Zaczęły się wakacje jednak nie znaczy to że mam więcej czasu. Obecnie jeżdżę na kolonie jako wychowawczyni, ale udało mi się wygospodarować nieco czasu pomiędzy turnusami,wracam więc do was z kolejnym rozdziałem. Teraz przed wami troszkę przeszłości Avisa oraz oczekiwany przez wielu szlaban.
Z przyczyn czysto technicznych zdecydowałam się przedzielić rozdział i zrobić z niego dwa. Całość napisanego tekstu miała prawie dwadzieścia trzy strony... Jednakże żebyście nie byli stratni oba rozdziały 30 i 31 pojawią się dzisiaj.
Zapraszam.
][ ][ ][ ][
Rozdział 30
Cena szlabanu
Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku.
Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe.
Cierpienie fizyczne się znosi.
Cierpienie duchowe się wybiera.
Éric-Emmanuel Schmitt- Oskar i pani Róża
][ ][ ][ ][
Nieduży pokój oświetlał jedynie chybotliwy płomień stojącej na stoliku świecy. Kurz unoszący się przy każdym ruchu był tak gęsty, że zatykał nos i gardło. Krztusząc się, nie przestawał jednak przerzucać rozsypanych na podłodze pergaminów. Spieszył się. Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu.
Otaczający go półmrok sprawiał, że z trudem odcyfrowywał kolejne zdania. Niestety nie mógł pozwolić sobie na rozpalenie mocniejszego światła. Jeśli zostanie nakryty, będzie po nim.
Muszę to znaleźć. - Powtarzał to sobie niczym mantrę, ale chociaż kolejne minuty mijały, jego poszukiwania wciąż nie przyniosły rezultatu.
Nagle otaczającą go ciszę przeciął donośny zgrzyt, zaraz po nim w oddali usłyszał zbliżające się kroki.
Nie... - poderwał głowę znad pergaminów, nerwowo spoglądając w stronę drzwi – Nie teraz.
Machnięciem ręki wygasił płomień świeci i pokój pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności. Kroki jeszcze bardziej przybliżyły się, po czym klamka w drzwiach drgnęła.
Zaciskając palce na różdżce, czekał, a upływające sekundy zdawały mu się wiecznością. Klamka ponownie się poruszyła i zaraz po tym, drzwi otworzyły się z donośnym zgrzytem. Zamarł i zaraz wypuścił wstrzymywane powietrze z nie ukrywaną ulgą.
W drzwiach stał Severus.
- Co ty tu robisz? - syknął w stronę młodszego chłopaka, gdy ten ostrożnie zamykał za sobą drzwi. Snape zamiast mu odpowiedzieć, rozświetlił własną różdżkę i przyklęknął przy niedużej stercie papierów.
- Naprawdę sądziłeś, że zdołasz przeszukać to wszystko sam? - Sev uśmiechnął się do niego i zabrał do pracy. Widząc to, ponownie rozjarzył świecę i sam również sięgnął po kolejny pergamin. Żaden z nich nie powiedział już nic więcej.
Słowa nie były potrzebne.
vvv
Deszcz uderzający o dach pociągu był kojący. Przewracając stronę w książce, przelotnie zerknął za okno. Zapadający zmrok poinformował go o tym, że do celu pozostało najwyżej pół godziny jazdy.
Nie bardzo cieszył się z tego powodu. Ostatnie dni pozwoliły mu się nieco uspokoić i nie czuł radości na myśl o powrocie do zamku. Miał już serdecznie dość znajdowania się pod stałą obserwacją. Wiedział, że znów każdy jego ruch będzie uważnie śledzony i szczerze mówiąc mdliło go na samą myśl o tym.
Po co w ogóle mam tam wracać? Czy nie prościej byłoby zmienić szkołę? Dlaczego nie mogę po prostu rzucić tego wszystkiego w diabły i przenieść się gdzieś indziej? Przecież to nie jest jedyna szkoła... Dlaczego więc zmuszają mnie do dalszego uczęszczania do niej?
Po co? - zatrzasnął książkę, wiedząc, że już się dzisiaj nie skupi. Zbyt wiele myśli zaprzątało jego głowę.
Nagle pociągiem szarpnęło i jedynie jego własny refleks uchronił go przed zleceniem z siedzenia. Pociąg gwałtownie wyhamował i wszystkie światła zgasły.
- Lumos. - gdy koniec jego różdżki rozjarzył się, wstał i powoli skierował się w stronę wyjścia z przedziału. Chociaż spodziewał się krzyków i nawoływań, z korytarza nie dochodził żaden dźwięk.
Sięgnął w stronę drzwi, jednak nim zdołał je otworzyć, jakaś siła pchnęła go do tyłu powalając z powrotem na jedno z siedzeń. Rozejrzał się, ale przedział wciąż zdawał się pusty. Wstał ostrożnie, ale nim zdołał zrobić choć krok, powtórzyła się sytuacja sprzed momentu.
- Kto tu jest? - zawołał przeklinając się za to, że głos tak bardzo zdradza jego zdenerwowanie. - Pokaż się!
- Spokojnie mój mały, nie bój się. Chcę tylko porozmawiać. - ledwie ostatnie słowo przebrzmiało, tuż przed nim zmaterializowała się wysoka postać. Czarna peleryna powiewała, choć okno było zamknięte. - Cieszę się, że wreszcie mogę poznać cię osobiście.
- Ty jesteś... - zaczął, pojmując kto przed nim stoi, lecz mężczyzna przerwał mu, uśmiechając się przy tym lekko.
- Tak, twoje listy sugerowały, że jesteś bardzo inteligentnym młodzieńcem. Cieszę się, że moje podejrzenia okazały się słuszne.
- Czego chcesz, Vol... - zaczął ale ponownie mu przerwano.
- Nie, nie jest to imię które powinno być tutaj wypowiadane. Przyciąga ono zbyt wiele niepotrzebnej uwagi. Możesz nazywać mnie Marvolo. Tak będzie bezpieczniej.
- Czego chcesz? - powtórzył pytanie. Spiął się, gdy zamiast odpowiedzi, Voldemort skierował na niego swoją różdżkę, coś szepcząc. Przedział był zbyt mały, aby zdołał uchylić się w porę i uchronić przed bladożółtym światłem zaklęcia.
Nie poczuł czaru który w niego uderzył.
- Co mi zrobiłeś?
- Spokojnie, to nic takiego. Umożliwiłem nam po prostu kolejne spotkanie. Będę na ciebie czekał w Hogsmeade. Za trzy dni, tuż po ciszy nocnej.
- Jak niby mam wyjść z zamku po nocy? Zresztą dlaczego w ogóle miałbym chcieć się z tobą spotkać?To że pomogłem ci w tamtej sprawie, nie znaczy, że ja... - Voldemort znów mu przerwał, tym razem przykładając palec do jego ust.
- Przyjdziesz mój mały, przyjdziesz. W końcu chcesz się dowiedzieć kto zamordował twojego brata, prawda? - sama myśl o Duro sprawiła, że poczuł chłód w sercu.
- Co na ten temat wiesz?
- Nie teraz, to nie jest najlepsze miejsce na rozmowę. Przyjdź na spotkanie, to wyjawię ci wszystko co wiem. Zaklęcie które na ciebie rzuciłem pozwoli ci wyjść z zamku niezauważonym. Będę na ciebie czekał.
Nim mrugnął znów był w przedziale sam. Wkrótce też pociąg ponownie ruszył. Wszystko zdawało się takie same jak przedtem, zarazem jednak było zupełnie inne.
Duro...
][ ][ ][ ][
Długi, zimny prysznic postawił go na nogi, gdy jednak ubierał się w mundurek szkolny, myślami wciąż był we własnym śnie. Co do pierwszej części snu, wiedział, że było to wspomnienie które śniło mu się już nie po raz pierwszy. Wciąż nie miał pojęcia czego w nim szukał, ale teraz chociaż zdawał sobie sprawę z tego, kto go wtedy nakrył...
Zresztą to nie ono zaprzątało jego myśli. Nie, dużo bardziej zastanawiało go następne wspomnienie które po raz kolejny namieszało we wszystkim co do tej pory zdążył się dowiedzieć.
Miałem brata? Czy to może być prawda? Dlaczego Voldemort nic mi na ten temat nie powiedział? Duro... czy to w ogóle jest imię? A może po prostu to był dziwny sen wywołany tym co ostatnio przeżyłem? - westchnął. Niestety jest tylko jeden sposób aby się tego dowiedzieć.
Pospiesznie skończył się ubierać. Nie miał za wiele czasu do lekcji, ale uznał, że to jest ważniejsze od zjedzenia śniadania. Gdy kwadrans później wychodził z pokoju, był dużo spokojniejszy. Cytrynka ledwie minutę wcześniej zniknęła z kolejną wiadomością. Tym razem nie napisał zbyt wiele, prawdę mówiąc na zwitku pergaminu który jej wręczył znajdowało się tylko jedno zdanie. Mimo wszystko wiedział, że to wystarczy.
][ ][ ][ ][
Na śniadanie dotarł niecałe dziesięć minut przed początkiem pierwszej lekcji. Chwytając pospiesznie tosta na migi pokazał Michaelowi, że zgubił się po drodze do sali i wraz z nim pospieszył na trzecie piętro. Pierwsze miał mieć zaklęcia z Flitwickiem i nie miał ochoty się na nie spóźnić. Tuż po obronie to zawsze był jego drugi ulubiony przedmiot.
Do sali dotarli jako jedni z ostatnich, jednak zdążyli nim profesor zaczął sprawdzać obecność. Zajmując wolną ławkę z tyłu, wyciągnął pergamin i książkę planując całkowicie skupić się na zajęciach.
Tak jak się spodziewał, lekcja wkrótce pochłonęła go całkowicie i nim się obejrzał, podwójne zaklęcia dobiegły końca. Owszem profesor wypuścił ich z pracą domową na minimum dwie rolki pergaminu, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Teraz czekał go obiad, zaś po nim miał mieć jeszcze zielarstwo oraz pierwsze zajęcia ze starożytnych run. Gdy porównał swój plan z tym należącym do Michaela zorientował się, że starożytne runy zostały mu wepchnięte w czasie zielarstwa a także w czwartek zamiast jednych z zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami.
Czyli będę jeszcze musiał połowę zajęć nadrabiać... cudownie...
][ ][ ][ ][
Zielarstwo podobnie jak poranne zaklęcia przebiegły w bardzo miłej atmosferze, niestety, tak jak podejrzewał, dostał dodatkowy referat do napisania w ramach wyrównania nieobecności na jednych z zajęć. Opuszczając pospiesznie szklarnię w której koledzy wciąż byli pochłonięci przesadzaniem roślin, klął w duszy na Czarnego Pana. Tak wolał się nawet nie zastanawiać nad tym kiedy ma znaleźć czas na napisanie tych wszystkich dodatkowych referatów.
Wciąż zły o zapisanie go na zajęcia z trzecim rokiem, dotarł w końcu pod klasę profesor Babbling pod którą zebrał się już spory tłumek. Gdy dołączył do stojących pod drzwiami uczniów, poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia, jednak żaden z młodszych uczniów nie odważył się zapytać o to, co tu robi. W sumie był za to wdzięczny.
Co miałbym powiedzieć? Że mam szurniętego ojca? A może od razu powinienem rzucić, że Czarny Pan próbuje umilić mi życie... starożytne runy... za jakie grzechy? Czy ja naprawdę kiedyś się ich uczyłem? Jeśli tak to dlaczego nic na ten temat nie pamiętam? Odzyskałem już trochę wspomnień, jednak w żadnym z nich nie było słowa o tych przeklętych runach...
Może rzeczywiście Voldemort sobie ze mnie zwyczajnie zażartował?
Pojawienie się profesor Babbling zmusiło go do powrotu do rzeczywistości. Wsunął się za resztą uczniów do sali i bez szemrania zajął jedną z ostatnich ławek. Wyciągając długopis i pergaminy wciąż czuł się nie na miejscu, miał jednak nadzieję, że ta lekcja nie okażę się tak wielką katastrofą jak się tego obawia.
- Dzień dobry moi drodzy. Serdecznie witam was na pierwszej w tym roku lekcji Starożytnych Run. Wierzę, że każdy z was zrozumie piękno tego przedmiotu i także w przyszłym roku zaszczyci swą obecnością moją salę. Za chwilę odczytam listę obecności, najpierw jednak chciałabym aby podniosły w górę ręce te osoby, które miały już jakąś styczność z czytaniem bądź rysowaniem run. - słysząc to pytanie Harry dyskretnie rozejrzał się po sali. Poczuł mimowolną ulgę gdy zauważył, że nie tylko on ma niewielkie pojęcie o tym czego będą się tutaj uczyli. Ręce podniosły zaledwie trzy osoby.
Przynajmniej nie ośmieszę się sam... - znów pogrążony w myślach niemal automatycznie podniósł rękę gdy Babbling wywołała jego imię. Wątpię żeby runy były takie proste jak próbował mi to wmówić Voldemort... - zacisnął palce na biurku. Jeśli zrobiłeś to tylko po to by umilić mi życie, zapłacisz mi za to. Obiecuję ci.
- Skoro wszyscy są, to możemy zaczynać. Dziś chciałabym przybliżyć wam alfabet runiczny. Przez kilka najbliższych zajęć będziecie ćwiczyli zapisywanie go i odczytywanie. Dopiero gdy w pełni opanujecie alfabet będziemy mogli przejść do znaczeń, malowania zaklęć runicznych oraz odczytywania pism...
Dalej lekcja potoczyła się swoim torem. Harry siedzący z tyłu podobnie jak młodsi uczniowie przepisał alfabet z tablicy po czym skupił się na kopiowaniu go na kolejne zwitki pergaminu. Był tak pochłonięty pracą, że dopiero po chwili dostrzegł pochylającą się nad nim profesor Babbling.
- Czy mogę? - słysząc pytanie, przesunął w jej stronę zapisane pergaminy, gorączkowo zastanawiając się nad tym co zrobił nie tak. Przez kilka kolejny minut Babbling milczała, a on czuł jak coś ściska go w piersi. Był pewien że zaraz odda mu pergaminy i każe zacząć wszystko od początku.
Policzę się z tobą Voldemort...
- Przekazano mi, że nie miałeś nigdy wcześniej styczności z runami, jednak twoja praca temu przeczy, panie Vane. - przywrócony do rzeczywistości, spojrzał zaskoczony na profesor, która położyła przed nim zapisane pergaminy. - Dlaczego pan skłamał panie Vane?
Nie skłamałem. - napisał na najbliższym pergaminie, zastanawiając się, dlaczego Babbling wyciągnęła takie wnioski. Nie znam run.
- Czy aby na pewno? Proszę ponownie spojrzeć na tablicę, a następnie na własne zapiski. - nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli, spełnił polecenie. Porównując uważnie symbol po symboli, w pewnym momencie przerwał, pojmując o co chodzi. Jego własny zapis różnił się od tego umieszczonego na tablicy.
Dlaczego zrobiłem taki głupi błąd? - przeklinając własną nieuwagę, naskrobał przeprosiny.
Przepraszam, nie zauważyłem, że przepisuję je źle. Zaraz wszystko poprawię.
- Nie zrozumiał mnie pan, panie Vane. Pański zapis jest poprawny. Mogę nawet rzec, że jest to zapis osoby wprawionej w piśmie runicznym. Dlatego właśnie pytałam czemu pan skłamał, zamiast dołączyć do swoich rówieśników?
Ja naprawdę nie znam run. Jak pani profesor pewnie wie, wiele lat spędziłem przykuty do łóżka. Runy zawsze mi się podobały dlatego z nudów przeglądałem książki o nich a nawet ćwiczyłem ich zapis, ale nigdy tak naprawdę się ich nie uczyłem. Nie jestem nawet pewien co wiem a czego nie. Mogę coś kojarzyć, tak naprawdę nie znając tego znaczenia. Dlatego na chwilę obecną nie jestem w stanie uczęszczać na runy piątego roku. - zakończył, ponownie spoglądając na profesorkę. Miał nadzieję, że kupi jego bajeczkę.
- W porządku panie Vane. Sprawdzimy pańską wiedzę na indywidualnych zajęciach w piątek. Teraz myślę, że przepisywanie alfabetu może pan sobie odpuścić. Zaraz przyniosę panu kartkę z opisem run. Proszę przez resztę zajęć skupić się na nauce ich znaczenia, - słysząc to przytaknął, a gdy się oddaliła, odetchnął z ulgą.
Wychodzi na to, że Voldemort jednak nie kłamał... dobrze że Babbling uwierzyła w moją historię. Teraz przynajmniej gdy sobie coś przypomnę, będę miał na to wytłumaczenie. - uśmiechnął się. Ostatnie pół godziny zajęć spędził na czytaniu przyniesionych mu przez profesorkę materiałów.
][ ][ ][ ][
Czekało go napisanie kilku esejów choć był to dopiero drugi dzień szkoły, dlatego uznał, że resztę popołudnia spędzi w bibliotece. Może uda mi się do kolacji uporać z choć jednym z nich? Wiedział, że w tej chwili Michael i reszta siedzą na własnych Starożytnych Runach, nikt więc nie będzie mu przeszkadzał.
Zanim skierował się do biblioteki, wrócił jeszcze do siebie aby pozbyć się niepotrzebnych podręczników. Jak tylko zamknęły się za nim drzwi jego komnaty, Cytrynka pojawiła się przed nim z listem. Przyjął go od niej i prosząc o coś do picia, opadł na fotel i rozerwał kopertę. List nie miał wstępu.
vvv
Zgadza się mój mały, nie byłeś jedynakiem. Posiadałeś nie tylko starszego brata, ale i młodszą siostrę. Nie wiem jak wiele zdołałeś sobie przypomnieć, jednak twój brat był od ciebie osiem lat starszy. Duro Ametyst Arawn zmarł mając siedemnaście lat, jeszcze przed rozpoczęciem ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Zmarł, a właściwie został zamordowany przez osobę którą uważał za najbliższego przyjaciela. Jego nazwisko jest dziś już mało istotne bowiem nie stąpa on dłużej po tym świecie.
Co do twojej siostry, nazywała się Deletrius, choć ty zawsze mówiłeś o niej Tris. Tris również już nie żyje, zmarła mając pięć lat na smoczą grypę, która dla dzieci w tym wieku bywa zabójcza.
Jeśli chodzi o resztę twojej rodziny, to twoja matka i ojciec zginęli gdy miałeś czternaście lat. O szczegółach nie chcę ci jednak pisać w liście, mój mały. Nie jest to coś o czym powinieneś dowiedzieć się w taki sposób.
W najbliższy weekend mam nieco czasu, więc możemy się spotkać. Wyślę do opiekuna twojego domu list z informacją o twoich badaniach kontrolnych u rodzinnego uzdrowiciela i zabiorę cię. Wtedy spokojnie porozmawiamy. Myślę, że czas byś dowiedział się nieco więcej o tym kim naprawdę jesteś.
Pisz często
M
vvv
List wywołał w nim mieszane uczucia. Oczywiście nie pamiętał, żadnej ze wspominanych przez Czarnego Pana osób, jednak myśl o tym, że byli jego rodziną sprawiała, że czuł bolesny ucisk w piersi. Chowając list tak by nikt niepowołany nie miał do niego dostępu, zebrał potrzebne materiały. Wciąż pozostał mu do napisania dzisiaj esej, choć nie miał już do niego tyle zapału co jeszcze kilkanaście minut temu.
Przeszedł przez drzwi z ulgą zauważając, że korytarz jest opustoszały. Tak im później uczniowie zorientują się gdzie mieszkam, tym lepiej. Oszczędzi mi to trochę durnowatych pytań. - Z tą myślą ruszył w dół korytarza, zrobił jednak tylko kilka kroków nim potknął się, ledwie zauważając, że pergaminy wysunęły mu się z rąk i rozsypały po kamiennej podłodze. Nim uderzył w ziemię, wszystko spowiła ciemność.
][ ][ ][ ][
Po raz kolejny podszedł do okna, niecierpliwie wyglądając na zewnątrz. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na pomarańczowo. Wracając na fotel przelotnie zerknął na stojący w rogu zegar. Dochodziła dziewiąta. Duro miał wrócić już dwie godziny temu, lecz wciąż się nie zjawił.
Dlaczego tak się spóźniasz? Zawsze jesteś na czas... Czy zabawiłeś się gdzieś z kolegami? Są dla ciebie ważniejsi? Obiecałeś że ten wieczór spędzimy razem... mówiłeś, że zagramy a potem dokończymy książkę... Obiecałeś...
Skrzypnięcie wejściowych drzwi wyrwało go z zamyślenia. Złość momentalnie z niego wyparowała. Odpędzając wszelkie troski uśmiechnął się i pobiegł do wejścia.
- Spóźniłeś się! - krzyknął dobiegając do nich, jednak to nie Duro stał w progu. Gdy jego spojrzenie zetknęło się z nieprzeniknionym wzrokiem ojca, zadrżał, czując strach ściskający go za gardło. Przeniósł spojrzenie na matkę, a łzy szklące się w jej oczach przyprawiły go o mdłości.
- Gdzie jest Duro?
vvv
Przekręcił naszyjnik, aktywując zaklęcie po czym niepostrzeżenie przemknął obok woźnego i wyszedł na zewnątrz. Gdy owiało go chłodne powietrze, odetchnął z ulgą pozostawiając zamek za sobą. Ostatnimi czasy coraz ciężej było mu wytrzymać w jego murach. Tak, kiedyś czuł się w nim jak w domu, teraz jednak bardziej przypominał on więzienie.
Mam dość tej nieustannej obserwacji, tego że nie mogę sam opuścić pokoju wspólnego nie narażając się na atak... Czy naprawdę nie mogą dać mi w końcu spokoju? Naprawdę żądam zbyt wiele? - odsuwając od siebie ponure rozmyślania, wziął głęboki oddech i szybkim krokiem ruszył w stronę Hogsmeade. Było już późno i do spotkania nie pozostało wiele czasu. Na szczęście droga przebiegła bez zakłóceń i już wkrótce zobaczył zarysy pierwszych domów.
Przeszedł przez główną część wioski, zatrzymując się dopiero przy jednej z opuszczonych chat znajdujących się na jej przeciwległym skraju. Zatrzymał się przed nią na moment, po raz kolejny podziwiając potęgę magii, po czym otworzył rozwaloną bramkę i wszedł na zaniedbane podwórko. Jak tylko bramka się za nim zamknęła, budynek zaczął zmieniać się na jego oczach. W końcu zamiast zniszczonej chaty piętrzył się przed nim ładny, bielony budynek, którego okna rozświetlał żółtawy blask.
Zbliżył się do drzwi, nim jednak sięgnął do klamki, te otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Uśmiechnął się dostrzegając kto stoi w progu.
- Spóźniłeś się. - padło zamiast powitania.
- Wbrew pozorom opuszczenie zamku nie jest tak proste jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza dla mnie.
- Wciąż...
- Oczywiście, Dumbledore o to dba. - w jego głosie zabrzmiała gorzka nuta ale nawet nie próbował jej zatuszować. Naprawdę zaczynał mieć tego wszystkiego dosyć.
- Nie poddawaj się mój mały Varjo, nie wolno ci się podawać. Obiecuję ci, że ten Stary Idiota wkrótce za to zapłaci. Za wszystko. - po tych słowach Czarny Pan zbliżył się i przesunął delikatnie palcami po jego policzku. Chwilę później przyciągnął jego twarz do siebie i złożył na wargach delikatny pocałunek.
- Chodź, pomogę ci zapomnieć. - pozwalając na to by ich usta ponownie się złączyły przymknął oczy. Nie zaprotestował gdy zimne palce zamknęły się na jego nadgarstku i został wciągnięty do wnętrza.
Chciał zapomnieć.
][ ][ ][ ][
Łupanie pod czaszką było pierwszą rzeczą która do niego dotarła jeszcze zanim otworzył oczy. Poruszył się i zamarł niemal natychmiast, gdy pulsowanie z tyłu głowy przybrało na sile wywołując mdłości.
- Nie ruszaj się. - czyjaś ręka stanowczo przycisnęła go do materaca, uniemożliwiając choćby drgnięcie.
- Wypij. - czując przy ustach chłodne szkło, posłusznie rozchylił wargi pozwalając wlać sobie do gardła lepką substancję. Eliksir był gorzki, jednak jego efekty okazały się zbawienne. Niemal natychmiast ból głowy zmniejszył się do znośnego poziomu, pozwalając mu wreszcie otworzyć oczy.
Skrzydło Szpitalne. Ledwie dotarło do niego gdzie jest, jęknął w duchu, pojmując co musiało się stać. Zemdlałem...
- Lepiej? - przytaknął na potwierdzenie i zaraz tego pożałował, gdy ból uderzył w niego ponownie.
- Spokojnie, proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Ma pan sporego guza na głowie, panie Vane. Na szczęście nie rozbił pan sobie czaszki. - słysząc to nie mógł nie zgodzić się ze szkolną pielęgniarką, W żadnym razie nie miał ochoty zabić się trzeciego dnia szkoły.
Ani trochę.
- Przyznaję, że nie spodziewałam się tego, że pańskie ataki mogą przyjmować tak poważne konsekwencje. Obawiam się pozostawić pana samego panie Vane. Sądzę, że stale powinien ktoś przy panu być, w przeciwnym razie kolejny upadek może skończyć się dla ciebie tragicznie. Może któryś z pańskich kolegów mógłby... - ruchem ręki przerwał Pomfrey w pół słowa i poprosił o coś do pisania. Gdy już miał kartkę, nabazgrał pospiesznie:
Nie mogę ich o to prosić, zresztą żadnego z nich nie znam na tyle długo żeby obarczać ich własnymi problemami.
- Skoro tak, to może któryś z nauczycieli odprowadzałby cię na zajęcia? - sama myśl o tym sprawiła, że ponownie go zemdliło.
Nie, naprawdę nie trzeba, nic mi nie będzie.
- Proszę mi tu nie zamydlać oczu panie Vane, nie pozwolę żeby poruszał się pan po zamku sam. To dla pana zbyt niebezpieczne. - gorączkowo zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji, nagle wpadł na pomysł. Ponownie sięgnął po kartkę i napisał:
Gdy byłem w domu, zawsze był ze mną Kenji... Kenji to kolega, trochę starszy ode mnie... właściwie można nazwać go moim ochroniarzem. Mój ojciec sprowadził go by został moim towarzyszem i pilnował żebym nie zabił się na schodach. Może... może on mógłby tu przyjechać i mi towarzyszyć? - odwrócił pergamin tak by Pomfrey mogła go odczytać i mimowolnie przygryzł wargę. Miał nadzieję, że szkolna pielęgniarka przystanie na jego propozycję.
Jeśli ona się zgodzi to Dumbledoere pewnie też to zaakceptuje. Tak, wtedy miałbym przy swoim boku przynajmniej jedną osobę której mogę naprawdę ufać...
- Zwykle jedynie uczniowie mogą przebywać na terenie zamku, sądzę jednak, że twoja propozycja ma pewną słuszność, panie Vane. Porozmawiam o tym z dyrektorem i zobaczymy co on na to powie. - przytaknął na zgodę i chwilę później ponownie przeklinając własną głupotę, przymknął oczy opadając na poduszki. Czekając aż łupanie w głowie zmniejszy się do znośnego poziomu, ledwie zauważył że Pomfrey opuściła pomieszczenie.
][ ][ ][ ][
Tuż po kolacji odwiedzili go koledzy, zapewniając, że jeśli nie zdoła pojawić się jutro na lekcjach, to przyniosą mu po południu wszystkie notatki. Uśmiechnął się słysząc to. Tak, dla krukonów nauka była najważniejsza. Przesiedzieli u niego niemal godzinę, zaś tuż po ich wyjściu ponownie zjawiła się przy nim Pomfrey. Prawdę mówiąc po tym jak wspomniała o rozmowie z dyrektorem, był pewien, że przyprowadzi go tutaj, ale cóż najwidoczniej nie był dla niego wystarczająco ważny. Cóż, w końcu nie był już dłużej Harrym Potterem a jedynie jednym z wielu mało istotnych uczniów.
- Panie Vane, rozmawiałam z dyrektorem o pańskiej sytuacji. Zgodził się z moim osądem i przystał na to, aby pański kolega dołączył do pana w zamku. W pańskiej sytuacji będzie to najlepsze wyjście i oszczędzi ono nauczycielom dodatkowych zajęć. Dyrektor Dumbledore jeszcze dziś skontaktuje się w tej sprawie z twoim ojcem. Jednakże do czasu gdy twój kolega przybędzie, proszę by pomagał ci któryś z krukonów. W twoich komnatach są zainstalowane odpowiednie czary, jednak nie chcę byś poruszał się po korytarzach sam, dobrze? Na nich nic cię nie chroni.
Gdy ponownie został sam nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Kenji naprawdę wkrótce znajdzie się u jego boku. Wreszcie będę miał kogoś z kim mogę porozmawiać o wszystkim.
][ ][ ][ ][
Jeszcze przed śniadaniem Pomfrey wypuściła go ze skrzydła szpitalnego, najpierw jednak wezwała Michaela aby ten wraz z nim udał się do Wielkiej Sali. Gdy tylko się tam znalazł został zasypany pytaniami o samopoczucie. Po zapewnieniu, że nic mu nie jest zdołał w końcu zająć miejsce przy stole i zabrać się za śniadanie. Był już w połowie posiłku gdy tuż przed jego talerzem wylądowała nieduża sówka. Początkowo sądził że przyniosła mu list od Voldemorta, gdy jednak rozwinął nieduży kawałek pergaminu pojął jak bardzo się mylił.
vvv
Panie Vane,
Poinformowano mnie, że zeszłego wieczoru znalazł się Pan nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym. Powinien Pan pamiętać jednak, że tego rodzaju wymówki nie zwalniają z nałożonych przeze mnie szlabanów. Oczekuję Pana dzisiejszego wieczoru, punkt ósma w moim gabinecie.
Dolores Umbridge
vvv
Spojrzał przelotnie w stronę stołu nauczycielskiego, mając przemożną ochotę cisnąć w nauczycielkę obrony jakąś klątwą. Dlaczego do cholery traktuje mnie tak jakbym specjalnie wylądował w skrzydle szpitalnym byle tylko nie znaleźć się na jej szlabanie! Planował zmiąć liścik i wywalić przy najbliższej okazji, nim jednak to zrobił, pergamin został mu wyrwany z rąk.
- Co cię tak wkurzyło? - zapytał Terry odczytując krótką wiadomość. Michael który również się pochylił, czytał mu nad ramieniem.
- Ej, czy ona nie zwariowała? To brzmi jakbyś sam siebie wysłał do szpitala! - przytaknął zgadzając się w pełni z tymi słowami i pospiesznie nabazgrał na pergaminie.
Jak myślicie, jest jakaś szansa na wyrzucenie jej z posady?
][ ][ ][ ][
Dzień minął znacznie szybciej niżby sobie tego życzył. Wcale nie miał na to ochoty, ale kilka minut przed ósmą zjawił się przed gabinetem profesor od obrony, czując, że chyba znienawidzi to pomieszczenie. Tak, w tym momencie bardzo chciał, żeby to Lupin znajdował się po drugiej stronie drzwi. Nawet Crouch byłby lepszy od niej. - pomyślał wspominając fałszywego Moody'ego który nauczał ich przez ostatni rok. Znacznie lepszy.
- Wejść. - pchnął drzwi i z ociąganiem wszedł do gabinetu. Gdy tylko przekroczył próg uderzył w niego wszechobecny w pomieszczeniu róż. To gabinet od obrony czy zatęchły salonik pani Figg?
- Dobry wieczór panie Vane, cieszę się, że w końcu znalazłeś czas aby mnie odwiedzić. Usiądź, wszystko już jest przygotowane. - gdy wskazała na coś ręką, odwrócił się w tamtym kierunku dostrzegając na niewielkim stoliku pergamin i pióro.
Dostałem szlaban za pisanie zamiast mówienia i co, mam dalej pisać?
- Proszę usiąść panie Vane. Chcę żebyś napisał zdanie: "Zawsze będę słuchał poleceń". Będziesz pisał dopóki nie powiem, że już wystarczy, czy to dla ciebie zrozumiałe? - przytaknął mając ochotę warknąć, że nie jest nienormalny, ale ostatecznie po prostu zajął wskazane miejsce. Sięgnął po pióro, nigdzie jednak nie dostrzegł kałamarza. Spojrzał ponownie na Umbridge, ale ona siedziała teraz pochłonięta jakimiś dokumentami. Ponownie spojrzał na pergamin uznając, że to chyba niemożliwe aby zapomniała o kałamarzu. Może to pióro działa podobnie jak moje długopisy? - wzruszył ramionami uznając, że pozostaje mu tylko sprawdzić i schwycił smoliście czarne pióro w lewą rękę, a następnie napisał pierwsze zdanie.
Zawsze będę słuchał poleceń. - syknął zaskoczony, gdy w tej samej chwili co na pergaminie, krwisto czerwone zdanie pojawiło się na zewnętrznej stronie jego lewej dłoni. Napis zalśnił na skórze jakby ktoś wyciął go skalpelem, a następnie znikł równie niespodziewanie jak się pojawił, pozostawiając jedynie lekkie zaczerwienienie. Uniósł głowę, spoglądając na Umbridge, której wodniste oczka były teraz w niego wlepione, a szerokie usta rozciągały się w uśmiechu.
- Czy coś nie tak? - usłyszał, lecz zaprzeczył ruchem głowy, ponownie pochylając się nad pergaminem. Zapłacisz mi za to. - pomyślał, jednocześnie po raz kolejny zapisując to samo zdanie:
Zawsze będę słuchał poleceń.
][ ][ ][ ][
Duro - podobnie jak w przypadku imienia Avis, Duro również jest zaklęciem zaczerpniętym z kanonu HP
Babbling – nazwisko mało znane, więc tak dla przypomnienia jest to postać zaczerpnięta z cyklu książek HP.
Deletrius - jest to kolejne zaklęcie z cyklu HP, użyte po raz pierwszy w czwartym tomie Czara Ognia przez Cedrika. Służy ono do usunięcia widm wywołanych czarem Priori Incantatem.
Varjo - W ramach przypomnienia dla niektórych którym udało się dotrzeć do wyjaśnienia, a także dla tych co jeszcze nie wiedzą. Słowo Varjo którym Czarny Pan nazywa Avisa pochodzi z języka fińskiego i w dosłownym tłumaczeniu oznacza Cień.
][ ][ ][ ][
Koniec Rozdziału 30
