Tym razem przerwa bardzo króciutka pomiędzy rozdziałami. Zdaję sobie sprawę, że poprzedni rozdział urwał się dosyć niespodziewanie, wierzę więc, że ten przypadnie wam do gustu.

Zapraszam do zapoznania się z treścią i przypominam o komentarzach, bo ostatnio jest ich straaasznie malutko.

][ ][ ][

Rozdział 22

Witam ponownie, panie Avis

][ ][ ][

Wylądowali w opuszczonym, mugolskim zaułku. Zastanawiał się jak długo będą musieli iść, jednak gdy tylko wyszli na ulicę, dostrzegł w oddali szyld Dziurawego Kotła. Zbliżając się do niego, po raz kolejny upomniał się w myślach, aby przypadkiem się nie odezwać. Eliksir zmienił nieco jego wygląd, inaczej jednak sprawa miała się z głosem. Spytał nawet dlaczego tak jest, pamiętając, że w czasie przemiany w drugiej klasie mówił jak Crabbe. Okazało się, że tym razem otrzymał nieco zmodyfikowaną wersję eliksiru o działaniu przedłużonym do sześciu godzin.

Przynajmniej mam pewność, że nikt mnie nie zdemaskuje... - pomyślał, spoglądając na swoje ciemne dłonie. Prawdę mówiąc, eliksir zmienił głównie kolor jego skóry, oczu i włosów. Zmiany w rysach twarzy były niewielkie, zaś na wzrost czy posturę nie wpłynął nawet w najmniejszym stopniu. Jak wyjaśnił mu Kastor, jego organizm jest obecnie osłabiony i tego rodzaju zmiany mogłyby mieć dla niego nieprzyjemne konsekwencje.

- Ruszajmy. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. - przytaknął, zgadzając się z Czarnym Panem i przyspieszył kroku, podążając za nim. Trochę obawiał się przejścia przez pub, jednak jak się wkrótce okazało, nikt nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. Mimo wszystko jak już zaleźli się na zalanej słońcem Pokątnej, odetchnął z ulgą.

Ulica o tak wczesnej porze, nie była jeszcze zatłoczona, droga do banku nie zajęła im więc wiele czasu. Gdy zatrzymali się przed śnieżnobiałym gmachem, zadrżał mimowolnie, przyznając się sam przed sobą, że jednak trochę obawia się tej wizyty. Bał się tego, że w jakiś sposób zostanie zdemaskowany i zabrany z powrotem pod pieczę cholernego dyrektora. Mdliło go na samą myśl o takim obrocie spraw.

Nie powiedziałby tego głośno, ale powoli przestawała mu przeszkadzać obecność Voldemorta w pobliżu. A z pewnością wolał jego od Dumbledore'a, chociaż jeszcze w czerwcu uznałby to za głupi żart.

Przechodząc przez wrota, jedynie przelotnie spojrzał na wyryte na nich napisy. Gdy wchodził tu po raz pierwszy, zaintrygowały go, teraz jednak nie miały dla niego żadnego znaczenia. W środku, skierowali się do pierwszego z lewej kontuaru, za którym przysadzisty goblin pochylał się nad olbrzymią księgą. Pamiętając o tym, że nie powinien się odzywać, zdał się na Voldemorta przy załatwianiu formalności.

- W czym mogę pomóc? - ciszę przerwał gburliwy głos goblina, który mówiąc to, ani na moment nie oderwał wzroku od księgi. Wręcz przeciwnie, Harry uznał, że ten jest nawet zły o to, że mu przerywają.

- Chcielibyśmy zobaczyć się z dyrektorem. - to jedno zdanie wystarczyło żeby jednak przyciągnąć uwagę goblina. Jego małe, przenikliwe oczy spoczęły na nich i usłyszeli:

- Dyrektor Ngnok jest zajęty,

- Z nami zechce się spotkać. - odpowiedź Voldemorta mogłaby zmrozić każdego i widać było, że na goblinie również odniosła oczekiwany efekt. - Mamy umówione spotkanie. - po tych słowach, Voldemort wyciągnął w stronę goblina kopertę. Ten wziął ją i wyciągnął list. Przebiegł po nim wzrokiem i zaraz zeskoczył z fotela.

- Proszę za mną, zaraz państwa zaprowadzę. - Harry ciekawy co dokładnie było w tym liście, podążył za goblinem.

][ ][ ][

Zostali zaprowadzeni do niewielkiego gabinetu, gdzie za niewysokim, drewnianym biurkiem siedział kolejny goblin. Ten który ich przyprowadził, przekazał mu pismo i zaraz wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

Dyrektor banku spojrzał jedynie na trzymany w ręku dokument, po czym odłożył go bez czytania i wskazał im krzesła przed biurkiem. Ledwie Harry usiadł, usłyszał:

- Dzień dobry Panie Potter. Dawno nas Pan nie odwiedzał. - zaskoczony spojrzał na dyrektora, zastanawiając się skąd zna jego tożsamość. W końcu zrozumiał, że musiał rozpoznać go przez ten list, odpowiedział więc cicho:

- Dzień dobry. - nie bardzo wiedział, jak ma ująć całą sprawę w słowa, jednak jak się okazało, nie musiał nic wyjaśniać.

- Pisał Pan do nas niedawno o dostęp do skrytki rodowej. Przyznaję, że od przeszło stu lat nikt do niej nie zaglądał, zgodnie z wolą poprzednich pokoleń. Jednak oczywiście jako ostatni dziedzic rodu, ma Pan pełne prawo aby wejść do niej i zabrać wszystko co uzna Pan za stosowne wziąć ze sobą.

- To dobrze. - odparł jedynie, nie wiedząc co jeszcze mógłby dodać, jednak w tym momencie wtrącił się Voldemort, wyręczając go w tym.

- Nie jesteśmy tu jedynie z powodu wizyty w tej skrytce.

- Rozumiem. Jaki więc jest jeszcze cel waszej wizyty u mnie, Panie..?

- Riddle. Marvolo Riddle. - nie spodziewał się tego, że Voldemort zdradzi również własną tożsamość. - Naprawdę masz aż tak wielkie zaufanie do dyskrecji goblinów? A co jeśli jednak któryś z nich wyda nas? - nie był pewien czy Czarny Pan tak do końca postępuje właściwie, jednak milczał, słuchając dalej.

- Obecny tu Pan... Potter, chciałby odzyskać również swoją dawną skrytkę. Pragnie także wnieść o cofnięcie wykonania testamentu, jako że wciąż cieszy się niezłym zdrowiem.

- Testament? Nie bardzo rozumiem?

- Sądzę, że nie mamy wystarczająco czasu na dokładne wyjaśnienia. Test krwi powinien wystarczyć. Prosiłbym jednak, aby informacja o tym co zostanie tutaj ujawnione nie opuściła tego pomieszczenia.

- Proszę mnie nie obrażać. Zawsze dbamy o dyskrecję.

- Nie podważam tego, jednak sytuacja pana Pottera jest wyjątkowa. - słysząc to, goblin porzucił dalszą kłótnię i schylił się otwierając jedną z szuflad w biurku. Chwilę później położył przed nim kawałek pergaminu o dziwnym, lekko zielonkawym kolorze.

- Proszę przyłożyć do niego kciuk, panie Potter. - spełnił polecenie. Ledwie opuszek jego palca zetknął się z pergaminem, poczuł delikatne ukłucie. Zaciekawiony patrzył jak zielonkawy pergamin zmienia barwę i staje się śnieżnobiały. Zabrał rękę gdy na papierze zaczęły pojawiać się napisy:

Harry James Potter - skrytka numer 687 + skrytka rodowa nr 67

Avis Aranel Arawn - skrytka numer 493 + skrytka rodowa nr 4 - zmarły.

Goblin wyciągnął rękę i zabrał pergamin. Harry obserwował jak jego oczy powoli rozszerzają się z zaskoczenia którego najwyraźniej nie potrafił zamaskować.

- Niemożliwe. - Goblin machnął ręką i pojawiła się przed nim teczka na przedzie podpisana: Avis Aranel Arawn. - Panie Arawn ja... nie wiem jak to się mogło stać. Nie rozumiem. Nie wiem co mam powiedzieć. Figuruje Pan u nas jako zmarły, a zarazem jako Pan Potter. Naprawdę nic z tego nie pojmuję.

- Jest i jedną i drugą osobą. Został przed laty adoptowany przez rodzinę Potterów, jednak wciąż pozostaje Arawnem. Przez długi czas sam nie zdawał sobie z tego sprawy, ale teraz chciałby odzyskać to co do niego należy.

- Tak oczywiście, zrobię co w mojej mocy, ale... muszę wiedzieć jak Pan, Panie Potter może być jednocześnie osobą która zmarła wiele lat temu, zwłaszcza, że ma pan obecnie piętnaście lat. - słysząc to pytanie, wahał się jedynie przez chwilę zanim odpowiedział:

- Mój wiek został cofnięty przez rytuał magii ofiary, a moje wspomnienia wymazane. Dopiero w te wakacje poznałem prawdę. - skoro Voldemort zaufał dyskrecji goblina, uznał, że sam również to zrobi. Zresztą był pewien, że bez wyjaśnień się nie obejdzie. Nie, jeśli chcą cokolwiek uzyskać.

- Magia Ofiary? Przecież to... - goblin urwał wyraźnie wściekły. - Przepraszam. Wróćmy do interesów. Pańska skrytka po stwierdzonej Pana śmierci została opróżniona i zgodnie z wolą zawartą w testamencie przekazana Pańskiemu spadkobiercy. Podobnie sytuacja ma się ze skrytką rodową. Oczywiście otrzyma Pan nowe skrytki, jeśli jednak chodzi o Pana majątek, to po tylu latach...

- Jest w nienaruszonym stanie. To ja byłem jego spadkobiercą. Proszę przelać go z mojej skrytki z powrotem na konto Pana Arawna. Skrytka rodowa również nie została naruszona.

- Tak? W takim razie wiele to nam ułatwi. - Powinien się spodziewać, że to Czarny Pan był jego spadkobiercą, ale i tak zaskoczyło go to nieco. Odsunął jednak na razie na bok te myśli i powiedział:

- Chciałbym jeszcze przenieść do tych skrytek wszystko co odziedziczyłem jako Potter. Niewielka kwota pieniędzy niech zostanie, reszta zaś trafi na moje drugie konto. - tym razem sam zadecydował. Spojrzenie Czarnego Pana którym ten obdarzył go chwilę później, powiedziało mu, że postąpił właściwie.

- Będzie tak jak sobie Pan życzy. Zaraz przygotuję wszystkie dokumenty. Potem udamy się do skrytki w której zamówił pan wizytę.

][ ][ ][

Minęło niemal pół godziny nim wreszcie złożył ostatni podpis i opuścili duszny gabinet. Spodziewał się, że wsiądą teraz do jednego z tych paskudnych wózków, ale Ngnok poprowadził ich w głąb jakiegoś wąskiego korytarza. Było w nim tak ciasno, że musieli iść jeden za drugim. Droga nie trwała długo, już po kilku minutach zatrzymali się przed żelaznymi drzwiami.

- Skrytka numer 67. Proszę podejść do drzwi i przyłożyć do nich lewą dłoń, panie Potter. - Ledwie zbliżył się do drzwi, te rozjarzyły się żółtawym światłem. Tak jak polecił goblin, przyłożył do nich rękę i czekał. Nic. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte. - Czyżby jednak Voldemort się przeliczył? Może bez płynącej w żyłach krwi Potterów nikt tutaj nie wejdzie? - pomyślał i zaraz potem ciszę przeciął donośny zgrzyt. Drzwi stanęły otworem.

- Idź Avis. Tylko ty możesz tam wejść.

][ ][ ][

Nie był pewien, czego właściwie spodziewał się wchodząc do środka. Skrytka okazała się niedużym pomieszczeniem wypełnionym starymi meblami, stertami książek i dokumentów. Było tego tak wiele, że z trudem przychodziło poruszanie się po niej. - Jak w tym wszystkim mam znaleźć właściwą książkę? - schylił się by przejrzeć pierwszy ze stosów, zatrzymał się jednak w pół ruchu gdy jego wzrok padł na opustoszały regał. Na jednej z półek ktoś położył grubą księgę, w ciemnej, skórzanej oprawie. Ostrożnie wymijając porozstawiane na ziemi przedmioty, zbliżył się do niej. Książka nie miała tytułu na okładce. Delikatnie podniósł ją i otworzył. Na pierwszej stronie czarnym atramentem odręcznie wypisano:

Księga Sekwencji.

Każdy gest ma moc.

Upewniwszy się, że ma w ręce właściwą księgę, zamknął ją i wziął pod pachę. Odwracając się od regału, jedynie przelotnie zerknął na pozostałe książki. Było ich zbyt dużo, aby miał teraz czas je przeglądać. - Może innym razem... - pomyślał, kierując się w stronę wyjścia. Był już niemal przy drzwiach gdy dostrzegł przerzuconą przez jedno z krzeseł pelerynę. - Ktoś tu zostawił ubranie? Po co? - podszedł bliżej i podniósł ją. Tak jak podejrzewał była to zwykła, nieco sfatygowana, ciemnogranatowa peleryna. - Kto umieszcza taką szmatę w rodzinnym skarbcu? - nie znajdując na to odpowiedzi, wzruszył w końcu ramionami i zabierając ją ze sobą i wyszedł.

][ ][ ][

Zmrużył oczy, oślepiony jasnym światłem dnia. Ulica była niemal opustoszała gdy wchodzili do banku, teraz jednak tętniła życiem. Odetchnął czując, jak i jego przenika ta dobrze znana atmosfera. Chociaż jeszcze chwilę temu o tym nawet nie myślał, teraz miał ochotę wybrać się na zakupy.

- Jeżeli zamierzasz tu zostać, nie widzę przeszkód. - niespodziewana propozycja ze strony Voldemorta, zaskoczyła go.

- Mógłbym?

- Oczywiście. Nie zamierzam trzymać cię w zamknięciu. Eliksir będzie działał jeszcze przynajmniej przez cztery godziny. Jak chcesz, spokojnie możesz wykorzystać ten czas na zakupy. Przytaknął i zaraz zamyślił się. Perspektywa zakupów w czasie których nikt go nie może rozpoznać, przypomniała mu jeszcze o jednym.

Olivader...

- Mogę pójść po różdżkę? - nie wiedział, czemu właściwie pyta się o pozwolenie, ale coś mówiło mu, że powinien tak postąpić.

- Lepiej nie.

- Dlaczego?

- Dobór różdżki dla ciebie nigdy nie był prostą kwestią. Olivander jest bardzo ograniczony pod względem rdzeni które stosuje podczas produkcji różdżek. Nie sądzę, żeby zdołał dobrać odpowiednią różdżkę dla ciebie.

- Już raz miałem od niego różdżkę i sprawowała się bez zarzutu. - mówiąc to, po raz kolejny poczuł ukłucie żalu na myśl, że więcej już nie zobaczy swojej różdżki, która tak dobrze służyła mu przez ostatnie cztery lata.

- Byłeś wtedy jeszcze dzieckiem. Nieletni czarodziej korzysta zaledwie z części swojej właściwej mocy. Czarodziej dopiero około piętnastego, czasem nawet szesnastego roku życia zaczyna wykorzystywać większość siły jaką dysponuje. Często zdarza się wtedy, że różdżka która jeszcze niedawno zdawała się działać jak należy, zaczyna szwankować. W twoim przypadku dodatkowo dochodzi jeszcze kwestia, że budzi się w tobie moc jaką rozwijałeś przez lata, a obecnie nie wiesz nawet czym ona jest. Nie będzie teraz łatwo dopasować dla ciebie różdżkę i na pewno nie zlecę tego Olivaderowi. Nie ufam jego metodą doboru.

- Czemu? Co jest w nich nie tak?

- Olivander dobierając różdżkę do czarodzieja opiera się jedynie na tym, czy dany czarodziej jest w stanie korzystać z tej różdżki nie czynią przy tym zniszczeń. Nie zwraca uwagi ani na preferencję czarodzieja względem rodzaju magii której ten zazwyczaj używa, ani tym bardziej na jego potrzeby związane z indywidualnymi zdolnościami. W konsekwencji takiego postępowania wielu czarodziei nie rozwija się w gałęziach wiedzy które mogłyby okazać się ich największą kartą atutową. Nie robią tego, bowiem ich własna różdżka za bardzo ich w tym ogranicza.

- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.

- Niestety nie ty jeden. Wielu dorosłych czarodziei nie zawraca na to uwagi. Zakładają, że skoro coś im nie wychodzi to ich własna wina. Nie szukają przyczyn w nie do końca kompatybilnej z ich magią, różdżce. - Harry analizując to, przytaknął zamyślony, po czym zapytał:

- Skąd w takim razie mam wziąć różdżkę dla siebie?

- O to nie musisz się martwić. Umówiłem nas już z pewnym różdżkarzem. Nawiasem mówiąc, to on dobrał ci twoją poprzednią różdżkę.

- Poprzednią? - początkowo nie bardzo zrozumiał o czym Voldemort mówi, w końcu jednak zaskoczył: - Masz na myśli tą która wciąż jest ukryta pod schodami?

- Tak Avis. Dokładnie tą. Jesteśmy umówieni na przyszły tydzień. Dostanę jeszcze sowę z dokładną datą i godziną.

- W porządku. - starał się żeby jego głos brzmiał spokojnie, ale nie do końca mu to wyszło. Sama myśl o posiadaniu nowej różdżki, wywoływała uśmiech na jego twarzy.

- Dobrze mój mały. Daję ci dwie godziny. Po tym czasie spotkamy się ponownie przed bankiem i zabiorę cię do posiadłości. Teraz cię zostawię. Nie odchodź jednak jeszcze stąd. Przyślę do ciebie Kenjego.

- Czy nie mogę... - zaczął, ale Czarny Pan przerwał mu jednym ruchem ręki.

- Nie. To zbyt niebezpieczne.

][ ][ ][

Niecałe dziesięć minut później w końcu mógł ruszyć się z miejsca. Idąc w dół ulicy, zaciekawiony spoglądał na mijane wystawy sklepowe. Dawno w tym miejscu nie był i czuł się jakby widział to wszystko po raz pierwszy. Nie był pewien, ale odnosił wrażenie, że ma to coś wspólnego z jego nowym wyglądem. Tak. Była to jego pierwsza wizyta na ulicy Pokątnej w czasie której nikt nie wytykał go palcami.

Chociaż raz jestem anonimowy... Jak każdy inny nastolatek. - Kątem oka zerknął, na idącego kilka kroków z tyłu Kenjego, który również zdawał się być całkowicie pochłonięty wyglądem ulicy. Początkowo nie bardzo spodobał mu się pomysł, że Kenji znów ma chodzić za nim jak cień, ale teraz czuł się jakoś tak bezpieczniej. Nie przerażała go już nawet perspektywa przypadkowego wpadnięcia na Dumbledore'a.

Zamierzał cieszyć się czasem wolnym. Tak. Nic nie mogło mu tego zepsuć.

][ ][ ][

Pół godziny później zrozumiał jak bardzo się mylił. Nie, początkowo nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Zdążył obejrzeć najnowszy asortyment w sklepie ze sprzętem do quiditcha a także odwiedzić księgarnię i sklep z magicznymi stworzeniami. Następnie skierował się do lodziarni i wraz z Kenjim zamówili deser dnia. Szykował się właśnie do zatopienia zębów w pierwszym kęsie, gdy zaczęło się.

Jedna ruda głowa, druga i kolejna... Stolik tuż obok nich wybrali sobie Weasley'owie aby odpocząć w czasie zakupów. Ich niespodziewane pojawienie się tak go zaskoczyło, że pierwsza łyżka lodów zamiast w buzi wylądowała na jego ubraniach. Na szczęście jedynie przelotnie spojrzeli na niego, zajęci sobą.

Mimo wszystko ich obecność całkowicie zburzyła spokój jaki go ogarnął. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie ma szans, na to aby go rozpoznali jednak wciąż czuł się niepewnie. W pośpiechu skończył swój deser i ręką dał znać Kenjemu, że wychodzą. Niestety w tym momencie po raz kolejny szczęście sobie z niego zadrwiło i sceny z kolejnego wspomnienia zalały go w najmniej pożądanym momencie.

vvv

Blade, smukłe palce zamknęły się na jego nadgarstku. Pozwolił przyciągnąć się bliżej, ale nie odwrócił się. Nie miał ochoty na niego patrzeć. Nie teraz.

- Mam coś dla ciebie. - Poczuł, że wsuwa mu w rękę zwitek pergaminu. Chciał go od razu wyrzucić, jednak Czarny Pan powstrzymał go, zmuszając do zaciśnięcia palców w okół pergaminu. - Przeczytaj. Najpierw przeczytaj.

Uwolnił rękę i wciąż nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem, rozwinął liścik. W jego treści zapisano tylko kilka zdań, jednak zawarte tam słowa,, jeszcze długo dźwięczały mu w myślach:

xxx

Zgadzam się.

Przekażę Ci JĄ. Ja i tak nie jestem w stanie zrobić z niej żadnego użytku. Ty chyba jesteś obecnie jedyną osobą, której to się może przydać.

Czekaj. Sam wyznaczę termin spotkania.

xxx

Pod listem nie było żadnego podpisu, ale prawdę mówiąc, był on niepotrzebny. Dobrze wiedział, od kogo pochodzi ta wiadomość. Nie musiał pytać. Nie, teraz dużo bardziej chciałby poznać odpowiedź na inne pytanie... Po raz pierwszy tego dnia odwrócił się i spojrzał w czerwone tęczówki:

- Jak... jak ci się to udało?

vvv

Gdy się ocknął, jako pierwszego zobaczył pochylającego się nad nim Kenjiego. Usiadł przy jego pomocy, orientując się, że ten położył go na ziemi.

- Ostrożnie. - niespodziewane ostrzeżenie wypowiedziane dobrze znanym głosem, sprawiło, że odwrócił gwałtownie głowę w stronę dźwięku. Dostrzegając tuż koło siebie klęczącą panią Weasley, zamknął na kilka sekund oczy, przypominając sobie, o Weasleyach którzy także odpoczywali w lodziarni. - Nie powinieneś się spieszyć.

Świetnie. Czy musiałem zemdleć akurat tutaj? Ze wszystkich miejsc... dlaczego straciłem przytomność akurat na oczach Weasley'ów?

- Nie masz co się wstydzić kochanie. W taki upał omdlenie nie jest niczym zaskakującym. - słysząc to przytaknął delikatnie, w ostatniej chwili przypominając sobie, że odezwanie się nie jest najlepszym pomysłem. Tak, niestety eliksir nie zmieniał barwy głosu. Obecnie, bardzo tego żałował.

Przy pomocy Kenjego podniósł się i stanął nieco chwiejnie na nogach. Wciąż czuł się nieco oszołomiony, jednak chciał jak najszybciej zejść z oczy Weasleyom.

- Nie powinieneś jeszcze wstawać dziecko. Usiądź, zaraz damy ci wody.

- Dziękujemy za pomoc. Nic mu nie będzie. To nie wina upału. Mój przyjaciel czasami tak ma. Zabiorę go do domu. Powinien się teraz położyć. - wdzięczny za to, że Kenji odpowiedział za niego, pozwolił mu się wyprowadzić. Starał się iść szybko, jednak nogi niezbyt chciały go nieść. Na szczęście wkrótce skryli się za zakrętem, ostatecznie znikając z oczu Weasley'ów.

][ ][ ][

Przeszli jeszcze kawałek, w końcu jednak musiał dać znać Kenjemu żeby się zatrzymał. Kręciło mu się w głowie i świat zdradliwie kołysał się przed jego oczami. - Tym razem chyba dało mi to w kość...

- Muszę usiąść. - szepnął i przy pomocy Kenjego osunął się przy jednej ze ścian zaułka. Oparty o chłodny beton, przymknął oczy z westchnieniem ulgi. Nie był pewien, czemu aż tak bardzo na to zareagował. - Może rzeczywiste zbyt wiele czasu spędziłem na słońcu?

- Pięć minut temu mieliśmy stawić się w miejscu spotkania. - słysząc to, uchylił powieki, mrużąc oczy w stanowczo zbyt jasnym teraz dla niego świetle.

- Idź po niego. Zaczekam tutaj. - Naprawdę nie miał siły się ruszyć. Potrzebował jeszcze kilku, no może kilkunastu minut na zebranie się.

- Nie mogę zostawić cię samego. Raz popełniłem ten błąd. Drugi raz tego nie zrobię.

- Nigdzie stąd nie pójdę. Idź. To niedaleko.

- Nie.

- Jak nie pójdziesz, wtedy będziemy mieli jeszcze większe kłopoty, za nie stawienie się i nie poinformowanie o tym co zaszło.

- Nie. Pójdziemy razem, albo wcale. - Ponownie zamknął oczy, nie mając siły w tym momencie na dalsze kłócenie się z Kenjim.

Voldemort musi się dowiedzieć, że tu jestem... Nie mogę zostać tutaj. Eliksir wkrótce przestanie działać. - Wzdrygnął się na samą myśl o ponownym spotkaniu z Weasleyami albo co gorsza z Dumbledorem. - Jeśli mnie zdemaskują to... - nie chciał nawet o tym myśleć. - Szkoda że nie mogę go tu jakoś wezwać... - pomyślał i zamarł, przypominając sobie jedną z rozmów z Voldemortem:

- Wezwałem cię?

Tego też nie pamiętasz? A może jednak? Może po prostu boisz się przyznać do tego, że znów zawołałeś mnie w ten skandaliczny sposób?

- Jak go wtedy nazwałem? - ból głowy z każdą mijającą minutą był bardziej uciążliwy i coraz ciężej przychodziło mu skupienie się.

- Słucham? - usłyszał pytanie Kenjego, ale zignorował go całkowicie.

Jak cię nazwałem? Jak... - Nagle, słowa odbiły mu się w myślach, powtórzył więc je, nie przejmując się tym, że ktoś może go usłyszeć:

- Pomóż mi, Mały Czarny Panie...

][ ][ ][

Ngnok - przyznaję, że podobne do tego imię dla goblina przewinęło się w jakimś z opowiadań które miałam okazję kiedyś przeczytać i jakoś tak najbardziej pasuje mi do tej postaci.

Aranel - imię zaczerpnięte ze słownika elfickiego, wybrałam je ze względu na brzmienie które pasowało mi do całości. Tm razem nie ma w nim ukrytych znaczeń... chyba że coś jeszcze zrodzi się w mojej głowie.

][ ][ ][

Koniec Rozdziału 22