A/n
Z jakiejś przyczyny, której nie mogę ustalić, część moich opowiadań po prostu stąd zniknęła. Dotyczy to między innymi polskiej wersji serii "Złota moneta". Prawdopodobnie opublikuję ją ponownie dopiero wtedy, gdy dowiem się, co się stało, bo nie ukrywam, że zamieszczanie tu czegoś przy użyciu czytnika ekranu jest odrobinkę uciążliwe i nie chcę ryzykować, że moja praca znowu pójdzie na marne.
Narazie wracam z pojedynczymi opowiadaniami.
Na drugim planie
Ginewra położyła dłoń na jego dłoni. Jej twarz wyrażała rozpacz, ale kryło się tam coś więcej, jakiś złowrogi cień. Tańczył w jej oczach, niemal nieuchwytny, lecz Leon był go boleśnie świadom. Zbyt wiele w życiu widział, by mógł tego nie zauważyć. Poczuł, że gula w gardle, która rosła od czasu, gdy zaczął się ten koszmar, za chwilę rozrośnie się do rozmiarów uniemożliwiających oddychanie. Tragedia wisiała w powietrzu, niczym gradowa chmura. Artur stał u progu śmierci, Ginewra wkraczała na ścieżkę obłędu. Bóg wie, przez co przeszła w mrocznej wieży.
Leon próbował delikatnie zawrócić ją z tej ścieżki. Wspomniał, że jest godna korony, że Artur chciałby widzieć ją na tronie. Miał nadzieję, że odnajdzie w jego słowach promień światła, że zastanowi się nad tym, komu i dlaczego Artur ufał, że przemyśli swoją decyzję.
Zapewniał, że wraz z rycerzami stoi u jej boku. Bo rzeczywiście stał u jej boku. I nie zamierzał dopuścić, by zrobiła coś, czego sobie nie wybaczy, gdy odzyska zdrowy rozsądek. Wolał sobie nie wyobrażać, co by się stało, gdyby Artur wyzdrowiał i dowiedział się, że Merlin został powieszony.
Odetchnął głęboko, a gula w gardle zmniejszyła się nieco. Wstał, pochylił się, by ucałować dłoń nieprzytomnego króla i wyszedł, starając się nie myśleć, że to może być ostatni raz, gdy widzi go żywego.
Na korytarzu spotkał Gwaine'a, który wyglądał, jakby ktoś zmusił go do zjedzenia wiadra ślimaków i nie pozwolił przepić ich alkoholem. W tej chwili Leon najchętniej sam by go do tego zmusił. Przysiągł sobie, że naprawdę to zrobi, gdy to wszystko się skończy.
- Już w nic, ani w nikogo, kurwa, nie wierzę - powiedział Gwaine. - Zmienił się zupełnie, odkąd go poznałem, a ostatnio był jeszcze dziwniejszy.
Leon powoli skinął głową, z trudem powstrzymując się, by nie powiedzieć Gwaine'owi, żeby zaczął czynić użytek z zawartości hełmu i umacniając się w postanowieniu, że nakarmi go ślimakami. Albo żabim skrzekiem. Nigdy, w całym swoim życiu, nie był tak rozczarowany niczyją postawą. Nie dziwił się Percivalowi, który, choć bystry, słowa króla, czy królowej uważał za świętość i do głowy by mu nie przyszło, by cokolwiek kwestionować. Tak został wychowany. Ale Gwaine? Człowiek, który ogłaszał wszem i wobec, że jest przyjacielem Merlina i, że tak wiele mu zawdzięcza? Jak mógł uwierzyć, że Merlin, który bez wahania wypiłby tę truciznę za Artura dziesięć razy, jest zdrajcą? Co, do cholery, Morgana robi z nimi wszystkimi? Czy Camelot gnije od wewnątrz, lojalność to puste słowo, a wiara w przyjaciela to głupota? Świerzbiły go ręce, by nim potrząsnąć, by przypomnieć mu o okrągłym stole, przy którym zasiadał także Merlin i o tym wszystkim, przez co razem przeszli. Jeśli Merlin jest zdrajcą, to nikt nie jest godny zaufania. Równie dobrze można oddać królestwo w ręce Morgany i rzucić się z wieży.
To nie był jednak właściwy moment, by dyskutować z Gwaine'em. Jeżeli plan Leona miał się powieść, musiał zachować kamienną twarz, nie wykonywać żadnych, nieprzemyślanych ruchów, mogących zasugerować, że w szczególny sposób zależy mu na uratowaniu Merlina. Wprawdzie wątpił, by ktokolwiek go o to podejrzewał, ale i tak wolał dmuchać na zimne.
- Znajdź Percivala i Mordreda i patrolujcie korytarze - powiedział. - Nie wiemy co się dzieje. Królowa może być w niebezpieczeństwie. Cokolwiek podejrzanego zauważycie...
- Tak, jasne - mruknął Gwaine. - Co z Arturem?
- O ile Gajusz nie dokona cudu, do czego jest zdolny, myślę, że jutro będziemy go żegnać - odrzekł sucho Leon. Szybko wyminął Gwaine'a i oddychając głęboko, by odpędzić łzy, ruszył do komnat medyka. Musiał natychmiast porozmawiać z Gajuszem. Tylko tego by brakowało, żeby rozchorował się z rozpaczy, albo sam zabrał się do ratowania Merlina i wpadł w kłopoty. Poza tym potrzebna była jego pomoc.
Leon zamierzał sprawić, żeby wszyscy pomyśleli, że Merlin umarł w lochach, a potem ukryć go u siostry, lady Eleanor, gdzie będzie mógł bezpiecznie zaczekać na rozwój sytuacji. Dobrze wiedział, że Gajusz zna takie sztuczki, więc nie powinno być z tym trudności. Może ta "nagła śmierć" sprawi, że królowa się otrząśnie? Błagał wszystkich bogów, o których istnieniu słyszał, by tak się stało, by Ginewra, którą znał, powróciła.
Gajusz zachowywał się zaskakująco nieufnie, jakby podejrzewał, że to jakiś podstęp, ale w końcu dał się do tego namówić. Wydarzenia potoczyły się jednak inaczej, co Leon przyjął z niewysłowioną ulgą. Stary medyk kolejny raz dokonał cudu, którego tak bardzo potrzebowali.
Artur siedział w łóżku, oparty o poduszki, blady jak upiór, ale żywy. Przyciszonym głosem rozmawiał z kucharką, która w końcu przytaknęła skwapliwie i wyszła, wraz ze strażnikiem, który ją przyprowadził.
Po przedłużającej się niemiłosiernie chwili ciężkiej ciszy weszła Ginewra. Podeszła do łóżka, w oczach miała łzy. Gwaine i Percival stali ze spuszczonymi głowami, Mordred wyglądał na kompletnie spanikowanego. Leonowi przemknęło przez myśl, że on akurat nie ma powodów do obaw. Artur kazał go sprowadzić, o ile nie jest zajęty, czego nie zastrzegł w przypadku pozostałych.
- Rada domaga się przesłuchania go, zanim zostanie uwolniony - powiedziała drżącym głosem Ginewra. - Czy nie sądzisz, że powinniśmy? Dla dopełnienia formalności?
Siedzący przy łóżku Gajusz poruszył się, pierwszy raz odkąd Leon wszedł do komnaty. Artur uspokajająco poklepał go po ręce.
- Nie będzie żadnych formalności. Mają moje słowo i świadka, na wypadek, gdyby uznali, że królewskie słowo to za mało. Niczego więcej nie dostaną - odrzekł, tonem, który u większości ludzi wywoływał natychmiastową chęć zgięcia kolan. Po twarzy Ginewry spłynęło kilka łez. Artur utkwił w niej przenikliwe spojrzenie. Potem wyciągnął rękę i musnął palcami jej policzek, jakby nie dowierzał oczom i upewniał się, że to ona.
- Bardzo źle się stało - powiedział w końcu. - Ale twoje postępowanie jestem w stanie zrozumieć. Mogę sobie wyobrazić drogi, jakimi podążały twoje myśli. Ostatnio przeszłaś zbyt wiele, byłaś w rozpaczy. - Chwycił jej dłoń, choć sprawiała takie wrażenie, jakby miała ochotę się odsunąć. - Każdy z nas dochodzi czasem do punktu, po przekroczeniu którego traci równowagę i trzeźwy osąd. Jesteśmy tylko ludźmi, ale... to bardzo niebezpieczne, gdy nosi się koronę. Miałem nadzieję... Wierzyłem, że Okrągły Stół jest gwarancją wzajemnego zaufania i wsparcia. - Powiódł wzrokiem po twarzach rycerzy. - Czyżbym był głupcem? Ilu próbom zostaliśmy poddani? Ile razy udowodniliśmy sobie lojalność? Jakim prawem uznaliście, że Merlin nie zasługuje na to, by nie obrażać go podejrzeniem o popełnienie czynu, którego nie tylko by nie popełnił, ale, któremu zapobiegłby, gdyby mógł, bez wahania poświęcając własne życie? Bo formalnie jest sługą? Jakim prawem uznaliście, że Ginewra nie zasługuje na słowa prawdy w chwili słabości? Zamierzaliście dopuścić do tego, żeby popełniła błąd, z którym nigdy by się nie pogodziła?
- Mój panie... - zaczął niepewnie Mordred. Był niemal zielony na twarzy. Artur spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, jakby dopiero zauważył, że jest w komnacie.
- Ciebie nie winię. Jesteś z nami zbyt krótko, bym mógł wymagać od ciebie tego rodzaju zaufania. To przychodzi z czasem. Ale reszta? Naprawdę uwierzyliście, że Merlin mógł mnie otruć? Nawet ty, Gwaine? Czy po prostu go sobie odpuściliście, bo nie jest rycerzem!?
Leon poczuł, że po plecach spływają mu strużki potu. Głos Artura zdawał się wypełniać całą, dostępną przestrzeń, każdy kąt, najmniejszą szczelinę, nie pozostawiając miejsca na wycofanie się. Wcale by się nie zdziwił, gdyby zatrzęsły się ściany. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. Śmiertelnie blady, udręczony król, przywiódł mu na myśl zagniewanego Boga, grzmiącego z wysokości na niewdzięczny lud.
- Pytam was o coś, do cholery!
Ginewra omal nie podskoczyła, Gajusz gwałtownie wciągnął powietrze. Gwaine postąpił kilka kroków do przodu.
- Wstyd mi, ale przyznaję, uwierzyłem w to - powiedział. - Merlin tak bardzo się zmienił - dodał po namyśle. Artur przeniósł spojrzenie na Percivala, który jakby skurczył się w sobie.
- Najjaśniejszy panie, jej wysokość przedstawiła jak to wygląda i wszystko wskazywało na to, że to on zrobił. Jakie ja mam prawo, by podważać słowa królowej?
Artur westchnął ciężko.
- A ty, Leonie? Co masz mi do powiedzenia?
Leon przełknął ślinę. Pochylił głowę, pod intensywnym, badawczym spojrzeniem króla i rzekł:
- Mając w pamięci poprzednie zdrady, uwierzyłem w to. Wstydzę się tego i jestem gotów ponieść wszelkie konsekwencje.
Gajusz uniósł jedną brew. W odpowiedzi, Leon lekko wzruszył ramionami, tak, by wyglądało to jak przypadkowy ruch. Opowiadanie o tym, że był jedynym, który nie zwątpił, stawianie się w roli przykładu, nikomu się nie przysłuży. Nie śmiałby tego zrobić. Był ich bratem. Jego plan okazał się niepotrzebny, Artur przeżył, królowa uniknęła strasznego błędu, Merlin zaraz zostanie uwolniony i tylko to się liczy.
- Nie będzie żadnych konsekwencji, Leonie, bo żadne z was nie popełniło przestępstwa - powiedział Artur i upił łyk wody z kielicha, który podała mu Ginewra. - Jestem też pewien, że od Merlina nie usłyszycie na ten temat ani słowa i nadal będziecie mieć w nim przyjaciela. Wasze czyny pokażą, czy jesteście tego godni.
Jak na komendę skinęli głowami.
- Mordredzie, Percivalu, znajdźcie i aresztujcie Sindriego. Gwaine, idź po swojego przyjaciela i przyślij go do mnie. Chcę go zaraz widzieć.
Gwaine bez słowa ruszył do drzwi. Leonowi przeszło przez myśl, że nigdy nie widział go tak przygnębionego.
- Jeśli pozwolisz, panie, pójdę z nim - odezwał się Gajusz.
- Tak, oczywiście. A ty, Leonie zostań jeszcze chwilę. Chcę zamienić z tobą kilka słów odnośnie tego intruza, który dostał się do cytadeli.
Rycerze i Gajusz wyszli. Po chwili komnatę opuściła również królowa, zabierając ze sobą kilka zwojów pergaminu. Artur usiadł prosto, odrzucił okrycia, a potem wstał ostrożnie. Leon natychmiast podszedł, by go podtrzymać. Król oparł się na jego ramieniu i pozwolił zaprowadzić się do biurka, jednak Leon odniósł wrażenie, że zrobił to bardziej, by nie odmawiać, niż z realnej potrzeby. Gajusz naprawdę dokonał cudu, albo nad Arturem czuwa jakaś nadprzyrodzona siła.
- Czy wolno mi zapytać, jak się czujesz, panie?
- Jakbym uciekł ze stosu pogrzebowego - odparł Artur i ku ogromnemu zdumieniu Leona, uśmiechnął się. - To mnie naprawdę zabijało. Było bardzo blisko i wtedy, nagle zaczęło się cofać. - Oparł brodę na splecionych dłoniach, odpłynął gdzieś myślami. Leon poczuł, jak opada z niego całe napięcie. Teraz w postawie Artura było coś uspokajającego, czemu z chęcią się poddał. Zza okna dobiegał radosny szczebiot jaskółek, wijących gniazda pod dachami cytadeli.
- Wiesz... bardzo mnie zaskoczyło to, czego dowiedziałem się po przebudzeniu - podjął Artur, wskazując Leonowi krzesło. - Byłem pewien, że Merlin cały czas był obok, słyszałem go. Chyba się modlił. Wydaje mi się, że często to robi, a cokolwiek rządzi tym światem, wysłuchuje go.
- Możliwe - odrzekł cicho Leon. Nagle ogarnęło go wzruszenie. To proste wyznanie króla przeniknęło jego dusze na wskroś i musiał zacisnąć szczęki aż do bólu, żeby się nie rozpłakać.
Na parapecie usiadł gołąb. Zlustrował wnętrze najpierw jednym okiem, później drugim i przez jedną, króciutką chwilę Leon był przekonany, że zaraz powie: "Przepraszam, czy mógłbym wejść i zerknąć na mapę"? Uśmiechnął się w duchu. Cholera, chyba jest bardziej zmęczony, niż przypuszczał.
- Jesteś wspaniałym przyjacielem - powiedział Artur. Leon nie zdołał powstrzymać wyrazu zdumienia, który pojawił się na jego twarzy. Nie miał na to siły.
- Obawiam się, że cię nie rozumiem, panie - odparł szczerze. Artur pokręcił głową.
- W porządku. Nic nie mów. Nie ma potrzeby. Ale wiedz, że o tym nie zapomnę.
Jesteście jeszcze? Czytacie? Dajcie proszę znać.
