Czarownica Zimy X


Po tym jak ze zdumieniem odkryli zaginięcie Jona, Robb jeszcze kilka razy upuścił sobie krwi, a Hermiona ponownie rzuciła zaklęcie. Gdy wynik się powtórzył, zrobiła to jeszcze raz, a Robb zaproponował, że da jej więcej krwi. W końcu jednak zaczęło mu się zbierać na mdłości i Hermiona oznajmiła, że to koniec.

Odłożyli rozwiązanie tajemnicy Jona Snow na inny dzień i Robb wezwał z powrotem swoich Lordów i Gwardię. Siedząc przy ogniu, starał się tak majestatycznie jak to tylko możliwe, choć jego rudy zarost zaczynał przypominać pełną brodę, włosy były całkowicie potargane, a koszula pognieciona. Swoim najbliższym doradcom i strażnikom prezentował się jako młody człowiek zmuszony do przyjęcia wysokiej pozycji, o którą nigdy nie prosił, ale którą znosił w podziwu godny sposób. Gdy jego cioteczny dziadek, a także Lordowie Umber i Bolton zajmowali miejsca przy stole, a Lucas i Daryn stawali przy drzwiach, Olyvar biegał po pokoju podając wszystkim napoje.

Hermiona siedziała obok Robba, że skrzyżowanymi na krześle nogami i trzymała na kolanach grubą książkę, którą czytała, mamrocząc pod nosem. Nie zwracała uwagi na pozostałych, całkowicie skupiając się na lekturze. Szybko przerzucała strony w poszukiwaniu tego co ją interesowało, a jej włosy puszyły się coraz bardziej, im bardziej się denerwowała.

Robb spojrzał na nią z czułością i nikt nie przegapił faktu, że każda inna osoba musiałaby wstać, by okazać mu należyty szacunek, ani też tego, że czarownica siedziała u jego boku, co wskazywało na to, że uważał ją za równą sobie.

- Bran i Rickon żyją. - oznajmił Robb prosto z mostu.

- Słucham? - wydukał Blackfish, podczas gdy Umber spojrzał na swojego Króla z osłupieniem. Jednakże Bolton zerknął z zastanowieniem na Hermionę.

Robb zauważył to spojrzenie i przytaknął.

- Tak. Hermiona rzuciła zaklęcie.

Wskazał na leżącą na stole mapę i mężczyźni pochylili się nad nią by dojrzeć cztery plamy krwi znajdujące się w różnych miejscach. Dwie północne kropki (ta na Murze i ta zmierzająca na Skagos) wciąż wolno się przemieszczały.

- Na Bogów - westchnął Umber, szeroko otwierając oczy. Wyciągnął palec, by szturchnąć ruszającą się kroplę krwi, ale w tym momencie różdżka Hermiony trzepnęła go w dłoń, choć jej właścicielka nigdy nie oderwała wzroku od książki.

- Nie - ucięła. - Niedobry Umber. Nie dotykaj mapy. Nie chcesz ingerować w magię, prawda?

Skruszony olbrzym skrzywił się i cofnął rękę, próbując ukradkiem potrzeć ją drugą dłonią.

- Erm, tak. Wybacz, Lady Hermiono. Um... nie, nie chcę.

Kobieta westchnęła i podniosła wzrok znad książki. Miała cienie pod oczami i wyglądała na zmęczoną. W tym momencie Robb boleśnie zdał sobie sprawę, że nie więcej niż dwie godziny wcześniej pojawiła się w jego komnacie zakrwawiona i zastanowił się, kiedy ostatnio odpoczywała.

- Te dwie kropki to Rickon i Bran - wyjaśnił Robb, wskazując na krople na północy. - Choć nie jestem pewien, który jest który. Co ważniejsze, tylko jedna kropla zatrzymała się w Królewskiej Przystani.

- Księżniczka Sansa. - powiedział Lord Umber, przytakując ze zrozumieniem.

- Co oznacza, że księżniczka Arya przebywa w Harrenhal - oznajmił Bolton z rozmysłem. Jego oczy zbiegły się i Robb zrozumiał, że mężczyzna już myśli o swoich oddziałach stacjonujących w okolicy.

- Dokładnie, Lordzie Bolton. - powiedział Robb. - Chciałbym żebyś wrócił do swoich ludzi i zaplanował atak na Harrenhal.

Rozkaz Robba spotkał się z ciszą.

- Harrenhal? - zdumiał się w końcu jego wuj. - Masz smoki, Wasza Miłość? Może Lady Hermiona da radę jakieś wyczarować? Choć to teraz ruina, Harrenhal przez tysiące lat pozostało niezdobyte, zanim Aegon go nie spalił.

Robb zwrócił się do Hermiony, która westchnęła.

- Cóż, chyba mogłabym transmutować coś co sprawiłoby, że skały wydadzą się smokami. Albo może użyć Szatańskiej Pożogii. Choć to mroczna magia i nigdy jej nie rzucałam. Ale... to misja ratunkowa, prawda? Nie chcemy wszystkiego zniszczyć i przez przypadek zabić Aryi.

Blackfish zbladł na myśl o zabiciu swojej ciotecznej wnuczki, czy to przypadkowo czy nie i Hermiona uznała to za oznakę, że miała rację. Jak zwykle.

Obok niej Robb kiwał głową.

- Hermiona dołączy do Boltona i razem znajdą sposób by dostać się do Harrenhal i je oswobodzić, a z nim i Aryę.

- Dołączę? - powtórzyła Hermiona, zerkając na Boltona, przez którego twarz przemknął spazm czegoś na granicy zadowolenia z posiadania czarownicy u boku, a intensywnego niepokoju. Potencjalnie spowodowanego przez odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo.

- Tak - powiedział z naciskiem Robb, wpatrując się w czarownicę zmrużonymi oczami. - I nie myśl, że nie wiem, że przybyłaś tu bez Torrhena. W pierwszej kolejności wrócimy do Riverrun i przegrupujemy się z ludźmi Edmure'a. Więc Lordzie Umber, czy mógłbyś wysłać mu tę wiadomość na pergaminie? A potem od razu wyruszamy.

Zaległa cisza. Niewypowiedziane pytanie wisiało między nimi niby ogromny ciężar. Ostatecznie to Bolton się odezwał.

- Wyruszamy, Wasza Miłość?

Na twarzy Robba wymalowało się coś bolesnego i odwrócił wzrok. Korzystając z tego, że stół częściowo ich zasłaniał, Hermiona bez słów ujęła go za rękę, którą trzymał na kolanach. Robb obrócił dłoń i splótł ich palce, ściskając mocno.

- Jestem Królem Północy - powiedział w końcu Robb, obracając się do swoich Lordów. - A nie jestem na Północy. Choć chcę bronić Dorzecza, to prawda jest taka, że mój dom... Północ... Winterfell... upadło. Mój ojciec nie parł by dalej na południe, tylko zająłby się ochroną Północy. I ja też muszę to zrobić.

- ... ale co z zemstą na południu, Lannisterach i koronie, za to co zrobili? - spytał Umber, mrugając ze zdumieniem.

- Spadnie na nich - odparł złowieszczo Robb. - Nie myśl, że zapomniałem o tym co zrobili mojej rodzinie, Lordzie Umber. - wziął głęboki oddech. - Ale samotny wilk umiera. Stado musi pozostawać razem. A ja znajdę moich braci i przywiozę ich do Winterfell. Wyślę tych, którym ufam na poszukiwania Aryi i Sansy, by i one wróciły do domu. Będę bronił Północy. Naszego domu. Waszego domu. Będę jej bronił przez Żelaznymi ludźmi, którzy ją najechali. Przed Lannisterami. I przed każdym, kto nas zaatakuje. Ale nie mogę tego robić stąd.

Umber szeroko rozdziawił usta i pozostał tak, choć w jego oczach zbierały się chmury burzowe.

Hermiona wyczuła napięcie i postanowiła się wtrącić.

- Możemy kontynuować partyzanckie ataki na Lannisterów i pozostałych - zaproponowała, ściągając uwagę na siebie i odciągając ją od Robba i zmian jego planów. - Mogę stworzyć Świstokliki, przedmioty, które przenoszą użytkownika, gdzie tylko chce na hasło albo o określonym czasie. Możemy wysyłać małe grupy na szybkie ataki wycelowane w twierdze czy armie. Mogę rzucić zaklęcia ochronne na zamki i włości. Mogę zbudować mury, które przedzielą pola lub stworzyć okopy, które zmienią bieg rzek... jest wiele sposobów, na które możemy irytować Lannisterów i chronić Dorzecze.

- A co się stanie, gdy odejdziesz, Lady Hermiono? - spytał znacząco Blackfish. - Kiedy nie będziemy już mieli twojej magii, która by nas chroniła?

Zaskoczona Hermiona mrugnęła. Patrzyła na Bryndena Tully'ego przez długi czas, nie mogąc mu odpowiedzieć. Robb ścisnął jej rękę, którą wciąż trzymał i oznajmił pewnie.

- Wtedy będziemy robić to co wcześniej. Ale do tego czasu z wdzięcznością przyjmiemy pomoc Hermiony. Każdą jaką nam uprzejmie zaproponuje, wuju.

W jego głosie dało się słyszeć naganę i Blackfish dobrze o tym wiedział. Skinął Hermionie przepraszająco głową, a ona, choć nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymywała oddech, teraz go wypuściła.

- W międzyczasie - ciągnął Robb, wciąż niebezpiecznie równo i pewnie. - Zaczniemy się pakować i planować powrót do Riverrun nim minie tydzień. Stamtąd zaplanujemy odwrót z Dorzecza, zostawiając oddziały, które obronią je przez odwetem.

W oczywisty sposób prosił swoich ludzi o przemyślenie tego tematu.

- Gdy wrócimy do Riverrun, chciałbym, żeby Hermiona i Lord Bolton spotkali się ze mną, by omówić pomysły zdobycia Harrenhal - powiedział, patrząc to na jedno, to na drugie. Bolton przytaknął nisko opuszczając brodę, na znak, że przyjmuje rozkaz Króla, a Hermiona wzruszyła ramionami. - Potem rozważymy plany powrotu na Północ i odbicia Winterfell i każdego innego zamku zdobytego przez Żelaznych Ludzi.

- A potem co? - spytał gderliwie Umber, zakładając ramiona na piersi. - Przybyliśmy tu, bo wezwałeś chorągwie, Wasza Miłość. Bo chciałeś uwolnić swojego ojca, a potem go pomścić. Co zrobimy po powrocie do domu? Gdy nie będzie już wojny, w której moglibyśmy walczyć?

- Nie będzie wojny? - powtórzył Robb, a jego usta wygięły się w niebezpiecznym grymasie, przypominającym szczerzącego kły wilka. Hermiona zerknęła na niego nerwowo. - Czy nie napadli na nas Żelaźni Ludzie? Czy Wyspa Niedźwiedzi, Deepwood Motte, Strumienisko i Kamienny Brzeg nie są zagrożone rajdami? Czy możemy powiedzieć, że ich ziemie, ich ludzie stale nie drżą ze strachu przed statkami Greyjoyów?

Umber poruszył się na swoim miejscu.

- Wytłumaczysz to Lordowi Ryswell czy Lady Dustin? - ciągnął Robb, nie spuszczając z olbrzyma oczu. W powietrzu iskrzyło coś podobnego do magii, a jednocześnie zupełnie innego. Dłoń Hermiony drgnęła w uścisku Robba. W jego zwykle niebieskich jak głębia oceanu oczach teraz pojawiło się srebrne zabarwienie, którego nie widywało się u ludzi.

Na zewnątrz zawył Szary Wicher.

Lord Umber ponownie się poruszył, a Hermiona zauważyła, że jedna z jego dłoni (ta, na której brakowało palców) drgnęła i przesunęła się na rękojeść miecza.

- A co z naszą sprawą, Wasza Miłość?

„Rety" pomyślała Hermiona, zastanawiając się co się stało Umberowi w rękę. Dopiero potem zdała sobie sprawę z lekko szyderczego tonu jakim przemawiał. Obok niej Robb stężał, a napięcie sięgało tego punku, gdy ktoś miał zrobić coś głupiego.

- Juliusz Cezar! - wyrzuciła z siebie gwałtownie i natychmiast wszyscy spojrzeli na nią.

- Co? - spytał ze zdumieniem Robb.

Hermiona odchrząknęła i ogarnięta paniką popadła w biegunkę słowną, nieco zaspanym tonem wyrzucając z siebie potok podręcznikowych informacji.

- Juliusz Cezar był dowódcą militarnym w moim świecie. Chciał przekroczyć Ren, szeroką rzekę, która stanowiła granicę między plemionami germańskimi i jego rzymskimi legionami. Żeby pokazać, że może przejść przez rzekę, kiedy tylko będzie chciał, kazał swoim ludziom zbudować most. Dokonali tego w dziesięć dni, a Juliusz Cezar przeszedł przez rzekę, najechał kilka wsi, spalił kilka innych, a potem wycofał się, burząc za sobą most. Tylko po to, by pokazać, że może.

Wszyscy w pokoju patrzyli na nią z różną dozą niezrozumienia, irytacji i czułego rozbawienia. Hermiona rozejrzała się, a potem ciągnęła szybko.

- Cóż, szczerze powiedziawszy był trochę tyranem, nie to, żeby Robb był tyranem, to by było niemiłe. A przekroczenie Rubikonu nie ma nic wspólnego z Renem, są od siebie bardzo daleko. Rubikon to po prostu inna ważna decyzja militarna Cezara. Przekraczając go dopuścił się zdrady i wywołał wojnę domową..., ale pod jego dowództwem świat zupełnie się zmienił, bo rzymska armia podbiła prawie każdy kraj, w którym postawiła stopę. - urwała, szeroko otwierając oczy. Z jej ust posypały się kolejne słowa. - Nie to, żeby Robb był zdobywcą. Nie próbuje nic zdobyć. Nie tak naprawdę. Znaczy, to nie tak, że stanął na granicy Krain Zachodu i oznajmił "'Alea iacta est" co znaczy "Kości zostały rzucone". I szczerze powiedziawszy to częsty błąd, bo Cezar na pewno nie powiedział tego po łacinie, mówił po grecku!

- Hermiono - powiedział łagodnie Robb.

- Tak? - sapnęła.

- Oddychaj.

Wciągnęła powietrze i przytaknęła.

- Tak, racja. Dobry pomysł. Powietrze.

Ale udało jej się rozładować sytuację i ani Umber nie wyglądał już na wkurzonego, ani w oczach Robba nie lśniło już srebro, o którym tak bardzo chciała się czegoś dowiedzieć. Może w Riverrun znajdzie się jakaś książka...?

Bolton odchrząknął i wyjrzał przez okno.

- Czy nie czas odłożyć część tych pomysłów do rana? Zostało tylko kilka godzin, ale odrobina snu jest lepsza niż jego brak.

- Zgoda. - przyznał natychmiast Robb. - Spotkamy się tu po śniadaniu, by omówić logistykę wymarszu.

Umber burknął coś, ale wszyscy, łącznie z Hermioną, szybko opuścili komnatę. Czarownica poszła za Dacey, z którą miała dzielić pokój. Gdy obejrzała się za siebie, zobaczyła, jak Robb wpatruje się w mapę, chciwie błądząc oczami od jednej kropli do drugiej, całkiem jakby miały zniknąć, gdy tylko spuści je z oczu.

oOo

Pierwszym co Hermiona usłyszała po przebudzeniu był odgłos pospiesznych kroków i wykrzykiwane rozkazy. Najwyraźniej Robb nie zamierzał trwonić ani minuty i od razu zabrał się do organizowania wymarszu z Turnii i Krain Zachodu. Przez otwarte okno pokoju wpadało słońce, należąca do Dacey strona łóżka, które dzieliły (do czego Hermiona była przyzwyczajona po mieszkaniu w pokoju Ginny) była zimna, a prześcieradła odrzucono na bok.

Hermiona wstała z łóżka i sięgnęła po rzucone na ziemię dżinsy i wsadziła w nie najpierw jedną, a potem drugą nogę, podskakują w miejscu, by je naciągnąć. Dacey weszła do komnaty, akurat, gdy Hermiona kręciła biodrami. Starsza, ciemnowłosa kobieta stanęła w drzwiach i parsknęła śmiechem.

- Moda z twojego świata jest kuriozalna - skomentowała, potrząsając głową. - Chodź, jesteś gotowa? Jego Miłość zwołał zebranie przed odjazdem.

- Wasza moda jest dziwna - mruknęła Hermiona, zapinając rozporek i naciągając sweter. Próbowała przeczesać palcami włosy, ale zaplątały się przy pierwszym ruchu. Loki zacisnęły się dookoła jej palców i spędziła drogę do komnaty Robba, próbując je rozplątać, podczas gdy Dacey bezskutecznie powstrzymywała śmiech.

Tym razem drzwi stały otworem, a pilnował ich ciemnowłosy młodzieniec, który z kimś jej się kojarzył. Dacey dołączyła do niego, leniwie opierając się o ścianę po drugiej stronie drzwi.

- Lady Hermiono, poznałaś Lorda Lucasa Blackwooda?

- Blackwood? - powtórzyła Hermiona, ożywiając się pociągając za ostatni lok, który z determinacją oplatał jej palec. Powtórzyła to kilkukrotnie, a potem się poddała się. Wyglądała komicznie z jednym palcem utrzymywanym w powietrzu przez własne włosy. - Spokrewniony z Lordem Blackwoodem? Z Raventree Hall?

Lucas gapił się na włosy Hermiony, w szczególności na wciąż zaplątany palec, ale pospiesznie przeniósł wzrok na punkt nad jej głową.

- Ach, tak, moja pani... - wydukał, jednocześnie spuszczając spojrzenie i rumieniąc się.

Hermiona westchnęła i użyła drugiej ręki, by rozplątać ostatni kosmyk.

- Straszny bałagan, wiem.

W środku zastała Robba, a także Lorda Boltona i Umbera, Blackfisha i innych. Pozostali mężczyźni (których Hermiona nie znała) wyglądali na zmęczonych. Mieli ciemne sińce pod oczami, a ich zmarszczki pogłębiły się. Na dodatek co jakiś czas przerywali rozmowę by ziewnąć szeroko. Jechali całą noc, by przybyć do Turnii.

- Ach, Hermiona! - powitał ją entuzjastycznie Robb, gestem nakazując Olyvarowi podać jej jedzenie z bocznego stołu. - Poznałaś Lordów Manderly'ego, Glovera i Forrestera? Dowodzili wspólną misją na wzgórza Pendrica i do Głębi Nunna i dopiero dziś rano przybyli, by skoordynować powrót do Riverrun.

- Nie miałam przyjemności - powiedziała Hermiona, przyglądając się trzem ogromnym mężczyznom.

Lord Forrester był wysokim mężczyzną o krótkich, odgarniętych do tyłu brązowych włosach, orlim nosie i kwadratowej twarzy. Schludnie przycięta broda przetykana pojedynczymi siwymi włosami wskazywała na to, że był młodszy niż sugerowały zmarszczki na jego czole.

Napotkawszy spojrzenie Hermiony, skinął jej głową.

Lord Manderly wyglądał jak widziany oczami dziecka Święty Mikołaj. Miał długie, siwe włosy, które odgarniał z czoła i brodę przyciętą jak u Van Dyke'a. Jego oczy były niebieskie i przypominały jej Dumbledore'a, a twarz dość okrągła i radosna.

Uśmiechnął się do Hermiony i wyciągnął rękę, by uścisnąć jej dłoń.

- Lady Hermiono! - oznajmił entuzjastycznie. - Co za zaszczyt móc cię poznać! Prawdziwy zaszczyt! - a potem spróbował unieść jej dłoń do ust, by ją ucałować. Hermiona delikatnie cofnęła rękę, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.

- Ciebie też miło poznać, Lordzie Manderly. Tym razem jak należy. Chyba mignął mi twój... syn?

Mężczyzna rozjaśnił się w uśmiechu, a jego policzki poczerwieniały.

- Wendyl! Tak! - spojrzał po pozostałych mężczyznach i wypiął pierś, jakby chciał powiedzieć: "Widzicie? Czarownica Zimy zna mojego syna!

Ostatni mężczyzna, Lord Glover był rówieśnikiem ojca Hermiony. Miał oprószone siwizną, kręcone włosy, dłuższe niż u większości mężczyzn w Westeros i układające się w potarganą czuprynę. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, a brązowe oczy, choć szeroko otwarte, wypełniły się podejrzliwością, gdy na nią spojrzał.

- Świetnie, skoro już się znamy - zaczął Robb, obchodząc stół i kładąc dłoń na plecach Hermiony, by poprowadzić ją do jej miejsca. - Możemy zaczynać.

- Tak - ziewnął Forrester. – Proszę o wybaczenie, Wasza Miłość. Jaki mamy plan? Zmierzamy na Casterly Rock?

Robb potrząsnął głową.

- Nie. Wracamy na Północ.

Trzej mężczyźni, którzy już o tym słyszeli, ani się nie poruszyli, ani nawet nie zmienili wyrazu twarzy, ale trzech nowoprzybyłych doznało szoku.

- Wasza Miłość? - wyjąkał Manderly.

- Wasza Miłość, przybyliśmy tu z powodu krzywd jakie wyrządzono twemu ojcu i całemu rodowi - zaczął Glover, a w jego oczach błysnęła determinacja. W oczywisty sposób próbował sprzeciwić się swojemu Królowi. - I naprawialiśmy te krzywdy. Czemu mamy przestać, skoro Lwy przed nami czmychają?

Hermiona zerknęła na niego z rozmysłem, a potem przeniosła wzrok na Robba. Musiał odpowiedzieć i go przekonać, jeśli zamierzał potem powtórzyć ten sam wyczyn z pozostałymi lordami i ich ludźmi.

Robb westchnął.

- Jak daleko będziemy za nimi gonić, Lordzie Glover?

- Cóż, do Casterly Rock - odparł tamten.

- A gdy już je zajmiemy?

"Ta, okej, przestań z tą arogancją, Robb" pomyślała Hermiona, mrużąc oczy. Mężczyzna zobaczył to kątem oka i niedbale machnął ręką.

- Cóż... - wydukał Glover. - Pewnie pójdziemy na Królewską Przystań.

- I powiedzmy, że uda nam się zająć Królewską Przystań? - spytał Robb. - Czy wtedy ogłosisz mnie Królem Westeros? Odpowiedzialnym nie tylko za Północ, Dorzecze, ale i pozostałe królestwa?

Usta Glovera otworzyły się i zamknęły.

- Moi bracia żyją. - oznajmił rzeczowo Robb. - Zamierzam wrócić na Północ i ich odnaleźć. Może i jestem Młodym Wilkiem czy Królem Północy, ale nie pozostanę nim, jeśli okażę się Królem, Który Utracił Północ. Co sugerujesz?

Zaczekał, by któryś z jego ludzi się odezwał, ale nikt się nie kwapił. Hermionie odpowiedź wydawała się oczywista jeszcze przez rozmową z Robbem. Młody król w żaden sposób nie skorzysta z parcia naprzód. Szczególnie, że jego rodzina była rozrzucona po całym kraju. Nie znajdzie tego czego szuka na południu.

- Dojdzie do tego, że zabraknie mi ludzi, by dość dobrze ochronić zdobyte tereny - powiedział. Najwyraźniej jeszcze to przemyślał po tym jak wszyscy wyszli zeszłej nocy. - Nie zamierzam zdobywać Królewskiej Przystani. Żelazny Tron nie jest dla mnie. Próbowałem zawrzeć sojusz z Renlym i ze Stannisem. Obaj mnie odrzucili. Jeśli nie potrzebują Północy, Północ też nie będzie ich potrzebowała.

- Święta prawda! - zgodził się entuzjastycznie Forrester, a Umber burknął coś z aprobatą. Choć nie podobało mu się zakończenie nocnej dyskusji, najwyraźniej zrozumiał młodego Króla.

Robb uśmiechnął się ponuro.

- Nie pomszczę ojca zdobywając zamek po zamku i równając je z ziemią... co potem? Nie, Lordzie Glover, najlepiej będzie, jeśli udam się tam, gdzie jestem najbardziej potrzebny. Na Północ. - to powiedziawszy, nakazał. - Zeszłej nocy Lord Umber przekazał dalej wiadomość o moim powrocie do Riverrun. Choć przyjechaliście tu bez swoich ludzi, użyjemy pergaminów, by im również nakazać odwrót. Natychmiast udamy się do Riverrun i w ciągu tygodnia będziemy już na miejscu.

- Pewnie dałabym radę przenieść was tam szybciej - zastanowiła się na głos Hermiona, patrząc w sufit z zamyśleniem. - Choć koniecznie musiałabym wymyślić coś lepszego dla koni.

- Co? Jak? - spytał Lord Manderly, mrugając ze zdumieniem.

- Świstokliki - wyjaśniła zwięźle Hermiona. - Aportacja za bardzo by mnie wyczerpała. Znaczy, musiałabym jeszcze poczytać, żeby się upewnić, że dobrze je zrobiłam, ale Świstokliki mogłyby zadziałać.

- Czym jest Świstoklik? - spytał Lord Glover podejrzliwie i zmrużył oczy.

Hermiona obróciła się do niego. Ci, którzy byli obecni zeszłej nocy, słyszeli już jak wspominała tę nazwę, ale niekoniecznie zdawali sobie sprawę o czym mówiła. Dlatego podała im podręcznikową definicję.

- Świstoklik to przedmiot, który nasycono magią, by przeniósł każdego, kto go dotyka z jednego miejsca w drugie, właściwie w jednej chwili.

- Jeśli... tylko... ktoś dotyka takiego przedmiotu? - powtórzył Blackfish ciekawe, już się nad tym zastanawiając.

Hermiona przytaknęła.

- Jak... uprząż...

- Albo lina - dodał mężczyzna, zastanawiając się jak łatwo przetransportować wielu ludzi.

- Dokładnie - Hermiona uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła.

- I można przenieść każdą liczbę podróżnych? - spytał radośnie Robb. Jego niebieskie oczy lśniły.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Tak mi się wydaje. Pozwól, że sprawdzę i się upewnię.

Hermiona nie była potrzebna na dalszą część rozmowy, dlatego zignorowała zebranych i wyciągnęła ogromną księgę z torebki (zdumiewając tym mężczyzn). Pospiesznie zaczęła przerzucać strony w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby jej w tworzeniu Świstoklików. Znała teorię, ale praktyka to co innego.

Gdy skończyła po raz kolejny czytać akapit z tomu, który skopiowała z hogwarckiego działu ksiąg zakazanych i spędziła jakiś czas ćwicząc ruchy różdżki (do czego używała palca), zdała sobie sprawę, że Robb wydał już wszystkim rozkazy i cierpliwie na nią czekał.

Towarzyszył mu Lord Bolton i obaj popijali ze swoich kubków.

- Erm. Wybacz. - powiedziała przepraszająco, zdając sobie sprawę, że zapomniała o innych ludziach na rzecz badań.

- Nic się nie stało, Lady Hermiono - Robb uśmiechnął się szeroko, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki. Hermiona poczuła, jak się rumieni. Nie wiedziała czy to przez zakłopotanie, czy przez coś zupełnie innego. - Przeczytałaś co musiałaś?

Hermiona przytaknęła.

- Potrzebna mi lina do zaczarowania, ale wszystko powinno zadziałać. Musze tylko poznać lokację, w którą mam wysłać ludzi. Nada się zarówno świstoklik czasowy, z odliczaniem, jak i taki na hasło.

- Świetnie. - powiedział Robb. - Może Szepczący Las, w którym się spotkaliśmy. Jeśli przeniesiemy tam armię, będziemy w pobliżu Riverrun, ale nie w samym zamku.

Hermiona wzruszyła ramionami.

- Nie ma problemu.

- W takim razie niedługi wyruszamy - oznajmił Robb, odstawiając kubek i wstając. Bolton także się zerwał. - Gdy staniemy w Riverrun, spotkamy się w sprawie ataku na Harrenhal. – po chwili wahania spytał. - Mapie nic się nie stanie, jeśli ją zwinę, prawda?

Twarz Hermiony złagodniała.

- Oczywiście. Krew się nie rozmaże. Mapa ma teraz w sobie magię.

Robb westchnął z ulgą, a Bolton sięgnął do przodu, by zwinąć mapę, a potem przekazał ją młodemu Królowi. Robb skinął Hermionie i Boltonowi głową, a potem opuścił komnatę, zapewne po to, by nadzorować przugotowanie oddziałów stacjonujących w Turnii do podróży Świstoklikami.

Po raz pierwszy od dnia, gdy się poznali, Hermiona i Bolton zostali sami.

Patrzyli się na siebie niepewnie. Hermiona wspominała dziwną fascynację jaką mężczyzna wobec niej wykazywał. Bolton natomiast zastanawiał się do czego jeszcze była zdolna i jak mogłoby mu to pomóc i jaką pozycję u swego nowego, młodego króla mógłby dzięki temu zdobyć.

W końcu Hermiona odchrząknęła i wstała.

- Cóż... ja... pójdę zrobić te Świstokliki, Lordzie Bolton.

- Oczywiście, Lady Hermiono - odparł, kłaniając się lekko. - Czy pozwolisz mi odprowadzić się na dziedziniec?

Hermiona skrzywiła się, ale przytaknęła.

Razem w ciszy opuścili komnatę, mijając żołnierzy, którzy przemykali z jednej strony na drugą, upewniając się, że o niczym nie zapomnieli. Panował hałas, z każdej strony podzwaniał metal. Nim dotarli na dziedziniec, Hermiona cierpiała już na ból głowy, który miał się tylko wzmocnić po poznaniu Lady Spicer.

Ciemnowłosa kobieta stała obok swojej córki, Lady Jeyne i jakiegoś mężczyzny. Choć była w pewien sposób piękna, miała skwaszoną minę. Mocno zaciskała usta i patrzyła surowo. Lady Jeyne odziedziczyła po matce kolor włosów, a także gibkie i drobne ciało. Miała jednak okrągłą twarz, a jej matka długą i wąską. „Ostrą" podpowiedział umysł Hermiony.

- Ach, Lady Hermiono - zagrzmiał Umber, zwracając na nią uwagę zebranych. - Czekamy już tylko na ciebie!

Hermiona zerknęła na dziedziniec zapełniony wiernymi gwardzistami Robba i zarówno pieszymi jak i konnymi żołnierzami Starków. Piechota miała prościej, wystarczyło, że trzymali się długiej liny, którą każdy obwiązał sobie nadgarstek. Konni musieli ustawić się w niewygodnym szeregu i stykać się udami.

- Za chwilę - zawołała, obracając się do Robba i stojących za nim Daryna i Eddarda. Młody Król i Blackfish stali przy Lady Spicer i jej córce.

- ... dziękuję za opiekę w chorobie - mówił Robb do Lady Jeyne i Lady Spicer, przenosząc wzrok z jednej na drugą.

Jeyne ze strachem zerknęła na swoją matkę, a potem na Hermionę i zbladła widocznie.

- Oczywiście, Wasza Miłość - powiedziała zimno Lady Spicer. - W końcu jesteś naszym... drogim gościem.

- Czego używałyście do opatrywania jego ran? - odezwała się Hermiona, zajmując miejsce u boku Robba i wpatrując się w wyższą kobietę.

Lady Spicer spojrzała na nią z góry, stając się tym samym przerażająco podobna do Narcyzy Malfoy podczas Pucharu Świata w Quidditchu. Patrzyła na Hermionę tak jak wielu czystokrwistych czarodziejów, gdy mieli przed sobą osobę o brudnej krwi.

- Nie jestem pewna czy będziesz znała czy rozumiała… - zaczęła wolno kobieta.

- Spróbujmy - rzuciła jej wyzwanie Hermiona, patrząc na nią surowo.

Robb wyczuł jej napięcie i spojrzał najpierw na nią, a potem na Lady Spicer, mrużąc oczy.

- Wyciąg ze aloesu - oznajmiła bez ogródek Lady Spicer. - Herbata z lawendy i dzikiej róży. Kremowy kompres z mleka, mięty i aloesu.

Hermiona mruknęła z zamyśleniem.

- Czyli... placebo.

- Przepraszam? - Lady Spicer zmarszczyła brwi.

- Tam skąd pochodzę słowem 'placebo' określa się leki, które nie mają żadnych właściwości medycznych, ale ludzie wierzą w ich działanie. - wyjaśniła Hermiona. - Wierzą, bo powiedziano im, że dzięki temu lekarstwu wydobrzeją. Umysł nad materią i tak dalej. Zauważyłam to, gdy przybyłam i zobaczyłam flakoniki na tacy, którą twoja córka trzymała przy łóżku Robba.

Pani Turnii pobladła, a jej córka zadrżała.

- Lady Spicer - ostrzegł cicho Robb. - Czy Lady Hermiona ma rację co do przygotowanych leków?

Kobieta mocno zacisnęła usta i natychmiast przeniosła wzrok na stojącego obok mężczyznę, który pośpiesznie się wtrącił.

- Wasza miłość! To musi być błąd. Stary Maester musiał źle odczytać opisy tego co dał Lady Jeyne. A jeśli miał niegodziwe zamiany to na pewno dlatego, że jest lojalny wobec Lannisterów i Casterly Rock!

„Niezły sposób, żeby rzucić kogoś na wilkom na pożarcie" pomyślała Hermiona. „Dosłownie."

Robb spojrzał na Blackfisha i Glovera, którzy jednomyślnie zniknęli w walącej się twierdzy. Wrócili po chwili, wlokąc między sobą Maestera. Starzec protestował i próbował im się wyszarpnąć, ale był stary i słaby. Wkrótce rzucono go na ziemię pomiędzy Robbem, jego strażą i Lady Spicer.

- Ten człowiek twierdzi, że przepisałeś mi toniki, które mnie nie uleczą, bo liczyłeś, że umrę - Hermiona nigdy nie słyszała, by Robb mówił tak zimno. - Czy to prawda?

Mężczyzna splunął, patrząc na młodzieńca nienawistnie. Szary Wicher przechadzał się przy bramie, emanując nerwową energią.

- Jestem lojalny wobec rodu Lannisterów! A nie jakiegoś wilczego barbarzyńcy.

Hermiona skrzywiła się, a twarz Robba stała się jeszcze bardziej surowa.

- Cóż. - obrócił głowę i zauważył porzucony na dziedzińcu kubeł. Machnął ręką i rozkazał. - Lordzie Tully, Lordzie Forrester, odeskortujcie żołnierzy na miejsce, żeby Lady Hermiona mogła się przygotować. Lordzie Glover, widzisz ten kubeł? Postaw go do góry nogami. Lordzie Bolton, Lordzie Umber. Przyprowadźcie go.

- Robb... co...? Hermiona zrobiła krok do przodu, ale zimne spojrzenie Robba natychmiast ją powstrzymało.

- Hermiono - syknął. - Idź z Lordem Forresterem. - wspomniany Lord podszedł do niej i łagodnie wziął ją za ramię. - Teraz.

- Chodźmy, Lady Hermiono - mruknął po jej drugiej stronie Blackfish.

Powłócząc nogami, Hermiona pozwoliła wyprowadzić się z dziedzińca. Prawie jednak skręciła sobie kark patrząc przez ramię. Kilka razy potknęła się o własne nogi, gdy tak patrzyła, jak Robb zbliża się do mężczyzny, którego Umber i Bolton trzymali tak, że jego broda dotykała kubła.

Forrester przeciągnął ją przez bramę, po drodze mijając Szarego Wichra, który usiadł, dokładnie w tym momencie, gdy Robb wyciągnął miecz z pochwy.

Zdała sobie sprawę do czego prowadziły te przygotowania i poczuła jak jej serce zamiera.

- Czy on...? - spytała odrętwiałymi ustami, - Czy Robb właśnie...?

Forrester spojrzał na nią z cieniem współczucia.

- Jak mawiał jego ojciec, Eddard Stark: ten, kto wydaje wyrok, sam powinien go wykonać.

Hermiona odskoczyła, szeroko otwierając oczy. Serce waliło jej jak młotem.

- Moja pani - pośpieszył Forrester. - Czy nie masz czegoś do zrobienia?

- Ja...

Hermiona zerknęła na równe rzędy żołnierzy. Tylko ci, którzy towarzyszyli Robbowi w zdobywaniu Turnii mieli przenieść się Świstoklikiem. Oddziały Lordów Forrestera, Umbera, Manderly'ego i Glovera miały udać się do Riverrun tradycyjnie. Konno.

Prawie machinalnie, zwizualizowała sobie polanę w Szepczącym Lesie, tą samą, na której miesiąc wcześniej rozłożyła swój namiot i stuknęła różdżką w pierwszą linę.

- Dziesięć sekund - powiedziała, choć własny głos wydał jej się słaby i dochodzący z daleka. Niejasno zdawała sobie sprawę, że Lord Forrester dyskretnie podążał za nią.

Nim zaczarowała połowę lin, Robb, jego gwardia, a także Bolton, Umber i Glover przeszli przez bramę. U boku młodego króla kroczył Szary Wicher. Hermiona upewniła się, że cały czas stoi plecami do Robba, pozostawiając jego i jego świtę na koniec.

Robb jedną ręką trzymał się kurczowo futra Szarego Wichra, a drugą liny, którą miała dzielić mniejsza grupka.

- Nie dołączysz do nas, Lady Hermiono? - zerknął na nią znacząco, bo stała kawałek od pozostałych i nie trzymała liny w ręce. Zachęcająco uniósł swój kawałek liny.

Hermiona potrząsnęła głową.

- Nie, dzięki. - powiedziała ostro. - Aportuję się do Riverrun. Jestem pewna, że Torrhen i Edmure już wrócili. Spotkamy się za dzień czy dwa.

Zignorowała zasmuconą twarz Robba i stuknęła różdżką w linę. Ta zalśniła złotym światłem i mężczyźni zniknęli. Hermiona została sama przez ruinami Turnii, zastanawiając się czy Robb zabił tylko Maestera za to co próbował mu zrobić, czy także Lady Spicer i jej córkę.

Obróciła się na pięcie i z pyknięciem pojawiła się w Riverrun, na balkonie z widokiem na dziedziniec. Na dole kilka kurczaków zaskrzeczało w proteście, a żołnierze pełniący straż na murze naprzeciwko balkonu, wrzasnęli i obrócili się na pięcie. Uspokoili się jednak, na jej widok i wrócili na swoje miejsca.

Hermiona przemierzyła drugie piętro i znajome korytarze, kierując się w stronę swojej sypialni. Wołała ją długa kąpiel w znajdującej się w namiocie wannie. W końcu w ciągu dwudziestu czterech godzin rzuciła zaklęcia obronne na dwie twierdze, aportowała się niezliczoną ilość razy, wzięła udział w potyczce o Kamienny Płot, a potem na ślepo aportowała się do Robba, uleczyła go i zrobiła tuzin lub więcej Świstoklików. Była skonana.

- Lady Hermiono!

Hermiona miała ochotę jęknąć, ale zmusiła się do uśmiechu i obróciła się do Edmure'a, który biegł wyłożonym dywanem korytarzem. Oczy miał szeroko otwarte. Jego rude włosy podskakiwały i opadały na czoło. Hermiona poczuła jak jej serce zamiera.

- Co się stało? - spytała, gdy zatrzymał się przed nią.

Odetchnął ciężko.

- Musisz przyjść - wydyszał. - Do komnaty... Królobójcy... natychmiast!

- Co? Dlaczego? - domagała się Hermiona, nie zwalniając tempa, gdy Edmure odwrócił się i poprowadził ją dalej. - Czy coś się stało z zaklęciami?

Edmure skrzywił się.

- Można tak powiedzieć.

Zaciekawiona i bardzo zmartwiona Hermiona nie odzywała się aż dotarli do spartańskiej komnaty, w której więziono Jaimiego Lannistera. Na zewnątrz stało dwóch żołnierzy Tullych, a także Torrhen, który wbijał wściekłe spojrzenie we wszystko i w nic w szczególności.

Na jej widok westchnął i podszedł, by położyć jej ręce na ramionach. Brązowe oczy zlustrowały ją od czubka głowy, aż po buty. Hermiona stała bez ruchu i pozwoliła się obejrzeć. Gdy upewnił się, że odkąd go opuściła, nie dorobiła się nowych ran, Torrhen odsunął się, ukazując jej otwarte drzwi i co ważniejsze, pusty pokój.

Hermiona weszła do środka i zmarszczyła brwi na widok zasłanego łóżka, zamkniętego okna i pustego wychodka.

- Gdzie on jest? Gdzie Jaime? - spytała, odwracając się do Edmure'a i Torrhena. Choć Edmure mógł wejść do pokoju w odróżnieniu od Torrhena, żaden z nich nie próbował przekroczyć linii krwi, którą narysowała.

- Czy twoje zaklęcie wciąż działa? - spytał napięty jak struna Edmure.

Hermiona przytaknęła wolno.

Potem ogarnął ją lęk i zamarła. Szeroko otworzyła oczy i wypowiedziała tylko trzy ostro zaakcentowane słowa.

- Co się stało?

Edmure zazgrzytał zębami, a jego oczy błysnęły gniewnie.

- Przybyliśmy do Riverrun zeszłego wieczora, by dowiedzieć się, że moja siostra wypuściła Królobójcę, gdy dowiedziała się o śmierci moich siostrzeńców. Jako krewniaczka Król Robb, mogła wejść do środka.

- Wysłaliśmy za nim ludzi - dodał Torrhen. - Ale nie wiedzą, gdzie się udał. I nie jest sam. Towarzyszy mu kobieta, Brienne z Tarthu. Podejrzewamy, że zmierzają na południe.

Hermiona stłumiła jęk. Co jeszcze mogło pójść nie tak?


CDN