Od autora: Powodzenie planu zależy od wielu czynników...


Rozdział 9. Błędy serca


Godziny do zmierzchu wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Don Alejandro i Victoria siedzieli obok siebie, w milczeniu wpatrując się w okno i nasłuchując odgłosów z placu i wnętrza gospody. W tej chwili nie mieli już o czym rozmawiać i zostało im tylko oczekiwanie.

To było takie proste. Powiedzieć Pilar, że trzeba ugotować więcej zupy kukurydzianej, by zapasy się nie zmarnowały, skoro nie ma gości. Poczęstować jej nadmiarem żołnierzy. A nim zabiorą poczęstunek, ukradkiem wlać do garnka zawartość butelki, którą przyniósł Felipe…

Środek nasenny był jednym z wynalazków Zorro. Felipe był pewien, że wystarczy go, by uśpić cały oddział i że nikt nie przeszkodzi mu w wejściu do garnizonu i uwolnieniu Diego. Nim pułkownik i jego lansjerzy się obudzą, de la Vegowie znikną z Los Angeles i ruszą do Santa Barbara. Wrócą, gdy królewski wysłannik zrezygnuje ze swych poszukiwań.

Słońce już zaszło, za oknem panowała ciemność. Żołnierze powinni już siadać do posiłku. Słyszeli już, jak zabierają z kuchni garnek zupy przeznaczonej na kolację w koszarach.

Łomot na schodach sprawił, że Victoria poderwała się zaskoczona. Nim ona, czy don Alejandro powiedzieli choćby słowo, drzwi się otworzyły, a dwóch ludzi Risendo rozejrzało się po wnętrzu i ruszyło w jej stronę. Cofnęła się, ale w tej samej chwili trzeci żołnierz pojawił się na progu.

Doña de la Vega, pułkownik Risendo chce z wami rozmawiać – oznajmił.

Victoria spojrzała na niego przerażona. Jeśli Risendo chciał z nią mówić, oznaczało to, że plan zawiódł. Że przegrali i stracili szansę na ocalenie Diego. Don Alejandro też musiał to pojąć, bo przybladł nagle, ale opanował się i dotknął jej ramienia.

– Idź – powiedział cicho. – Może pozwoli ci na rozmowę z Diego.

Zgodziła się z nim ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy i ruszyła do drzwi. Nie roztrząsała, czemu Risendo czekał aż do nocy z wezwaniem. Jedynym, co się liczyło, była odpowiedź na pytanie, czego teraz od niej chce. I czemu plan jej i Felipe, tak precyzyjnie przygotowany, się nie powiódł.

– Nie pomagacie swemu mężowi, doña de la Vega. – Pułkownik wstał na jej powitanie zza biurka.

Victoria dostrzegła na blacie miskę z zupą. Potrawa wyglądała na nietkniętą i przez moment poczuła przypływ dzikiej nadziei. Być może jej obawa, że plan zawiódł, była przedwczesna. O czymkolwiek pułkownik chciał z nią rozmawiać, nie zjadł jeszcze kolacji. Być może nie zrobili tego także jego żołnierze…

– Co macie na myśli? – odpowiedziała ostrożnym pytaniem.

– Nie udawajcie, że nie wiecie! – Trzasnął dłonią w blat i Victoria zamarła, rozumiejąc, że nadzieja była jednak złudna. – Trucizna? Chcieliście mnie otruć, doña?

Nie odpowiedziała. Risendo podszedł do niej i złapał za ramiona.

– Które z was wpadło na taki pomysł, doña? Kogo mam jutro powiesić za otrucie królewskich żołnierzy? – wysyczał jej prosto w twarz.

Victoria szarpnęła się w panice. Przez moment w świetle świecy widziała przed sobą kogoś innego. Przez moment to uśmiechnięty Rodrigo Monsangre trzymał ją za ramiona. Wyrwała się i uderzyła plecami o drzwi, przytomniejąc. To nie kapitan stał przed nią, ale ktoś niepomiernie od niego groźniejszy.

Ktoś, kto jutro zabije Diego, bo ona zawiodła.

– Czym otrułaś moich ludzi? – zapytał ponownie wysłannik.

– Nie otrułam!

– Nie? Dwóch się połakomiło na twój poczęstunek! Obaj są już nieprzytomni! Jeśli umrą, przysięgam, że jutro spalę cię razem z całą gospodą, trucicielko! Wszystkich, co tam są, i każdego, kto zaprotestuje!

Victorii serce podeszło do gardła. Plan zawiódł, bo nie przewidziała, że część żołnierzy zje wcześniej niż inni.

– Obudzą się rano! – szepnęła, załamana. – Nikogo nie otrułam! Mieliście tylko zasnąć…

Risendo cofnął się i oparł o biurko.

– Zasnąć i pozwolić uciec twojemu mężowi, czy tak, doña? – spytał nieoczekiwanie łagodnym tonem.

Przytaknęła w milczeniu, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Świadomość, że przegrała, sprawiła, że ledwie trzymała się na nogach. Diego, och Diego. Był ledwie o kilka kroków od niej, tam za drzwiami aresztu, a ona go zawiodła.

– Powiedziałem, że nie pomagacie swojemu mężowi, doña – powtórzył Risendo, nadal spokojnie.

Popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, o czym mówi. Przecież skazał Diego. Aresztował, uwięził, kazał postawić szafot. Jak inaczej mogła pomóc, niż tylko próbując go uwolnić? Co innego mogła zrobić?

A może, może… olśniło ją nagle, przerażoną, emisariusz chce jej zadać pytanie podobne do tego, jakie zadał jej Monsangre? Że chce, by zgodziła się pozostać w garnizonie? Razem z nim? Tym razem jednak nie po to, by ochronić dzieci, ale by wykupić życie Diego? Jeśli tak… Zamknęła na moment oczy, szukając w sobie odpowiedzi, czy ma na to dość sił. Nie tylko na tę noc, by nie uciec, ale potem, by spojrzeć w oczy Diego.

Nie znalazła. Nie mogła wyobrazić sobie, że stoi przed Diego i mówi mu, za jaką cenę ocaliła jego życie. Nie mogła nawet pomyśleć o tym, jak bardzo czułby się winny jej decyzji.

Gdy otworzyła oczy, Risendo wciąż się jej przyglądał, uważnie, jakby oceniając.

– Co macie na myśli? – zapytała w końcu.

Pułkownik wzruszył ramionami.

– Wiem, jak znakomitym szermierzem jest wasz mąż – powiedział. – Wasz teść już mi zarzucił, że to za mało, by dowieść, że to on jest Zorro, prawda? Ale gdy widzę, jak chcecie go ratować… – Uśmiechnął się lekko. – Don Alejandro rozumiem, w końcu chodzi tu o życie jego syna, ale wy? Ktoś mógłby sobie zadać pytanie, czemu tak go bronicie? Czy chodzi wam o mężczyznę, który zgodził się dać wam swoje nazwisko po hańbie, jaka was spotkała? Czy też raczej o kochanka, na którego czekaliście przez lata? A teraz tylko znaleźliście pretekst do ślubu?

Pod Victorią ugięły się nogi, gdy zrozumiała ogrom swego błędu. Więc ten człowiek nie miał dowodów przeciwko Diego! Była szansa, że go wypuści, a ona zniweczyła ją swoim niewczesnym pomysłem na ratunek. Było przecież oczywiste dla każdego w pueblo, że była ukochaną Zorro, wiernie czekającą, aż będzie mógł zdjąć maskę. I że tylko to, co spotkało ją z rąk Monsangre i de Soto sprawiło, że zdecydowała się wyjść za Diego. Ale teraz nieświadomie potwierdziła, że dla niej to wciąż był jeden i ten sam mężczyzna…

– Widzę, że zrozumieliście, doña – odezwał się emisariusz po dłuższej chwili. – Dostarczyliście mi dowodu, jaki potrzebowałem. A teraz powiedzcie mi jedno. Naprawdę liczyliście, że zdołacie uśpić cały garnizon i wyprowadzić waszego męża z aresztu?

– Tak – przyznała, pokonana, przerażona. Zawiodła Diego, zdradziła Zorro.

– Wiecie, że po czymś takim powinienem was teraz zamknąć w celi? Obok waszego męża? A jutro przeprowadzić nie jedną, ale dwie egzekucje? Bo właśnie przyznaliście się nie tylko do próby uśpienia żołnierzy, ale też że jesteście wspólniczką tego Zorro?

Victoria wyprostowała się nagle.

– Zróbcie to – powiedziała spokojnie. Ten człowiek właśnie pokazał jej sposób, jak może nie stracić Diego. Jeżeli spełni swoją groźbę, będą razem do końca, a może i dalej. Don Alejandro mógł ją kiedyś straszyć, że szykowała sobie śmierć w męczarniach, ale jeśli teraz umrze, to nie z własnej ręki. Nie zostanie rozdzielona z mężem.

Risendo pokręcił głową.

– Żadnych łez? – spytał. – Żadnego błagania? Godzicie się tak po prostu, że zawiśniecie? Jesteście szaleni, doña.

– Może – odparła. – Może oszalałam po tym, co mi się tutaj przydarzyło.

Podszedł znów bliżej, zasłaniając sobą światło świec i Victoria poczuła ucisk w gardle. Zmusiła się, by oddychać spokojnie, ale czuła, jak wilgotnieją jej dłonie. Ciemna sylwetka, zaraz przyciśnie ją do ściany…

Mężczyzna cofnął się.

– Nie, doña – powiedział.

– N-nie? – Nie rozumiała go.

– Nie mam zamiaru pozbawiać don Alejandro dziedzica de la Vegów.

Przez moment Victoria miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Diego był dziedzicem de la Vegów. Czy właśnie usłyszała, że zostanie ułaskawiony?

Señor… – zaczęła, ale Risendo przerwał jej gestem dłoni.

– Powiedziałem dziedzica. – Wskazał na jej brzuch. – Nie wiem, kto tu może potwierdzić, czy jesteście brzemienni, więc nic wam z mojej strony nie grozi.

Zrozumiała i pociemniało jej w oczach.

W półmroku pokoju ktoś ją przytrzymywał. Ktoś się nad nią pochylał. Poczuła nagle chłodny dotyk na wargach, gdy ten ktoś przyłożył jej szklankę do ust. Szarpnęła się, chcąc uwolnić od trzymających ją rąk i upadła.

Wstrząs ją ocucił. Była w dawnym gabinecie alcalde. Leżała na podłodze koło biurka, a królewski emisariusz klęczał obok i przypatrywał się jej uważnie.

– Usiądźcie, doña – powiedział wstając i wskazując na odsunięte krzesło. – Chcecie łyk brandy?

Potrząsnęła głową. Jedyne, czego teraz chciała, to być z Diego. Objąć go i wtulić się w jego ramiona. Usłyszeć jego głos, choćby nawet ten udawany. Choć przez chwilę nie pamiętać, jak po raz kolejny go zawiodła i zdradziła.

Z trudem podniosła się z podłogi i usiadła. Risendo także usiadł, po drugiej stronie biurka. Wciąż nie spuszczał z niej wzroku.

Cisza się przedłużała, aż w końcu Victoria nie mogła jej wytrzymać.

– Nie jestem brzemienna – powiedziała.

– Aż tak chcecie umrzeć? – odpowiedział pytaniem.

Milczała, unikając spojrzenia na mężczyznę. Miała nadzieję, że się przy nim nie rozpłacze.

– Odpowiecie mi teraz na kilka pytań, doña – odezwał się znowu wysłannik. – Bądźcie ze mną szczerzy, a pozwolę wam wejść do aresztu i porozmawiać chwilę z mężem.

– Pytajcie. – Victoria uniosła głowę.

– Zgodziliście się zostać tutaj z Monsangre, czy tak?

– Tak.

– Wspomniano mi już, że dostaliście wtedy wybór. Że albo wy albo dzieci ze szkółki. Te, które mi pokazał wasz padre. To prawda?

– Tak.

– Ten de Soto nazwał was potem ladacznicą, prawda?

– Tak.

– Publicznie oskarżał was o niemoralność?

– Tak.

– Wiecie, czemu tak postąpił?

– Nie wiem.

– Wasz mąż był tego świadkiem?

– Czego?

– Tych oskarżeń. Tego, jak was nazwano.

– Tak. On…

– Ten de Soto. On był świadkiem, o co was pytał Monsangre? – przerwał jej Risendo.

Victoria wstrząsnęła się na wspomnienie chwili, gdy zrozumiała, że była zabawką nie tylko tych obcych żołnierzy, ale i kogoś, kogo znała i do kogo czuła szczerą niechęć i odrazę po tamtym wieczorze z eliksirem.

– Tak.

– Nie zaprotestował?

– Nie.

Risendo oparł się na krześle.

– Ilu was tu wzięło? – rzucił.

Victoria zbladła.

– Nie… nie pamiętam.

– Nie kłamcie.

– Nie pamiętam! Upili mnie, zanim… Jedyne, co wiem, to, że był wśród nich de Soto! I tylko dlatego, że Monsangre potem o tym mówił! – Czuła, że policzki palą ją ze wstydu, ale musiała o tym powiedzieć. Jeśli to miała być cena za spotkanie z Diego…

Risendo przechylił głowę w bok, nadal się jej przyglądając.

– Kto was upił?

– Nie wiem. Któryś z żołnierzy. Siedział w tym miejscu, tam przy stole! – wskazała.

– Powiedzieliście, że Monsangre mówił o tej nocy potem. Czy wtedy, jak przyjechał drugi raz?

– Tak.

– De Soto też był wtedy razem z nim?

– Tak.

– Wasz mąż to usłyszał?

– Nie.

– Ale wiedział, prawda? Skąd?

– Ja… ja powiedziałam mu o tym, kiedy… kiedy to zrozumiałam.

Miała już dość tych pytań, dość tego przesłuchania. Ale mężczyzna za biurkiem ani drgnął, więc musiała czekać.

– Jesteście pewni, że nie jesteście brzemienna? Po tamtej nocy?

– Jestem! Nie wróciłabym do pueblo, gdybym była!

– I zapewne nie bralibyście ślubu z don Diego?

– Nie zgodziłabym się na ślub!

– Naprawdę?

– Nie! Nigdy! Nie zrobiłabym tego Diego!

– A don Diego… On by nie nalegał na ślub? Nawet gdybyście jednak nosili dziecko tego de Soto?

– Nie noszę jego dziecka! – Zacisnęła pięści, próbując powstrzymać mdłości. Nie tylko na myśl o tym, że mogłaby po tamtej nocy oczekiwać teraz dziecka, ale i że to alcalde mógłby być jego ojcem.

Emisariusz pochylił się w jej stronę.

– Jesteście bardzo pewni siebie – stwierdził. – Chcecie, bym uwierzył, że nie staraliście się, by znaleźć sobie po tym wszystkim męża? Że nie skorzystaliście z przyjaźni de la Vegów, by nie musieć urodzić bastarda?

– Wolałam umrzeć! – odpaliła i zamarła, uświadamiając sobie, do czego się przyznała.

Risendo cofnął się, znów oparł wygodnie.

– Umrzeć, powiadacie… – powiedział cicho, z jakimś dziwnym namysłem. – Czyżbyście szukali wtedy śmierci? – zapytał.

– Jeśli aż tak chcecie to wiedzieć – Victoria popatrzyła wprost na mężczyznę – to tylko krok dzielił mnie od tego, bym zawisła.

– Rozumiem, że to przenośnia, wyrażająca waszą ówczesną niechęć do życia, doña. Bo teraz też jesteście o krok od szafotu.

– Nie, señor. Założyłam już stryczek na szyję. Zostało mi tylko zrobić krok.

Przez moment wydawało się jej, że mężczyzna się wstrząsnął. Niedowierzanie, zdumienie, nagłe zrozumienie. W słabym świetle świec nie mogła być pewna, co dostrzegła w jego twarzy.

Opanował się zresztą niemal natychmiast.

– Cofnęliście się? – zapytał, dziwnie łagodnie.

– Nie. Zatrzymano mnie. – Wolała nie wspominać imienia Zorro.

Pułkownik znów przyglądał się jej z namysłem, uważnie.

– Aż tak nie chcieliście być matką bastarda? – spytał w końcu. – Czy raczej dlatego, że zdradziliście Zorro, tak, jak zrobiliście to teraz… – uśmiechnął się.

Victoria skuliła się na krześle, widząc, jak jadowity jest ten uśmiech. Ale to był tylko moment. Zaraz zmusiła się do podniesienia głowy. Nawet jeśli wysłannik odgadł, co zaprowadziło ją pod tamte drzewa, nie musiała tego potwierdzać. Przyznała się już do zbyt wielu spraw.

– Naprawdę chcecie, bym wam odpowiadała? – spytała z goryczą.

Drwiący uśmiech Risendo znikł, jak zdmuchnięty. Zastąpił go znów ten dziwny wyraz ni to smutku, ni to troski i mężczyzna odwrócił wzrok, jakby zawstydzony. Podniósł się zza biurka.

– Dziękuję wam, doña, za szczerość odpowiedzi – powiedział cicho, znów tym niezwyczajnym u niego, łagodnym tonem.

– Ja nie będę wam wdzięczna. – Victoria spojrzała mimowolnie na wciąż stojącą na stole miskę zimnej już zupy, świadectwo swojej klęski.

Pułkownik zauważył to spojrzenie.

– Nie łudźcie się, doña. Nie mam zamiaru tego zjeść, a moi ludzie już wylali wszystko, co im przyniesiono. Jak wam powiedziałem, może już nosicie dziedzica de la Vegów, a ja nie powinienem zostawiać was bez opiekuna, więc mam powody, by oszczędzić was i waszego teścia. Doceńcie więc, że zaraz zaprowadzę was do męża, byście mogli chwilę porozmawiać. Resztę nocy spędzicie pod strażą. Jutro też dostaniecie chwilę dla siebie na pożegnanie.

– Nie… – Victoria nie wiedziała, czy protestuje na słowa o jutrzejszym pożegnaniu z Diego, czy że zostanie oszczędzona.

– Doceńcie to! – warknął. – I tak wyświadczam wam łaskę. Gdybym miał się ściśle trzymać prawa, to nie tylko siedzielibyście wszyscy w areszcie. Królewskie prawo ostatnio nakazuje garotę! A sam król lubi, gdy przestępców rozrywa się końmi! Chcecie, bym zmienił rozkazy?

Victoria cofnęła się, jak uderzona, patrząc z przerażeniem na mężczyznę. Słyszała ledwie pogłoski o tej strasznej metodzie egzekucji, ale to wystarczyło. Myśl, że Diego miałby umierać w tak potworny sposób, sparaliżowała ją.

Emisariusz uśmiechnął się lekko, wręcz pocieszająco.

– Nie obawiajcie się. Nie wydam takiego rozkazu – powiedział łagodnie. – To będzie tylko sprawiedliwy wyrok, nie jakiś barbarzyński pokaz. Moi ludzie są też bardzo sprawni, więc mogę was zapewnić, że jutro dla waszego męża wszystko skończy się bez nadmiernego cierpienia. Zrozumieliście to?

Pochyliła tylko głowę.

– Tak, señor – szepnęła, złamana.

– To dobrze. Idźcie teraz do niego. – Obszedł biurko i pomógł się jej podnieść.


CDN.