6 czerwca 1992

Już zdążyłam stracić nadzieję, że jeszcze kiedyś go zobaczę. Od kiedy rok temu tak oddaliliśmy się od siebie, od kiedy wybrał się na tę nieszczęsną wyprawę, po której nie był już taki sam – myślałam, że to koniec. Gdy wrócił, wydawało się wręcz, że go ktoś podmienił. Że jego dawne, ciepłe i kochające spojrzenie gdzieś zniknęło, ustępując miejsca zimnemu i bezlitosnemu. Że wszystko, co było między nami wcześniej, bezpowrotnie rozpłynęło się w nicości. A jednak właśnie wczoraj okazało się, że jestem jedyną bliską osobą, która może się teraz zaopiekować Kwiryniuszem Quirrellem, jeszcze kilka dni temu opętanym przez Sami-Wiecie-Kogo.

Trafił do mnie nieco podleczony w skrzydle szpitalnym, ale nie mógł zostawać tam dłużej, także ze względu na to, by jego przypadek nie przedostał się do nadmiaru ciekawskich uszu i oczu. Chociaż chyba i tak nie można na to liczyć i wszystko prędzej czy później wyjdzie na jaw. Tak czy inaczej, dowiedziałam się o tym, co mu się stało, od samego dyrektora. Skontaktował się ze mną, wiedząc, że nie odmówię. Innej możliwości po prostu nie było.

Co czuję teraz, wiedząc, że bez mała przez rok nosił w sobie Sami-Wiecie-Kogo? Byłam tak zszokowana, że nie mogłam nawet płakać. Nadal nie mogę, jakby wszystko mi w środku wyschło. Wiem, że muszę być tu i teraz dla niego, że muszę zrobić wszystko, by doszedł do siebie.

Najwyraźniej jestem jeszcze w szoku i z tego powodu działam na razie jak robot. Cóż robić, widać tak musi być. Byleby ten robot był skuteczny i wykonywał swoje zadania bez zarzutu. Na przeżywanie uczuć przyjdzie jeszcze czas.

8 czerwca 1992

Kwiryn nadal jest nieprzytomny i nawraca mu gorączka. Wiem, że w jego stanie to normalne, sowa między mną a Poppy lata codziennie. Poza tym zajrzała do niego wczoraj pani Kerry, uzdrowicielka z Mungo, i również potwierdziła, że idzie ku lepszemu i pozostaje tylko cierpliwie czekać. Zostawiła zapas eliksirów i szczegółowe instrukcje, jak podawać je pacjentowi, który nie otworzył dotąd nawet oczu, nie mówiąc o ustach. Przynajmniej część z nich jest do użytku zewnętrznego.

Nie mogę sobie wyobrazić, jak przeżył ten rok ze swoją straszliwą tajemnicą. Czy nikt nawet nie zwrócił uwagi na jego stan? Czy nikt nie próbował nawet delikatnie zapytać, co się z nim dzieje? A może stał się przez ten czas takim odludkiem, że w końcu przestano go zauważać?

10 czerwca 1992

Kwiryn w dalszym ciągu się nie ocknął, jednak rana z tyłu głowy i oparzenia wreszcie zaczęły się normalnie goić. Wpadła Pomona, za co jestem niezmiernie wdzięczna. Nie tylko ze względu na kwiaty, które ze względu na okoliczności nieco ostatnio zaniedbałam. Podlewam je tylko coraz częściej, bo nadchodzące lato zaczęło już wysuszać ziemię.

Wreszcie mogłam usłyszeć od Pomony, co działo się przez ten czas z Kwirynem, z punktu widzenia obserwatora. Wszyscy oczywiście widzieli, że coś było z nim nie tak, on jednak uparcie odrzucał wszelkie próby nawiązania rozmowy na ten temat i propozycje pomocy. Zwłaszcza profesor Flitwick martwił się o swojego dawnego wychowanka z Ravenclaw i nie raz niemalże ze łzami w oczach powtarzał: „zmarnuje się chłopak, zmarnuje, a taki był zdolny – gdyby chociaż pozwolił sobie pomóc, poradzilibyśmy sobie jakoś". Nikt jednak nie mógł nawet przypuszczać, co było w istocie przyczyną takiego stanu, wszyscy podejrzewali jakiś tajemniczy zły urok. Nikt nie spodziewał się opętania, a już szczególnie przez tak przerażającą istotę. Która w dodatku po opuszczenia jego ciała znów skryła się nie wiadomo gdzie i być może czyha właśnie na kolejnego nieszczęśnika.

12 czerwca

Siedzę w sypialni, dokąd już niemal tydzień temu przeniosłam się z biurkiem, wszystkimi dokumentami i najpotrzebniejszymi książkami. Próbuję skupić się na pracy, co ostatnio przychodzi mi z wielkim trudem, ale to przecież zrozumiałe w tej sytuacji. Byleby tylko Kwiryn wyzdrowiał, a cała reszta jakoś się poukłada. Musi.

Eliksiry najwyraźniej działają, stan Kwiryna coraz bardziej przypomina spokojny sen, jednak nadal nie otworzył jeszcze oczu. Czekam. Siedząc obok, trzymam go za rękę, całuję go i głaszczę, rozmawiam z nim, jak gdyby mógł mi odpowiedzieć. Opowiadam o pogodzie, o kwiatach, o wszystkim, co przynoszą kolejne dni, a co nie wiąże się z niczym ponurym. Nocami kładę się ostrożnie obok, by czuł moje ciepło i tak śpimy, choć czujność nie opuszcza mnie nawet wtedy.

14 czerwca

Minęło już dziesięć dni od tamtej złowrogiej nocy. I oto doczekałam się – Kwiryn wczoraj wreszcie otworzył oczy. Wydaje się nadal tak słaby, że nie jest w stanie nic powiedzieć, ale jego spojrzenie mówiło wszystko – najwyraźniej mnie poznał, w jego wzroku nie było już tego lodowatego blasku, a przez usta przebiegł cień uśmiechu. Czy to możliwe, że jeszcze wszystko będzie przepięknie i normalnie? Nie tylko tak, jak dawniej, ale może nawet lepiej?

Tego dnia rozpłakałam się po raz pierwszy od dłuższego czasu, tak jakby ulga sprawiła, że wszystkie zamrożone uczucia wyrwały się na zewnątrz. Teraz sama czuję, że jestem już mniej spięta i zdenerwowana. Najwyraźniej życie powraca w taki sposób do nas obojga.

16 czerwca

Z dnia na dzień widać postępy. Kwiryn zaczął już mówić. Wprawdzie niewiele, ale za to przytomnie. Nie pytam o nic, co działo się z nim od czasu opętania. Do takich opowieści musi dojrzeć sam. Na razie mogę najwyżej zapytać, jak się czuje i czy mu czegoś nie potrzeba. Dobre i to, zważywszy, w jakim był stanie, gdy tu przybył. Poprosił też o różdżkę i zaczyna radzić sobie sam, na ile może.

Pani Kerry była u nas znowu i też jest zadowolona. Oddycham z ulgą, widząc jej optymizm, ale sama nadal od czasu do czasu jestem jak kłębek niespokojnych myśli. Staram się ukrywać przed Kwirynem, jak ściska mi się serce na myśl o tym, przez co musiał przejść.

1 lipca

Rany szczęśliwie się zagoiły, włosy odrastają, zostało tylko trochę blizn… ale nic to!

Pomału zaczynamy rozmawiać o wszystkim, co się stało. Czekałam, aż Kwiryn będzie na to gotowy. Sama nie jestem w stanie pisać na ten temat więcej. Jemu zdarzają się jeszcze koszmary senne. Podobno w tym stanie to normalne.

Czułość i bliskość, tylko to nas uratuje. Jak najwięcej razem, jak najbliżej. Po takich rozmowach nie wypuszczamy się z objęć godzinami. Jakbyśmy chcieli nadrobić ten stracony rok. Niech już tak zostanie.