Notatki do rozdziału
Dialog między Catelyn i pozostałymi pochodzi z 3x02, „Mroczne Skrzydła, Mroczne Słowa", a ten między Robbem i Edmurem z 3x03, „Ścieżka Kar".
Czarownica Zimy XI
Później Hermiona nie była w stanie wyjaśnić jak znalazła się w pokoju wojennym Robba w Riverrun, stojąc tuż przed krzesłem Robba, ale nie zajmując go z szacunku do nieobecnego Króla. Po jednej stronie Hermiony i szczytu stołu stali Blackwood i Bracken, a za nią, odrobinę na prawo jej milczący strażnik i przyjaciel, Torrhen, choć gdyby chciał mógłby zająć miejsce, które Bracken zostawił mu między sobą, a czarownicą.
Edmure stał kawałek dalej, dość blisko Hermiony, by w razie co usłyszeć jej szept. Teraz rozmawiał z Jasonem Mallisterem i Karylem Vancem, którzy zajęli miejsca obok niego. Twarz młodego Lorda brudziły zmarszczki niepokoju, ale im dłużej mówili Mallister i Vance, tym bardziej zmarszczki się wygładzały i Edmure zdawał się odprężać.
Mimo to wszyscy byli spięci. Dookoła stołu zgromadzili się inny chorążowie Tullych: młody, bo ledwie ośmioletni lord Lyman Darry, Lord Mooton, stojący niedaleko Edmure'a jego najlepszy przyjaciel, Lord Marq Piper i Lord Ryger, a także ich synowie, rycerze i giermkowie. Stali w niewielkich grupkach, lub sami.
Ale uwagę Hermiony i Edmure'a przyciągał wysoki, chudy mężczyzna o nieco dłuższych, czarnych włosach i posępnej minie. Mężczyzna, Czarny Walder Frey, pozostał w Riverrun, podczas gdy jego ojciec Ryman Frey dołączył do Robba podczas ataku na Turnię. Czarny Walder był świetnym żołnierzem i dobrze o tym wiedział. Jednakże Hermiona słyszała plotki i jego temperamencie, a teraz sama była świadkiem wybuchu.
Zebrani byli podzieleni, a Hermiona, Edmure i Czarny Walder znaleźni się po różnych stronach.
- Nie możemy pozwolić, by rozniosła się wieść o ucieczce Królobójcy - oznajmił Edmure, zwracając się do wszystkich zebranych. - To obniży morale i zniweczy postępy w odzyskaniu moich siostrzenic.
- Zgadzam się - powiedziała Hermiona, a jej głos poniósł się po sali. Podczas poprzedniej wizyty w pokoju wojennym była tylko pasywnym obserwatorem wyniesienia Robba z pozycji Lorda Winterfell na Króla Północy i Tridentu. Teraz jednakże chłodno oceniała sytuację i rozmyślała nad planami i logistyką. - Uwolnienie Jaimiego Lannistera nie tylko przypadło w złym momencie, ale i było niezwykle krótkowzroczne. Czy ktokolwiek wie dlaczego Lady Catelyn zdecydowała się go uwolnić?
Mallister zaczął potrząsać głową, a jego usta już ułożyły się na kształt słowa 'nie', gdy Czarny Walder nieuprzejmie wszedł mu w słowo.
- Proszę o wybaczenie - powiedział do Hermiony całkowicie beznamiętnym tonem. - Ale dlaczego tu jesteś?
Ciche rozmowy, które miały miejsce w komnacie, nagle ucichły. Hermiona poczuła jak za jej plecami Torrhen spina się i ustawia się, tak by łatwiej się bronić. Stojący obok niej Bracken łypnął wilkiem warknął.
- O co ci chodzi, Frey?
Czarny Walder wywrócił oczami i założył ręce na piersi.
- Mówię tylko, że może i jest czarownicą, a te zmyślne pergaminy się nam przydadzą, ale żaden z niej żołnierz. Nie zna się na wojnie. W czym pomaga nam będąc tutaj zamiast przebywać z innymi kobietami? Albo lepiej, siedzieć w swojej komnacie aż znów nie będziemy jej potrzebować?
Zszokowana Hermiona tylko mrugnęła.
Jednak Blackwood zareagował szybko i gniewnie.
- Jak śmiesz! Jak śmiesz tak mówić o Lady Hermionie! Jak śmiesz wątpić w jej umiejętności? Brała udział w bitwie i przelała krew dla Króla Robba i Dorzecza!
Frey prychnął.
- Czyli ogrzewa nie tylko królewskie łóżko, czy tak? To dlatego ty i stary Bracken tak szybko przywiązaliście się do tej suki? Przed waszymi rodami też rozłożyła nogi i zaproponowała przysługi? To tak uratowała Raventree Hall i Kamienny Płot?
Hermiona patrzyła na chudego mężczyznę z oszołomieniem, ledwo zdając sobie sprawę z obrzydliwych oskarżeń, które z siebie wyrzucał. Bycie nazywaną 'szlamą' i poniżaną z powodu przewyższania innych intelektem to jedno (to nie był nawet pierwszy raz, gdy oskarżano ją o bycie 'kobietą w szkarłacie' jak kiedyś nazwała ją Rita Skeeter i Molly Weasley), ale po raz pierwszy powiedziano jej to prosto w twarz.
Za jej plecami Torrhen trząsł się z wściekłości i szybko wyciągnął miecz z pochwy, choć go nie uniósł i czubek wciąż celował w ziemię. Spojrzenie brązowych, surowych oczu, wbijał w Czarnego Waldera. Bracken i Blackwood próbowali się przekrzyczeć.
Inni albo rozmawiali w małych grupkach, albo przypatrywali się jej albo Czarnemu Walderowi w zamyśleniu.
"To nigdzie nie prowadzi" pomyślała Hermiona, unosząc rękę, by potrzeć skronie i zlikwidować tworzący się ból głowy. Musimy porozmawiać o ucieczce Jaimiego Lannistera. Musimy przygotować się na powrót Robba, który nastąpi w ciągu doby. Podziały są złe.
To były długie dwa i pół dnia. Hermiona ledwo spała i mało jadła. Funkcjonowała już tylko na wyczerpaniu i frustracji. U żadnego użytkownika magii takie połączenie nie wróżyło nic dobrego. Hermiona z kolei miała temperament (choć głęboko ukryty) i nawet w dobre dni słabo znosiła innych ludzi. W połączeniu z wyczerpaniem i frustracją, mogło się to okazać zabójcze.
Jej magia puściła.
Iskry zatańczyły między jej lokami, a brązowe oczy zalśniły bursztynem. Powietrze w komnacie naelektryzowało się i zgęstniało, nie tylko z powodu napięcia, ale i magii. Hermiona była już kiedyś świadkiem fizycznej obecności mocy w pomieszczeniu. Grubego, ciężkiego i niewidzialnego koca, który wysysał powietrze z pokoju i sprawiał, że włosy na jej karku stawały dęba, a oddech przyśpieszał. Miało to miejsce dokładnie dwa razy. Pierwszy, w trakcie Bitwy w Departamencie Tajemnic i drugi, podczas Bitwy o Hogwart. Tak samo jak wtedy, teraz też komnatę wypełnił zapach ozonu, przynoszący na myśl duchotę na chwilę przed burzą. Magia potrafiła przytłaczać i jako że nikt tutaj nie był do niej przyzwyczajony, natychmiast zapadła cisza.
- Czarny Walderze - zaczęła zimno Hermiona, a jej oczy lśniły niebezpiecznie, gdy napotkała jego spojrzenie. - Pozwól, że przypomnę ci o kilku sprawach: Nie muszę tu być. Nie muszę was wspierać ani pomagać wam w waszej wojnie.
Na te słowa zarówno Bracken jak i Blackwood przybrali pełne wyższości miny, bo ich domy zostały już zabezpieczone. Innych Lordów ogarnęła lekka panika. Ale Czarny Walder napotkał spojrzenie Hermiony i utrzymał je z odrazą Severusa Snape'a patrzącego na kolejny kociołek zniszczony przez Neville'a Longbottoma.
- Ale sprawa przedstawia się tak - ciągnęła Hermiona beznamiętnie, a jej głos ani zadrżał of furii. - Podjęłam decyzję, że tu zostanę.
"Naprawdę to zrobiłam" pomyślała ze zdumieniem. "Całkiem jak wtedy, gdy lata temu postanowiłam stanąć u boku dwóch jedenastolatków, którzy uratowali mi życie i dla nich skłamałam profesorom, których szanowałam. To wszystko zmieniło... I z tą decyzją będzie tak samo."
- Więc jeśli masz z tym problem, Frey - zakończyła, wykrzywiając usta w lekkim grymasie i wyciągając rękę, by wskazać mu drogę. - To tam są drzwi.
Mężczyzna nic nie powiedział, ale zlustrował spojrzeniem każdego Lorda obecnego na sali. Choć niektórzy wydawali się oburzeni tonem Hermiony, inni ze zdecydowaniem napotkali jego wzrok, a nikt nie był tak stanowczy jak Bracken i Blackwood, którzy stali dumnie u boku czarownicy.
- Rozumiem - powiedział cicho, a w jego głosie zabrzmiało coś dziwnego. Musiał poczuć zmianę wiatru, bo tylko skinął głową Edmure'owi i oznajmił: - Niech tak będzie.
A potem wyszedł z komnaty, a kilku innych Freyów do niego dołączyło.
Hermiona odetchnęła bezgłośnie, a potem zwróciła się na powrót do Edmure'a.
- Wiemy dlaczego twoja siostra wypuściła Jaimiego?
Edmure nie kłócił się z nagłą zmianą tematu i tylko westchnął.
- Nie. Gdy tylko odkryłem pustą komnatę, kazałem moim strażom ją pojmać.
Hermiona wpatrzyła się w niego ze zdumieniem.
- Czy wie dlaczego została aresztowana?
Odpowiedziała jej nieprzyjemna cisza i Hermiona syknęła głośno z rozdrażnieniem.
- Czy możesz po nią pójść? - poprosiła Blackwooda.
Zamiast spojrzeć na Edmure'a, swojego pana i poczekać na jego zgodę, Blackwood skinął Hermionie głową i gestem nakazał kilku strażnikom pójść za sobą. Szybko opuścili pomieszczenie. Hermiona, której umysł już gnał do przodu i zastanawiał się czemu Catelyn zrobiła to co zrobiła, zupełnie przegapiła zszokowane spojrzenia tych, którzy zostali w pomieszczeniu i teraz patrzyli albo na Edmure'a (nieco zawstydzonego całą sytuacją) albo na nieporuszonych Torrhena i Brackena.
Wkrótce do komnaty wprowadzono Catelyn. Wysoko unosiła brodę, a na jej twarzy malowała się wyższość. Ręce złożyła na podołku błękitnej sukienki i potoczyła władczym spojrzeniem po komnacie, zatrzymując się na swoim bracie, który zniósł to z zakłopotaniem. Ale choć starała się wyglądać królewsko, kobieta nie potrafiła ukryć zaczerwienionych oczu ani tego jak nos jej drżał, gdy próbowała nim nie pociągać.
- Chcieliście mnie widzieć, panowie? - spytała, a jej głos wypełnił cichy pokój. Wszyscy patrzyli tylko na nią.
- Cat - błagał Edmure. - Proszę. Pomóż nam zrozumieć. Dlaczego wypuściłaś Królobójcę?
- Dlaczego? - Lady Stark spojrzała na brat surowo. - Dlaczego? - zaśmiała się gorzko i pusto. - Bo matka chroni swoje dzieci. Zrobiłam co musiałam, żeby uratować moje dziewczynki.
Hermiona wywróciła oczami. Widziała matki chroniące swoje dzieci w trakcie wojny. Molly Weasley zabiła Bellatrix, żeby bronić Ginny. Andromeda i Tonks robiły to co było trzeba dla swoich dzieci, nawet wielkim kosztem. Lily Potter oddała życie za swojego syna. Wypuszczenie człowieka i czekanie zamiast zrobić coś samemu, w niczym nie pomagało.
- Więc jaki miałaś plan? - spytała, zakładając ręce na piersi i opierając się biodrem o stół. Tym samym skupiła na sobie spojrzenie Catelyn. - Pozwoliłaś Jaimiemu odjechać z Brienne z Tarthu jako jego... czym? Mieczem i tarczą? A potem co?
- Wróci do Królewskiej Przystani - oznajmiła pewnie Catelyn. - Gdy ulubiony syn Tywina zostanie mu zwrócony, odda mi Sansę.
Hermiona, która wiedziała, że tylko Sansa znajdowała się w Królewskiej Przystani, była ciekawa czemu Catelyn pominęła drugą córkę. Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł dreszcz niepokoju.
- I Aryę?
Catelyn poruszyła się.
- I Aryę oczywiście też.
- Bo obie są w Królewskiej Przystani - ciągnęła Hermiona, mrużąc oczy.
- Dokładnie - powiedziała Catelyn, a pewność w jej głosie zastąpiło zdumienie.
- I twoim zdaniem dwie dziewczynki są sprawiedliwą ceną za jednego mężczyznę, tak?
Catelyn zmarszczyła brwi.
- To małe dziewczynki. Jaime Lannister jest żołnierzem. To sprawiedliwa wymiana.
Dookoła rozległy się gniewne mamrotania. Hermiona szybko je ucięła.
- I powiedzmy, że Tywin przyjąłby twoją ofertę... pomijając fakt, że nie zrobił tego odkąd pojmaliśmy Jaimiego Lannistera... jak Arya i Sansa dostałyby się do Riverrun, chronione tylko przez Brienne z Tarthu? Czy to nie długa i niebezpieczna droga?
Catelyn poruszyła się nerwowo.
- Ja... um... jestem pewna, że mój syn wysłałby im odpowiednią eskortę na Królewski Trakt.
- I z niego zostałyby odeskortowane prosto do Bliźniaków na wesele, jak mi się wydaje. - zakończyła Hermiona. Miarowo uderzała palcami o blat stołu.
- Przynajmniej wiedziałabym, że moje dzieci są bezpieczne - zadeklarowała gniewnie Catelyn. – Jedyne dzieci, które mi pozostały!
Gniewne mamrotanie stało się głośniejsze i do uszu Hermiony dobiegły groźby wobec Greyjoyów i armii Żelaznych ludzi, którzy napadli na Winterfell.
- Tak, jeśli chodzi o to - westchnęła Hermiona, znów ściągając na siebie uwagę. - Bran i Rickon...
- Co z moimi synami? - zawołała Catelyn, rzucając się do przodu. Stojący obok Blackwood zatrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu. Spojrzała na niego wilkiem, a potem zwróciła wzrok na Hermionę, która jednak nie zamierzała ugiąć się pod gniewny spojrzeniem niebieskich oczu.
Młoda czarownica stłumiła ochotę potarcia czoła.
- Czy w ogóle czytałaś pergamin, który zaczarowałam?
Gdy Catelyn nie odpowiedziała i tylko dalej patrzyła na nią gniewnie, Hermiona zrozumiała, że Lady Stark korzystała ze swojego pergaminu tylko po to, by kontaktować się z synem, a potem go ignorowała.
Pozwoliła sobie na przekleństwo z niemagicznego dzieciństwa.
- Jezu Chryste, Lady Stark... tamtej nocy dowiedzieliśmy się z Robbem, że Bran i Rickon żyją. Wypuściłaś Jaimiego Lannistera po nic!
Catelyn zbladła i zachwiała się. W komnacie zapanował chaos. Vance i Mallister krzyczeli coś o odzyskaniu Królobójcy za wszelką cenę. Bracken darł się na Marqa Pipera, a młody Lyman Darry rozglądał się po komnacie szeroko otwartymi oczami.
Hermiona skrzywiła się, wyjęła różdżkę i wycelowała ją w sufit. Głośny wybuch przesuniętego powietrza (głośniejszy niż wszystko co kiedykolwiek słyszeli) sprawił, że wszyscy zamilkli.
- Bogowie - szepnęła z przerażeniem Catelyn. - Co ja zrobiłam?
- Lady Stark - odezwała się Hermiona, ale starsza kobieta mówiła dalej, wpatrując się w jakiś odległy punkt.
- Wszystko co się stało, wszystkie te nieszczęścia, które spadły na moją rodzinę... - urwała. Jej głos drżał. - To wszystko dlatego, że nie potrafiłam kochać pozbawionego matki dziecka.
- CO? - Hermiona zmarszczyła brwi i obróciła się do Brackena, który wzruszył ramionami.
- Cat - zaprotestował Edmure, odstępując od Vance'a i Mallistera, by podejść do siostry. - Nie, to nie prawda...
- Nie potrafiłam dotrzymać obietnicy. Nie potrafiłam jej dotrzymać - mamrotała kobieta.
- O kim ona mówi? - spytał cicho Bracken.
- Chyba o Jonie Snow - odparł równie cicho Torrhen, nie spuszczając wzroku z Lady Stark. Hermiona zmarszczyła brwi.
- Bracie Robba?
- Przyrodnim bracie - poprawił Torrhen. - To bękart Lorda Starka.
Hermiona skrzywiła się słysząc ten termin. Uważnie obserwowała jak królewska matka załamuje się na oczach lordów Dorzecza. Edmure obszedł stół i stał teraz przed siostrą, trzymając ręce na jej ramionach.
- Jestem złą matką - mówiła. - Nie potrafiłam dotrzymać obietnicy, Edmurze. Nie potrafiłam. Modliłam się, żeby Bran przeżył. Lata temu zachorował na ospę. Maester Luwin powiedział, że jeśli przetrwa noc, nic mu nie będzie. Ale, że to będzie bardzo długa noc. Więc siedziałam z nim w ciemności i słuchałam jego ciężkiego oddechu, jego kaszlu, jego jęków.
- Cat - ostrzegł Edmure, głosem balansującym na granicy smutku i ostrożności. - Nie rób tego... nie.
- Ale nie potrafiłam dotrzymać obietnicy! Gdy mój mąż przywiózł to dziecko do domu z wojny, nie potrafiłam na nie spojrzeć. Nie chciałam widzieć tych brązowych oczu nieznajomej. Więc modliłam się do Bogów 'zabierzcie go, sprawdźcie, by umarł' - jej głos zadrżał, a broda zadygotała. Patrzyła w przestrzeń. - Dostał ospy, a ja wiedziałam, że jestem najgorszą kobietą, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi. Morderczynią. Skazałam to biedne, niewinne dziecko na okropną śmierć, tylko dlatego, że byłam zazdrosna o jego matkę, kobietę, której nigdy nie poznał! - z jej gardła wydarło się łkanie. Uniosła dłonie, by zakryć twarz. Jej ramiona dygotały. Blackwood cofnął się ze zdumienia, a Edmure zamknął oczy i uniósł głowę. Ale Catelyn Stark jeszcze nie skończyła. - Modliłam się do Wszystkich Siedmiu Bogów 'Pozwólcie mu żyć. Pozwólcie mu żyć, a będę go kochała. Będę mu matką. Będę błagać męża, by dał mu swoje nazwisko. By nazwał go Starkiem i skończył z tym wszystkim. By zrobił go jednym z nas.
Hermiona westchnęła. Catelyn mogła być kiepską matką dla Jona Snow i podjęła kilka naprawdę okropnych decyzji, ale w oczywisty sposób przekroczyła granicę racjonalnego myślenia i to już jakiś czas temu.
- Edmurze? – odezwała się cicho czarownica. Mężczyzna odwrócił się, wciąż obejmując siostrę i spojrzał na nią pytająco. - Zabierzesz ją do jej komnaty? Przydałaby jej się też kolacja i coś do picia.
W niebieskich oczach mężczyzny, takich samych jak u jego siostry, pojawiło się coś w rodzaju wdzięczności i szybko wyprowadził Catelyn z komnaty, pozostawiając Hermionę z myślami na temat, co dokładnie było nie tak z rodem Tully.
- Co teraz? - spytał Bracken.
Hermiona wyprostowała się.
- Teraz zastanówmy się nas Jaimiem Lannisterem, żebyśmy nie biegali jak kurczaki z odciętymi głowami, gdy przybędzie Robb.
Droga z Szepczącego Lasu do Riverrun zajęła im razem z kilkugodzinną przerwą więcej niż półtora dnia. Robb spędził większość tego czasu uparcie zastanawiając się nad zachowaniem Hermiony.
Czy była zła, bo zabił Maestera Westerlingów? Starzec przyznał się do lojalności wobec Lannisterów i nie leczenia rannego człowieka. Czy była zła, bo to on wykonał wyrok zamiast przekazać ten obowiązek, któremuś ze swoich chorążych? Nie podobało mu się, że mogłaby być na niego zła. Szczególnie, że nie wiedział dlaczego.
- Wasza miłość.
Robb otrząsnął się z tych myśli i obrócił do jadącego obok Karstarka. Starszy mężczyzna patrzył na wznoszące się w oddali Riverrun. Dookoła fortecy rozciągały się tysiące namiotów różnej wielkości i kształtu, w których mieszkali żołnierze lordowskiej armii. Zwykle huczący energią obóz teraz spowijała cisza.
Robb zmrużył oczy, przypatrując się proporcom powiewającym delikatnie na wietrze ze słupów i murów zamku, a także milczącym strażnikom pilnującym obozowiska i domu jego dziada. Zamek pozostawał w rękach Tullych, ale żołnierzom czegoś brakowało.
Robb poprowadził pochód i armię, którą Hermiona wysłała Świstoklikami z Turni w dół zbocza, po biegnącej zakrętami drodze aż dotarli do obozu. Mijani ludzie kłaniali się swojemu Królowi, ale nikt nie przerywał wszechobecnej ciszy. Panowało napięcie, a między żołnierzami wisiało coś nieprzyjemnego.
- Na Bogów - mruknął z tyłu Greatjon. - Co tu się stało?
Towarzyszący Robbowi Lordowie wydali swoim żołnierzom rozkazy rozłożenia się w odpowiednich rejonach obozu. Rozdziały rozeszły się, wdzięczne za szansę odpoczynku po bitwach i długim marszu ku Riverrun. Jednak Robb i jego chorążowie udali się ze swymi giermkami prosto do zamku.
Na dziedzińcu powitali ich jedynie Edmure i Maester Vyman, razem z domownikami Tullych.
Robb natychmiast się zaniepokoił.
- Gdzie jest moja matka? - zapytał, zeskakując z konia. - Gdzie Hermiona?
Edmure skrzywił się i wymienił spojrzenia z Vymanem, który wyglądał na równie zaniepokojonego. Dłoń Robba opadła na rękojeść miecza. Usłyszał jak za jego plecami skrzypi skóra, z której zrobiono zbroję jego gwardzisty, gdy ten szykował się na wrogie przyjęcie.
- Najlepiej będzie jak Wasza Wysokość wejdzie do środka. - powiedział ostatecznie Edmure, ledwo zerkając na Robba. Z uporem wbijał spojrzenie w ziemię. - Do komnaty wojennej.
Twarz Robba zamieniła się w surową maskę. Przytaknął krótko i minął Edmure'a, a za nim podążyli Daryn, Lucas, Eddard i Dacey. Pozostali Lordowie tacy jak Karstark, Umber, Bolton czy Balckfish, pośpieszyli ich dogonić. Robb słyszał jak jego cioteczny wuj syczy do Edmure'a:
- Co się stało, na Nieznajomego?
W komnacie wojennej, Robb stanął jak wryty. Na ścianie naprzeciwko okien rozwieszono ogromne mapy, na których powpinane nici wskazywały drogę z jednego punktu w drugi. Dookoła przemykali giermkowie, noszący pergaminy z rozkazami do obozu poza murami. Zgromadzeni w środku lordowie stali w różnych grupach. Jedna, pod komendą Jasona Mallistera tkwiła z nosami w księgach z biblioteki w Riverrun i wykrzykiwała rozkazy i komendy dotyczące... Robb zmarszczył brwi. Alternatywnych strategii bitewnych.
Przy kominku Karyl Vance, Marq Piper i Lyman Darry przeliczali cyfry i wyniki spisów, sprawdzając zapasy.
U szczytu stołu, gdzie zwykle siadywał Robb, stała Hermiona otoczona własnym dworem w osobie Blackwooda, Brackena, Lorda Mootona i Lorda Rygera. Z roztargnieniem unikała latających książek, zwojów i pergaminów, a Ryger podawał jej coś co wyglądało na grzebień. U boku miała Torrhena, który przytakiwał, słuchając jej słów.
- CO TU SIĘ DZIEJE? - Robb skrzywił się, gdy jego gniewny głos poniósł się po komnacie i sprawił, że wszyscy zamarli i spojrzeli na niego. Siedzący Lordowie natychmiast wstali, a potem padli na kolana. Tylko Hermiona się nie poruszyła i wciąż stała zaczytana w leżącej na stole książce i rysowała różdżką kształty w powietrzu.
- Wasza Miłość - odezwał się Lord Jason Mallister, występując z tłumu. - Odkąd wyruszyłeś do Turnii, wiele się wydarzyło.
Robb zmierzył go wzrokiem.
- To widzę. - w jego głos wdarła się frustracja. - Czy teraz ktoś mi wyjaśni, co tu się do cholery dzieje?
Edmure nerwowo przysunął się do swojego siostrzeńca, choć wzroku nie spuszczał z Hermiony.
- Ach, Lady Hermiono? Teraz, gdy już jesteśmy tu wszyscy...?
Robb zmarszczył brwi. Od kiedy jego ludzie odpowiadali przed Lady Hermioną?
Hermiona nagle porzuciła książkę i dostrzegła Robba. Uśmiechnęła się odrobinę mrużąc oczy i Robb poczuł jak na jego twarz też wypływa uśmiech. Ale gdy tylko czarownica zdała sobie sprawę do kogo się uśmiecha, natychmiast spoważniała. Młody Król stłumił westchnięcie i podszedł do swojego miejsca u szczytu stołu, uchylając się przed lecącym pergaminem.
- Lady Hermiono? - powiedział, wskazując na przedmiot.
Czarownica z zakłopotaniem machnęła różdżką, a szybujące teksty i zwoje pomknęły ku niej i schowały się w głębiach jej torebki.
- Wybacz. - powiedziała, a potem odsunęła się, by mógł usiąść na swoim krześle.
Stanowiło to znak dla pozostałych Lordów, którzy szybko zajęli swoje ulubione miejsca, zostawiając puste krzesło po prawicy Robba. Hermiona przez chwilę rozglądała się, czekając kto na nim usiądzie, a potem westchnęła, bo zdała sobie sprawę, że to miejsce dla niej. Robb ukrył uśmiech za dłonią, a potem pochylił się nieco i odezwał do wszystkich zgromadzonych.
- Zaczynajmy. Kto pierwszy?
Lordowie Dorzecza wymienili spojrzenia z Hermioną, co nie umknęło bystrym oczom Robba. A potem Jason Mallister i Karyl Vance opowiedzieli jak siły Tywina weszły na Dorzecze tydzień wcześniej, gdy Robb był w Turnii.
Choć zarówno Vance jak i Mallister przedstawili mu śpiewający raport z kompetencji swoich ludzi jak i umiejętności dowódczych Edmure'a, nie mówiąc już o trasie armii Lannisterów czy zmuszeniu Tywina to odwrotu, Robb czuł narastający gniew. „Czy nie kazałem im utrzymywać Riverrun? Miałem ku temu powody, teraz Tywin umyka, a ja nie mam pojęcia gdzie go znaleźć!"
I wtedy uderzyła go najgorsza myśl. To dlatego Hermiona była zakrwawiona! Brała udział w bitwie! Gdy zdał sobie z tego sprawę, natychmiast przeniósł wzrok na stojącego tuż obok Torrhena. Młody Karstark poczuł na sobie królewski wzrok. Napotkawszy spojrzenie Robba, zarumienił się. Musiał zdać sobie sprawę, że Robb wiedział. Zamarł i wyprostował się, stając za krzesłem Hermiony i patrząc rezolutnie do przodu.
Robb czuł narastający gniew. Nagle poraziły go wizje problemów czekających Lordów Dorzecza. Podczas gdy Lordowie Północy musieli zmierzyć się z Żelaznymi ludźmi najeżdżającymi ich wybrzeże, po odjeździe Robba do zamków Lordów Dorzecza mieli zapukać dyszący rządzą zemsty Lannisterowie. Gdyby tylko Edmure nie pozwolił Tywinowi uciec! Robb mógłby wydać mu teraz bitwę i całkowicie się go pozbyć. A wtedy Królobójca i Lord Casterly Rock posłużyliby mu w próbie odzyskania Sansy.
Robb rozejrzał się po komnacie i zauważył chmurną minę swojego ciotecznego dziada, który też zdał sobie sprawę ile kosztowała ich wpadka Edmure'a. Nawet Bolton i Karstark patrzyli na jego wuja z dezaprobatą.
- Panowie - odezwał się Robb, przerywając Vance'owi w połowie opisu bitwy z północnej odnogi Czerwonych Wideł, gdzie ten stacjonował. - Czy wszyscy z wyjątkiem tych, którzy towarzyszyli mi w Turni, Lorda Edmure'a i Lady Hermiony, mogliby opuścić komnatę?
Zapanowała konsternacja, ale Lyman Darry podniósł się jako pierwszy. Pospiesznie dołączyli do niego Lord Mooton i Ryger, a potem Vance i Mallister. Marq Piper, jeden z najlepszych przyjaciół Edmure'a wyszedł ociągając się, a Blackwood i Bracken ciężko się wahali, cały czas zerkając na Hermionę. W końcu szarpnęła głową w stronę drzwi, a oni opuścili pomieszczenie.
„A tu o co chodziło?" zastanowił się Robb, marszcząc czoło. Kolejna rzecz warta sprawdzenia.
Potem obrócił się do swojego wuja, który siedział teraz sam, bez wspierających go Mallistera i Vance'a. Robb patrzył na niego przez kilka długich minut, a Edmure coraz bardziej się denerwował. W końcu odchrząknął i zaczął:
- Ach, jeśli pozwolisz, siostrzeńcze to ja i jeden z moich pułkowników napotkaliśmy w Kamiennym Młynie coś co może mieć pewne znaczenie...
Cioteczny dziad Robba prychnął głośno.
- A może wreszcie zamkniesz się na temat tego przeklętego młyna? I nie nazywaj go 'siostrzeńcem'. To twój król.
Edmure zmarszczył brwi i przeniósł wzrok ze swojego wuja, na siostrzeńca. Na jego twarzy malowało się oszołomienie.
- Robb wie, że nie chciałem go ura...
Brynden walnął dłonią w stół.
- Masz szczęście, że to nie ja jestem twoim królem. Nie pozwoliłby ci wywieszać swoich wpadek niczym flag zwycięstwa!
- Wpadek? - wydukał Edmure. – Dzięki mojej wpadce szalonego psa Tywina poszedł precz z Krain Zachodu. Umykał z podkulonym ogonem. Król Robb chyba rozumie, że nie wygramy tej wojny jeśli tylko on będzie wygrywał bitwy. Nie, chwały jest dość dla wszystkich!
Hermiona skrzywiła się, sprawiając, że młody król zerknął na nią, by zaraz z powrotem spojrzeć na Edmure'a.
- Nie chodzi o chwałę. Dostałeś instrukcje, by czekać aż cię zaatakuje.
- Miałeś utrzymywać Riverrun, Edmure. Nic więcej. - dodał Blackfish.
Edmure skoczył na równe nogi, by zacząć protestować.
- Utrzymałem Riverrun i walnąłem Lorda Tywina w nos aż poszła krew...
- To prawda. Ale zakrwawionym nosem nie wygramy wojny, czyż nie? - powiedział z rozmysłem Robb, wpatrując się w drugiego mężczyznę.
Jednakże w tym momencie wtrąciła się Hermiona.
- Hej no! To nie sprawiedliwe. Tak, napisałeś, że ma 'Utrzymać Riverrun', ale nic poza tym! Jak długo utrzymywać? Dlaczego? W jakim celu? Czy Edmure miał pozwolić Tywinowi Lannisterowi oblegać Riverrun? Co miałeś na myśli?
- Ja... zaczął Robb, ale Hermiona znów się odezwała, zmuszając go do raptownego zamknięcia ust.
- Razem z Edmurem zdecydowaliśmy, że decyzja o 'utrzymaniu Riverrun' oznacza, że zamierzasz przyciągnąć Lorda Lannistera bliżej, a potem powstrzymać go przed wycofaniem się do pozostałych oddziałów. Dostosowaliśmy do tego nasze plany, unikając poświęcenia Riverrun czy innych większych twierdz w rejonie.
Edmure przytaknął.
- Skorzystałem z okazji.
Robb z niedowierzaniem przeniósł wzrok z Hermiony na Edmure'a.
- Jakie znaczenie ma młyn?
- Góra stacjonował po drugiej stronie rzeki - odparł natychmiast Edmure, wysuwając przy tym brodę do przodu.
Robb zmarszczył brwi.
- I wciąż tam jest?
- Oczywiście, że nie. Zaatakowaliśmy go. Nie mógł nas powstrzymać. - odparł Edmure, wspominając bitwę z olbrzymem.
- Bogowie, Edmurze! - zaklął Robb. - Chciałem odciągnąć Górę za zachód, w nasze rejony, gdzie moglibyśmy go otoczyć i zabić. Chciałem, by nas ścigał, co by zrobił, bo to szalony pies, w którego głowie nie powstała ani jedna strategiczna myśl. Mogłem już mieć jego głowę na lancy!
- Cóż, tego nam nie powiedziałeś, prawda? - warknęła Hermiona, wstając. Robb obrócił się do niej i zamrugał. Stała z rękami wspartymi na biodrach, a po jej włosach przebiegały iskry. - Co z tego, że macie sposób na natychmiastową komunikację, jeśli nikt z niej nie korzysta?
- Nie o to chodzi, Hermiono - kłócił się Robb, także wstając. - Tylko o fakt, że wydaję moim ludziom rozkazy i oczekuję, że będą je wykonywać! Jeśli tego nie robią, jak mogę ufać, że nie odstąpią mnie w bitwie? Że bitwa okaże się sukcesem?
- Wzięliśmy jeńców - powiedział Edmure, zerkając nerwowo to na jedno, to na drugie. Usiadł powoli. - Willem Lannister. Martyn Lannister. Lyle Crakehall.
Robb rzucił wujowi wściekłe spojrzenie.
- Willem i Martyn Lannister mają czternaście lat!
Karstark odchrząknął.
- Wydaje mi się, że Martyn ma piętnaście.
- Tywin Lannister ma Sansę - oznajmił głośno Robb, wbijając wściekłe spojrzenie w Edmure'a i Hermionę. - Czy prosiłem o pokój?
Edmure i Hermiona wymienili spojrzenia, a potem Edmure odezwał się wolno:
- Nie...
- Czy myślicie, że Tywin poprosi o pokój, bo mamy jego... - Robb zmarszczył brwi, wspominając lekcje Maestera Luwina dotyczące linii rodowych. – Bratanków?
Edmure zaczął się kręcić na swoim krześle, coraz częściej zerkając na Hermionę.
- Nie...
Robb przybrał jeszcze surowszy wyraz twarzy. Gotował się z wściekłości.
- Bogowie, co jest z tobą? Dlaczego patrzysz na Lady Hermionę jak dzieciak na mamkę?
- Hej! - zaprotestowała Hermiona, ale Edmure wydukał:
- Cóż, widzisz... twoja matka...
- Moja matka, co? - domagał się Robb. Ani Edmure, ani Hermiona się nie odezwali. Właściwie to oboje odwrócili wzrok. - Co? Co się stało?
Hermiona zerknęła na niego gniewnie.
- Ponieważ niektórzy nie używają swoich pergaminów tak jak trzeba, pewna Lady z Riverrun nie wiedziała, że jej synowie żyją, więc... um, wypuściła... Jaimiego.
Robb zapatrzył się na Hermionę ze zdumieniem. Później spojrzał na Edmure'a, który zarumienił się wściekle i unikał jego wzroku. Ostatecznie zerknął na Torrhena, który żałośnie przytaknął. A potem...
- CO? - jego ryk wstrząsnął komnatą i Robb kątem oka zauważył jak Karstark się krzywi. Sama myśl, że jego matka mogła zrobić coś tak głupiego (tak zdradzieckiego) nie mieściła mu się w głowie, ale fakt, że zarówno Edmure, Hermiona jak i Torrhen unikali jego wzroku, mówił sam za siebie.
- Zakładam, że nie tylko nie powiedziałeś matce, że Bran i Rickon żyją, ale też dogodnie zapomniałeś wspomnieć, że Aryi nie ma już w Królewskiej Przystani - ciągnęła zjadliwie Hermiona. - Bo wydawało jej się, że Jaime Lannister jest wart dwóch dziewczynek.
Robb zacisnął pięści.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że nie tylko nie udało nam się otoczyć Góry, jak zaplanowałem, ale jeszcze moja matka wypuściła Królobójcę? A na dodatek, mojemu wujowi wydaje się, że jest świetnym dowódcą, który potrafi podejmować własne decyzje? - Robb obrócił się do Edmure'a i zażądał zgryźliwie. - Ilu ludzi straciłeś?
- Dwustu osiemdziesięciu. - wydukał Edmure. - Ale na każdego naszego, przypadło...
- My bardziej potrzebujemy naszych ludzi, niż Tywin swoich! - wrzasnął Robb, któremu ostatecznie skończyła się cierpliwość.
- Ja... przepraszam. Nie wiedziałem - mruknął Edmure.
- Dowiedziałbyś się! - uciął Robb. - Właśnie dzisiaj, na tym spotkaniu, gdybyś tylko zachował cierpliwość!
Bolton odchrząknął i odezwał się cicho.
- Brakuje nam tu cierpliwości. I wydaje się, że mamy więcej spraw do omówienia niż początkowo zakładaliśmy.
Robb skrzywił się wściekle.
- Wiecie kto nie traci cierpliwości? Tywin Lannister.
Hermiona wywróciła oczami.
- Serio, Robb? Nie wiesz tego. Tywin stracił połowę armii w Bitwie o Brody, jak nazywa ją Edmure. Sama wyeliminowałam cały oddział, a Góra umykał ile sił, dotkliwie ranny. Nawet nie wycofali się do Krain Zachodu, ale na południowy wschód, ku Harrenhal albo Królewskiej Przystani. To nie aż taka wpadka jak ci się wydaje.
- A co ty wiesz o wojnie? - prychnął Robb, obracając się do czarownicy. Zmrużył oczy.
Na dźwięk tych słów, które były echem tego co tak niedawno powiedział Walder Frey, Hermiona zrobiła to samo.
- Przepraszam?
- Słyszałaś mnie! - Robb oddychał spazmatycznie. - Co dokładnie wniosłaś w całą te sprawę, Lady Hermiono? Czy w swoim świecie jesteś potężną wojowniczką? Czy czarownice biorą udział w bitwach?
Zamiast odpowiedzieć, Hermiona tylko warknęła na Robba, obróciła się na pięcie i wypadła z komnaty. Torrhen nie wiedział czy powinien zostać ze swoim Królem, czy wypełnić jego rozkaz i chronić Hermionę, więc patrzył to na jedno, to na drugie.
Hermiona przy pomocy magii otworzyła drzwi, sprawiając, że rąbnęły o kamienną ścianę. Na zewnątrz kręciło się kilku Lordów Dorzecza, którzy zostali wyproszeni i wszyscy wpatrzyli się w czarownicę ze zdumieniem. Hermiona znów pachnęła ręką i drzwi zatrzasnęły się pchnięte magią.
Robb był wściekły, że śmiała obrócić się do niego plecami.
- Wybaczcie mi, Panowie. - warknął do obecnych wielmożów.
- Och, dzięki Bogom - mruknął Karstark. - Tak, idźcie na siebie nawrzeszczeć, błagam.
Robb ledwo go usłyszał, bo już podążał za Hermioną. Szarpnięciem otworzył drzwi i rozejrzał się po korytarzu. Ostatecznie Vance bez słowa wskazał mu, w którą stronę udała się Hermiona i Robb zasępił się jeszcze bardziej, bo zrozumiał, że będzie musiał gonić ją przez swój własny zamek.
Pognał po schodach do jej komnaty, przeskakując po dwa stopnie na raz i ignorując piski służek, które wykonywały swoje codzienne obowiązki. Ledwo uniknął zarządcy, którzy rozpłaszczył się przy ścianie, by uniknąć biegnącego Króla. W końcu stanął przed drzwiami Hermiony i zaczął walić pięścią w drewno.
- Hermiono! - krzyknął. - Wpuść mnie! Nie skończyliśmy rozmawiać!
Odpowiedziała mu cisza.
Warknął, a potem mimo braku odzewu otworzył drzwi, a siła rozpędu sprawiła, że potknął się wchodząc do środka. Rozejrzał się pospiesznie po wszystkich kątach pokoju, ale nie znalazł Hermiony. Zawiesił wzrok na zielonym namiocie i głośno wciągnął powietrze.
Podszedł ostrożnie i zebrał się w sobie, a potem odrzucił materiał zasłaniający wejście do dziwnego, magicznego schronienia. Natychmiast uderzyła go dziwna muzyka płynąca z korytarza za salonem i kuchnią.
Robb poszedł za melodią i zatrzymał się przy otwartych drzwiach. Hermiona leżała zwinięta w kłębek na wąskim łóżku, z kolanami pod brodą. W ręku trzymała kawałek dziwnego, płaskiego i sztywnego pergaminu w kolorze złamanej bieli. Naprzeciwko łóżka stało biurko, na którym piętrzyła się chwiejna sterta ksiąg i dziwne pudło z korbą na boku i złotym rogiem na czubku. Końcówka rogu otwierała się niczym rozkwitający kwiat. To z niego dobiegała muzyka o dziwnym ziarnistym pogłosie. Czasem przerywały ją trzaski.
Na górze pudełka kręcił się czarny dysk podtrzymywany od góry przez złote ramię z cienką igłą, która po nim błądziła. Raz na jakiś czas płyta podskakiwała lekko. Z dziwnego rogu rozległ się męski głos i muzyka podobna do dźwięków harfy, ale głębsza niż wszystko co Robb kiedykolwiek słyszał.
- No one to talk with / All by myself / No one to walk with / I'm happy on the shelf / Ain't misbehavin', / I'm savin' my love for you - zaśpiewał mężczyzna zgrzytliwym, ciężkim głosem.
W ciszy, która nastała nim kontynuował, Robb usłyszał jak Hermiona pociąga nosem.
- Hermiono?
Hermiona otarła oczy lewym rękawem, który naciągnęła na rękę i trzymała w mocno zaciśniętej dłoni. Zignorowała go i Robb cal po calu wsunął się do maleńkiej sypialni. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, zdał sobie sprawę, że pergamin nie był listem, ale jakimś portretem.
Robb ostrożnie przysiadł na skraju łóżka.
- Hermiono? Co to jest?
- Grupa Defensywy - powiedziała cicho Hermiona. - Znana też jako Gwardia Dumbledore'a.
Armia, pomyślał Robb, zerkając na nią z rozmysłem. Jednakże wciąż był na nią zły i nie zamierzał mówić nic więcej.
- Widzisz ją? - ciągnęła czarownica, wskazując na wysoką, śliczną dziewczynę o falujących blond włosach, która stała po prawie, z tyłu. - To Lavender Brown. Miała siedemnaście lat, gdy zginęła. Zagryzł ją wilkołak.
Robb z trudem przełknął ślinę, a jego gniew przygasł.
- A to? - wskazała na popielatowłosego chłopca z przodu. Miał pyzatą twarz dziecka. - To Colin Creevey. Gdy zaczęła się bitwa razem ze swoim młodszym bratem, Dennisem, zakradł się z powrotem do zamku. Colin miał czternaście lat. Jego brat, Dennis miał trzynaście lat, gdy jego brat został zamordowany, bo był mugolakiem. Jak ja. Musi z tym żyć.
- Hermiono... ja...
- I don't stay out late / Don't care to go / Home about eight / Me and my radio / Misbehavin', savin' love for you…
Muzyka zaskrzeczała i zatrzeszczała i przeskoczyła, a potem zapadła cisza przerywana tylko dziwnym brzęczeniem, całkiem jakby coś się zapętliło.
Hermiona przewróciła się na plecy i usiadła. Podciągnęła lewy rękaw koszuli i Robb mógł tylko patrzeć w cichym przerażeniu na słowo wycięte na jej przedramieniu.
- To z zeszłego roku. Torturowano mnie. Już zawsze będę żyła z tą blizną. A niecały tydzień później walczyliśmy o życie w Bitwie o Hogwart przeciwko ludziom dwu, albo i trzykrotnie starszym od nas. A dorośli, którzy mieli nas chronić… dorośli, których szanowaliśmy… zawiedli.
Robb powoli uniósł wzrok z jej ramienia na twarz i szybko wciągnął powietrze na widok jej intensywnego spojrzenia. Utrzymał je.
- Nigdy nie kwestionuj mojej wiedzy na temat bitew czy tego co straciłam. - powiedziała cicho. - Nic nie wiesz.
Robb nerwowo przełknął ślinę. Jego gniew prawie całkiem już ucichł. Młody król znów spojrzał na przedramię czarownicy i skinął głową. Jego ręka poruszyła się z własnej woli i drżąc zaczęła ostrożnie śledzić litery, z których składała się blizna. Były wypukłe, nierówne i czerwone.
S-Z-L-A-M-A, czytał jedną literę po drugiej, w tym samym tempie, w jakim jego palec błądził po jej skórze. Hermiona zadrżała i Robb cofnął dłoń.
- Nie wiedziałem - powiedział cicho.
- Nie powiedziałam ci - odparła ona, równie cicho.
Robb westchnął i pozwolił swoim dłoniom opaść i zawisnąć między kolanami. Zgarbił się.
- Hermiono... nie możesz... nie możesz tak po prostu... na oczach moich ludzi…
Zerknął na nią i zobaczył, że skrzywiła się i rumieniła się wściekle. Różowe plamy pojawiły się na jej nosie i policzkach.
- Przepraszam. - zadrżała. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... po prostu przyzwyczaiłam się do rozmów i kłótni z Harrym i Ronem...
- Harrym i Ronem? - Robb poczuł jak jego żołądek skręca się nieprzyjemnie.
Hermiona wyciągnęła do niego rękę z portretem i wskazała na dwóch mężczyzn, między którymi stała.
- Zrobiliśmy to zdjęcie pod koniec piątego roku. To Harry - wskazała na ciemnowłosego nastolatka, a potem na rudowłosego. - A to Ron.
- Kim są? - spytał Robb, przebiegając wzrokiem po pozostałych. Dwóch rudych bliźniaków o identycznych, uroczystych minach, którzy przypominali mu Torrhena i Eddarda Karstarków. Wysoki, ciemnoskóry nastolatek o pyzatych policzkach i poważnej twarzy, w którego oczach lśniła desperacja, by się wykazać. Były też dziewczynki o włosach w różnych kolorach i dziwnych sukienkach.
- Moimi najlepszymi przyjaciółmi - powiedziała Hermiona błądząc palcem po ich twarzach. W tym momencie czarnowłosy nastolatek, Harry, uśmiechnął się szeroko i zamachał, a Robb wybałuszył oczy.
- Moja pani...! Ten portret się poruszył!
Hermiona zachichotała cichutko.
- Magiczne fotografie tak mają. - ucichła, a potem powiedziała. - Robb, przepraszam. Jestem tak przyzwyczajona do krzyczenia na Rona, żeby zaczął myśleć z sensem, a Harry jest tak uparty... chyba... wpadłam w rutynę. Przez całe życie otaczało mnie więcej chłopców niż dziewcząt i jestem przyzwyczajona, że proszą mnie o pomoc. Kiedy ty i twoi ludzie, zrobiliście to samo...
Robb westchnął.
- Zrobiłaś to co zawsze.
Hermiona przytaknęła żałośnie.
- Nie chciałam kwestionować twojego dowodzenia, ani kompetencji, przysięgam! Chyba... zadziałałam pod wpływem chwili.
Robb wyciągnął rękę i ujął wolną dłoń Hermiony. Zerknęła na niego.
- Nic się nie stało.
Wciąż była sceptyczna.
- Jesteś pewien? Na pewno wszyscy słyszeli jak na siebie krzyczeliśmy.
- I widzieli jak za tobą goniłem. - zgodził się Robb, z lekkim uśmiechem.
Hermiona jęknęła.
- To tylko pogorszy sytuację z Walderem Freyem.
- Czarnym Walderem? Dlaczego? Co się stało? - spytał Robb.
Hermiona potrząsnęła głową.
- Nic z czym nie dam sobie rady. Nie przejmuj się tym.
Robb posłał jej spojrzenie, ale nie naciskał. Zamiast tego westchnął i uścisnął jej dłoń.
- Co mam zrobić z moją matką?
- Och, Robbie - powiedziała Hermiona, a do jej oczu napłynęły łzy. - Wydaje mi się, że twoja matka nie jest całkowicie... zdrowa na umyśle. Była tak... roztrzęsiona po stracie dzieci, że zrobiła coś okropnego. Ale mogę znaleźć Jaimiego Lannistera, wiem, że mogę. Nad tym właśnie pracowaliśmy, gdy wszedłeś do komnaty.
- Porozmawiam z matką - zgodził się Robb. - A co do Królobójcy... cóż, jeśli zamierza wrócić do Królewskiej Przystani, czeka go długa droga. A ty i Bolton wciąż musicie zaatakować Harrenhal.
- Wciąż... chcesz żebym pomogła? - spytała z wahaniem Hermiona. Przygryzła wargę i odwróciła wzrok.
Siedzieli teraz bok w bok na jej łóżku z tym dziwnym, magicznym namiocie i Robb pochylił się do przodu by napotykać spojrzenie Hermiony.
- Hermiono - powiedział ze znacznie większą szczerością niż się spodziewał. - Chyba nigdy nie nadejdzie moment, gdy przestanę tego chcieć.
Hermiona uśmiechnęła się do niego radośnie i przez chwilę w świecie Robba wszystko było w porządku.
CDN
