X
Odpowiedź z apteki Mulpeppera nadeszła po kilku dniach. Mężczyzna przesłał część składników dwoma sowami, Hedwiga niosła paczkę z apteki na ulicy Pokątnej, zaś szara płomykówka ze Śmiertelnego Nokturnu. W liście, który był przytwierdzony do nóżki obcej sowy, mężczyzna dziękował za ponowne skorzystanie z jego usług i prosił również o kilka dni, na sprowadzenie części problematycznych składników, których aktualnie nie miał na stanie.
Draco nakreślił krótką odpowiedź i odesłał sowę z powrotem do jej właściciela, zaś Potter ulokował pakunki we własnej torbie, nie chcąc narażać ich na wścibskie oczy uczniów, którzy mogliby być bardziej niż prywatną, zainteresowani czyjąś pocztą.
Wciąż czekała go jeszcze rozmowa z Mistrzem Eliksirów, a nie miał zamiaru przychodzić do mężczyzny z pustym żądaniem, zwłaszcza, że Draco uzmysłowił mu, że oczekuje zdecydowanie za dużo i po takiej prośbie spodziewałby się raczej szlabanu, za bezczelność.
Harry więc, podczas wszystkich ostatnich godzin, spędzonych na lekcjach Snape'a był wręcz nieznośnie uważny, chcąc wyłapać choć najmniejszy szczegół, który pomógłby mu znaleźć punkt zaczepienia w rozmowie w profesorem.
Jego starania szybko się opłaciły, bo ze słów mężczyzny wywnioskował, że w przyszłym tygodniu, na przykładzie prostej mikstury na ból głowy, ten zamierza sprawdzić umiejętności warzelnicze swoich uczniów.
Za pozwoleniem Dracona, Harry użył fikcyjnego nazwiska, którym blondyn podpisywał swoją korespondencję z Mulpepperem i złożył aptekarzowi zamówienie, na możliwie jak najlepszej jakości składniki, potrzebne do uwarzenia eliksiru.
Paczka, zawierająca również część komponentów z poprzedniego zamówienia dotarła w ciągu następnych kilku dni, więc nie było już odwrotu.
Osetóżki i południowa paproć, rosły spokojnie na parapecie, w dormitorium, w wieży Gryffindoru, pod czujnym okiem Nevilla, który był szczerze zadowolony, że może zająć się roślinami Harry'ego. Nie pytał o nic, widocznie nie będąc zainteresowanym powodem, dla którego Potter hoduje te rośliny. Z resztą, miały mnóstwo zastosowań, a ponad połowa z nich była nieciekawa i zwyczajnie bezpieczna.
Chłopcy też, w każdej chwili próbowali oczyszczać swój umysł z wszelkich myśli, równocześnie starając się przyzwyczaić do takiego stanu. Szło im… opornie, ale dodawała im sił świadomość, że w końcu odkryta została przed nimi tajemnica oklumencji.
Niecierpliwie wyczekiwana przez Harry'ego lekcja eliksirów w końcu nadeszła. Tak, jak się spodziewał, na wstępie Snape kazał im schować podręczniki i przynieść sobie ze składzika potrzebne składniki, które widniały na tablicy, po czym oznajmił, że jeśli przyłapie kogoś na sprawdzaniu przepisu, lub obserwowaniu pracy innych uczniów, dostanie Trolla, który zaważy na ocenie końcowej z jego przedmiotu.
Po sali poniosły się głośne jęki i nieśmiałe sprzeciwy, które jednak ucichły pod jednym spojrzeniem Mistrza Eliksirów.
– Daję wam aż siedemdziesiąt minut, na uwarzenie eliksiru niwelującego ból głowy. Zaczynajcie – warknął mężczyzna, zajmując swoje miejsce za biurkiem i na pozór kompletnie ignorując uczniów, zajął się sprawdzaniem jakichś wypracowań.
Harry na spokojnie zajął się przygotowywaniem składników. Siedemdziesiąt minut, to było aż nadto czasu. Gdyby musiał, spokojnie zmieściłby się w czterdziestu.
– Weasley, napchałeś sobie uszy śluzem gumochłona, gdy mówiłem o ściąganiu? – głos Mistrza Eliksirów przebił się przez ciszę, niczym grom po czystym niebie.
Wszyscy uczniowie, jak jeden mąż, momentalnie odwrócili się w stronę ławki, którą zajmowała Hermiona, wraz z czerwonym teraz na twarzy, Ronem.
– Dostajesz Trolla, bez możliwości poprawy. Choć, z twoimi umiejętnościami, nie łudziłbym się nawet, że zdołasz poprawić jakąkolwiek ocenę. Dodatkowo odejmuję Gryffindorowi dwadzieścia punktów za niesubordynację. – Na twarzy mężczyzny pojawił się nikły, pełen satysfakcji uśmiech.
Po sali potoczyło się kilka krzywdzących komentarzy, jednak szybko ucichły, gdy Profesor zamaszyście odwrócił sprawdzany pergamin na drugą stronę.
Harry nie czuł wiele emocji związanych z tą sytuacją. Nie było mu szkoda Rona, to przecież jego wina, że nie posłuchał Snape'a. Nawet, jeśli nie znał przepisu, mógł improwizować i w razie potrzeby, wyuczyć się eliksiru na pamięć i zdać poprawkę. Za to utracone punkty nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie miał siły, ani ochoty na walkę o puchar domów. Ten rok i tak przysporzył mu wiele kłopotów, nie zamierzał zaprzątać sobie głowy następnym.
Spokojnie zajął się swoim eliksirem, który ku jego zadowoleniu wyglądał bardzo dobrze. Miał wręcz wrażenie, że konsystencja i kolor są lepsze, niż pierwotny przepis zakładał.
Gdy w końcu Profesor skończył sprawdzanie wypracowań, rozpoczął swoją rutynową wędrówkę po sali, pełną nieprzychylnych komentarzy, od czasu, do czasu urozmaiconą machnięciem różdżki, które opróżniało kociołek ucznia, dając mu do zrozumienia, że ma zacząć od początku.
Gdy Nietoperz dotarł do ławki jego i Dracona, wyraźnie zatrzymał się na kilka chwil, w milczeniu wpatrując się w kociołek jednego z uczniów. Żadne z nich nie miało na tyle odwagi, żeby unieść wzrok na twarz Mistrza Eliksirów, więc uparcie wpatrywali się w swoje ręce.
Mężczyzna jednak po chwili odszedł bez słowa, nie oszczędzając krytyki pracom Crabbe'a i Goyle'a, których kociołków jednak nie opróżnił, za pewne z czystej przekory, gdyż, chcąc, nie chcąc należeli do domu Slytherina.
Harry, utwierdzony w przekonaniu, że zarówno jego, jak i Dracona eliksir są wystarczająco dobre, by zaakceptował je Snape, odważył się na zerknięcie do kotła chłopaka.
Byli mniej więcej w tym samym momencie, choć różnica rzucała się w oczy. Eliksir Harry'ego miał nieco czystszy i głębszy kolor, od mikstury blondyna, która była dość zamulona. Nie było możliwości, żeby twór Malfoya został źle przygotowany, więc jedynym wyjaśnieniem stanu, w jakim znajdował się eliksir Harry'ego, były komponenty, których chłopak używał.
Szczerze mówiąc, podszedł niego sceptycznie do własnego pomysłu, jakoby, lepsze składniki miały szczególnie poprawić jakość eliksiru, ale, jak widać, jego teoria się sprawdziła.
Przepis eliksiru był na tyle plastyczny, że chłopak pozwolił sobie przedłużyć nieco czas warzenia, zmniejszając ogień pod kociołkiem, a tym samym temperaturę w nim, tak, by kończyć swój eliksir razem z większością uczniów.
Draco wkrótce przelał swoją miksturę do fiolki i oddał Snape'owi, który pozwolił mu opuścić klasę.
Gdy Harry skończył swoją pracę przelał ciecz do przezroczystej fiolki, opatrzonej jego nazwiskiem i zaniósł na biurko profesora, gdzie spoczywało już kilka naczynek. Jego twór w kolorze i konsystencji płynnego srebra nieco się różnił od pozostawionych przez uczniów prac. Część miała standardowy szary kolor i wyraźnie rzadką konsystencję, pojedyncze sztuki w jakimś mniejszym, lub większym stopniu imitowały poprawnie uwarzony eliksir, ale nie zabrakło też tych, w kolorze i konsystencji smarków lub wymiocin.
– Możemy porozmawiać, profesorze? – spytał Harry, wyraźnie korzystając z okazji, że mężczyzna zawiesił wzrok na fiolce, którą Gryfon odkładał na biurko.
Snape, słysząc to, uniósł spojrzenie na twarz chłopaka i po chwili milczenia odpowiedział:
– Zostań po lekcjach, Potter.
Brunet skinął głową i zadowolony z siebie wrócił do swojej ławki, z niecierpliwością wyczekując zbliżającego się dzwonka.
– Więc? – spytał Severus, gdy drzwi do sali zamknęły się za ostatnim z uczniów. – O czym chciałeś rozmawiać?
– Poszedłem za pana radą i… odnalazłem eliksir z księgi, którą przesłał mi ojciec Dracona.
– Oczekujesz gratulacji, Potter?
– Nie, raczej…
– Czy może oczekujesz, że uwarzę dla ciebie ten eliksir? Moja odpowiedź brzmi nie. Możesz już iść.
– Chcę sam…
– Z resztą, przynajmniej dwóch składników nie byłbyś w stanie zdobyć.
– Zastanawiałem się czy…
– Poza tym, dyrektor nie pozwoliłby…
– Czy mógłbym prosić, o wypożyczenie jednej z sal, w celu uwarzenia Mutogardsormis? – przerwał wyraźnym, doniosłym głosem a widząc, że Snape nie zamierza mu tym razem przerywać, kontynuował – zdaję sobie sprawę z tego, że ten eliksir nie jest zbyt popularny w kręgach białych czarodziei, dlatego uznałem, że najbezpieczniej będzie warzyć go pod okiem jednego z profesorów. Nikogo innego nie mógłbym o to prosić. Podejrzanym byłoby, udanie się do, dajmy na to, profesor Trelawney, która zajmuje się wróżbiarstwem. Składniki, oczywiście, pozyskałbym na własną rękę, nie ośmielając się nawet prosić, o dostęp do pańskich prywatnych zasobów, a poza tym, starałbym się nie tracić cennego czasu profesora choć, gdyby postanowił pan podzielić się ze mną jakąś radą lub pomocą, byłbym niezwykle wdzięczny – powiedział na jednym tchu, kompletnie zapominając jak się oddycha.
Cały czas patrzył mężczyźnie prosto w oczy, może odrobinę arogancko…
– Potter, nie wydaje ci się, że za dużo czasu spędzasz z panem Malfoyem? – odparł po chwili profesor, kompletnie zrzucając chłopaka z pantałyku.
– A co to ma do rzeczy?
– Twój sposób wypowiadania się, jest na zdecydowanie lepszym poziomie, odkąd nie ogranicza się pan do poziomu ameby, na którym niewątpliwie jest pański przyjaciel, pan Weasley.
– Ee, ja… – mruknął tępo Gryfon, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
– Czar prysł – westchnął mężczyzna, jednak napięcie, które się między nimi wytworzyło wyraźnie opadło. – Dobrze więc, zakładając, że zgodziłbym się na udostępnienie panu sali, musiałbym postawić jeden warunek.
– Jaki?
– Jak słusznie zauważyłeś Potter, Mutogardsormis nie jest eliksirem szeroko akceptowalnym, więc o ile ja potrafiłbym utrzymać w tajemnicy proces warzenia, ty musiałbyś wznowić swoje lekcje oklumencji. Myślę, że przekonanie do tego pomysłu profesora Dumbledore'a nie stanowiłoby problemu, więc mielibyśmy stosowne alibi. W razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa jednak, uprzedzam, że magicznie zmieniłbym twoje wspomnienia i zaprzeczył, jakobym wiedział o twojej próbie tworzenia zakazanej mikstury. Zgadzasz się na moje warunki?
Harry zdawał sobie sprawę, że pytanie mężczyzny jest czysto formalne. Nie mógł się nie zgodzić. Wystarczająco dużo ryzykował, w ogóle zaczynając tę rozmowę, a fakt, że Snape postanowił mu pomóc, był wart każdej niedogodności.
– Tak – odparł pewnie. Mężczyzna skinął głową powoli, po czym sięgnął po fiolkę z eliksirem Harry'ego.
– Muszę przyznać, że twoja taktyka była bardzo dobra – mruknął, obracając w palcach naczynko. – Powiedz, sam wpadłeś na pomysł, żeby przekupić mnie eliksirem?
– Po części… – odparł ostrożnie. – Z początku miałem inny plan, ale Draco uświadomił mnie, że nie przyniesie mi on żadnych korzyści – mówił powoli, uważnie dobierając każde słowo – dlatego postanowiłem wymyślić coś innego.
– Dlaczego więc tworzysz tak dobry eliksir tylko, gdy masz ku temu jakiś konkretny cel?
– To… wpadłem na pomysł dodania lepszych jakościowo składników… są droższe i…
– Owszem, mogę się zgodzić, że lepiej hodowane rośliny lub, jak w tym przypadku gady, mogą w nieznacznym stopniu poprawić jakość eliksiru – mruknął mężczyzna, odkorkowując fiolkę i wąchając jej zawartość. – W twoim przypadku jednak główną rolę zagrał czas i skupienie. Nie spodziewałem się, że któreś z uczniów wpadnie na pomysł, żeby warzyć eliksir dłużej, ale za to w niższej temperaturze, a już z pewnością nie spodziewałem się tego po tobie, Potter. – Mężczyzna uniósł wzrok na twarz chłopaka, po czym westchnął, widząc jego nietęgą minę. – Przypadkowy przebłysk geniuszu?
– Ja…
– Nie ważne. Przy następnym eliksirze zaufaj swojej intuicji, o ile oczywiście w ogóle ją masz. Może się okazać, że nawet ty odziedziczyłeś jakieś dobre cechy po swoich rodzicach
– mruknął, wyraźnie wypisując literkę „W" na pergaminie przytwierdzonym do fiolki.
– Ja…
– Do widzenia, panie Potter – warknął Snape, dobywając różdżki. Ta groźba zadziałała na Harry'ego lepiej, niż słowa i już po chwili zniknął z sali Mistrza Eliksirów.
– Lily… – westchnął w przestrzeń, przyglądając się eliksirowi, który uwarzył chłopak – byłabyś taka dumna ze swojego syna…
Mózg Harry'ego przestał na chwilę działać. Jego nogi same zaprowadziły go do biblioteki, niesione chyba zakodowaną sprzed lekcji informacją, że miał dziś z przyjaciółmi odrabiać tam lekcje.
Udał się na sam koniec sali, w stronę stolików, które najmniej rzucały się w oczy, gdzie, jak się spodziewał zastał już Hermionę, naburmuszonego Rona, Draco i Zabiniego, którzy rozmawiali ze sobą szeptem.
– Harry – pierwsza zobaczyła go Hermiona, która pomachała do niego, gestem dając do zrozumienia, że ma podejść.
– Ale mina… – gwizdnął Blaise.
– Stary, czego chciał Nietoperz? – zainteresował się Ron.
– Ja… to znaczy. Nie, tylko – wydukał, nie potrafiąc sklecić normalnego zdania.
– Ale zgodził się? – przerwał mu Draco, jedyna osoba, która wiedziała w jakim celu Harry odbył rozmowę z Mistrzem Eliksirów.
– Tak, bez problemu – odparł, opadając na krzesło, koło blondyna, po czym spojrzał mu w oczy, zaraz przenosząc wzrok na Rona i zawieszając go na Hermionie – ocenił mój eliksir…
– Przestań, nie może być gorzej niż u mnie – burknął rudzielec.
– Dostałem Wybitny…
– Co najwyżej mógł ocenić cię tak, jak mnie i… co?
– Brawo, Potter – uśmiechnął się szeroko Draco, a Blaise klepnął chłopaka przyjacielsko w ramię.
– Snape przecież nie wstawia tak wysokich ocen… – mruknęła z powątpiewaniem Hermiona. – Nie pomyliłeś się może? – dodała z nutką zazdrości w głosie.
– Nie, Miona… Na brodę Merlina, wystawił mi soczyste „Wu" – powiedział, wyraźnie smakując to słowo.
– I to cię naprawdę dziwi? – mruknął z ironią blondyn. – Przecież, zwróciłeś się o pomoc do dobrego korepetytora – powiedział, podkreślając ostatnie słowa, wyraźnie kierując tę uwagę do Hermiony.
Dziewczyna wyglądała, jakby w tym momencie targały nią wszelkie, skrajne emocje. Nie wiedziała czy być zazdrosna, wściekła, szczęśliwa, dumna, czy może najlepiej, nie powinna się obrazić.
– Brawo Harry – zdobyła się w końcu na nieszczere gratulacje i ostentacyjnie otwarła księgę do transmutacji, chcąc zająć się pracą.
Ron cały czas wyglądał, jakby dostał obuchem w tył głowy a przeanalizowanie i przyswojenie informacji, którą usłyszał zajęło mu parę chwil. Blaise przyjął to zwyczajnie, jak informację pogodową, za to Draco był szczerze dumny z przyjaciela, co udowodnił mu już dnia następnego, gdy podczas śniadania poinformował go, że jest w stanie zdobyć jeden z problematycznych składników do eliksiru Mutogardsormis.
– Jak wiesz, mój ojciec ma znaczne wpływy w ministerstwie – zaczął Malfoy, uśmiechając się dumnie – a zawsze, w razie potrzeby, jakichś dłużników, od których może odebrać przysługę.
– Tak, twój ojciec pasuje do tego opisu – mruknął Harry, śmiejąc się pod nosem.
– Więc… – odchrząknął, wyraźnie dając chłopakowi do zrozumienia, że nie chce, by mu przerywano. – Skontaktował się z jednym, z członków Rady Nadzorczej, który planował swój urlop…
– I?
– I… – warknął, uciszając przyjaciela wymownym spojrzeniem – przekonał go, że Tasmania, jako cel podróży jest lepszym wyborem, od Hiszpanii. Kilka zaklęć i przeszmuglowanie skrzydeł nie będzie stanowiło żadnego problemu – poinformował go, z wyraźnym uśmiechem na twarzy.
– Jednego tylko nie rozumiem… – mruknął po chwili Harry.
– Mm?
– I zastanawia mnie to od dłuższego czasu – dodał. – Dlaczego twój ojciec tak bardzo stara się mi pomóc? Nie, żebym narzekał, ale odniosłem raczej wrażenie, że za mną nie przepada. Z resztą… po tej sprawie ze Zgredkiem…
– Mój ojciec lubi obracać się w towarzystwie wpływowych ludzi – wzruszył ramionami chłopak. – A ty, jako Złoty Chłopiec, jesteś przecież ikoną czarodziejskiego świata. Już w pierwszej klasie, kazał mi się z tobą zaprzyjaźnić – odparł spokojnie, nie okazując choćby najmniejszego zakłopotania. – Ale ty wolałeś bawić się z Weasleyem – wzruszył ramionami, nieco się jednak krzywiąc przy tym stwierdzeniu. – A co do Zgredka… z tym skrzatem zawsze były jakieś problemy. Obawiam się, że cierpiał na jakąś chorobę psychiczną.
– Chorobę psychiczną? – mruknął Harry, marszcząc brwi.
– A z pewnością na jakieś odchylenie. Nawet ty, Harry możesz wydedukować, że zachowywał się inaczej, niż typowy skrzat domowy. Widzisz, jedyną pewną w życiu skrzata, jest to, że urodził się by służyć magom. Służenie swojej rodzinie jest dla nich powodem do dumy i żadnemu zdrowemu na umyśle skrzatowi nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby zdradzić swoją rodzinę. Mój ojciec może i był na ciebie zły przez to, że zmanipulowałeś go i uwolniłeś Zgredka, ale raczej ubódł go twój brak szacunku, niźli strata sługi. Przypuszczam, że wraz z odejściem tego skrzata poczuł nawet ulgę…
– Czyli… twój ojciec jest mi wdzięczny za to, że dzięki mnie Zgredek już wam nie służy?
– Nie przesadzaj, Harry – prychnął z rozbawieniem Draco. – Raczej nie widzi powodu, by chcieć się mścić.
– Ta… Malfoyowie – westchnął Potter, krzywiąc się brzydko, za co dostał bolesnego kuksańca w bok.
Gdy w piątkowy wieczór, gdy większość uczniów starała się zapomnieć o minionych lekcjach i zadaniach domowych, Harry siedział w bibliotece, chcąc choć zacząć swoje własne prace. Nie mógł się skupić, jego myśli wciąż uciekały do profesora Snape'a. Męczyło go to, że mężczyzna wyraźnie miał wysokie wymagania co do jego osoby, a od ostatnich zajęć nie pozwolił klasie chociaż zbliżyć się do kociołków. Miast tego, na lekcjach omawiali bardzo rzadkie składniki i robili piekielnie długie notatki.
Co do oklumencji, mężczyzna poinformował jego i Dracona, że nie zamierza uczyć ich obu podczas wspólnych sesji i z blondynem spotykać się będzie w środy, gdy chłopak kończył wcześniej zajęcia, zaś z Potterem w piątki i soboty.
Gdy Draco spytał o powód tak ograniczonej ilości spotkań z nim, Snape, nie szczędząc sobie kilku kąśliwych uwag w kierunku Harry'ego, wyjaśnił, że Draco ma wyraźne predyspozycje do opanowania magii umysłu i że nauka chłopaka będzie z pewnością trwała znacznie krócej.
Potter ustalił również z Mistrzem Eliksirów, że od tej soboty rozpocznie warzenie Mutogardsormis.
Gdy wybiła godzina osiemnasta, Harry niechętnie spakował książki i pergaminy, po czym powolnym krokiem udał się w kierunku lochów. Gdy zapukał do drzwi gabinetu, usłyszał ciche „wejdź", więc tak też postąpił.
W środku, jak się spodziewał, znajdowało się krzesło, które po chwili zajął, widząc zapraszający gest Mistrza Eliksirów.
– Ćwiczyłeś, Potter? – spytał mężczyzna, odwrócony do niego plecami i wyraźnie sięgający po coś, co leżało na biurku.
– Starałem się… – mruknął niepewnie, kompletnie nie wierząc w swoje umiejętności.
– Zaraz się przekonamy – powiedział, celując w chłopaka różdżką. Harry momentalnie zacisnął powieki, jednak ku jego zaskoczeniu, nie poczuł żadnego dyskomfortu, związanego z wtargnięciem do jego umysłu. Uniósł niepewnie powieki, zdezorientowany kierując wzrok na profesora, który stał przed nim, z założonymi rękami i z niezadowoloną miną.
– Skup się Potter. Jeśli od początku zakładasz, że uda mi się spenetrować twój umysł, tracisz mój i swój czas – warknął mężczyzna.
– Dobrze… ja… już…
– Oczyść umysł – nakazał mężczyzna, opierając się biodrami o blat biurka i cierpliwie czekając, aż rozhisteryzowany nastolatek poradzi sobie z własnymi myślami.
Harry miał ochotę wybuchnąć i wykrzyczeć Snape'owi prosto w twarz, że ten oczekuje niemożliwego. Jak miał „oczyścić umysł", skoro właśnie ten mężczyzna, który stał teraz przed nim zaprzątał mu myśli przez ostatnie kilka dni? To było cholernie frustrujące, zwłaszcza, że Harry nie chciał, by Mistrz Eliksirów dowiedział się, iż jego osoba jest głównym tematem rozważań Pottera. Już sobie wyobrażał te kąśliwe uwagi i krzywe miny Nietoperza. Gryfon uniósł wzrok na twarz mężczyzny, chcąc przekonać się, że widnieje na niej jedna gorszych min, jednak ku swojemu zaskoczeniu nie malowało się na niej w zasadzie nic. Profesor stał cierpliwie, wyglądając na… znudzonego?
Gdy po chwili oddech chłopaka się ustabilizował, a jego ramiona rozluźniły, Profesor postanowił niepostrzeżenie skierować różdżkę w stronę głowy bruneta i wypowiedział ciche:
– Legilimes.
Efekt był zaskakujący. Snape znalazł się pośród nieskończonej gęstej czarnej mgły. Nie była ona jednak zwyczajnie czarna, to była czerń, która wręcz wysysała inne kolory, była mroczna, chłodna i oblepiała ciało, jakby wysysając z niego ciepło. Nie dane jednak było Severusowi trwać długo w tym stanie. Obrona Pottera padła może w pół sekundy, w momencie gdy jego myśli powędrowały w stronę Dracona. Niesamowicie zdolnego Dracona, który z pewnością opanuje oklumencję w rekordowym czasie, będzie w ten swój pyszałkowaty sposób dumny i mimo, że Harry nie chciał tego przyznać, już był zazdrosny.
– Potter, nie wybiegaj myślami w przód – upomniał go profesor, wyzwalając z zaklęcia. – Malfoy z pewnością opanuje oklumencję wcześniej, ale ten chłopak był uczony od małości by utrzymywać swoje emocje na wodzy. Nie zwróciłeś na to jeszcze uwagi? – prychnął uszczypliwie, jednak chłopak nie zamierzał podjąć tematu.
Musiałby być ślepcem, gdyby tego nie zauważył. Już od pierwszych dni w Hogwarcie miał wrażenie, że Draco jest raczej skrytym i nieszczerym dzieciakiem. Pozwalał sobie na agresję, czy pogardę skierowaną do jego osoby, ale Harry nigdy nie widział, by blondyn szczerze cieszył się z dobrych ocen, czy uzyskanych punktów, czegokolwiek. Gryfon zdał sobie sprawę z tego, że nie widział wcześniej uśmiechu Dracona, który przecież potrafił być taki urzekający.
Nie wiedział, czemu nigdy wcześniej o tym nie pomyślał, chyba po prostu się do tego przyzwyczaił. Blondyn był dla niego skrytym, dumnym chłopakiem z dobrej rodziny. Totalnym przeciwieństwem jego samego, który nigdy ukrywać emocji nie potrafił. Wychowany został przecież przez wujostwo, które otwarcie okazywało mu nienawiść, więc i Harry grał w otwarte karty - jeśli kogoś nie lubił, nie zamierzał tego ukrywać, jeśli coś go bawiło, śmiał się, jeśli smuciło, bądź bolało, płakał.
Gdy pomyślał o słowach Snape'a, nagle poczuł żal i złość na rodziców Dracona. Nie wiedział, jak wyglądało dzieciństwo blondyna, jednak zważając na to, że ojciec dyktował jedenastoletniemu chłopcu z kim ma się przyjaźnić, nie mogło być ono usłane różami.
Nawet bez użycia legilimencji Snape mógł czytać z twarzy Gryfona, jak z otwartej księgi. Było pewne o czym chłopak myśli. To był problem Pottera, nie potrafił kontrolować swoich uczuć. Jednak ten ułamek sekundy, który Mistrz Eliksirów spędził w osłonie chłopaka przekonał profesora, że Gryfon ma zadatki na świetnego oklumentę. Może nawet tak dobrego, jakim był on sam.
Tego wieczora jeszcze wiele razy wtargnął do umysłu chłopaka, prowadząc jednak lekcję spokojnie, raz po raz dając chłopakowi jakieś wskazówki. To zdecydowanie nie były jego metody i wiedział, że z pewnością w starciu z wrogiem Potter nie będzie miał tyle szczęścia, co teraz w starciu z nim, wiedział jednak jak wybuchowy potrafi być chłopak i jak ciężko jest mu ułożyć swoje rozbiegane myśli.
Poza tym, najbardziej zależało mu na tym, żeby Gryfon znalazł swoją defensywę. Jeśli będzie potrafił ją odnaleźć i wykorzystać, Snape postanowił, że skonfrontuje chłopaka z prawdziwym atakiem legilimencji.
Wypuścił Pottera z gabinetu dopiero późno w nocy. W razie niespodziewanego spotkania z którymś z prefektów, podarował mu notę wyjaśniającą, czemu Gryfon włóczy się sam po szkole po godzinie policyjnej i polecił udać się od razu do swojego dormitorium.
Harry przez chwilę zastanawiał się, czy nie pójść do sypialni Ślizgonów, która była przecież tak atrakcyjnie blisko, jednak uznawszy, że przecież nie będzie nikogo niepotrzebnie budzić, udał się w długą wędrówkę do wieży Gryffindoru, na siódme piętro.
