Rozdział trzeci gotowy. Zaczynam się też zastanawiać, tak na przyszłość, nad tekstem Harry/Lucjusz – w sumie w tym opowiadaniu światło dwóch światów jest kilka wątków które można by pociągnąć w inną stronę i stworzyć z tego odrębną historię... hmm.

/ \/ \/ \/ \

ŚWIATŁO DWÓCH ŚWIATÓW

/ \/ \/ \/ \

Rozdział 3

Początek zmian

Świat jest taki, jakim ty go widzisz.

Więc spójrz na niego inaczej,

a twoje życie się zmieni.

Paul Arden

xxx

/ \/ \/ \/ \

Szkocja, Hogwart, ten sam dzień - Harry

- Jak pan to zrobił? - zapytał ale Malfoy zamiast odpowiedzieć, wyciągnął rękę, aby pomóc mu podnieść się z podłogi. Przyjął oferowaną dłoń, a gdy stanął pewnie na nogach, odwrócił się tak żeby znaleźć się z nim twarzą w twarz i ponowił pytanie.

- W jednej chwili zatrzymał pan atak? Jak to się panu udało? - zapytał, ale starszy tylko czarodziej wyminął go i ruszył przed siebie, sprawiając wrażenie, że w ogóle nie dosłyszał pytania. Harry został pozostawiony sam sobie, nie zamierzał jednak tak łatwo zrezygnować. Dogonił Malfoya i zrównał z nim krok.

- Panie Malfoy, ja muszę to wiedzieć.

- Wiedza o tym na nic ci się nie przyda, Potter.

- Skąd ta pewność? Jest pan pierwszą osobą której udało się przerwać ten atak. Do tej pory wypróbowałem już wiele czarów i eliksirów, żaden nie przyniósł najmniejszego efektu. Ja naprawdę muszę się dowiedzieć, co pan zrobił!

- Nie nalegaj Potter. To bezcelowe.

Słysząc to zacisnął pięści. Dlaczego on u licha robi z tego taką tajemnicę? Bawi go to? - miał ochotę krzyknąć, ale zamiast tego wziął uspokajający oddech. Krzyk nic mi nie da. Zerknął na mężczyznę, który znów zaczął go wyprzedzać i uznając, że nie ma nic do stracenia, rzucił:

- Ogłuchnę. Jeśli wkrótce nie znajdę sposobu na powstrzymanie tych ataków, najpewniej stracę słuch nim upłynie rok. - po jego słowach, Malfoy zatrzymał się.

- Chciałbym ci pomóc Potter, ale nie jestem w stanie. To prawda, że mogę zatrzymać ból który odczuwasz, ale nie mogę nauczyć cię, sposobu w jaki to robię. Nawet gdybym pokazał ci w jaki sposób rzucam ten czar, nie dasz rady powtórzyć tego co zrobiłem. Nie, nie wątpię w twoje zdolności magiczne. Ten czar to część mojej magii rodzinnej i żadna osoba w której żyłach nie płynie krew Malfoyów, nie użyje go.

- To pana magia rodzinna?

- Tak, ta umiejętność jest przekazywana w mojej rodzinie od kilku pokoleń. Nie jest to coś czego osoba z zewnątrz może się nauczyć. Przykro mi panie Potter, w tym wypadku nie jestem w stanie ci pomóc. - Po tych słowach Harry przytaknął mu i przestał już więcej nalegać. Dobrze wiedział, czym jest magia rodzinna.

Przez chwilę miałem nadzieję, że znalazłem rozwiązanie mojego problemu, a teraz wychodzi na to, że znowu jestem w punkcie wyjścia... Dlaczego to musi być część jego magii rodzinnej? Malfoy nie może mnie tego nauczyć, a ja nie mogę też wiecznie prosić o jego pomoc... Zresztą jak niby miałby mi pomóc w czasie kolejnego ataku o trzeciej nad ranem? - wciąż zaabsorbowany własnymi myślami, odprowadził go do wyjścia po czym ruszył w drogę powrotną.

Rano planował odwiedzenie biblioteki, ale teraz zupełnie stracił na to ochotę. Nie miał chęci do nauki. Zresztą, w dalszym ciągu odczuwał skutki niedawnego ataku i obawiał się, że nie byłby teraz w stanie skupić się na jakimkolwiek tekście. Idąc przed siebie nie bardzo zastanawiał się nad tym dokąd zmierza, wkrótce jednak zorientował się dokąd niosą go nogi. Nie planował tego, ale zmierzał wprost do gabinetu dyrektora Hogwartu.

W sumie, nie zaszkodzi mu o tym powiedzieć. Nawet jeśli jest to część magii rodzinnej Mallfoya i nie może nikogo nauczyć jak wykonać ten czar, dyrektor powinien się o tym dowiedzieć. Być może będzie to jakąś wskazówką w dalszych poszukiwaniach?

- Mogę go też od razu zapytać o te ruchy różdżki... - upewniając się we własnym postanowieniu, nie zawrócił.

/ \/ \/ \/ \

- Karmelkowe motylki. - przejście otworzyło się i jego oczom ukazała się ciemna klatka i kręte, pnące się w górę, schody. Wszedł na nie, pozwalając aby go poniosły. Jak tylko znalazł się przed wejściem do gabinetu, jeszcze zanim miał szansę zapukać, usłyszał.

- Wejdź proszę, Harry.

Od jakiegoś czasu nie zaglądał do gabinetu, ale już na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że od jego ostatniej wizyty, nic w nim się nie zmieniło. Wszystko, włącznie z najdrobniejszymi przyrządami na półkach, było dokładnie w tym miejscu, w którym pamiętał.

- Co cię do mnie sprowadza, o tak wczesnej porze, Harry? Czy nie powinieneś mieć teraz testu kwalifikacyjnego do ministerstwa? Lucjusz się jeszcze nie zjawił?

- Pan Malfoy już wyszedł.

- Naprawdę? Jak ci poszło, mój chłopcze?

- Zakwalifikowałem się.

- Gratuluję Harry. Jak wyglądał egzamin?

- Pokazałem czary które dotąd odnalazłem... - szepnął i urwał. Nie chciał wchodzić teraz w szczegóły. Jego myśli zaprzątała zupełnie inna kwestia. - Profesorze... - zaczął, ale Dumbledore mu przerwał.

- Harry, prosiłem już abyś zwracał się do mnie po imieniu. Nie jesteś już uczniem.

- Przepraszam dyre... Albusie. Zastanawiałem się... - nie wiedział, jak ubrać to w słowa. W końcu uznał, że zapyta o to wprost: - Czy wiesz jakiego rodzaju magię rodzinną posiada Lucjusz Malfoy?

- Magię rodzinną, Harry? Z tego co się orientuję ich magia przynależy do dziedzin magii umysłu, nie znam jednak szczegółów. Magia rodzinna nie jest czymś o czym otwarcie się mówi. Dlaczego jednak o to pytasz?

- Pomógł mi dzisiaj. Gdy dostałem kolejnego ataku, powstrzymał go.

- Był w stanie go zatrzymać? - w oczach dyrektora błysnęły iskierki jawnego zainteresowania. - W jaki sposób tego dokonał?

- Nie wiem dokładnie, nie patrzyłem na niego w tamtej chwili. Po prostu poczułem, że kładzie mi rękę na karku i zaraz po tym, ból ustał.

- Rozumiem. Jak się domyślam, nie wyjaśnił ci jakiego użył zaklęcia?

- Powiedział jedynie że to część jego własnej magii rodzinnej i poznanie zaklęcia na nic mi się nie przyda.

- Można się było spodziewać po nim takiej odpowiedzi. Cóż, porozmawiam z nim na ten temat. To prawda, że magią rodzinną może posługiwać się jedynie osoba w której płynie krew danej rodziny. Mimo wszystko jednak, może sposób w jaki tego dokonał, okaże się cenną wskazówką. Być może naprowadzi nas na jakieś rozwiązanie twojego problemu, Harry.

- Mam nadzieję, że tak będzie. Dlatego uznałem, że panu o tym opowiem.

- Dobrze. W takim razie skontaktuję się z nim jeszcze dzisiaj. Idź cieszyć się dniem Harry. Mamy piękną pogodę. Chyba że jest jeszcze coś o czym chciałbyś porozmawiać?

- W sumie jest jeszcze jedna rzecz. Malfoy w czasie testu spytał się mnie, czy w książkach znalazłem ruchy różdżki do tych zaklęć które mu zaprezentowałem. Gdy zaprzeczyłem, zapytał jak długo się ich uczyłem... Czy to coś dziwnego, że każde z nich zdołałem opanować w ciągu jednego dnia?

- Opanowałeś zapomniane zaklęcie w jeden dzień? - zmieszał się, ponownie dostrzegając iskierki w oczach dyrektora.

- Tak. Czy to naprawdę takie niezwykłe?

- Zawsze mnie zaskakiwałeś Harry. Zwykle opanowanie czaru do którego nie ma się ruchu różdżki, zajmuje kilka miesięcy, ale sądzę, że o tym Lucjusz już cię poinformował?

- Wspomniał o tym. - szepnął, czując, że zaczyna się czerwienić.

- Tak myślałem. W każdym razie nie powinieneś się tego wstydzić Harry. Najwidoczniej posiadasz talent o którym dotąd nam nie wspominałeś. Powinieneś się cieszyć z tego powodu, Taka umiejętność z pewnością pomoże ci w twoich badaniach. Nie zamartwiaj się tym niepotrzebnie. Idź odpocząć.

- Dobrze. Do widzenia dyrektorze.

- Albusie, Harry. Albusie. Ach i mój chłopcze. Piękna fryzura. - ostatnie zdanie usłyszał będąc już na schodach.

Fryzura? Odruchowo dotknął włosów, jednak wszystko wydawało się być w porządku. Może są potargane po porannym biegu? Zastanawiając się o co dyrektorowi chodziło, skierował się w stronę najbliższej łazienki.

/ \/ \/ \/ \

Włosy nie były rozczochrane. Ani trochę i to chyba było największym zaskoczeniem gdy przejrzał się w szklanej tafli. Wszystkie kosmyki gładko się układały. Wyglądały tak samo jak na ostatnim balu gdy potraktował je pożyczoną od Hermiony ulizanną.

- Dlaczego..? - Może Malfoy zrobił mi jakiś głupi żart? - złapał za jeden z kosmyków i przesunął go pomiędzy palcami. Nie wyczuł żadnego środka na włosach. Nie wydawało mu się też, żeby ktoś pokroju Lucjusza Malfoya, zniżył się do takiego żartu. Niestety żadne inne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy.

Ostatecznie zdecydował się ponownie umyć włosy.

/ \/ \/ \/ \

Większość dnia spędził na wieży astronomicznej ze szkicownikiem w ręku. Ostatnio często to robił. Rysowanie pozwalało mu się odprężyć i pozbierać myśli. Aktualnie odtwarzał z pamięci ostatni mecz quiditcha. To zadanie tak go pochłonęło, że nie zwrócił uwagi na upływający czas. Przegapił obiad i dopiero gdy zbliżała się pora kolacji zorientował się, że czas przeciekł mu pomiędzy palcami.

Słysząc donośne burczenie dochodzące z własnego brzucha, przeciągnął się i porozrzucane wokół siebie rzeczy. Dzisiaj przez Malfoya tak naprawdę nie miał jeszcze nic w ustach i czuł, że najwyższy czas to nadrobić.

Droga do Wielkiej Sali nie zajmowała wiele czasu, ale wstąpił jeszcze do swoich komnat, aby odłożyć przybory do malowania. Ostatecznie więc, gdy dotarł na kolację,wszyscy profesorowie byli już na miejscu. Co więcej oprócz Dumbledore'a, Sprout i Mcgonagall za stołem dostrzegł także Snape'a. Skinął mu głową gdy ich oczy się spotkały. W czasie przygotowań do bitwy Snape okazał się dla niego nieocenioną pomocą. Nie, przyjaciółmi nie zostali, ale doszli do pewnego porozumienia. Dogadaliśmy się przynajmniej na tyle, że nie skaczemy sobie do gardeł przy każdym spotkaniu.

- Dobry wieczór. - przywitał się z resztą i zajął swoje miejsce.

- Gdzie zniknąłeś na cały dzień Harry? Nie było cię na obiedzie.

- Byłem na wieży astronomicznej pani profesor. Rysowałem i prawdę mówiąc zupełnie straciłem poczucie czasu.

- Nie powinieneś omijać posiłków, Harry. Nie zapominaj, że twoje ciało wciąż się regeneruje. Poza tym, znów nie pamiętasz, że nie jesteś już dłużej uczniem. Mówiłam, że nie musisz mnie tytułować panią profesor.

- Pamiętam o tym, pamiętam ale... chyba minie trochę czasu, nim się do tego przyzwyczaję, Minerwo.

- Zupełnie jakbym słyszała twoją matkę. - słysząc to, uśmiechnął się. Lubił, gdy ktoś wspominał mu o rodzicach. Wciąż mało o nich wiedział i każda informacja była dla niego cenna.

Rozejrzał się po potrawach i po chwili namysłu, nałożył sobie na talerz sporą porcję sałatki jarzynowej. Do tego zrobił kanapkę z sałatą i serem. Miał właśnie zatopić zęby w mięciutkiej kromce, gdy dyrektor pokrzyżował mu szyki.

- Harry?

- Tak Albusie? - odkładając kanapkę z powrotem na talerz, odwrócił się do Dumbledore'a.

- Chciałbym, żebyś po kolacji poszedł wraz z Severusem do laboratorium. Severus pracuje obecnie nad pewnym eliksirem który może pomóc przy twoich atakach. Jednak jak mnie dziś poinformował, przy ostatnim etapie ważenia konieczna będzie twoja obecność. To dlatego skrócił swoje wakacje i powrócił do nas wcześniej. - Harry przytaknął, całkowicie oszołomiony tym co usłyszał. Nikt mu wcześniej nie wspominał o tym, że Snape nad czymkolwiek pracuje.

Dlaczego Dumbledore do tej pory milczał w tej sprawie? Dlaczego znów robi coś co mnie dotyczy i nie informuje mnie o swoich poczynaniach - Nie wahał się przed zadaniem pytania. Nie zamierzał pozwolić na kolejne niedomówienia. Miał już ich dość.

- Pójdę. Jeśli trzeba, to oczywiste, że pójdę. Chciałbym jednak dowiedzieć się, dlaczego słyszę o tym dopiero teraz gdy konieczna jest moja obecność. Wygląda na to, że profesor Snape już od jakiegoś czasu pracuje nad tym eliksirem, ale ja dowiaduję się dopiero dzisiaj. Dlaczego tak długo zwlekałeś z poinformowaniem mnie o tym, Albusie? Czy nie obiecałeś, że nie będziesz już nic przede mną ukrywał?

- Wiem o tym Harry. Dobrze pamiętam co ci obiecałem, jednak miałem na myśli wyłącznie twoje dobro. Nie chciałem robić ci złudnych nadziei. Uznałem, że lepiej wstrzymać się z wyjawieniem ci prawdy. Mam nadzieję, że zrozumiesz to. - Po tych słowach przymknął oczy, boleśnie świadom tego, jak ta rozmowa jest bliska tej, którą odbyli kilka miesięcy temu.

Naprawdę wierzyłem, że więcej tego nie zrobisz dyrektorze. - odsunął od siebie talerz z wciąż nie ruszoną kolacją. Właśnie stracił apetyt.

- Nie tak się umawialiśmy, Albusie. Profesorze Snape, będę czekał na pana przed wejściem do Wielkiej Sali. - Wstał i wyszedł nie oglądając się za siebie.

/ \/ \/ \/ \

Oparty o ścianę powoli się uspokajał. Gdzieś w głębi siebie zdawał sobie sprawę, że dyrektor naprawdę nie chciał robić mu przykrości i dawać niepotrzebnych nadziei. Wiedział to ale i tak czuł się oszukany. Miał dość tego, że ktoś ustala coś za jego plecami.

Chcę wiedzieć co planują, gdy to dotyczy mnie bezpośrednio. Czy wymagam zbyt wiele? Nie jestem już dzieckiem, za jakie wciąż mnie bierzesz Albusie. Nie wiem nawet kiedy tak naprawdę byłem dzieckiem...

- Chodźmy Potter. Szkoda i twojego i mojego wieczoru. - podskoczył. Nie zauważył kiedy Snape wyszedł. Profesor wyminął go, nie zaszczycając żadnym spojrzeniem i pozostało mu tylko podążyć za nim.

Od Wielkiej Sali nie było do lochów daleko. Zaledwie kilka minut później schodzili już wąskimi schodami w dół. Harry mimowolnie zadrżał na gwałtowną zmianę temperatury. W lochach zawsze było chłodniej i pomimo grubego swetra który miał na sobie, zrobiło mu się zimno.

Szli w milczeniu. Gdy minęli salę lekcyjną i gabinet, zmieszał się, po raz pierwszy tak naprawdę zastanawiając się nad tym, dokąd idą. Laboratorium? Gdzie właściwie Snape może mieć swoje prywatne laboratorium? Wydawało mi się, że chodzi o klasę do eliksirów, ale jeśli nie tam, to gdzie? Chyba nie zamierza zabrać mnie do swoich prywatnych kwater? - ta ostatnia myśl brzmiała dla Harry'ego nieco zbyt przerażająco. Naprawdę nie chciał oglądać osobistych pokoi samego Severusa Snape'a.

- Wejdź. - popchnięty lekko, przeszedł przez drzwi przed którymi właśnie się zatrzymali. Rozglądając się po wnętrzu, z ulgą stwierdził, że pomieszczenie raczej nie jest częścią osobistych komnat szkolnego Mistrza Eliksirów.

Znaleźli się w niedużym laboratorium. Jedną ze ścian wypełniały półki pełne słoików w najróżniejszych kolorach. Harry był pewien, że nie chce poznać ich zawartości. Poza nimi, w pomieszczeniu stał podłużny stół do przygotowywania ingrediencji, oraz dwa stojaki z zawieszonymi na nich kociołkami. W jednym z nich obecnie bulgotał jakiś eliksir.

W sumie była to typowa pracownia eliksirów. To co najbardziej go zaskoczyło to sam fakt, że takie pomieszczenie znajduje się na terenie zamku. Wydawało mi się, że znam cały zamek. Najwidoczniej się myliłem.

/ \/ \/ \/ \

- Usiądź Potter. - zajmując wskazane krzesło, potarł ramiona by odegnać przenikający go chłód i po raz pierwszy odkąd znalazł się w laboratorium spojrzał w oczy profesora.

- Nad jakim eliksirem pan właściwie pracuje, profesorze Snape? - profesor zamiast odpowiedzieć, wysunął z rękawa różdżkę i skierował ją na niego. Spiął się, nie zdołał jednak uchylić się przed zaklęciem.

- Calor – czar rozgrzewający rozlał przyjemne ciepło po jego ciele. - Drżysz Potter.

- Dziękuję. - szepnął, karcąc się za myśli które przeleciały mu przez umysł. Snape ruszył w stronę regałów i w pierwszej chwili Harry sądził, że nie zamierza mu odpowiadać, ale wtedy usłyszał:

- Nie ma za co Potter. Co do eliksiru, to wbrew temu co możesz na ten temat sądzić po rozmowie z Albusem, nie jestem w stanie stworzyć wywaru który zatrzyma twoje ataki. Wciąż nie wiemy co tak właściwie je powoduje, nie może być więc mowy o jakimkolwiek leku.

- Skoro to nie lek na moje ataki, to czym jest ten eliksir? - spytał, wskazując na kociołek. Snape nie od razu mu odpowiedział. Przez kilka minut zajęty mieszaniem w kociołku, ignorował go całkowicie, w końcu jednak odłożył na bok chochlę i ponownie odwracając się do niego, wyjaśnił:

- W ostatnim czasie każdy kolejny atak który przechodzisz jest dłuższy od poprzedniego i tym samym niesie ze sobą coraz poważniejsze konsekwencje. Mam nadzieję, że ten eliksir zdoła nieco nad tym zapanować i skróci czas ataków jakie przechodzisz.

- Myśli pan, że to zadziała? Da radę je skrócić?

- Nie mam pewności. Dopóki go nie przetestujesz, nie poznamy odpowiedzi. - przytaknął na znak, że rozumie i zapytał:

- W takim razie w czym mam pomóc? Dyrektor wspominał, że potrzebuje pan mojej obecności przy ostatnim etapie warzenia.

- Nie chodzi o sam proces warzenia. Tak powiedziałem Albusowi, aby uniknąć zbędnych pytań. Nie chodzi jednak o twoją obecność, lecz krew.

- Krew? Czy krwi nie używa się w przypadku czarno magicznych eliksirów? - zapytał cicho, przywołując z pamięci swoją ograniczoną wiedzę na ten temat. - Krew może wzmocnić synergię poszczególnych składników, jednak nie nadaje się do stosowania w jasnych eliksirach, zamienia je bowiem w truciznę.

- Brawo panie Potter. Pięć punktów dla gryfindoru. - uśmiechnął się na te słowa, zaraz jednak spoważniał:

- Co jest w tym eliksirze?

- Uwierz mi na słowo Potter, nie chcesz tego wiedzieć. - po tych słowach, nie nalegał więcej. Snape miał rację, ta wiedza nie jest mu niezbędna. Zwłaszcza, że będę musiał to wypić.

- Ile mojej krwi będzie potrzebne?

- Od pięciu do ośmiu kropli.

- Skąd będzie wiadomo ile dokładnie?

- Eliksir musi zmienić barwę na srebrną. Zanim przejdziemy do tego, jest jeszcze jedna kwestia którą powinniśmy omówić.

- Jaka?

- Czy pamiętasz jakie skutki uboczne niesie ze sobą stosowanie czarno magicznych eliksirów?

Skutki ubocze? - zastanowił się. Pamiętał, że było ich całkiem sporo, dlatego rzadko kiedy stosowano te eliksiry. Gdy starał się przypomnieć sobie je po kolei, nagle zrozumiał, jaki skutek uboczny Snape miał na myśli.

- Dłuższe stosowanie eliksirów z pogranicza czarnej magii osłabia ich oddziaływanie na organizm, a w niektórych przypadkach może także uzależniać.

- Zgadza się. Nie sądzę, żeby ten miał uzależniać, jednak nie jestem pewien jak długo będzie na ciebie działał. Prawdę mówiąc najlepiej by było aby wymagał teraz niewiele twojej krwi. Wtedy będziemy mogli w późniejszym czasie zwiększyć jego siłę i przedłużyć skuteczność działania na twój organizm.

- Pozostaje nam tylko to sprawdzić. - odgarnął wpadające do oczu kosmyki i spoglądając na Snape'a, wyciągnął w jego stronę dłoń.

- Zrób to..

/ \/ \/ \/ \

Stojąc obok profesora, w napięciu obserwował ciemno zieloną taflę eliksiru. - Jedna kropla, dwie, trzy... - liczył bezgłośnie, gdy profesor powoli odmierzał kolejne krople jego krwi - cztery, pięć, sześć... - zacisnął ze zdenerwowania pięści dostrzegając, że eliksir w dalszym ciągu pozostawał zielony. - siedem... - nagle substancja zabulgotała powoli przyjmując srebrzystą barwę.

Siedem kropli. Nie pozostawia to zbyt dużego pola manewru...

- Co by się stało, gdybyś dodał więcej krwi, przykładowo, gdyby było to dziewięć kropli?

- Eliksir stałby się trucizną. Nie bez powodu w przypadku takich eliksirów podawany jest przedział określający jak wiele krwi można zastosować.- przytaknął gdy słowa profesora potwierdziły jego własne obawy. W momencie gdy eliksir przestanie na mnie działać, tylko raz będzie można zwiększyć jego moc. Potem znów znajdę się w przysłowiowej kropce.

- Eliksir musi się odstać jeszcze przez dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie ci go dostarczę. Chcę abyś zażywał go dwa razy dziennie, co dwanaście godzin. - Snape wygasił ogień pod kociołkiem i dodał. - W przypadku kolejnych ataków zacznij notować czas ich trwania. To da nam pewne odniesienie co do tego, na ile eliksir jest skuteczny.

- Już od dawna to zapisuję. - Snape odwrócił się do niego, przerywając na moment pracę.

- Masz spisane wszystkie ataki?

- Tak.

- Czy mógłbym to zobaczyć? - ta prośba zaskoczyła go. Spuścił wzrok, nie bardzo wiedząc co ma odpowiedzieć. Nie chciał żeby ktokolwiek czytał to co zapisał, zwłaszcza Snape. Było to dla niego zbyt osobiste.

- Nie, chyba nie. Ja nie chciałbym tego nikomu pokazywać. - głos nieco mu drżał, gdy to mówił. - To bardziej mój pamiętnik niż zwykły dziennik i ja... - urwał, nie wiedząc jak dokończyć.

- Mimo wszystko chciałbym to zobaczyć Potter. - Snape zbliżył się do niego i położył mu rękę na ramieniu. - Nikt nie dowie się o tym, co w nim przeczytam. Te informacje mogą okazać się pomocne w dalszych badaniach. - Harry wahał się jeszcze, w końcu jednak przytaknął, wiedząc, że profesor ma rację.

- Dobrze. Zaraz go przyniosę.

- Pójdę z tobą Potter.

/ \/ \/ \/ \

Wprowadził profesora do swoich kwater, wdzięczny za to, że ten stanął w pewnej odległości, gdy wypowiadał hasło. Prosząc by zaczekał, skierował się do biurka po pamiętnik. Gdy kilka minut później wręczał mu go, ręce zdradziecko mu drżały, jednak zdawało się, że Snape nie zwrócił na to uwagi.

- Tu jest wszystko. Proszę tylko, żeby nikt inny tego nie zobaczył, Sna... profesorze.

- Nie pokażę tego nikomu, chyba że sam sobie tego zażyczysz.

- Dobrze.

- Zwrócę ci go jutro po śniadaniu.

- Dziękuję. - Ruszył w stronę portretu, by otworzyć profesorowi przejście, został jednak zatrzymany w połowie drogi, przez jego kolejne słowa:

- Czy nie jest ci tutaj za ciepło? Mamy upalną noc a ty i tak masz napalone w kominku. - podążył za wzrokiem profesora i spoglądając na wesoło trzaskający ogień, wyjaśnił.

- Tak jest dobrze. Jeśli się w nim nie pali, bolą mnie stawy i mam problem z poruszaniem palcami. To taka mała pamiątka po Voldemorcie. - wyszeptał po czym zbliżając się do portretu, otworzył przejście. Profesor podszedł do niego, lecz gdy go wymijał, Harry usłyszał od niego jeszcze jedno pytanie.

- Zapewne nie otrzymałeś na to żadnej maści?

- Maści? - zaskoczony, ponownie spojrzał na profesora. - Jest maść którą można zastosować?

- Jest. Poppy być może nie mówiła ci o tym gdyż jest to także eliksir z pogranicza czarnej magii. W każdym razie ta maść powinna nieco rozgrzać twoje stawy i zmniejszyć ich sztywność jaką z pewnością odczuwasz. Nie zlikwiduje tego odczucia w pełni, ale na pewno trochę pomoże.

- Naprawdę? Gdzie mógłbym ją zdobyć? - sama perspektywa zmniejszenia tego uciążliwego odrętwienia brzmiała dla niego jak zbawienie. Szczerze mówiąc miał gdzieś to czy to jasny czy ciemny eliksir. Był gotów zgodzić się na cokolwiek, byle było skuteczne.

- Przygotuję ci ją. - propozycja Snape'a była niespodziewana, ale przyjął ją z wdzięcznością.

- Dziękuję panie profesorze.

- Nie ma za co Potter i pamiętaj, nie jestem już twoim profesorem. Możesz zwracać się do mnie po imieniu.

- Dobrze... Severusie, ale tylko wtedy gdy ty przestaniesz nazywać mnie Potter. Ja również mam imię.

Nie otrzymał odpowiedzi. Został sam.

/ \/ \/ \/ \

Przedzierał się przez Zakazany Las nie zważając na gałęzie rwące mu ubranie i raniące do krwi odsłoniętą skórę. Spieszył się. Voldemort był tuż za nim. Wiedział, że musi uciec tak daleko jak to tylko możliwe, nim ten go dopadnie. Wciąż byli zbyt blisko Hogwartu pełnego przerażonych dzieci. Nie mógł pozwolić, żeby zostały wmieszane w tą bezsensowną wojnę.

Nie zasłużyły na to.

- Powinni żyć nieświadomi tego co niesie ze sobą walka... - zadrżał, na wspomnienie ciała pierwszorocznego krukona, o które potknął się wybiegając z zamku. - Dlaczego nawet dzieci muszą ginąć? Dlaczego nie możesz po prostu zgnić, Voldemort? Cholera. - zaklął, potykając się niespodziewanie o wystający korzeń. Udało mu się odzyskać równowagę, ale odległość między nim a Voldemortem drastycznie zmalała.

Odgłos kroków goniącego go Voldemorta był coraz głośniejszy. Nie musiał się odwracać, by mieć pewność, że za chwilę znajdzie się w zasięgu jego zaklęć. Cichy szept który ułamki sekund później przyniósł ze sobą wiatr, zmusił go do rzucenia się na ziemię. Świsnęło i tuż nad nim przeleciał jasnozielony promień avady. W ostatniej chwili przeturlał się na bok, zaciskając palce na własnej różdżce.

- Tylko na tyle cię stać?! - zawołał, posyłając jednocześnie niewerbalny Ignis - nie zamierzał bawić się w zaklęcia rozbrajające. Do jego uszu dotarł syk Voldemorta.

Trafiłem.

- Powinieneś popracować nad refleksem! - krzyknął z satysfakcją i powtórzył czar. Zaraz po tym musiał odskoczyć w bok, aby uchylić się przed fioletowym promieniem. Niestety tym razem zrobił to sekundę za późno... jęknął czując paraliżujący ból w lewym ramieniu. Zacisnął jednak zęby i odpowiedział urokiem na urok:

- Venenum - nawet nie wiedział skąd mu się ten czar wziął, jednak jęk który wydobył się z ust Voldemorta upewnił go, że znów dosięgnął celu. Wykorzystując chwilę rozproszenia Voldemorta, posłał w niego ponownie ten sam czar, po czym poderwał się z ziemi i nie zważając na ból, ruszył biegiem przed siebie.

Nadal jesteśmy zbyt blisko zamku...

vvv

Zimno przeszywało go do szpiku kości. Oddech powodował ból. Zblokowane nadgarstki piekły niemiłosiernie przy każdej próbie poruszenia się. Spróbował poprawić niewygodną pozycję i jęknął gdy kolano zahaczyło o wystający kamień.

Kolejna rana.

Dawno przestał już liczyć jak wiele ich miał. Poziom jego wewnętrznej energii był dużo poniżej normy. Nie był w stanie zasklepić nawet najlżejszych zadrapań, nie zamierzał się więc przejmować kolejnym które dołączy do jego kolekcji.

Zamrugał, po raz kolejny starając się przebić wszechogarniający mrok. Bezskutecznie. Powoli nie był już pewien, czy to tu jest tak ciemno, czy też on powoli traci zmysły.

Chciał, chciał żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Chciał, ale wiedział, że nie będzie mu dane odpocząć.

Dziś. jutro. Nigdy.

/ \/ \/ \/ \

Zaciął palce na różdżce, nerwowo rozglądając się w okół. Dopiero po kilku minutach do jego otumanionej świadomości dotarło, że to był tylko sen. Upuszczając różdżkę na pościel, ukrył twarz w dłoniach, biorąc głęboki wdech.

Znów ten sen.

- Jak długo jeszcze będę o tym śnił? - opadł z powrotem na poduszki, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w okno.

- Dlaczego wciąż śnię ten sam koszmar? Co to za miejsce? Czy naprawdę jest ono tylko wytworem mojej wyobraźni? - szepnął, zwijając się w kłębek i naciągając na siebie kołdrę. Zadrżał wspominając swój piąty rok i sen o rannym ojcu Rona. Naprawdę chciał, żeby tym razem były to tylko zwykłe koszmary.

O nic więcej nie proszę... Za oknem wciąż było ciemno, zamknął więc oczy, błagając aby tym razem nie śniło mu się nic. W kilka minut jego wymęczony organizm poddał się ogarniającej go senności i odpłynął w krainę snów.

/ \/ \/ \/ \

Gdy ponownie się obudził, słońce stało już wysoko na niebie. Usiadł na łóżku i wyciągając przed siebie różdżkę, rzucił zaklęcie.

- Tempus. - zaskoczony zorientował się, że zegar wskazał prawie dwunastą.

- Przespałem pół dnia? - prawdę mówiąc, nie pamiętał kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się spać do tej godziny. Przeciągnął się i wdzięczny za te kilka godzin spokojnego snu, wstał. Wyciągnął z szafy komplet czystych ubrań i ruszył w stronę łazienki planując długą kąpiel. Zostało mu jeszcze trochę czasu do obiadu i zamierzał go wykorzystać. Ciche pohukiwanie z rogu pokoju, pokrzyżowało mu szyki. Odwrócił się, dopiero teraz dostrzegając sowę siedzącą na biurku. Jej ciemne pióra nastroszyły się. Podejrzewał, że siedzi tu już od jakiegoś czasu. Zerknął w stronę otwartego okna, po czym znów zwrócił spojrzenie na sowę.

Nawet twój przylot mnie nie obudził? Zbliżył się do biurka i wyciągając rękę w stronę ptaka, szepnął:

- Co dla mnie przyniosłaś?

Jak tylko gruba koperta zaciążyła w jego ręku, sowa poderwała się w powietrze i zaraz zniknęła za oknem. W kilka minut stała się zaledwie maleńką kropeczką na błękitnym niebie. Tymczasem odwrócił kopertę, nie rozpoznał jednak pieczęci którą ją zalakowano. W pierwszej chwili podejrzewał, że to list z Ministerstwa Magii jednak zdobiło ją nie duże M, lecz zawijas układający się w literę G.

Kto mi ją przysłał? - westchnął i powstrzymując własną ciekawość, odłożył ją na biurko. Chyba powinienem się najpierw wykąpać.

- Jak nie pójdę teraz, nie zdążę przed obiadem.

/ \/ \/ \/ \

Rhovanion - Mroczna Puszcza, popołudnie - Thranduil

Okrągły gabinet w niczym nie przypominał eleganckiego biura za które usiłował uchodzić. Rzeźbione biurko wykonane z ciemnego drewna zasypane było stertami gęsto zapisanych zwojów i map. Podłoga przykryta ciemnozielonym dywanem, wyglądała bardzo podobnie. Wśród całego tego rozgardiaszu siedział blond włosy mężczyzna, całkowicie pochłonięty studiowaniem jednej z map. Przesuwając palcem wzdłuż wąskiego pasma górskiego szeptał coś do siebie, rozrysowując znany tylko sobie plan na jednym z pergaminów.

W pewnym momencie odłożył pióro i sięgnął po kolejną mapę. Układając obie tuż obok siebie, fragment po fragmencie porównywał je ze sobą. Praca tak go pochłonęła, że nie usłyszał otwierających się drzwi. Dopiero delikatne chrząknięcie uzmysłowiło mu, że nie jest już dłużej w pomieszczeniu sam. Uniósł głowę, zastanawiając się kto odważył się mu przeszkadzać, choć wyraźnie zastrzegł by nikt nie niepokoił go do wieczora.

Dowódca Straży była ostatnią osobą jaką spodziewał się tego dnia ujrzeć. Ponadto jej poważny wzrok mówił mu, że nie przynosi ze sobą dobrych wiadomości. Niestety jak się okazało, przeczucie po raz kolejny go nie zawiodło.

- O co chodzi?

- Wasza Wysokość, patrol z północnej granicy miał wrócić wczoraj przed świtem. Zawsze zakładamy kilku godzinne opóźnienie, minęła jednak już ponad doba... Wciąż nikt się nie zjawił. Nie mamy od nich żadnych wiadomości.

- Patrol Północny? - powtórzył i zamarł, coś sobie uświadamiając. - W nim jest... - zaczął, ale Eloira przerwała mu.

- Tak Wasza Wysokość. To patrol Księcia Legolasa.

/ \/ \/ \/ \

Ulizanna - (ang. Sleekeazy's Hair Potion) ― z cyklu HP - eliksir dla czarodziejów i czarownic, pomagający w układaniu wszystkich rodzajów włosów. Specyfik był skuteczny w ujarzmianiu niesfornych włosów, tak aby można je było ułożyć w ładną i elegancką fryzurę lub gustownie zadbaną brodę.

Tempus – zaklęcie wskazujące aktualny czas. Nie jest to kanoniczne zaklęcie ale przewija się przez wiele opowiadań fanowskich i także mi przypasowało.

Eloira – imię elfickie

/ \/ \/ \/ \

Koniec Rozdziału 3