Od autorki: Ten rozdział zawiera znajome cytaty z następujących odcinków: 2x08 ("Książę Winterfell"), 3x02 ("Mroczne Skrzydła, Mroczne Słowa"), 3x03 ("Ścieżka Kar") i 3x07 ("Niedźwiedź i dziewica cud"). Niektóre zostały zmienione by pasowały do opowieści. Zdania, które w serialu wypowiada Locke, dałam Hoatowi.

Czarownica Zimy XV


Pierwszy raz w ciągu ośmiu miesięcy, które Hermiona spędziła w Westeros, panował spokój. Po zniszczeniu Harrenhal (cóż, na tyle na ile to dało się je zniszczyć) Robb nie miał żadnych dokładnych planów. Nadszedł czas na odpoczynek i co ważniejsze, szkolenie żołnierzy.

Robb nadrabiał papierkową robotę i planował kolejne kroki, przy wsparciu swoich Lordów i rady. Ale tak naprawdę wszyscy czekali na to co zrobi Stannis Baratheon. Ten zniknął razem ze swoją flotą po wypłynięciu z Końca Burzy, co potwierdził segregator Hermiony i wiadomości od ich szpiegów. Pytanie, gdzie się udawał: Na Północ czy na Południe?

W międzyczasie służący Riverrun byli zajęci przygotowaniami do dwudziestych urodzin swojego monarchy. Czy, jak mówiono w Westeros, dwudziestego dnia jego imienia. Szykowano trzydniowy bankiet na jego cześć i choć niegdyś Catelyn pomagałaby w organizacji, Robb jej tego zabronił. Wywołaną przez to kłótnię słyszano dwa piętra niżej i jedno wyżej od jej komnaty czy też komnat jej ojca, gdzie ten leżał na łożu śmierci.

Hermiona, która była w swoim pokoju, znajdującym się na tym samym piętrze co apartamenty Starków, ożywiła się na dźwięk krzyków. Wstała od biurka, przy którym przeglądała wykradzione z Hogwartu księgi. Miała pomysł dotyczący powrotu Robba na Północ, ale chciała się upewnić, że zebrała pełne dane, nim podzieli się tym z Robbem.

- ...nie pozwoliłbym na to, a ty i tak to zrobiłaś! - krzyczał coraz głośniej i coraz bardziej wściekle Robb.

Hermiona wymieniła spojrzenia z Torrhenem, który siedział na jednym z krzeseł przed kominkiem. jako jej strażnik, zawsze jej towarzyszył. Teraz wstał, ale nie sięgnął po oparty o krzesło miecz, tylko po zawieszony u pasa sztylet. Fakt, że znajdowali się w podobno bezpiecznym miejscu, nie znaczył, że Torrhen mógł się odprężyć.

- Zrobiłam to dla dziewczynek! Mam pięcioro dzieci i tylko dwoje jest wolne! – przekonywała błagalnie Catelyn.

Robb roześmiał się bez humoru.

- A to, dlaczego, matko? Ja jestem wolny przez wzgląd na okoliczności, a Arya tylko i wyłącznie dzięki Lady Hermionie!

Głosy nie stawały się głośniejsze, ale dało się je wyraźnie słyszeć. Nagle wtrącił się ktoś nowy i Hermiona z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że to Lord Karstark przemawiał do matki swojego Króla z odrazą.

- U boku twojego syna straciłem już jedno dziecko. Harrion jest więźniem Lannisterów i Nieznajomy jeden wie, czy jeszcze żyje! Dopuściłaś się zdrady, bo twoje dzieci są więźniami? Wyciąłbym sobie serce i złożył je w ofierze Ojcu, gdyby to miało uwolnić mojego Harriona i sprawić, że jutro przejdzie przez bramę Riverrun!

Nastąpiła cisza i dopiero po chwili Catelyn odezwała się tak cicho, że Hermiona musiała się wysilić, by ją usłyszeć.

- Opłakuję twojego syna, panie...

Hermiona potrząsnęła głową. „Zły pomysł, Catelyn. Zły pomysł."

- Nie chcemy twoich łez. Chcemy zemsty! - powiedział ktoś inny i Hermiona zmarszczyła brwi, próbując rozpoznać jego głos. Nie był to żaden z Lordów Dorzecza, dzięki Blackwoodowi i Brackenowi znała już wszystkich. Więc może głos należał do kogoś z Północy?

- Zabicie Jaimiego Lannistera, czy jakiegokolwiek innego Lannistera, którego więzimy, nie zapewniłoby wolności twojemu Harrionowi, Lordzie Karstark - odparła surowo Catelyn. - Ale zwrócenie go do Królewskiej Przystanie bez skaz i oznak tortur, może uratować życie mojej Sansy. - przez chwilę nikt się nie odzywał, a potem Catelyn dodała lodowato. - Pamiętasz, że to teraz Księżniczka?

Hermiona pospiesznie wciągnęła powietrze przez zęby i znów wymieniła spojrzenia z Torrhenem, który wyglądał jakby częściowo podzielał jej opinię na temat słów Catelyn, a częściowo nie chciał podsłuchiwać swojego Króla, choćby przypadkiem.

- Już o tym rozmawialiśmy, Matko - powiedział Robb, cicho, lecz gniewnie. - Jaime Lannister zrobił z ciebie głupca. Osłabiłaś naszą pozycję, sprowadziłaś niezgodę do naszego obozu. I to wszystko za moimi plecami.

- Zrobiłam to dla ciebie! - warknęła Catelyn. - Dla dziewczynek, dla naszej rodziny!

Robb prychnął głośno.

- Matko, kręcimy się w kółko. Ty wierzysz w jedno, a ja w drugie. Nie zmieniłem zdania. Pozostaniesz pod aresztem domowym w swoich komnatach lub w komnatach Dziadka. Będziesz cały czas pod strażą.

- Nie mogę nawet dołączyć do was na radę?

Zapadła pełna niedowierzania cisza.

- Czemu na Bogów miałabyś być dopuszczona do rady, skoro podejmujesz tak okropne decyzje? - spytał w końcu Robb. Zaszeleścił materiał. - Nie. Nie, Matko, masz szczęście, że nikt nie chciał twojej egzekucji.

Catelyn głośno wciągnęła powietrze.

Rozległo się szuranie kilku par butów i szelest sukni, a potem drzwi w dole korytarza zamknęły się z hukiem. Hermiona wysunęła głowę z pokoju. Ostatnio często zostawiała drzwi otwarte, bo Arya wpadała, kiedy tylko mogła. Ujrzała Robba stojącego z Rickardem Karstarkiem, Greatjonem Umberem, Bryndenem Tullym, Maege Mormont, gwardią królewską i nieznanym jej Lordem Robarttem Gloverem.

- Mamy plany czy wieści na temat Królobójcy? - spytał Robb ze zmęczeniem.

Umber zawahał się.

- Jeszcze nie.

- A ilu ludzi wysłaliśmy na poszukiwania? - spytał, przymykając oczy i pocierając czoło zaciśniętą pięścią.

- Czterdziestu, Wasza Miłość - powiedział Glover.

Robb westchnął.

- Wyślijcie jeszcze czterdziestu na najszybszych koniach.

- Tak, Wasza Miłość.

Wtedy się obrócił i zobaczył patrzącą w ciszy Hermionę. Przeprosił swoich rozmówców cichym pomrukiem. Mormont, Karstark i Umber ruszyli wykonywać jego rozkazy (Karstark posłał Hermionie uśmiech i uprzejmie skinął jej głową). Glover podążył za nimi, uprzednio rzuciwszy jej trudne do odczytania spojrzenie. Tully westchnął i wrócił do komnaty Catelyn, by z nią porozmawiać.

- Lady Hermiono - powitał ją Robb, sięgając po jej rękę i skłaniając się, by ją ucałować.

- Robbie - odparła, obracając się lekko. - Wejdziesz? Możliwe, że mam coś w sprawie Jaimiego Lannistera.

Robb z ciekawością minął ją w drzwiach i skinieniem głowy powitał Torrhena, który rozluźnił się i porzucił krzesło na rzecz miejsca przy drzwiach. Tymczasem Robb i Hermiona podeszli do biurka.

- To wszystko twoje księgi? - spytał Robb z ciekawością, otwierając jedną i czytając tytuł. - Czary dla Czujnych Czarodziejów?

Hermiona uśmiechnęła się szeroko.

- Tak, magiczna społeczność ma słabość do aliteracji. Ale i do zapewniania sobie ochrony. Szczególnie, że w ciągu mniej niż dwudziestu lat mieliśmy dwie wojny. To zbiór czarów ochronnych... czegoś w rodzaju kopuł obronnych. Mogę otoczyć nimi posiadłości, mają przeróżne zastosowania.

- Jak w Raventree Hall i Kamiennym Płocie - zauważył Robb, zerkając na nią.

- Dokładnie - uśmiechnęła się.

- I to pomoże z Królobójcą? - spytał Robb, znów patrząc na księgę.

Hermiona przygryzła dolną wargę i potrząsnęła głową.

- Nie do końca. Zastanawiałam się nad tym jakimi czarami można rozwiązać kłopot z ochroną Dorzecza, gdy wrócisz na Północ. To taki dodatkowy projekt. Ale wydaje mi się, że gdy już go znajdziemy, najlepiej będzie zamknąć Jaimiego Lannistera w komnacie i rzucić zaklęcia reagujące tylko na mnie. W ten sposób wyeliminujemy wszelkie zmienne. Ale chodziło mi o znalezienie go. - wyciągnęła ze sterty jedną książkę i podała mężczyźnie. - Tutaj.

Robb przyjął książkę i na głos przeczytał tytuł, a potem otworzył ją na zaznaczonej przez Hermionę stronie.

- Znajdowanie Zapomnianych. Który akapit?

Hermiona przysunęła się do niego, przyciskając się do jego ramienia, by wskazać odpowiednie miejsce. Robb głośno wciągnął powietrze, zerkając w dół, na loki, które związała i podtrzymywała licznymi piórami (co przypomniało mu ich pierwsze spotkanie w namiocie, tak dawno temu). Poczuł, jak się rumieni i musiał walczyć, by skupić się na odpowiednim akapicie.

- Ten - powiedziała. - Widzisz? Tu jest napisane, że można wykorzystać coś co po nim zostało... najlepiej krew, ale mogą być też włosy... i spróbować wróżenia. - skrzywiła się. - Niespecjalnie podoba mi się pomysł użycia Wróżbiarstwa, szczególnie do odkrycia jego położenia. Jestem prawie pewna, że nie mamy jego krwi, więc nie dam rady zrobić mapy, jak przy twoim rodzeństwie. Z włosami może mi się udać pojedyncza wróżba, ale chcę najpierw napisać równanie arytmetyczne, żeby wszystko dobrze poszło.

- Upewnię się, że będziesz mogła wchodzić i wychodzić z jego więzienia kiedy tylko ci się spodoba - zapewnił Robb. - Co to... wróżenie nam da?

Hermiona wzruszyła ramionami, co sprawiło, że ich ciała się zetknęły.

- Albo będę miała wizję miejsca, gdzie się znajduje, albo mi się to przyśni. - z zamyśleniem zmarszczyła brwi. - Może użyć miski z wodą? - zamruczała pod nosem i pochyliła się nad biurkiem, sięgając po książkę pod tytułem "Demaskowanie przyszłości". Mamrotała przy tym o Trelawney i bezużytecznej babie.

Wyglądało na to, że zupełnie o nim zapomniała, a przecież stał tuż obok. Robb uśmiechnął się do niej czule, ale Hermiona nie zobaczyła jak złagodniała jego twarz. Była naprawdę niezwykła, ta jego maleńka czarownica. Tak bardzo mu pomogła i wiedział, że jego myśli i odczucia na jej temat wykraczają poza granice przyjaźni.

Jednakże umowa, którą jego matka zawarła z Walderem Freyem, wisiała mu nad głową jak katowski miecz, przypominając, że przysiągł poślubić jedną z licznych córek, wnuczek czy prawnuczek Freya i wynieść ją do rangi Królowej, w zamian za możliwość przekroczenia Tridentu. Nie mógł o tym zapomnieć i nawet gdyby chciał powiedzieć Hermionie co czuł, tylko by ją tym zhańbił.

Mimo to szukał jej towarzystwa. Lubił ją. Chciała mu się przysłużyć, być pomocna. Ale miała też w sobie siłę, co bardzo mu się podobało.

Gdy kobieta mamrotała do siebie, całkowicie pochłonięta swoimi badaniami i sięgała po pióro i kałamarz, by zrobić notatki, jego wzrok powędrował z czubka jej głowy na Torrhena, który przyglądał im się ze znaczącym błyskiem w oku.

Robb natychmiast się otrząsnął i wyprostował.

Odchrząknął i odsunął się, porzucając ciepło ciała Hermiony.

- Ile czasu potrzebujesz na to wróżenie, Hermiono?

- Co? - raptownie uniosła głowę. - Och! Um. Nie wiem, godzinę, może dwie? Równanie mogę napisać od razu. Potrzebuję tylko jego włosów. Samo zaklęcie nie jest trudne.

- Świetnie - powiedział Robb, posyłając jej lekki uśmiech. - Zostawię cię, żebyś mogła spokojnie pracować.

Hermiona nieświadomie zrobiła krok w jego stronę.

- Och! Nie... znaczy... nie musisz iść...

- Muszę się jeszcze zająć kilkoma rzeczami. Korespondencją i treningiem na przykład - powiedział łagodnie Robb, ciesząc się, że chciała spędzać z nim czas. - Może będziesz wolna dziś po południu? Przed wieczornym posiłkiem? Moglibyśmy pójść na spacer po ogrodzie i opowiedziałabyś mi o tych czarach ochronnych i jak mogą nam pomóc.

- Oczywiście. - Hermiona rozpromieniła się. - W takim razie do zobaczenia później.

Robba korciło by wyciągnąć rękę i czule dotknąć jej policzka. Zamiast tego skłonił głowę i powiedział.

- Do zobaczenia.

Torrhen poczekał aż Robb znajdzie się poza zasięgiem głosu i dopiero wtedy się odezwał.

- Czemu się po prostu nie pocałujecie?

- Och, zamknij się, Torrhenie - prychnęła Hermiona, rumieniąc się wściekle na policzkach i szyi. Odwróciła się z powrotem w stronę książek.


Kilka godzin później Arya uznała, że spędzanie czasu z Hermioną jest znacznie bardziej interesujące niż lekcja szycia, którą zaplanowała dla niej matka. Hermiona, która przygotowała kilkanaście stron notatek do próby wróżenia, zdecydowała, że zaklęcie należy rzucić w pokoju/więzieniu Jaimiego Lannistera, gdzie spędził większość swojego pobytu w Riverrun.

- Co to zrobi? - spytała Arya, próbując nadążyć za długimi krokami Hermiony. Hermiona dała jej do niesienia wyczarowany pojemnik na włosy Królobójcy. Nastolatka składała się z samych rąk i nóg i ledwo sięgała ramienia Hermiony, ale poruszała się z nieświadomą gracją tancerki. Albo, jak pomyślała sobie Hermiona, dość niebezpiecznej dziewczynki, która brała udział w bitwach i zabijała.

- Przy odrobinie szczęścia znajdzie Jaimiego Lannistera. - odparła.

- Jak?

Hermiona powstrzymała westchnięcie słysząc ciągłe pytania Aryi. Za nią Torrhen stłumił śmiech.

- Użyję czegoś co do niego należało... na przykład włosa... i rzucę zaklęcie. To forma wróżbiarstwa - nie mogła się powstrzymać i zmarszczyła nos. - I na chwilę pozwoli mi spojrzeć na świat jego oczami. Jeśli uda mi się zobaczyć, gdzie się znajduje, mogę się do niego aportować albo stworzyć świstoklik i udać się tam z kimś jeszcze, by go pojmać.

- Pojmać? - syknęła Arya, marszcząc nos. - A czemu nie zabić?

Hermiona zatrzymała się i przyjrzała się ciemnowłosej dziewczynce.

- A czemu mielibyśmy go zabić?

Arya zapatrzyła się na nią stalowymi oczami. Czarownica poczuła jak po plecach przebiega jej dziwny dreszcz. W oczach dziewczynki czaiło się coś nie z tego świata. Po kilku uderzeniach serca, Hermiona obróciła się i ruszyła dalej, w stronę komnaty Jaimiego Lannistera.

W pokoju wciąż znajdował się wyłącznie niewygodny materac, kilka krzeseł i stolik. Jednakże poduszki i przykrycia wciąż leżały na posłaniu i Hermiona uznała to za wygraną. Torrhen został przy drzwiach, obserwując sytuację.

Arya zawahała się w progu.

- A teraz co?

Hermiona odrzuciła włosy za ramię i uśmiechnęła się szeroko do dziewczynki.

- Chcesz zobaczyć magię?

Uśmiech, który posłała jej w odpowiedzi Arya, sprawił, że Hermiona zachichotała. Jej różdżka gładko wsunęła się w jej rękę i Hermiona uniosła ją do góry, pozując niczym dyrygent. Potem delikatnie machnęła ręką i użyła magii niewerbalnej, by znaleźć pozostałości DNA Jaimiego Lannistera. Kilka rzeczy zaczęło się świecić, głównie na łóżku (na poduszce) i kilka na podłodze przed kominkiem.

Hermiona precyzyjnie przelewitowała lśniące DNA do siebie, a jej podekscytowana pomocnica podbiegła szybko. Ustawiła pojemnik pod jednym z lśniących kawałków, przyglądając się wiszącemu w powietrzu świetlikowi. Szeroko otwartymi oczami patrzyła jak Hermiona różdżką kieruje DNA do pojemnika. Powtórzyły to kilka razy aż Hermiona zebrała wszystko co zostało w komnacie.

- Świetnie - ucieszyła się z uśmiechem. - A teraz znajdźmy miskę i napełnijmy ją wodą.

Torrhen wyjrzał na korytarz, wołając najbliższą służącą, a potem prosząc ją o wodę. Hermiona znalazła dobre miejsce na środku pokoju i usiadła tam po turecku. Arya zrobiła to samo na przeciwko niej, prawie wibrując z podekscytowania.

Gdy tak czekały, Hermiona kazała Aryi odstawić pojemnik na bok, a potem zerknęła na leżącą na łóżku poduszkę. Przyzwała ją sprawnym ruchem nadgarstka i złapała z powietrza. Arya aż pisnęła i spojrzała na nią bardzo szeroko otwartymi oczami. Hermiona stuknęła różdżką w poduszkę, przemieniając ją w płytką, beżową miskę, którą postawiła na podłodze, między sobą i dziewczynką.

Wkrótce do komnaty wkroczyła pospiesznie służąca niosąca kubeł wody, która chlupotała w rytm jej kroków.

- Gdzie postawić wodę, moja pani? - spytała Hermionę.

- Tutaj będzie świetnie, dziękuję Aleson - odparła Hermiona, uśmiechając się do służącej, która dygnęła i też się uśmiechnęła, rada, że Hermiona pamiętała jej imię.

- Oczywiście, pani - powiedziała Aleson. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?

- Nie, mam wszystko co trzeba - odparła Hermiona, a dziewczyna wyszła.

Arya chichotała, próbując schować twarz we własnym ramieniu.

- To tak jakbyś mówiła 'skaczcie', a oni zastanawiali się 'jak wysoko'!

- Wiem. – westchnęła Hermiona. - Setki razy prosiłam ich, żeby mówili mi po imieniu, ale wciąż powtarzają 'Lady Hermiono to' i 'moja pani, tamto'.

Arya przekrzywiła głową.

- To nie jesteś Lady Hermioną?

Hermiona potrząsnęła głową.

- Tam skąd pochodzę, jestem po prostu Hermioną Granger. Jeśli chcesz mnie jakoś tytułować to dostałam Order Merlina Pierwszej Klasy, a nauczyciel kiedyś nazwał mnie Najbystrzejszą Czarownicą Mego Wieku. Ale moi rodzice są dentystami... Maesterami specjalizującymi się w zębach... i nie mamy żadnych tytułów.

- Więc kto zaczął nazywać cię Lady Hermioną? - spytała zafascynowana Arya. - I nie podoba ci się to? Sansa i inne dziewczyny uwielbiają, jak ktoś mówi do nich 'moja pani'. I zakładać sukienki i myśleć o rycerzach i pieśniach! Fuj!

Hermiona uśmiechnęła się szeroko.

- Lubię ładnie się ubierać, ślicznie wyglądać i dobrze się czuć - zaczęła, wspominając jak reagowano, gdy pojawiła się na Balu Bożonarodzeniowym u boku Wiktora, a także czerwoną sukienkę, którą założyła na ślub Billa i Fleur. - Ale zazwyczaj nie jestem zbyt kobieca. A co to tego kto zaczął mnie tak nazywać... był to twój brat.

Arya wywróciła oczami.

- Oczywiście, że Robb.

- Co to ma znaczyć? - spytała Hermiona, używając różdżkę, by przenieść ciężki kubeł i wlać wodę do miski.

- Nic - odparła Arya, śledząc wzrokiem wypływającą z kubła wodę.

Hermiona prychnęła, ale nic nie powiedziała i tylko skupiła się na tym, by magia działała po jej myśli. Gdy miska była już napełniona, czarownica wskazała głową na pojemnik i Arya przysunęła go stopą bliżej.

Pojedynczy kosmyk jasnych włosów uniósł się w powietrze i zawisł nad miską. Blask powoli stał się złoty i włosy zniknęły, pozostawiając po sobie tylko pył opadający na taflę wody niczym płatki śniegu. Hermiona narysowała palcem kółko w powietrzu, a jej magia zakręciła pyłem.

Potem czarownica pochyliła się i wpatrzyła się w czystą wodę. Według książki, którą przeczytała, musiała 'oczyścić umysł' (jak przy Oklumencji) i skupić się na osobie, której szukała. Obrazy mogły być wyraźne lub wręcz przeciwnie. Wróżenie z wody było trudne, kapryśne. Musiała się uspokoić, skoncentrować i zawrzeć pokój z samą sobą.

Usłyszała jak Arya porusza się w oddali, ale wciąż skupiała się na dnie płytkiej misy, prawie przy tym zezując. Po jakimś czasie poczuła, że oddycha głębiej, a jej ciało się rozluźnia. Jej dłonie opadły z kolan i wzdłuż ciała, a palce powoli rozluźniły chwyt.

Przezroczysta, błękitna woda zaczęła stawać się głębsza, gęstsza i bardziej mętna. Błękit zmienił się w zieleń, a potem powoli w obraz wkradła się czerń.

W oddali Hermiona usłyszała głosy.

- ...twoja lojalność nie ma znaczenia, nikt nie cieszy się z towarzystwa niemowy bez poczucia humoru. Uwierz mi. Ludzie służą mi, odkąd się urodziłem. Myślisz, że Lady Stark będzie chciała by do końca życia chodziła za nią ogromna uzbrojona decha? Po tygodniu wspólnej podróży kazałyby ci nadziać się na własny miecz.

- Jestem pewna, że Lady Stark powie mi, jeśli będzie niezadowolona z mojej służby. To szczera kobieta.

"Szczera, ale głupia" pomyślała Hermiona, mrużąc oczy. Błękit i czerń i zieleń zmieszały się i w głębinie pojawiły się dwie kropki bieli i żółci. Ale kolory raz robiły się jaśniejsze, a raz ciemniejsze.

- Niewiele dobrego jej to przyniosło. Skąd się wzięłaś w jej służbie? O tym przecież możemy porozmawiać.

- Nie twoja sprawa, Królobójco.

"Ach" pomyślała Hermiona. "Mam cię." Jeszcze bardziej zmrużyła oczy i siłą woli nakazała wodzie pokazać prawdę. Pokazać, gdzie znajdowali się Jaime Lannister i Brienne z Tarthu.

Kolory rozciągnęły się i zakręciły aż zaczęły przypominać rzeczy, które rozpoznawała. Liście kołysane wiatrem. Ogień w płytkim dole, płonący pomiędzy dwojgiem ludzi. I w końcu lśniące złoto zbroi Jaimiego Lannistera.

- Musiałaś zacząć jej służyć niedawno - mówił Królobójca. - Nie było cię przy niej w Winterfell.

- A skąd to wiesz? - spytała podejrzliwie Brienne.

Jaime Lannister prychnął.

- Bo odwiedziłem Winterfell. Zauważyłbym jak twoja ponura twarz wali we framugi. - zapadła chwilowa cisza. - Przysięgałaś Stannisowi?

Brienne skrzywiła się.

- Bogowie, nie.

Twarz Królobójcy rozjaśniło zrozumienie. Jego mina przypominała Hermionie Malfoya, gdy ten wiedział coś czego nie wiedział Harry i szykował się do kpin.

- Ach, Renly. Naprawdę? Nie mógłby władać niczym o większym znaczeniu niż uczta na dwanaście dań.

Na twarzy Brienne zagrał gniew. I coś innego.

- Zamknij się.

Rysy rozmawiających wyostrzyły się. Hermiona widziała już bladą twarz Brienne i dwie plamy mocnej czerwieni na jej policzkach, oznaki gniewu lub zakłopotania. Wbijała spojrzenie jasnych oczu w Jaimiego Lannistera, który choć zakuty w kajdany, zdawał się całkowicie rozluźniony. Siedział oparty o kamień sięgający ramion. Ugiął kolano i przyciskał je do klatki piersiowej.

Zaśmiał się pogardliwie i lekceważąco.

- Dlaczego? Nie zapominaj, że mieszkałem z nim na dworze, odkąd był chłopcem. Nie dało się umknąć temu kwiatuszkowi, gdy biegał korytarzami w swoich wyszywanych jedwabiach. Znałem go znacznie lepiej niż ty.

Na twarzy Brienne zalśniła duma.

- Znałam go równie dobrze co wszyscy. Byłam członkinią jego Gwardii Królewskiej, ufał mi we wszystkim. Byłby wspaniałym królem.

Ich twarze i otoczenie zaczęło się rozmywać, a głosy stawały się coraz cichsze, całkiem jakby Hermiona słuchała ich spod wody.

- Wygląda na to, że miałaś do niego słabość - powiedział młody Lannister.

Mgłę przecięła ostra riposta.

- Nie miałam do niego słabości.

- Och, bogowie, miałaś. Powiedziałaś mu? Nie, oczywiście, że nie. Obawiam się, że nie byłaś w jego typie. Wolał dziewczynki o kręconych włosach. Takie jak Loras Tyrell. Ty za bardzo przypominasz mężczyznę.

- Nie interesują mnie obrzydliwe plotki...

- Chyba, że na mój temat. To wszystko prawda...

Kolory bledły i wirowały aż całkiem się rozrzedziły, zupełnie jak farba, do której malarz dodał za dużo wody i mógł tylko patrzeć, jak zostaje mu blada ciecz. W końcu woda znów stała się przejrzysta.

Hermiona westchnęła bardzo ciężko, czując jak protestują jej mięśnie i wyprostowała się. Światło popołudniowego słońca zniknęło. Komnatę rozjaśniało tylko światło kominka i pojedynczego świecznika stojącego na stole. Hermiona dała swoim oczom czas na przyzwyczajenie się do ciemności i zauważyła kilka postaci, z których jedna miotała się po komnacie.

- Hermiono!

Podskoczyła i odwróciła się, podpierając się o podłogę, by nie upaść.

Robb rzucił się do przodu i klęknął przed nią. Niebieskie oczy miał szeroko otwarte i zaniepokojone. Był potargany i po tym jak mrużył oczy i zaciskał usta, Hermiona poznała jak bardzo się martwił.

- Robb? - nawet jej głos był słaby.

Z drugiej strony podkradła się Arya i spojrzała na nią z niepokojem.

- Wszystko w porządku, Hermiono? Patrzyłaś się w tę miskę przez całe wieki!

- Wieki? - powtórzyła Hermiona, zerkając na Aryę. - Jak długo...?

Robb przeciągnął palcami przez włosy.

- Całe godziny, Hermiono. Godziny. - uniósł rękę i delikatnie, z wahaniem dotknął jej policzka. A potem szybko ją opuścił i zacisnął pięść.

- Ja... - Hermiona urwała i rozejrzała się. Przy drzwiach pełnili straż Daryn Hornwood i Dacey, a miotającym się człowiekiem był Torrhen.

Gdy na niego spojrzała, wysoki Karstark przestał się rzucać i podszedł. Jednocześnie Arya chwyciła Hermionę małymi rączkami i wstały razem, choć Hermiona cała się trzęsła.

- Coś ty sobie myślała? - spytał jej strażnik, chwytając ją za ramiona i potrząsając. Arya odskoczyła, ale nie spuściła wzroku z Torrhena, a jej usta wykrzywiły się w grymasie. Torrhen tego nie zauważył. Nie dostrzegł też bliskości swojego Króla. Robb z dziwnym wyrazem twarzy patrzył to na jedno, to na drugie, lekko marszcząc oczy. - Miałaś tu ze sobą tylko Księżniczkę...

- Nie jestem księżniczką - mruknęła wspomniana dziewczynka, zakładając ręce na piersi.

- A to co robiłaś mogło zrobić ci krzywdę! - ciągnął Torrhen coraz głośniej. - Nikt tu nie włada magią, moja pani! Jeśli coś ci się stanie, nikt nie będzie w stanie ci pomóc.

- Nie robiłam nic niebezpiecznego, Torrhenie...

- Zawsze tak mówisz! - w głosie Torrhena zabrzmiała desperacja. - Zawsze pchasz się na sam przód i wszystkim się zajmujesz, Lady Hermiono! Na moich oczach dosłownie padłaś z magicznego wyczerpania! Dwukrotnie!

- Co? - syknął Robb, zerkając to na jedno, to na drugie z przerażeniem.

- Nic się nie...

- Oczywiście, że coś się stało! - warknął Torrhen, odsuwając się i z wściekłością przeciągając dłonią po twarzy. Obrócił się plecami do Hermiony, a także swojego Króla i Aryi, co było znacznym pogwałceniem zasad etykiety.

- Hermiono? - odezwał się nieco stłumionym głosem Robb. - Czy to prawda? Czy... pomagając nam przy pomocy magii, doprowadzasz się do wyczerpania?

Hermiona obróciła się do Robba z szeroko otwartymi oczami.

- Nie!

Torrhen prychnął.

- Nie do końca - poprawiła się Hermiona, rzucając mu szybkie spojrzenie. - Nie jestem... nie jestem przyzwyczajona do używania takich ilości magii. W Hogwarcie magia otacza nas ze wszystkich stron... zawsze jest gdzieś w tle, pozwalając nam ją wchłonąć i odpocząć. Od dawna nie używałam takich ilości magii. Właściwie to od bitwy o Hogwart. Muszę się tylko do tego przyzwyczaić.

Robb zmarszczył brwi.

- Naprawdę, Robbie - Hermiona celowo złagodziła głos. - Nic mi nie jest.

- Straciłaś przytomność, po rzuceniu zaklęć ochronnych na Raventree Hall i Kamienny Płot, a gdy aportowałaś nas z Harrenhal, prawie upadłaś na Lorda Boltona - przerwał gniewnie Torrhen. Znów się do niej odwrócił, a Hermiona spojrzała na niego. - Nie powiesz mi, że to oznaka braku przyzwyczajenia do używania magii, pani.

Hermiona poruszyła się z zakłopotaniem, gdy wszystkie oczy skierowały się na nią.

- Umm - szeroko otwartymi oczami przyjrzała się wszystkim zgromadzonym: W pierwszej kolejności spojrzała na swoją sojuszniczkę płci żeńskiej. Ale u Dacey nie znalazła wsparcia, bo dziewczyna tylko uniosła ciemną brew. Daryn był nieporuszony i tylko wzrokiem błądził od Hermiony, do Torrhena, a potem Robba. Jej dwaj najlepsi przyjaciele z Westeros mieli chmurne miny, a na czole Torrhena pulsowała gniewnie żyła. Robb, jednakże, choć wyglądał na zirytowanego, poruszał się nerwowo, patrząc to na nią, to na Torrhena. Poza nimi była w pokoju tylko Arya, która przyglądała się otaczającym ją ludziom uważnie, jakby zbierała informacje do późniejszego użycia.

- Słuchajcie, obiecuję, że będę lepiej o siebie dbała, dobrze? - powiedziała w końcu, zerkając najpierw na Torrhena, a potem wpatrując się w Robba. Ich oczy się spotkały i przez chwilę Hermiona mogła tylko dziwić się ich głębokim granatem. Straciła dech. Serce waliło jej jak młotem. - Naprawdę przepraszam. Zwykle to ja wszystko planuję i koordynuję i nie przejmuję się sobą. - spojrzała na niego szczerze. - Znam swoje granice, Robb. Naprawdę.

Przyglądał jej się uważnie i badawczo. W pewnym momencie zerknął na zirytowanego Torrhena i na chwilę się skrzywił, ale gdy znów napotkał spojrzenie Hermiony, jego twarz złagodniała. W końcu westchnął.

- Lepiej od nas znasz granice swojej magii, Hermiono.

- To prawda. Ale obiecuję, że przestanę doprowadzać się na skraj wytrzymałości - zapewniła. - To by nikomu nie pomogło.

Robb stał jak porażony.

- Hermiono... my nie... to znaczy... ja nie - przełknął ślinę i odwrócił wzrok, zaciskając szczękę. Gdy znów na nią spojrzał, powiedział stanowczo. - Nie gościmy cię tu tylko dlatego, że znasz się na magii, moja pani. Cieszy nas twoja obecność. Jest tu dla ciebie miejsce, z nami.

'Ze mną' pozostało niewypowiedziane, ale Hermiona nie była pewna, czy nie doszukuje się za dużo w słowach, których nie powiedział.

- Nie musisz nam nic udowadniać. – zakończył Robb

- Cóż... - Hermiona zawahała się, a potem lekko się uśmiechnęła. - Dobrze to wiedzieć. Czy teraz mogę ci powiedzieć, że wiem, gdzie jest Jaime Lannister?


Skończyło się na tym, że Hermiona stworzyła świstoklik na bazie tego co zobaczyła w wodzie. Miał jej towarzyszyć Torrhen, a także Dacey. Torrhen wykłócał się, że powinno ich być więcej, ale Hermiona uważała, że większy oddział zaalarmowałby Brienne i Królobójcę, że ktoś ich ściga.

W końcu Robb się zgodził, wysyłając Hermionę, by przy pomocy magii pojmała Królobójcę, a dwójkę strażników, by chronili Hermionę i reprezentowali Robba jako Króla Północy i Tridentu.

Hermiona wątpiła, by sprawy poszły równie łatwo jak za pierwszym razem, szczególnie, że Królobójca już ich znał. „Najgorsze było to jak daleko na południu się znaleźliśmy", pomyślała, gdy wylądowali, ona na ugiętych kolanach, Torrhen lekko się chwiejąc (już trochę się przyzwyczaił do podróży świstoklikiem), a oszołomiona Dacey na kolanach.

Choć otaczały ich drzewa, a u stóp mieli poczerniałe palenisko, Hermiona całkiem nieźle znała okoliczny krajobraz. Wzgórza przetykane ostrymi skałami, ogromne głazy i wysoką, kołyszącą się na wietrze trawę.

- Czy jesteśmy tam, gdzie myślę, że jesteśmy? - spytał ponuro Torrhen.

Hermiona przytaknęła.

- Cóż, dla tych, którzy nie wiedzą - powiedziała Dacey, zerkając to na jedno, to na drugie. - Gdzie jesteśmy?

Hermiona westchnęła.

- Harrenhal.

- Co? - zdumiała się wojowniczka. Jej ciemne brwi uniosły się i potrząsnęła długimi, brązowymi włosami. - Mówisz poważnie? Skąd wiesz?

Torrhen wskazał na polanę, gdzie widniały liczne błotniste ślady, a ziemia była zryta kopytami.

- Tam stała armia Boltona.

- Chodźcie - powiedziała Hermiona, patrząc w dół, gdzie kiedyś stało Harrenhal. Pozostały po nim tylko resztki oryginalnych fundamentów i kilka skał, które kiedyś były ścianami budynków, ale teraz wyglądały raczej jak walące się pozostałości budowli liczącej sobie tysiące lat, niż wypalona skorupa Harrenhal, jakim je pozostawili kilka tygodni wcześniej. Trawa dookoła budynku była wciąż biała lub brązowa od kredowego pyłu i ognia. Gdy zabrakło wysokich wież Harrenhal, stało się oczywiste, że zniszczenie twierdzy znacznie zmieniło wygląd Dorzecza.

- Co my tu robimy? - jęknęła Dacey. - Mówiłaś, że Królobójca gdzieś tu będzie, blisko tej polany.

- Robb rozkazał nam zniszczyć Harrenhal także po to, by nikt nie mógł rozbić tu obozu i użyć twierdzy do obrony. Jako budynek była zbyt wielka i zbyt zniszczona, by dało się z niej korzystać. - Hermiona ruszyła w stronę ruin, ostrożnie przestępując nad luźnymi kamieniami. Torrhen sięgnął, by pomóc jej przejść najbardziej zdradliwe miejsca. - Jednakże jak widzicie, niektórym wciąż daje dość schronienia.

- Myślisz, że tu są? - zdziwiła się idąca na końcu Dacey.

Hermiona potrząsnęła głową.

- Wiem. Widzisz tę wstęgę dymu? Ktoś rozbił obóz w pozostałościach twierdzy.

- Myślałam, że zniszczyliśmy Harrenhal, by do tego nie doszło - oskarżyła Dacey.

Hermiona spojrzała na drugą kobietę przez ramię i westchnęła. Torrhen tymczasem sprawdzał drogę w dół, po ogromnych głazach.

- Żeby rozbić wszystko co zostało na malutkie kamyczki, trzeba by jeszcze kilku dni, Dacey. Zrobiliśmy co się dało w danym nam czasie. Ale po Harrenhal nie pozostało zbyt wiele. A na pewno nic z dachem, czy solidnymi ścianami. Może stoi jeszcze z jedna ścianka, o którą można się oprzeć, ale ochrona przez pogodą? Nie, teraz to tylko pit stop.

- Pit stop?

- Techniczny i slangowy termin oznaczający miejsce, do którego zjeżdżają kierowcy wyścigowi... wiecie co? - Hermiona powstrzymała się. - Zapomnijcie o tym. To nie ma znaczenia.

Robiło się coraz ciemniej, a oni szli w ciszy, jedno za drugim w stronę ruin, gdzie smuga dymu robiła się coraz szersza. Wędrowali tak, aż nadarzyła się szansa ukrycia się za zewnętrznym murem stróżówki Harrenhal. Uklękli w mokrej trawie i zajrzeli ponad ostro zakończonym murkiem do środka. Byli na tyle blisko, by widzieć płomienie migocące dookoła kilku pozostałych ścian, które układały się w dziedziniec wewnętrzny. Niedaleko, gdzie jak wydawało się Hermionie były kiedyś kuchnie, zapadła się ziemia.

Elegancko stuknęła różdżką w głowę Torrhena, rzucając zaklęcie kameleona na niego, a potem na Dacey, która stłumiła pisk, gdy po jej karku spłynęło coś podobnego do rozbitego jajka.

Następnie Hermiona rzuciła Silencio na swoje trampki i ciężkie buciory wojowników.

- Genialne! - zawołała prawie niewidzialna Dacey, patrząc jak jej ręka zlewa się z krajobrazem i kolorami dookoła.

- Ale wciąż nas słychać - ostrzegła Hermiona, wiedząc, że w Torrhen patrzył na kobietę z rozbawieniem, bo on sam już świetnie wiedział, jak reagować na magię. - Więc powinniśmy ograniczać rozmowy.

- Dobrze - zgodziła się Dacey.

- Muszę przeszkodzić - oznajmił ponuro Torrhen. - Chciałem tylko zaznaczyć, że niepokoi mnie, że wciąż jesteśmy poza zasięgiem wzroku, a mimo to widzimy płomienie. Bardzo duże to ognisko jak na dwoje ludzi.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Zgadzam się. Dajcie mi chwilę.

- Co zamierzasz? - spytał cicho Torrhen.

- Rzucę Hominum Revelo - odparła Hermiona i machnęła różdżką. Bezbarwne zaklęcie rozlało się po okolicy i w mgle, która przysłoniła jej wzrok zaczęły się pojawiać maleńkie plamki czerwieni, zieleni i żółci.

Torrhen uśmiechnął się szeroko.

- Ach, pamiętam to! Użyłaś tego zaklęcia w Kamiennym Płocie, gdy w komnacie było pełno dymu, a chciałaś zobaczyć Lannisterskich żołnierzy.

Hermiona nie odpowiedziała. Rozejrzała się dookoła, katalogując wszystko co widziała tuż za ścianą w pobliżu kuchni, wewnętrznym dziedzińcu i w pobliżu dołu, w którym Vargos i Hoat spalili ciała Lannisterów. Skrzywiła się gniewnie.

- Co się stało? - szepnęła Dacey.

- Nie uwierzycie - mruknęła bardzo ponuro Hermiona. Zdjęła zaklęcie i odwróciła się w stronę, gdzie w ciemności migotały sylwetki Dacey i Torrhena. - Tam jest przynajmniej dwudziestu ludzi! Jedna osoba w dole, żywa, ale z jakimś zwierzęciem!

- Zwierzęciem? - powtórzył z odrazą Torrhen. - W dole? Tym samym dole, gdzie...?

- Cóż... - odparła dziwnie zadowolona Dacey. - To zmienia postać rzeczy. Myślicie, że Królobójca napotkał siły Lannisterów?

Głośny śmiech potoczył się po okolicy, dość donośny by zaskoczyć całą trójkę. Potem rozległy się szyderstwa i chichoty. Hermiona mogłaby przysiąc, że dosłyszała też jakąś piosenkę o niedźwiedziu i dziewicy.

Westchnęła.

- Można się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób.

Przekradła się do przodu i dookoła zewnętrznego muru. Obok niej poruszyło się powietrze, co oznaczało, że Torrhen poszedł w jej ślady, a potem i Dacey. Cała trójka trzymała się cieni na tyle na ile to możliwe, a Torrhen i Dacey instynktownie poruszali się jakby zaklęcie zupełnie ich nie ukrywało.

Torrhen minął Hermionę, lekko dotykając jej ramienia i wysunął się na przód. Podkradli się po gruzach i w górę w połowie rozwalonych schodów, które kiedyś przylegały do murów, pewnie prowadząc na drugie piętro. Z wysokości mogli lepiej dostrzec to co znajdowało się za pozostałościami muru. Gdy przeszli za zakręt schodów przy najwyższej ścianie, która oddzielała ich od dziedzińca, Hermiona stłumiła syknięcie.

Dół, w którym spalili ciała, został oczyszczony z kości i już nie przypominał masowego grobu. Zamiast tego wzniesiono nad nim dwa mostki, używając belek, które pozostały po zniszczeniu twierdzy. Sam dół pogłębiono, by użyć go jako głębokiej areny.

A na arenie stała Brienne z Tarthu w podartej i zakrwawionej sukience, która nie pasowała na jej umięśnione ciało. Za jedyną broń służył jej drewniany miecz. Na szyi miała trzy długie szramy zrobione zwierzęcymi pazurami, a na jej obojczyki i ciemnoczerwoną suknię kapała krew. Naprzeciwko niej czaił ogromny, czarny niedźwiedź o zakrwawionej paszczy, z której skapywała ślina.

Dookoła areny zgromadziła grupa szydzących mężczyzn. Ich stroje nie wskazywały przynależności do żadnej armii. Dopiero gdy Torrhen zaklął, Hermiona zdała sobie sprawę, że ich zna.

Jej wzrok przyciągnął znajomy, chudy człowiek o wyglądzie głodnego, który zasiadał na platformie pozwalającej mu oglądać arenę bez przeszkód. Siedział rozparty na prowizorycznym tronie, pochylając się do przodu. Jedna jego dłoń zwisała bezwładnie, a w drugiej trzymał wygięty kielich, z którego przy gwałtowniejszych ruchach wylewał się jakiś płyn. Gdy niedźwiedź rzucił się do przodu, a Brienne odskoczyła, Hoat odchylił głowę, śmiejąc się na całe gardło i uniósł kielich do ust. Płyn popłynął mu po długiej brodzie.

- Dzielni Kompanioni - szepnęła.

- Nie ma w nich nic dzielnego. – prychnęła Dacey.

- To ten wyklęty przez Bogów Hoat - mruknął gniewnie Torrhen. - Cholerni najemnicy.

- Gdzie Królobójca? - mruknęła Dacey, próbując odnaleźć wzrokiem mężczyznę w lśniącym złocie. Hermiona zdała sobie sprawę, że go brakowało i zaczęła przyglądać się wszystkim po kolei.

Tłum znów się roześmiał i kontynuował piosenkę. Przerażona Hermiona patrzyła jak Brienne zamierza się na niedźwiedzia drewnianym mieczem, rycząc mu w pysk, gdy ten stanął na tylnych łapach.

- Był sobie niedźwiedź, wierz, jeśli chcesz / Czarno-brązowy, kudłaty zwierz! / Niedźwiedziu, czy iść na jarmark chcesz? / Jak to na jarmark, wszak dobrze wiesz, że jestem niedźwiedź, kudłaty zwierz! - fałszowali mężczyźni nie do rytmu.

Hoat westchnął ciężko na swoim tronie.

- Kulwa co za haniebne pszestawienie. - zawołał. - Pszestań uciekać i walc!

- Musimy coś zrobić! - błagała Hermiona.

- Co proponujesz? - spytała Dacey z rozdrażnieniem. - Jest ich tam przynajmniej dwudziestu, Lady Hermiono, a nas tylko troje!

- Bywało gorzej - mruknął z roztargnieniem Torrhen. Pochylił się, a maleńki kamyczek odkruszył się od muru, znad którego wyglądali i poleciał w dół.

- Uważaj! - syknęła Dacey.

- Słuchajcie, musimy uratować Brienne - wykłócała się Hermiona, pamiętając jednak o zachowaniu względnej ciszy, choć śpiewający mężczyźni i tak raczej by ich nie usłyszeli. - A jeśli ona wciąż tu jest, to Jaime Lannister też. Więc spróbujmy najpierw coś wymyślić.

- Na przykład jak uratować Tarth? - westchnęła Dacey. - Dobrze. Możesz przenieść się tam na dół za pomocą magii?

- Tak, oczywiście - Hermiona zamilkła, bo przez tłum właśnie z determinacją przepychał się brudny mężczyzna. Ledwo go poznała bez lśniącej złotej zbroi. Miał na sobie jasnobrązową skórzaną kurtkę i spodnie do jazdy konnej, obie ubrudzone kurzem i krwią. Jego niegdyś lśniące blond włosy pociemniały od brudy do jasnego brązu, a na twarzy rosły zaczątki brody.

Przepchnął się na skraj areny i spojrzał w dół. Hermiona widziała go tylko z profilu, ale to wystarczyło, by się zorientować, że był wściekły. Odwrócił się do Hoata i posłał mu rozsierdzone spojrzenie.

- Drewniany miecz?

Hoat spojrzał na niego.

- Myślałem, że odjechałeś.

- Ja też - mruknęła Dacey. Hermiona karcąco szturchnęła ją ramieniem. Królobójca powtórzył się z niedowierzaniem.

- Dałeś jej drewniany miecz!

Hoat wzruszył ramionami.

- Mam tylko jednego niećwiecia.

Jaime obrócił się na pięcie, bo niedźwiedź właśnie wyrwał Brienne miecz ogromną łapą. Wrzasnęła i odskoczyła, ale bestia rycząc rzuciła się do przodu.

- Idę na dół - powiedział nagle Torrhen. - Jeśli Dacey i ja zaczniemy z naprzeciwka Hoata, to czy ty dasz radę aportować się do dołu, Lady Hermiono?

- Tak - powiedziała stanowczo.

- Ale będziemy musieli się spieszyć - dodała Dacey, a potem westchnęła. - Cóż, wygląda na to, że ty będziesz musiała uratować Brienne z Tarthu i znów złapać Królobójcę.

- Żaden problem - powiedziała Hermiona z narastającym gniewem.

- Zapłacę za nią cholerny okup. Czy raczej mój ojciec zapłaci! Lannister zawsze spłaca swoje długi! Złoto, szafiry, cokolwiek tylko chcesz! - wrzeszczał Królobójca z desperacją. - Tylko ją stamtąd wyciągnij!

Hoat skrzywił się z odrazą.

Hermiona poczuła jak Dacey i Torrhen schodzą po schodach. Pozostała na górze walącego się muru ani na chwile nie spuszczając z oczu areny. Mogła przywołać do siebie Brienne, ale za szybko ściągnęłaby na siebie uwagę. Co jeszcze miała do wyboru? Zmarszczyła brwi i wymamrotała zaklęcie, które sprawiło, że niedźwiedź się potknął i ciężko wylądował na wszystkich łapach, dając Brienne czas na ucieczkę, ku uciesze obserwatorów.

- Za każdym razem jak wpadas w kłopoty, wystalcy ze powies 'mój ojciec' i jus. - powiedział Hoat, boleśnie przypominając Hermionie Draco Malfoya, choć ten w takich przypadkach bywał zwykle o wiele bardziej przerażony niż Jaime Lannister. - Wszyscy wy lordowie i damy myślicie, se tylko złoto się licy. I ploblemy znikają.

Machnął ręką i dwóch jego Dzielnych Kompanionów rzuciło się do przodu i złapało Jaimiego Lannistera. Ten wrzasnął i odepchnął jednego, ale inny natychmiast zajął jego miejsce. Rozpoczęła się bójka, podczas której jasnowłosy Lannister walnął jednego żołnierza, a potem nawet kopnął innego w brzuch. Niestety wtedy z tłumu wyszło trzech Kompanionów. Jeden mocno walnął Lannistera w brzuch, sprawiając, że ten zgiął się w pół. Inny trzepnął go w twarz, a głowa blondyna przekręciła się w bok. Jaime jęknął coś, ale obrócił twarz w stronę Hoata, który wciąż mu się przyglądał.

- Mas coś do powiecenia? - spytał dowódca z okrutnym wyrazem twarzy.

No dalej, Torrhenie, Dacey. Gdzie jesteście" pomyślała nerwowo Hermiona, zerkając na arenę. Niedźwiedź ponownie stanął na tylnych łapach i ryknął na Brienne, rzucając się do przodu. Ciszę przerwał przerażony wrzask, gdy ogromna łapa uderzyła kobietę w bok i posłała ją na ziemię. W tym samym czasie jeden z Kompanionów kopnął Jaimiego od tyłu w kolano i Lannister padł ciężko na ziemię, krzywiąc się z bólu.

- Uwaszaj szebyś nie powiedział nie tego to czeba. Jesteś niczym bez swojego tatusia, a twojego tatusia tu nie ma. Nigdy o tym nie sapominaj! - Hoat wstał ze swojego kamiennego tronu i stanął nad Lannisterem. Powoli wyciągnął miecz, cały czas schodząc po schodach, które oddzielały jego miejsce od tłumu.

Po kręgosłupie Hermiony przebiegły ciarki. „Och, nie. Och, nie. Proszę... nie..."

Jeden z Kompanionów pchnął Jaimiego na ziemię i zmusił go do położenia prawej ręki na nierównym kamieniu, który pozostał po bombardowaniu.

- To pomoże ci zapamiętać! - warknął Hoat i ciął pewnie.

Cięcie było szybkie i sprawne. Ostrze przeszło przez ciało i kość Jaimiego Lannistera. Trzymający go ludzie odskoczyli, gdy tylko miecz dosięgnął swego celu.

Kamień natychmiast splamiła krew, ale Jaime Lannister potrzebował chwili, by zrozumieć co się stało. Gapił się na miejsce, gdzie jeszcze niedawno była jego prawa dłoń, a skąd teraz ciekła już tylko wąska stróżka krwi, plamiąc rękaw. Potem otworzył usta i wrzasnął.

A Hoat tylko się śmiał.

- To cieszy mnie baldzej nis całe wase złoto. A to - zakończył wskazując w stronę areny i Brienne. - Cieszy mnie baldziej niż wsystkie jej safily. Ić, kup sopie złotą lękę i pieps się nią!

Hermiona nie mogła dłużej czekać. Wstała i zdjęła z siebie zaklęcie kameleona i wycelowała różdżką w niedźwiedzia, wrzeszcząc:

- Diffindo!

Czerwone światło pomknęło nad głowami nagle zdumionych i zszokowanych Dzielnych Kompanionów i wycięło zakręconą szramę na nodze niedźwiedzia, z której popłynęła krew. Niedźwiedź zawył i okręcił się w stronę nowego wroga.

Hoat poczerwieniał i obrócił się na pięcie w stronę areny.

- CO SIĘ KULWA WYPLAWIA Z MOIM NIEĆWIECIEM?!

Hermiona aportowała się, lądując bezpośrednio przed Brienne i rzuciła kolejną klątwę tnącą, tym razem trafiając niedźwiedzia w bok. Zwierzę zawyło, a po jego futrze popłynęła krew. Zachwiało się i prawie przewróciło, cały czas rycząc z bólu. Hermiona odskoczyła, mając nadzieję, że uda jej się ochronić ubrania. Na tym etapie nie miała już prawie żadnych, które nie byłyby poplamione krwią.

- TO CAWNICA! - zawył Hoat, całkowicie źle wypowiadając słowo 'czarownica'. - ZABIĆ! ZABIĆ!

Hermiona zaklęła po nosem i obróciła się do leżącej na ziemi Brienne. Kobieta była blada, miała cienie pod oczami, a jeden z jej policzków już puchł. Spływająca po szyi krew zaczynała krzepnąć.

- Dasz radę wstać? – sapnęła czarownica, zerkając w górę i rzucając Protego, bo kilku Kompanionów chwyciło za łuki i już zasypywało dół strzałami. Pociski odbiły się od tarczy, ale Hermiona krzywiła się za każdym razem, gdy któryś w nią uderzał.

Brienne zapatrzyła się na nią.

- Tak. Tak, moja pani.

- Świetnie. To wstawaj - nakazała Hermiona, znów spoglądając w górę, gdzie uśmiechali się do nich paskudnie mężczyźni. Rozległ się pojedynczy krzyk, a potem wrzaski. Torrhen i Dacey dołączyli do walki i tłum podzielił się na dwie części. Jedna zajęła się wściekłymi strażnikami z Północy, a druga wykonywała rozkaz Hoata i próbowała zabić Hermionę.

- Stań za mną - powiedziała Hermiona, gdy Brienne wstała i na drżących nogach ustawiła się za mniejszą kobietą.

- A teraz co? - sapnęła wojowniczka.

- Trzymaj się mnie.

Brienne wyciągnęła rękę i ostrożnie wykonała rozkaz. Upewniwszy się, że druga kobieta dobrze się trzyma, Hermiona zdjęła zaklęcie tarczy i obróciła się na pięcie, deportując się z areny.

Pojawiły się niedaleko tronu Hoata, który jednakże przysunął się do areny, gdy Hermiona się pokazała. Brienne pozieleniała i padła na kolana, kaszląc śliną.

Stojący najbliżej Hermiony mężczyźni obrócili się, słysząc pyknięcie i unieśli miecze. Hermiona natychmiast uniosła różdżkę i wykrzyknęła spanikowane:

- Drętwota!

Mężczyzna padł na ziemię, a pozostali spojrzeli najpierw na niego, a potem na Hermionę. Niektórzy widzieli co potrafiła, podczas bitwy o Harrenhal, ale większość nie miała pewności do czego czarownica była zdolna.

Popychana przez własny gniew i przerażenie po tym co zobaczyła, Hermiona machnęła różdżką, sprawiając, że miecze zniknęły z rąk stojących najbliżej mężczyzn. Kilku krzyknęło z zaskoczenia, ale ona jeszcze nie skończyła. Rzuciła niewerbalne Ventus, machając różdżką, niczym biczem, czego wymagało zaklęcie powietrza. Potężny, zimny wiatr buchnął z jej różdżki i odrzucił najbliżej stojących, niczym kostki domina. Ci stojący na krawędzi areny, z krzykiem wpadli do środka.

Ryk niedźwiedzia przekonał Hermionę, że zwierzę zajęło się swoimi nowymi przyjaciółmi. Uśmiechnęła się. Dookoła Hermiony utworzyło się spore koło. Część Kompanionów padła już pod mieczami Dacey i Torrhena, albo jej zaklęciami.

Gdy żołnierze zniknęli, oczom czarownicy ukazał się blady, spocony Jaime Lannister, który lewą ręką przyciskał do siebie kikut.

Brienne, która właśnie chwiejnie wstawała, krzyknęła na jego widok i rzuciła się do przodu.

Hermiona ruszyła w jego stronę, chroniąc Brienne poprzez ciśnięcie ostrych kamieni w stronę Kompanionów. Na jej oczach małe pociski rozcinały ich twarze, a większe nawet ich nokautowały. Transmutowała kilka skał z powalonego kuchennego muru w wilki, tak samo jak podczas bitwy o Harrenhal, a mężczyźni, którzy rozpoznali zaklęcie, przełamali szyk i umknęli w głąb ruin.

Ponad nimi wrzeszczał Hoat. Krzyczał, żeby ja zabito, czy żeby ją powstrzymano, ale jego ludzie albo padali z rąk Torrhena i Dacey, albo uciekali.

W końcu dwoje strażników znalazło się u jej boku. Oboje byli zakrwawieni, ale humory im dopisywały, choć Dacey miała długą, cienką ranę na ramieniu.

- Czas iść! - krzyknęła.

- Trzymajcie się mnie! - odparła Hermiona, pomagając Brienne postawić Jaimiego na nogi. Blada twarz mężczyzny stała się kredowobiała i Hermiona obawiała się, że zaraz zwymiotuje. Poczuła jak Torrhen łapie ją w pasie, a Dacey zaciska dłoń na jej rękawie. Używając ich świstoklika (sakiewki Torrhena) Hermiona wrzasnęła: - Hufflepuff!

Pomknęli przez powietrze i w sekundę przemierzyli setki mil, by paść razem na ogromną stertę na podłodze komnaty, która służyła Jaimemu Lannisterowi za celę w Riverrun. Sam mężczyzna płakał, bo wylądował na zakrwawionym kikucie.

Brienne porzygała się i teraz leżała na boku, ściskając swoje żebra. Z kolei Torrhen i Dacey płynnie skoczyli na nogi. Uwagę Hermiony przykuły krzyki i odgłos biegnących stóp. Podczołgała się, aż znalazła się pierś w pierś z Królobójcą.

Miała już różdżkę na wierzchu i zaczęła rzucać czary lecznicze na kikut. Nie wiedziała czego użyć. Co mogło uleczyć odciętą kończynę? Ale zaczęła od kontr zaklęcia, którego Snape używał przeciwko Sectumsemprze. Z jej ust popłynęła melodyjna łacina. Końcówką różdżki przeciągała dookoła kikuta.

- Vulnera Sanentur!

Wciąż płynąca z rany krew, zaczynała powoli zastygać, więc Hermiona powtórzyła zaklęcie, tym razem trącając rękę różdżką.

- Vulnera Sanentur!

Nagle złapała ją jakaś ręka i pociągnięto ją do tyłu. Sapnęła, obracając się na pięcie, by zobaczyć Robba.

- Hermiono! Co robisz?

- Leczę jego ranę! - odparowała, odpychając jego rękę.

- Ale dlaczego? - skrzywiła się Dacey. Ciemnowłosa wojowniczka na spółkę z Torrhenem podpierali stojącą pomiędzy nimi Brienne. Oboje trzymali ją za ramiona, a ona szarpała się i nie spuszczała wzroku z klęczącego na ziemi mężczyzny. Z jego rany wciąż płynęła krew i plamiła podłogę.

- A dlaczego nie? - odparowała Hermiona. - Wszyscy tu jesteśmy ludźmi, czyż nie? Czemu jego życie ma być mniej warte niż wasze? - obróciła się do Robba, który uważnie jej się przyglądał. - Już o tym rozmawialiśmy, pamiętasz? O byciu dobrym człowiekiem i robieniu tego co należy? Łatwo byłoby pozwolić Jaimemu Lannisterowi umrzeć, Robbie. Może wtedy wypełniłbyś swoją zemstę, ale nie otrzymałbyś odpowiedzi na swoje pytania.

Robb przełknął, a jego jabłko Adama drgnęło, ale potem raz, pospiesznie, skinął głową.

- Pomóż mu.

Hermiona obróciła się z powrotem do rannego, który jęknął. Krew zaczynała krzepnąć i zespajać się, więc Hermiona użyła Targeo, by wypompować krew i cisnąć ją w palenisko. Płyn wleciał w ogień, który syknął i zaskwierczał.

- Pomóżcie mi go przytrzymać - nakazała i Robb, z początku z wahaniem, a potem szybciej, klęknął przy niej i pchnął Jaimiego Lannistera na plecy, by potem przycisnąć jego ramię do podłogi.

- Wasza Miłość... - ostrzegł ktoś, ale Hermiona nie podniosła wzroku, by sprawdzić, kto to.

Teraz, gdy Królobójca nie przyciskał ręki do siebie, była w stanie dobrze zobaczyć ranę. Na widok kości i poszarpanych mięśni i ścięgien, przełknęła gulę w gardle.

- Reparo - rzuciła, Wiedziała, że zaklęcie nie służyło do leczenia, ale musiała zrobić coś z raną. Rzuciła je jeszcze raz i jeszcze raz aż uznała, że odpowiednio przyspieszyła naturalny proces leczenia. Potem uniosła różdżkę i na raz przyzwała Esencję Dyptamu i swoją torebkę.

Chwilę potem na korytarzu ktoś wrzasnął. Torebka wleciała przez otwarte drzwi i Hermiona magią kazała jej wylądować obok siebie. Wolną ręką złapała butelkę eliksiru i zaczęła kropla po kropli wylewać ją na ranę, która zaczęła skwierczeć i syczeć. W powietrze uniósł się dym. Jaime wrzasnął i Robb zacisnął zęby, próbując utrzymać w jednym miejscu rzucane konwulsjami ciało.

Nagle obok Króla pojawił się Eddard Karstark i razem udało im się przytrzymać Jaimiego Lannistera, aż ten stracił przytomność.

- Miało tak być? - spytał Robb, uważnie ją obserwując.

Hermiona przytaknęła i odchyliła się na piętach. Wzięła kilka głębokich oddechów.

- To tyle. Zrobiłam co mogłam. Radzę poprosić Maestera Vymana, żeby go obejrzał.

- Oczywiście - zgodził się Robb, puszczając ramię Królobójcy i odsuwając się. Eddard uniósł mężczyznę, zatargał go na łóżko i położył na nim niezbyt delikatnie.

Robb wstał i w roztargnieniu podał rękę Hermionie, cały czas patrząc na człowieka, którego uwolniła jego matka. Hermiona przyjęła jego dłoń, a on pomógł jej wstać i skupił się na czym innym.

- Rozumiem, że żadne z was nie zadało mu tej rany? - spytał, zerkając na Dacey, Torrhena i Brienne, by ostatecznie zatrzymać wzrok na Hermionie. Ani na chwilę nie puścił jej ręki.

- Nie, Wasza miłość - odparła Dacey, prostując się. - W pozostałościach Harrenhal napotkaliśmy Vargo Hoata. Przebywał tam ze swoimi Dzielnymi Kompanionami i to on odrąbał Królobójcy rękę.

- I dobrze mu tak - burknął Greatjon, wchodząc w głąb komnaty i posyłając nieprzytomnemu wściekłe spojrzenie. - Nie mogłoby paść na lepszego kandydata.

Robb zmarszczył brew, ale nic nie powiedział. Jednakże Hermiona skrzywiła się.

- Lordzie Umber, Jaime Lannister właśnie stracił niezbędną kończynę. W niezmiernie okrutny i upokarzający sposób.

- A wcześniej pomagał zabijać moich przyjaciół i żołnierzy, pani - odparował olbrzym. - Nie myśl, że o tym zapomnę. Co dobrego dla nas zrobił? Dla mnie? Co mogłoby przeważyć złe czyny z przeszłości?

- Próbował uratować życie Brienne! - kłóciła się Hermiona, wskazując na kobietę wolną ręką.

Umber uniósł brwi.

- No właśnie, próbował.

Hermiona tupnęła nogą. Chciała założyć ręce na piersi, ale zdała sobie sprawę, że cały czas Robb trzyma jej dłoń. Zerknęła na nią, a potem na mężczyznę, który pospiesznie ją puścił i odsunął się, jednocześnie odchrząkując.

- Omówimy to później - oznajmił, patrząc na wszystkich stanowczo. - Jak już się wyśpimy. W końcu jest późno. - obrócił się z powrotem do Hermiony. - Możesz zakląć komnatę?

- Tak i to w taki sposób, żebym tylko ja mogła wejść do środka - przytaknęła.

- Dobrze - odparł Robb. - Ale to potem. Dopóki nie odpoczniesz, będą go pilnowali strażnicy.

- Nie możemy spotkać się rano i tego przedyskutować - odparł Umber, przenosząc wzrok z Królobójcy na Robba. - Ani też Lady Hermiona nie będzie miała czasu na rzucenie czarów na pokój i odpoczynek.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Dlaczego nie?

- Jutro uroczystości z okazji Dnia Imienia Jego Miłości. - wyjaśnił Umber. - Z pewnością o tym pamiętasz, Lady Hermiono?

Hermionie opadła szczęka, a potem w myślach odliczyła do dnia, gdy ostatni raz rozmawiała o tym z Torrhenem. „Merlinie!" pomyślała. „To już teraz?"

Zmarszczyła brwi i spojrzała najpierw na Robba, potem na Greatjona i Jaimiego Lannistera. A potem znów na Robba.

- Cóż - zaczęła, przeciągając ręką przez potargane włosy. Zapragnęła wziąć kąpiel w swoim namiocie, ze swoim szamponem i żelem do mycia zamiast mydła, które dostarczyła jej służba. Nagle poczuła się strasznie zmęczona. Nie fizycznie, ale psychicznie. - W takim razie idę do łóżka. Niedługo znajdę czas na rzucenie zaklęć na komnatę i zwolnienie strażników. I by sprawdzić co z raną.

Obróciła się i ruszyła do drzwi.

- Lady Hermiono... poczekaj...

Hermiona zatrzymała się i spojrzała na Robba, czekając aż się odezwie. Gdy nic nie powiedział, skinęła mu głową i westchnęła.

- Dobranoc, Robbie I... - urwała, znacząco zerkając na Jaimiego Lannistera. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mam nadzieję, że spełnią twoje oczekiwania.

Jeszcze raz skinęła głową Greatjonowi i odeszła.


CDN