Narracja, angielski
Inne języki
"Myśli, nazwy"
Sny, retrospekcje, wspomnienia
Mniej więcej w połowie miesiąca w pracowniczej części budynku zrobiło się ogromne poruszenie. Nie, żeby Donatello wiedział, o co chodziło, słyszał jedynie dużo kroków na korytarzu. Ludzie chodzili w jedną, w drugą stronę, trzaskali drzwiami, mówili głośno, po kilka osób na raz, w kilku językach. Od trzech dni wszyscy kłębili się jak mrówki w mrowisku, zatem musiało szykować się coś wielkiego. To mogło bądź i nie dotyczyć projektu. Być może policja dobrała się do tajnych eksperymentów tych szaleńców? A może z jakiegoś powodu wszyscy muszą opuścić budynek i przenieść się w inne miejsce, w tym zabrać mutanta ze sobą? Możliwości było wiele, ale nic nie frustrowało go bardziej, niż brak odpowiedzi i mimo tylu miesięcy pełnych pytań bez wyjaśnień nie przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy.
Co do niego samego, ból ustępował, bardzo powoli, ale jednak. Jego czaszka i szyja nie dawały się już ani trochę we znaki, kończyny nieco mrowiły, ale poza tym był w stanie swobodnie nimi poruszać. Ogon i skrzydła ciągle bolały i gdyby nie lata treningu z braćmi pod czujnym okiem Splintera, gad nie byłby w stanie znieść tego bólu.
Kiedy nie pochłaniały go mroczne myśli, odwracał łeb z zaciekawieniem i delikatnie poruszał nowymi partiami ciała, przyglądając im się z uwagą. Trzeba było przyznać zespołowi Shino & Midori, że spisali się na medal. Skrzydła wyglądały na w pełni funkcjonalne i wystarczająco duże, aby w przyszłości unieść jego cielsko w powietrze. O ile kiedykolwiek pozwolą mu polecieć.
– Wszyscy są zajęci czymś ważnym, więc przyniosłam ci obiad. – W drzwiach stanęła Kasumi, niosąca tacę.
Żółw, to znaczy smok, kiwnął głową. OIO-114, substancja odpowiedzialna za umiejętność ziania ogniem, doszczętnie rozstroiła mu wszystko, co można znaleźć w jamie ustnej i gardle, odbierając mu mowę na pewien czas. To znaczy, nadal mógł mówić, z tym że ból mu na to nie pozwalał.
– Chyba nie powinnam ci tego mówić, ale skoro nikt nie patrzy na kamery... – Kobieta zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka. – Myślę, że niedługo będą cię przenosić – szepnęła. – Ale nie jestem pewna, dokąd. W każdym razie, przygotowałam dla ciebie coś na zimno.
Ponownie skinął głową, mrużąc lekko oczy. W ten sposób chciał jej podziękować. Rzadko zdarzało się, aby ktoś inny niż Eika przynosił mu jedzenie, a Kasumi była bardzo miłą odmianą.
Powoli wyciągnął łapę po miskę, ale zatrzymał się na chwilę. Jego dłonie wciąż miały ten sam prawie ludzki kształt, ale zamiast trzech palców, posiadały po cztery, każdy zakończony ostrym pazurem. Wciąż trudno było mu uwierzyć, że stał się mitycznym stworzeniem, co więcej stworzeniem uważanym za niebezpieczną bestię. Oczywiście bycie zmutowanym antropomorficznym żółwiem również było trudne do ogarnięcia, jednak przez piętnaście lat swojej egzystencji zdążył się już do tego przyzwyczaić. Smok był dla niego nowością.
Kasumi położyła swoją małą dłoń na jego nadgarstku i pociągnęła lekko w stronę miski z jedzeniem.
Każdy dźwięk, który wzbudzał jego uwagę, wibrował śmiesznie w jego wyrostkach na głowie. Donatello odkrył, że jest w stanie lepiej przeanalizować dźwięk, a także zlokalizować go. Mogła być to dość przydatna nowa umiejętność, warto było zapamiętać ten fakt i nie wygadać się przy najbliższej okazji ludziom.
Jego wyrostki wibrowały, kroki na korytarzach ucichły, smok nasłuchiwał. Cokolwiek działo się przez ostatnie dni w budynku, dobiegło końca. Wszystko wskazywało na to, że nie była to policja, a szkoda. Z drugiej strony, gdyby jednak rząd go znalazł, któż wie, co by z nim zrobiono.
Wtem metalowy kaganiec nasunął się na jego pysk i zacisnął dość mocno, a łańcuchy skróciły się. Do pokoju wkroczyło bardzo dużo osób, wszystkie w białych kitlach. Nie wszystkich znał, ale rozpoznawał najważniejsze jednostki, w tym oczywiście gwiazdę tego cyrku, Morisakiego.
Mężczyzna trzymał w dłoni walkie-talkie i wraz z pozostałymi wpatrywał się w sufit. Zaciekawiony, Donatello również uniósł wzrok, ale według niego nie było tam niczego niezwykłego. Marszcząc pysk i czoło zwrócił łeb w stronę doktora, a ten przyłożył walkie-talkie to ust.
– Możecie otworzyć klatkę – mruknął.
Mutant wciąż marszczył twarz, zastanawiając się nad słowem oznaczającym klatkę, a tymczasem nad jego głową sufit jakby pękł w linii prostej, idealnie w połowie. Następnie obie części zaczęły unosić się niczym dwuskrzydłowa brama, robiąc przy tym niemało hałasu. Donatello z niepokojem obserwował to zjawisko. Im bardziej sufit "otwierał się", tym więcej światła słonecznego wpadało do wnętrza. Gad ostatni raz widział niebo i słońce dobre dziewięć miesięcy temu!
Przez chwilę obserwował czyste od chmur błękitne niebo, czując pojedynczą łzę na policzku. Po tylu miesiącach w zamknięciu taki widok wywołałby burzę emocji u każdego. Mimo ciągłego bycia więźniem, błękitne sklepienie dało Donatellowi małe poczucie wolności.
– Klatka otwarta, możecie przejść do przeniesienia.
– Przyjąłem – odpowiedział nieco zniekształcony głos w krótkofalówce.
Charakterystyczny hałas śmigieł przeciął powietrze, a potężne podmuchy wiatru wtargnęły do odciętego od świata zewnętrznego białego pokoju. Chłopak dziwnie nie denerwował się, bo cóż więcej mogli mu zrobić? Z góry założył, że przeniesienie jest ostatnim etapem projektu, a kiedy projekt dobiegnie końca, będzie mógł ocenić swoją sytuację i poszukać jakiejś luki, która pozwoli mu na ucieczkę.
Z helikoptera, zatrzymanego nad pokojem, wysunęły się ogromne metalowe szczypce, zjeżdżające coraz niżej. Szybko ramiona szczypiec znalazły się po bokach smoka.
– Czekać na dalsze rozkazy – odezwał się ponownie Morisaki, po czym zrobił krok do przodu, aby wyróżnić się w tłumie swoich współpracowników. – Nie chcemy przecież połamać tych pięknych skrzydeł, prawda? – zapytał jakby sam siebie, a następnie zwrócił się do Donatella. – Rozłóż skrzydła nad sobą, aby nasz chwytak ich nie zgniótł.
Gad posłusznie wykonał polecenie, z niezwykłą ostrożnością, w tempie ślimaka ze względu na ból. Nowe kończyny uniosły się, odsuwając się od szczypiec, i rozłożyły się całkowicie, odchylając się lekko na boki.
Nikt w pomieszczeniu nie próbował nawet ukryć zdumienia i ogromnej fascynacji widokiem skrzydeł w całej swojej okazałości. Sam Morisaki wpatrywał się w cienką powłokę skórną z błyskiem w oku.
Chwytak zacisnął się wokół pasa smoka na cichy rozkaz mężczyzny. Następnie zatrzaski na nadgarstkach i kostkach gada puściły i spadły na podłogę. Oderwał się również łańcuch od kagańca, zostawiając metalową pułapkę na pysku. Smok poruszył łbem w akcie niezadowolenia, ale poza tym nie zrobił niczego, za co mógłby zostać ukarany.
Helikopter ruszył przed siebie gdy Donatello znalazł się poza pokojem. Chłopak miał chwilę na przyjrzenie się okolicy. Budynek, w którym się znajdował, był dość duży, ale nawet na zewnątrz od razu można było zauważyć, która część domu przeznaczona była do mieszkania, a która służyła jako tajna baza naukowa. Część mieszkalna miała okna, ściany miały kolor bladej pomarańczy, przestronny ogródek oraz garaż dawały wrażenie ciepłego domku z przedmieść niewielkiego miasta.
Co bardzo niepokoiło Donatella, to las. Ogromny las, rozciągający się ze wszystkich stron po horyzont, a nigdzie ani znaku cywilizacji poza domem Morisakich i helikopterem. Potężne drzewa, rozległe korony, duże zagęszczenie roślinności stanowiły genialny kamuflaż dla zapewne nielegalnego laboratorium. Pytanie brzmiało, w jaki sposób ludzie przedostawali się stąd do miasta?
Helikopter przeleciał nad budynkiem, za którym znajdowało się duże podwórze. To znaczy, miejsce bardziej przypominało wycięty fragment lasu, posiany trawą. Na tym podwórzu stał budynek prawie tak ogromny, jak cała placówka. Na pierwszy rzut oka zdawał się być przygotowany na ogromne stado krów. Świetnie, pomyślał Donatello, z pokoju w wariatkowie to jakiejś starej zapyziałej obory.
Dach ogromnej szopy otworzył się niczym kartonowe pudło, odsłaniając prawie puste wnętrze budynku. Helikopter zatrzymał się nad szopą, a ogromny chwytak zaczął się obniżać, powoli wsadzając Donatella do środka. Chłopak przewrócił oczami, widząc drewniane konstrukcje. Czyżby oni nagle zdurnieli? Ucieczka z drewnianej szopy to dla ziejącego ogniem smoka pikuś!
Kiedy gad znalazł się w środku, podeszło do niego kilka nieznanych mu osób, ubranych na czarno. Byli to sami mężczyźni, w dłoniach trzymali długi i niezwykle gruby łańcuch, którego jeden koniec wchodził w bliżej nieokreśloną konstrukcję, znajdującą się w rogu najdalszym od wyjścia z szopy. Drugi koniec zakończony był metalową obręczą, równie bardzo grubą i zapewne niezwykle ciężką, gdyż panowie ledwo dawali radę utrzymać ją nad ziemią.
W szopie nie pachniało najprzyjemniej, ściany pokrywała jakaś dziwna zaschnięta substancja. Po chwili Donatello zrozumiał, że drewno pokryte było lakierem ognioochronnym. Ale nie tylko lakier wydzielał nieprzyjemny zapach, w całej szopie unosił się dość zatęchły smród, efektywnie drażniąc czulszy niż przed zabiegami nos mutanta.
Nie było podłogi, a jedynie ziemia posypana sianem. W drugim najdalszym od wyjścia rogu warstwa siana była gruba, pokrywała znaczną część ziemi, a także ścian.
Podczas gdy smok zastanawiał się, dlaczego jego legowisko było aż takie wielkie, do szopy wszedł doktor Morisaki w towarzystwie profesora Harrisona. Niesławna metalowa teczka błyszczała, odbijając promienie letniego słońca.
Faceci w czerni, bo tak zażartował sobie z nich w głowie Donatello, chwycili porządnie za metalową obręcz i każdy zaczął ciągnąć w swoją stronę. Średnica obręczy zaczęła rosnąć w centymetry. Gad zrozumiał, że przygląda się swojej nowej obroży.
– Tyle wystarczy – mruknął Morisaki. – Załóżcie mu to.
Mutant zaczynał odczuwać lekki dyskomfort związany z chwytakiem, wciąż zaciśniętym wokół jego pasa. Wiedział że dopóki nie założą mu obroży, chwytak nie puści, toteż darował sobie droczenie się z mężczyznami, a wręcz pomógł im. Obroża była ciężka, więc smok opuścił łeb, aby wsunięcie obręczy nie stanowiło dla nich większego problemu. Morisaki uniósł lekko brwi, ale nie skomentował.
Obroża natychmiast zacisnęła się na smukłej szyi gada, nie napierała na tyle mocno, aby go dusić, ale wystarczająco, aby jej ciężar był dobrze odczuwalny. Donatello nie rozumiał, dlaczego była taka gruba i ciężka.
Zgodnie z jego przewidywaniami, chwytak z helikoptera puścił go na sygnał Morisakiego, a maszyna oddaliła się od szopy. Faceci w czerni również opuścili szopę, zostawiając go samego z Morisakim i Harrisonem. Dopiero wtedy mutant zwrócił uwagę na srebrny neseser.
– Witaj w swoim nowym domu, Donatello – odezwał się w nieco drwiący sposób Morisaki. – Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu – dodał.
Smok ponownie powiódł oczami po ścianach i suficie. Po spędzeniu tak wielu godzin z Russellem i Kurobą wypytującymi go o pierdoły musiał przyznać, że poczuł się zawiedziony. Nie tego oczekiwał po przeniesieniu.
– Musisz nam wybaczyć posępny kolor wnętrza – kontynuował Japończyk. – Jak widzisz, udało nam się zainstalować parę dodatków, które, mam nadzieję, pomogą ci poczuć się lepiej w nowym lokum.
Rzeczywiście, belki pod sufitem owinięte były fioletowymi wstęgami, a przy metalowym... czymś... leżała sterta fioletowych koców. Faktycznie mógł poczuć się jak u siebie, stwierdził w myślach sarkastycznym tonem.
W tym czasie profesor Harrison wyciągnął z teczki strzykawkę. Była ogromna, największa ze wszystkich, jakie Donatello dotychczas widział. W środku bulgotała jasna zielonożółta ciecz.
Morisaki skrzywił twarz, widząc zaniepokojone spojrzenie gada, zerknął w stronę Harrisona, a potem parsknął cicho śmiechem.
– Nie masz się czego bać – stwierdził. – Przechodzimy do ostatniej fazy projektu, która będzie bardzo krótka. Nie jesteśmy pewni, czy będzie bolesna, to wyjdzie w praniu. Substancja W-5 nie wymaga wspomagania przez moich pracowników. – Mężczyzna wzruszył ramionami, jakby wcale nie mówił o prawdopodobnym skazaniu mutanta na cierpienie.
Chłopak nie mógł nic zaradzić, a skoro już zdecydował, że dotrwa do końca tego szalonego projektu, prychnął tylko w metalowy kaganiec i udał obrażonego. Odwrócił łeb, nie chcąc widzieć, jak profesor podaje mu kolejny tajemniczy środek.
Mężczyzna stanął obok smoka i chwycił go za ramię, aby przyjrzeć się dokładnie jego budowie. Po chwili Donatello poczuł lekkie ukłucie, ciepłą ciecz wpływającą do jego krwiobiegu, i wyjęcie igły. Nawet nie bolało, to było jak zwykła szczepionka.
Harrison mruknął zadowolony, spakował co jego i ulotnił się z szopy z prędkością dźwięku. Morisaki podszedł bliżej gada.
– Co czujesz? – zapytał.
Donatello wzruszył ramionami na tyle, na ile ból w skrzydłach mu pozwalał, i pokręcił na boki głową.
– Żadnego bólu, dyskomfortu, nic?
Ponownie smok pokręcił głową. Mężczyzna mruknął przeciągle, krążąc po szopie. Gad obserwował go, czując przepływ substancji w każdym naczyniu krwionośnym w ciele. Czymkolwiek była ta substancja, na pewno już działała, ale efekty nie dały jeszcze o sobie znać.
– No cóż, pozostaje mi tylko dać ci czas na zapoznanie się ze swoim własnym kątem. – Morisaki skierował się do wyjścia z szopy. – Faza trzecia powinna dobiec końca jeszcze dzisiaj albo tej nocy. Po zakończeniu projektu będziesz musiał znów odpocząć.
Doktor opuścił szopę. Donatello pokręcił łbem, niezadowolony z pozostawionego na jego pysku kagańca.
Przez resztę dnia nic się nie działo. Gad odczuwał jedynie obecność wstrzykniętego płynu w sobie. W dniu przeniesienia ponownie urządzono mu głodówkę, aby nie zaburzać pracy substancji W-5. Donatello wciąż nie miał pojęcia, co miały oznaczać nazwy tych wszystkich zmodyfikowanych mutagenów.
Wieczorem zauważył, że odrobinę spuchł. Zaczęło się to niepozornie, od powłok brzusznych i wyglądało, jakby się przejadł, choć nie miał ani kęsa jedzenia przez cały dzień. Dotykając brzucha ogonem, odczuwał lekki ból i twardość.
Kiedy na dworze zrobiło się ciemno, spuchnięte były już jego kończyny, ogon, a skrzydła i głowa stały się ociężałe. Donatello pomyślał, że to może wina braku karmienia. W końcu tak duże zwierzę nie powinno pozostać bez posiłku na cały dzień. Postanowił więc położyć się w kącie pełnym siana i zdrzemnąć.
Nie wiedział, jak długo spał, ale gdy otworzył oczy, na dworze było jeszcze ciemno. Obudziło go uderzenie w głowę i ból wszystkich części ciała. Chłopak poruszył pyskiem, ale ponownie poczuł uderzenie. Szybko zwinął się w kłębek na sianie, szukając jak najwygodniejszej i najmniej bolesnej pozycji. W bólu nie zwrócił specjalnie uwagi na różnicę w stosunku szerokości jego ogona do szerokości desek ściany.
Ponownie otworzył oczy, gdy na zewnątrz zrobiło się widniej, ale słońce nadal nie wzeszło nad horyzont. Ból pulsował w jego skroniach i, co nieco go zawstydziło, między jego tylnymi łapami. Najprawdopodobniej powinien załatwić gdzieś swoją potrzebę, ale odkąd różne substancje ingerowały w jego ciało, z ogromną niechęcią pozbywał się zawartości pęcherza i niestrawionych resztek jedzenia. Głównym powodem była zbytnia ingerencja w jego kloakę, a dokładnie pozbawienie go penisa. Z każdą potrzebą przypominał sobie o tym uwłaczającym fakcie. Do tego wydalanie ciągle bolało, szczypało i piekło, a Donatello czuł się po prostu obdarty ze swojej tożsamości nie tylko żółwiowej, ale również samczej. Sam mechanizm wydalania moczu nie różnił się niczym od tego sprzed zabiegów, ale cała sytuacja mocno siedziała mu na psychice. Komu nie siedziałby w głowie fakt, że został dosłownie wykastrowany wbrew swojej woli?
Gad poruszył delikatnie łapą, po czym natychmiast zamarł w bezruchu. Czuł, jakby tysiące mikroskopijnych igiełek wbijały się w jego skórę, mięśnie i kości, co spowodowane było ruchem. Z niskim, gardłowym pomrukiem, który miał imitować jęknięcie z bólu, Donatello rozejrzał się po szopie, starając się ignorować migrenę, ból w miednicy i kłucie w łapie. Coś było nie tak, lecz smok nie był w stanie dojść do przyczyny tego wyobrażenia.
Na zewnątrz było już dość jasno, zapowiadał się słoneczny dzień. Promienie porannego słońca wpadały do szopy przez ubytki między deskami i przez uchylone drzwi. Mutant pokierował wzrok na czubek swojego ogona. Ta część zdawała się nie być tak drętwa i bolesna, co reszta ciała. Z zaciśniętymi zębami uniósł koniuszek ogona i pokierował go w stronę ściany.
Wtedy dostrzegł pewną nowość. Jeszcze kilka godzin wstecz, końcówka jego ogona osiągała grubość około jednej piątej grubości desek tworzących ściany. W tej chwili końcówka ogona była ponad trzy razy grubsza niż wcześniej, zasłaniając ponad połowę deski.
Szybka kalkulacja pomogła mu dojść do trafnych wniosków, które pokrywały się z bólem całego ciała i zaobserwowanym pogrubieniem ogona. W trakcie snu substancja W-5 zaczęła oddziaływać na jego organizm i spowodowała jego gwałtowny wzrost. Nic zatem dziwnego, że wszystko go bolało. Nagły wzrost w tak krótkim czasie nie byłby możliwy do osiągnięcia siłami natury, a więc sztuczne przyspieszenie tego procesu nie mogło obyć się bez minusów dla stworzenia.
Smok westchnął głośno, wydany dźwięk przypominał raczej parskanie konia. Z jego nozdrzy wydobyły się dwa niezbyt gęste kłębki dymu, a podmuch podniósł z podłogi trochę siana i rozrzucił po całej szopie. Donatello był skonsternowany, obolały, i coraz bardziej zły. Trudno mu było powiedzieć, co denerwowało go najbardziej. Być może ludzie odpowiedzialni za jego cierpienie. Może brak dostępu do informacji i danych, które go dotyczyły. A może on sam był powodem swojego rozdrażnienia? Bądź co bądź, gdyby okazał się większym sprytem albo chociaż posłuchał swojej rodziny, nie byłoby go tutaj i nic, co stało się w tym miejscu, by się nie wydarzyło.
Drzwi do szopy otworzyły się szerzej, w "progu" stanęły znane już Donatellowi sylwetki. Dwie postacie, bardzo często przebywające w swoim towarzystwie, będące najnędzniejszą, ale także jedyną rozrywką, jaką obdarzano mutanta. Na ich widok przewrócił oczami i warknął cicho.
– Dzień dobry, Donatello – przywitał się William Russell. – Jak widzę, zakończono pomyślnie wszystkie fazy projektu, a więc moja współpraca z tym zespołem dobiega końca.
Gad nie mógł powstrzymać wrednego uśmiechu, który wdarł się ne jego podłużny pysk i był dobrze widoczny mimo kagańca. Być może było to jego ostatnie spotkanie z tym człowiekiem? Och, jak bardzo pragnął, aby to była prawda!
– Mimo iż projekt oficjalnie dobiegł końca, stała część zespołu doktora Morisakiego będzie sprawowała pieczę nad tobą – mruknął Kuroba. – Powinieneś więc zacząć przyzwyczajać się do tego, że coraz rzadziej będziesz miał przyjemność rozmawiać i słuchać rozmów w swoim języku.
– Ach, tak, cała niejapońska część zespołu już niedługo opuści to miejsce. Wydaje mi się, że z jakiegoś powodu ta informacja bardzo cię ucieszyła.
Gad parsknął śmiechem tak głośnym, że aż poczuł ból w brzuchu. Mimo to śmiał się, drżąc na całym ciele, coraz bardziej histerycznie. Jego bystre oczy nie opuszczały sylwetki Russella, kiedy pękał ze śmiechu, choć daleki był od uczucia radości. Nie potrafił przestać, a w głowie pojawiła się jedna natrętna myśl: czy właśnie zaczął tracić rozum?
Nagle warknął, zupełnie jakby wcale nie parskał śmiechem chwilę wcześniej. Jego kończyny zaczęły poruszać się powoli, najpierw palce, później dłonie i stopy, a następnie łokcie i kolana, aż smok zaczął syczeć z bólu, ale nie przestawał się poruszać. Ogromne zielone cielsko stanęło wreszcie na wszystkich łapach, ogon machnął kilka razy w powietrzu, uderzając o ścianę szopy, a skrzydła rozwinęły się i złożyły, jakby smok chciał pozbyć się odrętwienia w ich kościach i mięśniach. Jego oczy nie przypominały już dwóch łagodnych okrągłych czekoladek. Tęczówki i źrenice były owalnego kształtu, stały pionowo, wgapiały się intensywnie w Kanadyjczyka. Łeb mutanta był nisko położony, jego pozycja wskazywała na czajenie się.
Mimo to doktor Russell nie ruszył nawet palcem. Wraz z Kurobą stali w polu zasięgu Donatella, ale nie obawiali się go. To tylko rozwścieczyło chłopaka bardziej. Nim jednak zdołał wykonać krok, coś do niego dotarło. Krwista czerwień, którą miał przed oczami, przeraziła go i wycofał się, otrzepując głowę i przyjmując bardziej zrelaksowaną pozycję siedzącą. Nigdy wcześniej nie miał takich myśli. Chciał rozszarpać człowieka na strzępy! Nie miało znaczenia, kim ów człowiek był ani co zrobił, Donatello nigdy nie skrzywdziłby nikogo w tak brutalny sposób! A jednak nie tylko pomyślał o tym, on był gotów to zrobić!
Russell i Kuroba nie mieli pojęcia, co się właściwie stało, rozumieli jedynie, że ich gadzi znajomy zrezygnował z aktu przemocy, który planował. Jego tęczówki znów były duże i okrągłe. Smok dyszał lekko, starając się ignorować dalej ból w całym ciele.
– Przyszedłem przeprowadzić z tobą mój ostatni wywiad – powiedział Russell. – Pytania zostały tak skonstruowane, abyś odpowiadał krótko, "tak" lub "nie", ewentualnie możesz nie mieć zdania lub odpowiadać "tak sobie". Odpowiedzi możesz przekazać ruchem głowy.
– Kiedy skończymy, dostaniesz jeść – dodał Kuroba.
Jak na zawołanie odezwał się żołądek Donatella. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zjadł porządny, sycący posiłek, nie wspominając już o tym, kiedy ostatnio zjadł smaczny posiłek. Z jednej strony nie mógł się doczekać, kiedy podadzą mu coś na ząb, choć z drugiej obawiał się, czym teraz będą mieli zamiar go karmić. Jeżeli uważali, że był smokiem niczym z legend, nie powinien spodziewać się niczego dobrego, prawda?
– Dobrze, zacznijmy zatem. – Russell otworzył swój folder. – Czy odczuwasz ból w jakiejkolwiek części ciała po tej nocy?
Pokiwał głową. To było oczywiste, że bolało go wszystko, tak trudno było to zauważyć, kiedy się poruszał?! Kto byłby w stanie poruszać się bez bólu po tak okropnych przejściach?! Przewrócił oczami, kiedy Russell zapisał odpowiedź.
– Czy szopa ogólnie spełnia warunki potrzebne do snu bądź rozciągnięcia ciała?
Nie mógł zaprzeczyć, że miejsce na legowisko było wystarczająco miękkie i ciepłe, a szopa zdawała się być odpowiednich rozmiarów dla jego nowego ciała. Jednak czy to rzeczywiście można było nazwać warunkami odpowiednimi dla niego? Co z tego, że miał gdzie spać, wyprostować skrzydło czy jeść, życie to coś więcej niż własny kąt. Tymczasem, patrząc na wymiary szopy, mógł tylko pomarzyć o ruszaniu się celem utrzymania formy.
Przechylił łeb w lewo, potem w prawo. "Tak sobie".
– Hmm, wydaje mi się, że musisz po prostu przywyknąć do nowych warunków – stwierdził Russell, stukając się długopisem w brodę. – Dobrze, mam jeszcze jedno ważne pytanie. Czy jesteś świadom w pełni swojego ciała? Czy odczuwasz każdy jego fragment?
Co do tego nie miał wątpliwości, skoro bolał go każdy centymetr ciała. Kiwnął więc szybko głową.
– Dobrze. Skoro sprawy fizyczne mamy za sobą, możemy przejść do tego, po co tu naprawdę przyszliśmy. Twoje zdrowie psychiczne na pewno jest w opłakanym stanie, o tym nie musimy już dłużeć rozmawiać. Akira zaopiekuje się tobą pod tym kątem. Czego chcielibyśmy dowiedzieć się się teraz to, czy pamiętasz dokładnie wszystko, co uważasz, że powinieneś pamiętać? W pytaniu mam na myśli wspomnienia z życia oraz projektu, których nie powinny zakłócić działania żadnych środków.
Donatello otrzepał łeb z bólem, myśląc intensywnie. Miał dziwne przeczucie, że od jego odpowiedzi będzie zależało, czy zostanie za coś ukarany, czy nie. Co prawda, nie wydawało mu się, aby coś umknęło jego pamięci, oczywiście oprócz momentów, w których był naszprycowany silnymi lekami i narkotykami. Te momenty pytanie wykluczało, co nie oznaczało, że nie pamiętał wielu innych momentów, a zwłaszcza te z Projektu "Dziecięce Marzenie" mogły potencjalnie być problematyczne dla zespołu Morisakiego.
Gad nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jeżeli przyzna, że wszystko pamięta, istniało prawdopodobieństwo, że usiłują usunąć mu pamięć, a eksperymentując przy tym, mogliby przez przypadek usunąć również jego wspomnienia z życia jako żółw. W ten sposób straciłby jedyne, co pozostało mu po jego rodzinie. Z drugiej strony, gdyby skłamał i udał, że nie pamięta większości wydarzeń z projektu, po pierwsze wzbudziłoby to podejrzenia, a po drugie ci pseudo-naukowcy na pewno zainteresowaliby się tym przypadkiem i koniec końców zaczęliby grzebać przy jego mózgu.
Z grzebaniem w głowie Donatello miał nienajlepsze doświadczenia dzięki Triceratonom. Jeszcze przez długi czas po porwaniu i torturowaniu przez kosmitów żółw miewał koszmary i ataki paniki.
Smok pokiwał głową z dużą dozą ostrożności i spiął mięśnie przednich łap.
Russell zanotował coś z cichym pomrukiem. Jego mowa ciała niewiele zdradzała mutantowi.
– Czy uważasz, że projekt w jakimkolwiek stopniu wpłynął na twój sposób myślenia, opiniowania, postrzegania świata?
Równie trudne pytanie, na które odpowiedź musiał ostrożnie rozważyć. Przede wszystkim musiał zrozumieć, dlaczego zadano mu takie pytanie. To akurat było proste: mieli obawy, że coś się zmieni, że Donatello zacznie się inaczej zachowywać. Być może obawiali się, że zdziczeje? Coś w tym musiało być. Przez cały czas zbierali o nim informacje, dowiedzieli się o jego raczej łagodnej jak na potężnego ninja mutanta naturze. Na pewno chcieliby, aby taki pozostał na zawsze. Taki spokojny, gotowy pójść na ugodę, byłby idealnym pupilkiem.
Czy to oznaczało, że musiałby skłamać? Smok nie był pewien, co się z nim działo, ale ta furia i czerwień, które opętały go chwile wcześniej, wstrząsnęły nim dogłębnie. Gdyby Morisaki dowiedział się o jego nagłych wybuchach agresji, na pewno wdrożyłby środki o jeszcze większej agresywności, aby jakoś temu zaradzić. Tak bardzo, jak wizja stania się krwiożerczą bestią przerażała Donatella, musiał przyznać, że ta nowa natura mogła stać się przydatna przy późniejszym planowaniu ucieczki.
Gad zmrużył powieki, kręcąc przecząco łbem i opadając z powrotem na siano. Nagle zrobiło mu się bardzo gorąco, a to spotęgowało ból, który wciąż odczuwał na całym ciele.
Chłopak nawet nie zauważył, że Russell schował swój folder i długopis.
– Obawiam się, że to było ostatnie pytanie, jakie dane mi było tobie zadać w ramach projektu. – Mężczyzna zmarszczył brwi, podnosząc wzrok na smoka, ale uśmiechnął się. Ten uśmiech był inny, niż wszystkie inne, którymi kiedykolwiek obdarzył Donatella. Było w nim coś o wiele bardziej szczerego. – To była ogromna przyjemność móc cię poznać i z tobą pracować, Donatello. Zawsze się cieszę, kiedy poznaję nowych, inteligentnych ludzi. Lub, jak w tym przypadku, mutanty. Ten projekt był niewątpliwie jednym z największych i najbardziej zaawansowanych, w jakich miałem okazję brać udział. Na pewno wykorzystam nowe psychologiczne doświadczenia z tobą w mojej pracy z pacjentami.
Gdyby gad nie był zbyt zaniepokojony swoim nagłym stanem, na pewno pokazałby w jakiś sposób, co myślał o tym wywodzie. Jednak gorąc i ból mu towarzyszący nie pozwalały mu się w pełni skupić na słowach Russella. Wiedział jedynie, że bardzo chciał go wyśmiać. Zamiast tego, z trudem podniósł ogon i usiłował się nim powachlować.
– Obawiam się, że nasz przyjaciel nie najlepiej się jednak czuje – mruknął Kuroba.
– Och, na pewno mu przejdzie, kiedy wreszcie porządnie go nakarmicie. – William machnął ręką, bagatelizując objawy.
Przez następną godzinę smok pozostawiony był sam sobie. Ból nie ustępował, jednak pragnienie schłodzenia było silniejsze. Prawdę mówiąc, Donatello był tak zdeterminowany, że zignorował ból, aby powachlować się skrzydłami. Ale ileż można wymachiwać jakąś częścią ciała? Wiadomo, że kiedyś mięśnie się zmęczą.
Stłumione przez ściany szopy oraz odległość hałasy interpretował jako oficjalne zakończenie projektu i pożegnanie niejapońskiej części zespołu Morisakiego. Z jednej strony brzmiało to bardzo oficjalnie, z drugiej zaś okrzyki, oklaski i śpiewy sugerowały Donatellowi, że ludzie urządzili sobie przyjęcie.
I ucztę.
O tak, wyczuwał to. Mnóstwo dobrego jedzenia. Intensywne zapachy przypraw, ciepłego jadła, słodkie napoje. Musieli świętować niedaleko szopy, najpewniej gdzieś pomiędzy budynkiem mieszkalnym i laboratoryjnym a szopą. Z tego, co wcześniej udało mu się zaobserwować, Morisaki posiadał całkiem duży teren w głębi lasu. Niewykluczone, że część lasu również należała do niego.
Już pomyślał, że o nim zapomnieli. Przecież obiecali mu obiad, a nienapełniony żołądek bolał niemniej niż cała reszta mutanta. Donatello westchnął z trudem, zwijając skrzydła i wpatrując się w siano.
Nagle zatrzęsły się ściany szopy. Smok podniósł łeb i machnął pyskiem, ogarniając wzrokiem swoje otoczenie. Gdzieś w powietrzu słyszał świst śmigieł helikoptera. Czyżby w ten sposób odprawiali część swojej załogi? To nie miało sensu. I dlaczego trzęsła się cała szopa?
Na to pytanie szybko uzyskał odpowiedź. Kiedy odgłosy latającej maszyny zdawały się wisieć nad nim, dach szopy powoli otworzył się tak, jak zrobił to uprzednio, kiedy go przenoszono. Nad szopą unosił się helikopter. Potężne podmuchy wiatru spadały na wnętrze szopy, były ukojeniem na piekący ból gada. Chłopak odetchnął z ulgą, przylegając mocniej do posadzki i rozluźniając się. Zamknął oczy i westchnął ponownie, na chwilę odrywając się od uważnego obserwowania otoczenia. Wiatr był po prostu zbyt przyjemny.
Tymczasem śmigłowiec zaczął ostrożnie opuszczać to, co przywiózł. Pilot ostrożnie wykonywał rozkazy Tokugawy.
– Dobrze, możesz opuszczać. Tylko powoli. Nie chcemy, żeby coś się zerwało i spadło, bo mogłoby rozzłościć smoka – mruknął Tokugawa znudzonym tonem. Mężczyzna siedział w budynku, na swoim stanowisku przed wieloma ekranami i wpatrywał się w nie, opierając głowę na dłoni. – Umieść to pośrodku szopy.
– Przyjąłem – odparł pilot, wyglądając przez szybę, czy aby na pewno wszystko dobrze działało.
Metalowy sznur, na którym spuszczano ów rzecz do szopy, trzeszczał, ale dopiero, kiedy spuszczany przedmiot znalazł się na poziomie sufitu szopy, dźwięk dotarł do uszu Donatella. Smok otworzył oczy, a kiedy zorientował się, że ludzie spuszczali coś do szopy, podniósł łeb, zaciekawiony. Jego nozdrza poruszyły się gwałtownie.
Ogromna czerwonobrązowa masa w kształcie byka wylądowała bezpiecznie pośrodku szopy. Trzymające ją haki puściły i metalowy sznur został wciągnięty z powrotem do wnętrza helikoptera. Dach szopy zamknął się, helikopter odleciał.
Coś syknęło i kaganiec zsunął się z pyska gada. Teraz zapach świeżo ubitego zwierza stał się intensywniejszy. Donatello przyglądał się jeszcze ciepłemu truchłu. W taki skwar buhaj szybko się rozłoży, zgnije i zacznie niewyobrażalnie śmierdzieć. I było w tym coś ekscytującego. Dziwnie krwiste myśli przeszły mu przez głowę, a reakcje, jakie wywołały, były jeszcze dziwniejsze.
Mały, cichutki głosik z tyłu jego głowy krzyczał, że to nieodpowiednie, że tak nie można, że to wbrew jego morałom, jego wychowaniu, jego pacyfistycznej naturze. I choć Donatello chciał posłuchać tego dawnego, racjonalnego, bardziej "ludzkiego" siebie, prymitywne instynkty objęły nad nim kontrolę, a w rogach jego pola widzenia znów pojawiła się karmazynowa czerwień, która zaślepiła go. Tęczówki jego oczu przybrały kształt cieniutkiego owalu. Niski pomruk wydobył się z jego gardła. Smok powoli podniósł się na wszystkie cztery łapy, ale pozostał nisko. Jego głowa prawie nie odrywała się od gleby. Skrzydła przyległy ciasno do boków jego ciała, ogon uderzył kilkakrotnie o siano, wprawiając suche źdźbła w ruch. Uniosły się one wraz z kurzem, ale nie zakłóciły one skupienia bestii na swoim przyszłym posiłku.
Ze stłumionym rykiem Donatello rzucił się na byka i jednym kłapnięciem paszczy oderwał mięso z boku zwierzęcia i połknął niczym krokodyl. Och, słodki pokarmie! Kiedy smok rozszarpywał buhaja i bawił się jedzeniem, w jego głowie trwała walka dwóch Donatellów. Łagodny żółw płakał, rozpaczał, chciał zwymiotować każdy kęs, który pożerał ogromny gad. Zagubiony smok cieszył się, każdy kęs dodawał mu sił i podniecał go. Zapach i smak krwi wzbudzały w nim agresję i chęć zagryzienia już dawno zabitego byka.
Krew tryskała na wszystkie strony, kiedy smok machał łbem, rozszarpując mięso. Obrzydliwe, mokre dźwięki mlaskania oraz głuche odgłosy łamanych kości wypełniały szopę. Donatello bez najmniejszego trudu wyrwał tylną kończynę buhaja ze stawu biodrowego i jednym kłapnięciem złamał kość udową. Jadł wszystko, nie zostawiał resztek, nie istniały dla niego żadne niejadalne części. Skonsumował nawet rogi byka, choć uprzednio pobawił się nimi chwilę. Posłużyły mu one świetnie za wykałaczki.
Kiedy skończył, wylizał dokładnie podłogę, nie chcąc marnować ani kropli krwi. Węszył po glebie w poszukiwaniu jedzenia, jednak po byku nie zostało ani śladu. Poirytowany tym faktem smok przeszedł wzdłuż każdej ściany, zbierając wszelkie zapachy. Nie znalazłszy niczego, co mógł uznać za jadalne, powrócił na swoje legowisko i opadł na nie z niemałym bólem.
Krwista czerwień powoli zanikała sprzed jego oczu, tęczówki powracały do swojego bardziej okrągłego kształtu. Smok zaczął dyszeć z powodu kolejnej fali gorąca, rozgrzewającej szczególnie najbardziej obolałe partie jego ciała. Nawet nie zauważył, jak mechanicznie sterowany kaganiec powrócił na jego pysk i zacisnął się na nim wystarczająco mocno, aby uniemożliwić mu dalsze gryzienie albo, co gorsze, zianie ogniem.
Chwila ciszy w szopie została przerwana przez stłumiony szloch.
Nie można było powiedzieć, aby był najedzony. Jeden buhaj, choćby nie wiadomo jak dorodny i bogaty w mięśnie, nie był w stanie zaspokoić apetytu smoka. Ale to nie było głównym wątkiem w jego głowie. Po pożarciu byka niczym zdziczała bestia gad płakał przez resztę dnia, użalając się nad sobą. Jego łagodna natura to tylko kolejna rzecz na długiej liście tego, co Morisaki mu odebrał.
Pożarte truchło ciężko siedziało mu na żołądku, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Jego układ trawienny w rzeczywistości cieszył się z pysznego jedzenia, choć głowa podpowiadała Donatellowi, że bardzo chciał zwymiotować każdy kęs. Nic z tego, jego ciało zbyt cieszyło się z tego prezentu. Poza tym, od dawna nie jadł tak sporego posiłku.
Jednakże jeden buhaj to stanowczo za mało. Donatello wciąż był głodny, lecz nie wiedział, czy powinien komuś o tym powiedzieć. To znaczy, oczywiście, że powinien, jeżeli nie chciał umrzeć z głodu. Z drugiej strony bał się przeżyć ponownie to "zdziczenie".
Tego dnia nie miał żadnej wizyty, co dawało mu mieszane uczucia. Był przekonany, że Morisaki zechce się z nim zobaczyć osobiście albo, że przyprowadzi Kyoko. Nawet, gdyby żadne z powyższych się nie stało, na pewno nie spodziewał się być sam przez resztę dnia.
Na zewnątrz robiło się już ciemno. Słońce zaszło i choć niebo nie przybrało jeszcze barwy ciemnego szafiru, szaroniebieskie i purpurowe odcienie zawładnęły niebem na dobre, rzucając ponury cień na świat. Mutant był w stanie dojrzeć to przez niewielkie szczeliny w deskach tu i ówdzie. Cóż, gdyby ktoś miał się pojawić, już dawno by to zrobił.
Smok westchnął, wpatrując się w dach szopy. Odkąd zjadł byka, nie poruszył nawet koniuszkiem ogona. Teraz, gdy jego emocje był silniej trzymane na wodzy, mógł znów przemyśleć kilka spraw, przekalkulować wszystko na chłodno.
Na chłodno. Wieczór przyniósł małe ukojenie na jego ból, ale lepszy rydz niż nic i Donatello był wdzięczny za chłodniejsze noce. Dzięki nim był w stanie wysilić neurony i synapsy. Jak na razie trzymał się swojego planu, co nie było trudne. Cały projekt był tak diabelnie dobrze opracowany, że i gdyby stawiał opór, ci ludzie zmusiliby go do padnięcia przed nimi na kolana. Całkowita uległość miała pozwolić mu na zachowanie chociaż części godności, ale także i sił, których niewątpliwie musiał nabrać, jeżeli chciał się kiedyś stąd wydostać. Potrzebował też zbudować zaufanie przynajmniej z częścią zespołu Morisakiego. Profesor Yuiragi była dobrą osobą, ale jej przyjaźń to było stanowczo za mało, aby coś zdziałać. Była jeszcze Kasumi, ale ona nie była częścią zespołu i nie miała tu żadnej władzy. Eika natomiast nie potrafiła mówić po angielsku, chociaż po głębszym zastanowieniu, sojusz z nią również nic by Donatellowi nie dał.
Należało rozważyć inne opcje. Nie miał ich za wielu. Z tego, co się orientował, części zespołu nigdy nie poznał. Z dostępnych opcji miał samego Morisakiego, co mógł od razu wykluczyć. Na liście znajdowali się Kuroba Akira, Kiwa Kippu, Morisaki Aigo, Tokugawa Osamu i Shino Soku. Co prawda, Donatello nigdy nie widział Tokugawy, kryjącego się za kamerami i mikrofonami, ale postanowił nie wykluczać go z grona potencjalnie przydatnych znajomości.
Doktor Kiwa śmiertelnie się go bał, nawet gdy jeszcze nie był smokiem. Wyglądał również na materialistę i nie należał do najmłodszych, przez co gad rozważał, czy na pewno był sens rozpatrywania jego niskiej i grubej osoby. Nie miał pojęcia, jaki potencjał mają w sobie Akira i Soku, te tereny musiał jeszcze dokładniej zbadać.
Co do bratanicy Morisakiego, tutaj także miał zagwozdkę. Dziewczyna powoli wyrastała na młodszą żeńską wersję swojego stryja, bez cienia duszy brnęła w naukę i nie obchodziło jej cierpienie innych. Ale była młoda, nie ukończyła jeszcze liceum, miała przed sobą całe życie. Donatello mógłby to wykorzystać, ale wpierw musiałby się z nią zakolegować. Czy było go na to stać? Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.
Na razie musiał odpocząć i wydobrzeć. Jego ciało wciąż cierpiało po nagłym wzroście, a czerwcowe upały śmiały się smokowi prosto w oczy.
Przez następne kilka tygodni niewiele się działo w "nowym życiu" Donatella. Niechętnie zdradził przy najbliższej okazji, że jeden buhaj to za mało na pełnowartościowy posiłek, potrzebował co najmniej trzech, ale bez problemu zjadał na raz z pięć osobników. Jakoś nie zdziwiło go, kiedy Morisaki odpowiedział, że to żaden problem. Dla tego szaleńca nic, co miało wspomóc jego projekt, nie było problemem. Jeżeli smok potrzebował więcej żarcia, to dostawał tyle, ile sobie zażyczył.
Mózg projektu nie pokazywał się jednak w szopie każdego dnia. Przychodził co trzy, cztery, pięć dni, zawsze sam. Podczas tych odwiedzin niewiele mówił, najczęściej rozwodził się nad nowymi projektami, które nie były w połowie tak wielkie i wspaniałe, jak ten ze smokiem w roli głównej. Mówił też sporo o lesie, najbliższym mieście, którego nazwy nigdy Donatellowi nie podał, o przedszkolu Kyoko i innych rzeczach, budujących jego codzienność. Mimo wewnętrznej niechęci, smok chłonął każdą informację uważnie, szukając jakichś poszlak czy inspiracji do swojego planu.
Codziennym wizytatorem był Kuroba Akira. Jeżeli Morisaki dość mało mówił podczas wizyt w szopie, to młody psycholog prawie milczał. Nie zadawał wielu pytań, używał krótkich zdań, czasami marudził na swoje życie, które jego zdaniem najwyraźniej dążyło donikąd. Mutant wysłuchiwał i jego wywodów, choćby po to, aby spróbować znaleźć jakąś nić, która pozwoliłaby wznieść ich relację na inny poziom.
Jego ciało zakończyło pełną regenerację dopiero pod koniec lipca, kiedy dobiegały końca najgorsze upały w roku. Chłopak zniósł je dość dzielnie, choć nie obyło się bez płaczu.
Kiedy na zewnątrz panowała wrząca temperatura, coś wewnątrz Donatella zaczynało tracić ciepło. Jego pełna miłości i dobroci dusza poddawała się. Uznała, że w tym stanie nie przyda się mutantowi i nie pomoże mu uciec z tego piekła. Tak bardzo, jak gad tego nie chciał, zrozumiał, że jeżeli nie stwardnieje w środku, nie tylko nie odzyska wolności, ale nie przeżyje długo w tych warunkach.
W chłodniejsze lipcowe noce obmyślił więc nowy plan – dla własnego dobra oraz ratowania własnego życia zdecydował skuć własne serce lodem. Nie tylko serce, ale i umysł. W zapomnienie odrzucił swoją dawną naturę. Odebrano mu wszystko, a więc i on sam odebrał sobie ostatnią cząstkę siebie. Dzięki temu był w stanie lepiej zapanować nad agresywną stroną smoka, zyskał też lepsze panowanie nad gniewem, kiedy Morisaki usiłował wyprowadzić go z równowagi. Stał się bezlitosny w środku, sprawiając ciepłe i miłe pozory na zewnątrz. Nie pozostawił w sobie miejsca na miłość czy empatię, wskutek czego znienawidził nie tylko Morisakiego.
Przede wszystkim znienawidził niewinną Kyoko.
Miało to sens tylko wtedy, gdy rozmyślał o tym bardzo intensywnie. Przecież gdyby nie jej dziecinne fantazje, jej szalony ojciec nigdy nie wpadłby na równie szalony pomysł, jakim był ten projekt, prawda? Mała Kyoko było bodźcem, który obudził w Morisakim potwora, bo właśnie to widział Donatello za każdym razem, kiedy mężczyzna stawiał stopy w szopie.
Poza tym wmawianie sobie tego kontrastu temperatur był dla niego bardzo wygodny. Złudne wrażenie zimna duchowego pozwalało mu poczuć trochę więcej chłodu. Nie ważne, że było to czysto psychologiczne zagranie i smok niemalże roztapiał się z gorąca. Ważne, że działało, przynajmniej na jakiś czas.
Jednego sierpniowego popołudnia, gdy rozmyślał nad swoim kruchym zdrowiem psychicznym, do szopy zawitał niespodziewany gość. Donatello początkowo nie zarejestrował niczyjej obecności, pogrążony w myślach, ze wzrokiem utkwionym w suficie. Aktualnie leżał w swoim legowisku, łeb trzymał między przednimi łapami i od czasu do czasu wzdychał głośno, usiłując ignorować upalny dzień.
Drzwi od szopy zamknęły się cicho za gościem, który najwyraźniej chciał jak najdłużej pozostać niezauważonym przez smoka. Jednak zatęchłe powietrze, duchota i mnóstwo kurzu wymieszane z niezbyt przyjemnymi zapachami zmusiły intruza do krótkiego, aczkolwiek intensywnego napadu kaszlu.
Donatello przeniósł wzrok z sufitu na ludzką postać, nie poruszając przy tym resztą ciała. Szybko jednak podniósł łeb i wytrzeszczył oczy, wyraźnie zainteresowany. Gad przechylił łeb na jeden bok i rozłożył delikatnie skrzydła, przybierając wygodniejszą pozycję dla uniesionej szyi.
Kiedy kaszel ustał, gość przemówił:
– Na co się tak patrzysz, Ryū? – wydusiła z siebie Aigo, odkrztuszając ostatnie drobiny kurzu, które dostały się do jej ust.
Mutant zmarszczył brwi. Oczywiście zrozumiał tak proste zdanie, natomiast ton dziewczyny nie miał w jego mniemaniu żadnego uzasadnienia. Cóż, być może Aigo rzeczywiście sprzedała swoją duszę jakiemuś diabłu. Zapewne temu samemu, któremu duszę sprzedał jej stryj lata temu.
Donatello uniósł jedną brew, nie odrywając oczu od nastolatki. Brunetka wyglądała na naburmuszoną. Nie, żeby jej mina kiedykolwiek wyglądała jakoś inaczej. Aigo najwyraźniej miała w zwyczaju wyglądać na znudzoną i zmęczoną byciem istotą względnie społeczną. Gad miał podejrzenia, że była raczej odludkiem wśród swoich rówieśników.
Jego pytające spojrzenie nie opuściło dziewczyny, a widocznie ją drażniło. Aigo odsunęła się wreszcie od wejścia do podeszła bliżej smoka. Jej twarz pokazywała pewność siebie, ale mowa ciała zdradzała pewien niepokój.
– Pewnie zastanawiasz się, po co przyszłam, skoro projekt dobiegł końca? – zapytała, krzyżując ramiona na piersi. Nie była pewna, czy mutant ją zrozumiał, mimo to kontynuowała. – Podobno znasz się na naszym kraju, nie powinno cię więc zdziwić, że nie jestem w szkole. Mamy letnią przerwę w semestrze, a ja zazwyczaj spędzam wszystkie wakacje tutaj, z dala od miasta. Chyba mnie rozumiesz?
Co prawda, Donatello nie znał każdego wyrażenia, jednak wyłapywał sens zdań. Pokiwał więc lekko głową. Aigo natomiast rozejrzała się po ścianach i suficie krytycznym okiem, zupełnie jakby była jakimś nadzorcą, który przybył ocenić robotę innych ludzi.
W tym czasie smok pozwolił sobie na kolejne przemyślenia na temat dziewczyny. Nie potrafił domyślić się, dlaczego przyszła do szopy. W końcu tego nastolatka już nie wyjaśniła. Burknęła tylko o wakacjach. Jeżeli w jakimś stopniu była częścią zespołu, to i tak nie miała już nic do roboty, ponieważ projekt został zamknięty i zostali tu wyłącznie ludzie od pilnowania swojego sztucznie stworzonego zwierzątka. Aigo interesowała się biologią i chemią oraz po części technologią. Czyżby Morisaki miał względem Donatella kolejne plany, o których jeszcze mu nie wspomniał?
– Zapewne dziwi cię moja obecność. – Brunetka zbliżyła się o dwa kroki. – Ale nie przyszłam tutaj prowadzić nudnych monologów. – To powiedziawszy, rozłożyła ręce. Z kieszeni spodenek wyjęła mały plastikowy przedmiot. – To jest pilot od kagańca. – Dziewczyna uniosła podłużne urządzenie wielkości dużego pendrive'a. – Zdejmę ci kaganiec, a ty w zamian za to nie usmażysz mnie żywcem – mruknęła niskim tonem, zachowując powagę. W jej głosie wyczuć się dało nutkę groźby.
Gdyby tylko chciał, spaliłby ją w mgnieniu oka, ale jaki miałby to sens? Tylko pogorszyłby jego sytuację. Zresztą sam uznał, że Aigo była jeszcze młoda, a jej wspaniały umysł nadawał się jeszcze do odratowania i skierowania na właściwe tory. Dlatego pokiwał ponownie głową, mrużąc lekko podejrzliwie oczy.
Dziewczyna dotrzymała swoich słów i po chwili ciężki metalowy kaganiec zsunął się z pyska smoka i spadł na siano z głuchym brzękiem. Donatello zamachnął się głową, strzepując z siebie nieprzyjemne uczucie kagańca. Kilkakrotnie otworzył i zamknął paszczę, po czym wypuścił szybko powietrze nozdrzami, niemalże parskając przy tym jak koń.
Aigo pospiesznie schowała pilota w kieszeni i cofnęła się o krok.
– Po co tu przyszłaś? – zapytał pospiesznie smok.
– Oficjalnie? Żeby ci się przyjrzeć z bliska.
– A nieoficjalnie?
– Gdyby stryj lub ktokolwiek inny poza ciotką się dowiedział, mogłabym pożegnać się z przyszłą karierą naukowca. – Nastolatka usiadła po turecku przed olbrzymim gadem, zgarbiła nieco sylwetkę, położyła prawy łokieć na kolanie i oparła policzek o zaciśniętą w pięść dłoń. – Mam wspaniałych nauczycieli od biologii czy chemii i świetnie radzę sobie z nowościami technologicznymi. Ale mam pewien problem.
Mutant ponownie przechylił nieco łeb, marszcząc brwi na dziewczynę. Jeżeli chciał się z nią spoufalić, musiał ją najpierw lepiej zrozumieć. A ona musiała go lepiej poznać.
– Jaki?
– Żeby lepiej połączyć te wszystkie dziedziny razem, potrzebuję obszernej wiedzy fizycznej, a tego nikt mnie nie chce nauczyć.
Donatello wyprostował szyję, pokazując swoje szczere zdumienie.
– Podobno uważasz się za naukowca? – Aigo uniosła brwi. Nie otrzymawszy odpowiedzi, dodała: – Chcę, abyś nauczył mnie fizyki. Pomyśl o tym. Możemy sobie nawzajem pomóc. Od teraz nikt nie będzie do ciebie mówił po angielsku. Mogłabym pomóc ci podszkolić japoński, a ty w zamian za to dawałbyś mi korki z fizyki i matematyki.
Trudno mu było powstrzymać parsknięcie, które wydostało się z jego gardła.
– Nie potrzebuję nauczycielki. Znając podstawy języka wystarczy, że będę mu się dalej przysłuchiwał – odparł łamanym japońskim.
– Słuchasz już dość długo, a mimo to popełniłeś z pięć błędów w tym zdaniu – odparła smętnie Aigo.
Smok odwrócił na chwilę łeb, rozważając dostępne opcje. Aigo sama zaproponowała zmianę w ich relacji, a przecież o to mu chodziło. Nie potrzebował nic więcej w zamian. Jednak nie mógł ot tak przyjąć jej oferty bez podania własnych warunków, ponieważ to by było podejrzane. Musiał szybko coś wymyślić, zanim spartaczy sprawę.
– Niech będzie – odpowiedział. – Jeżeli będziesz mnie uczyła, żadne sekrety się przede mną nie ukryją. Ale to za mało za korki z fizyki i matmy. Zresztą, skoro ty nie umiesz fizyki po japońsku, jak ja mam ci to wytłumaczyć po japońsku, nie znając tak zaawansowanego języka?
– Właśnie dlatego przez ostatnie miesiące profesor Yuiragi pomagała mi w nauce angielskiego. – Brunetka wyprostowała się, po raz pierwszy pokazując Donatellowi swój mały, ale dumny uśmiech. – Myślę, że jakoś sobie poradzimy, prawda?
Smok uderzył lekko ogonem o siano, krzywiąc lekko pysk w smoczym uśmiechu.
– Zanim zaczniemy, byłoby miło, gdybyś traktowała mnie bardziej jak człowieka. Nasze ciała mogą się różnić, ale nasze mózgi funkcjonują tak samo.
– Właściwie to traktuję cię niewiele inaczej niż traktuję innych ludzi. – Aigo wzruszyła ramionami.
– Możemy więc zacząć od tego, że nie mam na imię Ryū.
– Cóż. – Brunetka wstała i otrzepała spodenki. – Zawsze można zacząć od nowa. Nazywam się Morisaki Aigo, jestem bratanicą doktora Morisakiego. – Dziewczyna skłoniła się ledwo zauważalnie. Po chwili znów usiadła po turecku i wsparła głowę na dłoni. – A ty mówiłeś, że jak się nazywasz?
Pysk smoka złagodniał.
– Donatello.
