Dedykowane Niecierpliwej, ponieważ zainspirował mnie jeden z jej tekstów.
Liczę na konstruktywną krytykę, ponieważ nie jestem pewna owego tekstu, ale dodaję w celu przełamania niemocy twórczo-umysłowej, która ogarnęła mnie w związku z nawałem nauki pod koniec roku szkolnego.
W roku osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym przeludnione miasta przy murze Maria przypominały ciasne, cuchnące klatki. Domy budowano jeden przy drugim, stykały się ścianami i pięły po trzy, cztery piętra w górę. Z kominów ściśle przylegających do siebie kamienic wiecznie płynął gryzący, ciemnoszary dym. Nad targiem, oprócz chmar much, unosił się mdły zapach ryb i przegniłych warzyw. Znad leniwie toczącej się szerokim korytem rzeki trąciło mułem, na błotnistym brzegu bawiły się stada wychudzonych dzieci. Tuż za nimi znajdowały się odpływy kanalizacyjne.
Gdyby któreś odważyło się wejść do jednej z olbrzymich rur, brodząc po kostki w wodzie i ekskrementach, dotarłoby do Podziemia - drugiego miasta, znajdującego się tuż pod brukowanymi chodnikami i wysokimi budynkami. W tym labiryncie korytarzy, kanałów i ślepych zaułków, gdzie ukrywali się przestępcy, bezdomni, ludzie którzy wypadli z łask króla, panowały ciemność i zaduch. Z kanalizacji bił odór fekaliów i uryny, cuchnęły przepocone ubrania mieszkańców, ich toczone rozmaitymi chorobami ciała i psujące się zęby. Ciepłe powietrze było gęste od mieszaniny odorów, a każdy oddech zatykał nozdrza i palił w gardle. Wilgotne, pokryte pleśnią ściany zasklepiały się tuż nad głowami zamieszkujących Podziemie ludzi i zdawały się powoli obniżać, przygniatając ich do ziemi, aż zapominali, jak to jest stać prosto.
Gdy podczas pierwszej wyprawy za mury Levi zaczerpnął głęboko powietrza, poczuł świeży zapach trawy i deszczu. Rześki wiatr rozwiewał jego włosy i szumiał w uszach, a serce biło tak szybko, jakby próbowało zrównać rytm z szaleńczym tętentem końskich kopyt. Oślepiły go wyglądające zza chmur jasne promienie i już wiedział, co to jest.
Wolność.
