Jest taki dzień, tylko jeden, raz do roku. Dzień zwykły dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy... - tak jak w słowach piosenki, ja również życzę wam aby święta upłynęły wam jako czas spokoju, refleksji, odpoczynku. Niech będą to wspaniałe chwile spędzone u boku ludzi których kochamy.
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia
][ ][ ][
Nakurishi - tak, to po prostu nasz cały Czarny Pan. Co do twojego pierwszego pytania, jeszcze nie wiem. Lubię bliźniaków, ale nie zdecydowałam jeszcze jaką odegrają rolę w tym opowiadaniu.
Grimuś – chcesz żeby Harry kopnął Hermionę w kostkę? Dziewczynę? Hmm... to nie taki głupi pomysł... Co do Kenjego, nie, nie zapomniałam o nim. Wkrótce się pojawi, zresztą nie zapominajmy, że Volduś nie puszcza nigdzie harrusia bez niańki, a wyprawa do Hogwartu to powaaażna sprawa. Ach i tak wiem, że ty zawsze chcesz więcej. :)
Teraz zapraszam na kolejny rozdział. Wreszcie dotarliśmy do chwili gdy harruś dostanie różdżkę w swoje łapki. Wiem, że wiele osób czekało na ten moment, nie przedłużam więc już i zapraszam do czytania.
][ ][ ][
Rozdział 25
Nigdy się na to nie zgodzę
][ ][ ][
W ostatniej chwili uratowany przed upadkiem, przez silne dłonie Voldemorta, podziękował mu za to i wyswobodziwszy się z jego uścisku, rozejrzał się. Do tej pory jedynie raz zdarzyło mu się znaleźć na tej ulicy, w czasie swojej pamiętnej, pierwszej podróży siecią Fiuu. Wtedy jednak nie miał zbyt wiele czasu na rozeznanie się w otoczeniu. Nie wspominając już o tym, że mając dwanaście lat bardziej myślał o ucieczce z niej, niż oglądaniu czegokolwiek. Tym razem jednak było inaczej.
Nie bał się.
Nie, wcale nie uważał swoich zdolności magicznych za dużo lepsze niż w czasie tamtej przypadkowej wycieczki. - Nie mam przy sobie różdżki i jestem tak samo bezbronny jak wtedy. - Tak. Różnica polegała na tym, że dzisiaj nie trafił tutaj przez przypadek. Był tu dlatego, że powinien. - No i nie jestem tutaj sam. - Prawdę mówiąc, zupełnie nie przeszkadzało mu to, że osobą która mu towarzyszy jest Voldemort. Nie zastanawiał się nad tym w tym momencie, gdyby jednak to zrobił, zapewne zorientowałby się, że ostatnimi czasy, coraz mniej mu jego towarzystwo przeszkadzało.
- Dokąd teraz? - zapytał w końcu, odrywając wzrok od jednej z wystaw sklepowych, na której obok dziwnej zielonkawej czaszki leżało ludzkie oko, zdające się śledzić mijających wystawę przechodniów.
- Beren mieszka nad księgarnią "Czarny Świt". Księgarnia również należy do niego, chociaż wciąż głównym jego źródłem utrzymania jest produkcja różdżek. Oficjalnie nie handluje nimi, jednak kto szuka, znajdzie go bez problemu. Większość starych magicznych rodzin w dalszym ciągu, zaopatruje się właśnie u niego. - po tych słowach, Voldemort ruszył w dół ulicy i Harry'emu pozostało tylko podążyć jego śladem.
Chociaż każdy z mijanych sklepów zdawał się wręcz krzyczeć, że zawiera towary dla mrocznych czarodziei, Harry z mimowolną fascynacją przyglądał się mijanym wystawą. Zdawało się, że można tu dostać wszystko. Była tu apteka, sklepik z kuframi trzęsącymi się za sklepową szybą... stoisko gdzie na wystawie leżała szklana kula i dziwna, świecąca ręka, a nawet sklep ze sprzętem do quiditcha. Przy nim Harry na kilka sekund zatrzymał się, podziwiając wyłożoną na czerwonym aksamicie, lśniącą, czarną miotłę.
- Piękna... - szepnął i odwrócił się, by ruszyć dalej, nim jednak zdołał zrobić krok, mężczyzna w smoliście czarnej szacie, zagrodził mu drogę. Cofnął się mimowolnie, szukając wzrokiem Voldemorta, ten jednak znikł mu z oczu.
Świetnie! I co teraz?
- Czyżbyś szukał towarzystwa, młodzieńcze? Na Śmiertelny Nokturn nikt nie wchodzi bez przyczyny. A może się zgubiłeś? Mam ci pomóc odnaleźć drogę? - mężczyzna ponownie zbliżył się, wyciągając w jego stronę rękę odzianą w skórzaną rękawiczkę.
- Nie potrzebuję pomocy. - szepnął, wymijając stojącego przed sobą człowieka, ten jednak po raz kolejny zagrodził mu drogę.
- Sądzę, że się mylisz, mój drogi. Widzę, że potrzebujesz pomocy i ja z chęcią ci jej udzielę. - słysząc to, Harry znów się od niego osunął, rozpaczliwie zastanawiając, jak wybrnąć z tej sytuacji. - Gdzie jesteś Voldemort?! Cholera, to ty mnie wpakowałeś w tą przeklętą sytuację!
- To pan się myli. Muszę już iść.
- Nie mój drogi. Tu bywa niebezpiecznie i samego cię nie puszczę.- to mówiąc, mężczyzna jeszcze bardziej zmniejszył dzieląca ich i tak niewielką odległość.
- Zostaw mnie! - krzyknął w końcu, czując, jak strach powoli ściska go za gardło. Voldemorta wciąż nigdzie nie było, co gorsza, żaden z przechodniów nie zainteresował się jego sytuacją. Po prostu wymijali go jakby nigdy nic. - Zostaw mnie! - krzyknął ponownie, gdy nieznajomy niespodziewanie znalazł się tuż przed nim, tak blisko, że dzieliło ich teraz zaledwie kilkanaście centymetrów. Nim Harry miał szansę choć spróbować się wycofać, mężczyzna mocno schwycił go za ramię. Harry jęknął, pewien, że pozostaną mu po tym siniaki.
- Puszczaj!
- Dlaczego miałbym?
Dlaczego? - Harry zamyślił się i poczuł jak powoli ogarnia go spokój. Strach który jeszcze kilka sekund temu ściskał go za gardło, teraz znikł, odchodząc w niepamięć. Uśmiechnął się i wyszeptał powoli wymawiając każde słowo:
- Ponieważ, w przeciwnym razie osoba z którą tu jestem, uczyni z twojego życia piekło.
- Osoba z którą tu jesteś? - na twarzy nieznajomego również pojawił się uśmiech. - Niby z kim tu przybyłeś? Poza mną, nie widzę nikogo kto byłby choć w niewielkim stopniu zainteresowany twoim losem, dlatego...
- Jest tu ze mną. - ciche, syczące słowa przebiły się przez panujący na uliczce zgiełk. Zaraz po tym błysnęło czerwone światło, a oczy mężczyzny rozszerzyły się w szoku i upadł bez ruchu na ziemię. Harry odetchnął. Spojrzał na zbliżającego się Voldemorta i nim zdołał zastanowić się nad tym co mówi, odezwał się z wyrzutem:
- Obiecywałeś, że nic mi tu nie zagrozi na tym przeklętym Nokturnie! Znów nie dotrzymałeś danego słowa.
- Znów? - Voldemort wydawał się skonsternowany, zaraz jednak w jego oczach pojawiła się iskierka zrozumienia. - Pamiętasz to?
- Pamiętam? Co mam niby pamiętać? - Harry zapytał cicho, lekko zdezorientowany.
- Nie istotne. - to była jedyna odpowiedź jakiej się doczekał. Tymczasem Voldemort pochylił się nad ciałem mężczyzny i położył na nim niewielki kamyk. Kilka sekund później powietrze wokół ciała zafalowało i mężczyzna znikł.
- Co z nim zrobiłeś? - zaintrygowany, puścił wcześniejsze słowa w niepamięć. - Czy to był świstoklik?
- Tak, przetransportowałem go w jeden z punktów zbiórki. Później mój człowiek zabierze go stamtąd do lochu. Uporam się z nim wieczorem, ty nie musisz się nim dłużej przejmować. Zresztą teraz wciąż mamy sprawy do załatwienia. - Po tych słowach Voldemort zbliżył się do niego i opuszkami palców przesunął po jego ramieniu, na którym jeszcze nie dawno zaciskały się palce jego niedoszłego oprawcy. - Tym też będziemy musieli zająć się po powrocie. Teraz chodź, Beren już na nas czeka. - to mówiąc, Czarny Pan zamknął jego dłoń w swojej własnej i podjął dalszą wędrówkę wzdłuż ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
][ ][ ][
Księgarnia przed którą się zatrzymali w niczym nie przypominała Esów i Floresów mieszczących się na ulicy Pokątnej. Tutaj już z daleka widać było, że nie jest to miejsce do którego każdy może wejść. - Przynajmniej, nie każdy powinien. - przebiegło mu przez myśl, gdy spoglądał, na smoliście czarny napis nad wejściem, oraz książki widoczne zza szyby. Przekleństwa i tortury, czy Trucizny i klątwy zdolne usidlić zmysły... których tytuły zdołał odczytać z tej odległości, nie zachęcały go do przekroczenia progu księgarenki. Nim jednak miał szansę zawahać się przed wejściem, Czarny Pan mocniej schwycił go za rękę i wprowadził do środka.
Wewnątrz panował półmrok. Słońce tak jasno świecące za oknem, zdawało się nie docierać do wnętrza. Otoczył go zapach starych woluminów, a gdy postąpił krok, spod jego stóp uniósł się tuman kurzu. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że od dawna nikt nie zaglądał do tego pomieszczenia. Czuł jednak, że to tylko pozory. Zresztą gdyby ta księgarnia rzeczywiście była opustoszała, nie byłoby tu tylu książek, zwłaszcza, przy drzwiach stojących otworem.
Gdyby nie posiadała właściciela, to już dawno wszystko zostałoby rozkradzione. - pomyślał, nie miał jednak czasu na dłuższe zastanawianie się, bowiem Voldemort nie zatrzymał się, lecz poszedł w głąb sklepu, pociągając go za sobą. Opuścili główną część i po przejściu przez jedne z bocznych drzwi, znaleźli się na zapleczu skąd schodami skierowali się na piętro. Idąc za Czarnym Panem po rozklekotanych stopniach, miał pewne obawy co do tego, jakiego rodzaju różdżkę może otrzymać w miejscu takim jak to.
Na piętrze zatrzymali się przed pierwszymi drzwiami po lewej stronie. Voldemort zapukał i po usłyszeniu skrzekliwego "wchodzicie na własną odpowiedzialność", nacisnął klamkę. Harry, popchnięty lekko, pozwolił wprowadzić się do pokoju. Pomieszczenie okazało się zupełnie inne niż tego oczekiwał.
Przede wszystkim bardziej niż pokój przypominało salę lub może raczej korytarz, ponieważ nie było zbyt szerokie, ale za to potwornie długie. Nie nie było tu półek z pudełeczkami pełnymi różdżek jak to miało miejsce w sklepie Olivandera. Wręcz przeciwnie, w tym pomieszczeniu nie dostrzegł ani jednej różdżki. Owszem jedną z długich ścian zajmowały rzędy pólek, ale to nie różdżki na nich leżały. Gdy podszedł bliżej do pierwszej z nich, zauważył, że na każdej z niewielkich półeczek leżą dziwne składniki. Poza tym, każda z półek okazała się podpisana. Nad tą przed którą się zatrzymał wisiała drewniana tabliczka: "Pióra Feniksa", tuż obok niej były "Włosy wili" , oraz "Róg Jednorożca" . Było tego mnóstwo, nim jednak miał szansę sprawdzić kolejne, rozległ się cichy głos, świadczący o tym, że nie są tu z Voldemortem sami.
- Dawno was u mnie nie było, Voldemort.
- Powinieneś się z tego cieszyć, świadczy to o tym, że stworzona przez ciebie różdżka, w dalszym ciągu służy mi bez zarzutu. - słysząc to, Harry oderwał wzrok od półek i odwrócił się, do rozmówcy Czarnego Pana.
Beren okazał się niewysokim, ciemnowłosym mężczyzną, o śniadej cerze. To co najbardziej zaskoczyło Harry'ego, w jego wyglądzie, to strój. Nie nie chodziło nawet o to, że ubrał się w jakieś pstrokate czy niedopasowane rzeczy, co było dosyć powszechne wśród czarodziei. Nic takiego. Wytwórca różdżek miał na sobie najzwyklejszy, mugolski dres. Czarny, z białymi pasami przy rękawie i na kapturze. Prawdę mówiąc widywał już czarodziei ubranych po mugolsku, jednak ani w Hogwarcie, ani na ulicach, nie spotkał żadnego ubranego w dres. Na pewno nie pośród dorosłych.
- Wspominałeś, że przyprowadzisz kogoś, abym dopasował mu różdżkę. Powiedz kim jest ten młody człowiek? - to mówiąc, Beren zbliżył się do niego, przyglądając mu się uważnie. Pamiętając, że jest pod działaniem wielosokowego i ten nie może go rozpoznać, milczał, pozostawiając wyjaśnienia Voldemortowi.
- Kimś kto nie powinien chodzić bezbronny.
- Żaden czarodziej nie powinien, ale nie o to pytałem. Rozumiem dlaczego przed laty związałeś swój los z Arawnem, ale ten tutaj to jeszcze dzieciak. Ile on ma lat? Piętnaście? Szesnaście? Czy to nie lekka przesada, Voldemort? - słysząc to Harry nie wytrzymał. Nienawidził gdy ktoś mówił o nim tak, jakby go nie było w pobliżu. Wystarczyło mu, że Dumbledore czynił to przez ostatnie kilka lat.
- To moja sprawa gdzie jestem i z kim.
- No charakterek to ty masz, młodzieńcze. Mówisz, że potrzebujesz ode mnie różdżki. Dlaczego? Takie dziecko jak ty, równie skutecznie poradziłoby sobie z jedną z różdżek stworzonych przez tego półgłowka Olivandera. - tym razem, nim miał okazję odpowiedzieć, Voldemort ubiegł go.
- Dobrze wiesz, że różdżki od Olivandera nie na wiele zdają się dla osób o ukierunkowanej mocy. Przestań w końcu zadawać głupie pytania i zabierz się do pracy. Czas ucieka.
- Ukierunkowana moc, mówisz? Nie przesadzasz? Trochę za wcześnie aby takie dziecko miało w pełni ukierunkowaną moc. Za kilka lat może i bym się z tobą zgodził, ale mówienie o tym teraz to lekkie ubarwianie faktów, Voldemort. Jednak w porządku, niech wam będzie. - mówiąc to Beren uniósł dłonie w geście poddania. - Powiedzmy, że w to uwierzę. A więc dobrze, zdradź mi dziecko, jaką niby ukierunkowaną moc posiadasz? - gdy ponownie zwrócił się do niego, Harry nie wiedział, czy ma się wściekać na Berena za nazywanie dzieckiem, czy też na Voldemorta, za to, że w ogóle na to pozwala.
- No dalej, słucham cię dziecino. Jaką mocą możesz mi się pochwalić? - ostatecznie zduszając własną złość w zarodku, wzruszył ramionami i odpowiedział, wskazując przy tym ruchem głowy na Voldemorta.
- Nie mam pojęcia. On twierdzi, że posiadam jakąś, choć jak na razie nie mam na to żadnych dowodów. Jeśli chcesz wyjaśnień, niech on ci ich udzieli. - zgrzytnął zębami gdy Voldemort uśmiechnął się na te słowa, w dalszym ciągu nie kwapiąc się przy tym do jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Czyli to on tak twierdzi? Dobrze, że chociaż nie jesteś taki głupi i nie uwierzyłeś temu szurniętemu manipulatorowi we wszystko co mówi. W porządku. Daj rękę. Sami to sprawdzimy. - określenie Voldemorta "szurniętym" tak go oszołomiło, że bez protestu wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Dopiero gdy ten ją schwycił, zastanowił się, w jaki sposób różdżkarz zamierza sprawdzić jaką posiada moc. - Rzuci jakieś zaklęcie? Czy może ma specjalny przyrząd do określania magicznej mocy? Może będzie to coś na zasadzie tej miarki której zawsze używa Olivander?
Beren jednak nie użył zaklęcia, nie zastosował też miarki, ani żadnego innego magicznego przyrządu. Po prostu stał wciąż trzymając go za prawą dłoń. Harry stojąc tak obok niego, czuł się coraz bardziej głupio. Wydawało mu się to wszystko jakimś niesmacznym żartem, tylko że, nikt się nie śmiał, czekał więc. Nie był pewien ile czasu właściwie minęło, nagle jednak Beren puścił jego prawą dłoń i schwycił lewą, szepcząc przy tym jakby do siebie:
- To nie jest twoja dominująca ręka. - Do Harry'ego sens tych słów dotarł dopiero po kilku sekundach. - Moja prawa ręka nie jest dominującą? Przecież to jej używam do rzucania zaklęć. Czemu więc on twierdzi, że... - urwał myśl, gdyż w tym momencie Beren w końcu go puścił. Uwolniony, mimowolnie postąpił krok do tyłu, chcąc zwiększyć odległość między sobą i różdżkarzem. Ten zdawał się nawet tego nie zauważyć. Harry odniósł wrażenie, że w tym momencie Beren myślami jest daleko od miejsca w którym obecnie przebywają.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Różdżkarz odszedł do niewielkiego stolika ustawionego przy przeciwległej ścianie. Przyglądając się jak przerzuca porozkładane na nim pergaminy, Harry zastanawiał się, czego on tam właściwie szuka. - Czy szuka czegoś jeszcze aby określić jaką posiadam moc? Tylko czego? - przyjrzał się zachowaniu starszego czarodzieja, po czym zerknął w stronę wciąż stojącego z boku Voldemorta i nagle zrozumiał.
Już wie... Beren już wie jaką posiadam moc. Skoro jednak odkrył to, dlaczego nic nie mówi? Czemu wszyscy wciąż trzymają to przede mną w tajemnicy? Chyba już wystarczy tego, prawda? Mam dość tej przeklętej niewiedzy!
- Jaką moc posiadam? Czy ktoś mi wreszcie raczy to wyjaśnić? Chyba mam prawo wiedzieć, czyż nie? Jakby nie patrzeć, to mnie dotyczy. - sarknął, nie mogą już dłużej znieść milczenia, jednak jedyną odpowiedzią jaką otrzymał było krótkie spojrzenie rzucone przez Berena który zaraz wrócił do przerwanej czynności. Czując jak powoli ogarnia go złość, przeniósł ponownie spojrzenie na Voldemorta i zbliżając się do niego, ponownie o to zapytał, nie przejmując się tym, że zaczyna mówić coraz głośniej.
- Mam dość! Powiesz mi wreszcie co to za moc, albo po prostu stąd wyjdę i więcej mnie nie zobaczysz! - Voldemort zmierzył go wzrokiem, jednak nim Harry miał szansę cokolwiek od niego usłyszeć, odezwał się Beren.
- Spokojnie. Nie dawaj zdominować się emocjom. W twoim stanie brak opanowania może mieć tragiczne konsekwencje.
- W moim stanie? O czym ty u licha mówisz?! - czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia, jednak kolejne słowa Beren skierował nie do niego, a do Voldemorta:
- To on, prawda? Nie wiem jak to możliwe, jednak jestem o tym przekonany.
- Ta informacja nie może opuścić tego pomieszczenia.
- Nie opuści. O pewnych sprawach lepiej nie rozmawiać, zwłaszcza, że on chyba jeszcze nie wszystko wie, nie mylę się?
- Wymazano mu wspomnienia. Eliksirem.
- To wiele wyjaśnia. Tym bardziej jednak, musisz go we wszystko wprowadzić. Jego moc jest obecnie rozchwiana. W tym stanie nie wytrzyma długo. Jeśli nie roztoczy nad nią kontroli to wkrótce...
- Ile mamy czasu?
- Może miesiąc, na pewno nie więcej. - Harry przysłuchując się tej wymianie zdań zignorował to, że po raz kolejny rozmawiają, jakby nie było go w pomieszczeniu. Zrezygnowany oparł się o jeden z wolnych kawałków ściany i przymykając powieki, wyszeptał.
- Mów Voldemort. Sądzę, że jestem gotowy to usłyszeć. - nie wiedział, że w tym momencie oczy Czarnego Pana spoczęły na nim, ale chwilę później do jego uszu dotarły ciche słowa:
-Tak. Wygląda na to, że musisz dowiedzieć się tego nieco szybciej niż planowałem. To jednak nie jest ani czas, ani miejsce, na tego rodzaju rozmowę. Beren, czy możesz dobrać dla niego odpowiednią różdżkę? To jest teraz naszym priorytetem.
- Oczywiście. Nie powinno to zająć wiele czasu. Z jego magią w pełni współpracuje jedynie drewno zingana, połowę roboty mamy więc już z głowy. Pozostaje dobranie właściwych rdzeni. Gdy będę miał wszystko, w dwa dni otrzyma różdżkę.
- Rdzeni? - otworzył oczy i wtrącił się w rozmowę. Pomijał już fakt, że pierwszy raz słyszał o drewnie zingana, jednak o różdżkach wiedział wystarczająco wiele aby mieć świadomość, że każda z nich zawiera jeden rdzeń. Tak jak jego stara różdżka od Olivandera miała w sobie pióro Fawkesa, należącego do Dumbledore'a feniksa. - Wydawało mi się, że w różdżce umieszcza się jeden rdzeń.
- Nie zawsze. Wszystkie moje różdżki posiadają podwójny rdzeń. Dzięki takiemu rozwiązaniu różdżka lepiej przekierowuje magię czarodzieja. Ponadto wpływa to na mniejsze zużycie wewnętrznej magii. Wiele zaklęć wymaga od rzucającego dużych pokładów mocy i nie każdy jest w stanie użyć takiego czaru, nie zabijając przy tym samego siebie. Dwu rdzenna różdżka pobiera mniej magii i dzięki temu czarodzieje mogą rzucać potężne zaklęcia, chroniąc przy tym jednocześnie samych siebie.
- Nie wiedziałem. Nigdy nie słyszałem o tym, że różdżka może posiadać w sobie dwa rdzenie.
- Nic dziwnego, nie często można spotkać tego rodzaju różdżki. Niezwykle trudno jest dobrać oba rdzenie w taki sposób, aby ich wewnętrzna magia nie kolidowała ze sobą, a jeśli to się dzieje, jeszcze trudniej zmusić takie rdzenie do współpracy. Ponadto sam proces produkcji takiej różdżki jest o wiele bardziej skomplikowany i tylko różdżkarz o olbrzymiej wiedzy, może pokusić się o próbę...
- Przestań się przechwalać i przejdź do rzeczy. Nie mamy całego dnia. - po słowach Voldemorta, Beren nie kontynuował już dalej wyjaśnień. Zamiast tego obrzucił Czarnego Pana oburzonym spojrzeniem i zwracając się znów do niego, polecił:
- Przejdź się wzdłuż regałów. Gdy od którejś z półek poczujesz ciepło, zatrzymaj się przy niej. - Harry nieco zaskoczony tym, oderwał się od ściany i wzruszając ramionami, zrobił to co Beren mu kazał.
Mijając kolejne półki pełne różnego rodzaju składników, z mimowolnym zaciekawieniem odczytywał nazwy. Poza składnikami które dobrze znał jak pióra feniksa czy też włókna ze smoczych serc, trafił także na takie których zupełnie się tu nie spodziewał. Były tu przykładowo liście mięty, jad węża czy kwiaty niezapominajek.
Czas mijał i zdążył już minąć większość półek, ale ani razu nie poczuł wspominanego przez Berena ciepła. Powoli zaczynał wątpić w to, czy w ogóle je poczuje. Przypomniało mu się jak wybierał różdżkę u Olivandera i żadna do niego nie pasowała. - Może teraz też tak będzie? - zbliżając się do ostatnich półek coraz bardziej skłaniał się ku tej opcji. - Chyba naprawdę nie ma tu rdzenia który pasowałby do mnie... - pomyślał i w tej samej chwili uderzył w niego delikatny, ciepły podmuch. Zatrzymał się aby odczytać plakietkę przyczepioną do półki, gdy jednak sens tego co przeczytał, w pełni do niego dotarł, zaprotestował:
- Nie ma mowy. - odwrócił się aby odejść, w tym momencie jednak Beren zatrzymał go w miejscu, podchodząc i kładąc mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie. To tylko składnik. Zresztą ona została oddana dobrowolnie. Nigdy nie zabiłbym tak potężnej magicznie istoty. Przeklęcie samego siebie nie jest najlepszym pomysłem. - Słysząc to Harry nie mógł się z tym nie zgodzić, jednak wciąż nie był przekonany co do tego aby umieścić tego rodzaju składnik we własnej różdżce.
Krew jednorożca.
Niestety nim miał szansę ponownie się odezwać, Beren wcisnął mu w rękę flakonik z krwią i wysłał go na kolejny spacer wzdłuż regałów.
- Idź, musimy wiedzieć który składnik będzie współgrał z tą krwią i twoją magią.
Nie pozostawiono mu żadnego wyboru, zacisnął więc palce na buteleczce, z trudem powstrzymując się przed odrzuceniem jej daleko od siebie i ponownie podjął wędrówkę. Miał jedynie nadzieję, że kolejny rdzeń będzie nieco bardziej normalny. Niestety, także i tym razem szczęście zdawało się z niego drwić.
Drugi rdzeń odnalazł niemal natychmiast, jak tylko minął kilka pierwszych półek. Ściskając jednak w dłoniach obie buteleczki, wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Ani trochę.
Krew jednorożca i akonit - zadrżał. - Jak mam korzystać z różdżki, ze świadomością, że tego rodzaju rdzenie zawiera w sobie? - Oddał Berenowi buteleczki. Ten odbierając je od niego rzucił z sarkazmem.
- Tyle lat minęło a ty wciąż utrudniasz mi pracę tak bardzo jak to tylko możliwe. Bawi cię to, prawda? - gdy spojrzał na niego, nie bardzo rozumiejąc o czym on mówi, różdżkarz uśmiechnął się i wyjaśnił:
- Bardzo trudno jest umieścić w różdżce dwa płynne rdzenie, tym bardziej gdy tak jak te, są one swoim przeciwieństwem. W sumie jednak można się było tego spodziewać, patrząc na to jakie rdzenie miała twoja poprzednia różdżka.
Poprzednia? - zamyślił się i nagle zrozumiał, że ten mówi o różdżce która wciąż spoczywa na Talantis w domku pod jednym ze stopni schodów.
- Jakie miała rdzenie? - zapytał, choć nie do końca był pewien czy chce to usłyszeć.
- Łzy Feniksa i Jad Bazyliszka.
][ ][ ][
Dziesięć minut później ponownie podążał za Voldemortem w dół ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Także i tym razem Voldemort trzymał go za rękę, nie spuszczając nawet na moment z oka. Nie przeszkadzało mu to. Prawdę mówiąc był nawet za to wdzięczny bowiem po tym co usłyszał u różdżkarza, myślami błądził daleko od wąskiej uliczki przez którą się przeciskali. Różdżkę miał otrzymać w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, jednak świadomość tego jaki będzie posiadała rdzeń, wciąż wyprowadzała go nieco z równowagi.
Krew jednorożca i akonit? Dlaczego akurat taki rdzeń? Czy ja jestem tak zły, że tylko tego rodzaju rdzenie pasowały do mojej magii? Skoro w poprzedniej różdżce mam jad bazyliszka i łzy feniksa to może rzeczywiście jest coś ze mną nie tak? W końcu od Olivadera miałem różdżkę z piórem feniksa którego drugie pióro jest w różdżce Voldemorta... - przypominając sobie o tym nagle, zwolnił i nim miał szansę się rozmyślić, zapytał:
- Skoro chcesz abym miał różdżkę od Berena, dlaczego ty sam używasz tej od Olivandera?
- Dlaczego sądzisz, że używam różdżki od niego?
- Nasze różdżki miały ten sam rdzeń. Pióro tego samego feniksa. To dlatego połączyły się na cmentarzu.
- To prawda. Jednak moja różdżka nie jest tą samą którą otrzymałem od Olivandera. Tą stworzył Beren. - to mówiąc Czarny Pan wysunął z rękawa swoją różdżkę w kolorze kości. - Beren wykorzystał rdzeń z mojej starej różdżki i dołożył do niego drugi.\, kompatybilny z piórem feniksa które posiadałem. On również dobrał dla mnie nową oprawę, która lepiej współgra z moją wewnętrzną magią. - Harry przytaknął, akceptując te wyjaśnienia i zadał kolejne pytanie, nie będąc w stanie powstrzymać własnej ciekawości.
- Jaki jest jej drugi rdzeń?
- Atropa Belladonna. Możliwe że znasz ją pod jej drugą nazwą: Wilcza Jagoda. Jak widzisz w mojej różdżce również są przeciwstawne sobie rdzenie. - przytaknął na znak, że rozumie. Chciał zadać kolejne pytanie, nagle jednak pociemniało mu przed oczami. Zachwiał się, mocniej zaciskając palce na dłoni Voldemorta.
- Avis? - usłyszał jeszcze, zaraz potem, świat spowiła ciemność.
vvv
Siąpiący z nieba deszcz, już dawno przemoczył jego szaty. Zaklęcia ogrzewające przy takiej pogodzie nie na wiele się zdawały i czuł, że zaczyna szczękać zębami. Szedł przed siebie, mocno zaciskając palce na różdżce.
Był wściekły.
Nie dość, że spotkanie przeciągnęło się bardziej niż to przewidywał i był spóźniony ponad godzinę, to jeszcze wadliwy świstoklik wyniósł go daleko od miejsca docelowego. Jakby tego było mu mało, znalazł się na kilku kilometrowym obszarze antyaportacyjnym. Pozostał mu blisko kilometr do przejścia i był pewien, że ktoś za to zapłaci.
- Słono zapłaci. Cholera! - zaklął zmuszony do ominięcia kolejnego zwalonego pnia. Znajdował się spory kawałek od ściany lasu a i tak co rusz natykał się na zwalone pnie i wystające konary. Teren nie zachęcał do spacerów i był pewien, że osoba przez którą znalazł się w takim położeniu wkrótce odczuje tego konsekwencje.
- Z pewnością zmuszę go do... - jego myśli urwały się gdy niespodziewanie tuż przy jego uchu świsnął czerwony promień zaklęcia. - Co jest? - różdżka dotąd ukryta w rękawie, momentalnie znalazła się w jego dłoni. Rozejrzał się. Okolica w dalszym ciągu zdawała się pusta.
Pułapka? - Ponownie się rozejrzał i przyspieszył kroku. Nie pozostało mu nic innego. - Nie sądzę, żeby było to przypadkowe zaklęcie... - nie pomylił się. Nim pokonał sto metrów kolejne czar uderzył prosto w niego. Tym razem skutecznie.
Upadł. Różdżka potoczyła się po trawie.
- Żegnaj. - usłyszał tuż przy uchu cichy szept, nie był jednak w stanie obrócić głowy, aby spojrzeć kim jest jego oprawca. - Nikt cię tu nie odnajdzie. - dobiegły go jeszcze ciche słowa, zaraz po tym oddalające się kroki stały się jedynym dźwiękiem przebijającym się przez nieprzerwanie siąpiący deszcz.
Został sam.
vvv
Chłodna pościel muskała jego nagą skórę, przyprawiając go o drżenie. Opaska na oczach odcięła jeden z jego zmysłów, zmuszając go do skupienia się na pozostałych.
Czekał.
Niespodziewanie łóżko skrzypnęło i materac ugiął się pod dodatkowym ciężarem. Ciepły oddech owiał mu szyję, a zaraz potem wilgotne usta złączyły się z jego własnymi.
Znów zadrżał, gdy jedna z jego dłoni spoczęła mu na brzuchu, a potem powoli zaczęła zsuwać się coraz niżej... Wstrzymał mimowolnie oddech gdy musnęła wewnętrzną stronę jego ud po czym schwyciła go mocniej zmuszając do rozsunięcia szerzej nóg.
Jęknął, gdy nagle jego rozpaloną skórę dotknęło coś zimnego i wilgotnego...
Lód... - nabrał haust powietrza i zacisnął palce na pościeli gdy tworzona przez zimną kostkę, mokra strużka przesunęła się nieco wyżej...
][ ][ ][
- Avis? Avis obudź się.
Otworzył oczy, gwałtownie nabierając powietrza w płuca. W pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Ostre promienie słońca sprawiły, że świat na kilka sekund rozmył mu się przed oczami w plątaninie barw.
- Avis, słyszysz mnie? - ciche pytanie Voldemorta sprawiło, że jego umysł w końcu rozjaśnił nieco i zrozumiał, że znajduje się obecnie w jego ramionach.
- Tak. - wyszeptał ochryple, z trudem wydobywając z siebie głos i zacisnął palce na materiale szat Czarnego Pana.
- Spokojnie. Za moment będziemy w posiadłości.
- Nie puszczaj mnie. - szepnął, wciąż nie do końca świadom tego co robi. - Proszę, nie puszczaj.
- Nie puszczę.
][ ][ ][
Dla ciekawskich trochę o różdżkach Harry'ego:
zebrano – lub zingana, jest to gatunek drewna pozyskiwany z afrykańskich drzew Microberlinia brazzavillensis. Drewno ciężkie, trwałe, odporne na warunki zewnętrzne ze względu na dużą zawartość naturalnych żywic. Pod względem technicznym jest odporne na zginanie, umożliwiając modelowanie go, jest również sprężyste. Drewno ma unikalny wygląd, zdobią je słoje tworzące pionowe pasy – na przemiennie jasne oraz ciemne.
Krew jednorożca - ma srebrzystą barwę, zapewnia życie każdemu, kto ją wypije, choćby był już o krok od śmierci, ale za straszliwą cenę. Jednorożec jest tak niewinną i bezbronną istotą, że jeśli ktoś go zabije dla pozyskania jego krwi, zostaje przeklęty na zawsze. Krew ta nie niesie ze sobą przekleństwa tylko wtedy gdy zostanie podarowana dobrowolnie.
Akonit - alternatywnie nazywany jest tojadem, lub mordownikiem - zjedzenie surowego tojadu, nawet w małej ilości przynosi raptowną śmierć, w krótkich męczarniach. Zioło to było stosowane zabijania wrogów lub niechcianych członków rodziny. Zatruwano nim strzały i tępiono nim duże drapieżniki leśne.
Łzy Feniksa - (ang. Phoenix tears) — bardzo potężna magiczna substancja, która należała do najważniejszych umiejętności feniksów. Leczyła ona wszystkie rany bez efektów ubocznych. Nawet człowiek na krawędzi życia i śmierci zostawał uleczony przez nią. Łzy feniksa przezwyciężały siłą nawet jad bazyliszka. Miały podobne działanie do krwi jednorożca.
Jad Bazyliszka - zawarty w kłach bazyliszka jad jest śmiertelną trucizną o olbrzymiej mocy, za jego pomocą można zniszczyć czarnomagiczne artefakty.
...
Atropa Belladonna - zwana potocznie wilczą jagodą. Łacińska nazwa Atropa wywodzi się od imienia jednej z trzech greckich bogiń przeznaczenia. Właśnie Atropos była tą, która przecinała nić życia. Druga część nazwy belladonna to po łacinie „piękna pani", gdyż Rzymianki używały wyciągów z rośliny jako kosmetyku rozszerzającego źrenice i nadającego im blask oraz skutecznie przyspieszającego i pogłębiającego oddech. Jej trujące jagody służyły niegdyś do trucia wilków, stąd polska nazwa wilcza jagoda.
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 25
