Od ostatniego rozdziału nie minęło wiele czasu, jednak mam dla was również kolejną część. Nie przedłużam, dziękuję za dotychczasowe komentarze i zapraszam do lektury. Mam nadzieję, że się spodoba.
Pamiętajcie, klawiatura nie gryzie. Sprawdzałam.
Ach i Grimuś, dziękuję za śmierciojadka :)
][ ][ ][
Rozdział 27
Nie lubi gdy coś wymyka mu się spod kontroli
][ ][ ][
W sypialni ostrożnie usadził swój nowy nabytek na łóżku i usiadł obok. Kotek był tak maleńki, że ruszając się, trzeba było uważać, żeby go nie zmiażdżyć. Pozwalając zwierzaczkowi przeczołgiwać się przez jego palce, zaczął rozmyślać nad imieniem dla niego. W sumie w sklepie nawet nie spytał czy to on czy ona. Westchnął zastanawiając się czy Kenji będzie w stanie to stwierdzić. Kociaczek był tak maleńki, że sam nie potrafił tego odgadnąć. Nie potrafił, ale był pewien, że Voldemorta o to nie zapyta.
Co to to nie... - W najgorszym wypadku dostaniesz uniwersalne imię. - szepnął, uśmiechając się do stworzonka. Był tak nim zaabsorbowany, że nie usłyszał dźwięku otwierających się drzwi. Dopiero ciche słowa uświadomiły mu, że nie jest już dłużej w pomieszczeniu sam:
- Ciszę się, że prezent ci się spodobał. - przytaknął ruchem głowy, nie mając ochoty na wchodzenie z Voldemortem w kolejne rozmowy. Niestety jego kolejne słowa zmusiły go do zmiany planów.
- Widzę że zostawiłeś już zakupy, to dobrze. Przygotuj się, za parę minut wychodzimy.
- Wychodzimy? Dokąd?
- Avis, przecież wspominałem, że mam dla ciebie niespodziankę na wieczór. Nie bądź taki niecierpliwy. Za dziesięć minut czekam na ciebie na dole. Weź bluzę, wieczorem może być chłodno. - po tych słowach Czarny Pan wyszedł, ponownie zostawiając go samego.
Zamarł na chwilę, zastanawiając się co robić, w końcu zrezygnowany wstał i opróżnił kuferek który otrzymał od Voldemorta gdy udawał się na Talantis. Ustawił go na środku dywanu i wyłożył wnętrze górą od własnej piżamy. W tak przygotowanym prowizorycznym kojcu, ostrożnie umieścił kotka. Ten przez moment kręcił się w środku, po czym umościł się w materiale i zwinął w kłębuszek. Uznając, że na razie będzie tam bezpieczny, wziął jedną z zakupionych dzisiejszego dnia bluz i opuścił sypialnię.
][ ][ ][
Wiatr który uderzył w nich gdy tylko wylądowali, omal nie zwalił go z nóg. Uchroniony przed upadkiem jedynie dzięki refleksowi Czarnego Pana, podziękował mu skinieniem głowy i odsunął się nieco. Rozglądając się w okół, zastanawiał się, dokąd tym razem zabrał go Voldemort.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał, nie rozpoznając okolicy. Było już dosyć ciemno i niewiele było widać, ale i tak bez trudu mógł stwierdzić, że uliczkę w której wylądowali, widzi po raz pierwszy.
- Cierpliwości mój drogi. Chodź. - pozwalając aby chłodna dłoń Czarnego Pana zamknęła się na jego własnej ręce, podążył za nim. W ciągu tych wakacji to nie była już jego pierwsza tego rodzaju wędrówka i powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać. Sądził, że mają kawałek do przejścia, jednak Voldemort zatrzymał się tuż za zakrętem. Spoglądając na niepozornie wyglądającą ścianę zapytał:
- Co to za przejście? - tak, akurat o tym, że jest to przejście, był przekonany. Czarny Pan był ostatnią osobą która stanęłaby przed pustą ścianą, tak dla kaprysu.
Voldemort nie odpowiedział, jednak w ułamku sekundy, w jego ręku pojawiła się różdżka. Stuknął nią w jedną z cegieł i ściana zadrżała. Cegły zaświeciły się, oślepiając go na moment, a następnie rozmyły na ich oczach, ukazując okrągłe wejście.
- Witaj na Zakazanym Targowisku.
][ ][ ][
Nie zdając sobie za bardzo sprawy z tego co właściwie robi, raz za razem okręcał się do koła własnej osi. Nie wiedział w którą stronę patrzeć. Po obu stronach brukowanej ulicy rozstawiono drewniane stragany. Każdy z nich oświetlały kolorowe lampiony unoszące się na czarnym niebie. Uśmiechnął się. Wyglądało to wspaniale.
- Dlaczego nigdy nie słyszałem o tym miejscu? - opanowując nieco własne emocje, zwrócił się do idącego tuż obok Voldemorta.
- Nie bez powodu nazywane jest ono Zakazanym Targowiskiem. Jest to jarmark pojawiający się raz do roku, tuż przed końcem sierpnia. Trwa trzy dni. Co roku organizowany jest w innym miejscu. Informacje o lokalizacji otrzymują jedynie wybrani.
- Wybrani? Czemu?
- Ponieważ Ministerstwo oddałoby wiele za poznanie jego lokalizacji. Większość sprzedawanych tu towarów dawno zostało przez Ministerstwo zakazane, albo nigdy nie uzyskało atestu. Wielu produktów nie uznali tylko dlatego, że tak im po prostu wygodniej. Musisz wiedzieć, że za samą obecność w tym miejscu grozi nam wysoka grzywna, a nawet Azkaban.
- Azkaban? Za samą obecność? Czy to nie lekka przesada?
- Z pewnością, jednak Ministerstwo nie lubi gdy coś wymyka mu się spod kontroli. Już od kilku lat chcą zamknąć to przedsięwzięcie. Fakt że wciąż im się to nie udaje, jedynie coraz bardziej ich wkurza. - słysząc to przytaknął, analizując to co do tej pory się dowiedział. W końcu jednak odsunął rozmyślania na bok, uznając, że skoro już tu jest, warto skupić się na oferowanych towarach. Wątpił żeby wśród zakazanych rzeczy znalazł coś dla siebie, ale nic nie stało na przeszkodzie żeby troszkę się rozejrzeć.
Szedł od stoiska do stoiska, uważnie przyglądając się każdej wystawie. W większości dotąd obejrzanych sklepików trafił na rzeczy które widział po raz pierwszy w życiu. W dodatku, ku własnemu zaskoczeniu zorientował się, że nic co widział, nie było tak naprawdę przerażające. Gdy usłyszał, że te towary zostały zakazane przez Ministerstwo spodziewał się rzeczy przesiąkniętych złem i czarną magią. Nie było tu nic takiego. Nie, może to nie do końca tak. Znalazł rzeczy które z pewnością były czaro magiczne, ale żadna z nich nie była gorsza niż to co do tej pory widział na Nokturnie. Wręcz przeciwnie. Ponadto mógł się założyć, że przynajmniej trzy czwarte tego co widział mogłoby trafić do normalnych sklepów.
Na pewno miałyby wzięcie.- pomyślał zatrzymując się przy stoisku nad którym latały maleńkie miotełki, nie większe niż ołówek. Wziął jedną do ręki, zastanawiając się, dlaczego coś takiego trafiło w takie miejsce.
- Podobają ci się młodzieńcze? Osiem galeonów za jedną. Zaklęcie latania utrzymuje się na nich przez rok. W rączce ukryty jest nożyk do listów. - w pierwszej chwili chciał odmówić, po namyśle jednak wzruszył ramionami i wyjął wciąż znajdującą się w spodniach sakiewkę. Odliczył galeony i wybrał miotełkę która jako pierwsza wpadła mu w oku. Idealną replikę błyskawicy. Spakował ją z cichym westchnieniem Wiedział, że na własnej nie będzie miał okazji prędko polatać. - Wszyscy wiedzą, że jako Harry Potter posiadałem błyskawicę. Zresztą pewnie bez trudu rozpoznaliby mnie po stylu w jakim latam. Ron na pewno. - myśl o byłym przyjacielu zabolała znacznie bardziej niż perspektywa porzucenia latania.
- Idziemy? - ciche pytanie przywróciło go do rzeczywistości. Przytaknął i ruszył dalej. Kilka minut później to nie on, a Voldemort dał ręką znać, aby się zatrzymali. Stoisko przed którym stanęli pełne było różnokolorowych kamieni. Większych i mniejszych. Idealnie okrągłych i nieregularnych.
Po co Voldemortowi kamienie? - ledwie to pytanie przebiegło mu przez myśl, Czarny Pan pochylił się i szepnął mu do ucha:
- Zobacz na które z nich reaguje twoja magia. Gdy któreś wydadzą ci się w dotyku cieplejsze, daj znać. - spojrzał w oczy Czarnego Pana, przypominając sobie jedną z ich ostatnio odbytych rozmów. - Wspominał coś o kryształach które pomogą mi opanować moją moc. Czy to o to chodzi? - podejrzewając, że może mieć rację, obrócił się z powrotem do stoiska i sięgnął po pierwszy z kamieni który wpadł mu w oko.
Kilkanaście kolejnych minut oglądał i dotykał przeróżne kamienie, lecz przy żadnym z nich nie pojawiło się charakterystyczne ciepło o którym wspominał Voldemort. Pokręcił głową, odkładając ostatni z nich i odsunął się od straganu.
- Czy to wszystkie kamienie jakie posiadasz? - pytanie Voldemorta powstrzymało go przed odejściem.
- To zależy od tego jakiego rodzaju kamieni szukacie. - spojrzał w oczy sprzedawcy które teraz zdawały się przewiercać go na wylot. Poczuł się dziwnie i cofnął mimowolnie. Wcale nie miał ochoty odpowiadać na to pytanie.
- To nie powinno cię interesować. - to mówiąc Voldemort odwrócił się i kładąc mu rękę na ramieniu, pchnął go lekko, zmuszając do ruszenia się z miejsca. Harry z nie ukrywaną ulgą pozwolił poprowadzić się dalej. Naprawdę dziwnie poczuł się przy tamtym stoisku i nie chciał zostawać tam ani minuty dłużej.
][ ][ ][
Na szczęście przy żadnym z pozostałych straganów nie poczuł się w podobny sposób,. Gdy zaś zatrzymali się przy straganie pełnym kolorowych długopisów, kredek, pluszaków i breloczków, zupełnie wyparł ze świadomości niedawne odczucia.
Tym razem jego uwagę przykuły przedziwne długopisy. Coś mu w nich nie pasowało. Wziął jeden z nich do ręki i skierował go pod światło, by przyjrzeć mu się uważniej. Nagle zaskoczony zrozumiał dlaczego wydawały mu się dziwne. W środku zamiast wkładu miały liście.
- Liść? - szepnął sam do siebie, a sprzedawca zaraz pospieszył z objaśnieniami.
- Zamiast tradycyjnego atramentu w środku umieściłem liście aloesu oraz brzozy. Dzięki kilku kroplom eliksiru mojej roboty pozwalają pisać dowolnym kolorem o jakim się pomyśli. Wkład powinien wystarczyć przynajmniej na sześć miesięcy.
- Ile? - tym razem to Voldemort zapytał.
- Dwa galeony.
- Weźmiemy cztery. - Antares. - słysząc przyzwolenie Harry posłusznie wybrał cztery długopisy, dwa w czarno - srebrnej oprawie i dwa w biało - srebrnej. Nim odeszli, choć wiedział, że nie powinien się odzywać, odważył się zadać jeszcze jedno pytanie.
- Dlaczego nie sprzedajesz tego w normalnym sklepie?
- Ministerstwo nie dało mi patentu chłopcze. Ostatnimi czasy niewiele jest nowych produktów które są skłonni zaakceptować. Czasem człowiek odnosi wrażenie, że najchętniej nie aprobowaliby niczego. - Odchodząc, nie zapytał już o nic więcej. Powoli zaczynał rozumieć co Voldemort miał na myśli gdy wspominał o działaniach Ministerstwa.
][ ][ ][
Kręcili się przy stoiskach jeszcze przez blisko godzinę. Przy dwóch kolejnych Voldemort zaopatrzył się w jakieś dziwne składniki do eliksirów. Jednakże przed podejściem do obu surowo zakazał mu dotykania czegokolwiek i prawdę mówiąc Harry wcale nie chciał sprawdzać, do czego są mu one potrzebne.
Chyba wolę tego nie wiedzieć...
Robiło się coraz później i powoli zaczynał odczuwać zmęczenie. Gdy trzeci raz z rzędu nie zdołał powstrzymać ziewnięcia, przyciągnął wreszcie uwagę Czarnego Pana. Nie zaprotestował, gdy ten objął go lekko ramieniem.
- Wracajmy. Zaraz mi tu uśniesz. - Zgadzając się z tym w stu procentach, zawrócił w stronę wyjścia z targowiska. Ziewnął ponownie. Naprawdę marzył już tylko o tym aby zakopać się w pościeli. - Jeszcze mi tu nie zasypiaj śpiąca królewno. - cichy szept przy uchu sprawił, że obruszył się, rozbudzając nieco. Nim jednak miał okazję odwarknąć coś na ten komentarz, wysoka postać zagrodziła im drogę.
- Witaj Ophiuchusie. Dawno się nie widzieliśmy. Ile to już lat, dziesięć? Dwanaście?
- Więcej niż mogłoby się wydawać, Rookwood. - głos Voldemorta był spokojny, jednak Harry poczuł, że jego palce mocniej zaciskają mu się na ramieniu.
- To prawda. Czas leci niepostrzeżenie. Dawno wróciłeś do kraju? Trzeba było dać znać, że znów jesteś w Londynie.
- Nie było ku temu okazji.
- Och nie powinieneś tak ignorować starych przyjaciół. Czy to twój syn? Jak ci na imię młodzieńcze?
- Antares. - Voldemort odpowiedział za niego. Harry pamiętając o tym, że powinien milczeć, jedynie spojrzał na mężczyznę, zaraz jednak odwrócił wzrok. Poczuł się tak samo jak przy stoisku z kamieniami. Tak, coś w nim wręcz krzyczało żeby trzymał się od tego człowieka z daleka.
- Antares? Niezwykłe imię. Idziesz w tym roku do Hogwartu, chłopcze?
- Tak. Od września rozpocznie piąty rok nauki.
- Czy twój syn nie potrafi sam odpowiadać, Ophiuchusie?
- On nie mówi, Rookwood.
- Och? Naprawdę? Cóż mam nadzieję, że odnajdziesz się w szkole młodzieńcze. Mój syn jest nieco starszy od ciebie, jednak nic nie stoi na przeszkodzie abyście zostali przyjaciółmi, czyż nie? - wbrew uśmiechowi rozlewającemu się na twarzy mężczyzny, jego głos sugerował Harry'emu coś całkowicie przeciwnego.
- Nie wykluczone, Rookwood. Teraz wybacz nam, mój syn jest już zmęczony. Jego zdrowie nie pozwala na tak późne wędrówki.
- Oczywiście Vane. Wierzę, że wkrótce ponownie się spotkamy. Dobrej nocy. Dbaj o siebie młodzieńcze.
- Do widzenia, Rookwood.
Nawet gdy opuścili targowisko i spowił ich mrok uliczki, wciąż miał wrażenie, że śledzą go jego oczy. Wiedział, że Rookwood został za murem, ale nie potrafił pozbyć się tego odczucia. Robiło mu się zimno na samą myśl o nim. Nawet nie zauważył, że mocniej przysunął się do Czarnego Pana.
- Chodźmy stąd. - zgadzając się z tym całkowicie, schwycił skraj szaty Voldemorta i pozwolił by świstoklik zabrał go daleko od tego miejsca.
][ ][ ][
Skryty w miękkiej pościeli wciąż słyszał echo ociekających jadem słów. Wzdrygnął się. Nie chciał nigdy spotkać się z tym człowiekiem sam na sam. Kojarzył to nazwisko z pamiętnego spotkania na cmentarzu i wiedział, że Rookwood jest jednym ze śmierciożerców Voldemorta. Zastanawiało go jednak dlaczego tak bardzo nienawidzi on Ophiuchusa.
Czy coś się między nimi wydarzyło? - Tak podejrzewał. Zachowanie Rookwooda wskazywało na to. Zresztą ostrzeżenie Voldemorta jedynie potwierdziło jego obawy. Tak, gdy tylko ponownie przekroczyli tereny posiadłości, ten ostrzegł go by nigdy nie zbliżał się do Augustusa Rookwooda. Nie zamierzał łamać tej obietnicy. Sam stwierdził, że ostatnią rzeczą na jaką miałby ochotę było stanięcie ponownie z Rookwoodem twarzą w twarz. Tak samo jakakolwiek przyjaźń z jego synem - Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał choćby rozmawiać z żadnym z nich. - przymknął oczy, podejrzewając, że takie rozwiązanie jest całkiem możliwe. Rookwood jest jednym ze śmierciożerców. Tak był pewien, że po dzisiejszej akcji Czarny Pan znajdzie sposób na to aby go nieco utemperować. - Nawet jeśli nie może zdradzić, że to z nim dzisiaj, a nie z Ophiuchusem rozmawiał Rookwood, na pewno coś wymyśli. - dziwnie podniesiony na duchu przez tą świadomość, pozwolił w końcu porwać się w objęcia snu.
vvv
Woda spływająca po jego nagim ciele, mieszała się z krwią i pozostałościami eliksirów. Stojąc pod zimnym strumieniem, przytrzymywał się ściany, by nie upaść. Drżał, ból wypełniał wszystkie jego zmysły. Obraz raz za razem rozmywał mu się przed oczami. Mdliło go.
Czuł, że tym razem posunął się za daleko. Eksperyment wymknął się spod kontroli i nie zdołał wycofać się nim było za późno...
Zachwiał się.
Zakręcił kurek i na chwiejących nogach opuścił prysznic. Gdy sięgał po ręcznik, jego ręka natrafiła na próżnię. Wszystko spowiła czerń i stracił równowagę.
Nim upadł, poczuł silnie oplatające go dłonie. Potem nie było już nic.
vvv
Pierwszą rzeczą jaką poczuł, był chłodny okład przesuwający mu się po czole. Uchylił powieki i zamrugał, z ulgą przyjmując fakt, że w pomieszczeniu panuje przyjemny półmrok. Wątpił aby jego oczy były teraz w stanie znieść pełne światło dnia.
- Znów przegiąłeś. - usłyszał na powitanie, a chłodny okład zwilżył mu twarz po czym z powrotem został umieszczony na jego czole.
- Ostatni etap, wymknął się spod kontroli - wyszeptał, sam zaskoczony tym jak bardzo jego głos jest zachrypnięty. - Nie zdołałem w porę go przerwać.
- Avis, Avis. Znów zabrałeś się za coś w pojedynkę. Następnym razem nie rób tego gdy nie będzie mnie w pobliżu, rozumiesz?
- Ale... - zaczął jednak palec który spoczął na jego ustach, uciszył go.
- Ciii. Nie. Następnym razem sam dopilnuję żebyś nie miał okazji zacząć tych swoich eksperymentów gdy mnie nie będzie w pobliżu. - Nim miał szansę coś jeszcze powiedzieć, ten pochylił się i złożył na jego ustach delikatny pocałunek.
- Już ja cię przypilnuję, mój mały. Możesz być tego pewien.
vvv
Na palcach przeszedł przez kolejny korytarz, a następnie klatką schodową dostał się na wyższą kondygnację. Było już bardzo późno i nie było zbyt wielu szans na natknięcie się na któregoś z profesorów... mimo wszystko, wolał nie ryzykować.
Gdy wreszcie znalazł się na drugim piętrze, zbliżył się do jednej z nigdy nie używanych klas. Za drzwiami panowała absolutna cisza. Sala sprawiała wrażenie pustej, był jednak pewien, że to tylko pozory. Tak, on zawsze potrafił się dobrze ukryć.
Starając się nie robić zbędnego hałasu, nacisnął klamkę i pchnął delikatnie drzwi. Zapach eliksiru uderzył w jego nozdrza jeszcze zanim przekroczył próg. Wszedł do środka i uśmiechnął się dostrzegając przerażenie w oczach młodszego kolegi, który zastygł bez ruchu z chochelką tuż nad kociołkiem.
- Mieszaj, mieszaj bo kolejny eksperyment szlag ci trafi.
- Co tu robisz? - młodszy czarodziej zapytał cicho, powracając do przerwanej czynności.
- Oh Sevi, a co może robić Prefekt Naczelny o takiej godzinie? Oczywiście że patroluję korytarze i wlepiam szlabany za włóczenie się po nocy.
- Po drugiej to już nawet prefekci powinni być w łóżkach.
- Oj, tu mnie masz. Nad czym pracujesz?
- A jak ci powiem, to cokolwiek zrozumiesz? - słysząc to uśmiechnął się do przyjaciela i zbliżył by zajrzeć do kociołka.
- Powinieneś opowiadać mi o tym na dobranoc. Dobrze się przy tym zasypia. - młodszy czarodziej w końcu parsknął i spojrzał w jego stronę, posyłając mu uśmiech. Odpowiedział tym samym.
vvv
Świadomość powracała do niego powoli, gdy jednak jego umysł obudził się na tyle, aby w pełni pojąć fakty ze snu, jęknął. Przekręcając się na plecy naciągnął jasiek na twarz.
Nie wierzę... dlaczego... Sevi? Sevi?! Cholerny Sevrus Snape?- poduszka stłumiła jego kolejny jęk. - Ze wszystkich ludzi, czemu akurat on?
- Obudziłeś się? To się ruszaj. Po śniadaniu mamy trening. Wczorajszy przegapiłeś, a do pierwszego września nie pozostało ci zbyt wiele czasu. Musisz opanować podstawy nim wyjedziesz. W szkole nie będę już miał jak ci pomóc.
- Tak, tak. Potem. - szepnął w poduszkę, nie ruszając się z miejsca. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejny morderczy trening od Kenjego. - Na pewno nie o tak skandalicznie wczesnej porze...
- Avis. Teraz.
- Za chwilę.
- Avis, jak zaraz nie wstaniesz, pomogę ci w tym. Gwarantuję.
- Dobra! Niech ci będzie, już wstaję! - zrzucił z siebie kołdrę i usiadł, wciąż nieco zaspany. Niestety był pewien, że Kenji mówi poważnie i jest w stanie spełnić swoje groźby. - Zapłacisz mi za to. - wciąż zły wsunął nogi w kapcie i poczłapał do łazienki. W progu zatrzymało go jednak kolejne pytanie Kenjego.
- Ten wypierdek, jak ma na imię? - odwrócił się dostrzegając, że Kenji wskazuje wciąż śpiącego kotka.
- Jeszcze nie wiem. Na razie muszę stwierdzić czy to ona czy on.
- On, choć trochę wypierdkowaty. - To był ostatni komentarz który do niego dotarł, nim zamknęły się za nim drzwi.
][ ][ ][
- Wolniej, z nikim nie walczysz.
- Jeszcze raz. Twoje ruchy muszą być płynne.
- Nie tak. Wsłuchaj się w własny oddech. Powoli.
- Teraz jest dobrze. Powtórz to i kończymy.
- Mam ochotę cię zabić. - syknął, opadając w końcu wycieńczony na ziemię. Tym razem Kenji położył się tuż obok, tak że niemal stykali się głowami.
- Innym razem.
- Niech cię cholera Kenji. Wszystko mnie boli. - jęknął próbując wstań, ostatecznie jednak się poddał. - Mogę tu jeszcze trochę poleżeć...
- Boisz się? Powrotu do nich? - niespodziewane pytanie sprawiło, że odwrócił głowę, tak aby spojrzeć na leżącego tuż obok Kenjego. Początkowo nie był pewien co ma mu odpowiedzieć. Nie był pewien czy chce podzielić się z nim własnymi obawami, ostatecznie jednak, przemógł się. Gdy mówił, jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu:
- Boję się. Boję się, że nie dam radę przed nimi grać. Boję się, że w jakiś sposób mnie zdemaskują. Boję się też tych ataków które wywołują moje własne wspomnienia... Co jeśli w czasie któregoś z nich powiem coś nieodpowiedniego?
- Nie powiesz. Nic nie mówisz w czasie ataków. O to możesz być spokojny. Co do reszty, musisz się pilnować. Pamiętaj, że teraz wyglądasz zupełnie inaczej. Twój wygląd nie będzie budził ich podejrzeń. Musisz po prostu zachowywać się normalnie i nie zapominać, że jako Antares nie znasz żadnego z nich. - Wiedział, że Kenji zapewne ma racje, jednak wcale nie czuł się pewniej.
- A co z moją magią? Co jeśli okaże się, że nie potrafię rzucać zaklęć nie mówiąc? Jak mam czarować skoro będę uchodził za niemowę?
- A sprawdzałeś to?
- Niby jak. Niepełnoletnim czarodziejom nie wolno używać magii poza Hogwartem. Różdżki mają namiar i jeśli coś rzucę Ministerstwo zaraz wyśle mi ostrzeżenie albo co gorsza od razu wytoczy mi jakiś proces.
- Bzdury opowiadasz. - z tymi słowami Kenji usiadł i patrząc teraz na niego z góry, dokończył. - Namiar posiadają jedynie różdżki pochodzące z legalnych źródeł, a z tego co się orientuje twoja z takiego nie jest. Poza tym przebywając na terenie magicznej posiadłości nie musisz przejmować się wykryciem zaklęć. Magii w okół jest zbyt wiele aby Ministerstwo było w stanie rozróżnić kto rzucił pojedyncze zaklęcie. - Harry zaskoczony tymi wyjaśnieniami, również usiadł.
- Twierdzisz, że mogę spróbować bez żadnych konsekwencji?
- Nawet powinieneś. Wypadałoby trochę poćwiczyć, prawda? Chyba że masz ochotę przypadkiem wygłupić się pierwszego dnia. Jeśli tak, to droga wolna.
][ ][ ][
Lumos, lumos, lumos. - raz za razem wypowiadał w myślach zaklęcie, ale bez rezultatu. Różdżka nie chciała się rozświetlić.
- Chyba nic z tego. - zrezygnowany opuścił różdżkę czując przy tym jak serce podchodzi mu do gardła, na samą myśl o pojawieniu się w szkole. - Pewnie zamiast na piąty, odeślą mnie na pierwszy rok, żebym nauczył się podstaw.
- Na pewno nie, Avis. Spróbuj jeszcze raz. Tym razem jednak nie staraj się tak bardzo. - Kenji stanął przed nim przyglądając mu się uważnie. - Mam wrażenie że zbyt rozpaczliwie starasz się rzucić ten czar. Normalnie gdy korzystasz z zaklęć, zwłaszcza tak prostych, robisz to niemal automatycznie, jak każdy. Wyobraź sobie rezultat i po prostu rzuć ten przeklęty czar.
Harry odetchnął, zastanawiając się nad słowami starszego kolegi. - Może naprawdę za bardzo skupiłem się na tej inkantacji? - Przymknął na moment oczy aby uspokoić wciąż skołatane nerwy, a potem otworzył je, wyobrażając sobie, że różdżka rozjarza się blaskiem.
Lumos.
- Widzisz. Mówiłem, że potrafisz! - Kenji uśmiechnął się do niego. - Teraz ją zgaś.
Nox – Harry poczuł, że na jego własną twarz wkrada się uśmiech. Także i to zaklęcie zadziałało bez zarzutu. Uznając, że warto wypróbować jeszcze jedno, wypowiedział kolejną inkantację. - Wingardium Leviosa. - Książka leżąca na stoliku, uniosła się w powietrze.
- Nie sądzę, żebyś miał mieć problem z jakimkolwiek zaklęciem które dotąd opanowałeś. Ale Avis, powiedz mi jedno, dlaczego trzymasz różdżkę w prawej ręce?
- Zawsze używam prawej. Czemu pytasz?
- Od naszego pierwszego spotkania zawsze wydawało mi się, że twoja moc kumuluje się w lewej, nie w prawej dłoni.
W lewej? - te słowa przypomniały mu wizytę u Berena. - On też wspominał, że powinienem używać lewej ręki. Czy rzeczywiście to coś by zmieniło? - wciąż się nad tym zastanawiając, przełożył różdżkę do lewej dłoni.
- Nigdy nie próbowałem rzucać zaklęć lewą ręką.
- Spróbuj teraz. - przytaknął.
Lumos. - Różdżka nie zareagowała. - Lumos. - tym razem wypowiedział zaklęcie na głos, ale i tak nie uzyskał oczekiwanego efektu.
- Chyba jednak nic z tego. - rzekł, ponownie łapiąc różdżkę prawą dłonią. - Jednak jestem praworęczny.
- Dziwne. Naprawdę dałbym sobie rękę uciąć, że jesteś leworęczny.
- Najwidoczniej nie.
- W porządku, zostawmy to na razie. Powiedz mi teraz jak zamierzasz nazwać tego wypierdka. Powinien mieć jakieś imię.
- Nie przezywaj go tak.
- Jak? Wypierdek? To znajdź mu lepsze imię.
][ ][ ][
Kolejne dni mijały jeden za drugim. Harry dzielił czas pomiędzy treningi qigong, rozmowy z Kenjim oraz zabawy ze swoim nowym przyjacielem którego nieco przekornie zdecydował się nazwać Mist. Imię zaczerpnął z mitologii. Uznał, że będzie pasowało, ze względu na nietypowe umaszczenie zwierzaczka. Kotek był szary, jednak momentami jego futerko zdawało sie niebieskawe.
Dni były spokojne. Prawdę mówiąc został pozostawiony sam sobie i odpowiadało mu to. Voldemort zdawał się być czymś zajęty i poza kolacjami na których widywał go codziennie, w czasie dnia, nie spotykali się. Jeśli miał być szczery, wcale nie interesowało go co takiego Voldemort robi. Pewnych rzeczy wolał nie wiedzieć.
Zdecydowanie.
Mijający czas zdawał się przeciekać mu przez palce i zanim się obejrzał nadszedł ostatni dzień jego wolności. Rankiem miał wsiąść do pociągu odjeżdżającego w stronę Hogwartu. Tak, jego wakacje właśnie dobiegały końca. Dziwnie się z tym czuł. Po raz pierwszy w życiu nie czekał z utęsknieniem na rozpoczęcie kolejnego roku nauki. Wręcz przeciwnie, sto razy bardziej wolałby zostać tu gdzie jest niż stanąć twarzą w twarz z Albusem Dumbledore'm. Bał się. Wciąż bał się tego, że ten jednak zdoła go jakość zdemaskować. Nie, w żadnym razie nie czuł się jeszcze gotowy do stoczenia z nim walki.
Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek będę na to gotowy. - westchnął, rozglądając się po pokoju. W końcu ruszył się z miejsca, wiedząc, że nie ma co dłużej zwlekać. Musiał się spakować i zamierzał na tym się aktualnie skupić. Nie miał innego wyboru.
][ ][ ][
- Avis. - zamykał właśnie kufer, gdy skrzypnęły drzwi od pokoju i w chwilę później usłyszał za plecami spokojny głos Voldemorta. - Mam coś dla ciebie. - Te słowa sprawiły, że przerwał pakowanie i odwrócił się w kierunku Czarnego Pana. Ten zbliżył się i wręczył mu niewielkie pudełeczko. - Biżuteria? - to była jego pierwsza myśl. Wygląd pudełka właśnie z tym mu się skojarzył. Otworzył je upewniając się w tym, że ma rację. W środku był nieduży okrągły wisiorek z wyrytym znakiem który rozpoznał jako różę wiatrów, oraz bransoletka. Rzemyk z trzema kryształkami.
- Ten wisiorek to świstoklik. Przeniesie cię w dowolne miejsce w jakie zechcesz się udać. By go aktywować wystarczy że ściśniesz go w ręku i pomyślisz o miejscu docelowym. - przytaknął na znak że rozumie i zamyślił się coś sobie nagle uświadamiając.
- Czy to ten sam który...
- Tak. To twój świstoklik. Ten sam który widziałeś w jednym ze swoich wspomnień. Zawsze miej go na szyi. Dla bezpieczeństwa. Dodałem do niego kilka zaklęć które ochronią dodatkowo twój umysł przed niespodziewanym atakiem z zewnątrz. Dumbldeore nie będzie w stanie zajrzeć w twoje wspomnienia.
- To dobrze. - odetchnął, To naprawdę wiele ułatwiało. - A bransoletka?
- Ma w sobie kryształy o których wspominałem ostatnio. Nie udało nam się znaleźć idealnie kompatybilnych z twoją mocą, jednak te i tak powinny nieco pomóc ci w kontroli przepływu energii. Mam również dla ciebie eliksir o którym rozmawialiśmy. Wypij go przed spaniem. Po nim nie będziesz w stanie mówić dopóki nie otrzymasz antidotum. - przytaknął, a potem szepnął cicho:
- Dziękuję. - Nie wiedział co ma więcej powiedzieć. Naprawdę był Voldemortowi wdzięczny. Nie tylko za prezenty które właśnie otrzymał.
- Nie ma za co Avis. Nie ma za co. - Nie musiał mówić nic więcej, Zdawało się, że Czarny Pan doskonale wie, co chce mu przekazać.
][ ][ ][
- Liście aloesu i brzozy – zdecydowałam się na wybór tych dwóch roślin z tego względu, że rzeczywiście pozyskiwany z nich sok wykorzystuje się w wielu lekach i środkach kosmetycznych.
- Augustus Rookwood — czarodziej czystej krwi; niewymowny w Departamencie Tajemnic, śmierciożerca i szpieg Voldemorta, postać została zaczerpnięta z oryginalnej historii HP, jednak na potrzeby mojego opowiadania Rookwood nigdy nie trafił do Azkabanu, podobnie jak Lucjusz Malfoy, zdołał uniknąć zamknięcia. Ach i zaznaczam że podobnie jak w przypadku pozostałych imion stosuje tu normalną odmianę – Rookwooda, Rookwoodem...
- Zaklęcia niewerbalne - w książkach uczniowie zaczynali uczyć się tych czarów na szóstym roku. Z przyczyn koniecznych dla opowiadania zmieniłam nieco zastosowanie tego rodzaju czarów. Harry jest w stanie je rzucać, choć nie zdaje sobie sprawy że nie każdy coś takiego potrafi. Poza tym zmieniłam również siłę zaklęć, to czy są wypowiedziane czy nie, nie wpływa na ich moc.
- Mist – jest to imię z mitologii nordyckiej, jest to imię jednej z Walkirii. Tak, to damskie imię, jednak Harry nazwał tak chłopca. Mist oznacza chmurę, albo mgłę. Nazwa prawdopodobnie miała odnosić się do tego w jaki sposób poruszają się Walkirie - w powietrzu. Mist była jedną z mniej znanych Walkirii.
- Róża wiatrów - jest to pojęcie stosowane w kilku znaczeniach, ja używam go tutaj jako określenie "róży kompasowej " - zaznaczającej strony świata, kiedyś była ona nanoszona na stare mapy morskie i wykorzystywana przez żeglarzy przed wprowadzeniem kompasu magnetycznego.
][ ][ ][
Namieszałam? Dużo? Wiem ;)
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 27
