Piąty rozdział również przed wami. Tym razem zmiany dotyczą tylko tego co musiałam poprawić z uwagi na ziany w poprzednim rozdziale.
/ \/ \/ \/ \
ŚWIATŁO DWÓCH ŚWIATÓW
/ \/ \/ \/ \
Rozdział 5
Kim jestem
Nie będę się wstydzić tego,
kim jestem, jaki jestem,
ani jaki będę...
xxx
/ \/ \/ \/ \
Hogwart, późne popołudnie - Harry
Przeklinając sam siebie za to, że ze zdenerwowania zaczynają drżeć mu ręce, sięgnął do zamknięcia i nacisnął. Metalowy zatrzask odskoczył. Ostrożnie otworzył szkatułkę i mając wrażenie, że zaraz ogłuchnie od łomotu własnego serca, zajrzał do wnętrza. Szkatułka, pomimo swojej wielkości, była wypełniona zaledwie w połowie. Na pierwszy rzut oka mógł jedynie stwierdzić, że, znajdują się w niej dokumenty.
Czy wśród nich jest coś co odpowie mi na pytanie kim jestem?
- Pozostaje mi tylko sprawdzić. - szepnął, sięgając po pierwszy z brzegu pergamin. Rozwinął go. Już po nagłówku zorientował się, że ma w rękach akt własności domu w Dolinie Godryka. Zadrżał na samą myśl o tym.
To tam tak naprawdę wszystko się zaczęło. Tam Voldemort w ciągu jednej nocy odebrał mi normalne życie... Gdyby nie on, to być może dzisiaj dalej mieszkałbym tam razem z rodzicami. - westchnął. Ciekaw jestem w jakim obecnie stanie jest ten dom. Hagrid wspominał, że wyciągnął mnie z gruzowiska, więc pewnie pozostało po nim niewiele, ale właściwie nie znam żadnych szczegółów.
- Nikt nigdy nawet nie zaproponował, że pokarze mi to miejsce. Co ja mówię, minęło tyle lat, a ja nigdy nawet nie byłem na cmentarzu gdzie są pochowani. Ja nawet nie wiem który to cmentarz... - przymknął oczy, odkładając pergamin na łóżko.
Czy jeśli poproszę o to Albusa, zgodzi się zabrać mnie tam?
- Chciałbym zobaczyć to miejsce. Nawet jeśli okaże się, że Lily i James nie byli moimi biologicznymi rodzicami, to wciąż oddali za mnie życie... Poświęcili się za mnie i w moim sercu zawsze dla mnie nimi będą.
- Zresztą może dom w Dolinie Godryka nadaje się do odbudowania? Może będzie mnie stać na naprawienie go i uda mi się kiedyś w nim zamieszkać? I tak muszę gdzieś mieć dom, a to nie jest taka zła myśl... - sięgnął do skrzynki i wyjął kolejny dokument. Rozwinął go i zaskoczony zorientował się, że to akt własności kolejnego domu.
- Jeszcze jeden? Nie wiedziałem, że moi rodzice posiadali dwa domy. Szary Dom, Ottery St Catchpole, Devon, Anglia.
- Gdzie to właściwie jest? Ottery St. Catchpole? - Pierwszy raz trafiłem na informacje o tym miejscu, ale ta nazwa brzmi znajomo... dlaczego? Był pewien, że już gdzieś ją słyszał, ale w tym momencie nie potrafił połączyć jej z niczym konkretnym. Poddając się na razie, zwinął dokument z powrotem w rulon i położył na poprzednim.
Ponownie zerknął do skrzyni. Tym razem trafił na kopertę. Zaciekawiony otworzył ją i zajrzał do środka. Zdjęcia. Wysypał je na pościel i uśmiechnął się, orientują, że są to ślubne zdjęcia jego rodziców. Już z pierwszego z nich machała do niego Lily w prześlicznej, srebrno białej sukni wyszytej w mieniące się kwiaty. Obok niej stał James w szacie koloru leśnej zieleni. Oboje wyglądali na szczęśliwych. Na kolejnej fotografii tańczyli w swoich objęciach. Przyglądając się im, mimowolnie zatrzymał na moment wzrok na roztrzepanych włosach własnego ojca. Sterczały tak samo, jak jeszcze do niedawna, jego własne.
- Mamo... tato... Co zrobię jeśli okaże się, że jednak nie byliście moimi rodzicami? - szepnął w przestrzeń pustego pokoju, sięgając po kolejne fotografie: Rodzice przed ołtarzem z dłońmi związanymi złotą wstęgą, Syriusz obejmujący Jamesa ramieniem, Lily szepcząca coś na ucho jakiejś nieznanej mu czarownicy, rodzice siedzący wspólnie nad stawem, całujący się nocą w migoczącym świetle ogniska... - zdjęć było ponad trzydzieści. Wszystkie z tego jednego, pamiętnego dnia. Wsunął je na powrót do koperty i po raz kolejny zajrzał do otrzymanej skrzynki.
W jego ręce trafił plik listów. Wstrzymał na kilka sekund oddech, zastanawiając się, czy to w nich znajdzie odpowiedź na dręczące go pytanie, zaraz jednak odsunął na razie tę myśl od siebie, orientując się, czego one dotyczą. List leżący na samej górze, mówił sam za siebie:
vvv
Zgodziła się!
Syri, uwierzysz w to?! Uwierzysz? Myślałem, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, ale powiedziała tak! Zgodziła się! W końcu się zgodziła! Lily Evans zostanie panią Potter!
To najlepszy dzień w moim życiu! Pamiętaj, będziesz moim drużbą!
James
vvv
Tym razem zamiast położyć je wraz z resztą wyjętych już rzeczy, pochylił się i schował je pod poduszkę. Zamierzał przeczytać resztę przed snem.
Będą idealne na dobranoc.
Kolejnym skarbem który wyłowił z odmętów pudła okazał się oprawiony w czerwoną skórę pamiętnik. Otworzył go, z uśmiechem odczytując słowa z pierwszej strony:
vvv
Oto pamiętnik opisujący niesamowite życie Lily Evans. Lat jedenaście. Czarownica. Tak drogi czytelniku, to nie przywidzenie, dobrze przeczytałeś. Cza-ro-wni-ca. Wciąż mi nie wierzysz? Zapraszam. Przekonaj się sam...
L.E.
vvv
Wsunął pamiętnik razem z listami pod poduszkę, coś czując, że tej nocy raczej nie pójdzie spać. W skrzyni nie pozostało już wiele rzeczy. Zaglądając do środka dostrzegł dwa pergaminy, kilka fiolek z eliksirami, jakąś książkę i jeszcze jedną kopertę, zapewne z kolejnymi zdjęciami. Decydując się zacząć od pergaminów, rozwinął pierwszy z nich.
- Akt Ślubu. - szepnął przyglądając się złożonym u dołu podpisom rodziców oraz świadków, wśród których znaleźli się oczywiście Remus John Lupin i Syriusz Orion Black. Poza nimi zauważył podpis mamy Nevila, Alicji Hanny Longbottom i Andromedy Druelli Tonks. Nie znał jej, ale sądząc po nazwisku obstawiał, że musi być spokrewniona z pewną dobrze znaną mu aurorką.
Może to jej mama? - zastanawiając się nad tym, podniósł ostatni pergamin. Okazał się on jego własnym aktem urodzenia:
vvv
AKT URODZENIA
Imię i nazwisko: Harry James Potter
Data urodzenia: 31.07.1980
Ojciec: James Charlus Potter.
Matka: Lily Potter, z domu Evans.
vvv
Nie ma tu nic, czego bym już nie wiedział. No może poza drugim imieniem taty. W sumie, to nawet nie wiedziałem, że też miał drugie imię. Odłożył pergamin do reszty dokumentów. Eliksirów zdecydował się na razie nie ruszać.
- Najpierw muszę spytać się kogoś co w nich jest. Może Snape da się namówić na to, żeby je sprawdzić? - Zostawił fiolki w pudle, pozostała mu więc już tylko książka i koperta. Raczej niewielkie są szanse na to, że znajdę w tych rzeczach jakieś zaskakujące rewelacje dotyczące mojej tożsamości... - mimo wszystko, nieco tym uspokojony, sięgnął po książkę, jednak nim zdążył ja otworzyć, wypuścił ją z palców, a ta z hukiem uderzyła o podłogę. Nie zwrócił na to uwagi. Potworny pisk zagłuszył wszystko.
- Aghhh - krzyknął, kuląc się na łóżku i zasłaniając uszy rękoma. Błagał żeby atak szybko się skończył i prosił w myślach żeby tak szybko jak to tylko możliwe, mógł przyjąć eliksir który przygotowywał dla niego Snape. Z nim będzie lepiej... musi być. - pomyślał i jęknął ponownie, mając wrażenie, że pisk się wzmaga i wraz z nim, ból staje się coraz gorszy. Niech to już się skończy... - przygryzł sobie wargę i w ustach poczuł smak własnej krwi...
- Proszę... proszę... - zacisnął pięści na pościeli, starając skupić się na własnym oddechu. Jeszcze nigdy nie było to tak trudne.
- Boli...
W końcu wszystko ustało. Zmuszając się do skupienia na własnym oddechu, próbował go wyrównać. Dopiero gdy w miarę mu się to udało, poruszył się, aby wstać, jednak świat wirujący przed oczami, zmusił go do ponownego położenia się. Ból głowy przyprawił go o mdłości i z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Nigdy wcześniej nie czuł się aż tak źle po ataku.
Ile trwał? Czy był dłuższy od ostatniego? Nie wiedział. Tym razem nie dał rady nawet spojrzeć na zegarek. Wszystko działo się po prostu zbyt szybko. Ponownie spróbował usiąść i tym razem mu się to udało, niestety wcale nie poczuł się lepiej, wręcz przeciwnie, mdłości jedynie przybrały na sile.
Początkowo chciał przeczekać, aż skutki ataku przeminą, teraz jednak czuł, że tym razem nie da rady. Potrzebuję eliksiru przeciwbólowego. Natychmiast.. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Kolacja się jeszcze nie zaczęła, powinien więc być u siebie, albo w laboratorium...
- Zgredek! - zawołał, nie ufając własnym nogom na tyle, by spróbować na nich stanąć. Skrzat zjawił się kilka sekund później.
- Harry Potter sir, wzywać? Co Zgredek może zrobić dla Wielkiego Harry'ego Pottera? - syknął, przymykając oczy, gdy piskliwy głos skrzata przebił się do jego świadomości.
- Czy Harry Potter źle się czuć? Zgredek pomóc!
- Ciii - szepnął, ręką dając znać by zamilkł. Wziął głęboki oddech po raz kolejny powstrzymując odruch wymiotny i powiedział: - Zgredku pójdź proszę do profesora Snape'a i poproś go o silny eliksir przeciwbólowy. Jak ma coś na mdłości, również może ci dać.
- Zgredek zrobi to! Zgredek pomoże Wielkiemu Harry'emu Potterowi! - z ulgą przyjął trzask oznaczający, że skrzat znikł. Naprawdę, zniesienie jego głosu było dla niego sporym wyzwaniem. Ponownie skupił się na oddychaniu, wiedząc, że pozostaje mu już tylko czekać. Nie bez powodu wybrał akurat Snape'a, nie miał ochoty słuchać rozczulającej się nad nim Pomfrey. Zresztą był pewny, że ona zamknęłaby go w skrzydle szpitalnym.
To ostatnia rzecz na którą mam ochotę.
/ \/ \/ \/ \
Nim minęło dziesięć minut, portret broniący wejścia do jego kwater odsunął się i do środka wszedł Snape we własnej osobie. Harry'emu przebiegło przez myśl pytanie, jak udało mu się otworzyć przejście, ale skrzat który zaraz za nim wsunął się do pomieszczenia, posłużył mu za całą odpowiedź.
Skrzacia Magia.
- Potter? Co się dzieje? - spoglądając w stronę szkolnego mistrza eliksirów, zaklął orientując się, że pomimo okularów, świat zdradliwie zaczyna rozmazywać mu się przed oczami.
- Nie musiałeś przychodzić.
- Nie o to pytałem.
- Masz eliksiry? - gdy w odpowiedzi Snape wyciągnął do niego buteleczkę z dobrze mu znanym, zielonkawym eliksirem, przyjął ją z wdzięcznością. Wypił jej zawartość nie zwracając zbytniej uwagi na smak i ponownie przymknął oczy. Nim minęła minuta poczuł jego zbawienne działanie. Ból nie zniknął ale zmniejszył się do tolerowanego poziomu.
- Lepiej?
- Tak. Nie przeszło całkowicie, ale to już da się wytrzymać. Jeśli masz jeszcze coś na mdłości, również bym tym nie wzgardził.
- Co się stało? - Snape ponowił pytanie, wręczając mu buteleczkę z żółtawym eliksirem. Wziął z niej niedużego łyka i odpowiedział:
- To co zawsze. Miałem kolejny atak. Nie wiem, jak długi był tym razem, jednak żaden z poprzednich nie był dotąd tak bolesny. Poza tym, po raz pierwszy nie mam po nim siły podnieść się z łóżka.. - urwał i po krótkiej pauzie, dodał:
- Dziękuję, że przyniosłeś mi eliksiry. Bez nich nie dałbym sobie dzisiaj rady. Przepraszam, że musiałeś fatygować się tutaj osobiście.
- Nie przepraszaj Potter. Nie masz za co. Jeśli któryś z kolejnych ataków wywoła u ciebie podobną reakcję, wyślij do mnie skrzata. Pora nie ma znaczenia. - ich oczy się spotkały i przekonał się, że profesor mówi poważnie. Przytaknął mu na zgodę.
- Dobrze. Dziękuję.
- Przyniosłem ci również eliksir o którym rozmawialiśmy. Jego składniki intensywnie reagują ze sobą, dlatego proces jego stygnięcia jest dłuższy niż w przypadku innych eliksirów. Z tego powodu nie mogłem dać ci go wcześniej.
- Rozumiem.
- Nie zażywaj go dzisiaj. Zaczekaj do rana. Lepiej nie mieszać go z eliksirem przeciwbólowym, poza tym on wciąż potrzebuje on kilku godzin na dojrzenie.
- Będę pamiętał.
- Jeszcze jedno Potter. Jeśli po jego zażyciu źle się poczujesz, lub zaobserwujesz u siebie jakieś zmiany skórne, od razu poinformuj mnie o tym. Pamiętaj, że to eksperymentalny eliksir.
- Dobrze.
- Idź teraz spać. Wyglądasz jak śmierć.
- Powinienem pójść na kolację.
- Potter, szczerze, czy jesteś w stanie teraz przełknąć cokolwiek? - pod czujnym spojrzeniem profesora, po prostu potrząsnął głową.
- Tak sądziłem, idź spać. To teraz ci najbardziej potrzebne.
- Będą pytać, dlaczego mnie nie ma.
- O to się nie martw. Śpij.
- Dobrze. - nie mając siły na kolejne protesty, położył się i przymknął oczy.
- Dobranoc Harry. - słysząc własne imię z ust profesora, zmusił się do tego by ponownie na niego spojrzeć i nie mogąc powstrzymać wkradającego się na usta uśmiechu, szepnął:
- Dobranoc Severusie.
- Śpij Potter.
Skrzypnięcie podłogi, trzask zamykającego się portretu. Został sam, ale nawet tego nie zauważył. Zasnął jak tylko ponownie zamknął oczy.
/ \/ \/ \/ \
Ranek w przeciwieństwie do wczorajszego dnia przywitał go gęstymi chmurami zasnuwającymi niebo. Usiadł na łóżku, przelotnie zerkając na zegarek i jęknął, orientując się, że śniadanie właśnie się zaczyna.
Chociaż raz będzie jakiś pożytek z tego, że spałem w ubraniach. - pomyślał, w biegu myjąc twarz i zęby. Pięć minut później opuszczał już swoje kwatery kierując się w stronę Wielkiej Sali. Nie, wcale nie był głodny, ale miał dziwną pewność, że Madame Pomfrey w końcu go powiesi, jeśli opuści jeszcze kilka posiłków.
Powiesi mnie, albo co gorsza spełni swoje groźby i przygotuje mi wygodne łóżeczko w Skrzydle Szpitalnym. - wzdrygnął się na samą myśl. Nienawidzę szpitali.
Pomimo tego że udało mu się nieco zaspać, na śniadaniu nie zjawił się jako ostatni. Gdy siadał przy stole, wciąż brakowało Dumbledore'a.
- Smacznego.
- Smacznego Harry.
Początkowo obawiał się, że zaraz zaczną wypytywać go jak się czuje, nic takiego jednak nie nastąpiło. Wszystko wskazywało na to, że Snape nie podzielił się z nikim informacjami na temat swojej wczorajszej wizyty w jego pokoju. Zastanawiał się jak wyjaśnił jego nieobecność na kolacji, ale nie śmiał zapytać. Nie chciał ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Skoro nie zadręczają mnie pytaniami o samopoczucie, po co ich prowokować? Ponownie zerknął w kierunku wejścia, minuty mijały, jednak dyrektor wciąż się nie pojawił. On nie jest osobą która omija posiłki, dlaczego więc go nie ma? Czy coś się stało? - mając nadzieję, że powód jest inny, zapytał o to swoją byłą opiekunkę.
- Minerwo? Gdzie jest Albus?
- Nie ma go w tej chwili w zamku. Musiał wyjechać.
- Dlaczego? Czy coś się stało? - Naprawdę mam nadzieję, że powodem nie są kolejne ataki śmierciożerców.
- To nic takiego Harry, jednak wszystko wskazuje na to, że w nadchodzących wyborach szykuje nam się zmiana Ministra.
- Będą kolejne wybory? Czyżby komuś udało się w końcu zrzucić Knota ze stołka? Najwyższa pora. - McGonagall uśmiechnęła się do niego słysząc to i odparła:
- Czarodzieje mają już dość jego braku działań. Otrzymał wotum nieufności. Jako były minister ma prawo wziąć udział w kolejnych wyborach, ale jego szanse na wygraną są znikome. Niestety sam wciąż nie przyjmuje tego do wiadomości. Albus pojechał się z nim dzisiaj spotkać.
- Rozumiem. Kiedy odbędą się wybory?
- W ostatnich dniach lipca. Dokładna data nie została jeszcze oficjalnie przedstawiona. Powinna być znana w przeciągu dwóch, trzech dni. Czy chciałbyś wybrać się na wybory i także zagłosować?
- Nie wiem jeszcze, może. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie miałem czasu myśleć o takich... przyziemnych sprawach. Minie pewnie jeszcze trochę czasu zanim przestanę widzieć wszystko przez pryzmat wojny.
- Rozumiem cię Harry. Wiedz, że nie ty jeden masz taki problem. Wielu czarodziejów musi teraz nauczyć się żyć normalnie. W twoim przypadku to będzie jeszcze trudniejsze. Nie zapominaj jednak, że z każdym problemem, nawet takim który zdaje ci się zupełnie błahy możesz przyjść i porozmawiać.
- Dziękuję Minerwo. Będę o tym pamiętał.
/ \/ \/ \/ \
Po śniadaniu zaszył się ponownie w swoim pokoju i powrócił do zrzuconych na ziemię rzeczy. Sięgając najpierw po książkę, otworzył ją na pierwszej stronie, ciekaw co jest w niej tak ważnego, że została przekazana mu razem z dokumentami. Nie wiedział, czego właściwie się spodziewał, jednak tytuł: "Wywary i maści" brzmiał nieco rozczarowująco. Dziwne było jedynie to, że tytuł został wypisany odręcznie. Przekartkował ją pobieżnie, z niechęcią przyznając, że przypomina mu podręcznik do eliksirów. Bardzo zaawansowany podręcznik.
Tak samo jak on, jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Jakby ją napisano po chińsku, pewnie nawet bym nie zauważył różnicy. - zamknął ją i położył tuż obok siebie na pościeli, po czym sięgnął po ostatnią rzecz która mu została, pożółkłą kopertę.
Czy to kolejne zdjęcia? - Wysypał jej zawartość na pościel, przekonując się, że miał rację. Podniósł pierwsze z nich, a łzy zakręciły mu się pod powiekami, gdy ze zdjęcia pomachała do niego Lily leżąca w szpitalnym łóżku, z małym zawiniątkiem na rękach. Przyglądał się przez chwilę tej scenie, żałując, że osoby ze zdjęć, nie mogą nic powiedzieć.
- Czy to mnie trzymasz na rękach? To na pewno ja, prawda? - miał już odłożyć fotografię na bok, gdy dostrzegł, że ktoś podpisał ją z tyłu. Obrócił zdjęcie i przeczytał:
Harry i Lily, 1 sierpnia 1980 roku. Witaj synku.
Położył zdjęcie na łóżku i wziął do ręki kolejne. Tym razem była na nim ich cała trójka. Lily, James i on sam. Teraz to jego ojciec przytulał do siebie zawiniątko. Uśmiechnął się, odwracając zdjęcie. Także i ono było podpisane:
28 sierpnia 1980 roku. Lily, James i Harry - wracamy do domu.
Na następnym siedział wraz z ojcem na kanapie, wyciągając do niego rączki, a ogień wesoło trzaskał w kominku. Musiał już być nieco starszy, sądził, że miał tu z pół roku. Niewiele się pomylił:
12 grudnia 1980, James i Harry - nasze dwa nocne marki. Miał już spać, James!
Zostały już tylko dwa zdjęcia. Wziął do ręki kolejne i zamarł, omal nie wypuszczając go z rąk. Tym razem również siedział na kanapie, ale był sam. Zdjęcie zrobiono z bliska i uśmiechnięta buzia dziecka była doskonale widoczna. Odwrócił zdjęcie i odczytał podpis, błagając, żeby się mylił. Niestety, bez względu na to jak bardzo tego pragnął, napis pozostawał bez zmian:
14 luty 1981 roku - Harry James Potter, nasz maluch ma już prawie siedem miesięcy.
Ponownie spojrzał na machającego do niego chłopca. - Kim ja jestem? - zapytał w przestrzeń. Nie uzyskał na to pytanie odpowiedzi. Chłopiec w dalszym ciągu machał wesoło, a jego brązowe oczy śmiały się do kogoś kto robił zdjęcie.
/ \/ \/ \/ \
Przez kilka kolejnych chwil wahał się, w końcu jednak przemógł się i podniósł ostatnią z fotografii. Ona również przedstawiała tego samego chłopca, tym razem jednak siedzącego na kocu, w ogrodzie. Zdjęcie zrobiono w jasnym świetle i Harry zdołał zauważyć jeszcze jedną różnicę. Włosy sfotografowanego chłopca nie były czarne, jak mu się początkowo wydawało. Były ciemnobrązowe.
Odłożył wszystko na łóżko, czując, że od myślenia zaczyna go boleć głowa. Jego myśli ogarnął chaos. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. Pomfrey stwierdziła, że mój wygląd się zmienia, bowiem wraca do normy... Tylko jaka to norma? Czy to są moje zdjęcia i wkrótce będę miał brązowe włosy i oczy? Z jakiegoś powodu moi rodzice zmienili mi wygląd i teraz będę wyglądał tak jak powinienem od początku? A może...
- Może nie dlatego się zmienia? Może wcale nie jestem Potterem? Może prawdziwy Harry jest tylko na tych zdjęciach, a ja jestem jedynie marną podróbką? - Tylko wciąż nie rozumiem dlaczego. - westchnął, zaciskając palce na pościeli.
- Jeżeli jestem Harrym, dlaczego właściwie zdecydowali się zmienić mi wygląd? Co chcieli w ten sposób osiągnąć? Czy zmienianie go miałoby w ogóle jakiś sens? A jeśli jednak nim nie jestem... to dlaczego sprawili bym wyglądał jak kopia Jamesa i uczynili ze mnie swojego syna? - Czemu nadali mi tożsamość dziecka z tych zdjęć? I jeśli to nie ja na nich jestem, co się stało z tym chłopcem? Czy on wciąż żyje, czy też...
- Gdzie mam szukać odpowiedzi? Czy Dumbledore na pewno nic na ten temat nie wie? A Syriusz? Czemu nic nigdy o tym nie powiedział? Przecież kolor moich włosów i oczu jest inny niż tego chłopca na zdjęciach, a to dziecko ma tu już siedem miesięcy... Ktoś musiał zauważyć, że coś tu się nie zgadza. Cholera, podobno James i Syriusz byli nierozłączni! Jak Syriusz mógłby o tym nie wiedzieć? - westchnął, decydując, że najpierw pokaże te zdjęcia dyrektorowi.
- Jeżeli on nic nie wie, wtedy będę szukał wyjaśnień gdzie indziej. - podjąwszy decyzję, sięgnął po kopertę, by schować do niej zdjęcia. Zaskoczony zorientował się, że w środku jeszcze coś jest.
W kopercie znalazł kilka złożonych kartek. Po rozłożeniu ich zrozumiał, że trzyma w ręku list. Co więcej, nagłówek "Najdroższy Harry" sugerował, że był to list zaadresowany do niego. Zaadresowano go do mnie, albo do tamtego chłopca ze zdjęć... - odetchnął starając przygotować się na to, czego może się dowiedzieć i zaczął czytać:
vvv
Najdroższy Harry,
Jeżeli trzymasz w rękach ten list, oznacza to, że spełniły się nasze najgorsze obawy i nie ma nas już dłużej przy Twoim boku. Nie wiem jak długo mogliśmy Cię wspierać, wiedz jednak, że zawsze miałeś specjalne miejsce w naszych sercach. James i ja bardzo Cię kochamy.
Ten list zostawimy dla Ciebie nie bez powodu. Jest kilka spraw o których musisz się dowiedzieć. Nie wiem jak wiele zdołaliśmy Ci wyjaśnić, zanim zabrakło nas przy Tobie. Być może część z informacji które chcemy Ci w nim przekazać, znasz. Mam nadzieję, że spędziliśmy razem wiele szczęśliwych lat... Bez względu na to jak było, proszę, abyś uważnie przeczytał ten list. Znajdziesz w nim kilka wskazówek które pomogą Ci rozpocząć poszukiwania, jakie niewątpliwie podejmiesz.
Powróćmy jednak do początku, być może wciąż jeszcze o tym nie wiesz, napiszę więc to otwarcie. Kocham cię całym moim sercem, ale to nie ja wydałam Cię na świat...
vvv
Chociaż podejrzewał to. Chociaż wszystko tak naprawdę na to wskazywało, to i tak te słowa spadły na niego niczym grom. Czym innym było podejrzewanie, a czym innym przeczytanie, że jego najgorsze obawy, są słuszne.
To bolało.
Mógłby jeszcze wmawiać sobie, że te słowa "nie ja cię urodziłam" skierowane zostały do tamtego chłopca ze zdjęć, ale byłoby to tylko oszukiwaniem siebie. Zmiany wyglądu które już się rozpoczęły, mówiły wszystko. Potrzebował jeszcze kilku minut na uspokojenie się, w końcu jednak odetchnął i trzymając się słów: "kocham cię całym moim sercem" niczym kotwicy, powrócił do przerwanego listu:
vvv
Powróćmy jednak do początku, być może wciąż jeszcze o tym nie wiesz, napiszę więc to otwarcie. Kocham cię całym moim sercem, ale to nie ja wydałam Cię na świat. Bez względu na to co przeczytasz w dalszej części tego listu, nie zapominaj o tym, że w moim sercu jesteś dla mnie prawdziwym synkiem. Zawsze będziesz dla mnie moim małym Zielonym Oczkiem...
Wraz z listem umieściłam w kopercie kilka zdjęć. Jeśli jeszcze ich nie obejrzałeś, proszę abyś zrobił to teraz. Jeśli już je widziałeś, zapewne zauważyłeś, że to nie Ty jesteś na tych fotografiach. Tak moje małe Zielone Oczko, chłopiec na zdjęciach to Harry James Potter, biologiczny syn mój i Jamesa. Pewnie w tym momencie chcesz zapytać, gdzie on jest i dlaczego sam również nazywasz się Harry Potter?
Pisanie o tym wciąż sprawia mi ból, otwierając nie zagojoną ranę, ale powinieneś wiedzieć, że prawdziwy Harry umarł. Wkrótce po tym, Ty sam stałeś się Harrym, przyjmując piętno jakie związane zostało z tym imieniem. Nie, w żadnym razie nie chciałam Cię na nie skazywać, jednak jak się okazało, nie miałam wyboru. To była dla Ciebie jedyna droga. Tylko w ten sposób mogłam ocalić Twe życie... tylko tak byłam w stanie zagwarantować Ci bezpieczeństwo. Wiem, to wszystko jest pewnie teraz dla Ciebie mało zrozumiałe, pozwól więc, że w tym miejscu przystopuję i cofnę się do wydarzeń które sprowadziły Cię do tego kim teraz jesteś.
Na początku 1980 roku pewna jasnowidząca wygłosiła przepowiednię. Według niej, pod koniec lipca miał narodzić się chłopiec który będzie posiadał moc zdolną zniszczyć Voldemorta. Miał narodzić się z tych, którzy w trwającej wojnie, trzykrotnie mu się oparli... Wkrótce, w wyznaczonym przez nią terminie przyszło na świat dwoje dzieci. Jednym z nich był synek mojej przyjaciółki Alicji Longbottom, drugim, moje własne dziecko.
Prawdę mówiąc, przez cały czas błagałam aby to nie był mój mały Harry. Kocham Alicję jak siostrę, ale chciałam, aby to jej synek okazał się tym wybranym. Chciałam, jednak już w drugim tygodniu swojego życia, Harry nie pozostawił mi żadnych wątpliwości. Moc którą władał nie była mocą niemowlaka... To on był dzieckiem z przepowiedni.
Staraliśmy się to ukryć, niestety wkrótce zrozumieliśmy, że mamy wśród nas szpiega. Voldemort odkrył prawdę o zdolnościach jakie posiada nasz syn. To dlatego zdecydowaliśmy się zniknąć na jakiś czas i ukryć pod Fideliusem. Nie spotykaliśmy się z nikim. Kontakt z przyjaciółmi mieliśmy jedynie listowny. W kilka miesięcy po tym jak ukryliśmy się, pojawiłeś się w naszym życiu. Do dziś pamiętam tę wietrzną, grudniową noc, gdy stało się coś, co w tamtej chwili przyprawiło nas o palpitację serca... Chociaż byliśmy dobrze ukryci i nikt nie powinien być nawet w stanie zobaczyć naszego domu, rozległo się pukanie do drzwi. Byliśmy już gotowi do ucieczki gdy stanęły otworem i cały nasz świat na kilka sekund zatrzymał się w miejscu.
W drzwiach stał mężczyzna z zawiniątkiem na rękach. Dziecko które przytulał do siebie to byłeś właśnie Ty.. To co powiedział nam ten mężczyzna, sprawiło, że od razu znalazło się dla Ciebie miejsce w moim sercu. Zdobyłeś mnie swoim pierwszym uśmiechem moje małe Zielone Oczko. Wracając do sprawy, zgodziliśmy się z Jamesem abyś został z nami jako nasze dziecko. Miałeś stać się kuzynem naszego własnego syna i wychowywać się razem z nim. Otrzymałeś od niego eliksir który zmienił Twój wygląd, nadając Ci cechy charakterystyczne dla rodu Potterów. (Fiolki które znalazłeś w skrzyni wraz z tym listem i zdjęciami, to wspomnienia z tamtej nocy).
Od tej pory byliśmy we czwórkę, Ja, James, Harry i ty. Nie posiadałeś imienia, nazwaliśmy Cię więc Chris. Przez kilka kolejnych miesięcy wiedliśmy spokojne życie, o ile można tak powiedzieć o mieszkaniu w domu z dwójką brzdąców o niespotykanej sile magicznej. Tak mój mały, już przyjmując Cię pod swój dach wiedzieliśmy, że jesteś niezwykłym dzieckiem.
Nasza sielanka nie trwała jednak długo... pewnej nocy zrobiliśmy rzecz za którą przeklinam się po dziś dzień. Wyszliśmy na spacer. Byliśmy dobrze zakamuflowani i wszystko zdawało się być w porządku, niestety zostaliśmy zdemaskowani. Tylko dzięki refleksowi Jamesa, udało się nam uciec i schronić w domu. Od tego dnia postanowiliśmy już nie wychodzi dopóki Voldemort żyje, ale najgorsze już się stało...
Zostaliście trafieni klątwą Abrinu. To paskudny czar na który po dzień dzisiejszy nie jest znane żadne przeciw zaklęcie. Zaufany Uzdrowiciel nie był w stanie nic zrobić. My sami mogliśmy jedynie patrzeć na wasz ból... Harry zmarł jeszcze tej samej nocy, Ty jednak dalej walczyłeś. A w końcu, gdy nastał ranek, znów uśmiechnąłeś się do nas. Sądzę, że przeżyłeś dzięki swojej krwi. ( Gdy obejrzysz wspomnienia, zrozumiesz, co mam na myśli).
Choć serce bolało mnie po śmierci Harry'ego, dziękowałam Merlinowi, że choć jeden z was wciąż jest z nami. To właśnie po tamtej nocy uznaliśmy, że powinieneś przejąć jego tożsamość. Byliście w bardzo zbliżonym wieku i wiedziałam, że nikt się nie zorientuje... Zrobiliśmy to z dwóch powodów. Po pierwsze świat wciąż potrzebował Harry'ego Pottera, a twoja moc dawała Ci szansę na zwycięstwo w walce z Voldemortem. (Mam jednak nadzieję, że w chwili gdy czytasz ten list, Voldemort jest już tylko odległym wspomnieniem).
Drugim z powodów był człowiek który Cię do nas przyniósł. Trafiłeś do nas dzięki samemu przeklętemu Gellertowi Grindelwaldowi. Nie wiem kto jest gorszy, on czy Voldemort... W każdym razie to on zostawił Cię u nas, twierdząc, że zostałeś porzucony w lesie. Nie wiem ile jest w tym prawdy. Nie sądzę, aby łączyły Cię z nim jakiekolwiek więzy krwi. Mimo wszystko, szybciej uznałabym, że uprowadził Cię skądś, niż znalazł w lesie. Powiedział, że nie masz nikogo i oddaje Cię nam pod opiekę... Nie powiedział tego, jednak gdy odkryliśmy jego tożsamość, zaczęliśmy bać się, że pewnego dnia zechce po Ciebie wrócić. To właśnie dlatego uznaliśmy, że najlepiej abyś został Harrym.
Za pomocą kilku starych rytuałów runicznych udało mi się zmodyfikować skutki eliksiru którym on Ciebie napoił. Upodobniliśmy Ciebie także do mnie, tym samym zyskałeś wygląd naszego syna. To również przedłużyło działanie otrzymanego przez ciebie eliksiru.
Po tym, ukryliśmy wszystkie ślady tego jak w rzeczywistości wyglądał Harry. Zdjęcia które oglądasz są jedynymi potwierdzającymi jego tożsamość. Od tej pory Ty byłeś Harrym. Tak było dla Ciebie najbezpieczniej.
Teraz proszę Cię abyś zajrzał we wspomnienia pozostawione w fiolkach. One przybliżą Ci noc w której pojawiłeś się pod naszym dachem i pozwolą Ci zrozumieć Twą własną naturę. Jest pewien powód dla którego poznajesz te informacje akurat teraz gdy kończysz siedemnaście lat. Zajrzyj w nie i nie zapominaj, że jesteś naszym synem, bez względu na swą krew i pochodzenie. Jeśli zdecydujesz się kiedykolwiek szukać prawdy o własnej tożsamości, proszę Cię abyś pamiętał, że masz pełne prawo do nazywania się Harrym Potterem.
Zawsze wierz swemu sercu.
Twoja mama
Lily
Ps. Na cmentarzu w Dolinie Godryka znajdziesz grób bez daty urodzin i śmierci. Wyryto na nim: Chris Potter. Proszę Cię, abyś w naszym imieniu złożył kwiaty na grobie swojego brata który nie dostał szansy na to, aby mógł dorosnąć.
L.P.
vvv
Odłożył list na bok. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt. Czuł się rozdarty. List od mamy wywołał w nim mieszane uczucia. Rozumiał dlaczego zdecydowali się postąpić tak a nie inaczej. Rozumiał to, ale miał zarazem wrażenie, że wszystko w co do tej pory wierzył, rozpada się niczym domek z kart.
Nie jestem Harrym Potterem. Myśl o tym była szokująca, w jakiś jednak sposób ten list pozwolił mu się z nią oswoić. Czuł przebijającą między wierszami miłość którą darzyła go Lily Potter. W tym momencie była dla niego mamą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł to, zarazem jednak pojawiło się w nim pragnienie zrozumienia tego kim właściwie jest. Gdyby mama napisała mu, że jego rodzice zginęli w czasie wojny i zdecydowali się go przygarnąć, to przyjąłby to z ulgą. Jakiekolwiek wyjaśnienie byłoby lepsze od tego które otrzymał.
Sama myśl o tym, że to Gellert Grindelwald przyniósł go do domu jego rodziców, była dla niego tak absurdalna, że niemal nierealna. Tak, dobrze wiedział kim był ten człowiek. W magicznym świecie nie było chyba osoby która nie znałaby imienia poprzedniego Czarnego Pana. Tym bardziej nie potrafił pojąć jak mógł w ogóle trafić w ręce kogoś jego pokroju. Czy on mnie skądś porwał? A może znał moich rodziców?
- Co jeśli okaże się, że moi rodzice byli jego jakimiś chorymi zwolennikami? - zadrżał. Czy byli kimś na zasadzie porąbanych śmierciożerców Voldemorta? - wzdrygnął się ponownie. Chyba wolałbym żeby wersja z porwaniem była bliższa prawdzie.
Jednak jeśli mnie zabrał, to po co? Co dało mu uczynienie mnie członkiem rodziny Potterów? Dlaczego nie wybrał jakiejś mrocznej rodziny tylko taką która oficjalnie przeciwstawiała się Voldemortowi? Co chciał osiągnąć? Czy naprawdę przybyłby po mnie gdybym wciąż nazywał się Chris? - westchnął, spoglądając na leżące w skrzynce fiolki.
- Co mama miała na myśli mówiąc, że ocaliła mnie moja krew? Co jest w niej tak wyjątkowego, że zdołałem przeżyć klątwę która zabiła... mojego brata. - nie był w stanie nazwać tamtego chłopca Harrym, jeszcze nie.
Co jest w tych wspomnieniach tak ważnego, że kazała od razu mi je obejrzeć? Dlaczego chciała abym poznał je gdy ukończę siedemnaście lat? Czy ma to coś wspólnego z tymi zmianami w moim wyglądzie? Czy to może o to chodzić?
- Chciałaś mnie przygotować? - Momentalnie podejmując decyzję, schylił się i wyciągnął flakoniki. Ukrył je w spodniach i pospiesznie opuścił pomieszczenie. Gdy szedł korytarzami, w głowie miał jedną myśl:
Dumbledore ma w gabinecie myślodsiewnię.
/ \/ \/ \/ \
Ottery St Catchpole – czy ktoś ma lepszą pamięć niż nasz drogi Harry i już wie dlaczego ta nazwa wydaje się mu znajoma? Jak komuś nie udało się odkryć, informuję że w tamtych rejonach znajduje się dom Rona – Nora.
Hmm - to że eliksir przeciwbólowy jest zielony, a na mdłości żółty, jest całkowicie moim wymysłem. Przyznaję się!
Zielone Oczko - tym razem to nie mój pomysł, to określenie zostało zaczerpnięte z tekstu Razem z Danger.
Abrin – to toksyna znajdująca się w nasionach modligroszku pospolitego. Ja zrobiłam z niej zaklęcie ;)
Gellert Grindelwald jest znany w świecie czarodziejów jako drugi Najniebezpieczniejszy czarnoksiężnik wszech czasów (po odebraniu mu zaszczytnego pierwszego miejsca przez Toma Riddle'a znanego pod imieniem Lord Voldemort), chociaż podobno u szczytu swej potęgi Gellert władał mocami, o których obecny Czarny Pan mógł tylko pomarzyć. - informacje z wiki HP, dla ciekawskich.
/ \/ \/ \/ \
Koniec Rozdziału 5
