– Czy to są na pewno wszystkie rzeczy, które chcesz zabrać? – Farmer wskazał głową na worek utworzony z koca, który Sasetka przytargała ze sobą z domu Smerfików.
– Są tu wszystkie moje zimowe ubrania i Lou – powiedziała cicho ruda, po czym kopnęła worek od niechęci.
Szatyn parsknął lekko śmiechem, zadowolony, że przynajmniej teraz Sasetka nie wydawała się tak bardzo przygnębiona śmiercią rodziny. Dziewczyna skupiała się na płytszych uczuciach tu i teraz, co było braciom bardzo na rękę, ponieważ mogli skupić się na zadaniu, a nie na pocieszaniu siostry.
– A co jest w twoim worku, Farmerze? – spytała Sasetka.
– Zimowe rzeczy – odparł krótko. – Nie ma po co brać narzędzi ogrodowych, skoro nie ma warunków na uprawę czegokolwiek. Wziąłem tylko mój szczęśliwy sierp, może przyda się do obcinania czegoś.
Rudowłosa powoli pokiwała głową.
Farmer zmarszczył brwi, zamyślony. Wciąż planował ich następny ruch. Po zebraniu odpowiednich ubrań i niewielkich rzeczy osobistych, chciał poszukać niezniszczonych naczyń w domkach Kucharza i Piekarza, zabrać kilka mniejszych narzędzi Pracusia, o ile ten nie spakował ich już do swojego worka, materiały z domku Krawca, jego zestaw do szycia, kilka poduch i koców z różnych domków. Po zebraniu wszystkiego w jednym miejscu trio miało opuścić wioskę w poszukiwaniu dobrego miejsca na nowy dom oraz magazyn przedmiotów. Niestabilne grzybki nie mogły zostać naprawione w wiecznie zimową pogodę, nie było więc szans na pozostanie w wiosce.
Do rodzeństwa dołączył Pracuś i rzucił swoim workiem o śnieg. Musiał zabrać ze sobą dużo przedmiotów, z którymi zapewne nie potrafił się rozstać bądź rozum podpowiadał mu, że warto zabrać każdą z tych rzeczy.
– Ubrania, podstawowe narzędzia i kilka niewielkich kawałków drewna – wyjaśnił, widząc zmieszane miny Farmera i Sasetki.
Szatyn kiwnął z wolna głową, podnosząc powoli wzrok z worka na brata.
– Skoro to cały nasz dobytek – westchnął ciężko, – zanieśmy to wszystko na razie pod magazyn. Tam też zbierzemy inne klamoty. Potem coś zjemy i przejdziemy się po okolicy.
– Po co? – spytała zdezorientowana Sasetka.
– Żeby znaleźć nowy dom.
To powiedziawszy, Smerf zarzucił swój worek przez ramię i skierował się pewnym krokiem w stronę magazynu. Sasetka jęknęła cicho i podniosła swój worek, nadymając policzki. Pracuś parsknął cicho śmiechem, podnosząc własny worek z lekkim trudem przez rany na dłoniach.
Worki z koców ukryli w przedsionku magazynu, po czym chłopcy rozeszli się po wiosce, zostawiając owiniętą kocem Sasetkę przy workach. To nie tak, że ruda nie chciała pomóc albo bracia nie chcieli, aby im pomagała, ale dziewczyna obawiała się kolejnych przykrych widoków, a Farmer i Pracuś nie chcieli jej na nie narażać.
Smerfka oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Powietrze było mroźne, ale rześkie i czyste. Wiał słaby wiatr, było jeszcze jasno i przyjemnie jak na panujące zimowe warunki. Sasetka starała się nie myśleć o kataklizmie, w myślach układała sobie sielankowy obraz prawdziwej zimy, którą spędzała wraz z pozostałymi Smerfikami na lepieniu bałwanów i wojnach na śnieżki. Niejednokrotnie w ich zabawy włączały się starsze Smerfy, nawet Papie Smerfowi zdarzyło się parę razy trafić w kogoś ukradkiem kulą śnieżną.
Ruda parsknęła lekko, wyobrażając sobie siebie, tworzącą aniołki w śniegu wraz ze Smerfetką, a po uśmiechniętej twarzy spłynęła jedna, zamarzająca łza.
Nie wiedziała, ile czasu spała, ale kiedy obudził ją głos Farmera i ręka szarpiąca ją lekko za ramię, Sasetka otworzyła oczy i ujrzała szaroniebieskie niebo, zdające się ciemnieć z każdym mrugnięciem oka. Smerfka ziewnęła i pokręciła żywiołowo głową, pocierając oko.
– Czy to już noc? – spytała cicho.
– Nie, ale wygląda na to, że zaklęcie nie tylko spowodowało zimę na całym świecie, ale również zaczęło ingerować w ruch kuli ziemskiej i jej położenie względem Słońca – mruknął wychylający się zza Farmera Pracuś.
Blondyn trzymał pochodnię, dzięki której Smerfy nie musiały się męczyć z niedostatkiem światła. Na szczęście nie wiał silny wiatr, w przeciwnym razie kto wie, jak trio poradziłoby sobie w ciemnościach. Oprócz pochodni chłopcy mieli przy sobie tylko szczęśliwy sierp Farmera.
– Znaleźliście już wszystko, co chcieliście?
– Wszystko nie, ale wystarczająco dużo jak na ten moment – odparł Farmer. – Czas się zbierać, trzeba znaleźć dobre miejsce.
Sasetka zmarszczyła brwi. Czy jej bracia naprawdę planowali włóczyć się po ciemku po lesie? Jak chcieli znaleźć cokolwiek, skoro ledwo widzieli czubki własnych nosów? Poza tym, dziewczyna nadal była senna i chętnie ucięłaby sobie kolejną drzemkę. Nie było sensu szukać nowego domu, przecież mogli spędzić jeszcze jedną noc w magazynie.
– Nie rozumiem – wymamrotała, zbierając się z ziemi.
– Czego?
– Po co idziemy do lasu.
– Ach... – jęknął zmęczony szatyn, załamując ręce i unosząc oczy ku niebu. – Przecież już to tłumaczyłem! – Chłopak przejechał dłońmi po twarzy, chowając się za nimi przez chwilę. – Czy to wszystko musi być takie skomplikowane? – burknął, opuszczając uszy.
Rudowłosa wpatrywała się tępo w Farmera, najwyraźniej nadal nie rozumiała, dlaczego tak bardzo zależało mu na zrealizowaniu swojego planu. Pracuś westchnął smętnie, kładąc rękę na ramieniu wyższego Smerfa. Szatyn wziął na siebie odpowiedzialność za nich wszystkich, przynajmniej na te kilka dni, a Sasetka nie ułatwiała mu niczego. Nie miała pojęcia, jak ważne było opuszczenie wioski w trybie natychmiastowym.
– Spokojnie, Farmerze. – Niższy chłopak stanął między Farmerem a Sasetką i zgromił siostrę spojrzeniem. – Wioska nie jest bezpieczna. Nie ma już ani jednego nieuszkodzonego budynku, a Smerf wie, czy coś nam nie smerfnie na głowy podczas snu. Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej – powiedział spokojnym, ale stanowczym tonem.
Na twarzy Smerfki pojawił się grymas niezadowolenia, ale Sasetka zdawała się wreszcie zrozumieć przekaz. Nie śmiałaby nie zrozumieć, w połowie tylko oświetlona twarz Pracusia wyglądała jak z horroru. Ruda przełknęła ślinę i pokiwała niepewnie głową. Usatysfakcjonowany, blondyn odwrócił się do Farmera, który obserwował ich spomiędzy palców. Chłopcy wymienili tylko krótkie kiwnięcia głowami i szatyn ustąpił bratu miejsca.
Pracuś szedł pierwszy, natomiast Sasetka trzymała się blisko Farmera. Zrobiło jej się okropnie głupio za swoje zachowanie, tym bardziej, że mimo bycia trudną do zniesienia obaj bracia dbali o jej bezpieczeństwo. Przez chwilę pomyślała, że robią to z przymusu, bo przecież nie wypada nie pomóc młodszej siostrze, ale szybko uświadomiła sobie, że żaden Smerf nie myślał w ten sposób. Obu braciom zależało na niej, a ich miłość do niej była tak wielka, że żadna jej psota nie była w stanie jej osłabić.
Kiedy oddalili się znacznie od wioski tak, że nawet w ciągu dnia nie byliby w stanie jej zobaczyć, kroku zaczął dotrzymywać im mroźny wiatr. Ostre podmuchy uderzały w ich plecy i wystawiały na próbę ich pochodnię.
Sasetka złapała Farmera za ramię i zakleszczyła się na nim w obawie przed byciem zwianą z powierzchni ziemi. Szarpnięcie zwróciło uwagę szatyna na siostrę. Wiatr stawał się powoli coraz silniejszy i jeżeli nie zamierzał ustąpić, kilka minut więcej wystarczyłoby, aby zmieść całą trójkę ponad konary drzew. Farmer ścisnął jedną z dłoni Smerfki i ruszył dalej.
Płomień na pochodni wykonywał ostre i spazmatyczne ruchy, zupełnie jakby dostał ataku padaczki. Pracuś zmieniał co chwila położenie płomienia względem własnego ciała, aby się nie oparzyć. Jednak z każdym podmuchem płomień tracił na wielkości. Smerfy przyglądały się temu zjawisku z niepokojem. Bez ognia nie znajdą niczego, co mogłoby posłużyć im za nowy dom.
W pewnym momencie blondyn zaprzestał walki z pochodnią i zatrzymał się, obniżając płomień. Farmer i Sasetka wymienili zdziwione spojrzenia. Wyższy Smerf wzruszył ramionami.
– O co chodzi? – zapytał. – Coś się stało?
Pracuś nie odpowiedział, wpatrzony w śnieg przed sobą.
– Farmerze. – Sasetka szarpnęła brata za rękę. – Nie podoba mi się jego zachowanie – szepnęła, wskazując głową na blondyna.
Farmer zwiesił uszy i zmarszczył czoło, przyglądając się twarzy rudej. Sasetka była bardzo zatroskana i pełna lęku.
– Odkąd zobaczył Papę Smerfa w domu Matki Natury...
Oboje wrócili spojrzeniami na brata. Blondyn praktycznie się nie ruszał. Jedynie jego czapka i wystające spod niej włosy powiewały na wietrze. Farmer pociągnął lekko Sasetkę i, mimo jej oporu, podszedł do Pracusia.
– Pracusiu?
Ten nie zareagował, wciąż wpatrzony w śnieg przed sobą. Dopiero po chwili, nie spoglądając w stronę rodzeństwa, Pracuś skinął głową na rzeczony śnieg, wreszcie zwracając uwagę Farmera i Sasetki. A było na co zwracać uwagę.
Oświetlony przez pochodnię śnieg posiadał liczne wgłębienia o charakterystycznych kształtach i wzorach. Niedawno musiał tędy ktoś przechodzić, ślady były świeże, nierozwiane, nieprzysypane. Być może nie wzbudziłyby takiej sensacji u tria, gdyby nie fakt, że były to dobrze znane im ślady. Należały do większej liczby stworzeń, niż jedno. Dwoje z nich niewątpliwie było ludźmi, trzeci ślad zostawiało zwierzę. Po kształcie łapy i opuszki, a także liczbie palców Farmer bez problemu rozpoznał gatunek. Kot. Taka składanka mogła świadczyć tylko o jednym.
Sasetka wzięła gwałtowny oddech, wybałuszając oczy na ślady.
– Gargamel – pisnęła cienkim głosikiem.
– A więc Nicponiowi się udało – mruknął smętnie Farmer, mrużąc nienawistnie oczy. – Ale dlaczego?
– Klakier, a przede wszystkim Gargamel, są dość dużymi stworzeniami – zaczął Pracuś. – Lodowiec nie smerfnął też bezpośrednio przy nich, tak jak w przypadku Matki Natury. Reakcja Nicponia była wystarczająco szybka, aby ich ocalić. Wielka szkoda – dodał przez zaciśnięte zęby.
– Nie możemy nic na to poradzić. – Farmer położył dłoń na ramieniu brata. – Musimy skupić się na przetrwaniu.
Na zewnątrz nie zostało już ani śladu po świetle dziennym. Niebo stało się całkowicie czarne, nawet gwiazdy zniknęły ze sklepienia. To zmusiło Smerfy do rozdzielenia ognia na trzy pochodnie, co nie było prostym zadaniem. Nie mieli przy sobie łatwopalnych substancji, wszystkie znalezione gałęzie były mokre, nie mówiąc już o materiale, który można by było spisać na straty. Do tego jedna pochodnia oznaczała brak możliwości rozdzielenia się w ramach poszukiwań.
Nie, żeby Farmer chciał, aby się rozdzielali. Nawet za dnia nie pozwoliłby Sasetce albo Pracusiowi na oddalenie się więcej niż na metr. Po tak wielkiej stracie jak cała wioska pełna bliskich, szatyn nie był gotowy na kolejną stratę.
Ostatecznie spojrzeli nieprzekonani na odłamaną przez wichurę gałąź jednego z drzew, od której wyrastały mniejsze gałązki. Farmer wzruszył ramionami, czując na sobie pytający wzrok Sasetki. Nie mieli innego wyjścia. Wszystkie gałęzie w lesie były takie same, żadna nie miała przewagi nad inną. Farmer odłamał dwie gałązki, jego zdaniem nadające się na pochodnie dla niego i Sasetki.
– Dziękuję – bąknęła ruda, otrzymawszy swoją gałązkę. Przyglądała się jej tępo przez chwilę, po czym zmarszczyła czoło. – Czym owiniesz końce?
Chłopak nie odpowiedział na to pytanie. Zmierzył rodzeństwo szybkim wzrokiem, a następnie siebie samego. Rodzeństwo wciąż nie miało na sobie grubych ciepłych ubrań, lecz szatyn wiedział, że po tej wyprawie nie będzie takiej sytuacji, aby któreś z nich nie przebrało się w zimowe stroje. W tej chwili każde z nich miało owinięte szalami szyje i dłonie ukryte w rękawiczkach.
Jednym szarpnięciem Farmer zdjął z siebie swój pomarańczowy szal, po czym przydepnął jeden jego koniec, drugi unosząc jak najwyżej, rozciągając cały szal. Pracuś przyglądał się temu bez słowa, Sasetka kręciła głową. Smerfka chciała protestować, ale nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Szatyn zacisnął drugą dłoń na rękojeści swojego sierpa, a następnie szybkim ruchem uderzył ostrzem idealnie w połowie szala, rozcinając materiał na dwa krótsze pasy.
Sasetka odnalazła swój głos dopiero, gdy szatyn kończył owijać koniec jej kija materiałem.
– Znaleźlibyśmy coś innego – mruknęła. – Nie musiałeś marnować swojego szalika.
– Nie mamy obecnie czasu na najwygodniejsze rozwiązania, Sasetko – odparł niskim tonem Farmer.
Dziewczyna w ciszy obserwowała brata, krzywiąc nieco usta. Powoli przestawało jej się podobać to traktowanie. Coraz bardziej miała wrażenie, że bracia nie mówili jej wszystkiego, o czym rozmawiali między sobą, kiedy nie było jej w pobliżu.
– To naprawdę żadna strata – kontynuował Farmer, kąta oka zauważając niezadowolenie młodszej siostry. – Przecież szalików mamy od grona.
Bo zawsze mogę zabrać szalik któremuś z nieżyjących braci, dodał smętnie w myślach.
Kiedy skończył przygotowywać pochodnię dla siebie, wyciągnął oba kije w stronę Pracusia, kierując na niego owinięte szalem końce. Blondyn podłożył pod nie swój ogień i czekał, aż szalik zacznie płonąć.
– Te pochodnie nie starczą wam na długo – oświadczył. – Więc lepiej się pospieszmy. Starajcie się pozostawać wystarczająco blisko, aby w razie ugaszenia waszych pochodni dojrzeć światło ode mnie.
Wyższy Smerf kiwnął głową.
– Nie będziemy się rozdzielać – podkreślił stanowczo. – Po prostu poszerzymy sobie trochę pole widzenia, to wszystko.
Oczywiście sam w to nie wierzył. Wystarczy, że on albo Sasetka zobaczą coś ciekawego i od razu odejdą, aby się temu przyjrzeć.
– Przypominam, że szukamy dobrego miejsca na zamieszkanie w nim i ukrycie choćby części rzeczy, z których mamy zamiar korzystać. Miejsce musi więc być dość duże i zadaszone na tyle, aby śnieg go nie zasypał.
W ten sposób Trio ruszyło dalej, robiąc nieco większy odstęp między sobą, z Pracusiem pośrodku i na przedzie. Wiatr zdążył się uspokoić, jednak nie sprawiło to, że rodzeństwo przestało drżeć z zimna. Paradoksalnie zrobiło się jeszcze mroźniej. W końcu panowała noc.
Podczas gdy Sasetka zupełnie nie wiedziała, czemu szczegółowo powinna się przyglądać, Farmer trzymał się blisko jednego zbocza, mrużył oczy na ciemności położone pod nimi, zupełnie jakby spodziewał się ataku jakiegoś zwierzęcia.
Czas mijał nieubłaganie i chłopcy zaczęli się obawiać, że jeżeli nie zawrócą teraz, to niedługo się zgubią, a wtedy zrobi się dopiero bardzo niebezpiecznie. Co więcej, burczenie w brzuchu Sasetki stawało się coraz głośniejsze i choć rudowłosa ignorowała je dzielnie, trudno było go nie słyszeć na tym etapie.
W pewnym momencie rozdzielili się na tyle, że Pracuś miał problem z dostrzeżeniem dwóch mniejszych płomyków, które stopniowo gasły na mroźnym powietrzu. Farmer zniknął gdzieś za pagórkiem, w rowie, któremu tak bacznie się przyglądał. Ich siostra natomiast przepadła za pobliskim labiryntem krzewów. Blondyn jeszcze nie panikował, jednak jego nerwy były wystawiane na próbę.
Mimo to, póki nie słyszał krzyków czy innych niepokojących dźwięków, mogących świadczyć o kłopotach jego rodzeństwa, brnął dalej przez śnieg. Grunt stawał się coraz twardszy nocą, utrudniając podróż. Jednak Smerf szedł dalej, ze wzrokiem utkwionym w jednym miejscu. Właśnie znalazł coś, czemu warto było się przyjrzeć i żaden zlodowaciały śnieg nie mógł mu w tym przeszkodzić.
Stopniowo płomień jego pochodni zaczął rzucać światło na obiekt jego nagłego zainteresowania. To było drzewo, na pierwszy rzut nic specjalnego. Ale Pracuś nigdy nie poświęcał czasu na coś, co nie miało żadnego potencjału. Blondyn podszedł do drzewa, zauważając coraz więcej szczegółów. Był to potężny buk, do którego wnętrza prowadził niewielki otwór między zewnętrznymi częściami korzeni, wystarczająco duży, aby Smerf mógł dostać się do środka.
Z największą ostrożnością Pracuś wszedł do środka. Wewnątrz było nieco cieplej, choć powietrzu brakowało rześkości. Nie był to jednak duży minus. Blondyn uniósł pochodnię nad głową i otworzył usta ze zdumienia. To drzewo musiało przetrwać jakiś pożar! Było wypalone od środka! Co więcej, jeżeli wzrok go nie zawodził, u góry znajdowało się kilka otworów, zbyt małych, aby śnieg miał szansę wypełnić drzewo od środka, ale wystarczających, aby ewentualny dym z ogniska miał ujście z buku.
– Idealnie – westchnął Smerf, robiąc kółka wokół wnętrza drzewa.
Tymczasem prowizoryczne pochodnie Farmera i Sasetki wygasły.
– Na Zziębnięte Zięby! – pisnęła Sasetka, wyłaniając się spomiędzy krzewów. Rzuciła ostatnie spojrzenie na kij z resztkami spalonego szalika, marszcząc brwi, a po chwili wyrzuciła zużytą pochodnię w śnieg.
– Do Smerfa! – jęknął Farmer, niemalże jednocześnie ciskając kijem od pochodni w śnieg pod stopami. Szatyn rozejrzał się pospiesznie, po czym rozpoczął wspinaczkę z powrotem na szlak na oślep.
Sasetka rozejrzała się, a kiedy zorientowała się, że niewiele widziała, nie wstrzymywała się z paniką jak zrobił to Pracuś. Rozejrzała się znów, i znowu, i jeszcze raz, za każdym razem coraz bardziej nerwowo i nieskoordynowanie. Brak świateł oznaczał brak braci, brak braci oznaczał, że była sama. Była sama w ciemnościach i na mrozie. Nie miała prowiantu, światła, źródła ciepła. Nie wiedziała, w której części lasu się znajdowała oraz jak trafić z powrotem do wioski. Marne miała szanse sama się odnaleźć.
Farmer wspinał się, podążając za intuicją. Było tak ciemno, że ledwo odróżniał biały śnieg od wszystkiego innego, co nie było białe. To był jakiś obłęd! Wiedział, że tak będzie. Czuł, że i tak koniec końców się rozdzielą, a później będą z tego tylko problemy! I proszę!
– Farmer!
Głos Sasetki niósł się dość daleko. Dobrze, że wiatr ustał, inaczej nikt by jej nie usłyszał, ona sama miałaby kłopot z usłyszeniem siebie. Szatyn podążał za jej głosem, mając nadzieję, że ruda stała w jednym miejscu i rzeczywiście zbliżał się do niej, a nie do jakiegoś zwodniczego echa.
– Pracuś! – wrzasnęła dziewczyna, przykładając dłonie do kącików ust.
Kiedy Farmer wspiął się z powrotem na szlak, blade światło księżyca ułatwiło mu nieco odnalezienie siostry. Na jego szczęście ruda stała w jednym miejscu i tylko rozglądała się na boki, odwracając głowę w stronę każdego usłyszanego dźwięku. Tak była przejęta wszystkim dokoła, że nie dostrzegła szatyna, dopóki ten nie złapał jej za rękę. Wtedy pisnęła z przerażenia.
– Uspokój się, do Smerfa! – Farmer wykrzywił twarz i zacisnął zęby, opuszczając uszy.
– Na Straszliwe Sępy, to ty, Farmerze – westchnęła z ulgą Smerfka, kładąc wolną dłoń na klatce piersiowej. – Dlaczego się do mnie zakradasz?
– Nie zakradam się. – Chłopak uśmiechnął się lekko, jednak ten uśmiech szybko zniknął z jego twarzy i Smerf rozejrzał się pospiesznie. – Oj, trzeba się było nie rozdzielać – bąknął, stając na palcach, jakby to miało mu w czymś pomóc. – Pracusiu! – wydarł się prawie do ucha rudej.
Ta wyszarpała rękę z uścisku brata i zatkała oboje uszu, zamykając oczy. Przez chwilę Farmer nasłuchiwał, lecz nikt nie odpowiedział na jego wołanie. Chłopak chwycił Sasetkę za rękaw i pociągnął za sobą dalej wzdłuż szlaku. Bez światła las był o wiele straszniejszy. Drzewa i krzewy przybierały przerażające kształty, a odgłosy zwierząt zdawały się o wiele posępniejsze i złowrogie.
– Farmerze – powiedziała po chwili marszu Smerfka, zatrzymując szatyna. – Spójrz tam. – Wskazała palcem na jedno z drzew. Z jego wnętrza wydostawało się bardzo słabe pomarańczowe światło. To musiała być ich pochodnia!
Para Smerfów zmieniła kierunek, zbliżając się powoli do drzewa. Wtedy płomień pojawił się przed drzewem, a wraz z nim poszukiwany Pracuś. Na widok rodzeństwa wyszczerzył się, wyraźnie zadowolony. Farmer i Sasetka podbiegli do niego.
Nim Farmer zdążył zbesztać brata za nierozwagę, blondyn przekazał im dobre wieści.
– Chyba znalazłem odpowiednie miejsce na schronienie.
To skutecznie zamknęło buzię wyższemu Smerfowi.
Ze względu na trudne warunki trio spędziło noc w wypalonym buku. Chłopcy rozpalili na szybko ognisko, które wygasło po niecałych trzech godzinach, jednak skutecznie ogrzało wnętrze drzewa na tyle, aby noc w nim była znośna.
Chłopcy obudzili się wczesnym rankiem. Obaj spali po przeciwnych stronach ogniska. Farmer leżał całkowicie na ziemi, Pracuś opierał się plecami o ścianę. Obok niego spała skulona Sasetka, o której głowę on opierał swoją. Po przebudzeniu, bracia przyglądali się sobie przez chwilę w ciszy, nasłuchując jednocześnie, czy na zewnątrz było bezpiecznie.
– Myślę, że kryjówka zdała test – mruknął Farmer, zbierając się do pozycji siedzącej. Szatyn ziewnął, marszcząc czoło i nos, i potarł oczy pięściami.
– To dobra lokalizacja. – Pracuś kiwnął głową. – Nie jest aż tak daleko od wioski, jak może się nam teraz wydawać. Co więcej, jeżeli mój kompas w głowie mnie nie zawodzi, to drzewo znajduje się mniej więcej w połowie drogi od wioski do chaty Gargamela.
Na tę informację wyższy Smerf wytrzeszczył oczy na blondyna.
– Nie, nie, to właśnie bardzo dobrze! – uspokoił go chłopak. – Dzięki tej kryjówce będziemy mieć idealną bazę do obserwacji, czy ten stary czarownik nie knuje czegoś złego.
Farmer pokiwał z wolna głową, mrużąc oczy, jakby nie do końca wierzył w ten pomysł. Sam nie miał jednak lepszego na ten moment, a szkoda by było zaprzepaścić tak świetne miejsce na dom.
– Przydałoby się miejsce gdzieś niedaleko smerfojagód. – Szatyn rozmasował skronie, rozmyślając.
Tym razem Pracuś ziewnął przeciągle, zasłaniając jednak w porę usta dłonią. Ruch jednak wyrwał z sennych marzeń Sasetkę. Ruda jęknęła cicho, pocierając twarz o bok brata i kuląc się mocniej. Rozchyliła lekko powieki, wstawiając na twarz grymas.
– Dzień dobry – burknęła zaspanym tonem, krzywiąc mocniej twarz z każdym kolejnym ruchem Pracusia. Kto by się nie krzywił na wiercącą się poduszkę?
– Właśnie skończyliśmy omawiać dalszy plan działania – poinformował ją Farmer.
– Och. – Smerfka odsunęła się wreszcie od Pracusia. – I co robimy dalej?
– Potrzebujemy więcej kryjówek – sprostował blondyn. – W tym buku nie ukryjemy zbyt wiele, ale ubrania i część rzeczy kuchennych da radę na razie.
– Na razie?
– Kiedy już będziemy wiedzieli co i jak, zamierzam smerfnąć kilka modyfikacji do naszych kryjówek. Jakieś półki na ściany czy coś, aby nasze rzeczy nie zajmowały podłogi.
– Na Wesołe Wiewiórki, smerfny pomysł, Pracusiu!
– Nie ciesz się jeszcze – wtrącił Farmer. – Nadal przed nami mnóstwo roboty. Po pierwsze, potrzebujemy kryjówki blisko źródła pożywienia oraz jednej dużej kryjówki na większość rzeczy, z których nie będziemy korzystać na co dzień.
– Zdaje się, że na zewnątrz jest jasno i bezpiecznie.
Trio spojrzało na wyjście z buku. Do środka wpadało światło odbijanych w śniegu promieni słonecznych. Smerfy nie słyszały świstu wiatru, a to był dobry znak. Pogoda zapowiadała dobry dzień na dalsze poszukiwania.
Rodzeństwo szybko opuściły nową kryjówkę. Nie mieli nic do jedzenia, musieli wrócić do wioski. Po drodze chłopcy rozmawiali o potencjalnych miejscach, w których warto było szukać kryjówki. Sasetka w tym czasie rozglądała się za zwierzętami. Coś przecież musiało przeżyć przejście lodowca i nie mogły to być tylko duże zwierzęta typu jeleń.
Za dnia większość stworzeń chowała się przed ludźmi i innymi dziennymi żyjątkami. Nic więc dziwnego, że przez całą drogę ruda nie dostrzegła niczego.
Zaskakująco szybko znaleźli się z powrotem w wiosce, gdzie Farmer rozdzielił smerfojagody na głowę. Podczas gdy Pracuś i Sasetka zajęci byli jedzeniem, szatyn udał się na poszukiwania nowego szalika dla siebie. Koniecznie musiał być pomarańczowy, ponieważ tak sobie wymyślił. Nie przyjmował do wiadomości innego koloru szala. Toteż udał się do ruin domu Zgrywusa. Był to jeden z lepiej zachowanych domków, zapadła się tu tylko jedna niewielka część ściany, a dach przechylił się w stronę powstałej szczeliny, jednak nie spadł całkowicie i został dobrze zablokowany przez stojące części ściany.
Jego rodzeństwo jadło na otwartej przestrzeni, siedząc na ruinach. Sasetka wpatrywała się w Pracusia, który wodził wzrokiem dokoła, lecz nie skupiał się na niczym konkretnym. Skończył swoją porcję dużo szybciej od siostry i postawił miskę na jakimś wzniesieniu, zapewne przykrytym śniegiem murku. Chłopak podrapał się bezwiednie po policzku, rozdrapując przez przypadek świeżo zasklepioną ranę. Nie poczuł tego lub nie przejął się tym.
Natomiast Sasetka wytrzeszczyła oczy, przełykając głośno.
– Pracusiu. – Jej głos zwrócił jego uwagę. – Krwawisz. – Ruda wskazała dłonią na własny policzek.
Blondyn spojrzał na palce, którymi się podrapał. Przed śniadaniem zdjął rękawiczki, gdyż dziwnie się czuł jedząc w nich. Teraz na opuszkach i za paznokciami zasychała świeża krew. Smerf oblizał palce bez zastanowienia, marszcząc nos w lekkim obrzydzeniu przez metaliczny posmak w ustach. Nie zwracając uwagi na zszokowaną twarz siostry, sięgnął po odłamek jednego z lusterek Lalusia, który leżał przy jego nodze, i przejrzał się w nim. Syknął, obnażając zęby i schylił się, aby nabrać w wolną rękę trochę śniegu. Nie odrywając wzroku od odbicia, przetarł ranę śniegiem, zmywając krew.
– Nie chcesz tego czymś zakryć? – spytała Sasetka, skończywszy swoją porcję smerfojagód.
– Nie ma to głębszego sensu – mruknął Pracuś. – To tylko lekkie rozdrapanie. Zobacz, już nie krwawi. – Smerf nadstawił zraniony policzek w jej stronę.
Rzeczywiście, policzek nie krwawił. Sasetka przeniosła wzrok niżej, na strużkę krwi spływającą z ostrego kawałka lusterka i pokręciła smętnie głową. Jak w takich warunkach rany Pracusia miały się wygoić?
Tym razem blondyn sam zauważył krew, choć nie bez podpowiedzi w postaci spojrzenia rudej.
Kiedy Farmer wrócił, po krwi zostało tylko kilka czerwonych plam na śniegu wokół blondyna. Szatyn nie skomentował tego. Sasetka uśmiechnęła się na widok nowego szalika, ale szybko posmutniała. Wiedziała, że Farmer zabrał szalik jednemu ze zmarłych braci. Chłopak przysiadł się do niej i zabrał się za swoją porcję jagód.
– Jest takie miejsce – zaczął z wolna, grzebiąc ręką w misce, zupełnie jakby spodziewał się znaleźć jakiś skarb ukryty między czarnymi kulkami. – Kawałek drogi stąd, bliżej do niego jest od tego buku niż od wioski. Znajduje się na wzniesieniu, tam są krzaczki smerfojagód, otoczone dość gęsto drzewami. Gdzieś tam musi być dobre miejsce na kryjówkę.
Pracuś i Sasetka kiwnęli zgodnie głowami.
Zgodnie z planem, Smerfy wyruszyły, jak tylko Farmer skończył jeść. Szatyn prowadził, dobrze znał drogę. Pogoda dopisywała i chłopak miał nadzieję, że nie tylko pozwoli im to znaleźć kryjówkę w miejscu, ku któremu właśnie zmierzali. Idealny dzień byłby, gdyby zdołali odnaleźć duże miejsce na składowanie rzeczy, o którym wcześniej rozmawiał z Pracusiem.
Sasetka szła kawałek za Farmerem, trzymając go za rękę. Co prawda, trzymający się z tyłu Pracuś proponował jej swoją dłoń, ale z jakiegoś powodu rudowłosa odmówiła. Oczywiście natychmiast miała wyrzuty sumienia, widząc jak bardzo jej odmowa zasmuciła brata, mimo to nie zmieniła zdania. Odkąd tylko uciekli z chaty Gargamela i wrócili do wioski, w zachowaniu Pracusia było coś, co bardzo niepokoiło Smerfkę.
Mimo iż droga do przebycia była dłuższa niż droga do spalonego buku z poprzedniego dnia, dzięki sprzyjającym warunkom triu udało się dotrzeć do celu w o wiele krótszym czasie. Najpewniej pomogło też to, że wiedzieli dokąd i po co się wybierali.
Tak jak opisywał to Farmer, miejsce znajdowało się na dość wysokim wzniesieniu. Drzewa porastały tę część lasu gęściej, stanowiły więc idealną ochronę i barierę dla krzewów smerfojagód przed nadmiernymi opadami śniegu oraz potężnymi podmuchami wiatru, które mogłyby wyrwać taki mały krzaczek nawet z mocno zamarzniętej ziemi. W tym miejscu rosły cztery średniej ilości krzewy porośnięte smerfojagodami.
– I co myślisz? – spytał Farmer, gdy Smerfy wdrapały się na górkę. Szatyn złapał się pod boki i spojrzał na Pracusia, wyczekując jego odpowiedzi. Wyższy Smerf był nieco zdyszany.
Blondyn rozejrzał się po drzewach. Nie wszystkie miały wystarczająco grube pnie, aby nadawały się na mieszkanie. Część jednak miała potencjał. Smerf kiwnął lekko głową, wychodząc nieco naprzód.
– Może uda się coś tu znaleźć – stwierdził, zakładając ręce.
Na górkę wdrapała się zdyszana Sasetka. Dziewczyna dyszała tak głośno, że odgłos odbijał się echem między drzewami. Smerfka zgarbiła się, kładąc dłonie na kolanach i brała głębokie i łapczywe oddechy.
– Na Drepczące Słonie – sapnęła. – Jeżeli nic tu nie znajdziemy, to smerfnę z siebie i stanę obok.
– Świetnie, będzie więcej rąk do pomocy – odparł Pracuś, dokładnie oglądając każde drzewo.
Farmer parsknął śmiechem, choć rudej nie było do śmiechu.
– Uspokój się, Sasetko. Zobacz, jaką chmurę z oddechu zrobiłaś wokół siebie – powiedział, hamując dalszą chęć śmiechu.
Młodsza Smerfka naburmuszyła się, prychnęła i założyła ręce. Szybko jednak dołączyła do braci w poszukiwaniach. Smerfy obchodziły wokół każde drzewo, a chłopcy dodatkowo wdrapywali się na niektóre w poszukiwaniu wejścia do potencjalnej dziupli. Jednak mimo tak wielu różnych drzew, udało im się znaleźć jedynie dwie dziuple, zbyt małe i zbyt wysoko położone, aby były wygodnym i bezpiecznym miejscem.
Przeszukiwanie terenu wokół krzewów zajęło im ponad godzinę. Farmer był niepocieszony, a Pracuś i Sasetka sfrustrowani. Szatyn stanął pośrodku małej polanki i oparł ręce na biodrach, krzywiąc usta. Pracuś stał z założonymi rękami, oparty plecami o jedno z drzew i przygryzał dolną wargę. Sasetka usiadła przy jednym z krzaczków i zerwała z niego kilka jagód. Wyglądała na zmęczoną i znudzoną.
– Nie mogę uwierzyć, że niczego nie znaleźliśmy – westchnął wreszcie wyższy Smerf, wplatając palce we włosy pod czapką.
Pracuś kliknął językiem, odsuwając się od drzewa. Zmarnowali cenny czas, przychodząc tutaj.
– Jasny Smerf! – krzyknął zdenerwowany i uderzył dłonią o korę.
Ich siostra nie podzielała ich nastrojów, ale również była zawiedziona. Smerfojagody ciężko przechodziły jej przez przełyk i opadały ociężale do jej żołądka, nie poprawiając jej humoru.
Przez kilka minut nikt się nie odezwał.
Nad polanką przeleciało stadko sikorek, kierując się dalej, za pagórek. Farmer obserwował je do momentu, aż zniknęły za drzewami. Nagle wpadł mu do głowy pomysł. Wskazał kierunek ich lotu.
– Chodźmy tam – zawołał.
– Gdzie? – niemalże warknął Pracuś. – Jeszcze dalej? To nie ma sensu!
Sasetka spojrzała we wskazanym kierunku, marszcząc twarz. Nie miała ochoty wędrować jeszcze dalej od wioski. Z drugiej strony nie chciała, aby ta podróż poszła na marne. Smerfka westchnęła, zbierając się z ziemi i otrzepując spodnie ze śniegu.
– Zresztą – kontynuował Pracuś, rozkładając ręce, – nie mamy gwarancji, że dalej coś znajdziemy.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Idziemy.
Nie czekając na rodzeństwo, Farmer ruszył na północ. Sasetka kilkakrotnie przenosiła wzrok to na jednego brata, to na drugiego, ostatecznie podbiegła do Farmera. Pracuś patrzył na nich spod byka, ale również poszedł w ślady brata.
Za pagórkiem las znów się przerzedził. Smerfy rozglądały się uważnie, Farmer usiłował dostrzec sikorki lub jakieś inne ptaki. Stadko musiało polecieć dalej.
Albo ukryć się w jakiejś dziupli.
Pracuś i Sasetka mogli nie zrozumieć jego logiki, ale skoro ptaki mieszkające w dziuplach przyleciały w te strony, to bardzo prawdopodobnym było, że w tych drzewach gdzieś znajdowały się puste przestrzenie.
– Rozglądajcie się – nakazał cicho. – Zwracajcie szczególną uwagę na ptaki.
Sasetka podbiegła do ogromnego dębu o dość złożonej strukturze i potężnej koronie. Drzewo zdawało się bardzo pomarszczone, jego trzon był niezwykle gruby. Musiało mieć sporo lat. Smerfka przeszła je dokoła, przejeżdżając ręką po korze.
Farmer badał inne drzewo, również dość duże. To była wysoka topola, nie tak gruba i rozbudowana jak dąb Sasetki, ale robiła wystarczające wrażenie, aby była warta przeszukania.
Pracuś rozkopywał śnieg wokół jednej z sosen w poszukiwaniu ukrytego wejścia do jej wnętrza.
– Mam!
Chłopcy poderwali głowy na krzyk siostry. Farmer dobiegł do niej pierwszy. Smerfka stała przed szerokim, ale niskim wejściem do wnętrza dębu i czekała. Szatyn położył ręce na jej ramionach i przesunął ją lekko, chcąc jako pierwszy zbadać, czy teren był bezpieczny.
Dzięki licznym otworkom tu i ówdzie wnętrze nie było całkowicie pozbawione oświetlenia. Mimo grubego trzonu przestrzeń "pomieszczenia" była mniejsza niż w spalonym buku, jednak dąb posiadał bardzo ważną zaletę. Wszędzie w ścianach znajdowały się otworki i mini-pomieszczenia dzięki wewnętrznej sieci solidnych gałązek. Szatyn sprawdził ich wytrzymałość ciągnąc za niektóre i usiłując je złamać.
Kiedy Pracuś doszedł do dębu, Sasetka kopała od niechcenia śnieg, wyczekując jakiegoś znaku od Farmera. Blondyn wskazał palcem na wejście, a siostra pokiwała głową. Unosząc brew, chłopak podniósł wzrok na dąb.
– Pracusiu! Chodź tutaj! – krzyknął Farmer.
Blondyn posłusznie wszedł do wnętrza drzewa. Sasetka rozłożyła ręce z obrażoną miną, po czym wbiegła za bratem do środka. Trio rozglądało się z otwartymi ustami po pełnych szczelinek ścianach.
– I co? – Szatyn spojrzał z nieukrywaną dumą i wyższością na brata. – Jest potencjał?
Pracuś przewrócił oczami na widok tego spojrzenia, ale nie mógł zaprzeczyć, że udało im się znaleźć kryjówkę idealną. Co prawda, znajdowała się dobry kawałek za pagórkiem, ale nadal była bliżej tego miejsca niż spalony buk, a na tym zależało triu najbardziej.
– Czyli co? No co? – spytała niecierpliwym tonem Sasetka, podskakując.
Pracuś gwizdnął z podziwu.
– To chyba znaczy, że dobrze się spisałaś. – Farmer zmierzwił czapkę siostry z uśmiechem.
