UWAGA, OGŁOSZENIE: Mam teraz napięty grafik i muszę zawiesić publikację rozdziałów do maksymalnie pierwszego sierpnia. Złapałam paskudne grypsko, w tym miesiącu mam jeszcze test na prawo jazdy, a w przyszłym zaplanowany urlop w pracy. Jadę nad morze, gdzie mam nadzieję popluskać się w wodzie i powylegiwać na plaży z kindle'em w ręku. Wy w większości pewnie też wyjeżdżacie na wakacje, więc do zobaczenia w sierpniu! : )


11. Realia


W istocie, zderzył się z Morrisonem Vincentem.

Jakkolwiek było to nierealne, zidentyfikował przyjaciela w mniej niż sekundę. Nie miał do czynienia z sobowtórem, czy też sprytnie podstawionym oszustem. Chłopak, który na niego wpadł, był wysoki i odpowiednio wysportowany, miał charakterystyczne słomiane włosy oraz specyficzny wyraz twarzy – poprzez dojrzałą, poważną nutę wciąż przebijała się dziecięca głupkowatość. Oszołomiony niespodziewanym spotkaniem kumpla, nie był w stanie wydusić nawet słowa.

– Albusie! – wykrzyknął rozpromieniony Morrison, aczkolwiek uśmiech szybko spłynął mu z twarzy, zastąpiony zdezorientowaniem. – Dlaczego nosisz krawat Hufflepuffu…?

– Co…? – zdołał wydukać, a potem spojrzał w dół i ze zdziwieniem zarejestrował, że rzeczywiście, pomimo wszystkich dzisiejszych trudów i starć, wciąż miał przewiązany na szyi krawat. Co ciekawe, gdy wisiał w powietrzu do góry nogami, nie przesłaniał mu widoku.

– No, Hufflepuffu…

– Och, to długa historia, a my nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia – powiedział i przez chwilę rozważał możliwość doświadczenia pierwszej halucynacji, o której mówił Ares. Czy zaczynał popadać w obłęd…?

Nim się zorientował, rozwiał wszelkie wątpliwości, bowiem Morrison skinął głową, a następnie przyciągnął go do niedźwiedziego uścisku. Spotkanie z przyjacielem było prawdziwe i niepodważalne. Gdy się nacieszyli towarzystwem, wznowili bieg.

– Co tutaj robisz…? – zapytał, z trudem łapiąc oddech. Zszedłszy z polany, skręcili za róg, gdzie postanowili trzymać się cienia podniszczonych budynków. – Skąd wiedziałeś, że…?

– Sam mówiłeś, że wyjaśnienia zostawimy na potem. – Mając dłuższe nogi, Morrison stawiał większe kroki. – Chodź, nie zostawaj w tyle.

Albus potrząsnął z niedowierzaniem głową. Chociaż pozornie nic z tego, co się wydarzyło, nie miało sensu, spróbował poukładać fragmenty układanki w całość. Zamierzam zorganizować ci pomoc, powiedział Draco Malfoy w Mottley. Czy właśnie to miał na myśli…?

– Gdzie jest Scorpius? – zapytał, prawie zrównując się z przyjacielem.

– Wrócił do obozu – odparł roztargnionym głosem Vincent i gwałtownie się zatrzymał. – Właśnie sobie coś przypomniałem – dodał, brzmiąc na spanikowanego, i uniósł w górę różdżkę. Jeszcze zanim wyszeptał zaklęcie, brunet zrozumiał, że poznał tożsamość sprawców fajerwerkowej akcji dywersyjnej.

W niebo poszybowały zielone iskry, chociaż w porównaniu do poprzednich, tym nie towarzyszyły głośne trzaski i dudnienie.

– Coś ty najlepszego narobił? Ogniki przyciągną uwagę, a co gorsza zdradzają nasze położenie…

– Nie rozumiesz, stary. Chcę zwabić tu ludzi. Zanim dotrą na miejsce, będziemy hen daleko. – Uśmiechnął się Morrison. – To też znak dla Scorpiusa. W ten sposób przekazałem mu, że cię znalazłem i powinien wrócić do obozu.

– Obozu…? – zapytał.

– Hm, do miejsca, gdzie rozłożyliśmy namiot i gdzie trzymamy nasze rzeczy. Skończ ze zgrywaniem głupka, stary.

– Wiem, czym jest obóz. – Albus się zirytował, speszony do granic możliwości. Jednocześnie czuł ulgę z powodu posiadania towarzysza, jeszcze tak znajomego, co złagodziło ogromny ciężar emocjonalny, który niemalże miażdżył mu ramiona.

– W porządku, chodźmy.

Gdy wznowili marsz, brunet co chwilę spoglądał w niebo, obserwując wybuchające fajerwerki.

– Kiedy będziemy w obozie? – zagaił.

– Niedługo, wytrzymasz. Och, uważaj…

Ostrzeżenie było zbędne, bowiem Albus również zauważył wyłaniającego się z mroku mężczyznę z szyderczym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Nie zwolniwszy kroku, wystrzelił oszłamiacza, ale zaklęcie zostało odbite, dzięki czemu rzucone przez Morrisona przekleństwo uderzyło czarodzieja prosto w klatkę piersiową. Odrzucony na znaczną odległość, nieznajomy wylądował z łomotem w kupie gruzu. Chcąc sprawdzić jego stan, chłopcy się zbliżyli, a potem brunet pozbawił go świadomości.

– W każdym razie, wracając do poprzedniego tematu…

– Cii, po prostu prowadź – przerwał przyjacielowi.

Vincent skinął głową, więc wznowili bieg. Chłodny wiatr smagał ich po twarzach i szarpał peleryny. Ciemność była wszechogarniająca, znacząco utrudniała poruszanie się i omijanie przeszkód na drodze, niemniej jednak nie oświetlali ścieżki światłem w obawie przed zdradzeniem swej lokalizacji.

Albusowe uczucie surrealistości sytuacji ustąpiło strachowi o życie i dobro Scorpiusa, który wciąż błąkał się po Struckton, najprawdopodobniej w pobliżu miejsca, do którego udał się Grayson ze swoją przestępczą grupą.

Chwilę później obaj zwolnili kroku, a Morrison zaczął rozglądać się w ciemności niczym pies myśliwski, który zwęszył trop. Prawdę powiedziawszy, nie sposób było wyobrazić sobie gorszego miejsca na obozowisko – przystanęli na samym środku drogi pomiędzy pozostałościami po dwóch stojących naprzeciwko budynkach. Mimo to, gdy skradali się po okolicy, z pewnością obaj czuli dziwaczne przyciąganie, zupełnie jakby ktoś szarpał ich za rąbki szat.

Niecodzienne.

– Poczekaj sekundkę. – Kumpel machnął różdżką w powietrzu i zaczął mruczeć coś pod nosem. W pewnym momencie brunet dostrzegł nikłą smugę światła, a potem wyrwę w przestrzeni kilka stóp dalej. Gdy przejście wystarczająco się otworzyło, zobaczył aż nazbyt znajomy obraz – przy palenisku siedział Scorpius i czytał książkę. – Spójrz, kogo przyprowadziłem do domu – zakomunikował z radością Morrison, od razu wchodząc do środka.

– Witaj z powrotem, stary. – Uśmiechnął się Malfoy, odłożył lekturę i wstał.

Albus również zrobił krok naprzód, unosząc ramiona do uścisku. Zastygł jednak w bezruchu, kiedy na twarzy przyjaciela odbiło się najprawdziwsze obrzydzenie.

– Dlaczego, do diabła, nosisz krawat Hufflepuffu…?

Jęknął, pełen frustracji i zerwał przepustkę z szyi. Aby się usprawiedliwić, ze złością ją podeptał.

– To nieistotne – podsumował. – Co się dzieje? Co tu robicie?

Morrison wymienił ze Scorpiusem rozbawione spojrzenie, zupełnie jakby pytał o najoczywistszą rzecz na świecie, ale nie udzielili mu odpowiedzi. Vincent usiadł przy ogniu i wyciągnął z kieszeni tabliczkę czekolady, najprawdopodobniej z Miodowego Królestwa.

Albus sapnął, zirytowany dziurami w komunikacji. Z ciekawością rozejrzał się więc po obozowisku, uświadamiając sobie, że chroniła ich naprawdę potężna magia. Zaklęcia ochraniały nie tylko duże ognisko, ale również sporych rozmiarów namiot podróżniczy. W pobliżu zauważył również całkiem dobrze wyczarowany stołeczek, więc zajął miejsce, ponownie skupiając się na przyjaciołach.

Morrison zdążył wciągnąć połowę tabliczki, zaś Scorpius raz za razem przeczesywał dłońmi włosy, a jego mina jasno wskazywała, że oczekiwał cieplejszego powitania. Chaos w głowie przeszkodził mu w stanięciu na wysokości zadania.

Rozmyślał głównie nad drobnymi szczegółami dzisiejszego dnia. Zdobywszy informację na temat następnego miejsca jego pobytu, Draco Malfoy najwyraźniej przekazał wieści dalej. Ślizgoni przybyli do Struckton, gdzie w jakiś sposób dowiedzieli się, że wpadł w poważne tarapaty, więc zaplanowali i zrealizowali plan ucieczkowy. Był im naprawdę wdzięczny, znacznie bardziej aniżeli by chciał, bo spotkanie z przyjaciółmi stanowiło również bolesne przypomnienie, jak wiele wkrótce utraci. Czy zaledwie kilka godzin temu nie utwierdzał się w przekonaniu, że powinien trzymać się od najbliższych z daleka…?

– Słuchajcie, chłopaki. Strasznie wam dziękuję za wsparcie, ale nie chcecie mi towarzyszyć – podsumował. – Uwierzcie, że kręcenie się wokół mnie to droga donikąd, przynosząca same nieprzyjemności…

– Słyszałeś, stary? – Scorpius się wyszczerzył do Morrisona. – Myśli, że rozgryzł nasz niecny plan, prawda?

– Owszem. – Ten dojadł czekoladę.

– Wybacz, jesteś w błędzie. – Malfoy spojrzał na bruneta. – Nie chcemy dotrzymywać ci towarzystwa. Szczerze mówiąc, nawet cię nie szukaliśmy. To, że się spotkaliśmy, to najprawdziwszy zbieg okoliczności.

Albus przewrócił oczami.

– Wyszliśmy na spacer – dodał Vincent, a potem oblizał oblepione słodką mazią palce.

– Właśnie, Struckton słynie przecież z najpiękniejszych nocnych widoków – kontynuował Scorpius. – Znudzeni codziennością, postanowiliśmy pobiegać po okolicy. Szukaliśmy najbliższej budki z lodami, ale ostatecznie się zgubiliśmy.

– Wiedziałem, że nie powinniśmy byli wtedy skręcać w lewo…

– Nieprawda, przeinaczasz fakty…

– W porządku, zrozumiałem! – przerwał przyjaciołom brunet, nie zamierzając dalej wysłuchiwać szyderczej opowiastki; zbyt dobrze znał ich zapędy w koloryzowaniu obrazu sytuacji. – Wiem, że chcecie mi tu pomóc…

– Łoł, zwolnij. Nie powiedziałem, że chcemy tu być. Oczywiście, nie zrozum nas źle, miasteczko jest piękne, a widoki interesujące. – Uśmiechnął się Malfoy, machając dłonią w kierunku otaczających obozowisko zgliszcz i ruin.

– Osada jest pogodna, wręcz idealna do wypoczynku – dodał Morrison, wylizawszy opakowanie.

– Owszem, ciężko zaprzeczyć faktom. Biorąc to wszystko pod uwagę, sam rozumiesz, że nie jesteśmy tutaj dla ciebie – z dumą zakończył blondyn.

Albus potarł skronie. Był w towarzystwie przyjaciół zaledwie od pięciu minut, a już musiał się zmagać z pulsującym bólem głowy. Potrzeba odpoczynku, którą wcześniej zepchnął na drugi tor, powróciła ze zdwojoną siłą. Walcząc z pierwszymi oznakami przemęczenia organizmu, wciąż próbował składać w całość nocne wydarzenia i co ważniejsze, z powodzeniem wyjaśnić chłopakom, w co się wpakowali.

– Jak długo mnie szukaliście…? – zapytał z wahaniem, pragnąc odłożyć najgorsze w czasie.

– Hm, chyba zaczęliśmy dzień po twoim zniknięciu – odpowiedział Scorpius, a potem spojrzał na Morrisona w celu potwierdzenia swoich słów.

– No, najprawdopodobniej.

– Najpierw zawędrowaliśmy do Hogsmeade. Żywiłem przekonanie, że zanim wyruszysz na wojnę, będziesz chciał zobaczyć nowe oblicze czarodziejskiego świata – kontynuował blondyn.

– Ja obstawiałem Hogwart – dodał lekkim tonem Vincent.

– Cóż, moim pierwszym przystankiem była właśnie szkoła – wyznał, a przyjaciel w triumfalnym geście wyrzucił ręce w powietrze.

– O tak, wygrałem dwa galeony!

– Naprawdę musisz się nauczyć, że zakład pieczętuje porządny uścisk dłoni. – Scorpius przewrócił oczami. – Przez nieuwagę straciłeś obiecane pieniądze, stary…

– Cóż, po Hogwarcie wynająłem pokój w Hogsmeade – podsumował, czując się komfortowo w towarzystwie przyjaciół. Zobaczenie bliskich sobie osób po tak długim okresie samotności przynosiło pocieszenie, aczkolwiek targały nim mdłości na myśl o tłumaczeniu im swoich kroków i objaśnianiu zawiłości planów.

– Ojciec powiedział, że w starej chacie Fairharta doszło do małego zamieszania. – Malfoy uniósł brew. – Może przybliżysz nam obraz sytuacji?

Albus westchnął, wróciwszy wspomnieniami do listu pożegnalnego Sancticusa. Nie zamierzał zagłębiać się w szczegóły – zawarte w nim treści wydawały mu się zbyt prywatne.

– Opowiem wam później. – Chrząknął, aby przeczyścić gardło i obejrzał się przez ramię. – Hm, tak na marginesie – jesteście pewni, że to miejsce jest dobrze zabezpieczone?

– Zdecydowanie. – Morrison położył się na plecach. – Jakiś facet przeleżał obok nas kilka godzin. Jeżeli się nie zorientował, że spał prawie w naszym obozowisku, to Scorpius wykonał kawał naprawdę niezłej roboty.

– Jesteśmy bezpieczni. – Usłyszawszy komplement odnośnie swoich umiejętności, Malfoy nawet nie mrugnął. – Wracając do poprzedniego tematu, po prostu powiedz nam…

– Wszystko po kolei, najpierw chcę usłyszeć waszą wersję – stwierdził. – Słyszeliście, że koczowałem u Fairharta. Co jeszcze porabialiście?

W geście zamyślenia Scorpius przyłożył sobie palec do brody.

– Hm, prawdę powiedziawszy, sprawdzaliśmy miejsca, które omijał Harry Potter. Próbując cię wytropić, sporządziliśmy nawet listę potencjalnych lokalizacji. Mój tata podpowiadał nam półgębkiem nietrafione miejscówki, więc w sumie zaoszczędziliśmy sporo czasu. Ostatnim schronieniem, jakie sprawdziliśmy przed przyjazdem tutaj, był dom Mirry.

Albus mimowolnie się wzdrygnął, słysząc imię dziewczyny. Na szczęście koledzy postanowili nie kopać leżącego i nie kontynuowali bolesnego tematu. Wtem Morrison sięgnął po książkę, którą wcześniej studiował Scorpius.

– Tu mamy szczegóły.

– Co takiego? Chcecie powiedzieć, że robiliście notatki?

– Zapisywaliśmy cenne spostrzeżenia. – Uśmiechnął się Malfoy. – Nie rozpoznajesz tego dziennika?

– To planer plac domowych, który wcześniej podarowała mi Mel – wytłumaczył rozleniwionym głosem Vincent, jeszcze zanim zdążył się dobrze przyjrzeć. – Pomyślałem, że skoro stoi i się kurzy, można zrobić z niego dobry użytek.

– Czyli próbowaliście mnie doścignąć…? – zapytał.

– Żartujesz? – Scorpius zmarszczył brwi, obrażony. – Dawno cię wyprzedziliśmy, stary. Najprawdopodobniej wylądowaliśmy w Struckton na długo przed tobą. Gdy zrobiliśmy rozeznanie w terenie, zobaczyliśmy, że wpadasz w tarapaty…

– Widziałem was! – wypomniał, wróciwszy wspomnieniami do domniemanych halucynacji – był wówczas pewien, że zauważył skradającą się w cieniu postać. – Czemu wcześniej nie interweniowaliście…?

– Gdyby to ode mnie zależało, od razu wkroczyłbym do akcji, ale… – Morrison nie skończył zdania, bo Scorpius uniósł dłoń, uciszając go.

– To skomplikowane, stary. – Malfoy westchnął, jakby w przygotowaniu do wygłoszenia przemówienia. – Wcześniej opracowaliśmy szczegóły planu, a przedwczesny angaż był zbyt ryzykowny przez wzgląd na dużą ilość zmiennych. Nie wiedzieliśmy, dokąd zostaniesz zabrany, ilu jest przeciwników, ani gdzie dokładnie rozbili obóz. Gdy dotarłeś na miejsce, po prostu wdrożyliśmy plan w życie. To wszystko.

– Miło, że się ruszyliście, gdy byłem dosłownie sekundę od śmierci – stwierdził z chłodem w głosie. – Nie zmyślam, mówię prawdę.

– Skończ z dąsami. Wyciągnęliśmy cię z kłopotów. – Scorpius był nieugięty. – Nie masz też prawa wybierać, w jaki sposób oferujemy pomoc, skoro i tak uważasz, że sobie nie poradzimy…

Albus potrząsnął głową.

– Nie powiedziałem niczego podobnego.

– W zamian udowodniłeś to swym postępowaniem – podsumował Malfoy, zdeterminowany, aby wygrać w boju. – Zwiałeś z domu, zostawiając nas w tyle, przez co musieliśmy tropić cię na własną rękę… – urwał, usłyszawszy hałas.

Morrison wstał z ziemi, zaś chłopcy spojrzeli w bok w samą porę, żeby zobaczyć dwóch rozgniewanych mężczyzn wyłaniających się z zaułka. Chociaż nieznajomi sprawiali wrażenie pewnych siebie, rozglądali się po okolicy, wypatrując nawet najmniejszego ruchu. Przestrzeń wokół obozowiska okazała się bardzo elastyczna, bowiem zaczęła się zakrzywiać w miejscach, gdzie ci stawiali kroki. Ostatecznie czarodzieje ominęli ognisko i mrucząc pod nosem najrozmaitsze przekleństwa, zniknęli w ciemności.

– Widzisz? – zapytał Morrison, kiedy zostali we trójkę. – Mówiłem, że zabezpieczenia Scorpiusa są niezawodne – dodał i poklepał kolegę po ramieniu.

Albus skinął głową, a nerwowy węzeł, który wcześniej zasupłał mu żołądek, stopniowo się rozluźnił. Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, że niebezpieczeństwa dzisiejszej nocy dobiegły końca. Zanim jednak zmienił temat na przyjemniejszy, Scorpius zdążył wrócić do swojej tyrady.

– Jesteś po prostu wściekły, że przybyliśmy do miasteczka, bo żywisz głupie przekonanie, że nas nie potrzebujesz…

– Taka prawda – powiedział, chociaż myślał zupełnie co innego.

– Interesujące, doprawdy. – Malfoy zachichotał i spojrzał na Morrisona. – I zabawne, bo przeoczyłem moment, w którym trafiło mnie zaklęcie. Wszystko widziałem na odwrót. Czy również patrzyłeś na świat, wisząc w powietrzu do góry nogami? Hm, naprawdę ciekawa perspektywa…

– Nie o to mi chodziło – zakomunikował i chciał wstać, ale obolałe ciało zaprotestowało. – Wiem, że dzisiaj was potrzebowałem. Wiem, że świetnie sobie poradziliście. Rzecz w tym, że niczego nie rozumiecie…

– Gubisz się we własnych słowach. – Uśmiechnął się szczerze Vincent. – Spróbuj wytłumaczyć problem.

Westchnął i podrapał się po czole.

– Mam nie po kolei w głowie – podsumował.

W obozowisku zapadła cisza, zaś chłopcy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie.

– Jakbyśmy nie wiedzieli. – Morrison wyrzucił ręce w powietrze. – Zawsze byłeś zdrowo szurnięty, praktycznie od samego początku naszej znajomości. Odkąd pamiętam, pakowałeś się w tarapaty i beztrosko wbiegałeś w paszczę niebezpieczeństwa…

Albus potrząsnął głową.

– Niczego nie rozumiecie. Tracę zmysły i powoli popadam w obłęd.

– Wyjaśnij. – Scorpius spoważniał.

– Rozmawiałem z Aresem – powiedział, a Morrison wydawał z siebie dziwaczny dźwięk, coś pomiędzy kaszlnięciem a prychnięciem.

– Nie żartowałeś, stary…?

– Kontynuuj. – Malfoy zmarszczył brwi. – Skoro przedstawiliśmy ci naszą wersję, czas się odwdzięczyć. Co w międzyczasie porabiałeś?

Albus odwrócił wzrok, bo gdyby toczył dłuższy pojedynek na spojrzenia, z pewnością by się rozpłakał. Walcząc z przemożnym pragnieniem, postanowił zacząć mniej więcej od początku.

– Aportowałem się do chaty Fairharta, bo wiedziałem, że Sancticus zostawił tam dla mnie list – wytłumaczył.

– Co napisał? – Morrison był ciekawy.

– Trochę nieistotnych rzeczy – odpowiedział natychmiast, nie chcąc zagłębiać się w intymne szczegóły, nawet w obecności wiernych przyjaciół. Jakby nie patrzeć, co poniektórymi osobistymi wyznaniami nie należy się dzielić ze światem. – Wspominał też o Darvym i broni, którą włada. Wiem, że uważacie go za totalnego szaleńca, ale Sancticus zawczasu stworzył plan. Chodzi o to, że Darvy jest silny tylko i wyłącznie dzięki zdobyczom, które zgromadził oraz armii, którą stworzył na odludziu – okazuje się, że bez nich jest zwyczajnym czarodziejem i nie stanowi większego zagrożenia. Sancticus w liście… zostawił mi instrukcje; napisał, że mogę zniszczyć te trzy artefakty – Nikczemną Księgę, Smoczą Różdżkę i Zasłonę Skazańca oraz że powinienem zacząć od tego pierwszego, bo jest najważniejszy.

– To trochę zwariowane – podsumował Vincent.

– I sensowne w swoim szaleństwie. Nikczemna Księga może dać ci informacje o pozostałych artefaktach. – Scorpius potarł brodę, jakby rozważał opcje, zaś Albus uniósł brwi, zaskoczony rezolutnością przyjaciela. – Łatwiej powiedzieć, niż naprawdę zniszczyć przedmiot o równie potężnej mocy. Zastanawiałeś się nad ewentualnym sposobem…?

– Jeżeli mam być szczery, to poszedłem o krok dalej. Stworzyłem eliksir – wytłumaczył, pomijając wsparcie Severusa Snape'a. Nie zamierzał umniejszać zasług portretu, jednakże pomoc, którą otrzymał, postanowił zachować dla siebie, podobnie co właściwą treść listu. – Ledwo skończyłem, zjawiła się drużyna poszukiwawcza pod dowództwem mojego taty. – Chociaż Scorpius skinął głową, zachęcając go do kontynuowania wyjaśnień, napiął mięśnie ze świadomością, że nieuchronnie zbliża się do mniej przyjemnej części streszczenia minionych wydarzeń. – Zanim opuściłem dom, ojciec powiedział mi, że Fango Wilde zdobył Nikczemną Księgę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że facet zapewnił artefaktowi bezpieczeństwo. Kiedy przemyślałem sprawę, doszedłem do wniosku, że powinienem zająć się nim w pierwszej kolejności. Wyśledziłem Wilde'a, sprawdzając miejscówki, do których nie mogliście dotrzeć – stwierdził z zawstydzeniem, ale przyjaciele sprawiali wrażenie niewzruszonych. – W końcu trafiłem do Mottley. Tam dowiedziałem się, że Fango Wilde został schwytany przez grupę Larsona i jest przesłuchiwany przez wzgląd na powiązanie z Darvym. Och, wpadłem też na Eckleya – dodał w zamyśleniu, wracając wspomnieniami do kolegi, którego zdradził kilka godzin temu.

– Eckleya…? – wykrzyknęli chóralnie chłopcy.

– Tak, z powodu Lwów. Zdaliśmy sobie sprawę, że mamy wspólne zainteresowania i na jakiś czas połączyliśmy siły – wytłumaczył, nie wiedząc, że tymi słowami mocno ubodzie przyjaciół. Scorpius przeżył to bardziej, bowiem odwrócił wzrok, jakby został uderzony prosto w twarz.

– Mówisz poważnie, stary?

– Czemu masz pretensje?

– Naprawdę zbratałeś się z Eckleyem, a wcześniej odrzuciłeś naszą pomocną rękę? – Malfoy potrząsnął w niedowierzaniu głową. – To cios poniżej pasa, o stokroć gorszy, aniżeli noszenie krawatu w puchońskich barwach!

– Jesteś w błędzie. W pewnym momencie po prostu potrzebowałem pomocy z Wilde'em, to wszystko! Na dodatek, od jakiegoś czasu koleś jest całkiem w porządku, sam dobrze wiesz – dodał na swoją obronę.

Scorpius skrzyżował ramiona, ale się nie odezwał.

– Okej, pomińmy zdradę naszej przyjaźni i kontynuujmy. Spotkałeś Eckleya i co dalej? – Morrison przejął pałeczkę.

Albus przewrócił oczami.

– W końcu dorwaliśmy Fango Wilde'a. Niestety, potem sprawy się skomplikowały i trochę wymknęły spod kontroli. Właśnie wtedy do miasteczka przybyła grupa poszukiwawcza. Chwilę później razem z Fango aportowaliśmy się do Struckton, bo tutaj ukrył Nikczemną Księgę.

– W porządku, rozumiem. – Malfoy ponownie włączył się do rozmowy, aczkolwiek wciąż sprawiał wrażenie zirytowanego jego postawą. – Czas na konkrety. Gdzie Wilde schował ten artefakt?

– Cóż, pewnie nie pochwalicie mojej decyzji, ale pozwoliłem Fango odejść, a Księgę zniszczyłem – podsumował stanowczym tonem.

Ślizgonom opadły szczęki, a po krótkiej chwili dezorientacji wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Kurcze, naprawdę byłeś zapracowany. – Morrison był pod wrażeniem.

– Mniej więcej, ale to nie wszystko – powiedział, a Scorpius skinął głową. – Użyłem Nikczemnej Księgi i nawiązałem kontakt z Aresem.

W obozowisku zapadła cisza, podczas której wszyscy się zamyślili. Albus wcześniej się nad tym nie zastanawiał, zajęty próbami kontrolowania sytuacji, ale teraz zrozumiał, że parał się nekromancją, a przynajmniej pewną jej odmianą. Oczywiście, zamierzał zrelacjonować przyjaciołom przebieg rozmowy.

– Szczerze mówiąc, Ares był jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. Był naprawdę pomocy, zwłaszcza w niektórych kwestiach – wytłumaczył. – Omawialiśmy głównie temat… właściwości Smoczej Różdżki – dodał lekko łamiącym się głosem.

Scorpius podrapał się po głowie, wyglądając na zakłopotanego. Morrison z kolei zmarszczył brwi, zdezorientowany, ale mimo to pokiwał głową, przygotowując się na złe wieści.

– Ares powiedział mi, że Smocza Różdżka… w pewnym sensie mnie skaziła. – Wziął głęboki oddech. – Czy pamiętacie te sny, o których wam opowiadałem…? I te rzeczy, które w międzyczasie robiłem…? Wiecie, o czym mówię. Widzieliście zachodzące w moich oczach zmiany. Widzieliście to, co zrobiłem podczas ataku na pociąg. Słyszeliście, czego dokonałem na wyspie. To wszystko przez Smoczą Różdżkę, która uczyniła mnie swoim właścicielem i obdarzyła szacunkiem. Nie potrafię wyjaśnić, w jaki sposób do tego doszło – znaczy… trochę się dowiedziałem – ale jakby nie patrzeć, to ona jest odpowiedzialna. Obdarzyła mnie też mocą kontrolowania stworzeń, które tworzy Darvy i właśnie dlatego pomyślałem, że mogę go powstrzymać.

Gdy skończył, w obozowisku ponownie zapadła cisza. Przez dłuższą chwilę całą trójką wpatrywali się w buchający ogień, a potem Morrison zabrał głos.

– Wspominałeś o swoim umyśle, stary. Mówiłeś, że popadasz w obłęd – zagaił.

Albus przetarł oczy, choć nie był pewien, czy ma ku temu powód.

– Smocza Różdżka jest ze mną związana, dopóki istnieje i ostatecznie przejmie nade mną kontrolę. Koszmary, o których wam opowiadałem, to dopiero początek. Ares twierdzi, że będzie jedynie gorzej; że w pewnym momencie po prostu przestanę nad sobą panować. Zanim się zorientuję, przemienię się w potwora, który unosi w powietrze pociągi, nie zważając na bezpieczeństwo innych. Najgorsze, że zostanę w takiej formie już na zawsze – będę reprezentował najgorszą część mojej osobowości – wytłumaczył z desperacją, bowiem chciał, by chłopcy zrozumieli przekaz. – Smocza Różdżka stopniowo trawi mój umysł, bym stał się pustą skorupą…

Skończywszy, zwiesił ze smutkiem głowę. Na pocieszenie nie czekał długo, bo przyjaciele od razu przystąpili do działania.

– Wszystko będzie w porządku, kumplu. – Morrison z powrotem usiadł, a potem skrzyżował nogi. Pocieszał wyjątkowo pewnym swego głosem, aczkolwiek nie wyglądał, jakby pojmował wszystkie implikacje.

– Nie poddawaj się zawczasu, stary. Z pewnością istnieje jakiś sposób – powiedział uspokajająco Scorpius. – Zabierzemy cię do domu, bo twój tata…

– Absolutnie wykluczone. – Wiedząc, że to niegrzeczne, Albus przerwał przyjacielowi wpół zdania. Jeszcze raz przetarł oczy, tym razem z konieczności, gdyż uzewnętrznianie się przed zaufanymi osobami wiele go kosztowało, nawet w obliczu otrzymanego wsparcia. Analizowanie paskudnych aspektów Smoczej Różdżki w towarzystwie było po stokroć gorsze, aniżeli w samotności. – Zanim się deportowałem, postanowiłem, że nie odwiedziecie mnie od wyznaczonej ścieżki. Nie chcę spędzać pozostałego mi czasu na naprawianiu błędów przeszłości. Nie będę marnował swoich ostatnich dni na błahostki, ani nie będę zaprzątał głowy innym. Zamierzam odszukać Darvy'ego – powiedział, spoglądając na każdego z chłopców. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby go powstrzymać.

Gdy cisza zaczęła być niekomfortowa, Morrison zebrał się na odwagę.

– Naprawdę myślisz, że zdołasz zakończyć wojnę…? – zapytał z lekkim grymasem na twarzy. – Czy biorąc pod uwagę aktualną sytuację, dasz radę się przemienić…? No wiesz, w taki sam sposób, co na wyspie…

– Szczerze wątpię – odpowiedział zgodnie z prawdą brunet. – Sancticus poruszył w liście ten temat – wspominał, że Smocza Różdżka przestała użyczać mi swojej mocy, niemniej jednak wciąż powinienem kontrolować te stwory. Jakby nie patrzeć, jesteśmy ze sobą związani, bo wciąż doprowadza mnie do szaleństwa. W ostatecznym rozrachunku przyjdzie mi samodzielnie stawić Darvy'emu czoła.

– Nie, żebym cię demotywował i psuł nastrój, ale to, o czym nam opowiadasz, to mrzonka o podjęciu decyzji – podsumował Scorpius, a Albus rzucił mu puste spojrzenie. – Nie zrozum mnie źle, stary. Jesteś całkiem utalentowanym czarodziejem, ale skąd czerpiesz pewność, że poradzisz sobie z Sebastianem Darvym…? W jaki w ogóle sposób chcesz go dopaść…?

– Cóż, daleko dotąd zaszedłem, a dodatkowo niedawno zdobyłem potencjalnie sprawdzony namiar. Wiem, że macie mnie za głupka, ale… czuję, że jestem odpowiednią osobą do zakończenia wojny – odpowiedział. – Najprawdopodobniej utraciłem moc Smoczej Różdżki, zaś fiolki z eliksirem, który uwarzyłem, zostały zniszczone – kontynuował, a chłopcy zmarszczyli brwi. – Mimo to wciąż mam największe szanse spośród wszystkich innych. Mogę wyśledzić Darvy'ego i sprawić, żeby walka była uczciwa. Co więcej, nie mam dokąd pójść.

– Wiesz, że to nieprawda! – zaprzeczył natychmiast Malfoy.

– Wręcz przeciwnie, stary. Teraz gdy poznałem swoje przeznaczenie, sprawy mogą się tylko skomplikować. Gdy wrócę, narażę wszystkich na niebezpieczeństwo. Nie mogę podjąć podobnego ryzyka, nie znając ani czasu, ani godziny. Właśnie dlatego nie powinniście mi towarzyszyć – podsumował ze smutkiem. – Kiedy postanowiłem opuścić dom, gdzieś w głębi duszy czułem, że to samotna misja; że zabierając kompanów, wystawię ich na celownik przeciwników – bez znaczenia, czy was lub mojego tatę. Gdy dowiedziałem się prawdy, zrozumiałem, skąd wzięło się to przeczucie. Ciężko wam wszystko pojąć, bo nie widzieliście moich koszmarów, ani krzywd, które wyrządził w nich ten złotooki odmieniec – kontynuował groźnie. – Nie mogę pozwolić, żeby te sny stały się rzeczywistością.

Spodziewał się ciszy, ale Scorpius miał już przygotowaną odpowiedź.

– Załapaliśmy, o czym mówisz – stwierdził, brzmiąc na pokonanego, a potem spojrzeniem stłumił nieme protesty Morrisona. – Musisz jednak zrozumieć, że zanim podjęliśmy wspólnie decyzję, rozważyliśmy wszystkie opcje i wbrew twojej logice, nic się nie zmieniło. Owszem, pracując w grupie, możesz skrzywdzić ludzi, ale pozwól, że cię uświadomię – wyrządzasz innym krzywdę, nawet kiedy trzymasz się na uboczu – podkreślił stanowczym tonem. – Uważam też, że wystarczająco dużo razem przeszliśmy, by wybrać sposób, w jaki chcemy zostać zranieni, prawda? – Spojrzał na Morrisona, który z aprobatą pokiwał głową. Albus zaniemówił, desperacko walcząc o wydobycie z siebie głosu, ale poległ. – Znamy ryzyko i wiemy, w co się pakujemy, stary. Nie pozbędziesz się nas, choćbyś próbował. – Uśmiechnął się Malfoy.

– Mogę stracić panowanie w każdej sekundzie…

– Z nami się nie zagubisz. – Vincent również był nieugięty.

– Milion razy się przy was splątałem! – oświadczył, zaś przyjaciele, nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęli głośnym śmiechem.

– To bez znaczenia. – Rozładowawszy emocje, Scorpius pokręcił głową. – Zachowujesz się, jakbyś nas nie znał – przecież dawno temu podjęliśmy tę decyzję. Spokojnie, będziesz działał swoim sposobem, pozwolimy ci pobrudzić ręce, ale nie wrócimy do domu.

– Święta racja. Zbyt wiele razem przeszliśmy, by teraz usiąść z założonymi rękoma i obserwować rozpad naszego trio. Te więzi są nierozerwalne. – Uśmiechnął się Morrison. – Nawet jakaś tam różdżka nie zdoła nas poróżnić.

Albus z niedowierzaniem odwzajemnił uśmiech. Oczywiście, nie śmiał wątpić w szczerość zapewnień, męstwo czy też oddanie przyjaciół, a wręcz odwrotnie – ciężko mu było uwierzyć we własne szczęście. Gdy pomyślał o ich ogromnej dobroci, zmartwień dołożyła mu jedna dość problematyczna kwestia.

– Co z rzeczami, które zostawiacie za sobą…? – zapytał z obawą. – Co z waszymi rodzinami…? – dodał, a następnie spojrzał wprost na Scorpiusa. – Hm, odnośnie twojego taty, rozpracowałem, że…

– Ach, racja. – Malfoy pokiwał głową, brzmiąc, jakby nie wierzył, że o tym zapomniał. – Moi rodzice mają mieszane uczucia. Ojciec wspiera nasze przedsięwzięcie – oczywiście, w pewnym stopniu. Gdy uciekłeś z domu, niemal od razu do niego poszedłem i powiedziałem, że ruszam w pościg. Z początku stawiał opór, a potem chyba zrozumiał, że nie zamierzam się wycofać, bo… po dłuższym namyśle zaoferował swoją pomoc; chociaż się nie przyznał, jestem przekonany, że mocno w ciebie wierzy i uważa, że sprostasz zadaniu. Najprawdopodobniej doszedł też do wniosku, że w ostatecznym rozrachunku będziesz potrzebował wsparcia, więc oto jesteśmy.

Albus przytaknął, otumaniony przypływem wdzięczności dla Dracona Malfoya. Jeszcze kilka miesięcy temu, podczas nauki w szkole, współpracowali ze sobą na gruncie pedagogicznym, ściśle w roli ucznia i nauczyciela, ale teraz przenieśli tę relację na wyższy poziom. Wszystko wskazuje na to, że profesor docenił jego ciężką pracę, zarówno w klasie, jak i w kontaktach z Klubem Strażników. Wtem pomyślał o czymś zgoła innym, w gruncie rzeczy niewiadomej. Jakby nie patrzeć, pan Malfoy był członkiem ekipy poszukiwawczej Harry'ego Pottera…

– Czyli twój tata nie próbuje pomóc mojemu…? – zapytał, zdezorientowany.

Scorpius wzruszył ramionami.

– Nieszczególnie. Nie sądzę, aby go sabotował, ale zdecydowanie uważa, że dasz radę. Jeżeli dodasz do równania nasze wsparcie… możliwe, że osiągniesz to, co chcesz.

– Właśnie. – Wyszczerzył się Vincent, promieniując radością. – Mamy własnego podwójnego agenta! Brawa dla drużyny Morrisona! – wykrzyknął, w triumfalnym geście wyrzuciwszy ręce w powietrze.

Albus obdarzył go słabym uśmiechem i odwrócił się do drugiego przyjaciela, który z pewnością udzieli mu bardziej wyczerpujących odpowiedzi.

– W porządku. Rozumiem, że twój tata obdarzył mnie pewnego rodzaju zaufaniem, ale naprawdę ciężko mi pojąć, dlaczego pozwolił ci zaryzykować.

Scorpius ponownie wzruszył ramionami, a kiedy się odezwał, sprawiał wrażenie trochę skołowanego.

– Szczerze mówiąc, myślę, że ojciec zdał sobie sprawę, że próbujemy postępować po prostu właściwie. Zanim wyruszyłem w drogę, wyznał mi, że z czasów poprzedniego konfliktu najbardziej żałuje rzeczy, których nie zrobił, aniżeli tych, które rzeczywiście zrobił. Jestem przekonany, że tata nie chce, abym w przyszłości miał podobne wyrzuty sumienia.

Brunet przytaknął, aczkolwiek wiedział, że bez większej wiedzy na temat wojny z Lordem Voldemortem i losów czarodziejów ciemnej strony nie w pełni pojmie motywację Dracona Malfoya. Niemniej jednak…

– Co z panią Astorią…? – zapytał z wahaniem.

– Hm, mama nie jest całkowicie wtajemniczona w sprawę. Myśli, że po prostu uczestniczę w poszukiwaniach kumpla, a przez to spędzam dużo czasu z jego rodziną. Wpadałem do domu, więc to kłamstwo wydawało się naprawdę prawdopodobne. – Scorpius poczerwieniał, diablo winny. – Oczywiście, teraz skończyłem ze sporadycznymi odwiedzinami, ponieważ będziemy we trójkę kontynuować misję – dodał stanowczym tonem, jakby ponowne potwierdzenie wcześniejszego oświadczenia rzucało nowe światło na zaistniałą sytuację. – Okoliczności się skomplikowały, ale jestem pewien, że ojciec coś wymyśli.

Z zaciętością wypisaną na twarzy Albus odwrócił się do Morrisona. Musiał mieć absolutną pewność, że chłopcy naprawdę rozumieją konsekwencje nawiązania współpracy.

– Co z twoją rodziną…?

Vincent prychnął.

– Kiedy powiedziałem mamie, że wyruszam na poszukiwania kumpla, zapytała się tylko, czy wrócę do domu na kolację. Odpowiedziałem, że może, ale potem kontakt nam się urwał – wytłumaczył z nonszalancją, ale pomachał nerwowo rękoma, kiedy zobaczył przerażenie wypisane na twarzy przyjaciela. – Chwila, to nie tak! Mamie naprawdę na mnie zależy, ale myśli podobnie co pani Astoria, że prowadzimy w grupach poszukiwania oraz rozumie, że mogę być przez kilka dni niedostępny – wyjaśnił naprędce. – A poza tym, jest teraz zbyt zajęta zachwycaniem się Lisą, żeby wyrywać sobie włosy ze zmartwienia – dodał z uśmiechem.

– Dlaczego…?

Morrison przewrócił oczami.

– Siostra jest w ciąży.

Albus wytrzeszczył oczy.

– To wspaniale! – powiedział i spróbował sobie przypomnieć, ile czasu minęło od ślubu dziewczyny. Chociaż odbył się niecałe dwa lata temu, odnosił dziwaczne wrażenie, że Diabli Alians wparował na wesele przed wiekami. To wręcz nieprawdopodobne, ile się od tamtego czasu zmieniło…

Naturalnie, był szczery w swej życzliwości. Świadomość faktu, że dla innych świat wciąż jest piękny, a mroczne moce są bezsilne wobec cudów natury, była jedną z najprzyjemniejszych myśli ostatnich tygodni.

– Naprawdę – kontynuował z podekscytowaniem. – W sensie, że to po prostu niesamowite. Zanim się obejrzysz, zostaniesz wujkiem, stary! Czy Lisa myślała nad jakimś imieniem?

– Dla dziecka, czy dla ojca dziecka? – wtrącił Scorpius, a Morrison zaserwował mu mocnego kuksańca w bok.

– Strasznie śmieszne, stary. Małżeństwo Lisy i Mike'a ma się całkiem dobrze, ot dla twojej wiadomości. – Vincent przewrócił oczami. – Jeszcze za wcześnie na wybór imienia – dodał w stronę bruneta.

Albus się uśmiechnął, nagle w o wiele lepszym humorze. Niestety, gdy został sprowadzony do rzeczywistości, szybko sklasyfikował uczucie, które urosło mu w piersi.

– Wiele mnie ominęło, prawda…? – rzucił w przestrzeń, uświadomiwszy sobie, że naprawdę sporo przegapił, zbyt zajęty sprawami czarodziejskiego świata. Oczywiście, nieustannie krążył myślami wokół rodziny i przyjaciół, a nawet wracał wspomnieniami do rozmów z Eckleyem, ale biorąc pod uwagę zagmatwaną sytuację, po prostu nie wiedział, co mogło się w międzyczasie wydarzyć.

Gdy popadnie w obłęd, straci jeszcze więcej. Czy będzie szaleńcem, kiedy Lisa urodzi dziecko…? Biorąc pod uwagę perspektywę, najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby był wówczas martwy.

Ile przegapi…?

Ślizgoni nie kłopotali się marnymi próbami pocieszenia, najwyraźniej zdając sobie sprawę z jego niewielu powodów do zachowania optymizmu. Nie był przekonany, czy całkowicie pogodzili się z tym, co powiedział na temat właściwości Smoczej Różdżki, ale z pewnością byli lepiej zorientowani we wszystkim innym.

– Wystarczy, że powiesz, jeżeli chcesz coś wiedzieć – zaproponował po chwili namysłu Scorpius.

– Oczywiście, nie naciskamy – dodał natychmiast Vincent z poważnym wyrazem twarzy.

Albus westchnął. Prawdę powiedziawszy, był bardzo niezdecydowany w sprawie poznania losów swoich najbliższych. Gdy poświęcił chwilę na podjęcie osądu, doszedł do wniosku, że zignorowanie uczuć rodziny będzie naprawdę samolubnym posunięciem.

– W porządku – podsumował, po czym zmarszczył brwi. – Jak się trzyma moja mama…?

– Cóż, jest wściekła – odpowiedział znudzonym tonem Scorpius. – Zachowuje się zupełnie inaczej niż wówczas, gdy zostałeś porwany przez Fairharta – wtedy była zrozpaczona, strasznie się o ciebie martwiła, a teraz jest po prostu… przerażająca.

– W ten sposób wyraża zatroskanie, zdecydowanie bardzo emocjonalnie – dodał pospiesznie Morrison, dostrzegając pochmurne spojrzenie przyjaciela. – Najprawdopodobniej dlatego, że tym razem rozmyślnie wystawiłeś się na niebezpieczeństwo.

– Co więcej, jest zdecydowana, aby dołączyć do grupy poszukiwawczej twojego ojca. Myślę, że rzeczywiście zrobiłaby to, gdyby nie powstrzymywałaby ciągle Jamesa przed ruszeniem w pościg. Masz całkiem troskliwego brata. – Malfoy uniósł brew.

– Osobiście uważam, że może robić, co tylko zapragnie. Nie od wczoraj jest pełnoletni…

– Twoja mama niemal staje na głowie. Najwyraźniej perspektywa zniknięcia dwóch synów jest ponad jej możliwości.

– Kto więc zajmuje się Lilką…? – zapytał, przytłoczony poczuciem winy. Chociaż wiedział, że zachowując znaczny dystans, nie zagraża najbliższym, nie zamierzał ucieczką zamieniać swego domu w legowisko niezgody.

– Cóż, pomocą służy trochę przygnębiony Hagrid. – Skrzywił się Vincent. – Zanim wyruszyliśmy w podróż, podsłuchałem, jak Lily się żaliła, że to niesprawiedliwe, że odszedłeś tuż po przeżyciu porwania; była dość zdenerwowana.

Albus odwrócił wzrok, w głębi duszy żałując, że Morrison nie zachował ostatniego zdania dla siebie. Gdy zrozumiał, że przyjaciele nie zamierzali oszczędzić mu przykrych faktów, spróbował wziąć się w garść.

– Co z moim kuzynostwem…? – drążył.

– Hm, nie mamy całej nocy, stary… – zaczął Vincent, ale mu przerwano.

– Ogólnie to wszyscy mają się kiepsko. W najgorszym humorze był chyba Hugo, chociaż Rose robiła naprawdę wiele, żeby go rozweselić. – Scorpius był bardziej taktowny. – W każdym razie pokłada dużo wiary w swoich rodzicach.

Albus przytaknął, a następne słowa uwięzły mu w gardle. Chciał zapytać o stan jeszcze jednej osoby, ale nie potrafił wykrztusić imienia swojej dziewczyny…

– Chcesz posłuchać o Mirze? – kontynuował surowszym tonem blondyn, podczas gdy Morrison rzucił mu spanikowane, wyrażające naganę spojrzenie. Gdy brunet skinął głową, chłopiec westchnął. – Cóż, to proste – jest kłębkiem nerwów i nie radzi sobie za dobrze.

– Co prawda, dawno z nią nie rozmawialiśmy, ale na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie odciętej od informacji – dodał Morrison. – Sam wiesz, mieszka z dziadkami, którzy nie rozumieją wszystkiego, co się dzieje.

– Oczywiście, byliśmy dla niej dosyć szorstcy, bo wiedzieliśmy, że nie chciałbyś, żeby poszła razem z nami…

– Myślę, że dziewczyna zwariuje z nerwów. – Vincent się skrzywił. Najwyraźniej zrozumiał, że stanowcza odmowa współpracy równała się zdradzie.

– Jest bezpieczna, prawda…? – Albus zmarszczył brwi, czując dziwaczne pulsowanie w okolicach karku. – Eckley wspominał, że na poważnie rozważała pewną głupotę…

– Ciężko powiedzieć, czy się zdecydowała, ale kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy, sprawiała wrażenie zdeterminowanej – podsumował Scorpius.

W obozowisku zapadła cisza, podczas której brunet nurzał się w poczuciu winy. Automatycznie wrócił wspomnieniami do rozmowy z Charliem, kiedy to usłyszał, że Mirra, mimo małej rodziny, ma naprawdę wiele do stracenia. Gdy wziął pod uwagę wszystko, czego się dotąd o niej dowiedział, zrozumiał, że postawiona z początku hipoteza się ugruntowała.

Znienawidzi mnie, stwierdził, bardziej smutny aniżeli rozgoryczony. Był z dziewczyną od dłuższego czasu, razem doświadczali różnych wzlotów i upadków oraz przeżyli masę rzeczy wykraczających poza normy zdefiniowanego przez słownik związku. Aby zapewnić jej bezpieczeństwo i uchronić przed wyrządzeniem krzywdy, bez względu na zadany ból, zdesperowany, musiał zwiększyć dystans. Izolacja od najbliższych oznaczała powstrzymanie Sebastiana Darvy'ego i zakończenie wojny, która wstrząsnęła czarodziejskim światem we wszystkich możliwych aspektach – innymi słowy, była bardzo ważna.

– Myślicie, że postępuję słusznie…? – zapytał, nie wiedząc dlaczego.

Scorpius spojrzał w niebo.

– Ciężko powiedzieć, jednak nie przypuszczam, żebyś w ostatecznym rozrachunku robił coś złego.

– Właśnie. Jeżeli widziałeś, słyszałeś i doświadczyłeś różnych rzeczy, jeżeli toczysz wewnętrzną walkę, to tylko ty naprawdę wiesz, co należy zrobić. – Uśmiechnął się pokrzepiająco Morrison. – Nie sądzę, aby twoje zaangażowanie było błędem. Owszem, popełniałeś w życiu kilka głupotek, ale nie tym razem.

Brunet zlustrował chłopców wzrokiem, gotowy, żeby ponownie rozwiać piętrzące się wątpliwości. Musiał mieć stuprocentową pewność.

– Naprawdę chcecie mi towarzyszyć…? Naprawdę zostawicie wszystko za sobą, będziecie koczować w podobnych miejscach i ryzykować utratę życia…?

– Nie mam siły od nowa wałkować tego tematu, stary. – Malfoy brzmiał na umęczonego.

– Siedzimy w bagnie razem i rozumiemy konsekwencje – dodał stanowczym tonem Morrison.

Albus wstał, uprzednio skinąwszy głową. Gdy poklepał przyjaciół po ramionach, zdał sobie sprawę, że bardzo mu ich brakowało i był im bardzo wdzięczny za interwencję. Wtem doznał olśnienia – pozostawiając za sobą przyjaciół, popełnił olbrzymi błąd.

– W porządku, rozwiązaliśmy problem – podsumował i zamrugał, żeby przegonić niechciane łzy. – Jeszcze dzisiaj opracujemy lepszy plan. Po pierwsze i najważniejsze – muszę odzyskać różdżkę. Szczerze mówiąc, teraz używam aresowej, ale wiem, który z napastników… – urwał wpół zdania, ponieważ Scorpius uśmiechnął się we wszechwiedzący sposób, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył obiekt swoich pragnień leżący w dłoni przyjaciela. – Jakim cudem…? – zapytał, odebrawszy swoją własność i potwierdziwszy jej autentyczność.

– Kiedy Morrison prowadził cię do naszego obozu, zaskoczyłem kilku czarodziejów, którzy nabrali się na pokaz fajerwerków. Wśród nich był mężczyzna, którego rozpoznałem, a gdy przegrzebałem mu szaty, znalazłem tę różdżkę. Zawsze to o krok do przodu, prawda?

– Jak długo planowałeś trzymać mnie w niewiedzy? – zapytał z chytrym uśmieszkiem.

– Ach, tak sobie pomyślałem, że pokażę ci niespodziankę, gdy jeszcze ze dwa razy wspomnisz o niepotrzebowaniu wsparcia.

Albus się skrzywił, a Vincent parsknął śmiechem.

– Świetna robota, stary. To znacznie ułatwia nam sprawę. Jaki jest nasz następny cel? Oczywiście, kiedy wreszcie odpoczniemy.

– Hm, no właśnie. – Spróbował ubrać w słowa problem, przed którym teraz stanęli. – Sęk w tym, że…

– Wiesz, dokąd zmierzamy, prawda? – zapytał Scorpius, a następnie usiadł przy ognisku i wyciągnął z kieszeni spodni batonika, ignorując przy tym pożądliwy wzrok Morrisona. – Wcześniej wspominałeś, że zdobyłeś całkiem sensowny namiar na Darvy'ego.

– Owszem, wspominałem – potwierdził, wciąż badając strukturę drewna różdżki. – Jest miejsce, które chciałbym sprawdzić, ale nie wiem, gdzie leży. Mówię o Kakos.

Usłyszawszy lokalizację, Malfoy się zakrztusił, a potem wypluł odgryziony wcześniej kawałek batona.

– Aleś zmarnował jedzenie, stary! – Morrison pacnął się w czoło.

– Co przed momentem powiedziałeś…? – Scorpius wytrzeszczył oczy.

– Musimy dostać się do Kakos – podsumował.

– Chcesz zinfiltrować Toksyczny Kamieniołom…?

Albus się zagapił, prawie zapominając o trzymanej w dłoni różdżce.

– Skąd…?

– Stop, zdecydowanie potrzebuję wtajemniczenia – Vincent był zdezorientowany.

– Toksyczny Kamieniołom to miejsce cieszące się naprawdę złą sławą – coś na kształt Śmiertelnego Nokturnu, ale sto razy gorsze. Słyszałem też, że szwendają się tam o niebezpieczniejsze szumowiny – wytłumaczył koledze blondyn. – Nikt o zdrowych zmysłach nie chce mieć nic wspólnego z Kakos.

– Byłeś tam kiedyś…? – drążył z podekscytowaniem.

Malfoy w zastanowieniu podrapał się po brodzie i przygryzł dolną wargę, jakby w poszukiwaniu nieprzyjemnego wspomnienia.

– Ano.

Serce Albusa o mało nie eksplodowało z radości. Chociaż myślał, że to niemożliwe, znów zapomniał o zmęczeniu i głodzie. To naprawdę niesamowite, jak nieprzewidywalne potrafi być życie – przecież właśnie stanęli naprzeciw przełomu w sprawie.

– Co tam robiłeś? – zapytał Morrison, będąc pod wrażeniem, wyraźnie zaintrygowany.

– Nie pamiętam. Jak byłem mniejszy, zwiedziłem z dziadkiem Toksyczny Kamieniołom – powiedział w defensywny sposób blondyn. – Wtedy jeszcze utrzymywał bliższe kontakty ze znajomymi, np. Rookwoodem – dodał, patrząc znacząco na bruneta. – Gdy dziadek miał mnie raz pilnować, skończyło się spotkaniu z innym kumplem. To było wieki temu, więc nie pamiętam szczegółów. Jak wróciliśmy do domu, rodzice byli wściekli i się z nim pokłócili – mama zupełnie straciła nad sobą panowanie, bo prawie wyrzuciła dziadka na bruk…

– Czy dałbyś radę nas tam aportować…? – zapytał z wahaniem Albus, zaś Morrison rzucił przyjacielowi zaintrygowane spojrzenie.

Malfoy w momencie poczuł się nieswojo, zwłaszcza że wymagano od niego powrotu do traumatycznego przeżycia z dziecięcych lat. Najprawdopodobniej pożałował wcześniejszej deklaracji lojalności, ale gdy ponownie zabrał głos, nie wyglądał, jakby miał ochotę się wycofać.

– Myślę, że tak, chociaż minęły lata. Spróbuję, jeżeli naprawdę tego potrzebujesz, stary…

Albus skinął głową, po raz kolejny wyrzucając sobie, że był bałwanem, pierwotnie odrzucając pomoc przyjaciół. Nie tylko wybawili go z poważnych opresji, ale też Scorpius zwrócił mu odebraną różdżkę i w ostatecznym rozrachunku okazał się kluczowym elementem w poszukiwaniach Sebastiana Darvy'ego.

– W porządku, omówiliśmy najważniejsze kwestie – podsumował, troszkę niedowierzając niespodziankom tej nocy. Niezależnie od ilości wzlotów i upadków, koniec końców wykonał dziś kawał dobrej roboty. – Uważam, że najwyższy czas na zasłużony odpoczynek – powiedział, rzucając tęskne spojrzenie rozstawionemu namiotowi.

– Zdrzemnij się, stary – poradził Morrison, usadowiwszy się przy ognisku. – Będziemy się zmieniać, bo musimy trzymać wartę.

– Też mogę pilnować obozowiska…

– Idź do łóżka. Musisz się porządnie wyspać. – Scorpius uniósł brew. – Wyglądasz po prostu okropnie – dodał.

Obrzucił ślizgonów pełnym wdzięczności wzrokiem. To naprawdę niesamowite, jakich miał wspaniałych przyjaciół.

– Dzięki za wszystko, chłopaki…

– Natychmiast do łóżka! – wydał polecenie Morrison, a potem wskazał palcem na namiot.

Albus uśmiechnął się i przeszedł obok nich, a ból w stawach powrócił ze zdwojoną siłą. Z większym trudem niż się spodziewał, wszedł do środka, zamierzając rozejrzeć się trochę po wnętrzu, ale zanim poruszył głową, stracił kontakt z rzeczywistością. Upadł na posłanie i odpłynął do krainy słodkiego snu, otoczony wszechobecną miękkością.