PRZECZYTAJ !

Na początek kilka informacji. Jak wiecie tekst ten wygrał, dlatego jego biorę w moje rączki. Z uwagi na to że to dość stary tekst, biorę go na warsztat tak jak Cienia. Tym razem jednak publikuję dalej w tym samym pliku że się tak wyrażę. JEŚLI NIE MOŻESZ TU SKOMENTOWAĆ PROSZĘ O KOMENTARZ POD TEKSTEM SHADOW OF THE DARK LORD. ( fanfiction nie pozwala dwa razy skomentować tego samego rozdziału ) W okolicach 9 rozdziału to się wyrówna. Dlaczego dziewiątego? Cóż mała niespodzianka jeszcze z pierwowzoru tego tekstu mam na komputerze trzy dodatowe rozdziały, publikowane dawno temu i jeszcze dłużej ponownie nie pokazywane.

/ \/ \/ \/ \

ŚWIATŁO DWÓCH ŚWIATÓW

/ \/ \/ \/ \

Ten tekst stanowi swoistą mieszankę dwóch światów stworzonych przez znanych większości z was pisarzy. Akcja opiera się na realiach zaciągniętych ze świata Harry'ego Pottera oraz świata wykreowanego przez Tolkiena. Akcja umiejscowiona jest pomiędzy Silmarillionem- a Hobbitem. Powinna wylądować gdzieś w okolicach niedokończonych opowieści, jednak nie ma tu takiego działu. Poza tym nie ukrywam, że wpisanie słówka crossover bardzo ogranicza wyszukiwarkę portalu FanFiction...

Jak zaznaczyłam w opisie para jest dosyć zaskakująca - Harry/Thranduil - jednak myślę, że to przełkniecie. Ach i żeby nie było, że nie uprzedzałam jest to historia z wątkiem miłości pomiędzy dwoma mężczyznami ( jeśli ktoś jeszcze nie zaskoczył po imionach. Obiecuję uprzedzać gdy pojawią się bardziej dosadne sceny dla tych co ich nie lubią i wolą pominąć.

/ \/ \/ \/ \

W tym rozdziale pojawia się tylko kilka typowo plastycznych poprawek.

/ \/ \/ \/ \

Rozdział 1

Skazany na samotność

Samotność jest przyjemnością dla tych,

którzy jej pragną i męką dla tych,

co są do niej zmuszeni.

Władysław Tararkiewicz

xxx

/ \/ \/ \/ \

Rhovanion - Mroczna Puszcza, noc - Thranduil

Przewracał się z boku na bok. Czas płynął nieprzerwanie, jednak upragniony sen nie nadchodził. Łóżko zdawało mu się niewygodne, a pościel ciążyła tak, jakby była z kamienia. W końcu otworzył oczy i z westchnieniem, odrzucił przykrycie. Lniana kołdra wylądowała na ziemi, ale zupełnie się tym nie przejął. Usiadł i odgarnął z twarzy długie kosmyki, czując, że dalsze leżenie nie ma sensu. Wiedział, że nie zaśnie. Nie tej nocy. Sięgnął po pozostawioną na krześle wierzchnią szatę, narzucił ją na sięgającą kolan koszulę i opuścił duszną komnatę.

Przechodząc przez kolejne korytarze, mijał milczących strażników. Pozdrawiali go skinieniem głowy, jednak żaden z nich nie próbował go zaczepić, czy zatrzymać. W żaden inny dzień, nie zdołałby wyjść bez ochrony, ta noc jednak była wyjątkowa. Tak, dziś, nikt mu nie przeszkodzi. Nie odważą się... Kiedy szedł jedynym dźwiękiem mącącym panującą w pałacu ciszę, był szelest jego własnych szat. Gdy wreszcie znalazł się na zewnątrz i owiało go chłodne powietrze, odetchnął. Powoli ruszył w dół zbocza, pozwalając na to, żeby na tę krótką chwilę, myśli pochłonęły go całkowicie.

Las o tej godzinie był tak cichy, że zdawał się niemal martwy. Świergot ptaków umilkł dawno temu, a zwierzęta pochowały się w swoich norach. Do świtu nie pozostało wiele czasu. Nie była to odpowiednia pora na spacery, lecz nie miało to dla niego znaczenia. Spoglądając w górę na powoli szarzejące niebo, tak naprawdę myślami był daleko od tego miejsca.

Lata mijały. Jeden rok upływał po drugim, ale tak naprawdę, dla niego czas zatrzymał się w miejscu. Nie potrafił zapomnieć. Chociaż minęło tak wiele dekad, to jego obraz wciąż nawiedzał go w snach. Widział go, nie tylko w majakach sennych. Zdarzały się dni, gdy dostrzegał, że stoi tuż obok niego. Wielokrotnie łapał się na tym, że słyszy za sobą jego melodyjny śmiech. Niestety, za każdym razem gdy się odwracał, okazywało się to jedynie bolesnym złudzeniem... To raniło. Raniło tak bardzo, że czasem musiał walczyć z samym sobą, aby powstrzymać zbierające się pod powiekami łzy. Nie wolno mu było płakać. Na szczęście zwykle był w stanie ukryć to przed innymi, niestety jednak, przed samym sobą nie potrafił. Nie umiał odciąć się od tych uczuć i chyba nawet nie chciał. Elenion był jedynym który kiedykolwiek zruszył jego serce i wspomnienia o nim, były najcenniejszym co mu teraz pozostało.

Brakowało mu go. Brakowało tak bardzo, że miał ochotę krzyczeć. W noc taką jak ta, chciał go przy sobie bardziej niż jakiegokolwiek innego dnia. Nie potrafił spać, jeść ani pozostać w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Sto pięćdziesiąt siedem lat temu, dokładnie co do dnia, Elenion zniknął. Został wezwany do nagłego przypadku i wszelki słuch o nim zaginął. Szukali go wszyscy. On sam szukał go bez wytchnienia całymi tygodniami... niestety, przepadł bez wieści. Plotkarze zastanawiali się czy nie uciekł, ale on wiedział, że to niemożliwe.

Elenion nigdy by mnie nie zostawił.

- Nie miałeś ku temu powodu... - westchnął, wychodząc na niewielką polankę. Rozejrzał się, czując bolesne ukłucie głęboko w piersi. Nie kierował się tutaj, jednak po raz kolejny nogi same go tu przyniosły.

Miejsce od którego wszystko się zaczęło.

- To tutaj spotkaliśmy się po raz pierwszy... - szepnął, czekając, aż Elenion wyjdzie spomiędzy drzew i uśmiechnie się do niego promiennie. Wiedział, że to złudne nadzieje, ale i tak czekał. Każdego roku, od czasu jego zaginięcia czekał tu do rana, nie potrafiąc wyzbyć się nadziei, że pewnego dnia Elenion się pojawi. Chociaż było to absurdalne, nie umiał zaakceptować jego śmierci. Wszystko zdawało się temu przeczyć, a i tak czuł, że on żyje.

Oficjalnie po upłynięciu roku od zaginięcia, zaakceptował uznanie Eleniona za zmarłego. Jako władca zgodził się na zawarcie nowego związku i dał Mrocznej Puszczy dziedzica. Przez lata robił to, czego od niego oczekiwano. Stał się przykładnym ojcem i mężem. Dbał o to, aby żadnemu z członków jego rodziny, niczego nie brakowało. Mieli wszystko co można było otrzymać, wszystko poza jego sercem.

Tragedia mająca miejsce siedemdziesiąt lat temu, także tej sytuacji nie zmieniła. Nie potrafił ofiarować miłości własnemu dziecku, choć wiedział, że po śmierci matki, ten rozpaczliwie go potrzebował. Kochał go, ale bał się to okazać. Obawiał się, że wtedy także i jego straci. Straci syna i będzie cierpiał jeszcze dotkliwiej.

- Tego już bym nie zniósł... - Po raz kolejny spojrzał w czyste niebo, przybierające teraz pomarańczową barwę i zawrócił w stronę cichego pałacu. Gdy szedł, pod jego stopami nie trzasnęła ani jedna gałązka.

/ \/ \/ \/ \

Szkocja, Hogwart, noc - Harry

Blade światło księżyca rzucało cienie na zdradliwą taflę Czarnego Jeziora. Coraz silniejsze podmuchy wiatru burzyły wodę i wyginały ciężkie gałęzie drzew, które w mroku zdawały się niemal żywe. Nie padało, ale temperatura spadła do zaledwie dziesięciu stopni. Wszystko wskazywało na to, że pierwszy lipca nie powita ich piękną pogodą.

Wsuwając przemarznięte ręce pod pelerynę, odwrócił się w stronę pogrążonego w mroku zamku. Dawno minęła północ i jego obecnie nieliczni mieszkańcy pogrążeni byli w spokojnym śnie. Sam także już dawno powinien do nich dołączyć, ale nie mógł zebrać się w sobie i wrócić do pustego pokoju. Nie chciał ponownie zostać otoczony przez cztery kamienne ściany. Ostatnimi czasy, dusił się w zamknięciu.

Nie daję już rady...

Po Ostatecznej Bitwie która rozegrała się zaledwie dwa miesiące temu, wciąż nie potrafił się odnaleźć. Wspomnienia walki w której nie tak dawno brał udział, powracały do niego, gdy tylko zostawał sam. W żadnym razie, nie było pomocne to, że był obecnie jedynym uczniem w zamku. Wszyscy w tym roku nieco wcześniej wyjechali, aby się wykurować i spędzić czas z własnymi rodzinami. Nawet Ron z Hermioną wrócili do siebie.

Owszem chcieli zostać z nim w zamku, ale po namowach rodziców, zdecydowali się na powrót do domów. Zresztą i tak by ich nie zatrzymał. Wiedział, że powinni być teraz z najbliższymi. To, że ja nie mam na tym świecie nikogo, nie znaczy, że oni mają przez to tracić... nie muszą siedzieć ze mną skoro mają własne rodziny które bardzo się o nich martwią. - przymknął oczy, żałując, że i on nie ma kogoś kto by go po prostu przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Oczywiście, nie był w Hogwarcie całkiem sam. Poza nim w zamku przebywał jeszcze Dumbledore, Sprout oraz McGonagall. Przez ostatnie dni wiele z nimi rozmawiał, spędzał nawet w ich towarzystwie swój wolny czas. Wiedział, że nie powinien czuć się samotny, ale rozmowy z profesorami nie były w stanie wypełnić pustki w jego sercu. W takich chwilach żałował, że nie ma przy sobie przyjaciół którym mógłby się wygadać. Przyjaciół, przed którymi nic nie musiałbym ukrywać. Tak, gdy McGonagall czy Sprout pytała go jak czuje, zawsze odpowiadał, że wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę było zupełnie inaczej. Nic nie było w porządku. Bał się. To co się z nim działo, zaczynało go coraz bardziej przerażać.

- Powinienem był wyjechać do wujostwa. Tam przynajmniej nie miałbym wystarczająco dużo czasu na myślenie o czymkolwiek. Może wtedy to wszystko byłoby łatwiejsze do zniesienia? - potarł dłonie, czując przenikliwe zimno w kościach i otulił się szczelniej peleryną. Niestety nie na wiele się to zdało, ból z przemarzniętych stawów stawał się coraz dotkliwszy. Siedział nad wodą jeszcze przez moment, w końcu jednak podniósł się, poddając.

- Niech cię cholera. Nawet po śmierci, nie dasz o sobie zapomnieć, Voldemort. - wyszeptał i naciągając kaptur na głowę, powoli skierował się w stronę zamku. Miał nadzieję, że nie spotka nikogo po drodze. Nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, że wciąż nie śpi. Zbyt wiele osób już się o niego martwiło i nie zamierzał dokładać im kolejnych trosk.

/ \/ \/ \/ \

Droga powrotna do komnat w których obecnie sypiał, nie zajęła mu wiele czasu. Tuż po zakończeniu roku szkolnego, otrzymał własne kwatery mieszczące się niedaleko głównego wejścia do zamku. Nie było sensu, aby sam przebywał w wieży Gryffindoru i dyrektor wybrał dla niego to lokum. Kwatery nie były duże, ale spokojnie wystarczały na jego niewielkie potrzeby. Zresztą po tylu latach mieszkania w ciemnej komórce pod schodami, wcale nie wydawały mu się takie maleńkie. Miał do własnej dyspozycji łazienkę, sypialnię i nieduży salonik z kominkiem przed którym mógłby siedzieć godzinami. Kolejną zaletą, była sama lokalizacja, która umożliwiała mu swobodne opuszczanie zamku, bez niepokojenia postronnych osób. Nie, nikt nie straszył go już dłużej ciszą nocną, ale czasami odnosił wrażenie, że tak dla odmiany, zbyt wiele uwagi przykładają do jego zdrowia i dobrego samopoczucia. Powoli zaczynało go to męczyć.

- Wiem, że po prostu troszczą się o mnie. Zdaję sobie sprawę, że robią wszystko, żeby mi pomóc, ale... - westchnął i dodał już w myślach: Mam już dosyć tej ich nieustannej obserwacji... I tak nie są w stanie mi pomóc. Nie mogą cofnąć tego co zrobił mi Voldemort. Nie potrafią również dojść do tego, co obecnie mi dolega.

- Ta ich nadmierna troska sprawia jedynie, że czuję się jeszcze słabszy niż jestem. Czasami traktują mnie jak jajko które może się w każdej chwili rozbić.. wolałbym żeby przestali. - zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym lisa skradającego się pomiędzy drzewami. Gdy Dumbledore pozwolił mu wybrać jeden z magicznych obrazów, który będzie strzegł wejścia do jego kwater, ten od razu przyciągnął jego uwagę.

- Gaer Dae - jak tylko wypowiedział hasło, obraz odsunął się bezszelestnie, ukazując ciemne wejście. Gdy zaś skrył się wewnątrz pokoju, rama równie cicho powróciła na swoje miejsce.

/ \/ \/ \/ \

Zrzucił z siebie nawilgłą od siedzenia na trawie pelerynę i opadając na ustawiony przed kominkiem fotel, wyciągnął zmarznięte palce w stronę wesoło trzaskającego ognia. Czując, jak ciepło powoli przenika do wnętrza jego ciała, uśmiechnął się, wdzięczny skrzatom za pamięć. Ostatnimi czasy chłód stał się jego najgorszym wrogiem. Szybko robiło mu się zimno nawet w dni, gdy inni chodzili w krótkim rękawku. Kiedyś tak nie było. Przeważnie to Ron marzł jako pierwszy. Tak szczerze, to po dzieciństwie spędzonym z wujostwem był przyzwyczajony do zimna i rzadko kiedy zwracał na nie uwagę... Teraz jednak, w wyniku jednego ze skutków ubocznych bitwy, wszystko nieodwracalnie się zmieniło.

- Prezent pożegnalny od ciebie, co nie Voldemort? - sarknął sam do siebie, pocierając skostniałe palce. Gdyby mój przeklęty refleks nie zawiódł i odskoczyłbym trochę dalej to... - urwał myśl, wpatrując się w ogień który teraz całymi dniami płonął w jego komnatach. Od czasu Ostatecznej Bitwy, nawet w pogodne dni miał rozpalony kominek, który przyjemnym ciepłem zalewał całe pomieszczenie. Zawsze też, gdy opuszczał komnaty, narzucał na ramiona grubą pelerynę. Czasem niestety, tak jak tej nocy, było to trochę za mało. Teraz wciąż było lato, wolał jednak nie zastanawiać się, jak da sobie radę gdy nadejdą mrozy.

Pomfrey która badała go tuż po zdarzeniu uznała, że i tak miałem wiele szczęścia, bowiem oberwałem jedynie rykoszetem. Pełna siła zaklęcia zabiłaby mnie. Jakbym w ogóle zakładał, że Voldemort rzuca we mnie czymś co nie jest kolejną śmiertelną klątwą.

- Szkoda tylko, że skutki tego cholerstwa tak bardzo mnie ograniczyły. - przełknął ślinę i ponownie spojrzał na własne dłonie, ostrożnie poruszając palcami. Nawet w cieple ręce wciąż były sztywne, a ich ruchy mało precyzyjne. Postronna osoba pewnie powiedziałaby, że nie wygląda to tak źle, być może niektórzy nawet nie zauważyliby specjalnej różnicy. Niestety sam dobrze ją czuł. To prawda, że gdy jadł, czy robił cokolwiek innego, działały na tyle, że nie potrzebował pomocy osób trzecich. Nie miał w nich już tyle siły co dawniej i czasem wykonywał coś nieco wolniej, ale dało się z tym żyć. Nie, najbardziej bolał go fakt, że nie może już dłużej latać. Sterowanie miotłą wymagało ogromnej precyzji i siły w rękach, a tego już nigdy nie odzyska.

- Nigdy więcej nie zagram jako szukający - zapatrzył się w ogień. Ziewnął gdy zegar na ścianie uderzył dwukrotnie, wybijając drugą. Zmęczenie dawało o sobie znać, ale nie spieszyło mu się do położenia się spać. Nie chciał śnić. Koszmar który od kilku miesięcy nawiedzał go niemal każdej nocy, skutecznie odpędzał senność. Sny dotyczące bitwy także nie są przyjemne... - pomyślał pamiętając o tym, że jutrzejszej nocy będzie mógł pozwolić sobie na kolejną dawkę eliksiru Słodkich Snów. Wtedy przynajmniej trochę odpocznę. – westchnął, nawet nie próbując zmusić się do położenia. Zapatrzony w migotliwy blask płomieni pozwolił myślom swobodnie płynąć. Nawet nie zauważył kiedy ponownie powróciły one do wydarzeń mających miejsce dwa miesiące wcześniej.

vvv

Przedzierał się przez Zakazany Las nie zważając na gałęzie rwące mu ubranie i raniące do krwi odsłoniętą skórę. Spieszył się. Voldemort był tuż za nim. Wiedział, że musi wejść tak daleko w las, jak tylko zdoła, nim ten go dopadnie. Wciąż byli zbyt blisko Hogwartu pełnego przerażonych dzieci. Nie mógł pozwolić, żeby zostały wmieszane w tą bezsensowną wojnę.

- Powinni żyć nieświadomi tego jakie koszty niesie ze sobą prawdziwa wojna... - zadrżał, na wspomnienie ciała pierwszorocznego krukona, o które potknął się wybiegając z zamku. Dlaczego nawet tak małe dzieci muszą ginąć? Dlaczego nie możesz po prostu zgnić w lochu, Voldemort? Cholera. - zaklął, potykając się niespodziewanie o wystający korzeń. Udało mu się odzyskać równowagę, ale odległość między nim a Voldemortem drastycznie zmalała.

Odgłos kroków goniącego go Voldemorta był coraz głośniejszy. Nie musiał się odwracać, by mieć pewność, że za chwilę znajdzie się w zasięgu jego zaklęć. Cichy szept który ułamki sekund później przyniósł ze sobą wiatr, zmusił go do rzucenia się na ziemię. Świsnęło i tuż nad nim przeleciał jasnozielony promień avady. W ostatniej chwili przeturlał się na bok, mocno zaciskając palce na własnej różdżce.

- Tylko na tyle cię stać?! - zawołał, posyłając jednocześnie niewerbalny Ignis - nie zamierzał bawić się w zaklęcia rozbrajające. Do jego uszu dotarł syk Voldemorta.

Trafiłem.

- Powinieneś popracować nad refleksem! - krzyknął z satysfakcją i powtórzył czar. Zaraz po tym musiał odskoczyć w bok, aby uchylić się przed fioletowym promieniem. Niestety tym razem zrobił to sekundę za późno... jęknął czując paraliżujący ból w lewym ramieniu. Zacisnął jednak zęby i odpowiedział urokiem na urok:

- Venenum - nawet nie wiedział skąd mu się ten czar wziął, jednak jęk który wydobył się z ust Voldemorta upewnił go, że znów dosięgnął celu. Wykorzystując chwilę jego rozproszenia, posłał w niego ponownie to samo zaklęcie, po czym poderwał się z ziemi i nie zważając na ból, ruszył biegiem przed siebie.

Nadal jesteśmy zbyt blisko zamku...

vvv

Potrząsnął głową, chcąc odegnać nachalne wspomnienia. Przeciągnął się, rozprostowując zdrętwiałe od zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji, mięśnie. Może powinienem napisać list do Rona i Hermiony? Od ponad tygodnia nie otrzymałem od nich żadnej wiadomości. Uznając, że to całkiem niezły pomysł, podniósł się z nadzieją, że pisanie przynajmniej na moment pozwoli mu oderwać się od ponurych rozmyślań.

Wciąż było ciemno, a płonący w kominku ogień nie dawał wystarczająco wiele światła, dlatego sięgnął po różdżkę i zapalił dodatkowo stojącą na biurku świeczkę. Wyciągnął z szuflady pergaminy, pióro i atrament, po czym usiadł zastanawiając się od czego zacząć. Pewien, że list do Rona będzie łatwiejszy, umoczył pióro w atramencie i napisał:

vvv

Cześć Ron,

Jak Ci mija początek wakacji? Wiem, że w sobotę był mecz, udało ci się go zobaczyć? Ostatnio pisałeś, że twój tata zdobył na niego bilety, mam więc nadzieję, że dotarłeś na stadion. Wierzę, że to musiało być niezapomniane widowisko. Może następnym razem zdołamy wybrać się we dwójkę? Reporterzy powoli tracą zapał i myślę, że jest nadzieja. Jeszcze z miesiąc i w końcu się znudzą oglądaniem zamkniętych bram zamku. Zresztą jak długo mogą pisać o tym samym? Mdli mnie jak tylko słyszę to ich "Chłopiec-który-po-raz-kolejny-przeżył-i-pokonał-tego-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać."

Skoro już muszą wymyślać jakieś nienormalne przezwiska, nie mogliby wpaść na coś ciekawszego? Po prawie siedemnastu latach wypadałoby wykazać nieco więcej inwencji, nie uważasz? Czy ja naprawdę wymagam zbyt wiele? Nie, lepiej na to nie odpowiadaj...

U mnie wszystko w porządku, choć piekielnie się tutaj nudzę. Chciałbym wyjść przynajmniej do Hogsmeade, ale jak na razie Dumbledore pozostaje w tej kwestii nieugięty. Zdaję sobie sprawę, że chodzi mu wyłącznie o moje bezpieczeństwo, ale powoli zaczynam dusić się w tym przeklętym zamknięciu.

Mam nadzieję, że Twoje wakacje są pełne wrażeń i nie musisz męczyć się tak jak ja. Napisz mi co u Ciebie i jak się ma twoje rodzeństwo. Ach i wiesz może co u Hermiony? Pisała może do Ciebie? Mój ostatni list chyba do niej nie dotarł...

Twój przyjaciel

Harry

vvv

Posypał atrament piaskiem i dmuchnął na pergamin. W końcu zadowolony z rezultatu. odłożył go na bok, żeby atrament do końca wysechł. Poruszył nadgarstkiem by rozluźnić obolałą rękę i sięgnął po czysty zwój pergaminu. Nawet jeśli Hermiona nie odpowiedziała na ostatni list, nic nie stoi na przeszkodzie żebym napisał do niej kolejny. Zamoczył pióro w kałamarzu i przykładając je do papieru, zaczął:

vvv

Droga Hermiono,

Nie odpisałaś na ostatni mój list i zaczynam sądzić, że najpewniej nawet on do Ciebie nie dotarł. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się Ciebie złapać zanim ponownie wyruszysz. Jak przebiega Twoja podróż? Wyprawa do okoła świata musi być niesamowitym przeżyciem. Czy dotarłaś już do Egiptu? Widziałaś może sfinksa i piramidy? Naprawdę są tak ogromne jak pokazują to w książkach? A i jak się mają Twoi rodzice? Czy wszystko u nich w porządku? Liczę na to, że Twoja mama i maluszek mają się dobrze. Wspominałaś, że rozwiązanie będzie w październiku... Wiecie już jak będzie miał na imię?

U mnie wszystko po staremu. W dalszym ciągu spędzam wakacje pod skrzydłami nadopiekuńczego Dumbledore'a i zapewne posiedzę tutaj przynajmniej do początku kolejnego roku szkolnego. Jak reporterzy nie zrezygnują, to pewnie nawet dłużej. Niestety dyrektor czasami bywa przesadnie ostrożny... Chciałbym się stąd wyrwać, ale na razie nie mam zbyt wiele okazji na spacery poza terenami zamku. Liczę jednak, że wraz z...

/ \/ \/\/\

- Aghh - syknął wypuszczając pióro z ręki. Atrament rozlał się tworząc kleksa na pergaminie. Nie zwrócił na to uwagi. Przeraźliwy pisk zmusił go do przyciśnięcia dłoni do uszu. Kątem oka spojrzał na stojący na biurku zegarek i zaraz potem zacisnął powieki, gdy blask świecy stał się zbyt dokuczliwy. Uczucie było potworne. Miał wrażenie, że ktoś wwierca mu się czymś ostrym w uszy. Rozpaczliwie próbował skupić się na równym oddychaniu, ale słabo mu to wychodziło. Niemo błagał żeby atak szybko przeminął.

Minęła całą wieczność, nim pisk ustał, pozwalając mu wreszcie odetchnąć. Zmusił się do ponownego spojrzenia na zegarek po czym drżącą ręką otarł pot z czoła i odchylił się na krześle, czekając aż bicie serca zwolni do normalnego rytmu. Gdy w końcu mógł pozwolić sobie na jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, schylił się i wysunął najniższą szufladę. W środku leżał nieduży zeszyt, oprawiony w czerwoną skórę. Otworzył go i biorąc jeszcze jeden uspokajający oddech, umoczył pióro w atramencie i zapisał:

vvv

1 lipca 1998 roku

Dzisiaj o trzeciej nad ranem, nastąpił kolejny atak. W tym tygodniu zdarzył się już po raz trzeci. Z każdym kolejnym pisk staje się coraz bardziej przeszywający. Tym razem unieruchomił mnie na blisko siedemnaście minut. Z każdym dniem ataki są gorsze. Nie chcę nawet myśleć o tym, co będzie jeśli naprawdę ogłuchnę nim Pomfrey odnajdzie przyczynę tych napadów... Tak bardzo się boję...

vvv

Odłożył pióro do kałamarza i przytrzymał stronę, czekając aż atrament przeschnie. Przez chwilę wahał się, ale w końcu, przygryzając wargę, cofnął się o kilka kartek. Mocno zaciskając palce na rancie, wybiórczo odczytywał kolejne wpisy,

vvv

9 kwietnia 1998

To się znowu stało. Tym razem ten potwory pisk wydawał mi się jeszcze głośniejszy niż ostatnim razem. Sam atak także się wydłużył i trwał niemal przez pięć minut. Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje i jak mogę to powstrzymać. Za każdym razem jest to coraz dłuższe i bardziej bolesne. Czemu Pomfrey nie potrafi odnaleźć przyczyny? Przecież jest uzdrowicielem! Chcę żeby to się wreszcie skończyło.

vvv

16 kwietnia 1998

Atak trwał osiem minut. Osiem. Był o całą minutę dłuższy od poprzedniego. Jak niemal w każde popołudnie w ostatnim czasie, byłem na kontroli u Pomfrey. Niestety ona znów nie mogła zrobić nic więcej poza kolejnym przebadaniem mnie i zakropieniem uszu następnym eksperymentalnym eliksirem... Czy już zawsze tak będzie? Jak długo to jeszcze będzie trwało?

vvv

28 kwietnia 1998

Zaczyna mnie to wszystko przerażać. Pomfrey jakiś czas temu konsultowała się z Uzdrowicielem Rafaelem z Munga. Ten przybył dzisiaj przed południem i przebadał mnie. Siedział ze mną przez ponad godzinę, ale jemu także nie udało się odnaleźć przyczyny mojego stanu... Nie zna jej, ale coś mi powiedział... Coś, o czym wolałbym nawet nie myśleć... Powiedział, że każdy kolejny atak powoduje maleńkie uszkodzenia gdzieś wewnątrz moich uszu. Orzekł, że jeśli te ataki wkrótce nie ustaną, może nadejść dzień w którym całkowicie utracę słuch.

Nie chcę...

Tak bardzo się boję...

vvv

4 maja 1998

Czy zostałem przez kogoś przeklęty? Bitwa dobiegła końca. Powinienem się cieszyć, ale mam ochotę zwinąć się w kącie i po prostu płakać. Jakbym miał mało problemów, Voldemort nim zginął, pozostawił mi prezent... Zimno przeszywające moje stawy, ogranicza mi ruchy... Pomfrey mówi, że tak już pozostanie. Czym zawiniłem? Komu? Czy nie mogę żyć normalnie?

Ataki także nie dają mi spokoju... Nie ważne jakie eliksiry przyjmuję, nic nie pomaga, a ataki stają się coraz dłuższe i dłuższe... Są tak bolesne, że mam ochotę krzyczeć... Ze wszystkich osób, dlaczego to muszę być akurat ja?

Atak trwał dziesięć minut.

vvv

19 maja 1998

Chciałbym napisać, że jest lepiej, ale to byłoby zwyczajne kłamstwo... Nie, nawet sam siebie nie umiem okłamać. Dzisiaj atak nastąpił dwukrotnie. Ręce wciąż jeszcze mi drżą. Drugi z ataków trwał przeklęte dwanaście minut. Głowa po nim bolała mnie jeszcze przez ponad godzinę...

Po wszystkim byłem dzisiaj na kolejnej kontroli w Skrzydle Szpitalnym. W szkole ponownie zjawił się Uzdrowiciel Rafael. Niestety badanie które wykonał potwierdziło moje najgorsze obawy. Rafael powiedział, że proces postępuje szybciej niż zakładał. Już teraz mój słuch osłabł o jeden procent w porównaniu z ostatnim badaniem...

Jeśli wkrótce nie zdołamy osłabić tempa uszkodzeń w jakim one postępują, to jeszcze przed końcem września zacznę zauważać różnicę w słyszeniu przy cichszych dźwiękach. Poza tym, za nie więcej niż rok... ogłuchnę.

Dlaczego? Czemu to dzieje się tak szybko? Nie minął jeszcze nawet miesiąc od czasu gdy badał mnie ostatni raz.

Nie chę zostać kaleką.

Nie chcę...

vvv

30 maja 1998

Chciałbym móc z kimś o tym porozmawiać. Chciałbym, żeby ktoś przyszedł i powiedział, że wszystko będzie dobrze... Dlaczego musiałem zostać w zamku sam? Dlaczego nie mogę pójść do któregoś z przyjaciół i po prostu…

Dzisiejszy atak trwał czternaście minut.

vvv

18 czerwca 1998

Miałem pisać regularnie, ale nie mam już na to siły. W ciągu dwóch tygodni nastąpiły cztery ataki. Nie chcę już nawet liczyć tego jak często się pojawiają... Żaden z zastosowanych dotąd eliksirów nie zdał egzaminu. Zaklęcia także nie pomagają.

Boję się.

/ \/ \/ \/ \

Z trzaskiem zamknął okładkę, nie będąc w stanie dłużej na to patrzeć. Wrzucił zeszyt z powrotem do szuflady i zasunął ją kopniakiem. Niestety nie przyniosło mu to ukojenia. Wziął uspokajający oddech, potem kolejny i jeszcze jeden. Bardzo tego chciał ale nie było mu łatwo odsunąć od siebie ponure myśli. To co się z nim działo, było dla niego dużo gorsze niż skutki rykoszetu którym dostał od Voldemorta. Tak, tam przynajmniej znał przyczynę, a tu... nie wiedział dlaczego głuchnie. Nikt nie wiedział i to było w tym wszystkim najbardziej przerażające. Dni mijały jeden za drugim, a rozwiązanie problemu wciąż pozostawało tajemnicą. Jedyną rzeczą jakiej był w tej sprawie pewien, to to, że zaczęło się to jakoś pod koniec zimy. Wtedy pojawiły się pierwsze symptomy, chociaż w tamtym czasie, nie zwrócił na nie uwagi. Zresztą, były to tak sporadyczne sytuacje, że złożył je na karby zwykłego przemęczenia i braku snu który był luksusem w trakcie ostatnich przygotowań do walki.

Czy jeśli zauważyłbym wcześniej, że coś jest nie tak to zdołałbym coś zmienić? - po raz kolejny nawiedziła go ta myśl, chociaż wiedział, że to i tak nic by nie zmieniło. Nawet wtedy, wciąż nikt nie znałby przyczyny dlaczego głuchnę… Przetarł oczy, ścierając zdradzieckie łzy spod powiek i przyciągnął z powrotem do siebie zaczęty list. Atrament rozmazał się na nim i tekst nie nadawał się dłużej do wysłania. Uznając, że to zajęcie wystarczająco zajmie jego umysł, wyciągnął z szuflady czysty kawałek pergaminu i zabrał się za przepisywanie. Gdy dotarł do fragmentu na którym uprzednio skończył, dopisał jeszcze kilka zdań na zakończenie. W końcu przyjrzał się swojej pracy, stwierdzając, że ostatecznie wyszło całkiem nieźle:

vvv

Droga Hermiono,

Nie odpisałaś na ostatni mój list i zaczynam sądzić, że najpewniej nawet on do Ciebie nie dotarł. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się Ciebie złapać zanim ponownie wyruszysz. Jak przebiega Twoja podróż? Wyprawa do okoła świata musi być niesamowitym przeżyciem. Czy dotarłaś już do Egiptu? Widziałaś może sfinksa i piramidy? Naprawdę są tak ogromne jak pokazują to w książkach? A i jak się mają Twoi rodzice? Czy wszystko u nich w porządku? Liczę na to, że Twoja mama i maluszek mają się dobrze. Wspominałaś, że rozwiązanie będzie w październiku... Wiecie już jak będzie miał na imię?

U mnie wszystko po staremu. W dalszym ciągu spędzam wakacje pod skrzydłami nadopiekuńczego Dumbledore'a i zapewne posiedzę tutaj przynajmniej do początku kolejnego roku szkolnego. Jak reporterzy nie zrezygnują, to pewnie nawet dłużej. Niestety dyrektor czasami bywa przesadnie ostrożny... Chciałbym się stąd wyrwać, ale na razie nie mam zbyt wiele okazji na spacery poza terenami zamku. Liczę jednak, że wraz z końcem miesiąca, sytuacja się zmieni. Reporterzy powoli wydają się znużeni ciągłym czatowaniem pod bramami zamku.

Gdy sobie wreszcie pójdą, może uda mi się w końcu wybrać na przechadzkę do Hogsmeade i na Pokątną? Wiem, że Dumbledore sprowadzi mi wszystko o co poproszę, ale to nie to samo. Marzę o tym żeby po prostu pochodzić bez celu po ulicy, obejrzeć sklepowe wystawy i nakupować wszystkiego co mi wpadnie w oko...

Baw się dobrze, zwiedzaj i wypoczywaj. Nie zapomnij też napisać mi jaki kraj masz następny w kolejce do spenetrowania. Ach i dziękuję za książkę, bardzo mi się podobała. Przyznam ci się, że przeczytałem ją dwukrotnie. Nie sądziłem, że Historia Roślin może być tak pasjonująca.

Baw się dobrze, Twój brat

Harry

/ \/ \/ \/ \

Nim zapakował ostatni z listów do koperty, niebo za oknem najpierw przybrało różową barwę, a w końcu rozjaśniło się błękitem. Zerknął na zegarek. Orientując się, że do śniadania pozostała mu niecała godzina, pochował wszystkie przybory i skierował się do łazienki. Czuł że gorąca kąpiel jest tym co mu się teraz najbardziej przyda.

W kilka minut później już siedział w wannie zanurzony niemal po szyję. Spięte od długiego siedzenia w jednej pozycji mięśnie, powoli się rozluźniały. Wczoraj zaoferował się do pomocy w szklarni, dlatego dzisiaj miał iść ze Sprout rozszczepić całą nową partię ziół. Z tego też powodu śniadanie które zwykle było o godzinie ósmej, miało już na niego czekać.

Może po południu wybiorę się do biblioteki i poszukam sobie kilku nowych książek do czytania wieczorami? Z tego co zabrałem ostatnim razem, nic mi już nie zostało. - zamyślił się i zaraz parsknął żałując, że Ron nie może tego usłyszeć.

- Pewnie padłby, gdyby dowiedział się, że niemal codziennie przesiaduję po kilka godzin w bibliotece. Szkoda tylko, że siedzę tam dlatego, że mam niewiele alternatyw... Dzięki reporterom nie mogę wyjść do Hogsmeade, a za sprawą Voldemorta, nie jestem w stanie nawet polatać na własnej miotle. Chciałbym znów móc na nią wsiąść i poczuć we włosach wiatr. Czy naprawdę już nigdy nie będzie mi to dane?

/ \/ \/ \/ \

Stając przed lustrem, po raz kolejny przyjrzał się sobie krytycznie. W czasie zimowej przerwy świątecznej w końcu udało mu się zaopatrzyć w podstawową garderobę, która rozmiarami nie przypominała rzeczy dla małej orki. Miał teraz na sobie granatową koszulkę i czarne spodnie, ale zaskoczony zauważył, że te są na niego nieco przykrótkie.

- Jeszcze tydzień temu wydawało mi się, że są dobre, ale to przecież niemożliwe bym tyle urósł w tak krótkim czasie? - westchnął. Pewnie po prostu wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Po raz ostatni spojrzał na własne odbicie i wzruszając ramionami, opuścił pokój. Niecałe dwie minuty później, wsunął się do jadalni. Spodziewał się, że ta o tak wczesnej porze będzie jeszcze pusta, ale w Wielkiej Sali siedział już Dumbledore.

- Witaj Harry. Dobrze spałeś?

- Tak. Całkiem nieźle, profesorze. - odparł, odsuwając krzesło i siadając po prawej stronie, tuż obok dyrektora. W wakacje nie było sensu nakrywanie więcej niż jednego stołu.

- Nie musisz przede mną kłamać mój chłopcze. Twierdzisz, że dobrze spałeś, ale sińce pod twoimi oczami, mówią co innego.

- Przejrzał mnie pan, profesorze Dumbledore. Nie spałem tej nocy. Nie byłem w stanie się położyć. Nie lubię ostatnio moich snów, poza tym... - urwał, nie będąc pewnym czy martwić dodatkowo dyrektora. W końcu jednak dodał: - W nocy miałem kolejny atak. Po nim sen był ostatnią rzeczą którą miałem w głowie.

- Ile trwał?

- Siedemnaście minut. Żaden z wcześniejszych nigdy nie był aż tak długi. - szepnął i dodał, zanim zdołał się powstrzymać: - Już nie wiem co mam robić. Mam wrażenie że ten potworny pisk próbuje rozsadzić mi uszy. Co będzie jeśli naprawdę pewnego dnia przestanę cokolwiek słyszeć? Jak mam wtedy dalej żyć? Powinienem zacząć myśleć o przyszłym zawodzie, ale jak mam cokolwiek wybrać skoro nie dość, że noszę na sobie skutki działań Voldemorta, to jeszcze wkrótce mogę być głuchy? Jak mam pracować, skoro nie wiem kiedy nastąpi kolejny atak? Gdzie zechcą takiego kalekę? Co z tego, że pokonałem Voldemorta, skoro teraz do niczego się nie nadaję?

- Harry, spokojnie mój chłopcze. Nawet tak nie mów. Nie chcę od ciebie słyszeć, że do niczego się nie nadajesz. Nie patrz na własne życie w tak mrocznych barwach. Z pewnością znajdziesz dla siebie miejsce. Jestem również pewien, że z twoim słuchem nie dojdzie do najgorszego. Znajdziemy rozwiązanie.

- Chciałbym w to wierzyć profesorze, ale coraz częściej zaczynam w to wątpić. Zresztą nawet jeśli uda nam się zapobiec mojej głuchocie to klątwa którą dostałem wciąż pozostawia mi niewiele alternatyw. Szybko marznę i nie mam siły w dłoniach... obawiam się, że niewielu ludzi zechce zatrudnić kogoś kto... - urwał, dostrzegając wchodzącą McGonagall.

- Dzień dobry pani profesor.

- Harry, wspominałam ci już, że nie jesteś dłużej uczniem tej szkoły. Możesz mi mówić Minerwo, jak wszyscy.

- Prawda. Najwyższa pora by skończyć z tym profesorowaniem, Harry. - dostrzegając uśmiech na twarzy dyrektora, zmusił się do tego aby odpowiedzieć mu tym samym i przytaknął na zgodę.

- Dobrze. Spróbuje.

/ \/ \/ \/ \

Przez kilka kolejnych minut jedli w milczeniu. Wreszcie jednak profesor McGonagall przerwała ciszę która zapanowała przy stole:

- Harry, owutemy są już w połowie lipca, czy jesteś na nie przygotowany? Wiem, że przesunięcie ich na wakacje może rozleniwić, ale pamiętaj, że musisz podejść do nich poważnie.

- Uczyłem się w każdej wolnej chwili, pro... Minerwo. Myślę, że jestem wystarczająco przygotowany.

- Cieszy mnie to, Harry. Zdecydowałeś już co zamierzasz robić później? Czy w dalszym ciągu planujesz pójść po szkole do Akademii Aurorów?

- Nie był pewien, czy to nie jedynie jego przywidzenie, ale coś w spojrzeniu profesor McGonagall mówiło mu, że ta wcale nie byłaby z takiego rozwiązania zadowolona. W sumie, nie dziwił się temu. Sam już dawno przestał myśleć o takiej drodze życia. Nie była ona przeznaczona dla niego.

- To prawda, że kiedyś się nad tym zastanawiałem, ale dzisiaj sądzę, że nie nadawałbym się na aurora. Wydaje mi się, że... zbyt wiele skutków wojny widziałem, żebym mógł ponownie wyciągnąć przeciw komuś różdżkę. Poza tym nie sądzę, aby przy moim obecnym stanie zdrowia, ktokolwiek przyjął mnie do Akademii Aurorów. Niewiele będzie miejsc, w których ktoś mnie zechce.

- Nie mów tak Harry. Jeśli naprawdę byś tego chciał, nie sądzę, aby twój obecny stan zdrowia miał stanowić jakąkolwiek przeszkodę. Jednak rozumiem, że masz dość spoglądania na ludzkie cierpienie. Po tym czego doświadczyłeś, to jak najbardziej zrozumiałe. Czy jednak w takim razie wiesz już, czym innym chciałbyś się zająć po owutemach?

- Tak. Chciałbym zająć się zaklęciami.

- Chcesz uczyć? - słysząc pytanie McGonagall zaprzeczył ruchem głowy i sprostował:

- Chciałbym je zebrać.

- Co masz na myśli, mój chłopcze? - gdy Dumbledore spojrzał na niego pytającym wzrokiem, wyjaśnił, starając się ubrać w słowa nawiedzające go od jakiegoś czasu myśli.

- Chciałbym zostać badaczem zaklęć. Ostatnio, nie miałem zbyt wielu alternatyw więc większość czasu spędziłem na przetrząsaniu biblioteki. Przypadkiem trafiłem na kilka zaklęć których nie rozpoznawałem. Po długich poszukiwaniach dotarłem do informacji, że były one używane dawniej, jednak potem zostały zastąpione przez prostsze formy. Trafiłem przykładowo na czar Lux, będący pierwotną formą dzisiejszego Lumos. Jednak gdy go wypróbowałem okazało się, że w przeciwieństwie do czaru Lumos, umożliwia on rozświetlenie nie tylko punktu ale i całego pomieszczenia. Co więcej, nie wygasa do chwili rzucenia przeciw zaklęcia. Nawet jeśli w tym czasie rzucę różdżką inny czar, ono wciąż działa.

- Lux? Przyznam, że to co mówisz jest fascynujące, Harry. Ja sam nigdy się z tym czarem nie spotkałem. Jeśli to nie będzie dla ciebie problemem, to chciałbym żebyś później mi go zademonstrował.

- Oczywiście, to żaden kłopot.

- Ile jeszcze zaklęć znalazłeś?

- W sumie znalazłem trzy, ale dopiero niedawno rozpocząłem poszukiwania. Wierzę jednak, że jest więcej temu podobnych zaklęć, nie tylko w naszym kraju. Chciałbym zebrać ich tak wiele jak to tylko jest możliwe. Zdaję sobie sprawę, że część z nich może być już dzisiaj zbędna, ale z pewnością są wśród nich i takie, które wiele rzeczy mogą nam uprościć. Dlatego właśnie myślałem o tym, żeby spróbować ponownie wprowadzić je w obieg.

- Postawiłeś przed sobą bardzo ambitne zadanie, Harry. Nie będzie to łatwe do osiągnięcia, ale jestem przekonana, że uda ci się dopiąć celu. - Uśmiechnął się, słysząc szczerą aprobatę od opiekunki swojego domu.

- Podjąłem decyzję i raczej już od niej nie odstąpię. Chcę to zrobić, chociaż wątpię, żebym mógł się z tego wyżyć. Na szczęście mam sporo złota w banku, więc nie będzie tak źle. Powinienem sobie poradzić.

- Dlaczego miałbyś się z tego nie wyżywić?

- Nie sądzę, żeby ktoś chciał zapłacić mi za moje podróże, Minerwo.

- Mylisz się Harry. W Ministerstwie istnieje Dział Prac Badawczych. Zajmują się tam eksperymentami, obserwacją i analizami. Jestem pewna, że jeśli zgłosisz się ze swoim projektem, otrzymasz niezbędne fundusze.

- Naprawdę? Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.

- Nie jest to wydział, o którym wspomina się zbyt często. Nie bez powodu jest też nazywany Oddziałem Zamkniętym.

- Dlaczego?

- Cóż, jego pracownicy często uznawani są za dziwaków i ekscentryków, by nie powiedzieć, wariatów - iskierki migoczące w oczach dyrektora sprawiły, że otwarcie się roześmiał.

- Czyli to coś akurat dla mnie. Jestem pewien, że odnalazłbym się tam idealnie.

/ \/ \/\/\

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy opuszczał szklarnię razem z profesor Sprout. Zeszło im tam znacznie dłużej niż sądzili. Nie tylko pora obiadu, ale i kolacji dawno minęła. Nie miał przy sobie zegarka, ale obstawiał, że zbliża się godzina ciszy nocnej. Spędziliśmy tam cały dzień, a ja nawet tego nie zauważyłem...

- Dziękuję za dzisiejszą pomoc Panie Potter.

- To była dla mnie przyjemność, profesor Sprout.

- Nie zamydlaj mi tu oczu. Ale naprawdę dziękuję ci Harry. Bez ciebie nie zdołałabym uporać się z tym dzisiaj i z pewnością część roślin nadawałaby się już tylko do wyrzucenia.

- Nie musi mi pani dziękować. Ja naprawdę i tak nie miałem nic ciekawszego do roboty. Snucie się dzień w dzień po błoniach też w pewnym momencie robi się nudne. - słysząc to, Sprout jawnie się roześmiała.

- W porządku, w porządku Harry. Idź się umyć. Teraz nam obojgu przyda się porządna kąpiel i dobry sen.

- Dobranoc, profesor Sprout.

- Dobranoc Harry.

/ \/ \/ \/ \

- Gaer Dae - zmęczonym głosem rzucił hasło i z ulgą skrył się we własnych komnatach. Tak jak radziła mu Sprout, pierwsze swe kroki skierował do łazienki. Jeszcze w progu zrzucił z siebie zgnojone rzeczy i z ulgą wsunął się do wanny.

Kąpiel zajęła mu blisko godzinę, ale nie spieszył się. Tutaj nie miał kto go poganiać, czy straszyć szlabanem za włóczenie się po zamku.

Mogę tak nawet zostać do rana...

Gdy wreszcie wygramolił się z wanny i owinął grubym ręcznikiem, po raz pierwszy od kilku dni, poczuł senność. Ziewnął, wdzięczny za to, że przynajmniej dzisiaj może zażyć eliksir i nie śnić o niczym. Tak, marzył już tylko o tym by się położyć. Brak kolacji dawał o sobie znać donośnym burczeniem, ale wędrówka do kuchni była na szarym końcu jego planów na tę noc.

Wrócił do pokoju z zamiarem rzucenia się na łóżko. Na szczęście zdołał powstrzymać się w ostatniej chwili, dostrzegając ustawioną na kołdrze tacę. Zapach gorących bułeczek, ponownie wywołał burczenie w jego brzuchu. Sięgnął po pierwszą z nich, momentalnie zatapiając w niej zęby. Była przepyszna.

Niecałe dziesięć minut później, ostatnia z nich zniknęła z talerza. Czując się o wiele lepiej odstawił tacę. Dopiero wtedy zauważył kartkę leżącą na łóżku:

vvv

Panie Potter,

Cieszę się ze wspólnie spędzonego dziś dnia, sama nie dałabym sobie ze wszystkim rady. Mam nadzieję, że kolacja smakowała. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

Profesor Sprout.

/ \/ \/\/\

Obiecując sobie, że podziękuje jej przy śniadaniu, wsunął się pod kołdrę. Pochylił się i wyciągnął z pod łóżka flakonik. Biorąc z niego spory łyk, zaczął się zastawiać czy jego projektem nie powinno być jednak zmienienie smaku niektórych eliksirów.

Ułożył się na poduszce i przymknął oczy, czując się coraz bardziej senny. Kilka minut później, już spał.

Tej nocy nie śniło mu się nic.

/ \/ \/ \/ \

Elenion - imię z języka elfickiego, oznacza gwiazdę.

Gaer Dae - cień morza. Gaer - morze – skąd te słowa pochodzą, wyjaśni się z czasem. Na razie cicho szaaa ;)

Elikisr Słodkich Snów - pozwala na sen bez snów, nie można jednak go przedawkować, bowiem bardzo łatwo jest się od niego uzależnić.

Avada - Sądzę, że tego nie trzeba tłumaczyć, ale niech będzie - Avada Kedavra - zaklęcie zabijające stworzone przez Rowling.

Ignis - ogień, słowo pochodzenia łacińskiego.

Venenum – słowo oznaczając w dosłownym tłumaczeniu truciznę – jest to kolejne zaklęcie, które również zostało zaczerpnięte z łaciny.

Lumos - zaklęcie tworzące światło na końcu różdżki, zgodnie z kanonem HP.

Lux - światło – tym razem, to wymyślone, przeze mnie zaklęcie. Słówko ze słownika łacińskiego.

/ \/ \/ \/ \

Koniec Rozdziału 1