XI

Harry obudził się dość wcześnie. Nie czuł się wypoczęty, ale mimo starań, nie potrafił ponownie zasnąć. Był wykończony po lekcjach oklumencji ze Snape'm. Miał wrażenie, że nie robi żadnych postępów i fakt, doceniał to, że nauczyciel nie znęcał się już nad nim za to, ale brak efektów kompletnie odbierał mu pewność siebie. Czuł się beznadziejnie.

Starał się tego nie robić, ale porównywał się do Draco który, według relacji Nietoperza, radził sobie znacznie lepiej od niego.

Brunet westchnął ciężko, kręcąc głową i rozejrzał się po sypialni. Jego koledzy jeszcze smacznie spali. Uśmiechnął się krzywo i wiedząc, że i tak już nie zaśnie postanowił rozpocząć dzień. Łazienka była kompletnie pusta, więc pozwolił sobie na długi, gorący prysznic. Niespiesznie założył szaty, po czym usiadł na łóżku, wcześniej wyciągając z kufra księgę oprawioną czarną skórą. Otworzył ją na dobrze znanej sobie stronie.

Przesunął wzrokiem po składnikach które znał już niemal na pamięć:

- Woda różana (2 galony)
- Wątroba traszki (4 szt.)
- Oko salamandry (5 szt.)
- Pazur nutrii (10 szt.)
-
Ogon nutrii (2 szt.)
- Płatek asfodelusa (30 szt.)
- Narośl szczuroszczeta (1 uncja)
- Nasiona figi abisyńskiej (4 uncje)
- Odchody myszy polnej (5 szt.)
- Śluz gumochłona (1 galon)
- Kolec róży stulistnej (100 szt.)
- Nerka jaszczurki (2 szt.)
- Szarańcza (sproszkowana, 1 uncja)
- Pancerzyk ćmawca (sproszkowany, 2 uncje)
- Krew pęza dwubarwnego (1 kwarta)
- Łuska pęza dwubarwnego (1 funt)
- Sok z dzikiej pastwii (2 kwarty)
- Udo rzekotki śródziemnomorskiej (4 szt.)
- Pazur Zrugatki (5 szt.)
- Jad węża tygrysiego (1 pint)
- Perłołuska (całe ciało, 1 szt.)
- Liść południowej paproci (15 szt.)
- Krew salamandry (1 galon)
- Ogon salamandry (5 szt.)
- Skrzela Pseudoweliusa (2 szt.)
- Płatek osetóżki (40 szt.)
- Głowa wiosłogona żmijowatego (3 szt.)
- Liść pokrzywy (30 szt.)
- Goździk (10 szt.)
- Grzyb imbirowy (kapelusz, 1 szt.)
- Korzeń tojadu (4 szt.)
- Sok z czarnego agrestu (1 galon)
- Skrzydło muchy tasmańskiej (6 szt.)
- Skrzydło nietoperza (4 szt.)
- Łodyga piołunu (2 szt.)
- Miód (1 galon)
- Skórka boomslanga (2 uncje)
- Włos z ogona jednorożca (3 szt.)
- Włókno z wilczego serca (wycięte od żywego osobnika, 1 szt.)
- Krew dziewicy (3-4 krople)

Jego wzrok padł na sam dół strony, gdzie zapisany był przepis warzenia mikstury.

Po rozmowie ze Snape'm na temat eliksiru przeciwbólowego, Harry postanowił przeanalizować przepis na Mutogardsormis, zdając sobie wówczas sprawę z tego, jak bardzo był on niedokładny. Z tego powodu był też bardzo krótki i według Pottera, jego treść można byłoby zastąpić krótkim „wymieszaj wszystko razem". Potter więc, na kawałku pergaminu, który trzymał teraz między kartami księgi, starał się rozwinąć przepis. Wiedział, że nie jest to najbezpieczniejsze ani też najmądrzejsze posunięcie, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to dobra droga. Snape kazał mu przecież zaufać intuicji przy następnym wywarze, a jednocześnie uparcie nie dopuszczał swoich uczniów do kociołków, ograniczając ich do zwykłych notatek na lekcjach.

Oczywiście, równie dobrze Harry mógł po prostu wszystko źle zrozumieć, ale świadomość wyzwania, które na niego czekało, dodawała mu adrenaliny.

Przez to, że kociołek nie pomieściłby dwóch galonów wody różanej postanowił redukować ją przez kilka dni, codziennie sprawdzając temperaturę cieczy i systematycznie uzupełniając jej braki. W ciągu tych kilku pierwszych dni dodając składniki, które, jak twierdził przepis, spisane były na karcie w odpowiedniej kolejności.

Zależało mu na idealnym zgraniu czasowym, więc postanowił, że będzie pracował nad swoim eliksirem w dwudziestoczterogodzinnych odstępach. Każdego dnia o godzinie dwudziestej.

Składniki, które już udało mu się pozyskać przeniósł do otrzymanego wraz z pierwszym zamówieniem z apteki, magicznego pudełka. Pod wpływem czaru Capacious extermis mógł przechować wszystkie ingrediencje bez obawy iż zostaną znalezione, lub zniekształcone magicznie. Odłożył pudełko do kufra, pozwalając, by czekało na niego do wieczora.

Gdy wychodził z sypialni usłyszał, jak Ron ziewa potężnie, zapewne budząc tym resztę współlokatorów.

Udał się prosto do Wielkiej Sali, gdzie zajął swoje zwyczajowe miejsce przy stole Ślizgonów. Nie miał zamiaru czekać na przyjaciół ze śniadaniem. Spożył posiłek w ciszy, starając się oczyścić umysł i wyłączyć się na każdy bodziec z zewnątrz. Następnie ruszył na długi spacer po Hogwarcie, ścieżkami, które zwykł przemierzać z Draconem.

Nie mógł się jednak skupić, myśli zaprzątały mu wskazówki od Snape'a. Były bardzo niedosłowne i czasem wręcz denerwujące. Gdyby się jednak zastanowić, mężczyzna wyraźnie powiedział mu, czego Harry ma szukać i gdyby Potter przestał zawracać sobie głowę bzdurami, mógłby dostrzec to, co jest za kurtyną myśli.

Gryfon westchnął, przymykając oczy i uspokoił oddech. Wyciszył się, całkowicie oddając władzę swojemu ciału i pozwalając mu swobodnie zmierzać do przodu. Jego myśli zaczęły opuszczać niepotrzebne imaginacje i…

Zaklął paskudnie czując, jak zderzył się z czymś twardym i wysokim. Otworzył oczy, chcąc skonfrontować się z przeciwnikiem, jednak ten okazał się być starym filarem w korytarzu prowadzącym do wieży astronomicznej.

Na szczęście, w pobliżu nie było żywej duszy, więc nikt nie widział tej godnej pożałowania sceny. Potter jednak uznał, że chodzenie z zamkniętymi oczami nie jest najmądrzejszym pomysłem więc, korzystając z tego, że jest dzień wolny i nikomu nie przyjdzie do głowy zaglądać o tej godzinie na wieżę, udał się krętymi schodkami w górę.

Po kilku chwilach znajdował się na jej szczycie. Oparł się o barierkę, nakładając na siebie zaklęcie ogrzewające i postarał wpaść w trans po raz drugi.

Był niemal pewien, że przez ułamek sekundy zauważył coś bezkształtnego i dziwnie znajomego, z czego istnienia paradoksalnie jednak nie zdawał sobie sprawy.

Tym razem wiedząc, czego szuka, wyeliminowanie bezużytecznych myśli i skupienie się na nieznajomym kształcie przyszło mu o wiele łatwiej. Harry miał niejasne wrażenie, że im dłużej jego powieki pozostawały zamknięte, tym bardziej czuł, jakby jego fizyczne ciało znajdowało się w jego umyśle. Zbliżył się powoli do bezkształtnej, czarnej mgły, która wydawała mu się, w niezrozumiały sposób, przyjemnie chłodna.

Ulegając ciekawości, wyciągnął w jej stronę dłoń. Jednak czując, z jaką chęcią, a raczej nachalnością ta zaczyna ją obłapiać, chłopak cofnął się momentalnie, otwierając oczy w przerażeniu.

To było dziwne, niepokojące i inne… A jednocześnie takie zwyczajne, przyjemne i… znane. Harry uspokoił oddech, starając się zapanować nad nerwami. Nie chciał zbliżać się do tej dziwnej mgły, ale jednocześnie ciekawość zżerała go od środka.

Przymknął w końcu oczy, poddając się i po dłuższej chwili znów oczyścił umysł, pozwalając by zza zasłony myśli wyłoniła się ta czarna mara. Zbliżył się do niej niepewnie i wyciągnął palce, pozwalając by oplotła się wokół nich.

– Niesamowite – szepnął, słysząc swój głos tak, jakby ten zapomniał o pośrednictwie uszu.

Wyciągnął jeszcze drugą dłoń, od razu czując jak mgła opatula również i ją, po czym zrobił dwa kroki w przód, kompletnie zatapiając się w tej czarnej pomroce.

Niemal natychmiast poczuł zimno, oplatające jego całe ciało. Nie było to jednak nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie, Potter miał wrażenie, że jest ono mu dziwnie znane. Miał wrażenie, że objęcia matki mogłyby budzić podobne uczucia. Harry w umyśle przymknął oczy i mimo, iż spodziewał się ujrzeć mrok, równie ciemny jak kolor mgły, pod powiekami widział przyjemne miękkie światło, jakby poblask z kominka.

Poczuł, jak kąciki jego ust unoszą się delikatnie, a mięśnie twarzy relaksują pod wpływem tego błogostanu. Pozwolił sobie pozostać w tym świecie jeszcze przez kilka chwil.

– Potter, szukamy cię po całym zamku! – krzyk Dracona momentalnie obudził go z transu. Otworzył oczy z niezadowoleniem chcąc zrugać przyjaciela za jego zachowanie. Przebywał na wieży może z pół godziny, zresztą wstał też bardzo wcześnie, więc kiedy i w jakim celu Draco miałby niby przetrząsać zamek w poszukiwaniu jego osoby?

– Czyś ty kompletnie oszalał? Wiesz, która godzina? Jesteś cały blady i zziębnięty! Jeśli nie złapiesz jakiegoś przeziębienia, to nie nazywam się Malfoy, albo raczej ty nie jesteś kompletnym idiotą – warknął wściekły blondyn, rzucając na Harry'ego zaklęcie ogrzewające.

Dopiero teraz chłopak poczuł, że rzeczywiście było mu zimno, że zaklęcie, które na siebie nałożył musiało już przestać działać, ale w takim razie… Chłopak uniósł wzrok na twarz przyjaciela.

Była oświetlona blaskiem lampy, więc… przeniósł wzrok na niebo, które przybrało szarobury odcień, a które powinno przecież być o tej godzinie rozświetlone promieniami słońca.

– Która godzina? – wydukał w końcu.

– Prawie szósta – warknął blondyn, wyciągając rękę w stronę Gryfona. – Naćpałeś się bliznowaty?

– Nie, ja… – odpowiedział nieprzytomnie, przyjmując dłoń chłopaka i za jej pomocą wstając. – Nie rozumiem…

– Uwierz mi, ja też. Weasley powiedział, że chciał iść z tobą polatać na miotłach, ale ponoć wyszedłeś z dormitorium bardzo wcześnie i na kilka godzin ślad po tobie zaginął. Nie, żeby rudzielec był na tyle lotny, żeby pomyśleć o poszukaniu cię. Granger za to wpadła niemal w histerię… ledwo udało mi się ją powstrzymać przed wizytą u Dropsa. Ta dziewczyna założyła już najgorsze, a z resztą chyba kłóci się właśnie o to z Pansy – chłopak wywrócił oczami, krzywiąc się brzydko. – Nie wydaje ci się że ma jakąś obsesję? Nie widziała cię ledwo kilka godzin.

– Po prostu się martwi…

– Jak dla mnie, ma jakiś duży problem – stwierdził Dracon. – Zresztą, nieważne. Powiedz lepiej, co ty robiłeś przez kilka godzin na tym mrozie? Jest minusowa temperatura, Potter.

– Ee… Ćwiczyłem oklumencję? – uśmiechnął się głupkowato, wzruszając ramionami i widząc dokładnie znaną mu minę, wiedział już, że blondyn w ogóle mu nie wierzy.

– Wracajmy do środka…

Malfoy pokręcił głową z politowaniem, chyba się poddając. Poprowadził półprzytomnego Gryfona do Wielkiej Sali, gdzie czekała już na nich mocno zdenerwowana Hermiona, równie niezadowolona Pansy i zdezorientowany Ron.

Harry nie miał okazji wymyślić jakiejś historyjki dla przyjaciółki, myśli zaprzątało mu bowiem dziwne zjawisko, które siedziało w jego głowie. Przecież to niemożliwe, żeby w ciągu kilku minut minęło kilka godzin. Na pewno nie zasnął, był w pełni przytomny gdy Draco wyrwał go z transu, nie był też oczywiście naćpany mimo sugestii przyjaciela, więc… Dlaczego kompletnie stracił poczucie czasu? A jeśli Malfoy by go nie znalazł? Mógłby zacząć sypać śnieg a on umarłby z zaziębienia? A co, jeśli nigdy by się wybudził?

Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz. Czy jego własny umysł chciał go oszukać? Ale ta mgła była tak przyjemna w odczuciu, dawała ukojenie…

– Harry! Tak się martwiłam!

Na ramionach poczuł nagle znajomy ciężar i automatycznie objął jego właścicielkę w przyjacielskim uścisku.

– Mionka, nic się przecież nie stało – mruknął zmieszany.

– Z tobą nigdy nie można być tego pewnym! – dziewczyna wyprostowała się, stając przed nim i piorunując zdenerwowanym wzrokiem. – Co roku zdarzają ci się jakieś niebezpieczne sytuacje!

– Chciałem po prostu pobyć sam – wzruszył ramionami.

– Więc dlaczego nam nie powiedziałeś? – obruszyła się momentalnie. – Jesteśmy przyjaciółmi i…

Sam, Miona – powtórzył, podkreślając to słowo.

Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zaraz je zamknęła, pąsowiejąc nieznacznie.

– Ron chciał spędzić z tobą trochę czasu – mruknęła niepewnie, tracąc przysłowiowy grunt pod stopami.

– Doceniam – odparł spokojnie, patrząc przyjaciółce prosto w oczy i w pewien sposób czując satysfakcję, widząc jak dziewczyna stara się uniknąć kontaktu wzrokowego. – A skoro wiemy już, że żyję, nie torturuje mnie Czarny Pan, żaden uciekinier z Azkabanu lub nie dzieje mi się nic gorszego, możemy się w spokoju rozejść? – spytał po chwili, odpuszczając dziewczynie. – Jak już mówiłem, chciałem pobyć sam, więc…

– A co z Quidditchem, stary? – odezwał się w końcu Ron.

– Może jutro? Na dworze robi się już ciemno, a poza tym jest potwornie zimno – powiedział, mając nadzieję, że chłopak sobie odpuści.

– Przecież możemy oświetlić sobie stadion, a zaklęcie ogrzewające… – nie odpuszczał Ron.
– Raczej nie będzie ze mnie dziś zbyt dobry gracz…

– No co ty! Wyrwany ze snu w środku nocy złapałbyś znicza – rudzielec nie dawał za wygraną.

Potter naprawdę nie czuł się na siłach na mecz, pomijając fakt, że już wystarczająco mocno zmarzł na zewnątrz, bał się, że jego umysł mógłby spłatać mu jakiegoś figla, gdy będzie na wysokości.

– Ty naprawdę jesteś taki durny? – wtrącił się w końcu Draco.

Potter i Weasley momentalnie na niego spojrzeli, jeden pytająco, drugi zaś z pretensją.

– O dziwo, tym razem nie ty, bliznowaty – prychnął blondyn, wyraźnie powstrzymując się od śmiechu. – W najbardziej niebezpośredni sposób powiedział ci, że masz się odpieprzyć, a ty dalej nie skumałeś – zwrócił się do Rona.

– Pytał cię ktoś o zdanie? – warknął rudzielec, wyraźnie się pusząc.

– Powiedzmy, że czuję się w obowiązku być słownikiem tego przygłupa – odparł, wzruszając ramionami i wskazując na bruneta kciukiem.

– Stary! On cię obraża!

– Wow, dziesięć punktów dla Gryffindoru za niebywałą dedukcję! Jak jeszcze zgadniesz jego płeć, to skory jestem dać ci kolejne dziesięć – zakpił Malfoy, na co zawtórowała mu śmiechem Pansy.

Harry nie miał zamiaru się wtrącać, podobnie z resztą jak Hermiona. Ona z tego względu, że chciała zachować neutralność i nie być wplątywana w kłótnie, Harry zaś nie czuł obowiązku bronienia Weasley'a, a Draco tej obrony nie potrzebował.

– Jaki ty masz problem, Malfoy? Matka cię niewystarczająco kochała w dzieciństwie?

– Dlaczego miałaby? – wzruszył ramionami nonszalancko. – Moja matka nie musiała dzielić swojej uwagi na dziesiątkę innych dzieci i pewnie dodatkową gromadkę świń.

Harry, słysząc tę uwagę, od razu się spiął. Mimo, że Ron sam sprowokował temat rodziców, brunet wiedział, że Malfoy nieświadomie nadepnął rudzielcowi na najbardziej bolesny odcisk.

– Odszczekaj to, Malfoy – warknął Ronald, wyciągając różdżkę w stronę blondyna.

Harry, będąc już w gotowości i wiedząc, że jego przyjaciel, mimo wyszczekanej buzi, nie czuje się zbyt dobrze w pojedynkach, momentalnie sam wyciągnął różdżkę i wycelował ją w stronę Rona.

Hermiona i Pansy momentalnie ucichły, wręcz zastygając w bezruchu.

– Opuść różdżkę, Ron – polecił spokojnie, Harry. – Nie ma powodu do złości. Obaj powiedzieliście sobie coś niemiłego i czas się rozejść.

– Bronisz go? – pisnął z histerią Weasley.

Wokół nich zaczęła zbierać się już mała grupka gapiów.

– Tak samo, jak kilka razy wcześniej – mruknął, wywracając oczami.

– To ja jestem twoim przyjacielem! – krzyknął, łamiącym się głosem. Jego dłoń zaczęła drżeć.

– Więc, według ciebie, Malfoy kim dla mnie jest? – spytał spokojnie Potter.

– W dupie to mam kim on dla ciebie jest, a kim nie jest! Jesteś moim przyjacielem! Nikogo innego!

– Merlinie, czy ty się w ogóle słyszysz? – spytał, z niedowierzaniem, Harry. – Nie, ja nie mam do was sił. Wybaczcie, ale mam dziś jeszcze coś ważnego do zrobienia – dodał, poddając się. Opuścił swoją różdżkę, chowając ją do kieszeni szaty i nie odwracając się ani do Draco, ani nikogo innego, ruszył w stronę drzwi. Wyżywając się wręcz na wrotach Wielkiej Sali, pchnął je z całej siły i wzburzonym krokiem ruszył w stronę lochów.

Pod gabinet Snape'a dotarł kilka chwil później. Był zdecydowanie za wcześnie, do dwudziestej było jeszcze sporo czasu, ale nie miał ochoty już nigdzie błądzić. Zapukał, oczekując zezwolenia na wejście, które już po chwili usłyszał.

– Potter ufam, że potrafisz posługiwać się zegarkiem?

– Przepraszam, właśnie zapobiegłem rozlewowi malfoyowskiej krwi i nie miałem gdzie indziej pójść… – wymamrotał, nie bardzo zdając sobie sprawę z sensu swoich słów, z tego, że tak swobodnie przeprosił za wtargnięcie do gabinetu Snape'a i że przyznał, że towarzystwo mężczyzny było jego pierwszym wyborem.

Cisza, która zapadła, po jego słowach, w pomieszczeniu sprawiła, że niepewnie odwrócił wzrok w stronę nauczyciela. Ten siedział za biurkiem, opierając swoją brodę o splecione palce obu dłoni i przyglądał mu się badawczo.

– Powiedziałem coś nie tak… – skonstatował Potter, mimo wszystko nie będąc nawet do końca świadom słów, które jeszcze przed chwilą wypłynęły z jego ust.

– Powiedzmy, że nieco mnie zaskoczyłeś – odpowiedział w końcu mężczyzna. – Eliksiru na nerwy?

– Ja… proszę mi wybaczyć, ale sam pan rozumie… raczej wolałbym odmówić przyjmowania od pana jakichś nieznanych mikstur – mruknął niepewnie, odchrząkując.

– Rozsądnie – skomentował niezrażony. – Potter, zdecydowałem, że pozwolę ci korzystać z mojej prywatnej pracowni – mężczyzna zmienił temat, wstając w końcu zza biurka. – Będzie to bezpieczne… niejsze. Przejście zablokowane jest hasłem, które znać będziemy tylko my. Nie łudź się jednak, klucz zostanie zmieniony, gdy tylko praca nad twoim eliksirem dobiegnie końca. Pomieszczenie jest przeze mnie w pełni monitorowane.

Mężczyzna przedstawił mu fakty, wyprowadzając z gabinetu. Po chwili zatrzymał się przed jakimiś, niczym nie różniącymi się od innych, drzwiami i mruknął cicho, acz wyraźnie:

– Cokeworth.

Dało się słyszeć ciche szczęknięcie zamka i drzwi uchyliły się delikatnie. Snape pchnął je zdecydowanym ruchem ręki, wkraczając do pomieszczenia.

Było dość małe, zastawione czterema solidnymi stołami, na których znajdowały się po dwa kociołki. Harry szybko zrozumiał, dlaczego Snape monitorował to pomieszczenie. Połowa naczyń była czymś wypełniona, a zawartość bulgotała dość głośno. Powietrze w pomieszczeniu było gęste i dziwnie pachniało.

Snape podszedł do każdego z kociołków po kolei, dokładnie sprawdzając ich zawartość i w końcu zwrócił uwagę na Harry'ego.

– To będzie twoje miejsce pracy – oświadczył Mistrz Eliksirów, wyciągając rękę i wskazując na stół stojący najbliżej drzwi. Nie dało się nie zauważyć, że to miejsce było najbardziej schludne, a kociołki wydawały się jeszcze nigdy nie używane.

– Dziękuję – odpowiedział Gryfon i chcąc wykorzystać wolne miejsce na blacie, wyciągnął pudełko składników ze swojej torby.

Sprawdził zaklęciem godzinę i widząc, że powoli dochodziła już dwudziesta rozpalił pod kociołkiem ogień wlewając do jego środka odmierzoną ilość wody różanej. Pozwolił jej powoli się ogrzewać i zaczął siekać na papkę wątroby traszki. Ze słoiczka wyciągnął oczy salamandry, zaklęciem delikatnie je osuszył i pokroił w ćwiartki, po czym w moździerzu skruszył pazury nutrii. Widząc, że woda zaczyna wrzeć, zmniejszył odrobinę ogień pod kociołkiem i stopniowo zaczął dodawać papkę z wątrób. Sięgnął po drewnianą chochlę, chcąc przemieszać eliksir, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Dodał jeszcze oczy traszki i dopiero wtedy zaczął powoli mieszać miksturę, która zaczynała przybierać bladoróżowy kolor. Harry nie miał pojęcia, czy postępuje dobrze, w końcu przepis w księdze nie mówił nic konkretnego, ale postanowił kierować się intuicją i swoją wiedzą na temat składników.

Pewności siebie dodawała chłopakowi obecność Mistrza Eliksirów, który uważnie patrzył mu na ręce, nie komentując jednak działań Pottera. Gryfon był przyzwyczajony do krzywdzących uwag nauczyciela dotyczących jego warzelniczych porażek, milczenie więc uznał za dobry omen.

Powoli wsypał proszek z pazurów nutrii, nie przestając mieszać eliksiru i odłożył moździerz na stół. Wolną ręką sięgnął po następny składnik, którym były ogony nutrii, jednak w ostatniej chwili się zawahał, rezygnując z dodania ich na tym etapie warzenia.

Mieszał spokojnie eliksir jeszcze przez kilka minut, aż woda zaczęła gęstnieć. Gdy przybrała postać budyniu, Harry wyciągnął chochlę, odkładając ją na stół. Zmniejszył ogień pod kociołkiem, pozwalając powoli redukować się zawartości naczynia, po czym prostym eliksirem posprzątał po sobie stanowisko pracy.

– Rozumiem, że możemy zająć się naszą lekcją – odezwał się w końcu Snape zgadując, że jego uczeń skończył.

Harry skinął głową, czując jak pewność siebie, która towarzyszyła mu podczas warzenia, momentalnie wyparowała.

Powędrował za mężczyzną do jego gabinetu, gdzie zajął swoje stałe miejsce i nie dostawszy chociaż sekundy na przygotowanie, został zaatakowany przez Profesora zaklęciem legilimens.

Żadnego z nich, nie zaskoczyło to, że umysł Pottera przyjął wrogi atak bez żadnych oporów. Snape przejrzał pierwsze, najbardziej błahe myśli chłopaka, po czym wycofał się, widząc, że ten nie ma zamiaru z nim walczyć.

Profesor westchnął ciężko i oparł się o blat biurka, zaplatając ręce na piersi.

– Niczego nie wskórasz, jeśli nie będziesz ćwiczyć – warknął mężczyzna.

– Ćwiczyłem… – bąknął cicho chłopak.

– W takim razie dlaczego nie widzę efektów? Legillimens!

Snape wdarł się do umysłu chłopaka i mimo wielkich starań Harry'ego, jedyną reakcją jaką udało mu się wywołać był pot, który wyszedł na jego czole i delikatny skurcz spiętego ciała.

– Ile razy mam ci tłumaczyć, że oklumencja nie ma nic wspólnego z siłą twoich mięśni? – Mężczyzna wyglądał tak, jakby już chciał się poddać. – Pozbycie się swoich myśli, choć na jedną chwilę – warknął, podkreślając ostatnie słowa – to dla ciebie aż taki problem?

– Staram się…

– Jak na razie tego nie widzę. Potter skup się! Legillimens!

Wraz z każdą nieudaną próbą obrony, rosła złość Snape'a i frustracja Harry'ego. Mężczyzna wiedział, że chłopak potrafi użyć oklumencji, widział to wyraźnie we wspomnieniach ucznia, a te jedynie potwierdzały, że to, co ujrzał na ich ostatnich zajęciach nie było przywidzeniem, Gryfon również był świadom tego, że potrafi wykorzystać tę dziwną czarną marę, która zamieszkiwała jego głowę. Nie chciał tego jednak, obawiał się skutków i usilnie starał znaleźć jakiekolwiek inne wyjście.

Snape wyraźnie nie odpuszczał, jakby za punkt honoru obrał sobie zmuszenie chłopaka do wykorzystania swojej obrony, upór Gryfona dawał jednak o sobie się we znaki. Humory obojga niebezpiecznie się pogarszały, atmosfera w pomieszczeniu gęstniała, a każde następne wypowiedziane przez nich słowa pogarszały sprawę.

– Jesteś zupełnie taki sam, jak twój ojciec – wypluł ze złością Snape – arogancki, leniwy, uparty…

– Nie waż się mówić o moim ojcu! – krzyknął Harry. – Był wspaniałą osobą!

– Twój ojciec był kanalią!

– Skąd ty możesz o tym wiedzieć? Nie znałeś go!

– Znałem go aż za dobrze, był najgorszym z…

– Mylisz się! Mylisz się we wszystkim!

– Więc to udowodnij, Potter! Legillimens!

Harry poczuł wręcz fizyczny ból, gdy Mistrz Eliksirów wdarł się do jego głowy. Był jednak zdeterminowany i wściekły, dokładnie wiedział, co ma zrobić. Chciał za wszelką cenę udowodnić Nietoperzowi, że ten nie ma racji. Niemal natychmiast, bez najmniejszego problemu rozproszył swoje myśli, jego umysł stał się pustą przestrzenią, którą chętnie wypełniła czarna mgła. Harry poczuł jej przyjemny chłód, rozchodzący się po całym ciele, błogie uczucie zapomnienia i nagle…

Zobaczył to.

Ogarnęło go przerażenie, zimny pot oblał całego jego ciało, czuł że drży, nie wiedział tylko, czy z zimna, czy ze strachu. Do jego uszu dotarł krzyk, przerażający wrzask, nie wiedział tylko czy jego, czy kogoś obcego, jego dłonie niemal wyrywały pukle włosów, które kurczowo ściskały, po policzkach płynęły strugi łez, a jego ciało wraz z nieustającymi konwulsjami było brutalnie targane. Słyszał jeszcze jeden krzyk, ale ten należał do kogoś innego i brzmiał bardziej zrozumiale, czyjeś nazwisko…

Jego nazwisko…

– Potter! Potter! Potter!

Wzrok Gryfona zogniskował się w końcu na twarzy Profesora, który boleśnie ściskał jego ramiona. Mimo, że łzy cieknące z oczu chłopaka rozmazywały mu obraz, widział dokładnie przerażenie w oczach mężczyzny.

Harry niepewnie rozluźnił zgrabiałe palce, puszczając swoje włosy i zakrył twarz dłońmi. Oddychał ciężko, nie mogąc pozbyć się przerażających wizji ze swojej głowy.

– Co widziałeś, Potter? Powiedz mi co widziałeś – powoli trafiał do niego głos Severusa, poważny, wyraźny, ale jednak lekko drżący, zdradzający zdenerwowanie.

Harry bał się odezwać. Bał się, że mógłby znów zacząć krzyczeć, pokręcił więc jedynie gwałtownie głową.

Snape wstał, szybko podchodząc do jakiejś szafki. Brzęknęło obijanym o siebie szkłem i już po chwili do nozdrzy Pottera dotarł subtelny zapach perfum mężczyzny.

Z pewnością w innej sytuacji, Gryfon zastanowiłby się na tym. Nigdy nie znajdował się tak blisko Mistrza Eliksirów, żeby wyczuć jego zapach. Ten był dość przyjemny, delikatny, trawiasty, zmieszany z subtelną wonią magicznych ziół i ingrediencji.

– Wypij, to eliksir uspokajający – powiedział mężczyzna, podsuwając chłopakowi fiolkę. Harry niepewnie odsunął dłonie od twarzy i ujął naczynko. Drżącymi dłońmi podsunął je do ust. Postanowił zaufać mężczyźnie, teraz pragnął zaufać komukolwiek. Wypił całą zawartość jednym łykiem.

Już po chwili poczuł znaczną ulgę, jego mięśnie rozluźniły się, oddech uspokoił, a myśli przestały galopować w zawrotnym tempie.

– Potter, możesz mi powiedzieć, co zobaczyłeś? – spytał spokojnie Profesor, choć trzymana w pogotowiu różdżka sygnalizowała, że w razie potrzeby był gotów użyć legilimencji.

Uczeń jednak skinął powoli głową.

– Widziałem jakąś rzeź… setki trupów, tortury… krew, mnóstwo… – chłopak nagle zbladł i przycisnął dłoń do ust.

Jego profesor, trafnie interpretując ten gest, wyczarował mu małą miedniczkę, z której młodzieniec od razu skorzystał, pozbywając się zawartości własnego żołądka.

– Ale… ja nie byłem tylko obserwatorem – wychrypiał po chwili. – To się działo… z mojej ręki – dodał, unosząc mokre od łez oczy na mężczyznę. – Czy to była jakaś… chora przyszłość?

Snape skrzywił się delikatnie i wycelował różdżkę w czoło chłopaka, wypowiadając zaklęcie i szybko sprawdzając jego wspomnienia.

– To nie możliwe – zaprzeczył od razu, uspokajając chłopaka. – Ci ludzie… od wielu lat już nie żyją.

– Skąd… skąd pan to wie?

– Znałem tych ludzi – skłamał gładko mężczyzna.

– Czy oni… zginęli w taki sposób? – wyszeptał słabo chłopak.

– To… możliwe – odpowiedział, zaraz żałując, że ponownie nie skłamał, by uspokoić nastolatka.

Chłopak zacisnął drżące palce na szacie Severusa, patrząc na niego przerażonym, pełnym łez spojrzeniem.

– Dlaczego w tych wizjach patrzyłem oczami mordercy?

– Potter, przestań o tym myśleć – warknął Mistrz Eliksirów, wstając i pociągając chłopaka za sobą. – Odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey powinna cię zbadać.

– Ale…

– Koniec tematu.

W Snape'ie było teraz coś takiego… że Harry, mimo że chciał znać prawdę, nie chciał się kłócić z Mistrzem Eliksirów. Dał się poprowadzić do kominka w gabinecie mężczyzny i trzymając się kurczowo jego szaty, dał przenieść za pomocą proszku fiuu do skrzydła szpitalnego.

Gdy tylko pojawili się w gabinecie pani Pomfrey, ta w kilka chwil przykuła go do łóżka, po krótkiej rozmowie ze Snape'm podała mu mnóstwo eliksirów i rzuciła sporo czarów. Nie spierał się, był całkowicie bierny, a jego myśli krążyły wokół wizji, które jeszcze chwilę temu widział w swojej głowie.

Po chwili został w sali sam, świece w skrzydle szpitalnym zgasły, a on spędził tak długą, bezsenną noc.