Przed wami rozdział czternasty. Pierwszy całkowicie nowy rozdział. Koniec z poprawkami dawnych części, teraz już zmierzamy do przodu. Co do samego rozdziału, ocenę pozostawiam Wam. Wiem jak wiele osób wchodzi na to opowiadanie, dlatego czekam na Wasze komentarze.
Zapraszam do czytania.
][ - ][ - ][
Rozdział 14
Spróbuj mi zaufać
][ - ][ - ][
Nieduży pokój oświetlał jedynie chybotliwy płomień stojącej na stoliku świecy. Kurz unoszący się przy każdym ruchu był tak gęsty, że zatykał nos i gardło. Krztusząc się, nie przestawał jednak przerzucać rozsypanych na podłodze pergaminów. Spieszył się. Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu.
Otaczający go półmrok sprawiał, że z trudem odcyfrowywał kolejne zdania. Niestety nie mógł pozwolić sobie na rozpalenie mocniejszego światła. Jeśli zostanie nakryty, będzie po nim.
Muszę to znaleźć. - Powtarzał to sobie niczym mantrę, ale chociaż kolejne minuty mijały, jego poszukiwania wciąż nie przyniosły rezultatu.
Nagle otaczającą go ciszę przeciął donośny zgrzyt, zaraz po nim w oddali usłyszał zbliżające się kroki.
Nie... - poderwał głowę znad pergaminów, nerwowo spoglądając w stronę drzwi – Nie teraz.
Machnięciem ręki zmusił płomień świecy do zgaśnięcia i pokój pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności. Kroki jeszcze bardziej przybliżyły się, po czym klamka w drzwiach drgnęła.
Zaciskając palce na różdżce, czekał, a upływające sekundy zdawały mu się wiecznością. Klamka ponownie się poruszyła i zaraz po tym, drzwi otworzyły się z donośnym zgrzytem...
v v v
Spojrzał w górę na niebo skrzące się od gwiazd. Ich blask mieszał się z zielonkawą poświatą jaką rzucał lśniący w ciemności Mroczny Znak.
Ruszył przed siebie. Silne podmuchy wiatru sprawiały, że jego peleryna raz za razem oplatała mu się w okół kostek. Nie przejmował się tym. Robiło się późno i wiedział, że nie może dłużej zwlekać.
Nie dzisiaj.
Po raz ostatni rozejrzał się. Domy po obu stronach drogi płonęły niczym pochodnie. Gdy szedł, szkło z roztrzaskanych okien chrzęściło pod obcasami.
- Pora wracać. - szepnął, gdy znalazł się poza rozciągniętym nad okolicom, obszarem antyaportacyjnym. Sięgnął ręką do naszyjnika zawieszonego na szyi. Wyczuwając pod palcami dobrze znany okrąg uśmiechnął się, kilka sekund później krajobraz rozmył się przed jego oczami.
v v v
Piekący ból przeszył zranioną kostkę, gdy po raz kolejny potknął się o wystający korzeń, ale nie zwolnił. Biegł choć brakowało mu już tchu, a przed oczami pojawiały się mroczki.
Nie zatrzymywał się. Wiedział, że nie może stanąć. Nie, jeśli chce dożyć świtu.
Byli tuż za nim.
- Cholera! - zaklął czując, że zaczyna opadać z sił. Nogi nie chciały go dłużej nieść i wiedział, że zaczyna zwalniać. Odległość pomiędzy nim a oprawcami drastycznie się zmniejszała. Jedyną jego nadzieją było dotarcie do punktu spotkania, ale zaczynał wątpić w to, czy zdoła tam dotrzeć nim będzie za późno.
W końcu po nieznośnie długim czasie, drzewa w okół niego zaczęły się przerzedzać i dostrzegł majaczącą przed sobą polanę.
Nareszcie... - pomyślał z ulgą i w następnej sekundzie krzyknął, gdy czar uderzył go w plecy i powalił na ziemię.
v v v
W celi panował zaduch. Zapach krwi mieszał się z potem i odorem fekaliów. Przysłaniając nos rękawem szaty pochylił się nad przykutym do ściany mężczyzną. W półmroku rysy jego twarzy były ledwo rozpoznawalne, ale nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Nie interesowało go, kogo tym razem ma przed sobą.
Ich tożsamość i tak niczego nie zmieniała.
Nigdy.
- Proszę nie... nie rób mi tego... proszę... - usłyszał ochrypłe błaganie, gdy pochylił się i wolną ręka dotknął twarzy skazańca. Nie zwrócił na nie uwagi. Przykucnął i przymykając oczy rozpoczął intonację, całkowicie odcinając się od otoczenia. W chwilę później niewielką celę przeszył pierwszy wrzask...
v v v
Krew spływała po białych szatach brudząc mu nogi i ręce. Nie przejmował się tym, to nie była jego krew. Przechodząc nad martwym ciałem, nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem. Rozglądając się, szukał wzrokiem pozostałych. Dostrzegając ich w oddali, schował różdżkę w rękaw i ruszył w ich kierunku.
Tutaj nie miał już nic do roboty.
Zbliżając się do reszty, dostrzegł, że oni także już prawie skończyli. Ciała ścieliły się wokół nich niczym dywan, jednak on skupił uwagę na ostatnim którego pozostawili przy życiu.
- To on? - zapytał, a gdy jeden z nich przytaknął krótkim skinieniem głowy, ręką wydał rozkaz do powrotu.
Zadanie zostało wykonane.
][ ][ ][
Usiadł gwałtownie, z trudem łapiąc oddech. Nieprzytomnym wzrokiem powiódł po ciemnej sypialni. W chwilę później poderwał się z łóżka, gdy mdłości targnęły jego ciałem. W ostatniej momencie dopadając łazienki, zwrócił kolację na ciemne kafle. Opadając na kolana, otarł twarz rękawem koszuli i oparł czoło o chłodną ścianę.
Oddychał powoli, czekając aż wciąż wstrząsające ciałem dreszcze, ustąpią. Minęło blisko dwadzieścia minut nim był w stanie podnieść się. Chwiejnie podchodząc do umywali, odkręcił zimną wodę. Ochlapał twarz i przepłukał usta, po czym spojrzał przelotnie w lustro, na własne odbicie.
Podkrążone oczy i niemal szara skóra wręcz krzyczały, że nie jest z nim dobrze. Wiedział o tym, ale nie sądził, żeby ktokolwiek mógł temu zaradzić. Zdawał sobie sprawę, że jedyną osobą którą mógłby obecnie poprosić o pomoc jest Voldemort, ale wcale nie miał na to ochoty. Zresztą wątpił w to, że on znajdzie jakieś remedium.
Sny które nie dają mi spać od czterech dni, to wspomnienia z mojej przeszłości. Chociaż jest za wcześnie na to, żeby się ujawniły, ja wiem, że nie może być mowy o pomyłce... Nie umiem wyjaśnić dlaczego, ale antidotum zaczęło działać szybciej niż Czarny Pan przewidywał.
Tak, zapewne do czasu gdy przypomnę sobie wszystko, a przynajmniej to co mogę sobie przypomnieć, nie poczuję się lepiej. - Wciąż pogrążony w myślach, opuścił łazienkę, nie przejmując się bałaganem który pozostawił, Wiedział, że jak każdej nocy ostatnio, Cytrynka zaraz zatroszczy się o porządek. Wciąż było jeszcze ciemno, wrócił więc do łóżka, chociaż nie zamierzał już tej nocy spać.
Nie chcę dziś już więcej śnić. - Wpatrzony w sufit po prostu leżał, czekając na nadejście świtu. Wakacje które przynosiły mu tyle radości, straciły wiele ze swojego blasku. Pierwszy tydzień był wspaniały, jednak tuż po wizycie Voldemorta, wszystko zaczęło się psuć. Już wcześniej zdarzało się, że miewał jakieś niezrozumiałe sny, jednak w ciągu ostatnich dni, przybrało to na sile. Koszmary sprawiały, że budził się po kilka razy w nocy, albo w ogóle już nie zasypiał.
Starając się nie myśleć o tym, co tej nocy wyrwało go ze snu, zaczął zastanawiać się nad tym, co właściwie robi teraz Czarny Pan.
Wspominał, że będzie odwiedzał mnie co tydzień, a tymczasem od jego ostatniej wizyty minęło już dziesięć dni. Wcale nie tęsknię za jego obecnością, ale zastanawia mnie, dlaczego się nie pojawił? Czym jest aż tak zajęty?
Czy to co robi ma coś wspólnego z tym, o czym rozmawialiśmy w czasie jego ostatniej obecności tutaj? Czy stara się załatwić dostęp do tej księgi o której wspominał? W sumie nawet nie pamiętam jak się nazywała... ciekaw jestem jednak czego ona tak naprawdę dotyczy, że Czarnemu Panu aż tak na niej zależy?
Nie był pewien ile czasu minęło, jednak gdy tylko niebo za oknem zaczęło szarzeć, podniósł się, stwierdzając, że jak na jedną noc ma dość przebywania w sypialni. - Jak zaraz nie wyjdę na powietrze, to się chyba tutaj uduszę. - Wybrał jeden z ostatnio zakupionych zestawów ubrań, nie zwracając właściwie większej uwagi na to, co tak naprawdę wkłada. Opuszczając pomieszczenie, zabrał jeszcze ze stolika odznakę, mając nadzieję, że odrobina muzyki pozwoli mu się pozbierać.
][ ][ ][
Słońce już wzeszło, jednak on dalej nie ruszył się z miejsca. Siedział w ogrodzie, niemal niewidzącym wzrokiem wpatrując się w jeden punkt. Cytrynka dobrą godzinę temu przyniosła mu śniadanie i eliksiry, ale chociaż lekarstwa zażył, nie zjadł nic. Nie był głodny. Na samą myśl o zjedzeniu czegokolwiek, robiło mu się niedobrze. Nie ważne jak bardzo starał się o tym zapomnieć, przed oczami wciąż miał wydarzenia ze snu. Najbardziej nie dawały mu o sobie zapomnieć ostatnie z nich.
Miałem ręce we krwi... czy to znaczy, że kogoś zabiłem? Czy to ciało nad którym przeszedłem było... czy to ja go... - zadrżał mając nadzieję, że jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie. - Nie jestem mordercą prawda? Nie mogę być...
Nie mogę nim być. Nigdy czegoś takiego bym nie zrobił. - Starał się sam siebie do tego przekonać, ale gdy odstawiał filiżankę z herbatą, dłonie mu drżały. - Nie jestem mordercą. - potrząsnął głową by odegnać od siebie te myśli.
Kilka dni temu planował zwiedzić całą wyspę, jednak ostatnio nic mu się nie chciało. Od dwóch dni po prostu siedział w ogrodzie nie bardzo będąc w stanie skupić się na dłużej na czymkolwiek. Od czterech dni wspomnień pojawiało się coraz więcej i nie dawały mu one nawet chwili wytchnienia. Coraz bardziej przerażało go to co w nich oglądał i zaczynał żałować, że zgodził się na wypicie tamtego eliksiru.
Bał się.
Bał się tego co w nich zobaczył, a także tego co jeszcze może w nich ujrzeć. Chciał wierzyć, że to jedynie koszmary senne, ale nie potrafił się oszukiwać.
Czy całe moje dawne życie tak wyglądało? - miał nadzieję, że to nieprawda, ale zaczynał już wątpić w to, aby było inaczej. - Może lepiej było żyć dalej w nieświadomości? Może lepiej by było, gdyby Voldemort nigdy się przede mną w te wakacje nie zjawił? - westchnął wiedząc, że to nieprawda. Bez względu na wszystko, nie chciał znów znaleźć się we władaniu Vernona Dursley'a. - Nigdy więcej.
Nigdy...
- Czy nie sądził, że to nie najlepsze miejsce na spędzanie własnych urodzin? - podskoczył, gwałtownie odwracając się w stronę głosu. Voldemort zbliżał się do niego od strony domu. Ignorując to, że znów dał mu się podejść.
- Nie wiedziałem, że jest już trzydziesty pierwszy lipca. Chyba straciłem rachubę czasu. - wyszeptał, spuszczając wzrok by wyłączyć wciąż grającą muzykę.
- Nie po raz pierwszy zdarzyło ci się o nich zapomnieć. Minęło tak wiele lat a ty wciąż kompletnie ignorujesz tak ważną uroczystość. A co do daty, to dzisiaj nie mamy trzydziestego pierwszego lipca. Dziś jest dwudziesty ósmy lipca, dzień twoich prawdziwych urodzin.
- Prawdziwych? Po co mam o nich pamiętać? Lepiej by było jakbym się w ogóle nie urodził. Przynajmniej wtedy nigdy nie zostałbym cholernym psychopatą.
- O czym ty mówisz, Avis? - gdy Voldemort zadał mu to pytanie, nawet nie podniósł na niego wzroku. Nie miał ochoty z nim o tym rozmawiać. - Avis? Spójrz na mnie. - ponowny brak reakcji z jego strony, wyraźnie rozzłościł Voldemorta, ale nie przejął się tym.
Możesz mnie nawet zabić Voldemort, mało mnie to obchodzi.
- Nie ignoruj moich poleceń. - Voldemort pochylił się nad nim i chwytając za podbródek zmusił go do obrócenia głowy i spojrzenia sobie w oczy. Harry widział, że Voldemort chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz zrezygnował. Zamiast , tego stał przed nim, uważnie lustrując jego twarz. Czując się dziwnie pod taką obserwacją, odwrócił głowę, jednak zaraz ręka Voldemorta, zmusiła go do ponownego spojrzenia w oczy Czarnego Pana.
- Co ci się stało?
- Co miało się stać? Nie rozumiem o co pytasz. – ponownie się szarpnął i tym razem Voldemort uwolnił go. Wbrew temu co powiedział, podejrzewał, o co Czarny Pan pyta. Niestety obstawiał też, że Voldemort dobrze wie, że on wie.
Nie pomylił się.
- Nie udawaj, nigdy ci to nie wychodziło. Pytałem dlaczego tak wyglądasz.
- Tak? To znaczy jak?
- Jak śmierć. Masz podkrążone oczy jakbyś nie spał od wielu dni. Poza tym chociaż już wcześniej byłeś skandalicznie chudy, to zamiast przytyć, znów straciłeś na wadze. Dlatego pytam ponownie, co się dzieje? Nie zmuszaj mnie bym wydobył z ciebie odpowiedź siłą.
- Rób co chcesz.
- Avis! - ponownie go zignorował i zamknął oczy czekając na cios. Chciał żeby ten go zbił. - Może wtedy chociaż na kilka minut zdołam wymazać z pamięci to co zobaczyłem?
Voldemort go nie uderzył.
Szarpnięty, podniósł się do pionu i pozwolił zaciągnąć w stronę domu. Gdy znaleźli się w środku, Czarny Pan wprowadził go na górę, do sypialni w której ostatnio sypiał. Pchnięty na łóżko, opadł na plecy, otrząsając się wreszcie z odrętwienia.
- Co robisz? - zadrżał, gdy Voldemort znalazł się na nim, przyszpilając go do łóżka.
– O to samo mógłbym zapytać ciebie, co starasz się osiągnąć takim zachowaniem? - Gdy nie odpowiedział, Voldemort pochylił się. Gdy ich usta zetknęły się, zacisnął wargi, ale Czarny Pan bez trudu zmusił go do rozchylenia ich. Wzdrygnął się, czując jak koniuszek jego języka wsuwa mu się w usta.
- Puszczaj! - krzyknął gdy tylko miał szansę na złapanie oddechu. Czarny Pan słysząc to odsunął się nieco, ale nie uwolnił go.
- Wreszcie zaczynasz zachowywać się normalnie. Czy teraz jesteś już gotowy wyjaśnić mi jakim sposobem jesteś w gorszym stanie niż w momencie gdy cię tutaj zostawiłem?
- To twoja wina! - nerwy które przez ostatnie dni tłumił w sobie, puściły, ale nie przejmował się tym że krzyczy: - Gdyby nie ty, wszystko byłoby w porządku! Wszystko przez ciebie i ten cholerny eliksir który we mnie wmusiłeś! Gdyby nie ty, nigdy nie dowiedziałbym się, że jestem pieprzonym mordercą i takim samym porąbanym psychopatą jak ty!
- Nie jesteś mordercą. Skąd ci to przyszło do głowy? - zapewnienia Voldemorta ani trochę nie poprawiły mu nastroju. Wręcz przeciwnie.
- Nie kłam!
- Nigdy nie opowiadałem ci kłamstw, Avis.
- Mówiłeś, że nie będziesz mnie okłamywał, ale właśnie to robisz! Jestem mordercą! Widziałem to! Śniłem o tym!
- Chcesz powiedzieć, że próbujesz zagłodzić się na śmierć z powodu jakiegoś głupiego koszmaru sennego który miałeś?
- To nie był zwykły sen. To było wspomnienie! Wspomnienie wywołane tym twoim cholernym eliksirem!
- Avis na to jest stanowczo za wcześnie. Minie jeszcze dużo czasu nim twoje wspomnienia zaczną powracać. - to mówiąc Voldemort w końcu puścił go i usiadł na brzegu łóżka. - To o czym śniłeś, to był po prostu koszmar. Zapewne zbyt długo nad tym wszystkim rozmyślałeś i takie są tego skutki.
Słysząc to Harry wziął głęboki oddech by się uspokoić. Wyrzucenie tego wszystkiego z siebie pomogło mu się opanować. Podniósł się i usiadł obok Voldemorta, po czym cicho zaczął opowiadać:
- Najpierw znalazłem się w jakimś niewielkim pokoju pełnym rozsypanych dokumentów. Szukałem czegoś, choć nie mam pojęcia czy to znalazłem... Później trafiłem do jakiejś wioski, czy miasteczka... nie wiem gdzie to było, ale wszystkie domy płonęły, a na nocnym niebie lśnił Mroczny Znak. Rozejrzałem się i po opuszczeniu pola antyaportacyjnego, teleportowałem się przy użyciu jakiegoś medalionu który nosiłem na szyi...
- Jak wyglądał ten medalion? - niespodziewane pytanie ze strony Voldemorta, zmroziło go do szpiku kości.
- Czy ja naprawdę miałem medalion dzięki któremu mogłem się teleportować? - głos mu drżał gdy o to pytał. Chociaż już wiedział, że to są jego wspomnienia, wciąż miał jakiś cień nadziei, że może się jednak mylić. - Jeśli Voldemort potwierdzi, to będzie znaczyło, że... że to co widziałem naprawdę kiedyś się wydarzyło... wszystko...
– Tak Avis. - Voldemort wstał i zaczął przechadzać się po sypialni. - To nie powinno mieć miejsca, jednak sądzę, że masz rację. Wszystko wskazuje na to, że twoje sny, to naprawdę wspomnienia z przeszłości. Powinno jednak minąć jeszcze kilka miesięcy nim pierwsze z nich pojawiłyby się tak wyraźnie, w twojej pamięci. Nie słyszałem o żadnym przypadku, w którym działoby się to tak szybko.
- Ale się dzieje.
- Dzieje się. Co jeszcze pamiętasz? Nie wydaje mi się, aby te wspomnienia aż tak bardzo wyprowadziły cię z równowagi. - słysząc to, Harry ponownie spojrzał w czerwone tęczówki Voldemorta, zastanawiając się czy mówić dalej, w końcu jednak uznał, że i tak nie ma już nic do stracenia. Zaczął opowiadać dalej, decydując się powiedzieć o tym wspomnieniu które najbardziej go dręczyło:
- Jestem w lesie, mam szatę mokrą od krwi. Spływa mi ona po rękach... przechodzę nad martwym ciałem i zbliżam się do grupki śmierciożerców. Wokół nich jest pełno trupów. Mają jakiegoś zakładnika. Nie wiem kto to, ale mam pewność, że to po niego przyszliśmy. Daję znak do powrotu i śmierciożercy teleportują się... - głos mu się załamał, ale wziął głębszy oddech i mówił dalej: - Jak możesz twierdzić, że nie jestem mordercą? Miałem krew na rękach i...
- Nikogo tam nie zabiłeś. Nigdy nie odebrałeś ludzkiego życia. Nie potrafiłeś nawet zabić w obronie własnej.
- Ale tam... - zaczął, lecz Voldemort ponownie mu przerwał.
- To co widziałeś, to jedynie fragmenty większej całości. Nie oceniaj siebie na ich podstawie.
- Jak mam się nie oceniać?! Jak możesz twierdzić, że nic nie zrobiłem? Skoro tak, to wyjaśnij mi dlaczego w jakiejś śmierdzącej celi przyłożyłem komuś ledwie żywemu rękę do głowy i zacząłem coś intonować, a on wrzeszczał z bólu!
- Więc to także pamiętasz... Niestety nie mogę ci teraz tego wyjaśnić. Na tą odpowiedź musisz jeszcze trochę poczekać. Gdy nadejdzie odpowiedni czas wyjaśnię ci, co tam robiłeś.
- Teraz chcę wiedzieć!
- Nie mój mały. Nie znasz swoich mocy, nie zrozumiesz więc tego co się tam działo. Na razie musi wystarczyć ci jedynie informacja o tym, że tamtego człowieka także nie zabiłeś. Nie torturowałeś go również, choć twoje fragmenty wspomnień mogą ci to obecnie sugerować.
- Ale...
- Spróbuj mi zaufać Avis. Zaufaj mi, a wtedy to wszystko stanie się dla ciebie łatwiejsze. -Tym razem milczał, nie wiedząc co odpowiedzieć. Z jednej strony bał się, z drugiej chciał po prostu zaufać jego słowom.
Naprawdę nie wiedział co robić.
Czy to naprawdę jedynie fragmenty? Czy gdy zobaczę całe wspomnienia to okaże się, że nic złego nie zrobiłem? A co jeśli prawda jest zupełnie inna i pozostała część tych wspomnień jest jeszcze gorsza? - wzdrygnął się na samą myśl o takim rozwiązaniu. - Czy to możliwe, że Voldemort kłamie by mnie uspokoić? Ale właściwie po co miałby to robić? Dotychczas nie kłamał, więc może i tym razem mówi prawdę?
- Sądzę, że musimy skrócić twoje wakacje. Wrócisz dziś ze mną. - Przywrócony przez te słowa do rzeczywistości, zaprotestował:
- Dlaczego? Obiecałeś mi, że spędzę lato tutaj, czemu mam wracać? I dokąd niby miałbym się udać?
- Do mnie Avis, do mnie. Spędzisz resztę lata w mojej posiadłości.
- Nie zamierzam. - ostatnim czego pragnął w tej chwili, było spędzenie sierpnia z Voldemortem na karku.
- Obiecałem ci wakacje na Talantis, jednak twoje wspomnienia powracają znacznie szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Spędzenie lata w samotności będzie w takiej sytuacji zbyt niebezpieczne dla ciebie.
- Co moje wspomnienia mają wspólnego z tym czy jestem tu bezpieczny czy nie? - nie bardzo rozumiał o co Voldemortowi chodzi.
- Nie chodzi o same wspomnienia, ale o to jak eliksir który wypiłeś wpłynie na ciebie. Jak zapewne pamiętasz proces powracania wspomnień powinien przebiegać kilkoma stadiami. Wspomnienia tak szczegółowe jak te o których ostatnio śniłeś nie pojawiają się wcześniej niż po czterech miesiącach od zażycia antidotum. Związane jest to z wiązaniem się antidotum z twoją krwią. Samo rozejście się po krwiobiegu trwa dwa tygodnie, potem eliksir stopniowo stapia się z krwią w której obecny już jest eliksir anghofio. To pozwala przywrócić wspomnienia. Proces ten trwa do momentu całkowitego scalenia się antidotum z krwią. Jednak jak sam zauważyłeś, twoje wspomnienia już zaczęły powracać. Nie jestem uzdrowicielem ale obawiam się, że może być to związane z większym wpływem eliksiru na twoje ciało.
- Dlaczego miałby być większy?
- Ponieważ cały proces przebiega szybciej. W normalnych warunkach uznałbym ze twoja magia spokojnie poradzi sobie z ewentualnymi skutkami ubocznymi, jednak przez przyspieszone działanie eliksiru, może on okazać się zbyt dużym obciążeniem dla twojego ciała.
- Chcesz powiedzieć, że zostanę kaleką? Już mnie przed tym ostrzegałeś. Zresztą ta wiadomość nie zmieni zbyt wiele. Ja już wypiłem antidotum. Sam mi je podałeś.
- Nie, nie twierdzę że zostaniesz kaleką Avis. Jak ci już mówiłem, twoja magia cię chroni. Jednak eliksir może w jakimś stopniu na ciebie wpłynąć. Może, ale nie musi. Dlatego chciałbym żebyś pozostał w najbliższym okresie pod opieką uzdrowiciela. Tak będzie bezpieczniej.
- Odmawiam.
- Avis... - Voldemort zaczął, ale tym razem Harry mu przerwał:
- Nie. Nie chcę spędzać lata z tobą. Tu mi dobrze. Na razie nic mi nie jest i nie zamierzam dać ci się zamknąć pod byle pretekstem. Gdyby coś zaczęło się dziać, wtedy będziemy mogli pomyśleć o takim rozwiązaniu ponownie. - Voldemort ponownie podszedł do niego i schwycił go za podbródek.
- Nie wyglądasz na takiego z którym: "Wszystko jest w porządku".
- To przez to że mało sypiam. Nikt jeszcze od tego nie umarł. Jak coś będzie się działo, to ci powiem.
- Jakoś w to nie wierzę. - mówiąc to jedna Voldemort puścił go, a po chwili dodał: - Niech ci będzie. Pozwolę ci tutaj zostać, ale zmieniamy warunki. Będę zjawiał się co trzy dni żeby sprawdzić czy nic się nie zmieniło.
- Nie. Wizyta raz w tygodniu w zupełności wystarczy.
- Trzy dni. To nie podlega negocjacjom Avis. - tym razem Harry już nie oponował. Wiedział, że tej walki i tak nie wygra. Zresztą osiągnął już co chciał. Wciąż miał swoją wolność z dala od cholernego Dumbledore'a i Czarnego Pana.
][ ][ ][
- Przebież się.
- Słucham? - to polecenie zaskoczyło go. - Dlaczego mam się przebrać?
- A jak myślisz mój mały? Dzisiaj są twoje urodziny, prawda? Zabieram cię na wycieczkę.
Wycieczkę? Czarny Pan i wycieczka? Świat chyba zaraz stanie na głowie...
- Dokąd?
- Spokojnie. Wiem, że nie lubisz niespodzianek, ale ta ci się spodoba. Nie martw się, nie opuścimy wyspy.
- Nie możesz mi po prostu powiedzieć? - Voldemort miał rację. Nienawidził niespodzianek. Wolał jednak nie pytać skąd ten o tym wie.
- Nie Avis. Nie mogę.
- To chociaż... - zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć.
- Im szybciej się przygotujesz, tym szybciej rozwieję twoje wątpliwości. - Nie mając już więcej argumentów, wyciągnął z szafy nowy zestaw ubrań i poszedł się przebrać.
][ ][ ][
Pół godziny później z zachwytem rozglądał się nie mogąc uwierzyć, że na wyspie jest takie miejsce jak to. Voldemort jedynie stał z boku niedbale oparty o barierkę i pozwalał mu nacieszyć się widokiem. Było na co popatrzeć.
Znaleźli się na olbrzymim tarasie widokowym, dobrych kilkaset metrów nad poziomem wody. Rozpościerał się stąd widok na całą wyspę, która teraz wydawała się znacznie mniejsza niż gdy zwiedzał ją na piechotę. Spoglądając na miejsce w którym ląd łączy się z taflą wody, wskazał kierunek i zapytał:
- Co to takiego? Wygląda jak mgła, ale ona chyba nie byłaby blado fioletowa...
- To tarcze. Dzięki nim całe to miejsce jest nienanoszone zarówno na czarodziejskie jak i mugolskie mapy. Tak naprawdę niewielu czarodziei wie o istnieniu tej wyspy.
- Dlaczego? Po co tyle zachodu by ją tak ukryć?
- Ta wyspa jest jedną z pierwszych siedzib czarodziei, czy raczej magów jak nas kiedyś nazywano. Wciąż obecna jest w niej dawna magia. Jest tu również wiele ruin pełnych zaklęć oraz świadectw dawnych rytuałów. Ministerstwo już dawno temu uznało tą wiedzę za niebezpieczną i zakazało rozpowszechniania jej.
- Skoro według nich jest niebezpieczna, dlaczego nie zburzyli tych ruin? Nie byłoby to prostsze od ukrywania całej wyspy?
- Ich nie można zburzyć. Nie znamy zaklęć które byłyby w stanie tego dokonać.
- Jak to? - takiej odpowiedzi się nie spodziewał. - Myślałem że magią można zrobić praktycznie wszystko.
- To prawda, jednak Stara Magia w wielu aspektach była znacznie bardziej zaawansowana od tej jaką posługujemy się na co dzień.
Stara Magia? - powtórzył w myślach i coś sobie uświadomił.
- To dlatego tak bardzo pragniesz tej księgi która ukryta jest w skarbcu Potterów.
- Jak zawsze bystry mój mały.
][ ][ ][
Koniec rozdziału 14
