Czarownica Zimy XIV


Roose Bolton, Lord Dreadfort podejmował się czegoś tak zwyczajnego jak praca fizyczna. Zwykle nie zniżyłby się do tego poziomu i nawet małym palcem nie tknąłby gruzów i obalonych drewnianych podpór, ale Lady Hermiona wydała rozkazy zanim aportowała się z Aryą Stark do Riverrun, a jego ludzie jej posłuchali.

Torrhen Karstark radośnie wykonywał polecenia damy, a to znaczyło, że wszyscy, którzy widzieli ją i jej towarzyszy w walce, woleli zrobić to samo i to bez kłótni. Nikt nie chciał zostać trafiony tym zimnym światłem, które prawie zabiło Tywina Lannistera.

Poza tym Roose był człowiekiem praktycznym. Wiedział po czyjej stronie chciał się stanąć.

Może i Tywin Lannister był takim samym praktycznym sukinsynem co on, racjonalnym i zawsze opanowanym, bez względu na wszystko... ale on nie miał u boku czarownicy.

Szczerze powiedziawszy, przy pierwszym spotkaniu Roose nie był pewien co myśleć o Hermionie. Początkowo słyszał tylko o plotki. Młody Stark i jego ludzie wrócili zwycięsko z Bitwy w Szepczącym Lesie, i to ze spętanym Jaimem Lannisterem. Nie mówili o tym co się stało, w zupełnej ciszy radzili sobie z własnymi myślami na temat tego co widzieli. A przynajmniej do chwili, gdy napojony makowym mlekiem Eddard Karstark zaczął gadać.

Przez kilka następnych dni Riverrun huczało od plotek. Że leśna wiedźma pomogła im pokonać Jaimiego Lannistera. Że żyła w namiocie w lesie i że miała nieopisane moce, które potrafiły nawet uratować umierającego człowieka.

Roose drwił (drwił!) z tego bo żadna leśna wiedźma nie dysponowała taką mocą. Leśne wiedźmy były warte kilku miedziaków za domowej roboty leki i toniki na problemy z żołądkiem. Nie mówiąc o tym, że tylko prostaczkowie prosili o pomoc leśnych wiedźm, bo prawdziwi lordowie i damy mieli dobrze wykształconych Maesterów.

Roose ukrył więc swoją niechęć i irytację, gdy kazano mu jechać do Szepczącego Lasu razem z młodym Starkiem, irytującymi Karstarkami i tym przerośniętym krwiożerczym durniem Umberem. Tylko po to, by spotkać się z leśną wiedźmą.

Która wrzasnęła do nich: "Nic nie kupuję!"

Bolton dobrze ukrył zdumienie. Pozostali niekoniecznie (choć zauważył, że młody Stark uśmiechał się szeroko).

To nie był jeszcze koniec niespodzianek. Gdy tylko zobaczył młodą czarownicę z tymi jej kręconymi brązowymi włosami, dziwnymi ubraniami i bystrymi, przebiegłymi oczami... gdy tylko wszedł do namiotu i natychmiast zaskoczyła go różnica między tym co na zewnątrz, a tym co wewnątrz... gdy tylko dziewczyna użyła magii do tak prozaicznej czynności jak przelewitowanie Starkowi napoju z kuchni!

Wiedział, że nie udało mu się dobrze ukryć zaskoczenia i podziwu... ponieważ, cóż, jego myśli wybiegały w przód.

Och, nie był głupcem. Eddard Stark (czy raczej Ned, jak wolał być nazywany) był ledwie kilka lat młodszy od Roosa i lord Bolton dobrze znał rodzinę Starków. Boltonowie byli kiedyś Królami Zimy, rządzili Północą przy pomocy strachu i krwi. Ale te czasy dawno przeminęły. Dlatego Roose uważnie obserwował Starków i czekał na odpowiedni moment.

Myślał, że się doczekał: Ned Stark był potężny, silny i cichy, ale całkowicie bezlitosny co pokazał w trakcie Rebelii Roberta swoimi inteligentnymi, przebiegłymi planami bitewnymi. Nie mówiąc już o tym jak podczas próby uratowania siostry z Wieży Radości wyciął całą Gwardię Królewską Rhaegara Targaryena.

Z kolei Robb Stark, choć przebiegły i bezlitosny na polu walki był dość... prostolinijny, jeśli chodziło o charyzmę i umiejętności przywódcze. Nie potrafił negocjować sojuszy czy utrzymywać tej samej aury podziwu i siły jakiej jego ojciec używał do kontrolowania swoich ludzi. Roose pamiętał jak kręcił głową nad głupim paktem, który Catelyn Tully (bo nigdy nie przestała być kobietą z Południa, choć wyszła za mąż za człowieka Północy, nigdy jej nie zrozumiała) zawarła z tym okropnym Walderem Freyem.

Ale Lady Hermiona... cóż, Hermiona Granger... nie była wysoko urodzoną damą. Była kimś zupełnie innym. Odmiennym. Niezwykłym.

Przez głowę Roosa przebiegały dziesiątki planów, każdy sposób, w jaki czarownica mogła wesprzeć armię Północy i polepszyć jego pozycję. Może i Boltonowie nigdy nie wrócą na dawne miejsce w hierarchii (a Roose miał wrażenie, że wszystkie nadzieje z tym związane złożył na barkach swego drogiego Domerica, niech Nieznajomy ukaże tych, którzy odebrali mi syna), ale czarownica dała mu nowe życie.

A to spojrzenie, które stale posyłał jej Robb Stark? Cóż. Może i Roose za wcześnie wygłosił swoją radę, ale z tą kobietą u boku, młodzieniec mógł zrobić wszystko.

Chociaż...

Roose obrócił się, słysząc pyknięcie jej aportacji i zobaczył jak młoda czarownica chwieje się delikatnie na środku dziedzińca. Podszedł do niej, ignorując ukradkowe spojrzenia jakim obrzucali ją jego ludzie i kilku Freyów, których uwolnili z lochów.

Hermiona zwróciła na niego zmęczone spojrzenie. Sińce pod oczami wydawały się jeszcze mocniejsze w zestawieniu z bladością jej twarzy. I ta część Roosa odpowiedzialna za ojcowskie odruchy (ta sama, którą pochował razem ze swoim synem) westchnęła z niepokojem.

- Kiedy ostatnio spałaś? - spytał stanowczo.

Hermiona (nie potrafił już myśleć o niej jako o Lady Hermionie) zawahała się.

- Umm...

Bolton westchnął donośnie.

- W najdalszej wieży są komnaty, których nie tknął ogień. Niech Karstark cię odprowadzi i stanie na warcie przed drzwiami.

- Nie potrzebuję strażnika - zaprotestowała młoda czarownica, zakładając ramiona na piersi i krzywiąc się. - Mogę rzucić zaklęcia ochronne.

- Lady Hermiono - zaczął, bo należało zachować uprzejmość. - Wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć.

- Dzięki. Wielkie - mruknęła czarownica, ruszając do przodu w bardzo nierównej linii.

Bolton zmarszczył brwi.

- Nie potrafisz nawet iść prosto. Zachowywałaś się tak przed Królem?

„Proszę, powiedz nie. Proszę, powiedz nie. Bo jeśli powiesz 'tak' będę musiał się zastanowić co na bogów Stark sobie myślał, pozwalając ci opuścić zamek."

- 'czywiście, że nie! - odparowała gorączkowo, zaczynając bełkotać. Rozplotła ręce, by wycelować w niego palec. Jej dłoń poruszyła się lekko, a Roose tylko patrzył na dziewczynę beznamiętnie. Hermiona zauważyła to spojrzenie i uniosła brodę do góry. - 'szystko... Wszystko se mną w posządku. Całkowitym Porządku.

- Wcale nie - odparł Bolton, cicho, choć stanowczo. - Dlaczego?

Hermiona niedbale wzruszyła ramionami.

- Chyba jestem trochę smęczona. - zmarszczyła brwi, skupiając się na jego klatce piersiowej. Bolton poczuł narastający niepokój. - Uszyłam sa duszo.

- Magii?

Bolton był przerażony. Nie miał pojęcia, że istniało cos takiego jak za dużo magii. Ale z drugiej strony, widział tylko jak Hermiona rzuca niewielkie czary na przestrzeni dłuższego czasu. W ciągu ostatniego dnia aportowała jego i Karstarka do oddziałów, rzuciła czary maskujące i utrzymała je przez kilka godzin. Potem wzięła udział w potyczce przeciwko licznym przeciwnikom, rzuciła jeszcze kilka zaklęć... skrzywił się w myślach, zdając sobie sprawę, że od dawna nie odpoczywała.

Hermiona ruszyła w stronę wieży z wyciągniętą różdżką, ale Bolton wyciągnął rękę i złapał ją za nadgarstek, w którym ją ściskała. Kątem oka zauważył jak Karstark porusza się nerwowo i zbliża się o kilka kroków.

- Nie - oznajmił stanowczo, patrząc na nią z góry. - Żadnej magii przez co najmniej jeden dzień. - widząc jej buntowniczą minę, Bolton zniżył głos i dodał dobitnie. - Proszę.

Przez jakiś czas patrzyli na siebie, a potem determinacja zniknęła z twarzy Hermiony, a jej ramiona opadły. Bolton przyjął to jako zwycięstwo i rozejrzał się w poszukiwaniu Karstarka, który przyglądał im się uważnie.

Gdy Bolton skinął na niego dłonią, młodzieniec podbiegł i z niepokojem przyjrzał się Hermionie. Położył dłoń na jej plecach i wyprowadził młodą czarownicę z dziedzińca, cały czas szepcząc jej coś na ucho. Bolton patrzył ostrożnie, obserwując innych (począwszy od jego własnego człowieka, Vorgasa, przez żołnierzy, Freyów, a także kompanów księżniczki Aryi, Genry'ego i Gorącej Bułki), którzy także się przypatrywali.

Kiedy Karstark wszedł do wieży (jednej z nielicznych, których nie tknął ogień) Bolton odwrócił się z powrotem do pracujących na dziedzińcu ludzi i warknął:

- Co tam? Wracać do pracy!

Ludzie podskoczyli i wykonali rozkaz, choć w ich oczach lśniła ciekawość. Bolton westchnął. To miała być długa noc.


"Było coś obrzydliwego w budzeniu się w łóżku, które niedawno zajmował Tywin Lannister", uznała następnego ranka Hermiona.

Przez otwarte okiennice do pokoju wpadało łagodne światło poranka. Z zewnątrz powoli spływały przeróżne odgłosy napraw (takich pomniejszych), a także okrzyki strażników, którzy rozpoczęli wartę. Choć wieża należała do najlepiej utrzymanych i zabezpieczonych budynków w twierdzy, panował w niej chłód i przeciągi. Bez płonącego na palenisku ognia, byłoby prawie lodowato. Ale leżąca pod pościelą Hermiona czuła przyjemne ciepło.

Przeciągnęła się i usiadła na łóżku, odgarniając z twarzy dziko skręcone włosy. Skrzywiła się na widok krwisto czerwonych prześcieradeł. Niespecjalnie podobało jej się bezczeszczenie gryfońskich barw poprzez skojarzenie ich z kolorem rodu Lannisterów. Zmięła w palcach jedwabny materiał i przyznała, że Tywin miał przynajmniej dobry gust. Choć najprawdopodobniej miał on jakiś związek z ilością posiadanego przez Lannisterów złota.

Hermiona ziewnęła i przeniosła wzrok na odległy kąt pokoju, gdzie stało biurko Tywina, wciąż zarzucone pojedynczymi kartkami i notatkami. Bezład wskazywał na to, że właściciel nie spodziewał się ataku.

Hermiona wyślizgnęła się z łóżka i postawiła gołe stopy na zimnym kamieniu. Pisnęła i pomknęła w stronę różdżki (schowanej pod poduszką), by pospiesznie rzucić niewerbalne zaklęcie ogrzewające na swoje stopy zamiast na podłogę. Poczuła delikatne mrowienie, i po chwili mogła już postawić nogi na chłodnej podłodze z ledwo westchnieniem.

Podeszła do biurka i ogarnięta ciekawością zaczęła przeglądać sterty pergaminów.

"Rachunek, raport o ilości ziarna... rachunek... rachunek... skarga od wasala... skarga, skarga, skarga." Hermiona westchnęła. Jeśli Robb musiał przedzierać się przez podobne rzeczy każdego dnia, Hermiona przysięgła sobie, że wprowadzi do Westeros pozycję osobistego asystenta, znajdzie odpowiednik Percy'ego Weasleya i go zatrudni.

"Hej, a co to było?" Przerzuciła listy z góry, by dostać się do tych pod spodem, a jej oczy wyłapały słowa takie jak Stark, Baratheon, zaginione i statki.

Wyciągnęła list i zaczęła czytać, szybko przebiegając go wzrokiem, a potem czytając jeszcze raz, wolniej. Opisano w nim zaginięcie Stannisa Baratheona, ostatniego spadkobiercy rodu Baratheonów, jeśli nie liczyć bękarta Roberta, który szwendał się gdzieś po Westeros. Stannis podobno nakazał swojej bardzo, bardzo licznej flocie opuszczenie Końca Burzy. List przyszedł od szpiega stacjonującego w okolicy i wspominał o możliwości sojuszu między Robbem i Stannisem.

"Hipogryfie łajno", pomyślała Hermiona, świetnie wiedząc co planował Robb i że ani mu było w głowie zabieganie o przychylność żadnych Baratheonów.

Odpowiedzi nie było. Tywin musiał wysłać ją przed atakiem, albo nigdy się za to nie zabrał. Ale na marginesie zapisano pełnym ostrych linii pismem kilka słów. WF - Niezadowolony? i Kim jest M?

Hermiona skrzywiła się z wściekłością. "Świetne pytania. Kim był WF i skąd jego niezadowolenie? Lub jego brak? I kim był M? To mi się podoba. Jakaś tajemnica." Westchnęła i potarła nos. "Chciałabym, by była tu Arya. Pracowała jako jego podczaszy, może wie coś więcej. Wspomnę Robbowi, by ją przepytał."

Hermiona spędziła większość poranka w bieliźnie i koszulce, przycupnięta na krześle przy biurku Tywina Lannistera, zajęta okropnym zadaniem organizacji listów. Transmutowała kałamarz w twardy przód i tył segregatora, a trzy pióra w kółka, a potem zabrała się za sortowanie pergaminów na kategorie.

- Lady Hermiono... - Torrhen wpadł do pokoju, wędrując spojrzeniem z niepościelonego łóżka na siedzącą przy biurku Hermionę. Wkroczył do środka, nie zamykając za sobą drzwi. - Jesteś głodna? Co robisz? Czy to, rzeczy, które zostawił Lannister? Co robi... BOGOWIE!

Słysząc jego pytania, Hermiona wywróciła oczami i wstała. Zupełnie zapomniała o tym co miała na sobie i obeszła biurko, by porozmawiać ze swoim strażnikiem.

Wysoki mężczyzna obrócił się na pięcie i zapatrzył na korytarz. Policzki miał wściekle czerwone.

- Proszę o wybaczenie, moja pani. Nie zdawałem sobie sprawy, że nie jesteś gotowa!

Hermiona mrugnęła. A potem spojrzała w dół i pisnęła. Fakt, że większość czasu w Westeros spędzała w otoczeniu mężczyzn, za bardzo przypominał jej rok w ukryciu z Harrym i Ronem. A mieszkanie w małym namiocie doprowadziło do kilku... nieprzyjemnych... momentów w trakcie tych długich miesięcy, gdy szukali horkruksów.

Pospiesznie przyzwała swoją torebkę i przekopała ją w poszukiwaniu dżinsów i skarpetek, a potem zaczęła skakać w miejscu, wpychając najpierw jedną, a potem drugą nogę w nogawki. W międzyczasie prawie wpadła na biurko i musiała się o nie oprzeć.

Torrhen spiął się słysząc hałas, a potem widocznie powstrzymał się przed odwróceniem.

- Przepraszam! Przepraszam! Zwyczaj kulturowy! - wyrzuciła z siebie Hermiona, z zażenowaniem przeciągając palcami przez włosy, a potem wygładzając sweter, który wyciągnęła z torebki i zarzuciła na siebie. - Już, Torrhenie.

- Jesteś... ubrana? - spytał z wahaniem.

- Tak.

Obrócił się, kilkakrotnie na nią zerkając, by zaraz odwrócić wzrok, aż nie zdał sobie sprawy, że mówiła prawdę i naprawdę była ubrana. Westchnął ciężko i ukłonił się nisko, zginając się prawie w pół.

- Jeszcze raz proszę o wybaczenie, moja pani - powiedział. Jego głos wydawał się stłumiony, bo twarz miał skierowaną w podłogę.

Hermiona wpatrzyła się w niego ze zdumieniem.

- Och, wstawaj Torrhenie. Szczerze wątpię, że mam coś czego jeszcze nie widziałeś.

Zarumienił się wściekle i odwrócił wzrok.

- Umm... Lady Hermiono... pójdziemy do kuchni po coś do jedzenia? A potem Lord Bolton chce z tobą porozmawiać.

Hermiona przytaknęła, czując jak sama się rumieni i ruszyła za Torrhenem na zewnątrz. Gdy tylko wyszli na świeże powietrze, jej nos zaatakował smród palącego się ciała i włosów, który sprawił, że zrobiło jej się niedobrze. Uniosła rękaw swetra do twarzy, zakrywając usta i nos i spytała:

- Torrhenie! Dobry Merlinie, co to jest?

Torrhen skrzywił się z odrazą.

- To ten Vargo Hoat i jego... Dzielni... Kompanioni, moja pani. Palą ciała.

Hermiona skrzywiła się za rękawem.

- Ilu straciliśmy?

- Niewielu - odparł strażnik, zerkając na nią przez ramię, a potem czekając aż się z nim zrówna. Szybko pozbył się zażenowania związanego z tym jak znalazł ją w dezabilu. - Palą Lannisterów.

Na dziedzińcu zobaczyła wielu znajomych ludzi Boltona, którzy pospiesznie naprawiali baraki. Było też kilku Freyów, ale większość ludzi na dziedzińcu nosiło podobne jak Vorgas zbroje ze skóry. Mieli też potargane włosy i wygłodniałe spojrzenia. Przysunęła się bliżej swojego towarzysza, szczególnie, że gdy szkli do kuchni, niektórzy wojownicy patrzyli prosto na nią.

W środku uwijał się nerwowo Gorąca Bułka, a także kilka kobiet. Hermiona natychmiast poczuła jak w jej serce zakrada się zmartwienie.

- Penelopa! - powitał ją entuzjastycznie Gorąca Bułka. Potem zarumienił się i skłonił lekko, spuszczając wzrok i tłumiąc entuzjazm, by odezwać się nieco bardziej stonowanym tonem. - Wybacz mi, pani.

- Cześć, Gorąca Bułko - powitała Hermiona, ignorując formalności. - Czy Torrhen i ja możemy dostać coś do przegryzienia? Umieram z głodu.

Gorąca Bułka dał im kilka pasztecików z mięsem. Zjedli po drodze. Torrhen zaprowadził Hermionę do Boltona, który z założonymi na piersi rękami nadzorował palenie zwłok. U jego boku stało dwóch mężczyzn, z którymi dyskutował na jakiś temat. Jednego z nich, Vorgasa, Hermiona znała, drugiego nie.

Ukradkiem rzuciła na siebie zaklęcie Bąblogłowy, które uwolniło ją od wszechobecnego smrodu, a potem, zerknąwszy na raczej bladą twarz Torrhena, jemu też pomogła. Najpierw szarpnął głową ze zdumieniem. Z pewnością zastanawiał się czym była ta dziwna bariera dookoła jego twarzy. Ale gdy zdał sobie sprawę, że nie czuje już smrodu, zerknął na Hermionę i uśmiechnął się.

Bolton zobaczył, jak nadchodzą i obrócił się do Hermiony.

- Ach, Lady Hermiona. Karstark. Poznaliście Vargo Hoata? On i jego ludzie, Dzielni Kompanioni mieli własny plan zaatakowania Harrenhal od środka. Vorgas właśnie mi go tłumaczył.

- Nie miałam przyjemności - powiedziała Hermiona, zerkając na towarzyszącego Boltonowi, chudego mężczyznę. Miał długie, ciemne włosy odgarnięte z czoła i opadające na ramiona. Jego twarz była długa i chuda. Nosił czarną bródkę, która w żaden sposób nie mogła się równać z brodami, które Hermiona widywała w świecie czarodziejów, ale była dość długa by wyglądać dziwnie w porównaniu z krzaczastymi lub schludnie przystrzyżonymi brodami ludzi Północy.

Ale jego oczy... ciemne oczy mężczyzny sprawiły, że Hermiona zadrżała.

- Moja pani - powiedział niskim, cichym głosem. Lekko, z szacunkiem skinął głową, ale ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku.

Torrhen wpatrywał się w mężczyznę i ruszał szczęką.

- Dzielni Kompanioni? Chciałeś powiedzieć miecze do wynajęcia. Najemnicy.

Hoat wzruszył ramionami. Mówiąc, bełkotał odrobinę.

- Praca to praca, a pieniądze to pieniądze.

Hermiona usilnie się starała nie pokazać po sobie co tak naprawdę myśli i tylko obróciła się w stronę ogniska w dole u jej stóp. Tam, gdzie przez długi czas musiał huczeć ogień, zostały już tylko pył i poczerniałe kości. Tylko zapach wciąż wisiał w powietrzu. Na szczęście ona go nie czuła. Odwróciła się i jednym uchem słuchała jak Bolton tłumaczy plan Hoata.

- Spotkał się z Vorgasem i kilkoma innymi i pomógł przeszmuglować Freyów i Boltonów do lochów, podobnie jak nam udało się dostać do środka. - wyjaśnił cicho Lord Dreadfort. - Wygląda na to, że Lorch był gorzej niż niekompetentnym kasztelanem. Nie wiedział nawet, że ktoś z nim pogrywa.

- W takim razie dobrze, że plan Aryi zadziałał - skomentowała leniwie Hermiona. - Miała pomoc z wewnątrz i wygląda na to, że oba plany się zderzyły.

- Rzeczywiście - zgodził się Bolton, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu. - Niesamowita zbieżność czasu z naszym atakiem. Bardzo szczęśliwa.

- Tak jak te twoje wilki - zaczął Hoat, zerkając na Hermionę. - Bardzo przydatne. Prawdziwe?

Hermiona potrząsnęła głową.

- Nie. Transmutowałam je przy pomocy magii.

Hoat przyjrzał jej się jeszcze uważniej.

- Och? A skąd przybyłaś, Lady Hermiono? Z Asshai? Qarthu? Może skądś dalej?

Hermiona spojrzała na niego zimno i odparła sztywno:

- Coś w tym stylu.

Bolton wbił w Hoata wściekłe spojrzenie.

- To skąd pochodzi Lady Hermiona nie ma znaczenia, Hoat. Ty i Vorgas skończcie sprzątanie ciał i zacznijcie badać granice. Ja i Lady Hermiona musimy przygotować się do wykonania królewskich rozkazów.

Vorgas przytaknął, a Hoat zmarszczył brwi i uparcie przeciągnął ręką po bródce. Mimo to obaj odeszli zostawiając Boltona, Hermionę i Torrhena nad zbiorowym grobem. Bolton zerknął na mogiłę z odrazą, a potem odwrócił się i poprowadził Torrhena i Hermionę gdzie indziej.

- Myślałaś o tym jak zniszczyć Harrenhal?

Hermiona przytaknęła.

- Tak, ale pewnie będę potrzebowała czasu na przygotowania... Muszę odpocząć i w ogóle. To będzie wyczerpujące zadanie.

- Mamy czas - powiedział Torrhen. Po chwili już byli z powrotem w wieży Tywina, a ich kroki niosły się echem w ciszy, gdy wspinali się po kręcony schodach.

- Mmm - zgodził się Bolton, idący za Torrhenem i prowadzącą Hermioną. - A co porabiałaś cały poranek, Lady Hermiono?

Hermiona uraczyła ich szczegółowym opisem listów i rachunków, które znalazła na biurku Tywina Lannistera, a także metody, którą zastosowała, by je przeorganizować. Cały ten czas uparcie ignorowała czerwoną twarz Torrhena i wyrażający odrobinę dezaprobaty wzrok Boltona, którym ten mierzył młodego Karstarka.

Jednakże na widok segregatora, który przygotowała i jej własnych notatek na temat każdego listu, Bolton był pod takim wrażeniem, że zapomniał o złamaniu zasad dobrego zachowania, o które ich podejrzewał. Przerzucił kilka kartek, omijając pierwsze strony, które zawierały rachunki i notki Lannistera na temat tych okolicznych wiosek, które przysłały im pieniądze (tak zwykły haracz) i zabrał się od razu za korespondencję.

- WF - zastanowił się. Przeciągnął palcem po literach. - I ten M. Król Robb powinien się o tym natychmiast dowiedzieć.

- Zgadzam się - odparła Hermiona. - Mogę skoczyć i mu je zanieść...

- Nie - zaprotestował ostro Bolton.

Hermiona zmarszczyła brwi, ledwo powstrzymując się przed założeniem rąk na piersi i tupnięciem nogą.

- Czemu nie?

- Powinnaś odpoczywać - oznajmił stanowczo Bolton, zerkając na nią znad książki. - Czy aportacja wymaga więcej energii niż stworzenie świstoklika? Poślemy kogo innego do Riverrun z księgą i powiadomimy Króla przy pomocy pergaminu.

- Nie jestem zmęczona - mruknęła Hermiona.

- Lady Hermiono, otrzymaliśmy rozkaz zniszczenia Harrenhal, a powiedziałaś przecież, że zanim się za to zabierzesz, potrzebujesz odpoczynku - powiedział surowo Bolton, podczas gdy Torrhen przyglądał im się w ciszy. - Do tego czasu masz oszczędzać magię. Odpoczywać. Karstark będzie cię strzegł i a jeśli źle się czujesz bez magii, mogę też przydzielić ci inną ochronę.

Hermiona wywróciła oczami.

- To nie ma przełącznika, Lordzie Bolton. Nie mogę włączyć czy wyłączyć magii, działa instynktownie. - westchnęła ciężko. - Ale postaram się unikać jej używania, gdy to będzie możliwe.

Bolton przytaknął, zerkając na Torrhena.

- Dobrze. A teraz powiedz, kogo mam z tym wysłać?


Tydzień później Hermiona miała już dość wyznaczonego przez Boltona i zaaprobowanego przez Torrhena tygodnia wakacji. Znacznie ograniczyła używanie magii i spędziła większość czasu śpiąc, jedząc lub biorąc długie kąpiele przed kominkiem, by odpędzić jesienny chłód, który ogarniał Westeros. Gdy nie odpoczywała, spędzała czas z Gorącą Bułką w kuchni, z Gendrym w kuźni (Arya poprosiła ją o to przez pergamin swojego brata) i z Torrhenem na polu do ćwiczeń.

Początkowo Torrhen zasugerował, że biorąc pod uwagę jej wzrost i umiejętności władania różdżką, powinna spróbować sztyletów.

Wściekłe spojrzenie i znaczące zerknięcie na jej lewe przedramię, sprawiło, że zbladł i zrozumiał swój błąd. Odszedł zbesztany i zamyślony. Wrócił z kilkoma innymi niemagicznymi brońmi, których powinna spróbować: łukiem i strzałami, krótkim mieczem na wzór gladiusa, podobnym do tych, których używała Dacey, długim, chudym kijem i kilkoma mieczami różnej długości i szerokości. A także z morgenszternem, młotem i buzdyganem, które Hermiona natychmiast odrzuciła.

Choć Hermionie nie podobała się żadna z opcji, posłusznie spędzała kilka godzin każdego popołudnia z Torrhenem, ucząc się podstaw używania każdej. Czekał by zobaczyć, którą wolała albo z którą najlepiej jej szło. Hermiona nie miała serca, by mu powiedzieć, że żadna nie przypadła jej do gustu i usilnie starała się ukryć niechęć do treningu.

Często dyskutowała z Boltonem, Aenysem Freyem, Vorgasem i Hoatem na temat planów całkowitego zniszczenia Harrenhal, by już nikt nigdy nie mógł go użyć.

Vorgas i Hoat rzadko pojawiali się na tych spotkaniach czy w ogóle w Harrenhal. Często wyjeżdżali do różnych wsi i dworów, wykurzając popleczników Lannisterów i wracając ze skazańcami na egzekucję, czy mieszkami pełnymi srebrnych jeleni. Tak samo jak w Turnii, tak i tu Hermiona nigdy nie zostawała na egzekucjach.

Z kolei Frey i Bolton często proponowali różne rozwiązania, aż cała trójka była na tyle zadowolona z planu, by przejść do kolejnej fazy. Czekali już tylko na znak od Robba. Ostatecznie uznali, że Vorgas i Hoat zostaną w pobliżu i będą dalej walczyć z poplecznikami Lannisterów i dowodzić obecności wojsk Północy w rejonie, by powstrzymać siły Lannisterów przed drogą na północ. Chodziło o to, by utrzymać je na południu tak długo jak się dało.

Po zniszczeniu Harrenhal, Bolton, część jego ludzi, Aenys Frey, Hermiona i Torrhen mieli użyć świstoklika, by wrócić do Riverrun. Hermiona już rzuciła na niego zaklęcie, ustawiając go tak, by tylko Torrhen mógł wypowiedzieć hasło. Ona sama miała być zbyt zmęczona po zniszczeniu Harrenhal.

Bolton i Frey wykorzystali wiedzę Hermiony na temat jej świata i wypełnili piwnice łajnem ze stajni, używając go niczym materiałów wybuchowych. Śmierdząca i obrzydliwa praca unieszczęśliwiła większość ludzi, którzy musieli ją wykonywać, mocząc szmaty w łanie, lub wypychając nim kanistry i umieszczając je w strategicznych miejscach ogromnej fortecy.

Wszyscy żyli jak na szpilkach, zdając sobie sprawę, że nawet najmniejszy ogienek mógłby zniszczyć całą twierdzę, zupełnie inaczej niż smoczy ogień czy czas.

Na dzień przed wybuchową operacją, która łączyła styl Neville'a i Seamusa, do Harrenhal wrócili Hoat i Vorgas, którzy storpedowali ich plany.

- POWIESIAŁEŚ, ŻE BĘDĘ LOLDEM HALLENHAL! - wrzeszczał Hoat w twarz Boltona stojąc w otoczeniu swoich Kompanionów. Wściekłość sprawiała, że wada wymowy tylko się uwypuklała.

Bolton ani się wzdrygnął słuchając tych oskarżeń. Stał całkowicie spokojnie i uważnie obserwował wściekłego wojownika. Jego ludzie przyglądali się swemu dowódcy, a Aenys Frey stał obok ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Dłonie wszystkich spoczywały w pobliżu mieczy. Hermiona i Torrhen stali w oddaleniu, tuż obok kuźni, bo Hermiona prosiła Gendry'ego o pomoc w projektowaniu kanistrów. Omawiali też ostatnie elementy planu przed wyjazdem o poranku.

- Nic takiego ci nie obiecywałem - powiedział Bolton, częściowo obracając głowę w stronę Vorgasa, który poruszył się pod jego spojrzeniem. - Czy taka była twoja cena za pomoc w zdobyciu Harrenhal? Myślałem, że i tak nienawidziłeś Amory'ego Lorcha.

Hoat wycharczał coś niezrozumiałego. Twarz miał wciąż fioletową z wściekłości. Ostatecznie zabrał swoich Dzielnych Kompanionów i jeszcze tego wieczora opuścił Harrenhal.

Hermiona podeszła do Boltona, gdy ten marszcząc brew obserwował, jak wyjeżdżają przez bramę.

- To może stanowić problem.

- Na dzisiejszą noc rzucę tymczasowe zaklęcia ochronne, Lordzie Bolton. - powiedziała cicho Hermiona. Gdy na nią zerknął, zapewniła pospiesznie. - Nie zabierze mi to wiele siły. Wciąż będę gotowa na jutro.

Bolton jeszcze mocniej zmarszczył czoło.

- Dobrze.

Jednakże żadne z nich nie było przekonane, że to ich ostatnie spotkanie z Hoatem.


O świcie Bolton, Hermiona i Torrhen jako ostatni opuścili Harrenhal. Podczas ostatniego tygodnia wszyscy się spakowali i przenieśli wszystko co należało do odległego obozowiska, do którego nie tak dawno przybyli Bolton, Hermiona i Torrhen. Można było z niego dostrzec Harrenhal. Gdy tak na nie patrzyli ze swojego punktu widokowego, wznoszące się w niebo wieże twierdzy i ciemne kamienie, z których je zbudowano, zlewały się z szarością poranka.

Ci, którzy byli... zatrudnieni... w Harrenhal dostali wybór pozostania w obozie Boltona, podjęcia ryzyka powrotu do swoich wiosek lub ruszenia dalej. Wielu zostało w obozie dla bezpieczeństwa, ale inni postanowili szukać szczęścia gdzie indziej, a pośród nich Gorąca Bułka.

Nastolatek nerwowo przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. Trzymał małą torbę, którą Hermiona transmutowała dla niego tego samego poranka, tak by Bolton nie zauważył i wypchała kilkoma ciastkami i zastawą stołową, którą wcześniej pakowali.

W końcu Gorąca Bułka odwrócił się do Hermiony i powiedział.

- Nie chodzi o to, że nie chcę iść z Lordem Boltonem i jego ludźmi, pani. - stali na zewnątrz Harrenhal, dość daleko, by nic im się nie stało, ale nie dość, by jej zaklęcia nie doleciały. - Ale chyba nie jestem stworzony do wojny.

Zerknął na stojącego w pobliżu Genry'ego, który usilnie starał się nie zwracać na siebie uwagi. Z początku Gorąca Bułka myślał, że postawny nastolatek do niego dołączy (miał w końcu trafić na Północ i na Mur) ale najwyraźniej powab Aryi Stark i strach przed jej gniewem wystarczyły by zmienił zdanie.

Hermiona uśmiechnęła się. Rozumiała. Nie wszyscy byli wojownikami. Każdy musiał znaleźć własną drogę.

- Uważaj na siebie. - powiedziała. Gorąca Bułka skinął głową i razem z innymi, którzy ruszali dalej, odwrócił się i rozpoczął długą drogę na północny zachód, w stronę Gospody na skrzyżowaniu dróg. Znajdowała się głęboko na Dorzeczu. przy odrobinie szczęścia nie cierpiała pod atakami Lannisterów.

- Gotowa? - spytał Torrhen. Miał na sobie obszyty futrem płaszcz, który odpędzał poranny chłód. Położył ukrytą pod rękawicą dłoń na rękojeści miecza, ale uśmiechał się z spokojnie, co wskazywało na to, że nie spodziewa się kłopotów. Bolton stał kawałek dalej z rzędem łuczników wywodzących się ze swoich oddziałów, a także od Freyów. Przez następnych kilka godzin, obaj mieli tylko obserwować Hermionę, Harrenhal i łuczników.

Hermiona dołączyła do nich, stając przodem do kamiennej ruiny. Pięć wież wznosiło się wysoko w szarości poranka i Hermiona zacisnęła usta. Czekało ją nie byle jakie wyzwanie. Najlepiej zacząć od murów i potem kierować się do wewnątrz.

- Gotowa - odparła, machnięciem nadgarstka wyciągając różdżkę. Trzymała ją wygodnie i luźno. Przetoczyła rączkę wtę i we wtę w palcach i wzięła głęboki oddech.

Vorgas odwrócił się do łuczników i wrzasnął:

- ŁUCZNICY. GOTÓW? CIĘCIWA. STRZAŁA. NACIĄGNĄĆ. TRZYMAĆ.

Hermiona wyciągnęła przed siebie różdżkę i wyobraziła sobie to czego pragnęła. Zniszczenie Harrenhal. Wiedziała, że nie rozwali całej budowli jednym czarem, a nie miała w torebce żadnych zaklęć do reformowania terenu. Ale musiała się upewnić, że żadna armia nie da rady utrzymać twierdzi i wykorzystać jej jako punktu strategicznego.

Zwizualizowała sobie padające wieże i rozpadające się mury, a potem wrzasnęła:

- Bombarda Maxima!

Zaklęcie wystrzeliło z różdżki niczym zygzak energii elektrycznej. Pomknęło ponad wilgotną trawą niczym ciepło letniego poranka, aż uderzyło w bramę i mury zewnętrzne. Eksplozja ogłuszyła nawet tych, którzy stali daleko od twierdzy. Odłamki poleciały na wszystkie strony, wysoko w niebo i na boki. Z powstałej w murze dziury uniosła się olbrzymia chmura kurzu. Kamienie spadały na ziemię z ciężkim, niebezpiecznym łomotem, tworząc dziury w ziemi dookoła fortecy.

- Bombarda Maxima! - krzyknęła ponownie Hermiona i tym razem zaklęcie przeleciało przez bramę i na dziedziniec, gdzie znikło jej z oczu. Rozległ się ponowny wybuch, któremu tym razem towarzyszył ogień. Zaklęcie musiało trafić w któryś z kanistrów. Biały dym zmieszał się z ciemną szarością kamiennego pyłu. Cienka warstwa kredowego proszku zaczęła opadać na zieloną trawę przed Harrenhal.

A Hermiona krzyczała raz za razem.

- Bombarda Maxima!

W pewnym momencie Vorgas dostał rozkaz od Boltona i płonące strzały pomknęły po niebie i zaczęły spadać na twierdzę, w miejscach które wybrali wcześniej i w których złożyli domowej roboty materiały wybuchowe. Magia i zaklęcia Hermiony rozwalały największe budowle, a strzały trafiały w cel, a wywołane przez nie eksplozje wstrząsały ziemią. Wreszcie powiew gorącego powietrza sprawił, że Hermiona się zachwiała. Była całkowicie wyczerpana. Powieki jej opadały. Raptownie poderwała głowę, by skupić się na Harrenhal i patrzeć, jak płonie. Wieże padły pod wpływem wirującego pomarańczowego ognia. Co jakiś czas ziemią wstrząsały mniejsze eksplozje. Nad twierdzą kłębił się dym zasnuwając jasnoniebieskie niebo ciemnymi smugami. Wiatr przywiewał go łagodnie w ich stronę.

Godzinami stali i w ciszy patrzyli jak stary zamek płonie i tylko Hermiona raz na jakiś czas rzucała zaklęcia. W końcu wycelowała w fundamenty i zachrypniętym, zmęczonym głosem rzuciła ten sam czar co wcześniej. To, między innymi, ostatecznie pomogło ogromnej twierdzy z rumorem zapaść się do środka, tworząc dziury powietrzne i wywołując kolejne wybuchy. Ognie wciąż płonęły i karmiły się sobą nawzajem.

Nim słońce wzniosło się wysoko na niebie, a ciemne pasma dymu stały się cieńsze, Harrenhal przestało istnieć.

Bolton odezwał się cicho, pierwszy raz od wielu godzin.

- Skończone. Czas iść.

Wyczerpana Hermiona mogła tylko przytaknąć. Nie była w stanie mówić, a przełykając, czuła się jakby łykała szkło. Magiczne wyczerpanie sprawiło, że pobladła, a jej dłonie dygotały, gdy odkładała różdżkę na miejsce.

Torrhen wsparł ją, obejmując ją ramieniem i przyciskając do swojego boku. Hermiona westchnęła bezgłośnie i przymknęła oczy, opierając się o niego. W oszołomieniu sięgnęła, by dotknąć świstoklika, który miał ich zabrać do Riverrun. Był to długi, prostokątny sztandar Boltonów z obdartym ze skóry człowiekiem. Wszyscy dotknęli go, ściskając materiał w dłoni lub biorąc go w dwa palce.

Torrhen rozejrzał się, by się upewnić, że wszyscy trzymali świstoklik. Nie było ich zbyt wielu. Jakiś dziesięciu łuczników o zmęczonych ramionach, Bolton, Gendry, Torrhen i Hermiona.

Bolton skinął głową, a Torrhen powiedział wyraźnie:

- Błękit Tullych.

Coś co przypominało hak przyczepiony do ich pępków, chwyciło ich i szarpnęło nimi w zawierusze kolorów. Zniknęli.


CDN