Od autora: I oto koniec kolejnej historii. Mam nadzieję, że spodobała się czytelnikom i że choć zaczynała się mrocznie, jej finał przyniósł wam radość. Wielkie dzięki dla czytających i komentujących, a szczególnie ogromne podziękowania dla Janka i Cris - za przyjaźń, zachętę, by opowiedzieć więcej i cenne uwagi w trakcie. Obudziliście dawno uśpioną kreatywność!


EPILOG


Alcalde Los Angeles, don Alejandro de la Vega, uśmiechnął się z satysfakcją, widząc, jak brodaty mężczyzna w obdartej z oznaczeń wojskowej kurtce ze zdławionym krzykiem spada z siodła i ląduje na ziemi. Desperado, może niegdysiejszy dezerter z opuszczającej już Kalifornię hiszpańskiej armii, potoczył się po piachu, a nim wstał, na jego głowie wylądowała kolba muszkietu. Zaraz też dwóch szeregowców złapało ogłuszonego przeciwnika za ramiona i powlekło ku bramie garnizonu i widocznej tam celi.

Pozostali bandyci powitali upadek swego towarzysza przekleństwami, ale żaden z nich nie próbował go ratować. Nie mieli już na to czasu. Banda, która przez ostatnie tygodnie siała postrach, rozbijając banki w kolejnych pueblach, w końcu w Los Angeles wpadła w pułapkę. Gdy wjechali na plac, z krzykiem i strzelaniem, lansjerzy, zamiast rozpierzchnąć się niczym garść spłoszonych kurczaków, stawili im czoła. Nieoczekiwanie desperados przekonali się, że są ściągani przez żołnierzy na ziemię, a ci z nich, którzy zeskoczyli, by zaatakować obrońców pueblo, przekonali się, że ich przeciwnicy wiedzą, czym jest fechtunek. Więcej, współdziałają ze sobą i kilku z bandytów odkryło, że gdy atakują jednego żołnierza, jego kolega używa mniej oczywistych broni, by przechylić szalę w pojedynku.

Spłoszony koń zrzucił ostatniego z napastników. Mężczyzna zdołał się poderwać na nogi i pobiegł niczym ścigany przez sforę psów zając w stronę najbliższego zaułka. Mendoza, do tej pory trzymający się na dystans, przeciął mu drogę i don Alejandro, dotychczas tylko obserwujący starcie z jednej z werand z pistoletem w dłoni, poczuł ukłucie niepokoju. Sierżant, mimo starań Diego, wciąż źle sobie radził z bronią. Coś w jego dobrodusznej naturze sprawiało, że nie potrafił zadać ciosu czy strzelić do przeciwnika. Teraz też, zaatakowany przez desperado, tylko bronił się zamiast atakować.

Starszy de la Vega podniósł pistolet i uważnie wycelował. Dwaj walczący kręcili się w kółko, nie chciał ryzykować, że chybi, bo kula mogła trafić kogoś zupełnie postronnego, ale jeśli czegoś nie zrobi…

Nim nacisnął na spust, od strony walczących rozległ się dziwnie głuchy trzask. Bandyta wypuścił kordelas z ręki i zamarł, mając przed twarzą ostrze szpady Mendozy, a za moment osunął się miękko, odsłaniając stojących za nim dwóch żołnierzy. Jeden z nich wypuścił z dłoni solidny kij. Wspólnie pochwycili desperado i pociągnęli go do reszty schwytanych.

Przez moment w pueblo panowała niemal idealna cisza, zakłócana tylko prychaniem zdenerwowanych koni, ale kiedy ostatni z jeńców zniknął za bramą garnizonu, Los Angeles wstrząsnęła owacja. Ludzie, którzy uciekli przed napastnikami w zaułki, wracali na plac, wiwatując na cześć żołnierzy.

Diego stanął koło ojca.

– To chyba dobra odpowiedź na twoje wątpliwości – zauważył.

Don Alejandro tylko skinął głową. To była zarazem obrona pueblo i sprawdzian sześciu miesięcy ciężkiej pracy Diego nad przeszkoleniem żołnierzy, jak skutecznie walczyć. Teraz widział, że sprawdza się nawet to, przeciw czemu początkowo protestował. Jego syn uczył bowiem nie tylko fechtunku. Sposób, w jaki Sepulveda ściągnął z siodła atakującego go desperado, był jedną ze sztuczek Zorro, tak samo jak to, jaki użytek można było zrobić z koszy, wiader czy kijów bądź wyłamanych z kramów desek. Starszy de la Vega obawiał się niegdyś, że te umiejętności mogą się któregoś dnia obrócić przeciwko jego synowi, ale właśnie zobaczył, że bez nich sytuacja żołnierzy na placu boju byłaby znacznie trudniejsza.

Drugim pomysłem, przeciw któremu don Alejandro niegdyś protestował, była ciągła obecność Zorro w okolicy Los Angeles. Aż za dobrze miał w pamięci ostrzeżenie Risendo, że jedno uniewinnienie nie może oznaczać całkowitej bezkarności banity. Ale tu także Diego przemyślał swoje posunięcia i gdy miesiąc po odjeździe wysłannika dwóch bandytów ograbiło i ciężko raniło wędrownego kupca, jeździec w czerni raz jeszcze wyruszył na szlak. Odnalazł napastników, schwytał ich i podrzucił pod bramę garnizonu. Potem znów przez kilka tygodni nikt go nie widział, ale gdy jeden sprytny desperado zdołał uniknąć wytropienia przez żołnierzy, Zorro zjawił się i dostarczył go Mendozie.

Oczywiście plotkowano o nim w gospodzie od czasu wizyty pułkownika Risendo. Sporo osób sądziło, że banita wolał nie wchodzić w drogę don Diego, a może też doñi Victorii, których wtedy tak zawiódł. Inni twierdzili, że skoro Los Angeles ma wreszcie uczciwego alcalde, nie musi się pojawiać jeździec w czerni, poza sytuacjami, gdy jego pomoc jest naprawdę niezbędna. Wielu szeptało, że to jednak don Diego był Zorro, nieważne, jaki wyrok wydał królewski wysłannik, ale też nikt nie miał odwagi, by bezpośrednio zapytać o to młodego de la Vegę. Tymczasem Diego ukrywał Tornado na jednym z bardziej oddalonych pastwisk, w nadziei, że wraz z Felipe wymyślą sposób na skuteczne zamaskowanie charakterystycznego ogiera.

Wiwaty ucichły, a ludzie na placu zajęli się porządkowaniem zniszczeń po starciu z bandą. Don Alejandro klepnął syna w plecy, samym gestem przekazując mu, że miał rację. Żołnierze obronili Los Angeles, a jego mieszkańcy przyjęli to jako oczywistość. To była dobra wróżba na nadchodzące niespokojne czasy. Coraz głośniej mówiono bowiem, że Meksyk stał się niepodległym państwem, a zatem Kalifornia przestała już podlegać Koronie Hiszpanii. Jakkolwiek jednak miała przebiegać ta zmiana, starszy de la Vega był pewien, że będzie jeszcze sporo zawirowań i ataków takich jak ten.

Póki co odparli najazd, i to bez rannych czy zabitych. Na werandzie gospody Diego właśnie objął swoją żonę, uspokajając ją, że nikomu nic się nie stało. Victoria wciąż wyglądała szczupło, ale don Alejandro wiedział, że już niebawem wszyscy jego przyjaciele zaczną mu gratulować wnuka.

Uśmiechnął się raz jeszcze. On i jego utalentowany syn dopilnują, by Los Angeles było bezpieczne, nawet w niespokojnych czasach.


KONIEC