrzewał, wewnątrz znajdowały się pieniądze, nie były to jednak galeony. Uważnie przyglądając się srebrnym, brązowym i czarnym monetom, zorientował się, że najprawdopodobniej jest to magiczna waluta.
Nie wiedziałem, że poza galeonami, syklami i knutami, czarodzieje używają także innych pieniędzy... - wsypując je z powrotem do sakiewki, stwierdził, że zapyta o to później Voldemorta. W kuferku nie było nic więcej, schował więc do niego przyniesione książki i zamknął wieko. Teraz pozostało mu już tylko czekać na powrót Voldemorta.
][ ][ ] [
Żałował, że nie ma przy sobie zegarka. Nie miał pewności czy wspominana godzina minęła już czy jeszcze nie.. Nie mając co ze sobą zrobić, krążył bez celu po pokoju. Czas mu się dłużył. Wolałby już być daleko stąd.
Może jak znajdę się z dala od tego miejsca, zdołam wreszcie odkryć czego tak naprawdę chce ode mnie Voldemort?
- Mam nadzieję, że jesteś gotowy? - to pytanie sprawiło, że oderwał wzrok od okna i odwrócił się. W progu pokoju stał Voldemort, leniwie opierając się przy tym o framugę. Nie wiedział jak długo tam był. Nie usłyszał otwierających się drzwi, ani tym bardziej zbliżających się kroków.
Zwykle z wyprzedzeniem wiem, że ktoś się do mnie zbliża, a jemu już kolejny raz dałem się podejść. Dlaczego nie słyszę kiedy się zbliża?
- Co to za monety? Czy to waluta czarodziei?- po chwili ciszy odpowiedział pytaniem na pytanie, wskazując na pozostawiony w kuferku woreczek.
- Tak, to jednak z magicznych walut. Tymi pieniędzmi możesz posługiwać się na Talantis. Srebrne monety to Dagdy są warte dwa nasze galeony. Te nieco mniejsze, brązowe, to Rigany. Piętnaście Riganów to Dagda. Czarne to Lugi. Trzydzieści Lugów to Rigan.
- Nie sądzę bym to spamiętał. - Harry czuł się ponownie tak jak w dniu gdy Hagrid po raz pierwszy tłumaczył mu różnicę między galeonami, syklami i knutami.
- Nie musisz. Wszystko masz zapisane. Pergamin znajdziesz w środku razem z instrukcją jak zażywać poszczególne eliksiry.
- Co to właściwie za eliksiry? I po co mi ich aż tyle?
- Znajdziesz tam eliksir przeciwzapalny który powinieneś pić do czasu aż wszystkie twoje rany się wygoją. Masz tam również maść do nakładania na zranienia. Poza tym, jest tam eliksir odżywczy który przyjmujesz już od blisko dwudziestu trzech lat. Wciąż nie jestem pewien w jaki sposób ci go dotąd podawano, jednak na Talantis musisz zatroszczyć się sam o przyjmowanie go regularnie. - słysząc to Harry przytaknął, po czym zapytał:
- Skoro przyjmuję go od tak dawna, to nie tylko u Dursley'ów, ale i w Hogwarcie ktoś musiał mi go dostarczać.
- Z pewnością. Być może to sam Dumbledore zatroszczył się o to, gdy byłeś w szkole, jednak bardziej zastanawia mnie czas jaki spędziłeś wśród mugoli. Nie wydaje mi się, żeby Dumbledore marnował czas na dopilnowywanie byś codziennie otrzymał jego kolejną dawkę. - Tym razem również, Harry musiał zgodzić się z Voldemortem.
- Czy jest szansa żeby dowiedzieć się kto to robił?
- Nie wiem mój mały. Pewne jest jednak to, że musisz trzymać się na baczności. Masz w pobliżu siebie osobę która podobnie jak Dumbledore może znać twoją przeszłość.
Ilu tak naprawdę mam wrogów? - nie był pewny czy chce to wiedzieć. - Czy moje życie naprawdę nigdy nie było normalne? - westchnął. Nie miało najmniejszego znaczenia to jakie imię nosił... zawsze znalazł się ktoś, kto czyhał na jego życie.
- Wśród eliksirów znajdziesz jeszcze eliksir słodkich snów, pamiętaj jednak, że nie możesz go nadużywać. Już raz się od niego uzależniłeś i nie chciałbym, żeby taka sytuacja się kiedykolwiek powtórzyła.
- Nie nadużyję go - odparł, zastanawiając się, co musiało się wydarzyć w jego życiu, że zmusiło go do nadużywania tego eliksiru.
- Mam nadzieję Avis. Zanim wyruszymy, chcę żebyś wypił jeszcze to. - po tych słowach Voldemort wyciągnął z kieszeni szaty buteleczkę ze śnieżnobiałym płynem wewnątrz. Biorąc go do ręki, Harry zapytał:
- Co to za eliksir?
- To antidotum na eliksir anghofio. - Niewiele brakowało, a wypuściłby flakonik z ręki. Unosząc głowę żeby spojrzeć Czarnemu Panu w oczy, odezwał się:
- Powiedziałeś, że nie zmusisz mnie do wypicia tego.
- Nie zmuszę Avis. Nigdy do niczego cię nie zmuszałem. Powiedz mi jednak, czy naprawdę jesteś w stanie zrezygnować z własnej przeszłości? Czy mając świadomość tego, że twoje życie zostało ci odebrane, zamierzasz się na to dalej godzić? Zbyt dobrze cię znam, żeby uwierzyć w to, że przeszłość nie ma dla ciebie żadnego znaczenia.
- Ja... - zaczął i urwał, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Bał się wypicia antidotum. Voldemort sam wyjaśnił mu, że po jego zażyciu można zostać kaleką. Obawiał się, że jego magia wcale nie jest taka wspaniała jak sugerował mu Czarny Pan i ten eliksir po prostu zrobi mu krzywdę. Bał się tego, potwornie się bał, ale zarazem... właśnie, zarazem czuł, że Voldemort ma rację.
Chcę się dowiedzieć kim jestem. Sam. Denerwuje mnie to, że Voldemort musi opowiadać mi moje własne życie. - zamknął oczy zdając sobie sprawę, że tak naprawdę może podjąć tylko jedną decyzję.
- Wypiję go. - odkorkował buteleczkę i zanim wątpliwości miały szansę ponownie go ogarnąć, przytknął ją do ust i przechylił.
][ ][ ][
Dagdy, Rigany i Lugi - te monety są wyłącznie moim pomysłem. Uznałam, że skoro opuszcza kraj, warto zmienić walutę jaką posługują się czarodzieje. Skoro my wyjeżdżając za granicę korzystamy z różnych pieniędzy, dlaczego czarodzieje mieliby robić inaczej? Co do nazw monet oparłam się na imionach celtyckich bogów, Dagda ( dobry wszechpotężny bóg), Rigan ( To wzięło się od imienia żony Dagdy Morrigan - bogini zmieniająca się w kruka) Lugi - ( Pochodzą od imienia Lug - młody bóg walczący włócznią i procą)
Talantis - wymyślona przeze mnie wyspa, choć może nie do końca... Co wam wyjdzie po obróceniu dwóch pierwszych liter? Ktoś skojarzył co to za miejsce?
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 9
