CIEŃ CZARNEGO PANA
][ ][ ][ ][
Przerwa była dłuższa niż planowałam, w końcu jednak mogę zaprezentować wam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Jest w nim trochę szkolnego życia i wyczekiwana w waszych komentarzach Luna. Hmm, znów też troszkę namieszałam, ale ja lubię mieszać ;
][ ][ ][ ][
Rozdział 32
O jeden krok za daleko
Może to nie jest pozór.
Może wszystko jest takie, jak wygląda.
I to, czym jesteśmy dla ludzi, jest ważniejsze,
niż to, czym jesteśmy we własnych oczach.
Zofia Nałkowska- Granica
][ ][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Kolejne trzy dni zdały mu się bardzo spokojne, ale zarazem minęły stanowczo zbyt szybko. Czas który spędził w domu poświęcił na czytanie, rozmowy z Voldemortem na temat rodziny, a także doleczenie się po ostatnim szlabanie. Rany na szczęście już znikły, jednak skóra wciąż była wrażliwsza niż powinna i napinała się boleśnie przy każdym zbyt gwałtownym ruchu.
Umbridge. - myśl o kolejne konfrontacji z tą kobietą nie napawała go radością. Kilka razy złapał się nawet na tym, że miał ochotę poprosić Voldemorta o to, aby się jej pozbył. Przerażał sam siebie, jednak naprawdę nie chciał wylądować u niej na kolejnym szlabanie. Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie go przeżyć... - westchnął, sięgając po szkolny mundurek. Był wtorkowy poranek. Dochodziła szósta i wiedział, że jeśli chce pojawić się na pierwszych zajęciach, musi się nieco pospieszyć. Przez nadopiekuńczość Voldemorta stracił już jeden dzień nauki i nie miał ochoty na utratę kolejnego. Nie chcę tracić lekcji... Tylko Umbridge ktoś mógłby wymazać z planu... - westchnął wsuwając ręce w rękawy szaty. Zastanawiał się, czy rozmowa między "Ophiuchusem" a Umbridge przyniesie oczekiwany rezultat.
- Czy nie będzie po niej jeszcze gorzej niż jest? - szepnął, obawiając się, że wcale może mu ona nie pomóc. Mam nadzieję, że to tylko czcze lęki i nie stanę się dla Umbridge wrogiem numer jeden do końca roku szkolnego...
- Czy po czym nie będzie gorzej? - niespodziewane pytanie sprawiło, że odwrócił się i uśmiechnął spoglądając na chłopaka stojącego w progu.
- Kenji! - zawołał, a ten odpowiedział mu uśmiechem.
- Witaj Avis. - starszy chłopak wszedł do pokoju nie przejmując się wcześniejszym pukaniem i opadł na zaścielone łóżko.
- Widzę, że nie zajęło ci wiele czasu znalezienie sposobu na skuteczne zmanipulowanie tego szurniętego starca i ściągniecie mnie do Hogwartu?
- O czym ty mówisz? Dumbledore uznał, że to był jego własny pomysł. - po jego słowach Kenji roześmiał się otwarcie.
- Brawo. Wiedziałem, że z tobą lepiej nie zadzierać!
- Nie przeszkadza ci to? Nie masz nic przeciwko temu, że będziesz musiał siedzieć przez najbliższe miesiące w szkole? - zapytał cicho, nie chcąc robić koledze kłopotów. - Słyszałem, że byłeś czymś zajęty... - urwał gdy Kenji wstał i w dwóch krokach znalazł się przy nim.
- Avis. Już ci mówiłem. Zawsze będę cię chronił, gdziekolwiek będziesz. Moje życie należy do ciebie.
- Nie chcę abyś zmuszał się do czegoś, bo zdaje ci się, że powinieneś. Nie chcę byś miał wobec mnie jakikolwiek dług.
- Ej mały, nie zmuszam się. Lubię spędzać z tobą czas. Powiedziałbym, że ciebie lubię, ale obawiam się, że ktoś może mnie za to przekląć! - po jego słowach ponownie się uśmiechnął. Kenji odpowiedział mu tym samym.
][ ][ ][ ][
- Dotrzemy świstoklikiem na obrzeża wioski Hogsmeade. Stamtąd pójdziemy pieszo do zamku. To wzbudzi najmniej podejrzeń. Wziąłeś eliksir Avis? - przytaknął wskazując na pusty flakonik który stoi na stole, po czym w myślach zadał pytanie:
Czy nie spóźnimy się w ten sposób na zajęcia?
- Być może, ale nie powinieneś mieć z tego powodu żadnych problemów, Nie zapominaj, że sądzą iż byłeś u uzdrowiciela Avis. Masz wszystko? - w odpowiedzi wskazał na nowy mundurek który miał na sobie. Po raz kolejny był wdzięczny za to, że ten zakrwawiony, w którym tu przybył, został spalony.
- W porządku. Ruszajmy. - po tym, Voldemort wyprowadził ich na zewnątrz, poza pole ochronne które otaczało posiadłość.
- Złapcie się. - kolejne polecenie i obaj z Kenjim dotknęli palcem eleganckiego srebrnego nożyka, który miał przenieść ich w okolice zamku.
Szarpnięcie i krajobraz rozmył się w plątaninie barw.
][ ][ ][ ][
Gdy wylądowali, zachwiał się i zapewne by upadł gdyby Voldemort nie podtrzymał go w porę. Kilka minut zajęło mu dojście do siebie po podróży. Gdy w końcu był w stanie stanąć na własnych nogach, skinął mu w podziękowaniu i odsunął się.
- Możemy iść?
Tak.
Droga od wioski do zamku zajmowała piechotą dobre dwadzieścia minut, poświęcił więc ten czas na rozglądanie się po okolicy i rozmyślania. Zazwyczaj szedł do wioski w towarzystwie któregoś z przyjaciół i nigdy tak naprawdę nie miał czasu na to aby uważniej przyjrzeć się okolicy. Teraz, idąc w ciszy zauważył między innymi, że punkt który zawsze uważał za koniec wioski, w rzeczywistości wcale nim nie jest. Gdy odeszli spory kawałek od głównej ulicy biegnącej przez środek Hogsmeade, dostrzegł jeszcze trzy domy skryte pomiędzy drzewami. Zastanawiał się kto mieszka w takim oddaleniu, zatrzymał jednak to pytanie dla siebie.
Przeniósł spojrzenie na idącego przodem Voldemorta który znów był pod działaniem eliksiru wielosokowego upodabniającego go do Ophiuchusa. Przyglądał mu się przez moment, po czym westchnął. Wolę gdy wygląda jak Czarny Pan... - pokręcił gwałtownie głową gdy w pełni do niego dotarło, o czym właśnie pomyślał.
- Wszystko w porządku? - niespodziewane pytanie od idącego tuż obok Kenjego, sprawiło, że przytaknął pospiesznie. Zaraz też zaczerwienił się, gdy dostrzegł, że Voldemort spogląda na niego przez ramię.
Naprawdę, chciał w tym momencie zostać sam.
][ ][ ][ ][
Do zamku dotarli znacznie szybciej niż sądził. Jak się okazało, do zajęć wciąż było jeszcze trochę czasu. Obecnie trwało śniadanie, więc po krótkim pożegnaniu z Voldemortem w holu, wsunął się do Wielkiej Sali z Kenjim podążającym za nim niczym cień.
Jak właściwie powinien się spodziewać, obecność Kenjego wywołała spore zamieszanie. Nie dziwił się. Nie co dzień przybywał do zamku ktoś nowy, a już z pewnością nie osoba która nie była jednym z uczniów. Zerkając na czarny strój Kenjego który nie miał nic wspólnego ze szkolnym mundurkiem, pomyślał z przekąsem, że jego ubiór także nie pomaga wtopić mu się w tłum.
Zaprowadził przyjaciela do stołu krukonów i zajął dwa wolne miejsca na przeciwko Michael'a i Anthony'ego, uśmiechając się przy tym do nich niewinnie. Jak tylko usiedli, zza głównego stołu podniósł się Dumbledore. Wystarczyła minuta aby na sali zapanowała absolutna cisza.
- Jak już zapewne zauważyliście, mamy dziś wśród nas gościa. Kenji Dejt nie jest jednym z uczniów, jednak spędzi z nami najbliższe miesiące. Jest tutaj, aby pomóc jednemu z naszych studentów którego stan zdrowia nie pozwala na samodzielne poruszanie się po zamku. Nie zaczepiajcie go. Jeśli zechce nawiązać z wami znajomość, z pewnością sam to zrobi. Teraz wsuwajcie, do pierwszych zajęć nie pozostało wiele czasu. - Dumbledore usiadł. Jeszcze przez kilka sekund na sali panowała cisza, po czym wypełniły ją znajome szepty. Harry bardzo dobrze wiedział, kto tym razem jest przedmiotem toczących się rozmów.
- Czyli będziesz uczęszczał z nami na zajęcia? - ciszę pomiędzy nimi przerwał w końcu Michael, zwracając się z tym pytaniem do Kenjego. Ten pokręcił głową i odparł:
- Nie. Nie ma takiej potrzeby. W czasie zajęć w sali jest nauczyciel, będę jednak pojawiał się na posiłkach, oraz podczas waszego przechodzenia z klasy do klasy. Będę także odprowadzał go wieczorem do pokoju, Gdy Antares ostatnio zemdlał był sam, nie może to się powtórzyć.
- Oczywiście. - Michael zgodził się z tymi wyjaśnieniami. Anthony jak Harry zauważył, także je zaakceptował. Przyjął to z ulgą, mając pewność, że przynajmniej od nich nie będzie słyszał głupawych komentarzy na temat tego, że ma z sobą ochroniarza. Tak niestety był pewny, że nie wszyscy tak dobrze to zaakceptują. Zwłaszcza kilku gryfonów.. Co jak co, ale ostatnimi czasy zorientował się, jak wiele uszczypliwych komentarzy wobec innych pada właśnie od jego dawnego stołu. Gdy byłem wśród nich jakoś tego nie zauważałem. Zmiana punktu widzenia czasem zmienia bardzo wiele...
- Ach, myślę, że będę też chodził z wami na obronę przed czarną magią. Fascynuje mnie ten przedmiot. Jestem pewien, że będę mógł się tam nauczyć wielu przydatnych rzeczy. - po tych słowach z trudem powstrzymał cisnący się na usta uśmiech. Dobrze wiedział dlaczego Kenji będzie na tych zajęciach.
- Tak. Musisz tam być. Lekcje są przecudowne! - entuzjazm w głosie Michael'a powiedział mu, że ten także domyślił się czemu Kenji idzie na obronę. W sumie czego innego oczekiwałem? To krukoni... - zerknął na zegarek i orientując się, że za kilka minut będą spóźnieni na zajęcia z transmutacji, dał przyjaciołom znak że muszą już iść.
Opuścili Wielką Salę jako jedni z ostatnich.
][ ][ ][ ][
Punkt widzenia Voldemorta
Skrzywił się, gdy w jego oczy uderzył wszech obecny róż. Różowe zasłonki... różowe obrusiki na stolikach... - zadrżał niezauważalnie. Jeszcze nigdy nie widział pomieszczenia tak fatalnie urządzonego.
Po kilku godzinach tutaj, można mieć koszmary senne.
- Co pana do mnie sprowadza, panie Vane? - gdy siedząca za biurkiem kobieta odezwała się do niego, skupił uwagę na niej, zajmując wskazane krzesło.
- Czy to nie oczywiste, w jakim celu rodzic przybywa do szkoły?
- W istocie, jednak szkoła dopiero się zaczęła. Minął ledwie pierwszy tydzień, ponadto sądzę, że skutecznie potrafię poradzić sobie z krnąbrnymi dziećmi, nawet takimi trudnymi jak pański syn, panie Vane.
- Czy to przez jego krnąbrność, zmuszono go do używania krwawego pióra?
- Ależ panie Vane, co pan mówi?! Używanie krwawego pióra już lata temu zostało surowo ograniczone przez ministerstwo! Stosuje się je tylko przy podpisywaniu najważniejszy umów prawnych! Jak w ogóle może pan tak mówić? Nie powinien pan wierzyć we wszystko co opowiadają nastoletni chłopcy.
- Sugeruje więc pani, że mój syn kłamie?
- Chłopcy w jego wieku pragną zwrócić na siebie uwagę. Pański syn po raz pierwszy jest poza domem, może brakuje mu pańskiego zainteresowania?
- Mój syn nie wymyśliłby czegoś takiego, aby zyskać moją uwagę. Wierzę mu. Nie wyciągnę z tego co się stało konsekwencji od pani, profesor Umbridge. Proszę jednak pozostawić mojego syna w spokoju. Uprzedzam, że ja ostrzegam tylko raz.
- Grozi mi pan? - słodki uśmiech nie schodzący dotąd z pulchnej twarzy, pękł niczym bańka mydlana. - Proszę nie zapominać, że jestem tu na polecenie samego ministerstwa, panie Vane.
- Wiem. Właściwie zastanawia mnie, kiedy dyrektor stał się tak słaby, że pozwolił na to aby ministerstwo wmieszało się w sprawy szkoły.
- Pozwala pan sobie na zbyt wiele, panie Vane!
- Jedynie przywołuję fakty, profesor Umbridge. Sądzę też, że nasza rozmowa w tym miejscu się kończy. - wstał i ignorując wściekłość malującą się na twarzy kobiety, skierował się do drzwi. Nim wyszedł, rzucił jeszcze przez ramię:
- Jeśli cokolwiek spotka mojego syna, nie zagrzejesz miejsca w tej szkole, profesor Umbridge. - ostatnie słowa wysyczał.
Nie tylko w tej szkole... Skrzywdź go ponownie, a nie zagrzejesz miejsca na tym świecie.
][ ][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Wbrew jego obawom transmutacja a także późniejsza obrona przebiegły bez zbędnych zakłóceń. W czasie zajęć zdawało mu się, że Umbridge nie spuszcza go z oka, jednak nie zaczepiła go ani razu.
Czyżby rozmowa rzeczywiście odniosła zamierzony skutek? - zastanawiał się, kierując w stronę Wielkiej Sali na obiad. Jakby w odpowiedzi na jego myśli, usłyszał od Michael'a który właśnie go dogonił.
- Czy mi się zdawało, czy pewne różowa ropucha z bólem powstrzymywała się przed wlepieniem ci kolejnego szlabanu? - uśmiechnął się do kolegi i po tym jak usiedli przy stole, naskrobał w notesie:
Też mi się tak wydawało.
- Ciekawe, czemu była dziś tak przesadnie milutka? - słysząc pytanie wzruszył ramionami i dodał:
Być może nie spodobała jej się rozmowa z moim ojcem. - po jego słowach Michael się roześmiał.
][ ][ ][ ][
Kolejne kilka dni minęło mu bez większych problemów. Piątkowe zajęcia właśnie dobiegły końca i obecnie wybierał się do biblioteki aby uporać się przynajmniej z częścią esejów którymi był już zasypany. Jak zawsze od czasu pamiętnego omdlenia, towarzyszył mu Kenji. Szli tylko we dwóch, gdyż Michael i Antchony mieli jeszcze szlaban do odrobienia za numer który wywinęli ślizgonom na eliksirach.
A mówi się, że krukoni są tak niewinni.
Wchodząc do biblioteki rozejrzał się po zatłoczonym pomieszczeniu, w poszukiwaniu wolnego stolika. Nie dostrzegł żadnego. W sumie nie powinienem być tym zaskoczony, w końcu jutro jest pierwsze w tym roku wyjście do Hogsmeade... Wszyscy chcą uporać się z pracą domową jeszcze dzisiaj.
- Chyba będziemy musieli wrócić do pokoju. - słysząc ciche słowa Kenjego, przytaknął zgadzając się z nim.
Wezmę tylko potrzebne książki. - dodał skrobiąc na kawałku wolnego pergaminu.
- W porządku. Prowadź.
Weszli między regały. Rozglądał się po półkach, w poszukiwaniu materiałów które pomogłyby mu w napisaniu eseju na eliksiry oraz transmutację. Nie były to jedyne które miał do zrobienia, ale one były obecnie najpilniejsze.
Wyciągając kolejne tomy z półek, bez skrupułów wręczył je Kenjemu który posłusznie służył mu za tragarza. Gdy podał mu piąty tom z rzędu, usłyszał wymowne chrząknięcie, ale tylko uśmiechnął się do niego niewinnie i powrócił do poszukiwań. Skręcił w bok by wejść pomiędzy kolejne regały i zatrzymał się dostrzegając przy oddalonym od reszty stolików, samotną postać.
Chyba jednak będę mógł tu popracować.
Zbliżył się do stolika i delikatnie dotknął ramienia zaczytanej dziewczyny. Gdy ta oderwała wzrok od książki i spojrzała w jego stronę, uśmiechnął się, pytająco wskazując na wolne miejsce naprzeciw niej. Dziewzyna z niebieskim emblematem na szacie, skinęła głową i dodała cicho.
- Oczywiście, siadaj. Zastanawiałam się, jak długo będziesz jeszcze mnie unikał? Czy czekałeś na właściwą fazę księżyca?
Unikał? - zajął wskazane miejsce i pospiesznie naskrobał pytanie:
Dlaczego twierdzisz, że cię unikam?
- Sądziłam, że w zeszłym roku poznaliśmy się wystarczająco dobrze i możemy nazwać się przyjaciółmi. Najwidoczniej myliłam się skoro przez ostatnie dwa tygodnie nie raczyłeś zamienić ze mną ani słowa. - Po jej słowach, w jego myślach zapanował chaos.
Czy to możliwe, żeby Luna skądś znała Antaresa? Ale Voldemort zapewniał, że ten nie miał żadnych przyjaciół stąd... - zacisnął palce na własnej szacie i uznając, że najlepiej zagrać nieświadomego, napisał:
Sądzę, że to ty się mylisz. Nie wydaje mi się, żebyśmy się znali. Ostatnie lata spędziłem za granicą.
- Wiem. Być może jednak spotkaliśmy się w snach. Tak myślę. - Luna uśmiechnęła się do jakiegoś pierwszorocznego który właśnie mijał ich stolik, po czym chwytając jego notes, odwróciła go w swoją stronę i napisała.
Wciąż jednak nie podziękowałam ci za pomoc w znalezieniu moich rzeczy tuż przed końcem zeszłego roku. Dziękuję.
Odczytał te słowa raz, drugi i trzeci nim w pełni ich sens przedarł się do jego świadomości. Przypomniał sobie jak ostatniego dnia szkoły spędził blisko trzy godziny włócząc się z nią po zamku. Szukaliśmy przyborów którzy jej uprzejmi współlokatorzy, rozciągnęli po wszystkich salach. - wraz z tym wspomnieniem, zrozumiał jedno.
Luna wie kim jestem.
Jak? - nie napisał nic więcej, nie musiał. Znów zabrała mu notatnik i odpowiedziała w ten sam sposób.
Każdy czarodziej posiada indywidualną magię, a ja zawsze potrafiłam ją wyczuć. Mam to po mamusi.
Przytaknął nie pytając już o nic więcej. Wpatrując się w napisane przez nią zdanie przełknął nerwowo ślinę, zastanawiając się, jak wiele jest osób które mogłoby go w ten sposób rozpoznać.
][ ][ ][ ][
Gdy późnym wieczorem powrócił do pokoju, w pamięci wciąż miał echo rozmowy z młodszą krukonką. W zeszłym roku, od czasu balu, dość często rozmawiali ze sobą. Tym razem także szybko złapali wspólny język. W sumie cieszył się, że ma kogoś z dawnych przyjaciół kto wie kim jest, jednak to w jaki sposób odkryła ona jego tożsamość, wciąż budziło w nim obawy.
Sam nie posiadał tego rodzaju umiejętności, nie sądził więc żeby była ona popularna, ale myśl, że może rozpoznać go ktoś, nawet wtedy gdy się tego nie spodziewa, przyprawiła go o mdłości.
Jak mam być pewien, że nic mi nie grozi skoro mogę nawet nie zorientować się, że jestem zagrożony? Luna wiedziała kim jestem już od dwóch tygodni! Ona mi nie zagrozi, ale co jeśli to byłby ktoś inny?
Czy powinienem napisać o tym Voldemortowi? - wahał się przez moment, zaraz jednak wstał i wyciągnął z torby czysty kawałek pergaminu i długopis. W kilka minut list był gotowy. Wiadomość nie była długa:
vvv
Moja koleżanka Luna Lovegood zna prawdę. Dziś przyznała mi się, że od dwóch tygodni wie kim jestem. Wie, że byłem Harrym Potterem. Znam ją i wiem, że ona mnie nie zdradzi, ale... Niepokoi mnie sposób w jaki doszła do prawdy. Luna rozpoznała mnie po mojej magii. Powiedziała mi, że u każdego czarodzieja jest inna i ona potrafi to wyczuć.
Co jeśli nie tylko ona w Hogwarcie potrafi to zrobić? Może ktoś już mnie zdemaskował? Luna jest moją przyjaciółką, ale co jeśli prawdę odkryje ktoś kto nie życzy mi dobrze, a ja o tym nawet nie będę wiedział?
AA
vvv
Złożył kartkę i przywołując skrzatkę, polecił aby dostarczyła wiadomość jeszcze dzisiaj. Jak tylko ta zniknęła aby spełnić polecenie, opadł na łóżko, biorąc uspokajający oddech. Świadomość, że poinformował go o sytuacji, uspokoiła go.
Znajdzie rozwiązanie. Na pewno.
Odsuwając od siebie ponure myśli, podniósł się. Musiał jeszcze wziąć prysznic przed wieczorem. Zerknął na zegarek i zaklął orientując się, że musi się pospieszyć. Kenji który miał pokój tuż obok, zaraz miał przyjść, żeby pograć w szachy. Zostało mi piętnaście minut. - z tą myślą schwycił piżamę i pognał się umyć.
Gdy jakiś czas później opuszczał łazienkę, Kenji już na niego czekał. Widząc jego wymowne spojrzenie w stronę zegara, uśmiechnął się do niego przepraszająco i spojrzał na rozstawioną już szachownicę. Przysiadł na łóżku po jednej ze stron i wskazując na starszego kolegę, dał mu znak by zaczął.
Pora abym znów dostał od kogoś łupnia.
][ ][ ][ ][
Dostał łupnia, dwukrotnie i to zaledwie w ciągu pół godziny. Właśnie szykowali się do trzeciej partii. Ustawiając pionki tak skupił się na czynności, że dopiero po chwili usłyszał ciche pytanie Kenjego:
- Napisałeś mu o tym? - Przytaknął, dobrze wiedząc o co ten pyta.
- Planujesz zaufać tej dziewczynie, jak jej było... Lunie? - tym razem przerwał układanie na planszy. Spojrzał mu w oczy i ponownie potwierdził.
- Jesteś co do tego pewny? Nie zaufałeś jej zbyt szybko? Pamiętasz kim okazali się twoi przyjaciele, którym także zdecydowałeś się zaufać? Co jeśli ona również współpracuje z dyrektorem? Jesteś gotowy aż tak zaryzykować?
Wstał aby przynieść sobie blok. Otworzył go na wolnej stronie i nie zważając na to, że bazgrze, pospiesznie napisał odpowiedź.
Nie zdradzi mnie. Nie ona. Luna nigdy nie podejmie się szpiegowania mnie na czyjeś polecenie.
- Jak możesz być tego taki pewien? - tym razem głos Kenjego był dużo cichszy niż przed chwilą. Zdało mu się też, że spogląda na niego ze zrezygnowaniem. Znów schwycił blok i będąc pewnym swego, napisał:
Jestem jej jedynym przyjacielem. Luna poza mną nie ma właściwie żadnej bliższej osoby. Jestem pewien, że nie zrezygnowałaby z tego dla żadnych przywilejów które mógłby zaproponować jej Dumbledore. Nie jest tego rodzaju osobą. Poza tym, tak naprawdę nikt nigdy nie dowiedział się o naszej znajomości. Nawet Ron i Hermiona. Luna tego nie chciała. Zawsze twierdziła, że jeśli informacja o naszej przyjaźni rozejdzie się, to żarty które robią jej współdomownicy, zostaną skierowane także przeciwko mnie.
Obrócił kartkę w jego stronę, tak aby mógł ją odczytać. Kenji w dalszym ciągu nie wydawał się przekonany.
- Wciąż uważam, że to dla ciebie niepotrzebne ryzyko. Każdy kto zna twoją prawdziwą tożsamość, może okazać się twoim wrogiem. Nie będziesz znał nawet dnia ani godziny, nim niebezpieczeństwo nie uderzy w ciebie. Wtedy jednak może okazać się, że jest dla ciebie już za późno na ratunek.
Co w takim razie uważasz, że powinienem zrobić? Luna zna prawdę. Sama się o tym dowiedziała i nic już tego nie zmieni.
- Może trzeba by to zmienić? Nie myślałeś o usunięciu jej wspomnień? Wystarczy, że zapomni o tym, że cię rozpoznała. Jak chcesz, mogę to za ciebie załatwić.
Usunąć jej wspomnienia? - pokręcił stanowczo głową.
Nie ma mowy! Nawet się nie waż! Nie zgadzam się na to abyś mieszał jej w głowie i usuwał cokolwiek! Ani dziś, ani jutro! Nigdy! - uderzył pięścią w łóżko z taką siłą, że poustawiane szachy ponownie się rozsypały.
- W takim razie, może powinieneś pomyśleć o opuszczeniu Hogwartu i powrocie do Czarnego Pana?
A od kiedy ty mu ufasz?
- Nie ufam, ale wiem, że przy nim przynajmniej będziesz bezpieczny. - słysząc to westchnął i uspokajając się, napisał.
Nie wrócę. Jeszcze nie teraz. W Hogwarcie nic mi nie grozi, nie ze strony Luny. Ufam jej. Nie, nie każę ci także jej zaufać, ale proszę abyś dał jej szansę. Jak chcesz, możesz jej pilnować, możesz ją nawet śledzić, ale daj jej szansę.
- W porządku, nic jej nie zrobię, jednak w dalszym ciągu mi się to nie podoba, pamiętaj o tym. Jeśli cokolwiek się stanie, nie zawaham się.
Wiem Kenji, ale proszę, daj jej szansę.
- Dobrze, zgoda. Skoro tak tego chcesz, przyjaźnij się z nią. Ja będę miał ją jednak na oku.
W porządku. Gramy? - gdy zapytał, Kenji pokręcił głową na taką zmianę tematu, ale zaraz uśmiechnął się i odpowiedział.
- Gramy. Muszę jeszcze raz rozgromić cię na dobranoc. Wtedy będzie mi się lepiej spało.
Odpowiedział uśmiechem na uśmiech i powrócił do układania pionków. Sięgnął po króla który potoczył się po kołdrze, gdy wcześniej uderzył w łóżko. Zacisnął palce na gładkiej figurce i wypuścił ją z dłoni.
- Avis! - usłyszał jeszcze krzyk, potem była już tylko ciemność.
vvv
Zacisnął pięści na rancie blatu. Nie chciał dać po sobie poznać jak bardzo go to boli, ale i tak zatrząsł się, gdy spadł kolejny cios. Magiczny bat uderzał bezszelestnie. Nie było charakterystycznego świstu który mógłby dać mu ostrzeżenie. Razy spadały nieoczekiwanie.
Kolejne uderzenie. Kolana zdradliwie się pod nim ugięły, zdołał jednak odzyskać równowagę. Mocniej zacisnął palce na blacie.
Jeszcze tylko dwa...
Zamknął oczy, aby nie widzieć nieruchomych twarzy, zwykle obserwujących wszystko portretów. Wiedział, że zaklęcie zastoju będzie działało przynajmniej jeszcze przez pół godziny.
Wystarczająco długo, aby on zrobił wszystko co chce...
Agh. - tym razem nie zdołał powstrzymać jęku. Pod powiekami zaszkliły mu się łzy.
Jeszcze tylko dwa lata...
vvv
Chciał się utopić.
Lodowaty strumień wody spływał mu po plecach. Drżał. Każdy nerw w jego ciele zdawał się płonąć. Do świtu pozostały cztery godziny, ale wiedział, że nie pójdzie tej nocy spać. Czuł, że nie zaśnie.
Ból wypełniał każdą nawet najmniejszą komórkę jego ciała. Plecy paliły żywym ogniem przy najlżejszym oddechu. Wiedział, że ten ból będzie towarzyszył mu jeszcze przez kilka najbliższych dni, Wiedział również, ze nikt się nad nim z tego powodu nie ulituje.
Na przemian śmiał się i płakał.
- Zawsze tak było. On nie zostawił, żadnych śladów.
- Nawet gdybym chciał komuś powiedzieć, nie będzie dowodów. Moje słowo przeciwko jemu. Nigdy nie wygram. Nie z nim.
Zakręcił wodę i ostrożnie próbował osuszyć ciało. Przed oczami pojawiły mu się mroczki, gdy materiał dotknął pleców. Zacisnął zęby i wytarł się, po raz kolejny przeklinając możliwości jakie daje magia.
Nie było śladów. Magiczny bat nigdy ich nie zostawiał.
- Choć otrzymałem tak wiele ciosów, na plecach nie pozostało nawet jedno zadrapanie. Tylko szaty przesiąknięte krwią świadczyłyby o tym, że coś jest nie tak. Tylko one, ale... on je wyczyścił... jak zawsze nim pozwolił mi odejść.
Gdy się ubierał, nie płakał.
Łez już dawno mu zabrakło.
vvv
Przekręcił naszyjnik, aktywując zaklęcie po czym niepostrzeżenie przemknął obok woźnego i wyszedł na zewnątrz. Gdy owiało go chłodne powietrze, odetchnął z ulgą pozostawiając zamek za sobą. Ostatnimi czasy coraz ciężej było mu wytrzymać w jego murach. Tak, kiedyś czuł się w nim jak w domu, teraz jednak bardziej przypominał on więzienie.
Mam dość tej nieustannej obserwacji, tego że nie mogę sam opuścić pokoju wspólnego nie narażając się na atak... Czy naprawdę nie mogą dać mi w końcu spokoju? Naprawdę żądam zbyt wiele? - odsuwając od siebie ponure rozmyślania, wziął głęboki oddech i szybkim krokiem ruszył w stronę Hogsmeade. Było już późno i do spotkania nie pozostało wiele czasu. Na szczęście droga przebiegła bez zakłóceń i już wkrótce zobaczył zarysy pierwszych domów.
Przeszedł przez główną część wioski, zatrzymując się dopiero przy jednej z opuszczonych chat znajdujących się na jej przeciwległym skraju. Zatrzymał się przed nią na moment, po raz kolejny podziwiając potęgę magii, po czym otworzył rozwaloną bramkę i wszedł na zaniedbane podwórko. Jak tylko bramka się za nim zamknęła, budynek zaczął zmieniać się na jego oczach. W końcu zamiast zniszczonej chaty piętrzył się przed nim ładny, bielony budynek, którego okna rozświetlał żółtawy blask.
Zbliżył się do drzwi, nim jednak sięgnął do klamki, te otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Uśmiechnął się dostrzegając kto stoi w progu.
- Spóźniłeś się. - padło zamiast powitania.
- Wbrew pozorom opuszczenie zamku nie jest tak proste jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza dla mnie.
- Wciąż...
- Oczywiście, Dumbledore skutecznie o to dba. - w jego głosie zabrzmiała gorzka nuta ale nawet nie próbował jej zatuszować. Naprawdę zaczynał mieć tego wszystkiego dosyć.
- Nie poddawaj się mój mały Varjo, nie wolno ci się podawać. Obiecuję ci, że ten Stary Idiota wkrótce za to zapłaci. Za wszystko. - po tych słowach Czarny Pan zbliżył się i przesunął delikatnie palcami po jego policzku. Chwilę później przyciągnął jego twarz do siebie i złożył na wargach delikatny pocałunek.
- Chodź, pomogę ci zapomnieć. - pozwalając na to by ich usta ponownie się złączyły przymknął oczy. Nie zaprotestował gdy zimne palce zamknęły się na jego nadgarstku i został wciągnięty do wnętrza.
Chciał zapomnieć.
Wzięty w objęcia, pozwolił mu się nieść.
Wiedział dokąd idą. Wiedział, że już wkrótce nie będzie musiał myśleć o niczym, choć przez krótką chwilę.
Zdołam zapomnieć... o wszystkim.
vvv
Siąpiący z nieba deszcz, już dawno przemoczył jego szaty. Zaklęcia ogrzewające przy takiej pogodzie nie na wiele się zdawały i czuł, że zaczyna szczękać zębami. Szedł przed siebie, mocno zaciskając palce na różdżce.
Był wściekły.
Nie dość, że spotkanie przeciągnęło się bardziej niż to przewidywał i był spóźniony ponad godzinę, to jeszcze wadliwy świstoklik wyniósł go daleko od miejsca docelowego. Jakby tego było mu mało, znalazł się na kilku kilometrowym obszarze antyaportacyjnym. Pozostał mu blisko kilometr do przejścia i był pewien, że ktoś za to zapłaci.
- Słono zapłaci. Cholera! - zaklął zmuszony do ominięcia kolejnego zwalonego pnia. Znajdował się spory kawałek od ściany lasu a i tak co rusz natykał się na zwalone pnie i wystające konary. Teren nie zachęcał do spacerów i był pewien, że osoba przez którą znalazł się w takim położeniu wkrótce odczuje tego konsekwencje.
- Z pewnością zmuszę go do... - jego myśli urwały się gdy niespodziewanie tuż przy jego uchu świsnął czerwony promień zaklęcia. - Co jest? - różdżka dotąd ukryta w rękawie, momentalnie znalazła się w jego dłoni. Rozejrzał się. Okolica w dalszym ciągu zdawała się pusta.
Pułapka? - Ponownie się rozejrzał i przyspieszył kroku. Nie pozostało mu nic innego. - Nie sądzę, żeby było to przypadkowe zaklęcie... - nie pomylił się. Nim pokonał sto metrów kolejne czar uderzył prosto w niego. Tym razem skutecznie.
Upadł. Różdżka potoczyła się po trawie.
- Żegnaj. - usłyszał tuż przy uchu cichy szept, nie był jednak w stanie obrócić głowy, aby spojrzeć kim jest jego oprawca. - Nikt cię tu nie odnajdzie. - dobiegły go jeszcze ciche słowa, zaraz po tym oddalające się kroki stały się jedynym dźwiękiem przebijającym się przez nieprzerwanie siąpiący deszcz.
Został sam.
Cholera! - zaklął ponownie, starając się zmusić własne ciało do ruchu. Bezskutecznie. Zaklęcie nie puszczało. - Nie mogę tu zginąć... Nie mogę. - starając się uspokoić, skupił się na własnym wnętrzu. Wiedział co musi zrobić. Taki wysiłek mógł go zabić, ale nie miał wyboru. Wiedział, że jeśli nic nie zrobi, nie będzie miał żadnych szans.
Nie będę bezczynnie czekał.
Skupił się i opuścił zasłony.
Ziemia zadrżała, a jemu samemu ponownie zabrakło tchu. Zignorował to i wysłał wezwanie. Nie miał już sił na ucieczkę.
To moja jedyna szansa...
Zacisnął zęby i w sygnał wlał całą moc która mu jeszcze pozostała. Czuł jak magia rozrywa mu płuca. Zakrztusił się własną krwią.
Wszystko spowił mrok.
][ ][ ][ ][
Poderwał się i krztusząc się, przechylił się przez łóżko, pozbywając zawartości żołądka. Żółć przemieszana z krwią spadła na posadzkę. Ledwie to zauważył, myślami wciąż był we wspomnieniach. Niedawno ujrzane obrazy raz po raz ukazywały mu się na nowo.
Nagle poczuł, że ktoś delikatnie zmusza go do położenia się na poduszkach. Zamrugał dopiero teraz orientując się, że wciąż jest przy nim Kenji. Starszy chłopak usunął właśnie ślady po wymiocinach i przysiadł przy nim, na brzegu łóżka.
- Kolejne wspomnienia? - słysząc ciche pytanie, zdobył się jedynie na to, żeby przytaknąć. Pulsowanie na skroniach sprawiło, że pokój zawirował, zamknął więc oczy, czekając aż wirowanie ustanie.
- Chcesz o tym porozmawiać? - kolejne pytanie, sprawiło, że pospiesznie zaprzeczył i zadrżał czując uderzenie bata, tak realne, jakby właśnie ktoś go uderzył. Nie nie chciał o tym mówić. Ani jemu, ani nikomu innemu.
Nigdy.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać, spróbuj się trochę przespać. Do świtu wciąż mamy jeszcze kilka godzin, a ty potrzebujesz snu. Zgodził się z nim i zmuszając się do tego by na niego spojrzeć, ręką dał mu znać, że może iść. Kenji zaprotestował.
- Nie. Zostanę. Ty śpij.
Nie mając siły się kłócić, przymknął oczy i znieruchomiał. Miał nadzieję, że gdy nie będzie się ruszał, Kenji pójdzie.
Nie powinien wciąż przy mnie siedzieć. Też należy mu się odpoczynek. - starając się wyrównać oddech, udawał,że zasypia.
Nawet nie zorientował się, kiedy sen naprawdę schwytał go w swe objęcia.
][ ][ ][ ][
Gdy obudził się ponownie, słońce już wstało, a Kenji nie siedział dłużej przy nim. Czyli poszedł się położyć... to dobrze. - pomyślał i usiadł ostrożnie. Zakręciło mu się w głowie, ale to zignorował. Odrzucił kołdrę na bok i spuścił nogi na ziemię, nim jednak zdołał wstać, dobiegło go skrzypnięcie drzwi od łazienki. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł Kenjego.
Czyli jednak nie spał.
- Obudziłeś się. Jak się czujesz? - w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Nie czuł się dobrze, ale nie chciał martwić tym Kenjego.
- Pamiętasz coś z wczorajszej pobudki? Pamiętasz, że wymiotowałeś? Avis, zwymiotowałeś krwią, wiesz o tym? Może powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego, albo powiedz Czarnemu Panu gdy... - przerwał mu ruchem ręki i przywołując blok, odpowiedział.
Nie, nic mu nie mów. Zresztą to nic takiego, sądzę, że po prostu ponownie wspomnienia zmieszały się z rzeczywistością. Mój mózg pewnie zaczyna się już gubić w tym co jest prawdą a co tylko wspomnieniem.
- Nie możesz mieć co do tego pewności. Wciąż uważam, że powinieneś się z kimś skonsultować, nawet jeśli wywołały to twoje wspomnienia.
Nie, to naprawdę niepotrzebne. Nic mi nie będzie.
- Avis...
Nie! - tym razem potrząsnął głową i podniósł się, kończąc rozmowę. Wyciągnął z szafy czysty zestaw ubrań i szatę, po czym skierował się do łazienki. Gdy zamykał za sobą drzwi, dostrzegł niezdecydowanie na twarzy przyjaciela. Wiedział, że ten się o niego troszczy, ale nie zamierzał pozwolić mu na poinformowanie go o tym co się stało.
Jeśli to zrobi, opuszczę Hogwart nim nastanie noc... Na to nie mogę pozwolić. Za żadną cenę...
][ ][ ][ ][
Gdy pół godziny później wrócił do pokoju odświeżony i całkowicie obudzony, zastał Kenjego wciąż siedzącego w tym samym miejscu. Teraz jednak trzymał on w ręku jakiś pergamin.
- Była tu twoja skrzatka, zostawiła to dla ciebie.
Biorąc pergamin do ręki, wiedział już co na nim jest. Nie pomylił się. Wiadomość zawierała zaledwie dwa zdania.
vvv
Dziś o dziesiątej przy Wrzeszczącej Chacie. Weź ze sobą bransoletkę którą wręczyłem ci na twoje urodziny.
M
vvv
- Co napisał?
Oddał mu pergamin, aby też mógł go przeczytać po czym wyciągnął kufer na środek pokoju, by znaleźć bransoletę. Prawdę mówiąc wydawała mu się tak dziewczęca, że wrzucił ją do kufra i zupełnie nie pamiętał, gdzie wylądowała.
To będzie długi poranek. - pomyślał z przekąsem i zabrał się za poszukiwania.
][ ][ ][ ][
Pogrubiona czcionka - słowa które Avis lub inni zapisują w czasie rozmów.
Pochyła czcionka - myśli bohaterów.
Koniec rozdziału 32
