Narracja, angielski
Japoński
"Myśli, nazwy"
Sny, retrospekcje, wspomnienia
Obudził się w białym pokoju. Nieprzyjemne światło podrażniło jego przekrwione oczy, zmuszając do przymrużenia powiek na chwilę. Powoli oswajane z blaskiem zaczęły przyglądać się miejscu jego pobytu. Przykryty był białą kołdrą, leżał na białym łóżku w otoczeniu białego sprzętu, typowego dla szpitala. Zdezorientowany przeleciał wzrokiem po białych ścianach. Zero okien, neonowe lampy podłużnego kształtu, zajmujące niemalże cały sufit, dwoje drzwi, jedne przed nim, drugie po jego prawej stronie, kroplówka podpięta do prawej dłoni. Przez chwilę przyglądał się igle, próbując zrozumieć, gdzie jest i co się wydarzyło. Jego wzrok pomknął wzdłuż rurki, biegnącej od igły, a kończącej się na wiszącym przy łóżku woreczkiem z przejrzystym płynem. Westchnął cicho w sposób pytający i zaciągnął powietrzem, czując coś dziwnego. W jego nozdrzach znajdowały się dwie rurki, doprowadzające tlen, mógł poczuć je, biegnące po jego policzkach. Nie chcąc poruszać prawą dłonią, dotknął rurki swoją lewą, co przyszło mu z niepokojącym trudem. Wydawało mu się, że jego ciało było zbyt ciężkie, by mógł nim swobodnie poruszać.
Za drzwiami po prawej musiał znajdować się długi korytarz, ponieważ usłyszał czyjeś kroki. Były one dość ciche, nierówne, jakby ktoś podskakiwał, zamiast przejść normalnie. W jego wyobraźni coś przybrało kształt małego dziecka z tornistrem na plecach, wracającego ze szkoły. Nie było to jednak wszystko. Zza ściany dochodził dziecięcy głosik, nucący wesołą melodyjkę.
– Moshi moshi kame yo kame-san yo. Sekai no uchi de omae hodo... – śpiewał piskliwy głosik w rytm podskakiwania.
Przechylił lekko głowę, spoglądając na drzwi. Z niemałym wysiłkiem podparł się na łokciach, kiedy kroki ustały, a głosik przestał śpiewać. Jego słuch był nienaganny, dziecko zatrzymało się przed drzwiami. Nagła cisza dzwoniła mu w uszach, czuł się słaby i zmęczony, pokój zaczął wirować. Ten krótki trans przerwał drugi głos, dorosły mężczyzna, który również zatrzymał się przy tajemniczych drzwiach.
– Kyo-chan! Co tatuś mówił o zbliżaniu się do tych drzwi?
– Nie wolno wchodzić – mruknął zawiedziony głosik.
– Otóż to. A teraz biegnij do kuchni, mamusia przygotowała twoje ulubione dango.
– Hura! – krzyknął piskliwy głosik, a tupot małych stópek pomknął, najpewniej do wspomnianej kuchni.
Cały dialog toczył się po japońsku, na szczęście znał trochę ten język dzięki swojemu ojcu. Niestety, nadal nie miał pojęcia, gdzie jest i co się stało. Jedno wiedział na pewno, musiał się stąd wydostać.
Skupiając wszystkie siły, poderwał się gwałtownie z łóżka, od razu żałując tej decyzji. Zawroty głowy stały się mocniejsze, utrzymanie równowagi nie było tak proste, jak zazwyczaj. Do tego przerażający dźwięk, przypominający alarm, szarpał jego opuchnięte kanały słuchowe. Dziwna gałka, wystająca ze ściany nad drzwiami zaczęła migać na czerwono, barwiąc cały pokój. W całym zamieszaniu ledwo dostrzegł, że jego ciało okryte było długą, białą koszulą szpitalną. Ciekawe, skąd ktokolwiek mógł wziąć tak dużą koszulę? Zarówno on jak i jego bracia byli gigantami. On sam miał trzy metry wzrostu i był najwyższy, a jednocześnie najlżejszy, najchudszy z nich.
Do pomieszczenia wbiegła grupa mężczyzn w białych kitlach, hałas stawał się nie do zniesienia. Coś mokrego i ciepłego spływało po jego dłoni. Mężczyźni krzyczeli, ich głosy zlewały się z alarmem, został szybko otoczony. Instynktownie usiłował się bronić, wymachując ramionami. Mimo braku sił, jego uderzenia nadal robiły wrażenie na ludziach, ledwo sięgających mu do pasa. Było ich zbyt wielu, część rzuciła się na jego nogi, próbując przytrzymać go przy podłodze. Zbyt zajęty otaczającym go tłumem wrzeszczących lekarzy nie zauważył jednego z nich, stojącego na łóżku ze strzykawką w dłoni. Gotowy do ataku mężczyzna rzucił się mu na szyję, wznawiając szarpaninę. Usiłował zrzucić ze skorupy napastnika, kiedy nagle poczuł ukłucie w szyję.
Zanim upadł pod ciężarem mężczyzn, odurzony wstrzykniętą substancją, zauważył stojącą w uchylonych drzwiach małą dziewczynkę w białej koszuli i różowej sukience na szelkach.
Kiedy po raz kolejny otworzył oczy, by zobaczyć dokładnie to samo miejsce, nie był sam. Nawet nie wiedział, że może czuć się jeszcze gorzej, niż za pierwszym razem, gdy ocknął się w tym białym pokoju. Ból, niezbyt wielki, ale wystarczający, by go od tak lekceważyć, rozprzestrzeniał się po całej jego twarzy, zmuszając go do cichego jęknięcia.
Przy jego łóżku stał jeden z lekarzy, w okularach i z notesem w dłoni. Mężczyzna spisywał dane z jednego z monitorów, nie zwracając na niego szczególnej uwagi. Wykorzystał ten fakt, by ponownie się rozejrzeć, bo tylko na to miał siłę. Jego prawa dłoń była zabandażowana w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się igła. Kroplówka wetknięta była trochę wyżej, igła zabezpieczona solidniej.
Nie był pewien, ile ci dziwni lekarze wiedzieli na jego temat, najprawdopodobniej nie mieli pojęcia, że potrafi mówić. Zmęczenie doprowadzało go do szału, nie znał przyczyny uczucia takiej ciężkości. Nie pozwolił sobie jednak na sen, musiał w końcu dowiedzieć się, dlaczego tu jest, jak się tu znalazł i, co najważniejsze, co planują z nim zrobić. Odchrząknął z trudem, usiłując zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Ten spojrzał na niego znudzonym wzrokiem. Widział przekrwione oczy, spuchnięte ze zmęczenia, podłużne, zielone usta, a przede wszystkim niepewność z nutką strachu. Mężczyzna zapisał coś w notesie, mrucząc pod nosem parę zdań. Udało mu się zrozumieć parę kluczowych wyrażeń, które nie mówiły jednak zbyt wiele. Opisany został jako obiekt badań, lekarz opisał w skrócie jego stan jako stabilny, wymienił też nazwy kilku substancji.
Po wzięciu kilku głębszych wdechów i głośnym przełknięciu śliny, w końcu odważył się przemówić po angielsku z nadzieją, że mężczyzna go zrozumie:
– Co zamierzacie ze mną zrobić?
To przykuło uwagę lekarza. Nie odwracając od niego wzroku, mężczyzna zapisał coś szybko, po czym zamknął i odłożył notes na monitor.
– To umie mówić? – spytał samego siebie, zsuwając okulary z nosa i zbliżając twarz do leżącego na łóżku.
– Niewielu Japończyków zna biegle angielski – odpowiedział, nie mogąc się powstrzymać.
– Jak umiesz mówić?
– Co to za miejsce? Skąd się tu wziąłem? Co chcecie ze mną zrobić?
Lekarz parsknął cicho, nie odpowiadając na żadne z zadanych mu pytań i poklepał go po twarzy. Mężczyzna zabrał notes i opuścił pokój, zostawiając go samego.
– Co oni mi dali? – wymamrotał podczas nieudanych prób ruszenia czymś innym niż głowa i szyja. Nadal miał czucie w całym ciele, więc co się z nim działo?
Nie zdążył poważnie się zastanowić nad swoją sytuacją, ponieważ drzwi po jego prawej znów się otworzyły. Przez niewielką szparę do białego pokoju zajrzała mała dziewczynka, ta sama, którą zobaczył wcześniej, zanim stracił przytomność. Wtedy wydawało mu się, że widzi aniołka, stróża, czuwającego nad nim w trudnej sytuacji. Teraz mógł przyjrzeć się jej dokładniej. Dziewczynka wśliznęła się do środka, zamykając za sobą cicho drzwi. Była ubrana w tę samą białą koszulę i różową sukienkę na szelkach. Jej pulchne nóżki zakrywały białe rajstopki, a na stópkach miała drewniane japonki. Jej kruczoczarne włosy były równo obcięte, sięgały jej do ramion, czoło zakrywała grzywka. Jak każde dziecko w wieku około trzech lat miała pulchną buzię i rączki.
Dziewczynka podeszła do łóżka bez cienia strachu, w jej bursztynowych oczkach widniała jedynie dziecięca ciekawość. Przez chwilę wpatrywali się sobie w oczy, jej dwa bursztyny kontra jego czerwone białka, szkarłat zlewający się z brązowymi tęczówkami. Mała rączka dziewczynki dotknęła jego zabandażowanej dłoni w niemym geście. Wyglądało to tak, jakby mała chciała uleczyć ranę zwykłym dotykiem.
Przewidując wiek dziecka uznał, że są mniej więcej na tym samym poziomie języka japońskiego. Jedynie ta myśl skłoniła go do zadania pytania.
– Witaj, malutka. Powiesz mi, jak masz na imię? – Jego twarz wykrzywiła się, siląc się na uśmiech.
Dziewczynka spuściła lekko wzrok, uśmiechając się nieśmiało. Spodziewał się takiej reakcji, wszystkie dzieci wstydzą się rozmowy z nieznajomymi. Jednak większą uwagę przykuł do faktu, iż mała istotka nie bała się go, wręcz przeciwnie, była podekscytowana jego obecnością. Zacisnęła pulchną dłoń na jednym z jego grubych palców, drugą rączką chcąc sięgnąć jego twarzy. Ostatecznie dosięgła jego obojczyka i zaczęła go głaskać niczym domowe zwierzątko. Jej dłonie były lepkie i ciepłe, poczuł zapach gumy do żucia, zapewne mydło. Patrząc na zajętą "dopieszczaniem" dziewczynkę, w jego głowie nadal obracały się pytania.
– To twój dom? – zapytał.
Kyo-chan kiwnęła główką, dotykając jego ramienia i zaciskając rączki na bicepsie. Dziwne miejsce na mieszkanie dla takiego dziecka. Spodziewał się bycia zamkniętym w jakimś laboratorium czy czymś w tym stylu.
– Gdzie znajduje się twój domek? W jakim mieście? Wiesz? – mówił cicho, powoli, żeby go zrozumiała, ale nie wystraszyła się tylu pytań. Udało mu się przerzucić lewe ramię przez tors i złapać małą rączkę dziewczynki, trzymając delikatnie, aby nie zrobić jej krzywdy. Jej dłoń tonęła w jego trójpalczastym łapsku.
Mała spojrzała na niego z uśmiechem od ucha do ucha. Jedno było pewne: gdziekolwiek jest i cokolwiek go tu czeka, ona nie ma z tym nic wspólnego, jest niewinną dziewczynką.
Wtedy do pokoju wszedł ten sam mężczyzna w okularach, z którym próbował nawiązać konwersację parę minut wcześniej. Na widok dziewczynki przy łóżku lekarz podbiegł i poderwał ją z podłogi, odsuwając się szybko z małą na rękach. Zapewne to był ojciec dziecka. Ona nie wystraszyła się nagłej zmiany pozycji, zaśmiała się do taty.
– Tatuś prosił, żebyś tu nie wchodziła, księżniczko – powiedział z ojcowskim uśmiechem, pocierając swoje czoło o jej.
– Ryū! – krzyknęła mała, wskazując paluszkiem na leżącego na łóżku.
Zmarszczył czoło, rozumiejąc słowo wypowiedziane przez dziewczynkę. Była tak uradowana odkryciem, że nie miał serca wyprowadzić jej z błędu. Odezwał się więc po angielsku do ojca.
– Nie jestem smokiem.
Mężczyzna rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym odstawił córeczkę na ziemię i popchnął lekko w stronę drzwi.
– Mamusia cię woła, księżniczko.
Uradowana wiadomością dziewczynka wybiegła z piskiem, zostawiając swojego rodzica sam na sam z uwięzionym na łóżku. Lekarz zamknął za nią drzwi, po czym szybkim krokiem wrócił do łóżka, posyłając mu nienawistne spojrzenie.
– Słuchaj, mutancie. Nie wiem, skąd się wziąłeś ani dlaczego potrafisz mówić, ale nie zrezygnuję z takiej szansy, skoro sama spadła mi prosto z nieba.
Prosto z nieba? Coś zaczęło mu świtać, tak, samolot! Jego bracia i ojciec w samolocie do Japonii. Awaria samolotu na parę minut przed lądowaniem!
– Schwytałeś mnie i unieruchomiłeś. Chyba jesteś mi winien odpowiedzi na chociaż jedno pytanie – odparł spokojnie w obawie, że za podniesienie głosu może czekać go coś strasznego.
– Zgoda, jedno pytanie i tylko jedno, gadzie.
– Co to jest za miejsce? Szpital, laboratorium, dom rodzinny? – Nie ukrywał lekkiej frustracji z powodu swojego nieciekawego położenia.
– Tak, owszem i zgadza się. Teraz, kiedy odpowiedziałem na twoje pytanie, mogę wykonać podstawowe badanie i oficjalnie rozpocząć prace nad projektem "Dziecięce Marzenie".
