Czarownica Zimy XII
Robb spędził kilka kolejnych dni albo samotnie albo na rozmowach ze swoimi Lordami, które odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Często dowódcy wysyłali swoich giermków z wiadomościami, które kruki Maestera Vymana przenosiły dalej.
Hermiona spędziła pierwszy dzień po ich nie do końca kłótni w swoim pokoju, na katalogowaniu tego co miała ze sobą. Na początku potrzebowała trochę czasu dla siebie. Kłótnia sprawiła, że zdała sobie sprawę, że musi przemyśleć pewne rzeczy.
Od przybycia do Westeros i poznania Robba, Hermiona czuła się jak intruz, ktoś z zewnątrz. W pewien sposób, się to nie zmieniło. Była nowoczesną kobietą z dwudziestego pierwszego wieku i wiele zachowań i zwyczajów Westeros i Armii Północy wciąż było jej obcych, tak samo jak jej zwyczaje kulturowe były im obce. Ledwo rozumiała ich hierarchię, bo choć Wielka Brytania miała Królową, to traktowano ją raczej jako pionka w rękach Izb Lordów i Gmin. I prawo do weta nic tu nie zmieniało.
Chwilami ciężko było jej się pogodzić z królewską pozycją Robba i jego absolutną władzą, szczególnie, że zaobserwowała, jak wygląda łańcuch dowodzenia w jego otoczeniu. Jego ojciec, Eddard Stark był powszechnie lubiany i często wspominano go z przywiązaniem i szacunkiem. Robb nie zdobył takiego samego respektu i choć wygrywał bitwy, nie był swoim ojcem. Obserwacja jak jego ludzie chodzili dookoła niego na palcach i stale sprawdzali swojego nowego Króla, uświadomiła Hermionie w jak niepewnej pozycji się znajdował. A zauważyła to dopiero po ich kłótni. Kwestionowanie jego autorytetu na oczach jego ludzi, mogło łatwo doprowadzić do jego śmierci.
Ale był jej przyjacielem. Podczas czterech miesięcy pobytu w Westeros, Hermiona poznała i polubiła Robba Starka. Był młody i brakowało mu doświadczenia w pewnych aspektach. Ale poza tym niesamowicie czarujący i słodki. Zdarzały się też momenty, gdy jego oczy robiły się zimne i surowe, a Hermiona przypominała sobie, że był młodym chłopakiem, który usłyszał o pojmaniu swojego ojca i w jego imieniu zgromadził armię. Ludzie poszli za nim dla człowieka, który przeprowadzał egzekucje z ramienia Północy i zabijał dla niej w bitwach.
Hermiona wiedziała, że dla Robba musiała to być gorzka pigułka do przełknięcia. Ale sama myśl, że jej przyjaciel mógłby zakwestionować jej umiejętności (po tym co zrobiła dla niego i jego ludzi!), zaraz po szyderczych oskarżeniach Czarnego Waldera Freya, sprawiła, że zrobiło jej się zimno. Naprawdę miał na jej temat tak niską opinię? Była jakimś symbolem, uroczą ozdóbką, którą armia Północy mogła paradować przed masami? "O, patrzcie, mamy czarownicę!"?
Te myśli, stworzyły fundament jej niepewności i zakończyły się emocjonalnym wybuchem. Była czarownicą i utknęła w świecie, którego nie rozumiała i nie chciała zrozumieć. Słuchanie jak Robb obraża jej talent i kompetencje (coś z czego zawsze czerpała dumę) bolało.
Bardzo bolało.
Pobiegła do swojego namiotu i poszukała ukojenia w świadomości, że walczyła w wojnie. I wygrała. Że walczyła za coś tak ważnego jak prawo do bycia uznaną za obywatelkę Świata Czarodziejów, mimo obraźliwego słowa wyciętego na jej ramieniu i rażących oskarżeń jakimi rzucali w jej stronę Czystokrwiści, którzy wciąż zastanawiali się czemu ktoś taki jak ona robić z magią rzeczy, o którym im się nie śniło. Potrzebowała czegoś co przypomniałoby jej idom/i... Harry'ego, Rona, Gwardię Dumbledore'a i Zakon Feniksa... ludzi, którzy ją znali i wiedzieli co potrafiła. I którzy powiedzieli "Jesteś straszna Hermiono, genialna, ale straszna" z przywiązaniem i czułością.
„Czy kiedyś uda mi się wrócić do domu?" Zastanowiła się, rozglądając się po namiocie i licznych księgach poskładanych na stertach. Wiele zawierało zupełnie niepotrzebne wiadomości. Czy była skazana na pozostanie w Westeros na całe lata, które spędzi na katalogowaniu tutejszej magii aż zbierze dość informacji, by spróbować stworzyć portal do swojego wszechświata? Czy w ogóle dałaby radę to zrobić? Musiałaby stworzyć nowy wzór na coś całkowicie nowego?
Do tego czasu miała przed sobą dwie opcje: pracować z Robbem i jego armią, przyłączyć się do nich. Albo pójść w swoją stronę i pieprzyć to wszystko.
Wybór nie był trudny. Nie po jej rozmowie z Robbem.
Od tego czasu się coś się między nimi zmieniło. Połączyło ich nowe zrozumienie. Szacunek, którego wcześniej nie było. I może... może Robba ta sytuacja też czegoś nauczyła, tak jak i ją.
W końcu podjęła decyzję.
A kiedy ona o czymś decydowała, zawsze kończyła rozpoczęty proces.
Obecnie, w popołudnie kilka dni po rozmowie z Robbem, Hermiona opuściła swoją komnatę i ruszyła na poszukiwanie Boltona.
„Mogłoby się wydawać, że łatwo go znaleźć. Przecież tylu ludzi nienawidzi człowieka z obdartym ze skóry człowiekiem w herbie i ma go zawsze na oku", pomyślała Hermiona. Zamiast tego nikt, kogo zapytała, począwszy od służącej do Lorda Rygera, nie był w stanie jej pomóc.
Wyszła sfrustrowana zza zakrętu i znalazła się w części zamku, której jeszcze nie znała. Stanęła na balkonie wychodzącym na duży wewnętrzny dziedziniec, o kilku zadaszonych niszach. Na środku znajdował się plac do ćwiczeń, na którym kilkoro gwardzistów Robba szykowało się do walki na miecze i sztylety. Na razie ostrożnie krążyli po placu, ale wyglądało na to, że będą walczyć każdy na każdego, a ostatni stojący (albo stojąca, bo w zmaganiach brała udział Dacey) wygra.
Hermiona oparła łokcie na balustradzie i pochyliła się do przodu, odnajdując dwójkę najlepiej sobie znanych wojowników: Torrhena i Dacey.
Torrhenowi pociemniała od potu koszula przylepiała się do ciała. On i jego brat Eddard kluczyli i przemykali obok siebie, czasem jeden górą, a drugi dołem w pięknym popisie współpracy przeciwko napastnikom. Ich praca nóg i to jak zadawali ciosy, przypominało Hermionie noc, gdy się poznali, kiedy walczyli z Jaimiem Lannisterem w Szepczącym Lesie. Musieli być uczeni razem i wiedzieli, że gdzie jeden okaże słabość, drugi wesprze go własną siłą.
Jako jedyna kobieta w grupie, Dacey mogła chcieć udowodnić swoją siłę. Robiła to już jednak wielokrotnie, walcząc u boku Robba i teraz używała dwóch krótkich mieczy gladius. Były dłuższe i szersze od sztyletów, zapewniając Dacey ochronę, wymuszając zachowanie większej odległość od przeciwnika niż gdyby wojowniczka używała sztyletu. Miały za to wagę miecza. Dacey machała nimi w szerokich łukach, a potem zadawała szybkie ciosy i uderzenia, ruszając nadgarstkiem całkiem jak motocyklista z lat pięćdziesiątych z rozkładanym nożem w dłoni.
Lucas Blackwood i Daryn Hornwood też używali broni dopasowanej do swoich preferencji. Ich miecze były krótsze niż dwuręczna broń Robba, czy słynny Lód jego ojca, ale prezentowały się imponująco. Dacey walczyła z oboma mężczyznami na raz, podczas gdy Torrhen i Eddard atakowali całą trójkę od tyłu, tworząc mieszające się splątane poziomy: Dacey, potem Lucas i Daryn, a potem Torrhena i Eddard.
Dziedziniec wypełniały okrzyki i stękania gwardzistów, a także szczęk i dzwonienie stali o stal. Metal uderzający o metal krzesał iskry i Hermiona raz po raz z całych sił starała się tłumić grymas, gdy komuś udało się uderzyć celnie. Nie używali stępionej broni, bo nie ćwiczyli dla zabawy tylko szykowali się do wojny.
Dookoła zebrał się tłum, składający się głównie z giermków i nielicznych Lordów, którzy patrzyli na zmagania młodych wojowników. W końcu co ludzie bronili ich Króla. Ostatecznie Dacey udało się wsunąć czubek miecza pod rękojeść Daryna, zahaczając o jego broń i wyrywając mu ją z dłoni. Daryn zaklął głośno i zawołał:
- Beze mnie!
Pozostali natychmiast zajęli jego miejsce, a on sam opuścił środek placu i zajął miejsce na obrzeżu, opierając się o drewniany płot, który oddzielał ćwiczących od gapiów.
Torrhen i Eddard zmienili taktykę i jednocześnie rzucili się na Lucasa, który się skrzywił. Zaraz potem dołączyła do nich Dacey i we trójkę utworzyli trójkąt dookoła ciemnowłosego młodzieńca. Sparował, ale musiał przejść w defensywę. Miał problem z pracą nóg i ostatecznie znalazł się tuż przy płocie. Gdy cztery różne ostrza zamarły tuż przy jego szyi, on też zawołał:
- Beze mnie!
Nastąpiła chwilowa przerwa, którą Dacey wykorzystała by przemknąć na przeciwną stronę placu, a Torrhen i Eddard na wychylenie podanych przez służących napitków. Hermiona uśmiechnęła się szeroko na ten widok, bo sytuacja przypomniała jej moment, gdy bokserzy wracają do swoich narożników, a ich trenerzy wachlują ich lub próbują ich zmotywować.
Torrhen odrzucił głowę do tyłu i wychylił zawartość pucharu do gardła tak szybko, że płyn wylał mu się na brodę i na mokrą koszulę. Skończywszy stał akurat tak, że dostrzegł patrzącą z balkonu Hermionę. Ich pojrzenia się spotkały i Torrhen uśmiechnął się i zamachał.
Hermiona prychnęła krótkim śmiechem i odmachała.
- Lady Hermiono! - zawołał z szerokim uśmiechem, a jego głos poniósł się po dziedzińcu. - Może do nas dołączysz? Chętnie zobaczyłbym jak twoja magia sprawdzi się przeciwko naszym mieczom!
Natychmiast wszystkie spojrzenia zwróciły się na Hermionę.
Jej uśmiech bardzo szybko zniknął.
„Wal. Się" próbowała bezgłośnie przekazać Torrhenowi, używając do tego wściekłego spojrzenia. Musiał zrozumieć, bo on też przestał się uśmiechać.
Inni dołączyli do jego próśb i Hermiona westchnęła. Nie tylko coraz trudniej było jej ukryć swoje zdolności (nie to, żeby bardzo się starała), ale też nie chciała chwalić się na prawo i lewo, ile potrafiła.
Hermiona niechętnie obróciła się na pięcie i aportowała na dół, koło Torrhena. Eddard i Dacey podskoczyli z zaskoczenia, a kilku gapiów krzyknęło, ale jej ochroniarz/przyjaciel tylko się uśmiechnął.
- Czy to znaczy, że do nas dołączysz, Lady Hermiono?
„A niech go" pomyślała Hermiona, patrząc na wysokiego Karstarka. Jego oczy tak lśniły z rozbawieniem, że Dumbledore popłakałby się z zazdrości. Westchnęła.
- Na to wygląda.
Hermiona zatoczyła koła ramionami i usłyszała kilka pyknięć, a potem wycofała się, aż objęła wzrokiem obu braci Karstark i Dacey. Trzepnęła nadgarstkiem, a jej różdżka wysunęła się z wiecznie obecnego pokrowca i znalazła się w jej dłoni. Widzowie ucichli raptownie.
Hermiona obróciła się powoli, stając lewym bokiem do przeciwników i uniosła różdżkę na wysokość biodra, chowając ją za swoim ciałem.
Dacey zakręciła mieczami. Stanowiła duży i prostokątny cel, chyba największy na placu. Torrhen i Eddard zaczęli kluczyć dookoła siebie, raz jeden brat był na czele, by zaraz potem zmienić się z drugim. Poruszali się niczym węże, mijając się raz po raz i cały czas pozostając w ruchu. Ich spojrzenia błądziły od jednej kobiety, do drugiej.
- Nie obrazisz się za bardzo, jak cię pokonamy, prawda, Lady Hermiono? - spytał uprzejmie Eddard.
- Co proszę? - brwi Hermiony uniosły się raptownie.
W odróżnieniu od swojego brata, Eddard miał ciemnobrązowe, potargane włosy, średniej długości. Jasnowłosy i krótkowłosy Torrhen stanowił jego przeciwieństwo. Łączyły ich jednak kwadratowe szczęki, wysokie czoła, małe, wąskie oczy i krzaczaste brwi. Torrhen był zbudowany jak żołnierze w świecie Hermiony. Eddard miał za to masę wojownika, szerokie ramiona i przypominającą beczkę pierś. Torrhen musiał wdać się w matkę, był bowiem drobniejszy (choć niewiele) od swego młodszego brata. Oprócz nich, Lord Karstark miał jeszcze jednego syna, Harriona, który jak wiedziała czarownica został pojmany przed jej przybyciem do Westeros i przebywał w niewoli u Lannisterów.
Eddard uśmiechnął się tak dziarsko jak to potrafił tylko ktoś kogoś komu ciążyły obowiązki dziedzica.
- Edd - ostrzegł Torrhen, zatrzymując się za młodszym bratem. - Może lepiej nie...
- Może lepiej nie, co? - Eddard wyszczerzył zęby.
Hermiona zacisnęła wargi i celowo obróciła się do Dacey, ignorując braci i zmartwioną minę Torrhena.
- Hej, Dace. Co powiesz? Dziewczyny razem?
Mimo dziwnego sformułowania, Dacey zrozumiała o co chodziło. Przytaknęła.
- Jak najbardziej.
Hermiona przysunęła się do przyjaciółki, a całą grupę ogarnęła pełna wyczekiwania cisza. A potem...
Eddard rzucił się do przodu. Torrhen był tylko kawałek za nim. Dacey spotkała się z nimi bezpośrednio, jednym gladiusem blokując padające z góry cięcie Eddarda, a drugim zasłaniając się przed nadlatującym z boku mieczem Torrhena. Hermiona postąpiła na przód i machnęła różdżką, zamieniając twardą, zbitą ziemię pod stopami Eddarda, w ruchome piaski.
Młodzieniec potknął się i spojrzał w dół na swoje skórzane buty, wciągane właśnie przez błotnisty grunt. Zachwiał się.
Dacey parsknęła głośnym, szyderczym śmiechem i Eddard pospiesznie podniósł miecz, by zablokować jej gladius. Jednakże długi miecz ledwo sięgał poza wzburzoną ziemię, którą Hermiona ponuro przetransmutowała do stanu początkowego.
- Kurwa! - wrzasnął Edd, szarpiąc się, by wyciągnąć stopę i jednocześnie gnąc się w imponującym mostku, by uniknąć podwójnych ostrzy Dacey.
Torrhen potrząsnął głową i zasłonił brata własną piersią, pospiesznie parując rytmiczne uderzenia Dacey. Raz przesuwał się krok do przodu, raz się cofał, a cały czas rozglądał się dookoła. Hermiona przez większość czasu mogła stać z boku, nie niepokojona przez nikogo.
W końcu oszołomiła Edda, który padł na ziemię, twarzą w dół.
- Edd! - jęknął Torrhen, pospiesznie odskakując z zasięgu Dacey i zostawiając nieprzytomnego brata zupełnie bez obrony.
Kobieta uśmiechnęła się i pomknęła za starszym Karstarkiem. Hermiona ruszyła w drugą stronę i wkrótce dwie panie otaczały już Torrhena, który trzymał obiema rękami miecz przed sobą i śledził je wzrokiem, kiedy tylko było to możliwe.
Dacey poruszyła się błyskawicznie i Torrhen machnął mieczem do góry i za plecy, by zablokować cięcie w plecy. Hermiona wykorzystała tę szansę, by wysunąć się przed niego, gdzie nic nie broniło jego przodu i wycelować w niego różdżkę.
- Dręt...
Torrhen szeroko otworzył oczy i padł na ziemię wyrzucając nogę do tyłu i powalając Dacey z głośnych 'uf'. Odtoczył się natychmiast, a Hermiona odskoczyła poza zasięg jego nóg. Dacey jęknęła i przekręciła się z boku na plecy, by zaraz się podnieść, ale Torrhen był już daleko.
- Ufasz mi? - mruknęła Hermiona do Dacey, podczas gdy otaczający je tłum gwizdał i wył.
- Chyba tak - odparła kobieta, nie spuszczając wzroku z Torrhena, który przyglądał im się ostrożnie.
- Zaatakuj go z góry, a ja załatwię go, gdy skupi się na tobie - powiedziała Hermiona. - Ale to musi być widowiskowe. Dasz radę na niego skoczyć?
- Skoczyć na niego? - niedowierzanie w głosie Dacey odbiło się też w jej szeroko otwartych oczach. A potem zniknęło. - Skoczyć na niego. Och. Och.
Raptownie zwróciła głowę z powrotem w stronę przeciwnika, a Torrhen w odpowiedzi zgrzytnął zębami. Dacey przytaknęła i mruknęła.
- Jak tylko będziesz gotowa, Lady Hermiono.
- Gotowa - odmruknęła Hermiona, a Dacey już pędziła go przodu, z jednym gladiusem wzdłuż ciała i drugim przed sobą. Torrhen przygotował się, unosząc miecz niczym kij do baseballa, ale Dacey zmieniła kierunek i zamiast prosto na niego, gnała teraz w bok, by odbić się od płotu i skoczyć na niego, niczym specjalista od parkuru.
- Wingardium Leviosa! - wrzasnęła Hermiona, kierując różdżkę na Dacey. Zaklęcie trafiło w kobietę i pozwoliło jej wznieść się wyżej niż to fizycznie możliwe. Hermiona machnęła różdżką do przodu i cisnęła Dacey w Torrhena niczym pocisk.
Tłum zawył z aprobatą, a Torrhen zaklął głośno i zablokował tnący z góry gladius Dacey. Ale skupiwszy się na kobiecie pędzącej na niego z góry, odsłonił swój przód i to co znajdowało się bliżej ziemi. Hermiona pospiesznie zakończyła zaklęcie rzucone na Dacey i wycelowała różdżkę w mężczyznę. Patrzyła beznamiętnie jak jasnoniebieskie światło uderza Torrhena, który pada oszołomiony na ziemię.
Dacey wylądowała ciężko i przetoczyła się przez ramię, by zatrzymać się na kolanach i wstać płynnym ruchem z mieczami wyciągniętymi za sobą. Odrzuciła włosy i zerknęła przez ramię.
- Wygrałyśmy? - zawołała, a hałaśliwy tłum giermków, służących i Lordów cieszył się i gwizdał.
- Tak mi się wydaje! - Hermiona uśmiechnęła się szeroko, chowając różdżkę do pokrowca. Otrzepała dłonie o uda, a potem spokojnie podeszła do Torrhena, który leżał bliżej niej niż Eddard. Dotknęła palcem jego czoła i mruknęła „Enerverate", a mężczyzna zamrugał i zachłysnął się powietrzem.
- Co to było?! - zdumiał się, obracając się do Hermiony, która uśmiechnęła się szelmowsko. - Nie, naprawdę, Lady Hermiono... co to było? Coś niesamowitego!
Hermiona wzruszyła ramionami i podeszła do Eddarda, powtarzając proces. Przebudził się z sapnięciem. Wsparł się na łokciach i podniósł na kolana, zwieszając głowę.
- Jak to się stało? - jęknął młodszy Karstark.
Torrhen podszedł do brata na uginających się nogach i klepnął go w ramię.
- Mówiłem ci że nie wolno nie doceniać Lady Hermiony! A Dacey też poczyniła postępy z tymi ostrzami. - starszy Karstark obrócił się do Hermiony i zmrużył oczy. - Ale nie myśl sobie, że nie poproszę o podobną demonstrację tego manewru, Lady Hermiono.
- Oczywiście. - Hermiona przytaknęła potulnie. W końcu Robb uczynił Torrhena jej strażnikiem i jeśli mieli razem walczyć, powinni wiedzieć co potrafi to drugie.
- Lady Hermiono! - zawołano i Hermiona obróciła się, by zobaczyć Greatjona opierającego się o płot z szerokim uśmiechem. - Przepraszam, że przerywam tak ekscytujące zmagania, ale Jego Wysokość prosi cię, pani i Lorda Boltona do komnaty wojennej.
Dziewczyna westchnęła.
- Obowiązki wzywają.
- W takim wypadku, zobaczymy się później, Lady Hermiono - oznajmił Torrhen, a na jego spoconej twarzy pojawił się radosny uśmiech. - Poćwiczymy to razem. - spojrzał na Eddarda, który wciąż tkwił w błocie i zawołał, marszcząc brwi: - Czy ktoś ma może łopatę?
Hermiona pomachała mu i poszła za Greatjonem, a gdy przedostawała się przez tłum, wielu mamrotało pochwały, pozostając pod wrażeniem jej umiejętności. Padały słowa takie jak "niesamowite!" czy "wspaniałe!". Kilku młodych giermków zarumieniło się wściekle, gdy uśmiechnęła się do nich po drodze, a Greatjon zachichotał na ten widok.
W końcu znaleźli się w sercu Riverrun i Hermiona razem ze swoim przewodnikiem wkroczyli komnacie wojennej. W środku płonął na palenisku wesoły ogień. Robb siedział u szczytu stoły i rozmawiał z Lordem Boltonem, zajmującym miejsce po jego lewicy. Greatjon usiadł tam gdzie zawsze, dołączając tym samym do innych Lordów obecnych na sali i Lady Maege Mormont. Miejsce obok Robba stało puste i Hermiona przyjęła to za znak, że czekało na nią.
Gdy usiadła, Robb skinął jej głową. Jego niebieskie oczy były jasne i czyste jak niebo w ciepły, słoneczny dzień.
- Teraz, gdy się już zgromadziliśmy, możemy zaczynać. Pierwszy temat to Harrenhal.
W komnacie panowało napięcie i kilkoro ludzi poruszyło się na swoich miejscach.
- Lady Hermiona i Lord Bolton przeprowadzą tę operację wspólnie - ciągnął Robb surowo i nie pozostawiając miejsca na dyskusję. - Wyruszą jutro i skierują się tam, gdzie obecnie stacjonują oddziały Lorda Boltona. Stamtąd rozpoczną atak na Harrenhal i ponieważ to przede wszystkim misja ratunkowa, przywiozą z powrotem moją siostrę Aryę.
- Jak szybko mamy się z tym uporać? - spytała Hermiona, marszcząc brwi. Jej palce wybijały rytm na stole.
- Tak szybko jak to możliwe. Tylko bezpiecznie - odparł Robb, a kąciki jego ust uciekły w dół, gdy na nią spojrzał. - Wiem, że istnieje spora szansa, że coś pójdzie nie po naszej myśli, ale mam nadzieję, że dasz radę się... aportować albo... użyć jednego z tych... umm, Świstoklików… żeby przebyć drogę z Riverrun do obozu i skrócić czas podróży.
Hermiona przytaknęła w zamyśleniu, bezróżdżkowo i niewerbalnie przywołując mapę Dorzecza ze stołu w dalekim kącie pokoju, na który leżała wśród sobie podobnych. Większości z nich używała wcześniej, próbując odkryć, gdzie zmierza Jaime Lannister.
Mapa śmignęła przez powietrze, prawie dekapitując Greatjona i trafiła prosto w ręce Hermiony, która rozwinęła ją i wstała, pochylając się nad stołem.
- Lordzie Bolton, gdzie teraz znajduje się obóz?
- Dziesięć lig od Harrenhal - odparł mężczyzna pewnie. – Mam tam prawie dziesięć tysięcy ludzi.
- Chyba nie będziemy potrzebować aż tylu - powiedziała Hermiona.
- A czemu nie? - zaprotestował Lord Glover, mrużąc oczy. - Harrenhal to forteca. Targaryenowie zdobyli ją tylko dzięki swoim smokom. Co ty zrobisz?
Hermiona łypnęła na niego spod brwi, które rzuciły cień na jej oczy i sprawiły, że wydała się groźna, gdy oznajmiła arogancko:
- Coś wymyślę.
Potem zerknęła na Boltona, który przytaknął ledwo zauważalnie, natychmiast rozumiejąc, że nie chciała nic mówić.
Lord Glover rzucił jej suche spojrzenie, które jasno mówiło co myślał o jej arogancji. Hermiona nie kłopotała się odpowiedzią ani na słowa, ani na spojrzenie.
Spotkanie trwało jeszcze jakąś godzinę, aż przyszedł dobry czas na przerwę. W końcu potworzyły się grupki i Lordowie rozeszli się na wszystkie strony. Hermiona wstała powoli i przeciągnęła się. Siedzący obok Robb zerknął na nią i dziewczyna ukryła uśmiech, pod pozorem obrócenia głowy. Chciał z nią porozmawiać, ale nie wiedział, jak zacząć.
- Porozmawiamy? - zaproponowała, upewniając się, że młody król nie dostrzeże jej uśmiechu. - Powinnam pójść do siebie i zacząć się szykować.
- Tak, oczywiście - zgodził się Robb i zaproponował jej swoje ramię.
Hermiona przyjęła je i wolno powędrowali korytarzami Riverrun.
- Jeśli mogę spytać - odezwała się ostrożnie Hermiona. - Co się stało z twoją matką?
Robb westchnął ciężko.
- Została zamknięta w swoich komnatach. Pod strażą. - wyjaśnił cicho. - Jeśli nie przebywa tam, spędza czas u boku mego dziada, gdyż jego stan coraz bardziej się pogarsza.
Hermiona natychmiast zrozumiała, gdzie leżał problem.
- Jeszcze nie zdecydowałeś co robić.
- Nie - potwierdził Robb. - Szczerze powiedziawszy pojawiło się... zbyt wiele niepasujących do siebie elementów. Wiem, że w obliczu tego co zrobiła nie wolno mi dopuścić serca do głosu... ale to moja matka. Jednakże nie zachowała się jak ktoś o zdrowych zmysłach. Razem z wieloma Lordami z Północy i Lady Mormont, którzy znali moich rodziców lepiej niż ja, musiałem podjąć się nieprzyjemnego obowiązku przyjrzenia się wcześniejszym decyzjom mojej matki - skrzywił się. - Rezultaty... nie są zbyt dobre.
- Och?
- Stanowczo za szybko wyciąga pochopne wnioski, a potem trzyma się ich uparcie, bez względu na informacje, które powinny sprawić, że spojrzy na sprawę z innej perspektywy. - wyjaśnił Robb. - Nawet plan mojego małżeństwa z panną z Freyów był krótkowzroczny i przynosił korzyści tylko jednej stronie.
Hermiona zmarszczyła nos.
- Wystarczy tego tematu - powiedział Robb, obracając odrobinę głowę, by na nią spojrzeć. - Chciałem cię o coś poprosić.
Zamiast wspiąć się na górujące nad nimi schody, poprowadził ją w bok i pod łukiem, za którym znajdował się niewielki dziedziniec z widokiem na Trident i góry. Tam, pomiędzy rosnącymi w donicach drzewami i pnącymi się krzewami róż, stała niska, kamienna ławka.
Usiedli.
- Twoje Świstokliki - zaczął Robb. - Czy wymagają, żebyś była w pobliżu, by je aktywować?
Hermiona potrząsnęła głową.
- Nie. Mogą zostać zaczarowane z hasłem czy słowem kluczowym, na dźwięk, którego się aktywują. - urwała i zmrużyła oczy. - A co?
Robb poruszył się.
- Cóż... jeśli rozkażę kowalom przygotować zapinki z naszymi herbami... czy dałabyś radę zrobić z nich Świstokliki? Takie na hasło?
- ... w razie gdyby coś gdzieś poszło nie tak? - spytała Hermiona cicho i łagodnie.
Robb przytaknął w milczeniu.
Hermiona odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo. Jasny błękit wczesnego popołudnia zaczynał się właśnie przeradzać w ciemniejszy odcień fioletu, wraz z nadciągającym zmierzchem.
- Wydaje mi się, że dam radę, ale nie chcę zaczarowywać dużej ilości na raz. Tutaj magia działa inaczej niż w moim świecie, Robb. A rzucanie tych zaklęć ochronnych na Raventree Hall i Kamienny Płot nieźle mnie skołowało.
Zerknęła na niego i zobaczyła jak z rozbawieniem powtarza bezgłośnie 'nieźle mnie skołowało'. Dostrzegł jej wzrok i zaśmiał się.
- Przepraszam. Nie śmieję się z ciebie, Lady Hermiono.
- Acha.
Wyszczerzył zęby.
- Zastanawiałem się… jest kilka miejsc, w które mogłyby nas zabrać Świstokliki - ciągnął, nie przestając się uśmiechać. - Może jak już zdobędziemy Harrenhal, moglibyśmy sprawdzić kilka z nich?
„Sami, Wasza Wysokość?" pomyślała Hermiona, unosząc brwi.
- Pewnie.
Wstali i ruszyli dalej, tym razem w stronę komnaty, w której mieszkała Hermiona. Robb zatrzymał się przy drzwiach i pochylił w jej stronę (tylko odrobinę). Nic jednak nie powiedział i tylko westchnął cicho.
Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, by ucałować ją delikatnie.
- Do zobaczenia później, Lady Hermiono.
- Do zobaczenia później, Robbie - odparła cicho, patrząc jak wysoki, rudowłosy Król znika za zakrętem, a w jej żołądku coś trzepotało się dziwnie.
Następnego dnia Hermiona stała razem z Boltonem na dziedzińcu, który znała już za dobrze. Ponieważ tego poranka panował chłód, zamiast założyć po prostu dżinsy i sweter, zdecydowała się na sięgające pół łydki zimowe buty, dwie warstwy kardiganów i dopasowaną czarną kurtkę z szalikiem na dodatek. Włosy związała w kucyk, ale kilka kosmyków już się z niego wymknęło i teraz spływały jej dookoła czoła i po karku.
Stojący obok Torrhen sprawdzał pochwę od miecza, a także kieszenie i sakiewki. Po drugiej stronie Hermiony znajdował się Bolton, który w swym bezruchu przypominał skałę, o którą rozbijały się fale porannego rozgardiaszu.
- Macie wszystko co potrzeba? - zawołał Robb, zmierzając do nich od strony zamku.
Usta Hermiony drgnęły. „Cóż za zamiana ról! Poprzednim razem to mnie zostawiano."
- Chyba tak. Poza tym mogę łatwo tu wrócić na chwilkę.
Robb skinął głową, zerkając najpierw na Boltona, który nisko skłonił przed nim głowę, a potem na Torrhena, który złożył mu pokłon.
- Uważaj na siebie. - powiedział ostatecznie młody król. Na zimnie jego oddech zamieniał się w białą chmurkę, gdy tylko opuszczał usta.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
- A jaka w tym zabawa?
Usta Robba otworzyły się szeroko, a on sam zaśmiał się ze zdumieniem. Jednocześnie Hermiona wyciągnęła ręce, by dotknąć Boltona i Torrhena, obróciła się na pięcie i zniknęła z pyknięciem.
Pojawili się na wschodzie, ukryci za linią drzew, o której Bolton wiedział i którą pokazał Hermionie poprzez legilimencję. W dole zbocza na opustoszałej równinie otoczonej skałami i stratowaną trawą, rozciągał się obóz Boltona. Powiewały nad nim liczne proporce z obdartym ze skóry człowiekiem. Obrócona do góry nogami ukrzyżowana postać na czarnym tle zapadała w pamięć tak samo jak Wesoły Roger w świecie Hermiony.
Zauważono, że się pojawili i w ich stronę szybko wyruszył niewielki oddział. Konni musieli kluczyć między skałami, a konie uważnie stawiały kopyta na luźnym żwirze i kamieniach.
„Pięknie tu" zauważyła Hermiona. Ziemie na wschodzi przypominały jej północną Szkocję z jej zielonymi wzgórzami przechodzącymi w poszarpane brązowe wzniesienia naszpikowane szarymi skałami, tylko po to by utrudniać chodzenie. Niebo było szare, a w powietrzu unosiła się zapowiedź zimnego deszczu. Z dalekiego wschodu nadciągały czarne chmury.
Niedaleko wznosiło się Harrenhal. Ogromna, czarna ruina niegdyś majestatycznego zamku. Ostało się jeszcze kilka wież, ale wiele z nich nie miało dachów i nawet ze swojego miejsca Hermiona widziała mech wyrastający ze szczelin, nie mówiąc już o dziurach ziejących w murach i ścianach, gdzie roślinność próbowała odzyskać to co jej się należało. Obnażone, na wpół przegniłe czy nawet zwalone bale drewna krzyżowały się w odsłoniętych komnatach. I choć na pozostałych drzewcach łopotały lwy Lannisterów, zamek wyglądał żałośnie.
W końcu zatrzymało się przed nimi kilka koni prowadzonych przez olbrzyma na wojennym wierzchowcu.
- Vorgas - powiedział cicho Bolton, kiwając swojemu człowiekowi głową.
- Lordzie Bolton - powitał go mężczyzna głęboki głosem o ciężkim akcencie. - Czekamy na twoje rozkazy.
- Świetnie - odparł Bolton i zwrócił się do Hermiony i Torrhena. – Zapraszam.
Niedługo potem Hermiona siedziała za Torrhenem na zapasowym koniu i wszyscy jechali za Boltonem do obozu. W powietrzu unosiło się coś niepokojącego i Hermiona przytuliła się do Torrhena, mocniej obejmując go w pasie i rozglądając się po żołnierzach, którym dowodził Bolton.
Wielu nosiło czerń, czerwień i biel, kolory rodu, któremu służyli, ale inni odziewali się w proste skórzane zbroje i kolczugi. Ale mimo różnic w ubiorze, w oczach wszystkich lśnił taki sam głód i okrucieństwo. Hermiona zadrżała, Torrhen poklepał ją wolną ręką po dłoni, którą go obejmowała. A potem przełożył rękę na rękojeść miecza na w razie czego.
„On też im nie ufa" pomyślała Hermiona, czując pod policzkiem jak jego mięśnie poruszają się ledwo zauważalnie. Siedział sztywno. „Dobrze."
W końcu dotarli do namiotu dowodzenia. Bolton lekko zsiadł z konia i odwrócił się, by pomóc Hermionie, która z ociąganiem przyjęła jego dłoń. Gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, Bolton znów się odwrócił i już prowadził ją do namiotu, a Torrhen pospiesznie szedł za nimi. Gdy tylko ludzie Boltona odsłonili klapy namiotu, ich Lord zaczął wykrzykiwać rozkazy. Na tyle na ile tak cichy człowiek potrafił krzyczeć. Ale w jego głosie brzmiała stal, gdy powiedział:
- Ilu nas jest?
- Mniej więcej dziesięć tysięcy, mój panie - odparł jeden z ludzi w namiocie. Wszyscy z szacunkiem stali przy stole. Było ich tam w sumie czterech, wszyscy ubrani w gotowane skóry i futra.
- Ilu jest w Harrenhal? - Bolton zajął miejsce u szczytu stołu, a Hermiona cicho wsunęła się na puste miejsce między dwoma mężczyznami olbrzymiej postury. Obaj rzucili jej gniewne spojrzenia. Bolton to zauważył i warknął. - Lady Hermiona to bliska przyjaciółka i powierniczka naszego Króla. Co więcej ufam jej całkowicie. Będziecie traktować ją z szacunkiem.
Mężczyźni natychmiast okazali skruchę i choć wciąż dziwnie na nią patrzyli, jak jeden mąż skłonili głowy.
- Ilość żołnierzy w Harrenhal zmienia się każdego dnia. - odezwał się jeden z nich. - Wciąż jedni wyjeżdżają, a przyjeżdżają inni.
- Skąd i dokąd? - spytała Hermiona, rozglądając się.
Vorgas, zastępca Boltona, wzruszył ramionami.
- Głownie przeczesują okolicę w poszukiwaniu ludzi, którzy ukrywają się po wioskach. Tych, których jeszcze nie spalili. Potem przyprowadzają ich do Harrenhal.
- To ogromny zamek - dodał ten, który odpowiedział na pytanie o liczebności. - Pewnie wykorzystują ich jako niewolników. Żeby wszystko działało, to znaczy.
Nie musiał dodawać do czego jeszcze. Hermiona zacisnęła wargi.
- Ale szacujemy setki - ciągnął Vorgas, widząc minę Hermiony. - Pięć, może trochę więcej. To baza wypadowa, ale nie mają dostępu do jedzenia i stali, by utrzymać pełny garnizon. Nie mają też gdzie posłać po posiłki, które mogłyby pomóc im odzyskać Harrenhal, gdyby je stracili.
- A przynajmniej nie odkąd Młody Wilk rozgromił armie starego Lwa w Krainach zachodu. - zaśmiał się chrapliwie ostatni z mężczyzn.
- Nic nam to nie da, póki nie będziemy mieć dostępu do dokładniejszych liczb - westchnęła Hermiona. - Robb chce żebyśmy całkowicie zniszczyli Harrenhal, ale dopiero, gdy uratujemy Aryę. Czy ktoś wie jak ona wygląda?
Powitały ją pozbawione zrozumienia miny. "Kurwa" pomyślała markotnie Hermiona, marszcząc brwi.
- Jeśli najpierw mamy przeprowadzić misję ratunkową - zaczął cicho, acz stanowczo, Bolton. - To zanim spróbujemy zniszczyć zamek, będziemy musieli najpierw uratować wszystkich więźniów.
- To nie będzie próba - odparła Hermiona. - Już mam kilka pomysłów jak to wszystko wysadzić. Albo... cóż, przynajmniej upewnić się, że nikomu się już nie przysłuży, może z wyjątkiem podróżnych. - rozejrzała się. - Po pierwsze powinniśmy wymyślić plan dostania się do Harrenhal.
- Zgoda - Vorgas założył ramiona na piersi. - Zobaczą nas, jeśli spróbujemy zakraść się do środka. Nie damy rady też wspiąć się na mury. Kiedyś to była niezdobyta forteca.
- Mogłabyś zrobić to co w Kamiennym Płocie? - Torrhen odezwał się po raz pierwszy. Stał tuż obok Hermiony.
Zerknęła na niego i potrząsnęła głową.
- Z tego co widzę ten zamek to jakiś potwór. Za dużo zakamarków, w których moglibyśmy się zgubić... nie - westchnęła, zdając sobie sprawę co trzeba będzie zrobić i wiedząc już, że Torrhen i pozostali zaprotestują. - Będziemy musieli dostać się do środka tak samo jak wszyscy inni.
Zapadła cisza, a potem jak przewidziała, Torrhen wycedził.
- Co?
- Mówisz pani o dostaniu się w niewolę - powiedział Vorgas, a gdy na nią spojrzał w jego głosie zabrzmiało coś dziwnego. Bolton przybrał morderczą minę.
Hermiona przytaknęła.
- Tak... to jedyna droga. Wspomnieliście, że więźniowie stale się zmieniają... to najlepszy sposób na dostanie się do środka. Niech uznają, że my… bo na pewno nie puścicie mnie samej, jesteśmy tylko bezbronnymi wieśniakami. Zaczaruję nas, by przegapili broń.
- A moja twarz? - spytał Bolton, tym samym zgłaszając się na ochotnika.
- Łatwizna - odparła Hermiona. - I tak nie będę musiała długo utrzymywać zaklęcia. Wystarczy, że dostaniemy się do środka, szybko policzymy żołnierzy i dowiemy się ilu jest strażników i gdzie trzymają więźniów. Kiedy już znajdziemy się za murami, z łatwością zasiejemy niezgodę przy pomocy kilku zaklęć. A potem otworzymy wrota siłom Lorda Boltona i przejmiemy zamek.
Torrhen wymamrotał coś pod nosem i choć nie dosłyszała słów, Hermiona mogła zgadnąć co czuł. Sięgnęła do niego i lekko uderzyła go dłonią. Zrobił to samo, by odpędzić jej dłoń i Hermiona powstrzymała się przed powtórzeniem ruchu.
- Cała armia nie jest nam potrzebna - zadecydował Bolton, po kilku minutach namysłu. - Vorgas - powiedział, obracając się do mężczyzny.
- Mój panie? - ten wyprostował się.
- Wybierz kilka oddziałów, które wyślemy do środka, gdy Lady Hermiona i ja otworzymy wrota. Muszą zdawać sobie sprawę, że nie będzie żadnej jatki. Więźniowie i służba mają pozostać nietknięci. Wolno im atakować tylko Lannisterskich strażników.
Vorgas wydawał się nieco niezadowolony, ale przytaknął.
- Natychmiast, mój panie.
Pospiesznie opuścił namiot, a jego buty zadudniły na twardej ziemi. Bolton obrócił się do trzech pozostałych mężczyzn.
- Alvarze, Rogarze, Harlysie, utrzymajcie pozycje dookoła Harrenhal, w razie, gdyby ktoś chciał uciekać. Zatrzymajcie ich.
- Mój panie - powtórzyli trzej mężczyźni na znak zgody.
Bolton zwrócił się do Hermiony i Torrhena.
- Ilu ludzi potrzebujesz?
- Im mniej tym lepiej - powiedziała cicho Hermiona. - Nie przyjmą więcej niż trojga wieśniaków uciekających przed bandytami. Większą grupę mogliby uznać za coś dziwnego.
Bolton przyjrzał jej się.
- Zdajesz sobie sprawę, że ci ludzie mogą spróbować cię zgwałcić? Że może im się udać, a ani ja, ani Karstark nie będziemy w stanie zainterweniować.
Hermiona głośno przełknęła ślinę.
- Wiem, ale wymyślę coś by ich powstrzymać zanim do tego dojdzie, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- A jeśli stracisz różdżkę?
O tym Hermiona nie chciała myśleć, ale wiedziała, że trzeba będzie wziąć to pod uwagę.
- Coś wymyślę.
Za jej plecami Torrhen jęknął. Zdawał sobie jednak sprawę, że kłótnia była bezcelowa.
- Jak to wszystko się skończy, weźmiemy się za szkolenie bojowe, Lady Hermiono.
Kwaśna mina Boltona wskazywała, że zgadzał się z Torrhenem i Hermiona westchnęła głośno.
- No to robimy to czy nie?
Gdy nikt nie zaprotestował, Hermiona przywołała różdżkę z kabury i wycelowała ją w Torrhena.
- Poczujesz się dziwnie, jakby coś oślizgłego spływało ci po plecach.
- Co...?
Potem zadrżał, a Bolton z fascynacją obserwował jak twarz Torrhena zmienia się subtelnie, pokrywając się brudem i sadzą. Jego skórzana zbroja, włączając w to klamry z wilkorem Starków i słońcem Karstarków najpierw stały się niewyraźne, a potem zupełnie znikły. Wydawało się, że Torrhen skurczył się o kilkanaście cali, a jego ubranie zamieniło się w niepasujące do siebie szmaty, wszystkie brudne i przetłuszczone.
- Co? - powtórzył Torrhen, patrząc na Hermionę i Boltona. - Jak wyglądam?
- Jak żebrak - odparł w zamyśleniu Bolton, nie spuszczając z niego wzroku. A potem zerknął na Hermionę. - I to tylko iluzja?
Hermiona przytaknęła, cały czas patrząc na Torrhena.
- Sięgnij po miecz. - poinstruowała.
Zrobił to, a Bolton zauważył migotanie. Torrhen sięgał po coś co według jego oczu nie istniało, ale jeśli je zmrużył, mógł dostrzec brąz pochwy, mimo, że umysł podpowiadał, że to tylko złudzenie.
- Interesujące - westchnął.
- Twoja kolej - oznajmiła Hermiona i ponownie rzuciła zaklęcie, a Bolton zadrżał.
W następnej kolejności wycelowała różdżkę w siebie i przez chwilę wszyscy troje patrzyli się na siebie nawzajem. W końcu Torrhen odchrząknął.
- Gotowa?
- Bardziej już nie będę - odparła ponuro Hermiona.
Hermiona nie potrafiła kłamać. Już dawno to zaakceptowała. Dokładnie to po katastrofalnej próbie u Borgina i Burkesa przed szóstym rokiem, kiedy próbowali się dowiedzieć co Draco Malfoy robił w sklepie przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Umiejętność ta nie przyszła z wiekiem, ale jeśli zaszła taka potrzeba, Hermiona potrafiła świetnie wykręcić się z się z kłopotów używając gadanego, co udowodniła jej Dolores Umbridge, a potwierdziła Bellatrix podczas tortur.
Granie ogarniętej histerią kury domowej, gdy kilku Lannisterskich żołnierzy w złotych płaszczach ciągnęło ich w stronę Harrenhal, nie przysparzało jej trudności. Szczególnie, że dwóch z nich na zmianę spuszczało Torrhenowi łomot, jako że wyglądał na najmłodszego.
- Przestańcie! Przestańcie! Zabijecie go! - wyła przeraźliwie, a Bolton mocno trzymał ją za ramię, by nie rzuciła się do przodu.
Strażnicy śmiali się i szydzili z niej, a jeden podszedł i przeciągnął palcami po jej policzku i szyi, zatrzymując się przy kołnierzu kurtki, która w jego oczach wyglądała jak płaszcz.
- Co dla mnie zrobisz, żebym ich odwołał?
Hermiona odsunęła się raptownie z odrazą, bo przypomnieli jej się Szmalcownicy i Scabior, który lubił bawić się jej różowym szalikiem.
- Ja...
- Co my tu mamy?
Hermiona obróciła się, by zobaczyć, jak podjeżdża do nich konno ogromny, kwadratowy mężczyzna w towarzystwie kilkunastu strażników. Byli mniej niż milę od wrót Harrenhal.
- Ser Lorch - zwrócił się do rycerza mężczyzna stojący najbliżej Hermiony. - Znaleźliśmy tych wieśniaków przy drodze jak błagali o resztki. Uznaliśmy, że ich zabierzemy.
Przez twarz mężczyzny przebiegały długie pionowe blizny. Zmarszczył brew przyglądając się więźniom. W końcu zwrócił się do tych, którzy trzymali Torrhena i rozkazał:
- Zostawcie go. Nie da rady pracować, jeśli za bardzo go stłuczecie. Bierzcie resztę. Lord Lannister zadecyduje co z nimi zrobić. Przejął więźniów.
- Jak to przejął? - odezwał się przemądrzale inny żołnierz.
Lorch warknął.
- Góra najwyraźniej marnował siłę roboczą.
Hermiona zadrżała. Przysunęła się do Torrhena, a Bolton stanął po jego drugiej stronie. Wsparli go i razem ruszyli po zbitej trawie i błocie, którymi usłana była droga do Harrenhal. Strażnicy z góry i z dołu pokrzyczeli chwilę, by ustalić swoją tożsamość i wrota otworzyły się przed nimi.
Byli w środku.
Wewnątrz murów ponura atmosfera zdawała się wisieć w powietrzu. Wszędzie, gdzie Hermiona spojrzała, otaczali ją udręczeni i boleśnie chudzi ludzie. Gdy ich mijali, nikt nie spróbował spojrzeć im w twarz. Ani dwa mężczyźni wyrzucający końskie łajno, ani młody kowal, który walił młotem w miecz i rzucił im ostrożne spojrzenie, nim wrócił do pracy.
Ser Lorch poprowadził troje nowych więźniów w stronę odkrytej zagrody. Hermiona poczuła zapach uryny i fekaliów i zakrztusiła się odorem. Trzymali tu ludzi?
- Zostać - nakazał Lorch, pozostawiając ich z ludźmi, którzy ich znaleźli. Żołnierzom w oczywisty sposób nie podobało się niańczenie więźniów, ale Hermiona miała to gdzieś. Natychmiast zaczęła się rozglądać, oddychając przez usta. Patrzyła na wysokie, zrujnowane wieże, śliskie, wilgotne, szare kamienie i sterty rozpadającego się drewna i kamienia leżące u stóp tych wież.
W zamku stacjonowało co najwyżej dwustu żołnierzy, a może i mniej. W wiele miejsc nikt nie zaglądał. Były jak podstępne, ukryte pułapki, w których nieświadomi niczego ludzie gubili się w ciemności i na zawsze pochłaniał ich labirynt Harrenhal. Hermionie i jej towarzyszom także łatwo byłoby tam zniknąć.
Po jak się mogło wydawać znacznym okresie czasu, otaczający ich żołnierze stracili nimi zainteresowanie i przestali zwracać na nich uwagę. Hermiona szturchnęła Torrhena.
Obrócił się do niej, ukrywając grymas bólu. Uniosła rękę i pod nosem wymamrotała ciche Episkey, lecząc siniec na jego policzku i nastawiając nos.
- Dzięki. - mruknął.
- Jest ich mniej niż myślałem - odetchnął cicho Bolton z drugiej strony. Odezwał się po raz pierwszy od wielu godzin.
Hermiona przytaknęła.
- Możemy z łatwością odwrócić ich uwagę i zniknąć. Może przez tamto przejście? - wskazała głową w stronę ciemnego przejścia, które wcześniej zauważyła.
Bolton przytaknął ledwo dostrzegalnie.
- Ile już czekamy? - mruknął Torrhen, gwiżdżąc trochę.
- Chyba kilka godzin - odparła Hermiona. - Pewnie mogę sprawić, by zapomnieli, że tu byliśmy...
Gdzieś zarżał nerwowo koń i ludzie na dziedzińcu zamarli i rozbiegli się. W powietrzu czuło się fizyczną obecność strachu i terroru. Hermiona prawie padła na kolana, gdy jej własna magia zaczęła jej wywrzaskiwać ostrzeżenia.
Obróciła się, by zobaczyć źródło tego przerażenia i dostrzegła kroczącego w ich stronę ogromnego wściekłego mężczyznę. Miał włosy ścięte na jeża i schludnie przyciętą brodę. Ale było w nim coś... jego ogromny wzrost, którym równał się, albo nawet przewyższał Greatjona (właściwie to zarówno wzrostem jak i posturą bardziej przypominał Hagrida) sprawiał, że Hermionie ciarki przebiegały po plecach
U jej boku Torrhen syknął, a Bolton wyprostował się.
- Ser Clegane? - spytał ze zdumieniem strażnik.
Mężczyzna (znany też jako Góra) obrócił się, a jego twarz wykrzywił grymas.
- Ty! Zbierz ludzi. Natychmiast wyjeżdżamy.
„Chwila... nie" pomyślała Hermiona, wspominając Barbarę Bracken. Ten człowiek ją skrzywdził. Nie mogła pozwolić mu uciec!
Chciała rzucić do przodu, ale Torrhen stanął jej na stopie, sprawiając, że krzyknęła.
Clegane usłyszał hałas i obrócił się w ich stronę. Przyjrzał się Hermionie i szybko ją zignorował.
- Lorch nie żyje. Tojad. Lord Lannister uważa, że w zamku jest ktoś z Bractwa bez Chorągwi. Mamy go wypłoszyć.
- Tak, ser Clegane! - odparł żołnierz i natychmiast odszedł razem z trzema innymi, którzy jeszcze przed chwilą pilnowali więźniów. Góra stał jeszcze moment, przyglądając się biegającym w pośpiechu żołnierzom, a potem odwrócił się do Hermiony i jej towarzyszy.
- Suko - warknął, wskazując na Hermionę, która podskoczyła i najeżyła się słysząc to określenie. – Wątpię czy się do czegoś przydasz, ale idź do kuchni. Pomóż tamtejszym dziewkom. Wy dwaj? – odezwał się do Boltona i Torrhena i skinął głową wysokiemu, tłustemu mężczyźnie o przesadnym brzuchu i sięgającymi brody, jasnymi włosami i z nieprzyjemnym błysku w oku. – Rorge, każ im sprzątać gruzy.
Grubas przytaknął. Gdy Clegane odchodził, jego wzrok zatrzymał się na ciele Hermiony. W jej żołądku zaczęło się tlić ziarno gniewu.
- Kuchnia jest tam - wskazał z szyderczym uśmiechem.
Hermiona zerknęła na Torrhena i Boltona. Bolton skinął jej głową i Hermiona przeszła obok grubasa, obserwując go uważnie, póki go nie minęła. Potem szybko spuściła wzrok i pośpieszyła tam, gdzie jej kazano.
W kuchni panował ruch, ale już nie cisza. W środku kręciła się krzepka kobieta, która dowodziła podczas przygotowań. Ale nawet ona była blada i miała cienie pod oczami.
- Hej, a ty to? - warknęła, zwracając się do Hermiony, gdy tylko ta wsunęła się do ciepłego, niskiego pomieszczenia.
- Penelopa Clearwater, proszę pani - wydukała czarownica, znów korzystając z nazwiska byłej dziewczyny Percy'ego jako przykrywki.
Kobieta obejrzała ją od stóp do głów.
- Nowa?
- Tak - odparła ostrożnie Hermiona.
- Dobrze. Stań tam obok Gorącej Bułki - powiedziała kobieta, wskazując na pulchnego nastolatka, który z nikłym uśmiechem posypywał drewniany stół mąką. - Ale najpierw umyj ręce! A potem zacznij ugniatać ciasto!
Hermiona zrobiła co jej kazano i ruszyła do kubła w odległym kącie. Upewniła się, że nikt nie patrzy, a potem zaklęciem usunęła brud z rąk, zamiast je myć. Potem podeszła do Gorącej Bułki.
- Co robisz? - spytała cicho, patrząc na nerwowego nastolatka, który zerknął na nią i zarumienił się. Uśmiechnęła się, a on nerwowo odparł tym samym.
- Lord Lannister chce świeżego chleba do posiłków - wyjaśnił, zerkając na nią spod ciemnych, kręconych włosów. Jego policzki było ciemnoczerwone. - A moja przyjaciółka Arry mówi, że dziś będą jedli potrawkę.
„Arry?" Hermiona raptownie odwróciła głowę. Czy to zdrobnienie od 'Arya'?
- Arry? - spytała ostrożnie, sięgając po surowe ciasto, które chłopak przesunął w jej stronę. Też posypała stół mąką, wspominając jak jej mama i pani Weasley robiły podobnie we własnych kuchniach, a potem rzuciła lepką masę na drewniane deski. Gdy tak szczypała, rolowała i ugniatała ciasto, pozwoliła sobie uwolnić część buzującej w niej agresji.
- No - powiedział Gorąca Bułka cicho, choć wesoło. - Zawsze prosi o więcej jedzenia. Taka jest zachłanna. - uniósł wzrok. - Służy Lordowi Tywinowi za podczaszego.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Naprawdę?
Gorąca Bułka przytaknął, zerkając na wejście, którego przyszła Hermiona. Nie było w nim drzwi i można było wyjrzeć na dziedziniec. Już nie widziała Torrhena i Boltona, ale miała dobry widok na kuźnię.
- Zwykle odwiedza naszego przyjaciela w kuźni. Gendry'ego. - urwał, a potem dodał. - Widzisz?
Hermiona też zerknęła na zewnątrz i zobaczyła drobną, chudą postać, która przemknęła się po zacienionym miejscu przy kamiennej ścianie i wsunęła się do kuźni. W świetle paleniska ledwo dało się dostrzec jej twarz. Wystarczyło jednak, by Hermiona zobaczyła, że dziewczynka miała na sobie męskie spodnie i tunikę, a jej włosy były ciemne.
Gorąca Bułka westchnął z odrobiną przygnębienia.
- Chwilę to zajmie.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że Gendry'ego lubi bardziej. - ciągnął. - Nie byłem zbyt miły, gdy się poznaliśmy. Ale przyjdzie później i spróbuje wyciągnąć ode mnie jedzenie...
- Och - zachichotała Hermiona, wspominając Rona, gdy w Hogwarcie próbował zerknąć na jej pracę domową. - Cóż, skoro prosi cię o przysługi, musi cię lubić.
Gorąca Bułka przytaknął i wymienili się uśmiechami.
Umilkli i gdy Gorąca Bułka uznał, że surowemu ciastu, nad którym pracowała Hermiona, już wystarczy gniecenia, podmienił je na inne, a pierwsza partia poszła do miski na wyrośnięcie. Przez kilka godzin pracowali w kojącej ciszy. Nie rozmawiali zbyt dużo, ale za każdym razem, gdy w kuchni robiło się głośno, Hermiona dowiadywała się czegoś więcej o Gorącej Bułce. Chłopak ukradł bochenek chleba w Królewskiej Przystani i został wybrany przez Yorena, brata z Nocnej Straży, do przyjęcia czerni. Kilka miesięcy wcześniej Yorena zabiły złote płaszcze i on, razem ze swoimi przyjaciółmi, Gendrym i Łasicą, trafili do niewoli i zostali przywiezieni do Harrenhal, gdzie mieli pracować dla Lannisterów.
Hermiona czuła jak ciężka, powtarzalna praca sprawia, że szybko męczą jej się ręce. Westchnęła z ulgą, gdy przyszedł czas na obiad. Służące o bladych twarzy zanosiły półmiski jedzenia na górę, gdzie w zamku czekał Tywin Lannister, pewnie właśnie knując przeciwko Robbowi.
Gorąca Bułka i Hermiona zaczęli powoli sprzątać swoje miejsca. Na zewnątrz zapadł zmrok. Z dziedzińca dobiegały głośne śmiechy pijanych strażników. Hermiona odetchnęła bezgłośnie, a jej ramiona opadły. „Co mam teraz zrobić? Umknąć pod zaklęciem Kameleona, nim ktokolwiek się zorientuje? Znaleźć Torrhena i Boltona?"
Ktoś inny podjął decyzję za nią, bo pijańskie śmiechy zamieniły się w krzyki i odgłos stali uderzającej o stal.
Hermiona pognała do wejścia, choć Gorąca Bułka chwycił ją za ramię. Obróciła się. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, a jego wargi drżały.
- Nie! Nie idź! Tam nie jest bezpiecznie!
Hermiona strąciła jego ręce.
- Tu nic nie jest bezpieczne - prychnęła.
- Nie, nie rozumiesz! - zaprotestował. - To Arry! To jej plan! To niebezpieczne!
- Co? - Hermiona tylko potrząsnęła głową i przecisnęła się obok niego. Wypadła przez puste odrzwia, ale musiała poczekać chwilę aż jej oczy przyzwyczają się do ciemności nocy, migocącego światła pochodni zawieszonych na ścianach i blasku palenisk.
Dookoła panował chaos.
CDN
