Tytuł: Źle ulokowana wiara

Oryginalny tytuł: Misplaced Faith

Autor: Cogni_Diss

Zgoda na tłumaczenie: Jest

Tłumaczenie: Lampira

Beta: Brak

Ostrzeżenia: Kanibalizm, AU - Historia, Sukuna i Yuji są bliźniakami.

Link: /works/45057391

Źle ulokowana wiara

Odchodzę Sukuna.

Jedna deklaracja nie miała prawa go zranić.

Każde słowo, będące własnym ostrzem, zaostrzonym na osełce języka jego brata, uderzało raz za razem, nie dbając o to, jak głęboko rzeźbią. Być jego własną winą było to, ponieważ nie pozwolił na rozlanie krwi jako dowodu. Nawet teraz, mając wszystkie łupy wojenne, nigdy nie mógł sobie pozwolić na takie przejawy słabości. Czy to przed wrogami, których wnętrzności leżały porozrzucane u jego stóp, czy też w obliczu jego bliźniaka, stojącego wyzywająco na schodach jego świątyni.

— Czy tak jest? — Sukuna wyszedł na wieczorne słońce, odmawiając pochylenia się przed blaskiem, który próbował oślepić go. — Jeśli nie zamierzałeś prosić o pozwolenie, dlaczego przyszedłeś ogłosić to dla mnie? Czy to wahanie w twoim głosie? A może to wszystko tylko po to, by zwrócić na siebie moją uwagę, bachorze?

— Przyszedłem do ciebie, ponieważ bałem się o biednego posłańca, który byłby zmuszony mówić w moim imieniu.

Yuji mówił ze spokojem jeziora, którego wody nie zmąciło nic przez wiele godzin, ale nawet jego wody nie były odporne na lekkie falowanie, co było widoczne w drganiach pięści jego brata.

— Czy naprawdę jestem, aż tak przewidywalny?

— Przyszliśmy razem na świat. Jeśli do tej pory nie znałem cię tak dobrze, to jakim prawem mam dzielić się naszą twarzą? Naszym nazwiskiem? — Jego spojrzenie powędrowało na chwilę w dół, kuszone ścieżką za jego ramieniem. — Dlatego muszę odejść, Sukuna. Nie mogę dłużej być częścią ciebie i twojej kampanii na tej spalonej ziemi. Prawda jest taka, że jeśli zostanę z tobą, boję się, że zrobię coś, co jeszcze bardziej nas rozdzieli. Lepiej będzie, jeśli rozstaniemy się teraz, zanim będę zmuszony dobyć miecza przeciwko jedynej rodzinie, jaka mi pozostała.

Och, najdroższy Yuji, już to zrobiłeś z własnej woli. Już teraz starasz się przeciąć nici, które kręcą się wokół szyi wszystkich bliźniaków, jakbyś jako pierwszy miał uniknąć losu, do którego przeznaczona jest każda para.

— Twoje ostrze przeciwko mojemu? — To zabrzmiało prawie groźnie.

W śmiechu Sukuny nie było humoru. Żadnej wesołości w scenie namalowanej w jego umyśle. Myśl o tym, że jego bliźniak ośmieliłby się podnieść ostrze, które mu podarował, przesiąknięte przeklętą techniką, której tamten nie mógł używać od urodzenia, i próba zaatakowania go nim tylko sprawiła, że zagotowała się w nim krew.

Ale nie więcej niż gotowanie. Gniew był najlepiej wykorzystywany jako uczucie, o którym należy pamiętać, kontynuując działanie. Nigdy nie działał pod wpływem emocji.

— Wycofaj swoje wrogie zamiary Yuji. Przyjdź i dołącz do brata na ostatni posiłek przed wyjazdem. Możesz mi dać przynajmniej tyle.

— Otóż to? — Jego bliźniak zamrugał, zaskoczony przyjacielskimi słowami Sukuny. — Myślałem, że będziesz…

Rozwścieczony? Wolisz, żebym podciął ci mięśnie kolanowe i zmusił do błagania o przebaczenie? Chwycić cię za szyję i zaciągnąć z powrotem tam, gdzie twoje miejsce? — Sukuna odrzucił głowę do tyłu, z dłonią skierowaną ku niemu w udawanej udręce. — "Jakie to okrutne, życie wbrew mojej dziecinnej moralności z powodu mojego brata." — Potem porzucił akt ze zmęczonym westchnieniem. — Jeśli zamierzasz zostać, nie pozwolę ci na komfort kłamstwa. Jeśli masz zamiar odejść, zrób to bez udawania, że masz wyrzuty sumienia. Oszustwo nigdy nie było czymś, co potrafiłeś.

Ja…

— Uraume już rozpoczął przygotowania do dzisiejszego obiadu. Spodziewam się, że cię zobaczę przy jedzeniu.

Yuji nie miał czasu na odpowiedź. Sukuna odwrócił się już do niego plecami, świadomy, że jego bliźniak, nawet w swoim sprzeciwie, podąży za nim jak cień, jak zawsze na tak prostą prośbę.

Nie jest mi przykro.

Stopy Sukuny zatrzymały się. Jego oczy rozszerzyły się, zanim jego szczęki zacisnęły się mocno. Kolejne rozcięcie na jego klatce piersiowej, skwierczące tuż pod jedwabną szatą.

— Po raz pierwszy idę ścieżką, której dla mnie nie wybrałeś. Nigdy nie byłem tak podekscytowany. Jest tak wiele rzeczy, których nie widziałem. Tak wiele do przeżycia poza bitwą, którą toczymy. — Jego brat przerwał, żeby się uśmiechnąć, opłakując sen, który się nie spełni. — Mam nadzieję, że pewnego dnia położyć temu kres i również to zobaczysz.

— Nie tęsknie za niczym innym, jak tylko za bitwą. Władza jest po to, żeby ja dzierżyć. Niewybaczalne jest dopuszczenie do atrofii w stanie nieużywania.

— W takim razie myślę, że to dobrze, że go wykorzystujesz… Do zobaczenia na obiedzie, Suku.

OoO

Cisza spowija ich posiłek, przenikając do jedzenia, podkreślając każdy subtelny ruch, jaki można było wykonać. W paradoksalny sposób brak rozmowy miał go ogłuszyć, wzmacniając jego zmysły. Normalnie jeden ze zdolnością przemawiania w imieniu ich obojga, jego brat pozostał z zaciśniętymi ustami pomiędzy maleńkimi kęsami czegoś, co było niczym innym jak ucztą przed nimi.

Bachor nawet nie nawiązał kontaktu wzrokowego, kiedy podano jedzenie. Yuji przywitał swojego brata po wejściu do jego świątyni, będąc sam i bez broni. Usiadł naprzeciw swojego lustrzanego odbicia jakim był Sukuna, pochylając głowę, zanim zdecydował, że ziemia będzie o wiele lepszym towarzystwem niż jego gospodarz, tylko po to, by odważyć się spojrzeć na Uraume, kiedy nadszedł czas, by nalać każdemu z nich sake.

Bliźniacze słońca zgasły gwałtownie, kiedy palący płyn spłynął w gardle jego brata.

Sukuna znalazł towarzystwo jedynie w swoim odbiciu we własnym drinku. Widmo związane płynem ze zmrużonymi oskarżycielsko oczami nie mogło mówić, chyba że Sukuna to zrobił, więc pozostawiono go do wydania wyroku w tej samej ciszy, która trzymała ich języki, dopóki nie ustąpiła nagłemu kaszlu rozdzierającego gardło Yuji.

— Wszystko w porządku? Nie mów mi, że pozwalasz, by jeden łyk powalił cię?

Jego brat podniósł rękę, wskazując palcem w poprzek stołu, przygotowując się do odrzucenia uwagi, tylko po to, by ponownie zakasłać w rękaw.

— Pły… płynny ogień… chętnie to pijesz? — Yuji sięgnął po najbliższą miskę ryżu, trochę mdłego, by stłumić palenie w gardle.

— Nie miałem jeszcze okazji wypróbować napoju z tej butelki przed dzisiejszym wieczorem, ale widząc twoją reakcję, może powinienem się powstrzymać przed tym.

— Niech Uraume zrzuci ją z najbliższego zbocza gór. Nie wiem skąd to masz, ale to nie jest…

Miska w dłoni brata wyślizgnęła mu się z ręki. Własna odpowiedź Yuji była opóźniona, walcząc ze słowami, które miały zostać wybełkotane, gdy później jego pałeczki ze stukotem uderzyły w ziemię. To było komiczne, sposób w jaki głowa Yuji osunęła się na jego ramiona, prawie ośmielając się spaść i dołączyć do zastawy stołowej, gdy cały wigor odpłynął z jego twarzy.

Zgadza się.

Wraz z upadkiem brata rozległ się głośny łomot. Sukuna odłożył swoją nietkniętą sake z westchnieniem irytacji. Z kliknięciem języka starszy bliźniak wstał i podszedł do brata, nie mogąc dłużej patrzeć na żałosny pokaz Yujigiego, który bezskutecznie próbował unieść się z powrotem na kolana.

Su… Suku…!

— Chodź tu — rozkazał Sukuna, świadomy, że jego brat nie był w stanie wykonać tego. To Sukuna musiał się poruszyć, schylić i usiąść za siedzeniem Yujiego i położył jego głowę na kolanach.

Coś… coś jest… nie tak.

Yuji nie mógł utrzymać głowy stabilnie, okryty oszałamiającą mgłą, polegając na ręce Sukuny, który go trzymał.

Mając niewielki fizyczny opór na swojej drodze, Sukuna przesunął drugą dłonią po włosach Yujiego, starając się uciszyć rozpaczliwe jęki swojego bliźniaka.

Co…? — Powoli narastająca panika sprawiła, że oczy Yujiego były otwarte, a wzrok przebiegał przez twarz Sukuny, wciąż nie mogąc się zdecydować, gdzie się zatrzymać. Jego usta nigdy nie były w stanie całkowicie się zamknąć, wciągając oddech za oddechem, gdy temperatura jego ciała rosła. — Ty…

— Ja? — Ręka Sukuny odsunęła się od włosów jego brata, by pogłaskać czoło Yujiego. Kropelki potu zebrały się na czubkach palców Sukuny, pokrywając je lśniącym połyskiem, gdy trzymał je przed ustami. Jego język pragnął smaku, szybko oddając się cielesnemu pożądaniu, zaczynając od podstawy każdego palca i przesuwając się w dół do czubka w poszukiwaniu przepysznego smaku skóry jego brata. — Nie, bracie. Ten los jest twoim własnym dziełem.

Obie ręce Sukuny poruszyły się jednocześnie, mocno ściskając ramiona swojego brata, po czym zjechały po torsie Yujiego. Fałdy łupkowego kosode Yujiego rozstępowały się przy najlżejszym dotknięciu, odsłaniając jego klatkę piersiową na powietrze, które od dawna było ciężarem dla jego płuc. Sukuna dotknął klatki piersiowej swojego brata, ugniatając jego jędrne piersi w uwielbieniu, aż z gardła Yujiego wydobył się delikatny jęk. Jakikolwiek szloch nastąpił później, został zignorowany, gdy Sukuna wciąż rozbierał swojego bliźniaka.

Zatrzymał się na talii Yujiego. Jego palce przesunęły się po skórze, odskakując z powrotem, by zasłonić pazury z powrotem w mocno zaciśniętych pięściach. Słabe smugi czerwieni działały kojąco. I och, tak pociągające, ale to krzyk jego bliźniaka wyrwało go z jego własnego ciepła i przywróciło mu spokój.

— Wszystko, co robię, było dla ciebie. Przez ciebie.

Sukuna pochylił się, rozbawiony żałosną zakrzywioną dłonią uniesioną ku jego twarzy. Z radością powitał dotyk Yujiego, spotykając dłoń brata z własną i kierując ją w stronę policzka, doskonale wiedząc, że jego szyja była zamierzonym celem. Za początkowym uściskiem Yujiego kryła się jakaś siła. Szarpanie za skórę, które prawie podnieciło Sukunę, szybko ulegając temu samemu osłabieniu.

— Teraz próbujesz mnie zostawić. Pogardzasz mną. Ale obaj wiemy, że żyłeś tylko dzięki mnie.

I umrzesz tylko z mojego powodu.

Su

Sukuna odepchnął ich ręce na bok, przygważdżając Yujiego do ziemi, gdy obejmował usta swojego brata swoimi. Drżenie, prychanie - żadne szarpanie nie uwolniłoby Yujiego dopóki Sukuna się nie nasycił. Pijany słodkością. Boski w każdy sposób, który był zabroniony przez pomniejszych ludzi. Starszy bliźniak miał nadzieję, że po włożeniu języka między zęby Yujiego, ten ugryzie go i odgryzie, tak jak obiecywał to już tyle razy. Ale spotkało go rozczarowanie, jak szybko ciało jego brata zwiotczało pod nim, jakby podporządkowanie się miało uwolnić Sukunę od jego piekielnej złości.

— Jak masz podróżować po świecie, skoro dzielisz naszą twarz? — wycedził Sukuna, łaskawie pozwalając bratu złapać oddech. — Nasze nazwisko? Nasze grzechy? Myślałeś, że zostaniesz zaakceptowany tak łatwo, kiedy twoje stopy ociekają krwią prowadzącą z powrotem do mojego tronu?

Prze… Przes…

Akt formowania słów powinien już zniknąć, ale jego brat wielokrotnie udowadniał, że był zbyt uparty, by działać w sposób, w jaki się od niego oczekiwano. I użył swojego gasnącego oddechu, by rozkazywać Sukunie! Yuji zawsze był głupcem.

Spójrz, jak łatwo się na to nabrałeś!

Sukuna odsunął się od swojego brata, wycierając ślinę i pot z twarzy Yujiego, podczas gdy drugą ręką usuwał tonto, które miał schowane pod szatą. Ostrze zalśniło w świetle świecy, nieskazitelne i nieużywane. Ważył więcej niż powinien, będąc tak małym, jakby już był świadomy celu, w jakim został wyjęty, by go dzierżyć.

— Możemy sobie tylko wyobrazić gorszy los, jaki spotkałby cię w tym bezlitosnym świecie, który uwiódł twój umysł. Masz szczęście, że oszczędzono ci nieuniknionych łez i zdrady.

Jednym palcem Sukuna prześledził paznokciem linię od pępka Yujiego do obojczyka wzdłuż linii środkowej jego klatki piersiowej. To nie był czas na wahanie, bo blask w oczach jego brata gasł wraz z ostatnimi promieniami słońca na niebie. Słyszał, jak wzmagał się wiatr, przemykając obok pary bliźniaków, nigdy przez nich, ponieważ ta chwila należała do nich.

Żadne słowa nie zostały wypowiedziane, gdy wymachiwał ostrzem nad oczami Yujiego. Jego poprzednia linia działała jak przewodnik obliczając nacięcie przez rozcięciem ciała i ostatnim krzykiem, jaki wydałby jego brat, jego najdroższy Yuji. Metaliczny zapach, który czuł tylko podsycił Sukunę do szybszej pracy, odrzucając swoje tanto przez pokój, gdy cięcie było zakończone, aby móc podważyć zdobycz gołymi rękami. Każde pęknięcie było próbą pójścia dalej. By upaść głębiej. Przebrnąć przez ocean czerwieni i wydobyć skarb, który od dawna leżał pod jego powierzchnią.

W jego dłoniach leżało krwawiące serce Yujiego, uciekające najczystszym szkarłatem, wciąż posiadające to samo ciepło uśmiechów, które utracił przywilej otrzymywania. Ostatni widok jego brata było najważniejszą rzeczą, jaką ten świat miał do zaoferowania. Jedyny przedmiot, który Sukuna kołysał jak noworodka.

Niegdyś jasne i wypolerowane złoto zmatowiało na kolanach Sukuny. Ciało na skraju przegrzania zaczęło już tracić ciepło na lodowatej podłodze świątyni, gdy ostatni łyk powietrza opuścił zapadłe płuca jego brata.

Sukuna z zapartym tchem obserwował wszelkie oznaki ruchu. Oczekiwana akumulacja energii, przeklęta i zgniła. A kiedy nic się nie stało, zaczął przeklinać. Krzyczeć. Gardłowy krzyk, na który nic nie odpowiedziało, gdy ciało jego brata pozostało sztywne i nieustępliwe.

Żadna klątwa nie zrodziłaby się ze skalania Sukuny.

Ta cenna połowa, teraz wyrwana z jego duszy i rzucona w nieznane, już do nie wróci, ponieważ Yuji nie miał w sobie dość miłości ani nienawiści, by tego pragnąć.

Złamana, ale nie roztrzaskana, niezaprzeczalna prawda rozerwała brzuch Sukuny tymi samymi żarłocznymi pazurami, których użył przed chwilą. Byłoby dobrze, gdyby dzielili tę samą ranę, tyle że jego była pozioma zamiast pionowej, wyrzeźbiona żalem i napędzana niezaspokojonym głodem, który jego brat pozostawił po sobie podczas ucieczki.

Sukuna sprawił, że serce jego brata spotkało się z dudniącym pomrukiem dochodzącym z dołu. Delikatne dłonie przycisnęły go do postrzępionych zębów czekających w środku, przyjmując dar mięsa, po czym rozszarpał je nie do poznania, przygotowując się do przełknięcia tego, co było dopiero pierwszą z kilku porcji tego wieczoru.

Choć wszystko wydawało się ponure, bez względu na to, jak bardzo chciał pławić się w swojej przerażającej porażce, Sukuna wiedział głęboko w swoim wnętrzu, że to nie koniec. Ich wzajemne interesy były dalekie od zakończenia. On i jego bliźniak mieli się zjednoczyć tak, jak powinni.

Najpierw w ciele.

Potem w duchu.

Bez względu na to, jak długo potrwałoby to ostatnie.

Koniec