Po ponad miesiącu przed wami rozdział 21. Wróciłam z wyjazdu szczęśliwie i z nowymi siłami powracam do pisania.

grimuś - wiem że lubisz kręcić ludziom w głowach, ale mnie to nie przeszkadza. Kręć dalej, zawsze podsuwasz mi jakiś pomysł który idealnie wpasowuje mi się w fabułę ;)

Zapraszam do lektury.

][ ][ ][

Rozdział 21

Zawsze wiesz, kiedy się pojawić

][ ][ ][

Początkowo próbował skupić się na przemykających za oknem krajobrazach, te jednak zmieniały się zbyt szybko. Odwrócił wzrok od okna i przeniósł spojrzenie na siedzącego po przeciwnej stronie Kenjego. Gdy ich oczy się spotkały, po raz kolejny z ulgą pomyślał o jego obecności. Nie czuł się gotowy na pozostanie przez tyle czasu z Voldemortem sam na sam. Co więcej obawiał się, że jeszcze długo gotowy do tego nie będzie.

Przymknął oczy i ziewnął, powoli usypiany równomiernym kołysaniem autobusu. Niedawne wydarzenia wyczerpały go psychicznie i zaczynał odczuwać tego skutki. Ziewnął ponownie, przysłaniając przy tym usta ręką. - Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę tutaj zasnę. - pomyślał, poprawiając się i siadając bardziej prosto. Ostatnią rzeczą na którą miał ochotę było zaśnięcie w miejscu takim jak to. - Jeszcze tego by tylko brakowało, żeby Voldemort nosił mnie potem na oczach obcych ludzi.

Nie zasnę. - próbował trzymać się tego postanowienia, jednak nie było to tak proste jak mogłoby się wydawać. Jego własny organizm zdawał się działać przeciw niemu i oczy zamykały mu się raz za razem. Granica między jawą a snem zaczęła się zacierać i w końcu nie bardzo wiedział już co jest czym.

Po kilku kolejnych minutach walki, poddał się, pozwalając by napięcie całego dnia odeszło, a marzenia senne wzięły go w swoje posiadanie.

vvv

Niebo zdawało się skrzyć od gwiazd. Ich blask był tak intensywny, że chwilami zapominał o tym, że wciąż trwa noc. Wychylił się lekko, spoglądając w dół. Tafla wody pod nim lśniła, odbijając światło gwiazd. Cofnął się nieco, by nie spaść z klifu i sięgnął do rękawa po różdżkę.

Rozejrzał się, upewniając, że wciąż jest sam i wyciągając ją przed siebie, powoli zaczął intonować zaklęcie. Jego melodyjny głos echem odbijał się od skał, ale przestał zwracać na to uwagę. Zadanie którego się podjął, pochłonęło go całkowicie.

Czując ciepło pod stopami, uśmiechnął się, ani na moment nie przerywając intonacji. - Jeszcze trochę. - przebiegło mu przez myśl, gdy powietrze w okół niego zaczęło gęstnieć i pulsować własnym światłem. - Jeszcze tylko trochę... - zebrał w sobie reszki sił, czując, że dłonie zaczynają mu drżeć.

Na czole perliły mu się kropelki potu. Z każdą upływającą sekundą, coraz trudniej było mu utrzymać zaklęcie. Opadał z sił, wiedział jednak, że nie może się teraz wycofać. - Jeżeli przerwę w tym momencie, to pół roku przygotowań pójdzie na marne...

Nie pozwolę na to... - całą swoją uwagę skupił na intonacji, przez co dopiero po chwili zrozumiał, że nie tylko on wymawia zaklęcie. Gdy w końcu dotarło do niego, że nie jest już dłużej sam, odetchnął z nie ukrywaną ulgą.

Zawsze wiesz, kiedy się pojawić... - z nową siłą, przeszedł do ostatniej części rytuału. - Teraz na pewno wszystko się uda.

vvv

Obudziło go delikatne potrząsanie za ramię. Zaspany otworzył oczy, w pierwszej chwili nie potrafiąc zrozumieć, gdzie właściwie jest i kto się nad nim pochyla. Rozejrzał się na wpół przytomnie. W końcu zrozumiał, że musiał jednak przysnąć w autobusie. Przetarł oczy i przeciągnął się. Jęknął, czując jak bardzo zdrętwiały mu mięśnie od spania w tak niewygodnej pozycji.

- Zaraz będziemy musieli wysiadać. - słysząc to, przytaknął Voldemortowi na znak, że usłyszał, chociaż tak naprawdę nie był pewien, czy ma w sobie siły na ruszenie się gdziekolwiek. Jedyne na co teraz miał ochotę zwinąć się w kłębek i powrócić do krainy snów.

Szarpnęło i autobus zatrzymał się. Gdy Voldemort wyciągnął do niego rękę żeby pomóc mu wstać, przyjął ją z wdzięcznością. Stanął nieco chwiejnie na nogach i pozwolił poprowadzić się w stronę wyjścia.

][ ][ ][

Owiało go chłodne powietrze. Rozejrzał się próbując zorientować, gdzie jest, niestety w ciemności niewiele dało się dostrzec. Niebo powoli jaśniało na horyzoncie, wciąż jednak było zbyt ciemno, żeby rozróżnić poszczególne elementy z otoczenia. Sprawę również utrudniało to, że jedynym oświetleniem były światła autobusu, które i tak zaraz znikły w oddali.

- Ruszajmy. Pole anyaportacyjne jest tu dosyć rozległe, mamy więc jeszcze spory kawałek do przejścia. - Harry, ponownie złapany za rękę, pozwolił się prowadzić. W normalnej sytuacji protestowałby przed dotykiem, ale w tym momencie był na to zbyt zmęczony. Chciał się jak najszybciej znaleźć w łóżku i cała reszta była obecnie mało istotna.

Później się będę kłócił... - pomyślał i potknął się. Potrząsnął głową, czując, że znów zaczyna przysypiać. - Czy można spać i jednocześnie przebierać nogami? - przymknął oczy, decydując się sprawdzić, czy to jest możliwe.

Nie poczuł nic, gdy został uniesiony w powietrze i troskliwie otoczony silnymi ramionami.

][ ][ ][

Gdy ponownie się obudził, pierwszą rzeczą która poczuł były ciepłe promienie słońca padające na twarz. - Chyba jednak zasnąłem - powiedział, przeciągając się na łóżku. Wcale nie chciało mu się ruszać, ale mimo wszystko usiadł. - Już i tak spałem zbyt długo. - Zamrugał, próbując przyzwyczaić oczy do światła i rozejrzał się po pomieszczeniu. Spodziewał się, że jest w tym samym pokoju co ostatnio, jednak szybko pojął, że się mylił. Pokój w którym spał, widział po raz pierwszy. Zdawało mu się, że ostatnim razem miał okazję sprawdzić całą posiadłość Voldemorta, ale nie przypominał sobie tego miejsca.

W pokoju dominowały dwie barwy, czerń i fiolet. Widać było, że ktoś dobrze przemyślał dobór kolorów, jednak jemu nie bardzo się tu podobało. Nie przepadał za tak ciemnymi barwami. W efekcie ten pokój przytłaczał go tak samo, jak sypialnia w domku na Talantis.

Odrzucił kołdrę na bok i wstał. Dopiero teraz pojął, że ktoś musiał go rozebrać miał bowiem na sobie jedynie krótką koszulkę która ledwie zakrywała pośladki. Poszukał wzrokiem ubrań, jednak nie znalazł ani swojego kufra ani ubrań.

Po prostu bomba. Gdzie są moje rzeczy? Czyżby Voldemortowi zebrało się na durne żarty? - gdy ponownie się rozejrzał, jego wzrok padł na stojącą w rogu szafę. Na palcach przeszedł po lodowatej podłodze i otworzył ją. Nie był pewien czy jej zawartość, wzbudziła w nim ulgę, czy też wręcz przeciwnie uczucia skrajnie odmienne.

Znalazł swoje rzeczy. Cała jego skromna garderoba została ładnie zawieszona na wieszakach. Z tym było wszystko w porządku. Problemem było to, że nie tylko jego rzeczy wisiały w tej szafie. Przesunął kilka z pozostałych szat, bez problemu rozpoznając, kto jest ich właścicielem.

Voldemort... - Domyślił się już, w czyjej sypialni spędził ostatnią noc. Wiedział i ani trochę mu się to nie podobało.

Szlag by to! Dlaczego umieścił mnie w swojej sypialni? Czy próbuje przetestować moją cierpliwość? - na chybił trafił wyciągnął kilka rzeczy i z trzaskiem zamknął drzwiczki. - Chyba nie myśli że znów pozwolę mu zabawić się moim kosztem? Może jego bawi robienie mi na złość, ale mnie nie! - zgrzytnął zębami, kierując się do bocznych drzwi za którymi, tak jak podejrzewał, mieściła się łazienka.

- Uważaj Voldemort. Jeśli będziesz chciał wojny, to będziesz ją miał.

][ ][ ][

Gdy niemal godzinę później opuszczał sypialnię, był już w znacznie lepszym nastroju. Po długiej, gorącej kąpieli, jego zły humor, wyparował. W żadnym razie nie zamierzał pozwolić ustawiać się po kątach, ale odeszła mu chęć na rozniesienie Voldemorta na strzępy.

Wyszedł na korytarz i zatrzymał się nieco zdezorientowany. Jego również nie kojarzył. Przeszedł parę kroków i nacisnął klamkę najbliższych drzwi. Pokój który ujrzał także widział po raz pierwszy. Zamknął go i otworzył kolejny, a potem jeszcze jeden, upewniając się w swoich podejrzeniach.

- Dokąd mnie wywiozłeś Voldemort? - zapytał w przestrzeń, pewien, że to nie jest ta sama posiadłość w której przebywał ostatnim razem. Podskoczył gdy zaledwie kilka sekund później, Voldemort pojawił się przed nim i odpowiedział:

- Jesteśmy w Dworze, Avis. Uznałeś, że tutaj przyjemniej spędzisz czas . Poza tym tutaj raczej nie natkniesz się na żadnego z moich ludzi. Zgodzisz się ze mną, że takie spotkanie mogłoby okazać się kłopotliwe, zanim miałbym okazję wyjaśnić, że nie jesteś dłużej naszym wrogiem.

Nie odpowiedział na to. Zresztą nie było senesu kłócić się o to. Wiedział, że akurat w tej kwestii Voldemort ma rację. Zamiast tego, po chwili zapytał:

- Dlaczego obudziłem się dzisiaj w twojej sypialni? Nie powiesz mi chyba, że w tak olbrzymim dworze zabrakło wolnych pokoi?

- Może to brzmieć dla ciebie absurdalnie, ale taka jest prawda. Od dawna nikt nie przebywał w tym Dworze i pokoje nie nadają się obecnie do zamieszkania. Wczoraj skrzaty zdążyły oczyścić jedynie główną sypialnię. Nie martw się jednak jeszcze przed wieczorem twój dawny pokój będzie gotowy.

- Wciąż mam tutaj swój pokój? - zapytał nieco zaskoczony zanim zdołał się powstrzymać.

- Tak. - Voldemort nie dodał nic więcej, zamiast tego ruszył przed siebie, zmieniając przy tym temat: - Dzisiaj po śniadaniu najpierw wybierzemy się do Uzdrowiciela. Musi w końcu cię przebadać. Później pojedziemy do Gringotta po Księgę. Sądzę również, że powinieneś odzyskać swoją skrytkę oraz przenieść do niej dobytek który odziedziczyłeś po Potterach. To uchroni cię przed przejęciem dobytku przez Dumbledore'a, gdy ujawnisz swoją tożsamość.

- Nie przypominam sobie żebym podjął decyzję o ujawnieniu się.

- Avis, spokojnie. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie jesteś na to gotowy, jednak nadejdzie taki dzień w którym się ujawnisz. Mówiłem ci już, albo zrobisz to sam, albo Dumbledore zrobi to za ciebie gdy zrozumie, że nie ma nad tobą dłużej władzy. W każdym razie musisz zabezpieczyć się na tą ewentualność.

- Czy ujawnienie się u Gringotta nie przyspieszy jedynie zdradzenia tego kim jestem? Co jeśli Dumbledore odkryje, że się tam pojawiłem i przyznałem do tego, jak naprawdę się nazywam?

- Gobliny nie pozwolą sobie na zdradzenie danych żadnego ze swoich klientów. To naraziłoby ich wiarygodność i podważyło założenia na jakich funkcjonują magiczne banki.

Tym razem zabrakło mu argumentów.

][ ][ ][

Nim minęło pół godziny, stał przed Dworem wraz z Voldemortem. Wiedział, że mają teraz udać się do Uzdrowiciela, jednak nie miał pojęcia gdzie on właściwie jest. Voldemort nic więcej nie raczył wyjaśnić.

- Stań bliżej. - usłyszał i nim zdołał spytać, "dlaczego", Czarny Pan sam przyciągnął go bliżej siebie. - Aligio - usłyszał jeszcze ciche zaklęcie związujące i zaraz po tym, cały świat zawirował przed jego oczami.

Pozwalając na to, aby Voldemort objął go, prosił już jedynie o to, żeby ta podróż szybko się skończyła.

][ ][ ][

Kolana się pod nim ugięły. Czarny Pan przytrzymał go mocniej, w ostatnim momencie chroniąc przed upadkiem. Ledwie poczuł, że został ułożony na ziemi. Spróbował się podnieść, jednak zawroty głowy, mu to uniemożliwiły.

- Leż. - nie mając siły na nic innego, zgodził się z tym. Czując chłodne szkło przy wargach, bez oporu przyjął eliksir.

Minuty mijały jedna za drugą. Nie był pewien ile czasu już tak leży, ale w końcu tępe łupanie ustało i był w stanie otworzyć zaciśnięte dotąd powieki. Zamrugał oślepiony na moment ostrym słońcem. W końcu usiadł i rozejrzał się.

Nie był pewien czego właściwie się spodziewał, na pewno jednak nie był to widok który ukazał się jego oczom. Znaleźli się na niewielkim podwórku, przed małym, pomalowanym na blado żółty kolor, domkiem. Otaczający go płot był cały pordzewiały i uszkodzony w kilku miejscach. Podobnie ogródek w którym obecnie siedział, zdawał się całkowicie żyć swoim własnym życiem.

- Tutaj mieszka Uzdrowiciel? Nie pomyliłeś się przypadkiem? - nie zdołał się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Voldemort najpierw wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać, a dopiero potem odpowiedział:

- Wbrew temu jak wygląda to miejsce, Kastor jest kompetentnym Uzdrowicielem. Od lat współpracuje ze mną. Ufam jego zdolnościom i lojalności. Chodź, zapewne czeka już na nas. - Voldemort zbliżył się do drzwi i pchnął je lekko. Te okazały się otwarte. Podążając za Czarnym Panem, wszedł do środka.

Wnętrze domu, w niczym nie przypominało niepozornego wyglądu jaki miał on na zewnątrz. Nie, wcale nie było tu czyściej, a przestrzeń była równie zagracona i bezładna jak ogród. Jednak wewnątrz dom okazał się znacznie większy niż mu się początkowo wydawało. Był pewien, że po raz kolejny zadziałała w tym przypadku magia.

- Kastor? - Voldemort nie krzyknął, ale jak się wkrótce okazało, nie musiał tego robić. Ledwie jego słowa przebrzmiały, usłyszeli pospieszne kroki i zaraz potem z jednego z pokoi wynurzył się starszy mężczyzna. Pierwszą rzeczą która rzucała się w oczy, przy spojrzeniu na niego, była szata w której spokojnie mógłby konkurować z dyrektorem Hogwartu. Jakby nie wystarczyło, że szatę wykonano z wściekle różowej tkaniny, to jeszcze różnymi kolorami wyszyto na niej kwiatki. Efektu dopełniały rozczochrane włosy właściciela który ją nosił.

- Dawno cię tu tu tu nie było, Ttttom. Co cieee ddo mnie sprowadza? - jąkając się mężczyzna zbliżył się do nich i wyciągnął rękę na powitanie.

- Nie odpowiada mi ani to imię, ani taka mowa, ani tym bardziej twój wygląd. Jeśli nie chcesz rozgniewać mnie na powitanie, zastanów się, zanim odezwiesz się ponownie i z łaski swojej, zrób coś z sobą.

Ledwie słowa Czarnego Pana przebrzmiały, w ręku Uzdrowiciela pojawiła się różdżka. Wystarczyło jedno machnięcie i jego szata stała się smoliście czarna, a włosy elegancko ułożyły się. Również, gdy się ponownie odezwał, nie zająknął się nawet raz:

- Już od dawna biorą mnie za wariata, dlaczego więc miałbym wyprowadzać ich z błędu? Zresztą to ułatwia wiele spraw i daje spore pole manewru. Ale powróćmy do sprawy, co cię do mnie sprowadza Marvolo? W dodatku z samym Harrym Potterem? - wzrok starszego czarodzieja spoczął na nim i Harry odniósł wrażenie, że próbuje go przewiercić na wylot: - Szybciej uznałbym, że przyniesiesz mi jego ciało, aby pochwalić się swoim sukcesem.

- Nie pora teraz na żarty Kastor. Nie mamy zbyt wiele czasu. Chcę byś go zbadał.

- Zbadał? Czy mam go od razu uraczyć jakąś trucizną o spowolnionym działaniu? Przyszedłeś tu, żebym wyręczył cię w robocie?

- Kastor. - Voldemort nie powiedział nic więcej, ale Uzdrowiciel dał znać ręką, że kończy temat, po czym zapytał:

- W porządku. Później wyciągnę z ciebie prawdę o tym, dlaczego jeszcze nie pozabijaliście się nawzajem. Na razie zamieniam się w słuch. Co cię do mnie sprowadza dzieciaku? - gdy jego oczy spotkały się ze wzrokiem Uzdrowiciela, Harry zaczął zastanawiać się jak mu odpowiedzieć, jednak Voldemort go wyręczył:

- Zażył antidotum na eliksir anghofio.

- Anghofio? Kto to świństwo podał takiemu dzieciakowi? - nim miał szansę odpowiedzieć, został schwytany za rękę i pociągnięty w głąb korytarza. Nie mając wielkiego wyboru podążył za starszym czarodziejem. - Wchodź. - bardziej wciągnięty niż wprowadzony do pokoju, rozejrzał się. Pomieszczenie do którego zabrał go uzdrowiciel nie miało wielu mebli i w przeciwieństwie do reszty domu, było w nim zaskakująco czysto. - Nie ruszaj się. - usłyszał zaraz po tym, różdżka Uzdrowiciela skierowała się na niego i otoczyło go lekko zielonkawe światło. Nim stracił z pola widzenia pomieszczenie, dostrzegł jeszcze, wchodzącego do pokoju Voldemorta.

][ ][ ][

Przez kilkanaście kolejnych minut po prostu stał a światło wokół niego raz za razem zmieniało barwę. W końcu kolejne machnięcie różdżki rozproszyło je i usłyszał:

- Antidotum na chwilę obecną powinno być twoim najmniejszym problemem dzieciaku. Jak na cztery miesiące które upłynęły od chwili gdy je zażyłeś, trzymasz się całkiem nieźle. Dużo gorzej sprawa się ma z twoim żołądkiem. Czy nikt ci nie mówił, że po takiej truciźnie same eliksiry odżywcze nie wystarczą? Zdajesz sobie sprawę, że od dawna powinieneś być na diecie? Ile lat upłynęło od chwili gdy zostałeś otruty?

- Dziewiętnaście. - Voldemort po raz kolejny odpowiedział za niego, przypominając mu, jak mało wciąż wie o własnym życiu.

- Ha ha ha, bardzo zabawne, Marvolo. Pytałem poważnie. Powinieneś już wiedzieć, że takie informacje często bywają niezbędne.

- Nie żartowałem.

- Marvolo, nie jestem ani ślepy ani głupi. Dobrze wiem ile stojący przede mną dzieciak ma lat. Nie podważaj moich kompetencji.

- Został otruty dziewiętnaście lat temu. Zresztą sam powinieneś o tym wiedzieć. To ty go wtedy leczyłeś.

- O czym ty mówisz? Dobrze widzę, czym Potter został otruty. Tylko raz leczyłem kogokolwiek otrutego wywarem z Convallarii. Jednak ta osoba była dużo starsza od tego dzieciaka tutaj. Zresztą on już nie żyje.

- Mylisz się Kastor. Osoba o której myślisz, właśnie stoi przed tobą.

][ ][ ][

Cisza która zapadła po tym stwierdzeniu, zdawała się mu wręcz ogłuszająca. Nawet bez patrzenia, wiedział, że oczy Uzdrowiciela próbują przewiercić się przez niego na wylot. Gdy Kastor w końcu się odezwał, jego głos drżał zdradziecko.

- Avis? Ale, jak to? Przecież ty... - zaskoczył go tym. Choć nie znał tego człowieka, widział, że ten jest bardzo poruszony odkryciem jego tożsamości. - Przez te wszystkie lata... myślałem, że nie żyjesz. - gdy ramiona Uzdrowiciela niespodziewanie zamknęły się w okół niego, zmieszał się, ale nie odepchnął go.

Dlaczego aż tak zareagował? - Zastanawiał się nad tym, ale nie odważył się o to zapytać. Uwolniony wreszcie odsunął się nieco decydując się poruszyć przerwany przez Kastora wątek, nim jednak miał szansę, ten ubiegł go, zasypując pytaniami.

- Co się z tobą działo przez te lata? Dlaczego do licha wyglądasz jak pożal się Złoty Chłopczyk tego rąbniętego staruszka?

- Ja... - nie wiedział od czego zacząć. Spojrzał proszącą na Czarnego Pana licząc, że ten go wyręczy, niestety, Voldemort milczał. - Ja jestem Harrym Potterem, a przynajmniej byłem nim przez ostatnie czternaście lat.

- Tak, nie da się ukryć, że masz piętnaście lat. Tylko w jaki sposób wylądowałeś w takim ciele? Wielosokowy, nie, nie masz we krwi jego śladów. Zresztą raczej nie zażywałbyś go regularnie. W takim razie pozostaje tylko magia ofiary... Nie mylę się, prawda? Ktoś odmłodził cię o kilka, nie o kilkanaście lat, skoro mówisz, że żyjesz tak już od czternastu... Co do twojego wyglądu, najlogiczniejszym wyjaśnieniem jest zaklęcie adopcyjne. Pewnie w ten sposób upodobniono cię do Potterów. Zapewne też wymazano ci wspomnienia, skoro nie poznałeś mnie i przyjąłeś kilka miesięcy temu odtrutkę na eliksir anghofio.

- W lipcu. - nie zdołał się powstrzymać przed wtrąceniem, lekko zaszokowany tym, jak szybko ten był w stanie przejrzeć jego życie.

- Słucham?

- W lipcu przyjąłem antidotum. To nie było cztery miesiące temu.

- Niemożliwe. Twój organizm...

- Eliksir działa dużo szybciej niż powinien. To dlatego dziś tutaj jesteśmy. Może tobie uda się odnaleźć przyczynę. - tym razem Voldemort się wtrącił wyjaśniając za niego.

- Jeśli tak jest, to jak wspomniałem, na chwilę obecną nie ma żadnych skutków ubocznych. Jesteś jedynie nieco przemęczony, ale to zapewne skutek pojawiających się wspomnień. Jednak jak już mówiłem problemem jest twój żołądek Avis.

- To znaczy?

- Zakładam, że przez lata musiałeś nie zdawać sobie sprawy z tego, że kiedyś cię otruto. Mam rację? - gdy przytaknął, Kastor dodał: - Przez lata jednak zażywałeś eliksiry odżywcze. Co ci na ich temat powiedziano? - tym razem, wiedział co odpowiedzieć. Doszedł już do tego z Czarnym Panem.

- Nawet nie wiedziałem, że je zażywam. Ktoś mi je podawał, nie informując mnie o tym.

- To tłumaczy dlaczego nie przestrzegałeś diety. To prawda, że te eliksiry utrzymują twój organizm w znośnej kondycji, ale brak odpowiedniej diety negatywnie wpływa na jego rozwój. Sądzę, że to dlatego przez lata miałeś problemy ze wzrokiem. Zapewne również z tego powodu jesteś obecnie tak niski.

- Nie pomyślałem o tym.

- Niewiele osób powiązałoby to ze sobą, zwłaszcza nie wiedząc co jest przyczyną twojej obecnej kondycji. W każdym razie ustalę ci dietę i prosiłbym abyś przestrzegał jej. Nie może być mowy o żadnych odstępstwach. Rozumiesz?

- Dobrze.

- W porządku. Zaczekajcie.

][ ][ ][

Dwadzieścia minut później ponownie znaleźli się na zalanym słońcem podwórku. Tym razem jednak Harry ściskał w ręku niewielką torbę pełną nowego eliksiru, który Kastor również zdecydował się udoskonalić. Poza nim otrzymał również niewielką dawkę eliksiru Wielosokowego, aby łatwiej było dostać im się niepostrzeżenie do Gringotta.

- Złap się mnie. - Schwycił Voldemorta za rękę. - Aligio. - usłyszał ciche słowa. Nim wszystko zawirowało, wyszeptał jeszcze.

- Zabiję tego kto wymyślił teleportację.

Za plecami usłyszał śmiech, zaraz po tym, całe otoczenie zniknęło.

][ ][ ][

Aligio – to, pewnie znane już wam, zaklęcie przywiązujące, wykorzystywane między innymi w czasie teleportacji łącznej, by teleportować się jednocześnie z osobą która sama jeszcze nie opanowała tej umiejętności.

Kastor - imię pochodzenia greckiego. Jest to spolszczona wersja imienia Castor, jednak mi na potrzeby tego opowiadania bardziej odpowiada stosowanie pisowni przez literę K.

Eliksir anghofio – tak dla przypomnienia jest to eliksir który Harry wypił za sprawką Voldemorta. Eliksir ten wymazuje wszystkie wspomnienia poza chwilą w której zostaje podany.

Convallaria a dokładniej - Convallaria majalis, to po prostu znana nam konwalia majowa roślina która pomimo swojego pięknego wyglądu może okazać się śmiertelną trucizną. Jej kwiaty, jak i liście oraz kłącza prowadzą do zaburzeń układu pokarmowego.

Eliksir Wielosokowy – pozwala na pewien czas przyjąć wygląd kogoś innego.

][ ][ ][

Koniec Rozdziału 21