— Wejść.
— P… podobno chciał mnie pan widzieć, panie profesorze.
Severus Snape omal nie prychnął kpiąco na dźwięk przerażenia w głosie ucznia. Powstrzymał się jednak w porę. Teddy Williams może i był jedenastoletnim mazgajem, ale mimo wszystko był Ślizgonem, a więc Snape był za niego odpowiedzialny. Możliwe zresztą, że wysyłanie po chłopca Krwawego Barona nie było jednak najlepszym pomysłem, zwłaszcza po tym, co Teddy przeszedł nie dalej jak godzinę temu — przebiegło Snape'owi przez głowę. Zaraz jednak odpędził tę myśl. Jeśli Williams miał spędzić najbliższe siedem lat w Hogwarcie, czas najwyższy, żeby przestał się trząść na widok ducha-rezydenta Slytherinu.
— Siadaj. — Snape machnął różdżką, a krzesło po drugiej stronie biurka odsunęło się posłusznie.
Chłopiec niepewnie przycupnął na skraju siedzenia, wciąż wpatrując się w nauczyciela szeroko otwartymi oczami. Snape westchnął w duchu. Rok szkolny zaczął się zaledwie przed trzema tygodniami, nie miał więc jeszcze okazji poznać zbyt dobrze pierwszoroczniaków, jednak w przypadku Williamsa nie potrzeba było wiele. Wiecznie przestraszony, kulący się po kątach, chorobliwie nieśmiały dzieciak, którego nazwisko pojawiło się ostatnimi czasy w „Proroku Codziennym" kilkakrotnie w związku z procesem jego ojca. Williams senior tuż przed końcem wakacji trafił do Azkabanu za jakieś grubsze przekręty, a że jego firma dotąd świetnie prosperowała i miała wielu klientów, świat czarodziejów huczał od plotek.
Snape zmrużył oczy i przez chwilę przyglądał się zgarbionemu, blademu ze strachu chłopcu. Teddy nieustannie sprawiał wrażenie kogoś, kto najbardziej marzy o tym, żeby wtopić się w ścianę, i znając historię jego rodziny, Snape specjalnie się temu nie dziwił. Mimo to z jakiegoś powodu Tiara Przydziału uznała, że Williams junior stanowi idealny materiał na Ślizgona, a ze starym kapeluszem nie warto było się kłócić. Skoro więc Teddy znalazł się pod jego skrzydłami, Snape zamierzał dopilnować, żeby chłopak wyszedł na ludzi. A także żeby wcześniej nie skończył z załamaniem nerwowym.
— Panie Williams, może zechce mi pan wyjaśnić, co robił pan poza dormitorium o tak późnej porze? — zapytał beznamiętnym tonem, a jednocześnie wyciągnął z szuflady okulary chłopca i przesunął je po blacie w jego stronę niczym dowód w sprawie.
Teddy głośno przełknął ślinę.
— Ja… Bo… Kolega z Ravenclawu miał moje książki i musiałem pójść, żeby mi je oddał — wydukał.
— Rozumiem. — Mistrz Eliksirów powoli skinął głową. Dzieciak nie kłamał, po prostu umiał wybrać z prawdy dokładnie tyle, ile wystarczyłoby na doskonałą wymówkę, gdyby Snape nie znał już wszystkich faktów. Może jednak rzeczywiście było w nim coś z prawdziwego Ślizgona?
— Słodzi pan, panie Williams?
To zadane znienacka pytanie miało rozluźnić atmosferę, ale sprawiło tylko, że Teddy zbladł jeszcze bardziej i posłał nauczycielowi pełne konsternacji spojrzenie.
Snape westchnął cicho.
— Czy słodzi pan herbatę? — doprecyzował litościwie.
Teddy nadal bez słowa wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, w końcu więc zniecierpliwiony Snape machnął dwukrotnie różdżką. Kiedy na blacie tuż przed nim pojawiły się osobno filiżanka herbaty i spodek z trzema kostkami cukru, chłopiec omal nie spadł z krzesła. Nawet gdy nauczyciel zachęcił go gestem, Teddy nadal tylko patrzył na bursztynowy napój, jakby ten mógł okazać się trucizną.
Tym razem Snape nie powstrzymał się od przewrócenia oczami.
— Gdybym chciał użyć na panu eliksiru, panie Williams, proszę mi wierzyć, że nie bawiłbym się w kamuflowanie go herbatą — wytknął kpiąco.
Teddy ponownie przełknął ślinę i drżącą ręką sięgnął po filiżankę. Upił łyk, skrzywił się, wrzucił do środka cukier i rozejrzał się niepewnie. Snape z aprobatą skinął głową, a następnie machnięciem różdżki przywołał łyżeczkę dla chłopca oraz drugą herbatę — dla siebie.
Przez kilka minut pili w milczeniu, a Snape ukradkiem obserwował, jak chłopak stopniowo się rozluźnia i zaczyna z zaciekawieniem rozglądać się po gabinecie.
— Nie był pan tu jeszcze nigdy, panie Williams? — zagadnął w końcu na tyle przyjaźnie, na ile umiał.
Chłopiec potrząsnął głową, nie odrywając wzroku od półek zastawionych słojami pełnymi różnorodnych składników do eliksirów.
— Widzi pan, panie Williams, w moim gabinecie bywają najczęściej dwa rodzaje uczniów. Ci, których uznam za godnych zgłębiania tajników trudnej sztuki warzenia eliksirów wykraczających poza to, co obejmuje standardowy program nauki. A także ci, którzy odpracowują swoje przewinienia, sprzątając po tych pierwszych. Jeśli będzie się pan przykładał do nauki, panie Williams, być może za kilka lat zaproszę i pana na moje zajęcia dodatkowe. Tymczasem natomiast zamierzam zaprosić do siebie panów Pembroke'a i Walkera. I gwarantuję panu, że jedyne, czego będą mieli tu szansę się nauczyć, to kultura osobista i przyzwoitość, których najwyraźniej nie wynieśli z domu.
Teddy zbladł i ponownie przeniósł spłoszony wzrok na nauczyciela. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się drapieżnie i pochylił się nad blatem biurka.
— Tak, panie Williams, jako Opiekun Domu wiem o wszystkim, co dotyczy moich uczniów. Dlatego następnym razem, kiedy ktoś zechce potraktować pana w podobny sposób, najrozsądniej będzie oszczędzić nam obu zachodu i po prostu od razu do mnie przyjść. Zapewniam pana, że po miesiącu szorowania kociołków noc w noc nawet najbardziej tępemu osiłkowi zabraknie energii na podobne numery. Zrozumiano?
Teddy pokiwał głową.
— Świetnie. — Snape z powrotem oparł się wygodnie i uniósł filiżankę do ust. — A teraz proszę skończyć swoją herbatę i iść do łóżka. Przypominam, że jutro pierwszą lekcją są eliksiry i nie zamierzam tolerować żadnych spóźnień.
Teddy duszkiem opróżnił swoją filiżankę i zeskoczył z krzesła. Dopiero w drzwiach odwrócił się i posłał nauczycielowi przeciągłe spojrzenie.
— Tak, panie Williams? — Snape pytająco uniósł brwi.
— Dziękuję za herbatę, panie profesorze. — Po raz pierwszy głos Teddy'ego brzmiał głośno i pewnie.
