Dopiero po kilku dniach znalazłam wolną chwilę, by wreszcie wysłać Gniewkowi list, przez który w weekend wylądowałam w skrzydle szpitalnym. Kiedy rzucono mną jak szmacianą lalką, koperta wypadła mi z kieszeni i ostatecznie przepisałam całość od nowa.
Wczesnym rankiem po śniadaniu wspięłam się po spiralnych schodach sowiarni w towarzystwie Cassiusa, który ostatnimi czasy uczepił się mnie jak rzep psiego ogona. Choć nieustannie czarował opowieściami, jak w poprzednich latach drużyna Gryfonów dzięki niemu rozniosła Ślizgonów podczas meczu quidditcha, nadal nie wpadł na pomysł, by zadać mi jakiekolwiek pytanie. W większości nie wierzyłam w jego przechwałki, ale musiałam przyznać, że miło było mieć towarzystwo w sowiarni, gdzie ostatnio padłam ofiarą napaści.
W czasie gdy Cassius rozprawiał bez końca, myśli zaprzątało mi coś zupełnie innego. Ostatnimi czasy odczuwałam frustrację wobec trójki przyjaciół. Nasze próby rozwikłania zagadki ataków na mugolaków tkwiły w martwym punkcie, w zasadzie nie osiągnęliśmy dosłownie nic. Imeldzie jak na razie nie udało się zidentyfikować podejrzanej substancji, którą znaleźliśmy w aptece, rozmowy z ofiarami zeszłorocznych ataków nie przynosiły żadnych rezultatów, a Fairfax zdawał nam zupełnie pozbawione polotu raporty na temat rodzeństwa Rowle. Chociaż nie sądziłam, że zdradzi nam coś ciekawego na temat Corvusa, wyglądało na to, że Vulpecula jak na razie niczego nie kombinowała.
Frustrację dodatkowo potęgował fakt, że wczoraj podczas śniadania dostałam sowę z Polski. Nie potrafiłam zmusić się choćby do otwarcia koperty, bo widmo matki zdawało się ciągnąć mnie na dno jeziora. Nie odczuwałam wyrzutów sumienia przez ignorowanie jej, jednak nie istniał sposób na uwolnienie się od słów cioci i Gniewka, którzy mieli podobną perspektywę.
Mimo mijających tygodni, nadal nie podzielałam ich zdania, wręcz przeciwnie. Im bardziej zagłębiałam się w czarodziejski świat i stawałam jego częścią, odczuwałam potęgujące się rozgoryczenie oraz niechęć.
Wybrałam najlepiej dostosowaną do długiej podróży sowę i podziwiałam lot ptaka na tle rozciągających się z okien widoków. Słońce wschodziło nad hogwarckim jeziorem, rzucając na nie bladożółte promienie, które tańczyły na rozedrganej tafli wody. Podobno żyła tam ogromna kałamarnica, ale nie wierzyłam w tę historię.
Nieskończony potok słów wypływający z ust Cassiusa był dla mnie niczym szum w tle, jednak coś do niego dołączyło. W pierwszej chwili uznałam to za trzepot skrzydeł, ale głuche uderzanie powtarzało się miarowo, jakby coś obijało się o zewnętrzną stronę kamiennej ściany.
– Słyszysz? – mruknęłam.
Cassius zamknął usta. Może zdziwiło go, że potrafiłam mówić. Milczałam prawie całą drogę na szczyt sowiarni, a na jej szczycie wcale się to nie zmieniło.
– Słyszę – odparł bez większego zaangażowania. – To pewnie ptak.
Uciszyłam go gestem. Wydawało mi się, że dźwięk powtarzał się cyklicznie, choć po pewnym czasie zrozumiałam, że korespondował z silnymi podmuchami wiatru.
– Coś gdzieś wisi. Może sowa się zaplątała? – powiedziałam.
Podeszłam do przeciwległej ściany sowiarni i wyjrzałam przez okno, a Cassius poszedł na prawo, postępując podobnie. Zadarłam głowę najwyżej jak mogłam i rozejrzałam się.
– Nic tu nie ma – powiedziałam, rozglądając się za źródłem nieustającego hałasu.
– Tu jest. Wando… Tu ktoś wisi.
Gdyby krew nie odpłynęła mu o twarzy, posądziłabym go o strojenie sobie paskudnych żartów. Podbiegłam do niego i wychyliłam się na zewnątrz, a Cassius szturchnął mnie, żebym popatrzyła w drugą stronę. Dziewczyna zwisała głową do dołu, jej kostka zdawała się być przymocowana do cegieł niewidzialnym zaklęciem. Znajoma Krukonka obracała się powoli wokół własnej osi, nieprzytomna, a gdy wiatr zawył, jego siła pchnęła bezwładne ciało na mur.
– Jakim cudem jej nie widzieliśmy?
– Szliśmy z przeciwnej strony – stwierdził Cassius. – Przecież to Erin.
Długo nie czekałam, by naszło mnie olśnienie. Przypomniałam sobie dziewczynę, od której Cassius kupował wypracowania.
– Emma! Nawet w takiej chwili nie wiesz, jak ma na imię?
– Dobra, teraz to nieistotne. Odsuń się.
Spełniłam prośbę, a on wychylił się z okna i rzucił zaklęcie, którym powoli opuścił Emmę na ziemię. Czym prędzej zbiegliśmy ze szczytu na łąkę, gdzie Cassius ocucił ją bezceremonialnym chluśnięciem wody w twarz. Nabrała świszczącego wdechu, a gdy minęła początkowa panika, utkwiła wzrok w sowiarni, z której dopiero co zwisała. Dałam jej moment na osuszenie się i zrozumienie sytuacji, zanim spytałam:
– Kto ci to zrobił?
Potrząsnęła głową i zarumieniła się lekko, patrząc na Cassiusa.
– Nic nie pamiętam… Doglądałam sowy, przyniosłam jej kilka smakołyków z kuchni i usłyszałam za sobą kroki… Nic sobie z tego nie zrobiłam, założyłam, że ktoś chciał wysłać list…
– I co dalej? – ponaglił ją zniecierpliwiony Cassius.
– Chyba straciłam na chwilę przytomność… – Chwyciła się za głowę. Czarne włosy miała poprzetykane witkami słomy. – Potem się przebudziłam, spanikowałam i zemdlałam…
Pomogłam jej wstać, jako że Cassius się do tego nie palił.
– O której weszłaś do sowiarni? – spytałam.
– Koło siódmej rano…
– Widzisz! – żachnął się znikąd. – Mówiłem ci, że nie puszczam cię samej do sowiarni… To mogłaś być ty!
Zgromiłam go spojrzeniem. Wcale nie mówił tego z troską i przejęciem, a zgrywał rycerzyka.
– Daruj sobie. – Podtrzymałam rozchwianą Emmę, która podzielała moje niezadowolenie. – Skoro nie widziałaś tutaj nic, może zauważyłaś coś podejrzanego, idąc przez błonia? Słyszałaś coś?
Zaprzeczyła, opierając się plecami o kamienny mur. Po chwilowym zdenerwowaniu popatrzyła na nas przepraszająco. Starałam pokrzepić ją uśmiechem, ale przez zdrętwiałe wargi prędzej się skrzywiłam.
– Pewnie się bałaś – stwierdziłam.
– Mam lęk wysokości, dlatego zemdlałam – odparła ze zbolałą miną, zerkając w górę. – Nie wierzę, że jeszcze przed chwilą tam wisiałam… Co komuś strzeliło do głowy?
Ideologia czystej krwi.
Razem z Emmą wróciliśmy do zamku, a gdy dotarliśmy do holu, zarzekała się, że nie potrzebuje iść do skrzydła szpitalnego i nie musimy się o nią martwić. Niechętnie się z nią rozstałam, ale nie mogłam jej do niczego zmusić. Ruszyłam półbiegiem po schodach na piętro, przelotnie zerkając na tarczę zegarka, a na widok godziny przyspieszyłam jeszcze bardziej. Zalała mnie fala irytacji, kiedy zostałam dogoniona przez Cassiusa, który najwyraźniej nie zamierzał dać mi świętego spokoju.
– Przesadzasz – powiedziałam, przystając pod wejściem do klasy. – Jest środek dnia, nikt mnie nie napadnie o tej porze w samym sercu zamku.
– Kiedy jestem obok, przynajmniej możesz czuć się bezpieczna.
Ostatkami sił powstrzymałam parsknięcie śmiechem. Czy te kompromitujące teksty naprawdę na kogokolwiek działały? Gdyby Cassius nie był tak przystojny, miałby większe szanse na uwiedzenie gumochłona niż jakiejkolwiek dziewczyny w Hogwarcie. Nawet Jęcząca Marta, która rozpalała się na widok najbardziej przeciętnego chłopaka, nie poświęciłaby mu uwagi.
Cofnęłam się o krok, kiedy Cassius uniósł rękę w zamiarze założenia mi kosmyka włosów za ucho. Już otwierałam usta, żeby kolejny raz tego dnia powiedzieć mu „daruj sobie", gdy za nami rozległo się znaczące chrząknięcie. Odwróciliśmy się oboje, stając twarzą w twarz z Corvusem. Przeprosił nas ze stoickim spokojem, więc przepuściliśmy go w progu.
– Siwus chodzi na historię magii? – mruknął z przekąsem Cassius. – Nie boisz się sama z nim tam siedzieć?
– Binns chyba by zainterweniował? Zresztą nie jesteśmy tam sami.
– Nie wiem, czy zauważyłby popełnione mu pod nosem morderstwo. – Oczy mu rozbłysły, gdy nie powstrzymałam uśmiechu. – No, wreszcie udało mi się cię rozchmurzyć.
– Czy mógłbyś skupić się na tym, co istotne? Dopiero co znaleźliśmy kolejną ofiarę Ślizgonów w sowiarni, w dodatku twoją znajomą, a ty nic sobie z tego nie robisz… – Kiedy Cassius otworzył usta, by wtrącić swoje grosze, dodałam naprędce: – Powiedz reszcie, co zaszło i później to obgadamy.
Przytaknął, więc pożegnaliśmy się i weszłam do klasy, gdzie rzuciłam torbę na ławkę w środkowym rzędzie. Wcześniej postanowiłam, że ze względu na wydarzenia spod sowiarni usiądę dalej od Corvusa, ale gdy tylko odnaleźliśmy się spojrzeniem, kiwnął na mnie głową. Dosiadłam się, zmuszona do tego nagłym impulsem, a w duchu skarciłam się za najmniejszy brak wahania.
– Czego chcesz? – spytałam, nie wiedząc, po co wyciągnęłam z torby podręcznik i rolkę pergaminu do prowadzenia notatek. Binns rozpoczął już swój wykład, a jego ton lulał mnie do snu mimo ciekawości.
– Przyjemna z samego rana. Podobno dzięki Cassiusowi się rozchmurzyłaś – odparł Corvus.
– Wcale nie byłam nachmurzona, ale zaraz może się to zmienić.
– Zatem pewnie nie poprawiłyby ci humoru te plotki, co o was krążą.
Powiedział to z takim spokojem, że zbił mnie z tropu.
– Jakie plotki?
– Myślę, że Cassius lepiej odpowie na to pytanie, skoro jest ich autorem.
Mimo że wolałabym usłyszeć treść tych pogłosek tu i teraz, nie zamierzałam dawać Corvusowi satysfakcji ciągnięciem go za język. Wzruszyłam ramionami i chwyciłam podręcznik, chcąc przesiąść się do innej ławki, ale Corvus wyciągnął rękę. Poprzestał na tym, za co byłam mu wdzięczna – miałam ostatnimi czasy dość przylepnych chłopaków.
– Słyszałem, o czym rozmawialiście – powiedział z westchnieniem. – Co się stało w sowiarni?
Jeszcze w weekend zarzekałam się, że już nigdy nie podzielę się z Corvusem żadnymi informacjami, jednak coś w tych zaspanych oczach sprawiło, że skapitulowałam na miejscu. Przeklinając się w duchu, wyjaśniłam pokrótce, co zaszło i czego dowiedzieliśmy się od Emmy, wspomniałam też o jej lęku wysokości, co potwierdzało teorię Corvusa na temat sposobu działania Ebenezera.
– Czyli Cassius jest teraz twoim ochroniarzem?
Spodziewałam się, że będzie drążyć za szczegółami, więc przez to odklejone od rzeczywistości pytanie zabrakło mi słów. Dopiero co opowiedziałam historię powieszonej na sowiarni dziewczyny, a jego interesowało właśnie to?
– A co to ma do rzeczy?
– Niewiele, ale na twoim miejscu nie czułbym się przy nim bezpiecznie… Cassius to tchórz.
Jak śmiał nazywać Imeldę wścibską, skoro sam zachowywał się podobnie?
– Sterczałeś pod drzwiami, żeby tyle podsłuchać? – spytałam, a cień emocji śmignął przez jego twarz tak szybko, że nie zdążyłam go zidentyfikować. – Jak zdążyłeś ostatnio mi wypomnieć, co mogę zrobić? Rzucę na nich Lumos? Lepszy Cassius niż nikt, w końcu sam stwierdziłeś, że ty mi już nie pomożesz.
Z satysfakcją przeplecioną zaskoczeniem zauważyłam, że wywołałam u niego stupor. Mimo że namyślanie się przed odpowiedzią to jego znak rozpoznawalny, rozbiegany wzrok podpowiedział mi, że tym razem było inaczej.
– Trochę wtedy przesadziłem – powiedział z trudem – Oczywiście, że nie pozwoliłbym jej wyżywać się na tobie… ani nikim innym, gdybym przy tym był.
– Jej?
– Im – poprawił się niechętnie.
– To ciekawe, bo zdaje się, że na to wszystko przyzwalasz.
Przekręcił się na krześle w stronę przelatującego przez mapę profesora Binnsa. Za każdym razem, gdy Corvus zagryzał zęby, uwydatniały mu się mięśnie szczęki. Niedopowiedzenie ulatniało się z powietrza z każdą sekundą milczenia.
– Jesteś jedynaczką, więc tego nie zrozumiesz – powiedział. Mimo że odezwał się niemal szeptem, jego głos emanował nieustępliwością.
– To nie ma znaczenia. Nie chodzi mi o Vulpeculę, tylko o Ebenezera. Jesteś osobą, której najłatwiej byłoby zebrać na niego dowody, ale ty…
– Myślisz, że tego nie wiem? Gdybym go wsypał, poszliby na dno razem.
– Niekoniecznie…
Pokręcił głową w taki sposób, że nie miałam wątpliwości – uważał mnie za naiwną.
– Nawet jeśli nie pisnęłabyś o niej słówka, nie możesz poświadczyć za swoich przyjaciół.
– Nie muszą o niczym wiedzieć. Uparli się, że to ty i Vulpecula napadliście na siostrę Imeldy. Kręcą się w kółko. Zamiast skupić się na Ebenezerze, obserwują was i…
– Obserwują nas? I dopiero teraz mi o tym mówisz?
Posłał mi tak nieprzychylne spojrzenie, że za karę ugryzłam się w język.
– Też nie mówisz mi wszystkiego – odparłam cierpko. – W dodatku po twojej reakcji wnioskowałabym, że masz coś do ukrycia.
– Rozpływałabyś się ze szczęścia, gdyby ktoś obserwował ciebie i twoją rodzinę? Przyznaję: nie powiedziałem ci, że podejrzewałem Vulpeculę o współpracę z Ebenezerem. Wybacz, że mam więcej lojalności wobec rodzonej siostry niż kogoś, kogo znam miesiąc.
– Nie to miałam na myśli – powiedziałam, choć w istocie mnie rozszyfrował. Zagryzłam wargi, starając się uporządkować myśli. – Co dałeś Ebenezerowi wtedy, w aptece?
Mięśnie ramion Corvusa napięły się.
– To naprawdę nie jest twoja sprawa.
– Może też tak uważałam.
– Myślę, że skoro coś bezpośrednio dotyczy mnie i mojej siostry, to to mimo wszystko jest mój interes.
– Ja z kolei myślę, że skoro potencjalnie znalazłam się na liście ofiar Ebenezera, to to mój interes, co mu dałeś! – syknęłam cicho, żeby nie obudzić śpiących uczniów. – Dobrze wiesz, że gdybyś mu dał coś zwyczajnego, coś, co nie jest niebezpieczne…
– Nigdy nie dałbym mu czegoś niebezpiecznego. Ale tak, nie było to nic… zwyczajnego – wypowiedział ostatni wyraz ze wstrętem.
Nie wydawał się skory do kontynuowania tematu, jednak nie mogłam zmarnować tak dobrej okazji na zdobycie nowych informacji. Jak przekonać go do mówienia?
– Wygląda to tak, jakbyś nie chciał się pogodzić z przykładaniem ręki do planów Ebenezera – zawyrokowałam, chwytając się ostatniej deski ratunku.
Corvus przymknął oczy, jakby prosił siłę wyższą o wsparcie.
– Czaszka – wymamrotał. – Dałem mu czaszkę.
– Jak to…?
– Po prostu.
– Ale czego czaszkę? Po co mu ona? Skąd ją wziąłeś?
– Nie czego, a czyją. Thorfinn… nasz ojciec był kolekcjonerem różnych paskudztw. Cała piwnica jest pełna rzeczy tego typu. Vulpecula musiała o tym wspomnieć Ebenezerowi.
Samo wyobrażenie sprawiło, że żołądek podszedł mi do gardła. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby przeprowadzać między sobą pogawędki o ludzkich szczątkach? Jak można zmuszać innych do takich rzeczy? To niepojęte.
– To czaszka mugola, tak? – spytałam przez ściśnięte z emocji gardło.
Corvus ledwo dostrzegalnie potwierdził skinieniem, obserwując leniwie latającego z kąta w kąt Binnsa, który lubił pozostawać w ruchu podczas snucia swoich niekończących się monologów. Odpowiedź Corvusa mogłaby być bardziej przerażająca tylko w momencie, gdyby dotyczyła mugolaków.
– Po co mu ona?
– Leży na jego stoliku nocnym – powiedział obojętnie, choć minę miał zbolałą.
– Dlaczego nie poprosił o to Vulpeculi?
Corvus odważył się zerknąć na mnie kątem oka.
– Czuję się, jakbym miał proces przed Wizengamotem. – Z westchnieniem przeczesał włosy i uśmiechnął się gorzko. – Vulpecula dałaby mu cały szkielet, gdyby tylko tego chciał, ale gdzie w tym zabawa? Lepiej patrzeć, jak robię coś wbrew sobie.
Dopiero kiedy opadłam na oparcie krzesła, zorientowałam się, że cały ten czas siedziałam napięta jak struna. Ebenezer musiał być tysiąckroć bardziej zepsutym człowiekiem, niż kiedykolwiek mogłabym podejrzewać. Wraz z tą świadomością odezwał się we mnie cichy głosik – podpowiadał, że powinnam jak najszybciej wycofać się z pomagania Imeldzie.
– Obrzydliwe, co? – mruknął Corvus, przerywając zaległą między nami ciszę.
Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów do opisania kotłujących się we mnie emocji, więc zamiast tego spytałam:
– Jak dajesz radę tam zasnąć?
– Nie bardzo.
Mówił prawdę – naturalnie bladą skórę miał zszarzałą, a pod wpół przymkniętymi oczami malowały się intensywne cienie. Spłynęła na mnie fala współczucia, mimo że spełnianie zachcianek Ebenezera było błędem. Też nie zmrużyłabym oka w tym towarzystwie połączonym z ludzkimi szczątkami spoczywającymi na stoliku nocnym niczym odrażająca dekoracja. Na myśl o planującym następny ruch Ebenezerze wzdrygnęłam się, przez co zbyt mocno przycisnęłam stalówkę pióra na pergaminie. Nie najgorszy rysunek smoka pokryła plama atramentu.
– W takim razie powinniśmy znaleźć ci jakieś lepsze miejsce do spania – powiedziałam na widok markotnej miny Corvusa.
– Mną nie zaprzątaj sobie głowy. Powinnaś ćwiczyć zaklęcia obronne.
Prychnęłam.
– Jak na razie jestem na etapie profanacji Expelliarmusa.
Mimo ponurej atmosfery posłał mi przychylne spojrzenie. Przypomniałam sobie, jak pochylał się nade mną w Wielkiej Sali, czytając wypracowanie na temat buntów goblinów, i we wnętrzu chłodnego zamku paradoksalnie zrobiło mi się cieplej.
– Aż tak źle? – spytał.
– Gorzej. Raz nawet udało mi się rozbroić profesora Flitwicka, ale różdżka zamiast polecieć w moją stronę, dźgnęła go w oko.
Zaśmiał się cicho, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Widok uśmiechu na ostatnio powściągniętych ustach był dwukrotnie bardziej urzekający, niż się spodziewałam. Nie mogłam się napatrzeć, a zanim zdałam sobie sprawę z gapienia się, Corvus zauważył mój wzrok.
– Ciekawa taktyka obronna… – powiedział speszony. – Rozbroiłaś go i chwilowo oślepiłaś. Tego nie przewidziałaby nawet Vulpecula.
– Zapamiętam na przyszłość.
Puścił ten komentarz mimo uszu, rozsiadając się wygodniej. Obracał na stole mój podręcznik do historii magii, a coś w tym zachowaniu podpowiedziało mi, że jeszcze nie skończyliśmy rozmowy. Nad czym tak rozmyślał?
– Mógłbym ci z tym pomóc – powiedział, a w posłanym z ukosa spojrzeniu odczytałam coś z rodzaju niepewności, oczekiwania. Zmarszczyłam brwi, a Corvus widząc moją minę, wyjaśnił: – Z zaklęciami obronnymi.
Stres zmieszany z ekscytacją strzelił mnie jak grom z nieba.
– Naprawdę?
– Jeśli wolisz ćwiczyć z nauczycielami…
– Nie – wtrąciłam natychmiast. – To znaczy… Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem, poza Expelliarmusem dopiero za dwa miesiące zacznę uczyć się zaklęć, które mogłyby się okazać przydatne w takiej sytuacji… A dużo może się do tego czasu zdarzyć… – mamrotałam, jakbym potrzebowała tłumaczyć się z zaakceptowania tej propozycji. – Tylko musielibyśmy znaleźć jakieś miejsce, gdzie…
– Gdzie nikt nas nie zobaczy razem? – dokończył. Mój nagły słowotok musiał sprawić, że Corvus poczuł się pewnie, bo z jego oblicza zniknęły wcześniejsze emocje. – Nie musisz się martwić, twoi znajomi nas nie przyłapią. Znam ukrytą komnatę w lochach. Powinna się nadać.
Przytaknęłam, wciąż oszołomiona, że naprawdę przeprowadzaliśmy tę rozmowę. W czasie gdy z nerwów skubałam zębami wnętrze policzków, Corvus sięgnął do skórzanej torby i urwał kawałek pergaminu, a następnie zaczął kreślić coś czarnym piórem z ozdobną srebrną rączką. Zauważyłam na niej połyskujące gwiazdozbiory.
– To jest zejście do lochów koło posągu złotego trio. – Pochylił się, podając mi sporządzoną mapę. Wskazał na punkt zaznaczony dużą kropką. – Idź zgodnie ze strzałkami, aż zobaczysz gobelin przedstawiający drzewo i będziesz na miejscu. Moglibyśmy się tam spotkać dziś o… nie wiem, dziewiętnastej?
Błoga chwila rozpływania się nad muśnięciem skóry Corvusa minęła, gdy chowając kawałek pergaminu do kieszeni natknęłam się na list od matki. Zdawał się ważyć więcej niż wór kamieni.
– Pasuje, dzięki… Mogę cię o coś spytać? – Zawahałam się, zachodząc w głowę, czy warto wkraczać na te tereny. Corvus patrzył na mnie ponaglająco, ale mięśnie twarzy miał rozluźnione, więc rzuciłam: – O coś prywatnego?
Jego czoło przecięła pozioma zmarszczka.
– Zależy. Czego to pytanie dotyczy? – powiedział wciąż pochylony w moją stronę.
– Twojego ojca.
Opadł na oparcie krzesła. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, więc trochę wystraszyłam się, czy aby przypadkiem przez moje wścibstwo nie cofnie szczodrej propozycji.
– Pytaj.
– Odwiedzasz go w Azkabanie?
Potarł kark.
– …Czasem. Robię to tylko ze względu na Vulpeculę.
Czułam, że jeśli nie pociągnę go za język, nie powie nic więcej.
– Dlaczego?
– Zwiędłyby mi uszy od tego marudzenia – mruknął niechętnie, trochę jakby na odczepkę. – Ona nie uważa, że Thorfinn zrobił coś złego, że zasługuje, żeby tam siedzieć… Twierdzi, że to ważne, żebym go odwiedzał.
– Ty tak nie uważasz?
– Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Fakt pokrewieństwa nie wymazuje zabijania niewinnych ludzi i zrujnowania naszego nazwiska… – Zawiesił głos, gdy wkradło się w niego zgorzknienie. – Dlaczego pytasz?
Zawahałam się. Potrzebowałam usłyszeć perspektywę kogoś, kto nie znał moich rodziców, ale równocześnie opierałam się przed uchyleniem choćby rąbka prawdy.
– Wiem, że tego nie można porównać, ale… Cóż, wszyscy dookoła powtarzają, że powinnam wybaczyć rodzicom – powiedziałam. – Ojciec udaje niewiniątko, a matka… jej nie można ufać. Twierdzi, że kierowała się moim dobrem… Źle mi na samą myśl, że będę musiała się z nimi zobaczyć przez święta…
Nie potrafiłam rozszyfrować emocji przemykających przez twarz Corvusa pod postacią krótkich cieni, przez co wyczekiwanie odpowiedzi stało się podwójnie uciążliwe.
– Brzmi to tak, jakby twoi rodzice dokonali wyboru, z którym musiałaś żyć. Wydaje mi się sprawiedliwe, że teraz to oni będą musieli żyć z twoim.
Komentarz Corvusa był prosty, ale tak trafny, że nie potrafiłam przestać o nim myśleć.
– Masz rację. Nadeszła moja kolej na podejmowanie decyzji, dzięki.
Corvus nie spuszczał ze mnie przenikliwego spojrzenia. O czym myślał, gdy mi się tak przyglądał? Czy uważał, że nie powinnam stawiać rodzinnych sprzeczek obok jego zamkniętego w Azkabanie ojca, który walczył po nieodpowiedniej stronie barykady? Nie, raczej nie… Corvus nie wydawał się urażony.
Do końca lekcji pogrążyłam się w przemyśleniach na tyle, że gdy całkiem nieobecnie wróciłam do pokoju wspólnego Gryffindoru, z mentalnego wycieńczenia padłam na kanapę przed kominkiem. Drzemiący obok Cassius przekręcił się na drugi bok i przy okazji wymierzył mi kopniaka prosto w udo. Z rozdrażnieniem rozmasowałam bolące miejsce – ten chłopak potrafił mnie denerwować nawet przez sen.
– Opowiedział wam, co się stało rano? I gdzie Imelda? – spytałam Arlo.
– Tak, mówił. – Odłożył rolkę pergaminu z niedokończonym wypracowaniem, a Filet wykorzystał ten moment na wskoczenie mu na kolana, które zaczął ugniatać. – Gadaliśmy drugi raz z Emmą, ale nie chce zgłosić tego incydentu Flitwickowi. Uważa, że to nic takiego. Imelda jest u Slughorna.
– Nic takiego? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ktoś ją uwiesił z sowiarni jak martwą fretkę na sznurze u Hagrida!
– Jej decyzja. Ty też się nie przejęłaś poturbowaniem przez Vulpeculę. – Po jego mizernej minie wnioskowałam, że Filet raz po raz dotkliwie zatapiał mu pazury w udach. – Profesor O'Brien dowiedziała się o tym dopiero dziś, jak przyszpiliła Cassiusa po lekcji.
– Niby tak, ale to co innego – burknęłam, z niepokojem myśląc o przyszłej rozmowie z Janą. – To moja ciocia, nie chciałam, żeby się martwiła… Poza tym po latach pracy na pewno wie, co wyprawia Vulpecula, to nie jest żadne odkrycie.
Przerwałam tłumaczenia, gdy przez tunel do pokoju wspólnego niespodziewanie wkroczyła Imelda, dzierżąc w ręce znajomy mieszek. Rzuciła go na stolik i opadła na fotel, oddychając szybko po przebyciu najeżonej schodami drogi.
– Byłaś z tym u Slughorna? – spytałam dla odmiany podekscytowana.
– Tak. Sama nie umiałam tego zidentyfikować, ale doszłam do wniosku, że jeśli rzeczywiście jest to potencjalny składnik, to kto jak kto, ale mistrz eliksirów powinien go rozpoznać.
Jej markotny głos wskazywał, że nie podzielała entuzjazmu.
– No i co? – mruknął Arlo.
– To kości.
Kości?… Przecież Corvus mówił, że czaszka mugola leżała na stoliku nocnym Ebenezera jako dekoracja, że nie jest mu do niczego potrzebna. Kłamał?
– Szczurze kości – dodała, dobrze interpretując moją dogłębnie zszokowaną minę. – Składnik dawnych receptur, które zostały ulepszone… To stara szkoła eliksirów, dlatego nikt z nas ich nie rozpoznał.
Powietrze uszło mi z płuc.
– Czyli po miesiącu dalej nie mamy nic. – Arlo zrzucił z kolan zbulwersowanego Fileta, a po uchyleniu się przed kilkoma ciosami futrzastej łapki zabrał się z powrotem za pisanie wypracowania.
– W końcu czegoś się dowiemy – powiedziała ze zdeterminowaniem Imelda. – Nie możemy odpuścić, nie teraz, kiedy dopiero co Emma została powieszona na sowiarni. Ślizgoni tylko się rozkręcają.
Arlo bez większego zaangażowania przytaknął, skrobiąc stalówką po pergaminie. Zerknęłam na tarczę zegara i z szybciej bijącym sercem stwierdziłam, że jest za kwadrans dziewiętnasta. Zerwałam się z kanapy, niechcący szturchając nogi Cassiusa, który spojrzał na mnie spod ociężałych od snu powiek. Włosy miał w nieładzie, na policzku odciśniętą zmarszczkę po poduszce, a na jego przystojnej twarzy, zamiast zwyczajowego huncwockiego uśmieszku, dominowała całkiem urocza dezorientacja.
Zwilżył spierzchnięte wargi językiem, rozejrzał się po nas i rzucił mrukliwie:
– Wando, czy obserwowałaś mnie, jak spałem?
Czy skok z okna byłby dostateczną karą za zdradzieckie myśli?
Pragnęłam przesłuchać Cassiusa na temat rozpuszczanych plotek, jednak wolałam nie robić tego w towarzystwie Arlo i Imeldy. Istniała szansa, że o niczym nie wiedzieli. Zebrałam rzeczy i ledwo ruszyłam ku wyjściu z pokoju wspólnego, gdy usłyszałam za sobą głos Imeldy.
– Gdzie się wybierasz?
– Muszę porozmawiać z ciocią. Podobno dowiedziała się, że byłam w skrzydle szpitalnym – wymyśliłam na poczekaniu.
W drodze do lochów nawiedzała mnie ponura świadomość, jak łatwo kolejne kłamstwo spłynęło mi z ust. Mogłam wykręcić się od odpowiedzi, jako że nie byłam nikomu winna wyjaśnień, a jednak…
Co jest ważniejsze? Dostosowanie się do żyjących uprzedzeniami przyjaciół czy moje własne bezpieczeństwo? Nie istniał nikt inny, kto udzieliłby mi pomocy z zaklęciami obronnymi bez zadawania pytań, dlaczego w wieku siedemnastu lat ledwo potrafiłam rzucić inne zaklęcie niż Lumos.
No, są jeszcze nauczyciele, ale… Jak mogłabym odrzucić propozycję Corvusa?
Gdy dotarłam do posągu złotego trio, przystanęłam. Było coś inspirującego w trójce przyjaciół, którzy mimo przeciwnościom losu, niebezpieczeństwu i trudów sprostali prawie że niemożliwemu zadaniu. Nieruchome oblicza Harry'ego z blizną na czole, Hermiony z burzą loków i piegowatego Rona dodawały mi poczucia sprawczości. Stawili czoła tułaczce po świecie w poszukiwaniu horkruksów, uczestniczyli w Bitwie o Hogwart, a Harry raz na zawsze zakończył czasy panowania Lorda Voldemorta, więc dlaczego my nie mielibyśmy poradzić sobie zebraniem dowodów na Ebenezera?
Zbiegłam spiralną klatką schodową do lochów. Gdyby udało mi się naprowadzić Imeldę na odpowiedni trop, może przestalibyśmy dreptać w miejscu i poczynilibyśmy postępy? Jak przemówić jej do rozumu?
Kiedy sięgnęłam do kieszeni po kawałek pergaminu z mapą od Corvusa, musnęłam palcami kopertę. Wyjęłam ją i w zamyśleniu obrysowałam palcem jej krańce, nie wiedząc nawet, czy dobrze szłam. Zatrzymałam się dopiero, gdy za rogiem natrafiłam na parę kamiennych pochodni wyrzeźbionych na podobiznę węży. W wydrążeniu ich głów trzaskał ogień, któremu bez wyrzutów sumienia rzuciłam na pożarcie list od matki.
Wyciągnęłam z kieszeni mapkę – po chwili zastanowienia uznałam, że nie zabłądziłam. Corvus nie należał do ludzi uzdolnionych w sztuce rysunku (wydało mi się to czarujące), więc trochę zajęło mi dojście do wniosku, że dwie dziwaczne litery S, zwieńczone płomykami i nakreślone po bokach jednej ze strzałek, musiały być dokładnie tymi pochodniami, koło których właśnie stałam.
Przemierzałam kolejne korytarze w tak głębokim zamyśleniu, przed oczami mając trawiony przez płomienie list od matki, że w ostatniej chwili zorientowałam się, że mijałam portret ze znajomą postacią. Hrabia Fairfax pochrapywał cicho, a mimo pogrążenia we śnie utrzymywał dostojną pozę. Zadartą głowę oparł o ścianę, a usta miał rozchylone.
Miałam piekielne szczęście. Fairfax nie przykładał szczególnej uwagi do powierzonego mu przez Imeldę zadania, ale moje wieczorne odwiedziny w lochach mogłyby wydać mu się interesujące, szczególnie jeśli przed zapadnięciem w drzemkę widział Corvusa. Nie zamierzałam dawać Fairfaxowi okazji na przyłapanie mnie na gorącym uczynku, więc czmychnęłam do przodu. Za rogiem czekał wielki na całą ścianę gobelin – przedstawiał rozłożyste, pozbawione liści drzewo o splątanym pniu, a wkoło tańczyły i wiły się oświetlane wątłym blaskiem księżyca wile.
Dlaczego nie spytałam Corvusa, co powinnam zrobić, gdy już dotrę do gobelinu? Widocznie za bardzo zaabsorbowała mnie nasza rozmowa, a może po prostu sama jego obecność i zapomniałam poruszyć tak kluczowej kwestii.
W zamyśleniu obserwowałam hipnotyzujący taniec wil. Choć wcześniej po prostu okrążały drzewo, teraz niektóre z nich przywarły do pnia, gładząc go rękami. Skuszona ciekawością, niepewnie dotknęłam gobelinu. Spodziewałam się poczuć pod palcami gruby, sztywny materiał, ale napotkałam nieustępliwe drewno. Zmarszczyłam brwi, śledząc szczeliny między poszczególnymi deskami, aż natrafiłam na klamkę.
Nie było jej tam, ale ją poczułam. Gdy o nią zahaczyłam, pociągnęła mnie za sweter i odskoczyła, a za poświadczenie, że wydarzyło się to naprawdę, miałam wystającą z rękawa nitkę.
Kiedy tylko nacisnęłam klamkę, znikąd zmaterializowały się drzwi. Otworzyłam je i niepewnie weszłam do niedużego, okrągłego pomieszczenia – Corvus już tam czekał. Obracał coś w rękach, stojąc w słabej zielonkawej łunie między kolumnami podtrzymującymi sklepienie zwieńczone świetlikiem.
Po co w lochach świetliki?
– Gdyby było jeszcze widno, mogłabyś stąd zobaczyć jezioro – wyjaśnił Corvus. Czy moje myśli naprawdę są aż tak oczywiste? – Takie małe jak ten mamy w każdym dormitorium, w centrum pokoju wspólnego okna są ogromne… Najczęściej pływają koło nich druzgotki i trytony, czasem pojawi się też olbrzymia kałamarnica. Nikt się nimi za bardzo nie interesuje, ale tobie pewnie by się podobało, co?
– Chyba sobie żartujesz – wykrztusiłam. – Nikt nie zwraca na nie uwagi?
– Łatwo przywyknąć… Co prawda każdego września znajdzie się paru pierwszorocznych chojraków straszących druzgotki. – Uśmiechnął się z sentymentem. – Kałamarnica chyba na to czeka. Zawsze wygląda na zadowoloną, jak znienacka trzaśnie macką w okna aż szyby trzeszczą.
Poczułam ukłucie zazdrości – z całego serca pragnęłam tego doświadczyć, a nie wyłącznie sobie to wyobrażać. Nie sądziłam też, że kiedykolwiek pożałuję wylądowania w Gryffindorze. Z naszej wieży rozciągały się piękne widoki na krajobraz otaczający Hogwart, ale w istocie nie szło stamtąd zaobserwować niczego ciekawego poza zachodami słońca i napadami szału Wierzby Bijącej. Możliwość podziwiania podwodnych stworzeń wydawała mi się milion razy bardziej atrakcyjna.
– Co to? – spytałam, skinąwszy na dwa drobne przedmioty, które już gdzieś widziałam.
– To? Fałszoskopy. – Odwrócił rękę, żebym mogła je dostrzec w jego garści. – Przerabiamy z Flitwickiem zaklęcie Proteusza i tak sobie ćwiczyłem…
– I jak ci idzie?
– Zadowalająco.
Corvus podał mi jeden fałszoskop. Przesunął palcem po nazwie wytwórcy wygrawerowanej wokół srebrnej obręczy otaczającej szklaną kulę przytwierdzoną do spiczastego ciała bączka, a następnie stuknął różdżką w ten fałszoskop, który sam trzymał.
Napis „E. Stroulger" zamienił się na „Wanda", a coś w tym widoku sprawiło, że zapiekły mnie policzki. Dlaczego Corvus napisał akurat moje imię, nie potrafił wpaść na coś innego?
– Jak to zrobiłeś? – spytałam, żeby odwrócić uwagę od rumieńca.
– Kiedy poprawnie rzuci się zaklęcie Proteusza na kilka przedmiotów, zmiany zachodzące na jednym pojawiają się też na każdym innym. Stają się współzależne. Można wyczarować napis, zmienić kolor, wagę i tak dalej… To ciekawy sposób komunikacji. Mogłabyś napisać coś na swoim, a ja odczytałbym to na moim.
– Jakbym znała zaklęcie…
– Spróbuj, jest proste. – Powstrzymał mnie gestem, gdy odruchowo chciałam oddać mu fałszoskop. – Inkantacja brzmi Scriptio. Po prostu wyobraź sobie słowa, które chciałabyś zobaczyć.
Speszona dobyłam różdżki. Popadłam w przesadnie głęboką nadinterpretację słów Corvusa, niemniej trudno było mi przestać myśleć, że jeszcze chwilę temu wyobrażał sobie moje imię.
Po prostu chciał je napisać, to nic nie znaczy. To normalne, że trzeba je sobie wyobrazić.
– Scriptio.
Mimo obaw odniosłam sukces za pierwszym razem. Magia zmieniła treść graweru z „Wanda" na strzęp moich myśli, pisząc „…trzeba je sobie wyobrazić". Szczęka mi opadła, gdy w rozgorączkowaniu cieszyłam się, że nie rzuciłam zaklęcia wcześniej. Przecież Corvus mógłby przeczytać moją egzaltację nad taką drobnostką jak fakt, że napisał moje imię!
Gdy podsunął mi swój fałszoskop, okazało się, że w istocie miał rację. Na obu widniała teraz jednakowa treść.
– Wiesz co to jest? – spytał.
– Tak, widziałam je kiedyś w sklepie w Hogsmeade i pytałam o nie ciocię. Mówiła, że to niedziałająca tandeta.
– Też bym nie ufał fałszoskopom z Zonka. Są produkowane dla małolatów, pewnie dadzą radę wykryć dziecinny psikus, ale nic poza tym – wyjaśnił nieobecnym tonem. – Te dwa to oryginały stworzone przez Edgara Stroulgera. Nigdy mnie nie zawiodły. W tym roku gwiżdżą nieustannie, kiedy tylko Ebenezer wejdzie do dormitorium i muszę je uciszać zaklęciem.
– Gdzie można takie dostać? Też przydałby mi się jeden…
– Thorfinn kolekcjonował głównie czarnomagiczne artefakty i różne obrzydlistwa, ale jak widać czasem jego zbieractwo się na coś przydaje. – Corvus wykonał drobny ruch różdżką, a pod palcem wyczułam, jak grawer się zmienił. Fałszoskop na powrót przyozdobiła nazwa wytwórcy. – Jak chcesz, możesz go sobie wziąć.
– Nie, skoro to oryginały, muszą być wartościowe.
– To bez znaczenia. Nie potrzebuję dwóch.
– Mógłbyś dać jeden siostrze.
– Vulpecula nie miałaby z niego żadnego pożytku. – Zamyślił się na moment. – Poza tym… Jeśli chciałabyś kontynuować te spotkania, moglibyśmy na nich uzgadniać termin. Nie musiałabyś się martwić, że twoi przyjaciele nas razem zobaczą.
– To całkiem dobry pomysł – przyznałam niechętnie. Uśmiechnęłam się lekko, nadal speszona tak cennym podarunkiem i naciskami Corvusa, ale przyrzekłam w duchu, że na koniec roku mu go oddam. – Dzięki… Powiedzmy, że odwdzięczę ci się na urodziny.
– Raczej nie będziesz miała ku temu okazji – odparł spokojnie. – Miałem już urodziny, w Noc Duchów.
Przed oczami stanęła mi scena Corvusa podarowującego coś siostrze podczas śniadania i domyśliłam się, że musieli być bliźniętami. Chociaż wcześniej zakładałam, że Vulpecula była młodsza, dziwnym trafem nowa informacja wcale mnie nie zdziwiła.
– Nie wiedziałam…
– Nie szkodzi. I tak ich nie obchodzę – odparł.
Raz jeszcze podziękowałam, chowając fałszoskop do przyjemnie pustej kieszeni, w której nie ciążył mi już list od matki. Z ciekawości spojrzałam w pogrążony w odmętach ciemności świetlik, pragnąc cokolwiek tam dostrzec. Wielka szkoda, że nigdy nie zobaczę na własne oczy pokoju wspólnego Slytherinu.
– Skąd wiedziałeś, że spodobałby mi się wasz widok na jezioro? – spytałam.
Corvus wzruszył ramionami, ale po jego rozbieganym spojrzeniu zrozumiałam, że starał się pozbierać myśli i przygotować odpowiedź. Ostatecznie wyjął różdżkę, żeby na poczekaniu przygotowywać komnatę do ćwiczeń. Wyczarował sprężystą posadzkę i, nie wiedzieć czemu, stos poduszek.
– Czytałaś podręcznik z opieki nad magicznymi stworzeniami, zanim wiedziałaś, że będziesz mogła się uczyć w Hogwarcie – stwierdził, siląc się na obojętny ton. – W bibliotece przeglądałaś „101 ciekawostek na temat smoków"… Dość łatwo wywnioskować, czym się interesujesz.
Zwracał na mnie uwagę? Nie to co Cassius, który bez przerwy opowiadał o swoich perypetiach i nieraz zupełnie ignorował to, co do niego mówiłam. Gdybym trzasnęła go w łeb tomiskiem „101 ciekawostek na temat smoków", dalej nie wziąłby pod uwagę, że mogłam się tymi bestiami interesować.
Moment. Przecież kiedy byłam w bibliotece, przy stole siedziałam wyłącznie z „Najczarniejszymi zakamarkami magii", które wypożyczyłam za pozwoleniem cioci z zakazanego działu. Przeglądałam książkę z ciekawostkami między regałami, zanim Corvus się do mnie dosiadł. Skąd o tym wiedział?
– Nie wiem, czy jestem gotowy na utratę oka w wieku siedemnastu lat, więc może Expelliarmusa zostawimy sobie na później, a zaczniemy od Depulso? – zaproponował, w oczekiwaniu obracając między palcami sosnową różdżkę.
– Co to za zaklęcie?
– Poczułaś je raz na własnej skórze pod sowiarnią. – Corvus uśmiechnął się nieznacznie, czym mnie zirytował. Nie lubiłam myśleć o tamtym zdarzeniu, a co dopiero nie byłam gotowa, aby o nim żartowano.
– Nie raz – powiedziałam, przypominając sobie, jak zostałam lekko odepchnięta, kiedy próbowałam się rzucić na Vulpeculę.
– Wybacz, ale musiałem. Pogorszyłabyś sytuację, gdybym pozwolił ci do niej doskoczyć. A teraz do roboty, nie przedłużaj już. Spróbujemy najpierw na czymś lekkim, będzie łatwiej.
Wcale nie przedłużałam.
Wypowiedziałam inkantację, machnąwszy różdżką. Jak na mnie przystało, nie odniosłam żadnego sukcesu, a poduszki ani drgnęły. Zrobiło mi się trochę cieplej ze wstydu. Kiedy godziłam się na zajęcia z Corvusem, nie wzięłam pod uwagę, jak ciężko przychodziły mi początki nauki jakiegokolwiek skomplikowanego zaklęcia.
– Jeszcze raz – polecił prawdziwie nauczycielskim tonem, niedbale opierając się o kamienną kolumnę.
Posłuchałam. Tym razem i jeszcze przez następnych dziesięć poduszka przesunęła się po podłodze, ale to wszystko. Na pewno nie miała żadnych zapędów, by nagle polecieć na dziesięć metrów, jak zrobiłam to pod wpływem siły zaklęcia Vulpeculi.
– No, spróbuj mocniej – zachęcił mnie.
– Nie da się mocniej.
Kiedy Corvus bez słów machnął różdżką, większa z poduch poderwała się z ziemi i trafiła w ścianę z takim impetem, że eksplodowała pierzami po całej komnacie. Przełknęłam więc kolejne narzekania, próbując nieprzerwanie do momentu, aż i moja poduszka uderzyła w kamienne cegły.
Przepełniona dumą od koniuszka głowy po palce u stóp, wyszczerzyłam zęby. Owszem, nie doszło do drugiej erupcji, ale to zdecydowany postęp od zamiatania podłogi.
– Znacznie lepiej – pochwalił mnie, wreszcie odklejając plecy od kolumny. Stanął naprzeciwko w pewnej odległości i schował ręce do kieszeni. – Teraz spróbujemy na czymś cięższym.
Ta perspektywa mi się nie uśmiechała. Czym innym było ćwiczenie z nauczycielami, do których obowiązków należało znoszenie konsekwencji moich ryzykownych popisów z różdżką, a czym innym wysłanie Corvusa do skrzydła szpitalnego.
– Na tobie? No, nie wiem… – odparłam.
– Spokojnie. Podłoga jest zaczarowana, ale nie sądzę, że w ogóle ją wypróbuję.
Śmiał aż tak wątpić w moje umiejętności?
Kolejny raz tego wieczoru rzuciłam Depulso, a nieprecyzyjnie trafiony w ramię Corvus uchylił się, jakby zaledwie został szturchnięty. Na oko ważył tylko siedemdziesiąt kilogramów więcej niż przeciętna poduszka – oczywiście, że to zadanie nie mogło okazać się dziecinnie proste. Próbowałam wielokrotnie, bez większych rezultatów.
– Przynajmniej tym razem trochę zabolało – powiedział zduszonym głosem, rozmasowując obojczyk. – Nie powstrzymujesz się przypadkiem?
– To znaczy?
– Dziwnie mi się przyglądasz… Wiesz, wyszedłem bez szwanku po dzieciństwie u boku Vulpeculi. Raczej nie zrobisz na mnie wraże…
– Depulso.
Fioletowa wiązka zaklęcia trafiła Corvusa prosto w brzuch tak celnie, że słowa uwięzły mu w gardle. Zgiął się wpół, a kiedy przez dłuższy moment się nie prostował, w obawie nieśmiało położyłam mu rękę na ramieniu.
– Robisz postępy – wymamrotał niewyraźnie, prostując się. Jego wzrok na ułamek sekundy pomknął na dotykającą go dłoń, zanim spotkaliśmy się okrutnie niezręcznymi spojrzeniami. – Przynajmniej uczysz się celować. Mogłabyś kogoś takim zaklęciem spowolnić, ale w gruncie rzeczy i tak nie oderwałem nóg od podłogi.
Wywróciłam oczami. Wcześniej nie reagował na moje marne próby ataku w żaden sposób, a teraz ledwo mówił i nie zamierzał mnie pochwalić?
– Musisz tego chcieć – powiedział. – Skup się, pomyśl o czymś, co cię denerwuje i włóż te emocje w ruch.
Niechętnie przywołałam wspomnienie incydentu spod sowiarni.
– Depulso!
Corvus widać nie spodziewał się, że w kolejną próbę naprawdę włożę serce, bo cofnął się o kilka kroków i ledwo utrzymał równowagę. Gdy wreszcie przestał się kołysać, rzuciłam zadowolona:
– Ha! A więc jestem coraz bliżej.
– Bliżej czego? – wychrypiał, rozmasowując sobie mostek.
– Odpłacenia Vulpeculi.
Zamilkłam raptownie, gdy Corvus wybuchnął krótkim śmiechem. Z zażenowania ukrył twarz za dłonią, a chociaż widok uśmiechu na jego twarzy sprawiał mi przyjemność, w równej mierze irytował.
– Zabawna jesteś. Na dziś już chyba koniec, co? – Wyjął z kieszeni srebrny zegarek na łańcuszku. – Dochodzi dwudziesta trzecia, trochę się zasiedzieliśmy. Chodź, odprowadzę cię.
Na dźwięk tych słów pobudzony nerwami żołądek wykonał serię fikołków. W ciszy pokonaliśmy kawałek tej samej trasy, którą wcześniej tu przyszłam, aż nieoczekiwanie usłyszałam odgłos butów żwawo obijających się o posadzkę. Zamarłam w pół kroku, a Corvus zajrzał zza rogu na przybysza i przeklął cicho.
– Cassius. Ten zawsze wie, kiedy się przyplątać.
– Dobra, wrócę z nim – powiedziałam, a Corvus w półbiegu pomknął w przeciwną stronę. Obserwowałam go, gdy zniknął za rogiem i niedługo później stanęłam twarzą w twarz z zaskoczonym prefektem. – Cassius!
– Wanda? Co ty tu robisz?
Dlaczego nie wymyśliłam czegoś na poczekaniu, kiedy Corvus odchodził? Jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy, więc wypaliłam:
– A ty co tu robisz?
Cassius nie krył poirytowania.
– Tak się składa, że jestem prefektem naczelnym w trakcie nocnego patrolu. – Splótł ręce na piersi. – Natomiast pierwsze miejsce na liście, w którym powinnaś się znajdować o tej porze jest łóżko, a ostatnie to lochy. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego jest na odwrót?
Nie mogłam kłócić się z siłą tego argumentu, ale teraz tym bardziej nie potrafiłam wymyślić niczego na swoją obronę.
– Chcesz, żebym wlepił ci szlaban?
A mógł? Nie przypominałam sobie, żeby należało to do przywilejów prefektów, ale nie zawsze słuchałam wywodów Imeldy.
– Ja… Ja… – wydukałam podwójnie speszona. Cassius uśmiechał się do mnie w sposób, którego nie mogłabym określić innym słowem niż „ponętny". – Wiesz co, zasiedziałam się z ciocią i szukałam…
– Kuchni?
Łazienki. To chciałam powiedzieć, ale dziękowałam wszechświatowi, że Cassius nigdy nie potrafił wysłuchać mnie do końca bez wtrącania swoich trzech groszy. Jego sugestia była o niebo lepsza niż łazienka, bo tych mogłabym znaleźć dziesięć po drodze do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie było żadnej potrzeby, żebym schodziła do lochów.
– Tak, dokładnie. Zgłodniałam.
– No to chodź, zjemy coś i wracamy – powiedział i objął mnie ramieniem, kierując się w stronę, z której właśnie sam przyszedł.
– Chyba nie dałbyś mi na poważnie tego szlabanu?
– Co najwyżej taki, który musiałabyś odbębnić w moim dormitorium.
– Cassius! – Oburzyłam się, na co on zaśmiał się gromko. – Jesteś niemożliwy…
– Niemożliwie przystojny.
Prychnęłam, zrzucając z siebie jego rękę. W istocie zrobiliśmy dokładnie tak, jak obiecał – najedliśmy się pyszności, które zostały nam wciśnięte w ręce w ogromnych ilościach przez wniebowzięte skrzaty domowe, a następnie wróciliśmy do pokoju wspólnego, gdzie rozstaliśmy się przy klatce schodowej prowadzącej do dormitoriów dziewcząt. Na szczęście Cassiusowi nie strzeliło nic do głowy i wyłącznie życzył mi dobrej nocy, zanim rozeszliśmy się w różne strony.
Gdy wchodziłam po tysięcznych dziś stopniach, coś zaciążyło mi w kieszeni. Wyjęłam fałszoskop i ze zmarszczonymi brwiami odczytałam widniejącą na nim wiadomość:
„Dotarłaś bezpiecznie?"
Serce zabiło mi szybciej w piersi, kiedy zobaczyłam te słowa wygrawerowane na srebrnej obręczy. Stuknęłam w nią różdżką, wymamrotałam Scriptio i pomyślałam:
„O dziwo tak… Dzięki za lekcję, Corvusie."
