XV

Niedziele były dla Harry'ego dniem wytchnienia. Jeden dzień, gdy nie musiał martwić się lekcjami, zajęciami ze Snape'm, nauką ze Ślizgonami, czy zadaniami domowymi.

Planował ten dzień spędzić na swoich własnych zasadach. Zakończyć eliksir, wypróbować go i spędzić czas z Draco.

Zamierzał spytać go o pomoc. Nie wiedział w końcu, jak jego organizm zareaguje na wywar. Potrzebował kogoś zaufanego. Kogoś, kto w razie potrzeby byłby w stanie udzielić mu pomocy i ostatecznie, ocenić całą próbę.

#

Harry skierował swoje kroki w stronę stołu Slytherinu. Ślizgoni byli już zajęci śniadaniem, więc Potter, bez wahania, zajął miejsce po prawej stronie Draco, od razu sięgając po paterę z parującymi jeszcze tostami.

– Masz tak dobry humor, jakbyś kilka godzin temu, podczas waszych zajęć, Severusa zamordował – skomentował Draco, unosząc jedną brew i przyglądając się badawczo przyjacielowi.

Harry w odpowiedzi tylko wzruszył lekko ramionami, unikając wzroku przyjaciela i wpatrując się nerwowo w kanapkę.

– Hm, martwi mnie ten jego wyjazd… – kontynuował Draco, ignorując zachowanie bruneta.

– Wyjazd? – Harry momentalnie spojrzał na blondyna.

– Nie powiedział ci? – spytał, zaskoczony.

– Gdzie wyjeżdża?

– Nie jestem do końca… Potter, on na prawdę nic ci nie powiedział?

– Gdyby mi powiedział, to chyba bym się nie dopytywał…

– Ale… to dziwne. Mówił mi, że cię uprzedzi – blondyn zmarszczył brwi. – To do niego niepodobne… Nie zachowywał się wczoraj jakoś dziwnie? Może źle się czuł i… – zaczął się zastanawiać, jednak po chwili jego wzrok spochmurniał, a brwi złączyły w gniewnym wyrazie. – Potter, coś przede mną ukrywasz.

– Skąd niby taki pomysł? – mruknął Gryfon, dla niepoznaki sięgając po następnego tosta.

– Widzę jaki jesteś spięty. Jeśli na Wszarza i Granger twoje kłamstwa działają, powinienem czuć się urażony, że uważasz mój intelekt za tak nikły – mruknął chłopak, zakładając ręce na piersi. – A teraz gadaj. Co jest?

– Nie ma o czym mówić… – mruknął niepewnie Harry.

– Potter, gadaj co się stało z Severusem.

– Kurwa, po prostu… – Harry zaciął się na moment, gdy dotarło do niego, jak szczeniacko i nieodpowiedzialnie się zachował.

– Po prostu, co? Co takiego mogłeś zrobić, że tak ciężko ci to przechodzi przez gardło?

– Dobra no, zawaliłem sprawę – zaczął Harry, jednak Draco od razu mu przerwał.

– Konkrety, Potter. O tym, czy zawaliłeś zdecydujemy za chwilę.

– Ja… moje ostatnie zajęcia ze Snape'm były kompletnymi porażkami…

– I? – ponaglił go, blondyn.

– Tak jakby… nie przyszedłem…

– Tak jakby nie przyszedłeś – powtórzył po nim blondyn, piorunując go wściekłym wzrokiem. – Czy twój mózg w ogóle pracuje? Zdajesz sobie sprawę z tego, że on to robił dla ciebie?!

– Nie myślałem o…

– No właśnie, Potter. Nie myślałeś. W sumie nie powinno mnie to nawet dziwić – skomentował blondyn. – Idziemy – warknął i zacisnął palce na nadgarstku chłopaka, zaczynając ciągnąc go w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. – Pospiesz się, może jeszcze jakimś cudem zdążymy przed jego wyjazdem. Masz go błagać o przebaczenie, najlepiej na kolanach, zrozumiałeś!?

– Dra…

– Zrozumiałeś? – odwrócił się w jego stronę z tak zaciętą miną, że przez chwilę Harry mógłby przysiąc, że stał przed nim sam Lucjusz Malfoy.

– Tak, Draco, zrozumiałem – burknął pod nosem, w myślach licząc jednak na to, że ominie go tak upokarzająca sytuacja.

– Naprawdę nie potrafię cię zrozumieć. Severus poświęca ci swój czas, stara się nauczyć cię potężnej i piekielnie trudnej sztuki magicznej, naraża się przy tym, a ty? Ty zachowujesz się jak kompletny…

– Zrozumiałem, Draco – przerwał mu Harry.

– Świetnie, bardzo się cieszę – warknął blondyn z ironią, po czym pokręcił głową tak, jakby zrezygnował z dodania jeszcze kilku słów.

Resztę drogi do lochów przebyli w kompletnej ciszy, a Harry zaczął myśleć, że chyba wolałby żeby Malfoy jednak zaczął na niego krzyczeć.

Gdy dotarli pod gabinet Mistrza Eliksirów, blondyn bez wahania zapukał do drzwi. Siła, z którą to zrobił utwierdziła Pottera w przekonaniu, że ten nadal był wściekły. Po chwili ciszy ponowił próbę dostania się do pomieszczenia, jednak gdy i ona nie przyniosła żadnych efektów spróbowali jeszcze odszukać mężczyznę w jego pracowni oraz w ostateczności, klasie eliksirów. Snape'a jednak nigdzie nie było.

Draco westchnął ciężko i oparł się o jedno z biurek w sali lekcyjnej.

– Powiedz mi, Harry – zaczął już spokojnie, patrząc na chłopaka z żalem. – Co takiego ci się przytrafiło, że postanowiłeś zachować się jak… o ironio, Gryfon?

Harry, w pierwszej chwili, chciał jakoś wyłgać się od odpowiedzi. Uznał jednak, że Draco na to nie zasługuje.

– Pamiętasz, jak Snape wysłał mnie do skrzydła szpitalnego? – zaczął niepewnie, a widząc potwierdzające skinienie głowy, westchnął i kontynuował. – Miałem wtedy pierwszą wizję. Totalnie odjechałem… na tyle, że gdy wybudził mnie z transu widziałem przerażenie w jego oczach – Harry uśmiechnął się słabo do swoich wspomnień.

– W oczach Severusa?

– Dobre, co nie? – mruknął z ironią, kręcąc głową. – No więc, te wizje… to nie jest tak, że ja jasnowidzę… Ja… kradnę czyjąś tożsamość i mój organizm, jakby… to odrzuca. Czuję się jakbym wcale nie spał w nocy, a gdy tylko odzyskuję świadomość naciąga mnie tak, że muszę zwymiotować – wytłumaczył, zastanawiając się nad każdym wypowiedzianym słowem. – Ja wiem, że zachowałem się jak dupek, w stosunku do Snape'a, ale… może to, że wyjechał, to może nawet i lepiej – mruknął niepewnie i widząc minę przyjaciela, kontynuował. – To zabrzmi samolubnie, ale potrzebuję chwili odpoczynku. Nie przeczę, Snape jest wielkim mistrzem eliksirów i wspaniałym oklumentą, ale ma też… ciężki charakter. Nie przepada za mną, to zrozumiałe, z resztą z wzajemnością, ale myślę, że jemu też moja nieobecność była na rękę. Myślę, że obu nam przyda się urlop od siebie. I tak, Draco, jeśli Snape zechce nadal ze mną pracować, w porządku, mogę nawet błagać go o przebaczenie, na kolanach – westchnął chłopak.

– A czy pomyślałeś chociaż przez chwilę o tym, że Severus może ci odmówić?

– Ciągle o tym myślę – westchnął Potter.

Draco wyglądał na mocno niezdecydowanego, jednak w ostateczności westchnął ciężko, darując sobie resztę rozmowy.

– Jeśli możemy zmienić temat… – zaczął Potter, czekając na przyzwolenie przyjaciela, który skinął nieznacznie głową – chciałbym cię poprosić o pomoc… przy moim eliksirze.

Draco mimo, że wyraźnie był nadal w złym nastroju, odrobinę się ożywił. Harry postanowił z tego skorzystać.

– Dokończenie go zajmie mi już niewiele czasu, a chciałbym go od razu wypróbować.

Odwrócił się w stronę drzwi wyjściowych z sali i zaprowadził Malfoya do pracowni, w której spędził ostatnimi czasu tak wiele godzin. Jego eliksir spokojnie bulgotał w kociołku, ale nie wyglądał tak, jak go zapamiętał. Był znacznie… lepszy. Sam nie wiedział co dokładnie się zmieniło, ale… było w nim coś innego, coś… zaawansowanego. Przez głowę, przeszła mu nawet myśl, że to Severus mógł doglądać wywaru podczas jego nieobecnośc. Szybko jednak ją wyparł. Nie zamierzał być wdzięczny mężczyźnie za coś, czego pewnie wcale nie zrobił.

Tak jak przypuszczał, dokończenie pracy nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Zgasił ogień pod kociołkiem, drewnianą chochlą nabierając odrobinę eliksiru.

Był bardzo rzadki, konsystencją przypominający wodę, zaś kolorem świeżą krew.

Chłopak pochylił się, chcąc wychwycić zapach mikstury który, w pracowni eliksirów, był kompletnie niewyczuwalny.

Pachniał… zupełnie niczym.

Gryfon postanowił to jednak zignorować i przelał swój twór do kilku zabezpieczonych magicznie fiolek. Spojrzał jeszcze raz na pozostałości, które znajdowały się w większej części kociołka i czując nieprzyjemny ucisk w płucach, jednym zaklęciem opróżnił naczynie.

Już nie było odwrotu. Jeśli eliksir okaże się kompletnie bezużyteczny, trudno, nikt nie powiedział, że musi wygrać drugie zadanie, w końcu jedyną konsekwencją była utrata czegoś cennego. Wydawało mu się to niewielką stratą, w porównaniu z konsekwencjami, z którymi musiałby się liczyć, gdyby ktoś odkrył to, do czego dopuścił się pod przyzwoleniem jednego z nauczycieli Hogwartu.

– Myślę, że przy drugim brzegu jeziora będzie w miarę bezpiecznie – zagaił niepewnie Harry.

– Oczywiście – zgodził się z nim Malfoy. – Potrzebujesz czegoś konkretnego?

– Chyba nie… – mruknął po chwili zastanowienia, chowając fiolki do wewnętrznej kieszeni szaty. – Wsparcia…

Draco skinął tylko głową i w towarzystwie przyjaciela podjął wędrówkę w stronę błoń.

Droga zajęła im kilka dłuższych chwil. Jezioro było dość rozległe, a im zależało na tym, żeby znaleźć się jak najdalej od szkoły. Pogoda też nie była zbyt korzystna, temperatura powietrza sięgała góra czterdziestu stopni Fahrenheit'a. Harry nie chciał nawet myśleć o tym, jak mroźne musiało być teraz jezioro.

Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy zamek majaczył już tylko na horyzoncie. Potter rzucił na siebie zaklęcie ogrzewające i z dużym ociąganiem zaczął ściągać z siebie szkolne szaty. Nie wiedział jak będzie przebiegać transformacja, przezornie więc, postanowił zrzucić z siebie ubrania, które mogłyby ulec, ewentualnemu, zniszczeniu. Ściślej mówiąc, możliwe było dosłownie wszystko, nawet to, że zażycie eliksiru nie przyniesie żadnych efektów.

Gdy został już w samej bieliźnie, zanurzył palec u stopy w wodzie i czując nieprzyjemne szczypanie, od razu wycofał kończynę.

– Mam nadzieję, że w postaci węża nie będę tak odczuwał zimna… – mruknął niemal płaczliwie. Naprawdę nie podobała mu się wizja zanurzenia w tym… lodowcu.

Draco w odpowiedzi tylko wywrócił oczami i sięgnął po szatę przyjaciela, wyciągając z niej fiolkę wypełnioną brunatno-czerwoną cieszą.

– Na zdrowie, Potter – powiedział, odkorkowując naczynie i podał je chłopakowi.

Harry przez chwilę patrzył niepewnie na swój wytwór. W końcu jednak, zdecydowanym ruchem, przyłożyć szkło do ust i jednym haustem połknął jego zawartość.

Malfoy przyglądał mu się uważnie, ale poza siniejącymi od zimna palcami, nie zauważył żadnych szczególnych zmian.

– Może gdzieś popełniłem błąd – mruknął Gryfon lekceważąco, pochylając się po swoje spodnie. Nie dane mu było jednak ich założyć. Jego całym ciałem targnął bolesny dreszcz, który dosłownie go sparaliżował. Całą siłą woli powstrzymał się od jęku bólu i nagle poczuł jak całe odrętwienie go opuszcza.

Podniósł wzrok na blondyna który, z ledwo skrywanym niepokojem, uważnie go obserwował. Uśmiechnął się delikatnie, by go uspokoić i poczuł kolejny nieprzyjemny skurcz, tym razem w okolicach klatki piersiowej. W błyskawicznym tempie zaczął się on rozprzestrzeniać po całym ciele i równie szybko znikać w kończynach. Ból jednak nie ustępował. Raczej… znikał. Jakby po prostu brakowało mu powierzchni, po której mógłby się rozchodzić. Harry chciał spojrzeć w dół, na swoje ciało, stracił jednak równowagę i upadł na lekko zabłoconą ziemię. Wszystko to stało się tak szybko, że w pierwszym momencie nie mógł pojąć dlaczego i co właściwie zaszło.

Pierwszym co zauważył, a raczej poczuł, były miriady zapachów. Jeszcze z mugolskiej szkoły, mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że węże mają dobrze rozwinięty narząd węchu. Świat stał się teraz dla niego obcy, a jednocześnie tak niesamowicie rozległy. Czuł rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. Mocną woń jeziora, mokrą ziemię i trawę… a każdy z tych zapachów, zawierał w sobie setki następnych.

Kolejnym było dziwne uczucie zimna. Inne od tego, jakie pojmował w postaci człowieka. Było… przyjemnie nieprzyjemne. Ostatnią zaś zmianą, której w pierwszej chwili nawet nie zauważył, było pole jego wzroku. Znacznie gorzej widział.

Uniósł łeb, reagując na niewyraźnie poruszający się kształt. Domyślając się, że był to Malfoy, poczekał, aż chłopak się do niego zbliży. Gdy w końcu znalazł się w polu jego widzenia, zdał sobie sprawę z tego, że nie dostrzegał kolorów. Widział tylko w odcieniach szarości.

– Nie miałeś być… znacznie większy? – usłyszał nad sobą nieco zniekształcony i ledwo słyszalny głos przyjaciela.

– Cośśś nie tak? – nawet nie myśląc o tym, że postać zwierzęcia mogłaby odebrać mu aparat mowy, odezwał się syczącym, niskim głosem. Mówił dość niewyraźnie, z pewnością właśnie z powodu, nieprzystosowanej do mowy, anatomii węża.

– Masz może z piętnaście cali – mruknął blondyn.

Harry spojrzał jeszcze raz na twarz przyjaciela i gdyby tylko mógł, wzruszyłby ramionami. Teraz nie było sensu przejmować się takimi drobnostkami.

Chciał sprawdzić możliwości swojego nowego ciała. Wpełznąć do wody. Do końca tylko, nie wiedział jak.

Spróbował pokręcić się na boki, to jednak nie przyniosło żadnego efektu. Zdał sobie, za to sprawę z siły swoich mięśni. Postanowił to wykorzystać, zwinął koniec swojego ciała niczym sprężynę, odpychając się na próbę i przesuwając po błotnistej ziemi. Spróbował jeszcze kilka razy, z każdym kolejnym pokonując coraz większą odległość. Już po chwili, bez problemu, dotarł do brzegu jeziora i bez wachania wpłynął w jego wody.

Chłód był trochę otępiający, ale do zniesienia. Harry poruszył swoim ciałem i odkrył, że w wodzie przychodziło mu to znacznie łatwiej. Tak, jakby jego mięśnie same, instynktownie wiedziały co mają robić.

Przepłynął krótki dystans i widząc, że nie sprawia mu to żadnego problemu, postanowił przedłużyć go kilkukrotnie. Czuł, że woda nie tyle go nie ogranicza, a wręcz go wspomaga.

Musiał podzielić się tym z Draco. Podpłynął do brzegu i wynurzył, z tafli wody, łeb.

– Niesssamowite – zasyczał w podekscytowaniu.

– Zgadzam się – odpowiedział Draco, zaskoczonym tonem. – Wygląda na to, że woda jest medium, dzięki któremu twoje ciało rośnie. Teraz jesteś przynajmniej dwukrotnie większy.

Harry słysząc to, odwrócił łeb, by móc spojrzeć na resztę swojego ciała. Niewiele jednak był w stanie dostrzec. Jego kolor zlewał się z kolorem jeziora. Pozostawało mu wierzyć Malfoyowi na słowo.

– Mamy niesssałą godzinę – zasyczał niewyraźnie Harry. – Nie ma sssensu jej marnowaś. Possstaram się wrósiś pssszed upływem szasssu. Chsssę sobaszyś jesioro.

– Nie spóźnij się – mruknął w odpowiedzi Draco. W jego głosie słychać było niepewność i obawę.

Harry spróbował się uśmiechnąć, jego ciało jednak wyraźnie nie było do tego przystosowane. Rezygnując, skinął łbem w stronę blondyna i ponownie zanurzył się w toń jeziora.

W pierwszej chwili, po prostu, płynął przed siebie, bez celu, rozkoszując się tą czynnością. Czuł, że woda nie stawiała mu oporu. Wręcz pomagała. Dzięki niej osiągał niesamowitą wręcz prędkość. Niemal bez żadnego wysiłku płynął szybciej, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać. W wodzie nie potrzebował też swojego wzroku. Rozchodzące się w niej wibracje, w pełni mu go zastępowały. Nie był pewien jak, ale po prostu wiedział gdzie się znajduje. Nigdy dotąd nie widział dna Czarnego Jeziora, a jednak z pomocą swojej wyobraźni i sposobu w jaki rejestrował rozchodzące się pływy, był w stanie zobaczyć dosłownie każdy cal otaczającej go przestrzeni.

Postanowił zanurzyć się głębiej, jednak dno jeziora okazało się być dość nudne. Zarośnięte wodną roślinnością i przysypane gdzieniegdzie większymi kamieniami… Zastanawiał się dlaczego, do tej pory, nie spotkał jeszcze żadnego żywego stworzenia. Wydawał mu się to dość niepokojące i osobliwe… ale nie na tyle, żeby przesadnie się tym przejmować.

Zbyt dużą radość sprawiało mu to, w jakim stanie się teraz znajdował. Czuł, że jego ciało rosło z każdą chwilą, a wraz z nim prędkość. Raz za razem wyznaczał sobie kolejne długości, które pokonywał coraz sprawniej i szybciej. Eksplorował coraz dalsze odmęty jeziora i w końcu poczuł coś co, wydawało mu się, mogło być innym, żywym organizmem. Pospieszył w tamtym kierunku i zaraz jego zmysły uderzyła gama nowych doznań.

Miał wrażenie że znalazł się w samym środku zatłoczonego hogwardzkiego korytarza. Niezliczone ilości wodnych żyjątek, małych i większych… Wyczuł nawet Krakena! Nie mogąc powstrzymać ciekawości podpłynął do niego. Wydawał się być większy, niż kiedykolwiek go sobie wyobrażał. Majestatyczny i… niegroźny, raczej flegmatyczny.

Harry okrążył go kilka razy, z ciekawości nawet wpływając w jego mackę. Ten jednak jedynie poruszył nią leniwie i odsunął od napastnika.

Opłynął jeszcze raz wielkie cielsko wodnego stworzenia i postanowił, że czas wracać. Nie zatrzymując się już nigdzie i pozwalając sobie na rozwinięcie pełnej prędkości, zaczął płynąć z powrotem do miejsca, w którym czekał na niego Draco. Nie zajęło to wiele czasu.

Gdy poziom wody zaczął płyceć, widoczność też znów zaczęła stawać się coraz lepsza. Wynurzył łeb z pod wody i rozejrzał się wokół, próbując wypatrzyć Draco.

Siedzący do tej pory przy brzegu jeziora Malfoy, gdy tylko go zobaczył, poderwał się energicznie.

– Harry! – krzyknął zaskoczony, cofając się i pozwalając, by cielsko jego przyjaciela wypełzło na brzeg. – Jesteś… większy – odchrząknął, przyglądając się w zdumieniu, przyjacielowi.

Gryfon, słysząc to, odwrócił swój łeb, unosząc go dość wysoko. Rzeczywiście, czarny zarys na tle szarawego tła był dość potężny. Jego ciało nie dość, że długie, było też szerokie.

– Ile czasssu mi zossstało?

– Około dziesięciu minut – odparł blondyn, sprawdzając szybko godzinę.

Harry skinął łbem i podpełzł do przyjaciela. Zwinął swoje cielsko i gdy chłopak usiadł koło niego, ułożył łeb na jego udzie z przyjemnością wsłuchując się w miarowe tętno blondyna.

Po kilku minutach relaks przerwał mu bolesny skurcz. Harry zastygł w bezruchu, czekając na następne fale dyskomfortu, lecz doznania, które towarzyszyły mu przy przemianie w jego naturalną postać okazały się być nieporównywalnie przyjemniejsze. Przez kilka sekund czuł mrowienie w kończynach i delikatny dyskomfort.

– Ugh, dziwne uczucie – mruknął, gdy poczuł że transformacja już się zakończyła i krzywiąc się, na próbę zgiął i rozprostował palce u dłoni.

– Nie tylko dla ciebie – powiedział blondyn, wstając i podając, siedzącemu na ziemi przyjacielowi, dłoń.

Harry, bez wachania, złapał ją i bez większego problemu, stanął na nogach. Odebrał od przyjaciela swoje ubrania i założył je bez ociągania. Zaczęło docierać do niego jak, zimna temperatura powietrza, stawała się bezlitosna dla jego ludzkiego ciała.

– Wracajmy do zamku, marzę o gorącej kąpieli – powiedział Harry, szczękając zębami i pocierając dłońmi ramiona.

Dosłownie kilka sekund później, poczuł rozchodzące się po jego ciele przyjemne ciepło. Spojrzał na blondyna, który właśnie, z powrotem, chował swoją różdżkę w połach szaty i uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.

– Nie wiem, czy o tej godzinie dostaniesz się do łazienki prefektów, Potter – mruknął powątpiewająco, chłopak.

– Wcale nie miałem na myśli… Draco! – żachnął się, pąsowiejąc jak piwonia.

– Och nie martw się, Potter – zaśmiał się podle. – Naprawdę… nie przeszkadza mi twoja nieopanowana chęć do ekshibicjonizmu.

– Wcale nie mam…!

– Peeewnie – przerwał mu, wywracając oczami z uśmiechem. – Chodź szybciej, gryfoński nudysto – dodał, klepiąc go delikatnie w plecy i maksymalnie przyspieszając kroku.

Harry, chcąc nie chcąc, przyspieszył, próbując dogonić Dracona.

Wcale mu się nie dziwił. Chłopak bitą godzinę siedział przy brzegu Czarnego Jeziora. Musiał, pomimo zaklęcia ogrzewającego, piekielnie zmarznąć.

Harry uśmiechnął się pod nosem, przyglądając plecom przyjaciela. Ten cholerny dupek miał jednak złote serce.

Podbiegł kilka kroków, zrównując się z Malfoyem i złapał jego dłoń, wyprzedzając go i ciągnąc biegiem, w stronę zamku. Ślizgon, bez słowa sprzeciwu, dał się poprowadzić chłopakowi aż pod samo wejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu.

Dopiero tam zatrzymali się na chwilę, chcąc złapać oddech, by wydusić hasło otwierające przejście. Draco oparł się jedną ręką o ramię przyjaciela, wcale nie przejmując się tym, że Potter może być równie, lub bardziej zmęczony, co on. Odetchnął kilka razy głęboko i na jednym wydechu wypowiedział hasło, pozwalając w końcu, im obu wejść.

W salonie nie było niemal nikogo, w końcu, nikt o zdrowych zmysłach nie spędzałby, wolnego od nauki, przedpołudnia, w lochach.

Udali się prosto do łazienki, połączonej z sypialnią chłopców. Mimo, że w lochach zwykle było dość chłodno, temperatura w łazience, magicznie, utrzymana była na dość wysokim poziomie. Chłopcy więc, bez obaw, mogli pozbyć się spoconych teraz oraz przemrożonych szat. Draco, mimo jego wcześniejszych żartobliwych słów, kompletnie zignorował nagie ciało Pottera i od razu skierował się w stronę pryszniców. Nakierował dwa z nich w jedną stronę tak, by strumienie wody krzyżowały się niemal przy samej podłodze, po czym usiadł na kamiennych kaflach, podciągając jedną nogę pod brodę i opierając się plecami o ścianę. Ciepłe krople spływały po jego ramionach, ogrzewając jego wyraźnie zziębnięte ciało. Harry poszedł w jego ślady, zajmując miejsce tuż koło przyjaciela. Przymknął oczy z lubością, odchylając głowę do tyłu i pozwalając by strumienie obmyły jego twarz.

Długie chwile siedzieli tak w milczeniu, rozkoszując się ciepłem, ogrzewającym ich ciała i ciszą, mąconą jedynie szumem wody.

– Draco… – zamruczał Harry, zmieniając pozycję tak, by móc oprzeć policzek o wciąż podciągnięte kolano blondyna.

– Hm? – mruknął chłopak, którego głowa nadal oparta była o ścianę. Na jego twarz spadały samotne kropelki wody, które spływały samotnie po jego czole i policzkach.

– Widziałem Wielką Kałamarnicę – powiedział, niemal od razu widząc, jak blondyn otwiera jedno oko, przyglądając się przyjacielowi z uprzejmym zainteresowaniem. – Jest większa, niż myślałem, ale kompletnie flegmatyczna. Jestem ciekaw, ile lat już tam tkwi…

– Ojciec mi kiedyś powiedział, że była w Jeziorze już za jego czasów – odparł, wzruszając ramionami.

– Musi być już stara… albo stary – mruknął podciągając lewą rękę i sunąc palcem po wewnętrznej stronie uda chłopaka, kropelkami wody rysując jakieś nieistotne kształty.

– Chyba jednak on. W końcu do Kraken – odparł chłopak, na powrót zamykając oko w wyrazie pełnego zadowolenia i relaksu.

– A ciekawe czy kiedyś była pani Kałamarnica… – zastanowił się Potter, nie przerywając czynności.

– Zakochałeś się, Potter? – zakpił blondyn, z rozbawieniem.

– Myślisz, że bylibyśmy ładną parą? Ja i pan Kałamarnica? – zaśmiał się Harry, delikatnie szczypiąc aksamitną skórę chłopaka.

– Och tak. Wyobraź sobie waszą noc poślubną – Draco spojrzał na chłopaka z jednoznacznym uśmiechem. Tak, jak się spodziewał Harry, po krótkiej chwili, zrozumiał jego aluzję i momentalnie jego policzki spowiła soczysta czerwień.

– Draco! Jesteś obrzydliwy!

– Czy ja wiem…? – zaśmiał się blondyn przybliżając do przyjaciela. – Nigdy nie próbowałeś. Skąd więc możesz wiedzieć? Pan Kałamarnica może mieć niesamowite sztuczki w zanadrzu – zamruczał, poruszając brwiami sugestywnie.

– Naoglądałeś się zbyt dużo filmów dla dorosłych…

– Ja? Przecież to ty masz brudne myśli – zaśmiał się blondyn. – Aż jestem ciekawy o czym sobie pomyślałeś… Harry, nieładnie…

– Niczego sobie…

– Oczywiiiście – blondyn pokiwał głową, uśmiechając się szeroko. – Myślisz, że spróbowałby użyć wszystkich macek na raz, czy każdej po kolei? A może ma jakąś swoją ulubioną, albo…

– Draco! – pisnął Harry zakrywając sobie uszy dłońmi. – Błagam, to będzie mi się śniło po nocach!

– Masz nawet tego typu sny? No Harry!

– Nie o to mi chodziło! Mówiłem o koszmarach!

– No peeewnie Harry, nie ma się czego wstydzić – zaśmiał się blondyn, poklepując delikatnie głowę przyjaciela. – Nie martw się, myślę że jestem w stanie przymknąć oko, na twoje… dziwactwa. Boję się jednak o to, co by było, gdyby na obiad podali owoce morza…

– Draco!

– Moglibyśmy sprawdzić, czy na pewno są afrodyzjakiem i… – reszta zdania została stłumiona przez dłoń Harry'ego, który przytknął ją do ust blondyna.

– Dość, mam już dość. Kapitulacja – burknął Harry.

Oczy Draco wciąż śmiały się wyraźnie, ale chłopak pokiwał potakująco głową, poddając się. Podniósł ręce i gdy tylko jego usta zostały wyswobodzone, prychnął jeszcze ze śmiechem i wstał z podłogi, zakręcając kurki.

– Wyjdźmy stąd w końcu, bo rozpuścimy się jak cukier – powiedział Ślizgon, kierując się jednocześnie w stronę porzuconych przy drzwiach ubrań. Przez niemal sekundę patrzył się na nie, jakby rzeczywiście rozważał ubranie ich, po czym minął je i wyszedł z łazienki. – Chodź, dam ci coś do ubrania – krzyknął jeszcze, z sąsiedniego pomieszczenia.

Gdy Harry dotarł do pokoju, blondyn nadal był nagi, wyraźnie zajęty wyborem stroju.

Gryfon uniósł jedną brew, chcąc to jakoś skomentować, jednak szybko z tego zrezygnował. Nie było sensu wytykać Ślizgonowi jego dziwactw. Ten przecież, równie dobrze, mógłby w ramach odwetu wyrzucić Gryfona z Salonu. Tak, jak stał.

Oparł się więc tylko, o wieżyczkę jednego z łóżek i przyglądał chłopakowi. Kompletnie nie rozumiał z czym ten miał taki problem. On sam, po prostu, wyciągnąłby z kufra cokolwiek i to cokolwiek, na siebie włożył. Ot, cała filozofia.

Ślizgon nie wyglądał jednak, jakby takie wyjście mogłoby mu odpowiadać. Harry przyglądał się w, cały czas rosnącym, szoku jak blondyn, raz za razem, wybiera z kufra jakiś drogo wyglądający komplet, ogląda go chwilę, po czym odrzuca, by sięgnąć po kolejny. W końcu, po, Harry'emu wydawało się, naprawdę długim czasie, blondyn zdecydował się na proste szaty w kolorze grafitowej szarości, które odłożył na swoje łóżko i bez ostrzeżenia rzucił w Pottera parą czarnych bokserek.

– Nie stój tak, bo jeszcze się przeziębisz – powiedział z pretensją, nawet nie patrząc na chłopaka i zaczynając się ubierać.

Potter w pierwszej chwili, gotów do kłótni, napuszył się, chcąc wytknąć przyjacielowi czyją winą było to, że stał ten cały czas nago, ale… szybko się powstrzymał, przypominając sobie o swoich wcześniejszych obawach. Mruknął tylko coś pod nosem i nałożył na siebie zaoferowaną bieliznę. Zaraz po tym w jego rękach znalazły się czarne spodnie i kaszmirowy sweter, które bez wachania na siebie założył.

– Pasują ci dobre rzeczy# – skomentował blondyn, przyglądając mu się z uwagą.

Potter wzruszył tylko ramionami lekceważąco, nie bardzo rozumiejąc, o co blondynowi chodziło. Ten nie wyglądał jednak, jakby w ogóle go to ubodło.

– Zdaje się, że to już pora obiadu – zagaił, wskazując na zegar, wiszący na ścianie dormitorium.

Godzina rzeczywiście sugerowała już porę posiłku. Ruszyli więc w stronę Wielkiej Sali.

Gdy zbliżali się do Sali Wejściowej, Harry kątem oka zauważył burzę dobrze znanych mu, splatanych i niezwykle charakterystycznych, blond włosów.

– Luna! – krzyknął Harry, chcąc zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Od czasu balu, nie mieli okazji porozmawiać, postanowił więc wykorzystać nadarzającą się okazję.

Krukonka odwróciła się w ich stronę, uśmiechając w swój nieco nieprzytomny, znajomy dla niej, sposób.

– Harry, Draco – przywitała się, skłaniając przed nimi głowę w geście powitania. – Dobrze wyglądasz, Harry – skomentowała, wyraźnie przyglądając się chłopakowi.

– A nie mówiłem? – powiedział blondyn, pusząc się z dumy.

– Ahm… dzięki – odparł, nieco zmieszany, Gryfon.

Naprawdę nie rozumiał o co tej dwójce chodziło. Ubrania, jak ubrania, ale to może rzeczy Dracona były, po prostu, aż tak niesamowite.

– Zjesz z nami obiad? – zmienił temat.

– Och, chętnie – uśmiechnęła się wdzięcznie i udała z chłopakami do stołu Ślizgonów.

Kilkoro uczniów, siedzących przy stole Krukonów, jak na zawołanie, przyjrzało się trójce uczniów i wyraźnie zaczęło komentować szeptem tę sytuację.

– Nie mieliśmy okazji porozmawiać, od czasu Balu Bożonarodzeniowego… – zagaił Potter, chcąc przeprosić dziewczynę.

– Nie szkodzi, Harry – uśmiechnęła się do niego. – Wiem, że jesteś zajęty.

– Niby tak, ale…

– Będziesz mieć czas, żeby to nadrobić, po Turnieju – przerwała mu spokojnie i zmieniła temat, chcąc zaangażować w rozmowę również Draco.

Był jej wdzięczny. Luna była, tak bezinteresownie, dobrą osobą i on, nie do końca potrafił się do tego przyzwyczaić. Miał wrażenie, że Ron zawsze czegoś od niego oczekiwał, czuł powinność zwierzania się ze swoich tajemnic, zgadzania, ze zdaniem rudzielca, ciągłego spędzania z nim czasu… a gdy dochodziło do kłótni, to najczęściej on musiał wyciągać dłoń na zgodę.

Taka zmiana była odświeżająca.

# You wear fine thing well - Our flag means death.
Gdy pisałam ten fragment, słowa Steeda same pojawiły się w mojej pamięci i… po prostu, nie mogłam się powstrzymać, żeby użyć tej referencji!