Notatki do rozdziału
Ten rozdział zawiera łatwe do rozpoznania cytaty, głównie w scenie Sansy. Cytaty te pochodzą z następujących odcinków: 2x08 ("Książę Winterfell"), 3x03 ("Ścieżka Kar"), 3x04 ("A teraz jego warta dobiegła końca"), 3x05 ("Pocałowana przez ogień"), 3x08 ("Drudzy Synowie").
Czarownica Zimy XVII
Pogrzeb Hostera Tully był jednocześnie bardzo podobny do pogrzebu Albusa Dumbledore'a i zupełnie inny. Żaden feniks nie wyśpiewywał lamentu po zmarłym, nie pojawił się Rufus Scrimgeour, by wygłosić przemówienie w imieniu Ministerstwa Magii, a Hermiona nie siedziała obok Rona, kurczowo ściskając jego dłoń i przerażona, bo teraz ona, Ron i Harry zaczną planować ucieczkę i poszukiwaniu horkruksów Voldemorta.
Leżał przed nimi człowiek przykryty niebieskim całunem z wyszywanym srebrną nicią pstrągiem Tullych, który ukrywał przez wzrokiem obecnych stare ciało. Całun w miejscu przytrzymywał złożony na górze miecz zmarłego. Ciało Hostera Tully'ego ułożono na ogromnym stosie zbudowanym na pontonie, który miał zostać spuszczony Tridentem jak na 'pogrzebach' wikingów.
Hermiona stała za rodziną Tullych na pomoście rozciągającym się częściowo na rzekę. Za jej plecami tkwili Torrhen i Dacey, jako jej straż (co bardzo się Dacey nie podobało). Tuż przed sobą miała Bryndena i Catelyn, a z boku Edmure'a, którzy trzymał długi łuk. Robb stał stoicko u boku matki, a Arya kręciła się w miejscu, stale szarpiąc sukienkę, w którą ją wciśnięto. Wiecznie lojalny Szary Wicher zajmował miejsce przy boku swego pana.
Dookoła nich stali cicho i w bezruchu żołnierze Tullych. Wielu służyło za chorążych. Łagodny wiatr sprawiał, że proporzec Tullych powiewał delikatnie.
Za nimi, wzdłuż wybrzeża ustawiła się symboliczna grupa żałobników począwszy od kasztelana Riverrun, przez Maestera Vymana i wielu, wielu innych, z którymi Hoster Tully miał kontakt każdego dnia. Wszyscy w milczeniu słuchali jak Vyman przewodzi modlitwie do Nieznajomego. Religia Południa, Wiara Siedmiu, która jak się dowiedziała Hermiona, bazowała na siedmiu osobach reprezentujących siedem aspektów życia, całkowicie różniła się od tego co Torrhen opowiadał o religii Północy. Mniej osób, więcej modlitw i więcej wspólnoty. Hermiona, która wychowała się w kościele anglikańskim, uznała Wiarę za jednocześnie odmienną, jak i dość podobną jej własnej, mimo płonącego na wodzie stosu.
Gdy modlitwa dobiegła końca, Brynden i Robb zeszli z pomostu po stopniach wiodących w zimne wody Tridentu, gdzie dwóch żołnierzy przytrzymywało ponton przed odpłynięciem. Jako krewni Hostera, Blackfish i Robb, przejęli kontrolę nad pontonem i popchnęli go łagodnie. Hermiona obserwowała jak łódź pogrzebowa powoli płynie z nurtem.
Jednocześnie dziedzic Hostera, Edmure, wystąpił naprzód i wyciągnął strzałę z kołczana. Odczekał kilka pełnych napięcia minut aż ponton odpłynie na odpowiednią odległość, a potem włożył strzałę do przenośnego paleniska, które zapalił dla niego żołnierz. Gdy się zapaliła, Edmure nałożył ją na cięciwę i naciągnął ją, sprawdzając w którą stronę wieje wiatr. Zawahał się, ocenił odległość, a potem wziął głęboki wdech.
Wypuścił oddech i zwolnił cięciwę, a strzała pomknęła w niebo, szybko przecinając powietrze i wylądowała w łodzi pogrzebowej, prosto w chruście rozłożonym dookoła ciała. Pawie natychmiast w górę wzniosły się iskry, a ogień pomknął dookoła ciała, by następnie zacząć lizać całun i pochłonąć resztę stosu.
Na widok rosnących płomienie, Catelyn wydała z siebie cichy dźwięk. Hermiona przyglądała się jak Arya z przerażeniem zerka na matkę. Po drugiej stronie Catelyn, Robb też na nią spojrzał, ale to Brynden się odezwał.
- Po trzydziestu latach kłótni... Chyba zapomniał od czego to wszystko się zaczęło!
To odwróciło uwagę Catelyn, która obróciła się do swojego wuja.
- Przepraszam?
Brynden potrząsnął głową, a jego siwymi włosami targnął wiatr.
- Hoster. Mój brat. Poprosił mnie, żebym przestał się nazywać 'Blackfishem'. Uważał, że to stary żart, który i tak nigdy nie był śmieszny.
Nastała cisza, podczas której Edmure wrócił ze skraju pomostu, by dołączyć do swojej rodziny. Szary Wicher prychnął.
Nikt nie wiedział co powiedzieć Catelyn, by ulżyć jej w cierpieniu po stracie ojca.
Hermiona zdała sobie sprawę, co próbował zrobić Brynden i przysunęła się dyskretnie, by szturchnąć Robba w plecy. Zerknął na nią z zaskoczeniem, ale ona tylko kilka razy wskazała mu głową Catelyn.
Robb szeroko otworzył oczy i zerknął na matkę z przerażeniem.
W odpowiedzi Hermiona westchnęła bezgłośnie gestem nakazała mu coś zrobić. Wzrokiem wskazywała na jego matkę i Bryndena, mając nadzieję, że Robb zrozumie o co chodziło nim cisza zrobi się niezręczna. Najwyraźniej zrozumiał, bo jego źrenice się rozszerzyły i skinął głową. Odchrząknął i głośno spytał ciotecznego dziada:
- Co odpowiedział dziadek, wuju?
Brynden posłał Robbowi ponury uśmiech, by mu podziękować częściowo za ciągnięcie rozmowy, a częściowo za to, że zwrócił uwagę Catelyn z powrotem na opowieść.
- Cóż, powiedziałem Hosterowi 'Ludzie od tak dawna nazywają mnie Blackfishem, że już nie pamiętam jak naprawdę się nazywam!" - zaśmiał się głośno, choć, śmiech ten wydawał się odrobinę wymuszony.
Ale zadziałało. Na twarzy Catelyn pojawił się niewielki uśmiech, choć gorycz nie zniknęła.
- Za każdym razem, gdy wyjeżdżał do stolicy, czy na wojnę, wychodziłam się z nim pożegnać. 'Czekaj na mnie, mała Cat' mówił. 'Czekaj, a do ciebie wrócę'. A ja codziennie o wschodzie słońca siadywałam przy oknie i czekałam. - Catelyn załamała się. - Teraz będę czekać bardzo długo. Zarówno ojciec, jak i... i... i N-Ned...
Rozpłakała się, a Brynden przysunął się do niej i objął ją ramieniem.
„Na to czekaliśmy" pomyślała Hermiona, wzdychając w myślach. Odkąd przyszły wieści, że jej męża ścięto w Królewskiej Przystani, Catelyn pewnie nie miała czasu go opłakać. Cały czas podróżowała z armią, wspierała Robba i zmierzała do Riverrun. Może teraz jej serce zacznie się leczyć. Szczególnie, że wie, że jej wszystkie dzieci są całe i zdrowe.
Brynden i Catelyn odeszli jako pierwsi, a za nimi podążyli żałobnicy stojący na brzegu. Wszyscy w ciszy wrócili do zamku, którego panem i Najwyższym Lordem Tridentu był teraz Edmure. Wyżej wspomniany podszedł teraz do swojego najlepszego przyjaciela, Marqa Pipera, który stał z Brackenem, Blackwoodem, Karylem Vancem i Jasonem Mallisterem. Wszyscy towarzyszyli mu podczas bitwy o Trident.
Robb zbliżył do Hermiony razem z Aryą i Szarym Wichrem, który leniwie machał ogonem. Młody król był trochę blady... efekt kaca po uczcie z okazji jego dnia imienia w połączeniu z żałobą po człowieku, którego tak naprawdę nie znał. Na pewno nie pomogło łączenie się w bólu z matką i stres spowodowany wojną.
- Dziękuję, ci za to - mruknął do niej.
Hermiona lekko wzruszyła ramionami.
- Myślę, że już dawno powinna tak zareagować. - zerknęła na niego kątem oka i zasugerowała cicho. - Może Brienne z Tarthu nadałaby się na jej powiernicę?
Robb skrzywił się.
- Siedzi w celi za pomoc w ucieczce Królobójcy na rozkaz mojej matki. Uważasz, że można zostawić je same w jednym pomieszczeniu?
„Cóż, jeśli tak to ująć" pomyślała sarkastycznie Hermiona.
- Ja tam lubię Brienne - odezwała się nagle Arya, ściągając na siebie uwagę Hermiony i Robba. Przez większość tego poranka dziewczynka była zaskakująco cicha. Szła obok Szarego Wichra, cały czas przeczesując palcami jego futro i co jakiś czas drapiąc go po szyi.
- Skąd znasz Brienne? - spytał z niedowierzaniem Robb.
Arya wzruszyła ramionami, wpatrując się w swoje paznokcie.
- Arya - ostrzegł Robb.
W końcu ciemnowłosa dziewczynka uniosła głowę.
- Chodzi na spacery ze swoimi strażnikami. Często przystaje przy szrankach. Też tam chodzę, jeśli matka mnie nie potrzebuje. Chcę walczyć! Ojciec zatrudnił dla mnie nauczyciela tańca w Królewskiej Przystani!
- Ja... - Robb szeroko otworzył usta, a potem pospiesznie je zamknął. Rozejrzał się, szukając pomocy, ale zobaczył tylko Hermionę, która odwróciła nieco twarzy, by ukryć śmiech.
Arya już się rozpędziła i teraz wyrzucała z siebie listę rzeczy, które chciała robić, a nie mogła:
- I chcę zobaczyć co robią mężczyźni! Ktoś może nauczyć mnie walczyć, jak ty i Hermiona! Jak Dacey! Wtedy nie będę musiała pomagać matce w głupotach jak wyszywanie i hafty! Nie chcę nosić sukienek i być jak głupia Sansa!
- Cóż, jestem pewna, że Dacey wolałaby twoje towarzystwo od mojego, Aryo - powiedziała w końcu Hermiona, próbując się nie przestać się uśmiechać. Za ich plecami, gdzie szli Dacey i Torrhen jako ich straż, ktoś prychnął, potwierdzając jej słowa.
- A Sansa nie jest głupia - powiedział Robb, a gdy Arya spojrzała na niego z niedowierzaniem, szybko się poprawił. - Po prostu lubi i wierzy w inne rzeczy. To wciąż nasza siostra.
Na długiej twarzy Aryi zagościła niezadowolona mina.
- No może.
- Jeśli chodzi o Sansę - odezwała się Hermiona, kierując rozmowę na nieco mniej osobiste tematy. - Pamiętasz to lusterko, które ci dałam, Robbie? Mam też jedno dla niej. I dla ciebie, Aryo.
Niezadowolenie przemieniło się w zdumioną odrazę.
- Po co mi lusterko?
- Świetnie! - zawołał Robb, nieco zbyt głośno i ci, którzy szli przed nimi, zerknęli na nich, zmuszając go do ściszenia głosu. - Ale jak je jej dostarczymy?
- Wciąż wydaje mi się, że najlepiej będzie posłać do Królewskiej Przystani kogoś przebranego za służbę - odparła Hermiona. - Ludzie rzadko zauważają tych, którzy dla nich pracują.
- Znajdę kogoś - Robb stanowczo skinął głową.
- Dlaczego to lusterko jest takie ważne? - krzyknęła zniecierpliwiona Arya, która patrzyła to na jedno, to na drugie.
Robb odwrócił się do siostry.
- Widziałaś pergamin komunikacyjny, który zrobiła Hermiona, prawda? - gdy przytaknęła, znów się odezwał. - Lusterko działa podobnie, ale możesz zobaczyć osobę, z którą rozmawiasz, jakby była tuż przed tobą!
Arya szeroko otworzyła oczy i w ciszy odwróciła się do Hermiony, która wyciągnęła małe, proste lusterko w kształcie zegarka kieszonkowego. Poprosiła Gendry'ego, by je zrobił, gdy jakiś czas wcześniej kończyła rzucać zaklęcia na kubeł z zapinkami dla Starków. Teraz pracowała nad zapinkami Tullych, bo utalentowany kowal właśnie je skończył jako drugie.
Samo lusterko było proste, okrągłe i składane. Nie miało zbyt wiele zdobień, specjalnie dla dziewczynki, która nie lubiła błyskotek. Ale w środku wyryto wilkora Starków, a na zewnątrz długi, cienki miecz, który Gendry nazwał 'igłą', a obok niego dwa rogi bycze lub jelenie, które stanowiły coś w stylu jego znaku.
Arya przyjęła lusterko drżącymi rękami. Otworzyła je i zdumiała się na widok swojego odbicia w transmutowanym szkle, które włożyła tam Hermiona. Bez słowa rzuciła zaklęcia, jakby sama myśl czego pragnęła, wystarczyła by czary zadziałały. Jej magia niewerbalna stawała się coraz potężniejsza.
- Po prostu wypowiedz pełne imię osoby, z którą chcesz porozmawiać - poinstruowała Hermiona. - Jeśli będziesz chciała porozmawiać z Robbem, powiedz 'Robb Stark', a jego lusterko da mu znak, że któreś z jego rodzeństwa chce z nim porozmawiać. A gdy skończycie rozmowę, powiedz 'Finite'.
- Każde z nas ma takie? - spytała Arya, nieco zdyszanym głosem. Oczy miała szeroko otwarte. Hermiona przytaknęła.
- Na razie tylko ty i Robb. No i ja.
Arya rzuciła się na Hermionę, po drodze potrącając Robba i prawie go przewracając. Drobne, kościste ramiona dziewczynki zacisnęły się mocno dookoła talii Hermiony.
- Dziękuję - mruknęła w kurtkę czarownicy.
Gdy się odsunęła, Robb zerknął na nią i zauważył jak Arya przebiega palcami po wieczku, na którym wykuto cienki miecz i rogi. Zmarszczył brwi na widok tak niepasującego do Starków obrazka.
- Kto je wykonał? A może to ty użyłaś magii?
- Nie, poprosiłam Gendry'ego, by je zrobił - odparła Hermiona. - Powiedział, że jelenie rogi, to jego znak?
Arya przytaknęła.
- Poznaliśmy się, gdy kowal, u którego pracował, kazał mu przyjąć Czerń, bo już go nie potrzebował. Gendry miał ze sobą hełm w kształcie byczej głowy, który zrobił, a który jego mistrz pozwolił mu zabrać. Ktoś chciał mu go zabrać, ale Gendry był od niego większy i już więcej nie poprosili. Gdy nas zaatakowano i Yoren zginął, zabrałam hełm i założyłam innemu chłopcu, który umarł... Lemowi... i powiedziałam, że to Gendry, bo Złote Płaszcze go szukały.
- Uratowałaś mu życie - powiedział cicho Robb, patrząc na siostrę trochę inaczej. Potem mruknął do siebie. - Czego chcieli od Gendry'ego?
Arya, która go nie usłyszała, przytaknęła entuzjastycznie.
- Jest duży i silny. I nie jest głupi! Ale ja nazywam go głupcem, bo nie zauważa tego co oczywiste.
- Zapinki, które robi dla wszystkich są bardzo dobre - skomentowała Hermiona, która na tym etapie widziała wiele z nich z bardzo bliska. Wciąż miała kilka kubłów do zaczarowania, a Gendry prawie cały czas pracował, by wypełnić zamówienie Robba. Ale biorąc pod uwagę, że armia liczyła sobie ponad dwadzieścia dwa tysiące ludzi, z więcej niż ośmioma rodami z Północy i kolejnymi dziesięcioma z Dorzecza, młodego kowala czekało dużo pracy. Szczególnie, że wykonywał ją sam.
- Jak mu idzie? - spytał Robb i coś w jego głosie powiedziało jej, że przeszedł z Robba Starka do 'Króla Robba'. Odpowiednio dostosowała swoją odpowiedź.
- Wolno, ale równomiernie. Zaczął od największych zamówień, czyli na przykład tych dla Starków, Boltonów i Manderlych. Już prawie z nimi skończył i zaraz zabiera się za kolejne.
- Dobrze. Żadnych opóźnień?
Hermiona zmarszczyła brwi.
- To zależy, kiedy życzysz sobie mieć wszystko gotowe. W tym tempie skończy za kilka miesięcy... wybacz, księżyców... ale gdyby ktoś mu pomógł, poszłoby szybciej. Poza tym i tak nie mogę szybciej rzucać na nie zaklęcia świstoklika.
Arya przyglądała im się ciekawie.
- Po co rzucasz na nie zaklęcia? Czym jest świstoklik?
- Niczym o co musiałabyś się martwić - Robb uśmiechnął się szeroko. - A odkąd to zauważasz, że chłopcy są duzi i silni, Aryo? I że nie są głupi... w twoich ustach to nie byle jaki komplement!
Arya zaczerwieniła się i mocno walnęła Robba w bok. Powietrze uciekło mu z ust z głośnym 'uf'.
- Kto teraz jest głupi? - mruknęła.
Poproszenie Brienne by strzegła i przyjaźniła się z Catelyn okazało się świetnym pomysłem. Brienne czuła się bezużyteczna i odpowiednio winna swego udziału w wypuszczeniu Jaimego Lannistera, ale odczucia te walczyły z lojalnością wobec Catelyn i tego o co ją poproszono. Wreszcie, po pogrzebie Hostera Tully'ego, Robb poświęcił chwilę na spotkanie z Brienne i szczegółowe przepytanie jej na spółkę z Boltonem, Umberem, Karstarkiem i Maege. Podczas tej rozmowy poinformował ją też, gdzie znajduje się jego rodzeństwo i jakich zniszczeń dokonała nieświadomie jego matka.
Ostatecznie uznali Brienne za nieszkodliwą (na tyle na ile fenomenalna wojowniczka mogła być nieszkodliwa) i Robb zatrudnił ją jako strażniczkę Catelyn. Choć rola ta łączyła się ze szpiegowaniem, w razie, gdyby Catelyn postanowiła znów zrobić coś równie głupiego jak wypuszczenie Królobójcy i zapewnieniem jej przyjaznego ucha, gdyby dama tego potrzebowała. Hermiona widywała Brienne w zamku. Wysoki, cichy cień u boku lub odrobinę za plecami Catelyn, bystrymi oczami obserwujący codzienne życie Riverrun, uczący się swojego miejsca w armii północy.
(- Wiesz co ona i Jaime robili w trakcie swojej ucieczki? - spytała Robba pewnego wieczora przez lusterko. Siedziała w swoim namiocie, rzucając zaklęcia na kubeł zapinek (była już na Karstarkach), podczas gdy Robb tkwił w swojej samotni i czytał korespondencję.
- Częściowo, ale powiedziała, że reszta to sprawy osobiste - odparł Robb. Jego głos dobiegał z miejsca kawałek dalej, gdzie oparł lusterko o niezapaloną świecę.
Hermiona zawahała się.
- Słyszałam trochę podczas wróżenia. Wydaje mi się, że kochała Renly'ego Baratheona.
Robb wzruszył ramionami. W świetle świec na jego twarzy malowały się długie cienie. One i broda sprawiały, że wydawał się starszy niż w rzeczywistości.
- Nie zdziwiłoby mnie to. Wielu uważało Renly'ego za przystojnego mężczyznę, ale... cóż... były plotki...
- Słyszałam. Jaime Lannister też to sugerował. - oboje umilkli. A potem Hermiona odezwała się ponownie. - Po prostu się cieszę, że pozwoliłeś jej zostać. Twoja matka potrzebuje przyjaciela, Edmure nie ma na to czasu, a Brienne potrzebowała czegoś do zrobienia.
Robb westchnął, ale posłał Hermionie nikły, zmęczony uśmiech.)
Jakoś w ciągu tygodnia, odkąd sprowadzili go z powrotem, Jaime Lannister obudził się z gorączki, całkowicie przerażony kikutem i stratą wiodącej ręki. Hermiona widziała go tylko raz. Jego strażnicy używali mieczy, by przepychać tacę z jedzeniem przez barierę. Niegdyś lśniący, złotowłosy mężczyzna teraz był brudny i poturbowany.
Siedział na łóżku, z ramieniem odrzuconym jak najdalej od siebie i przez całą wizytę całkowicie ignorował obecność Hermiony, wpatrując się w okno.
Hermiona zostawiła mu eliksiry, które miały przyśpieszyć gojenie i ciepły posiłek. Gdy następnego dnia wróciła do komnaty, eliksiry zostały wypite, a posiłek zjedzony. Królobójca spał.
A serce Hermiony w dziwny sposób mu współczuło.
Ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Czas przelatywał jej przez palce. Każdy dzień wyglądał tak samo. Budziła się, jadła śniadanie w Wielkiej Sali razem z pozostałymi, spędzała poranki w bibliotece Riverrun, czytając wszystko co mieli na temat magii w Westeros i to co znalazł dla niej Vyman. Po poranku robienia starannych notatek, do pokoju dostarczano jej lunch, a potem przebierała się i dołączała do Torrhena i Dacey na trening fizyczny. Dacey ćwiczyła ją w walce w ręcz, a Torrhen pracował z nią nad koordynacją magii i miecza.
Po dwóch godzinach treningu wracała do namiotu, brała prysznic, a potem dołączała do Robba w komnacie wojennej, razem z innymi zaproszonymi na obecną sesję. Dyskutowali nad planami powrotu na Północ, odnalezienia Brana i Rickona i kolejnej wojny, która czekała ich w ojczyźnie. Wojny przeciwko Żelaznymi Ludziom.
Potem jedli bardzo późny obiad w tej samej komnacie. Zazwyczaj towarzyszący im Lordowie (w większości przypadków Karstark, Bolton, Umber, Bracken i Blackwood) wymawiali się i jedli gdzie indziej, a Hermiona zostawała sam na sam z Robbem. Jedząc rozmawiali na każdy możliwy temat.
Ale tego popołudnia, dwa miesiące po śmierci Hostera Tully'ego i wyniesienia Edmure'a na pozycję Najwyższego Lorda Tridentu, Robb zwołał spotkanie wszystkich Lordów Północy i Dorzecza. Hermiona miała przedstawić im swój plan powstrzymania Lannisterów przed kontratakiem na Dorzecze, gdy ogromna armia Północy wróci do domu.
- Więc jaki wielki plan przygotowała dla nas Lady Hermiona? - spytał Greatjon Umber, krzyżując ręce na piersi.
Pokój wojenny był wypełniony po brzegi. Dookoła prostokątnego stołu zasiadali wszyscy reprezentanci rodów i patrzyli na Robba, który siedział u szczytu. Za jego plecami płonął ogień w kominku. Przed niektórymi stały puchary, ale, a przed innymi, na przykład młodym Lymanem Darrym talerze przekąsek.
- Poczekamy aż ona zacznie - powiedział stanowczo Robb, wstając i obracając się częściowo w stronę płomieni. Szary Wicher leżał przed kominkiem, ale uszy miał postawione i uważnie obserwował drzwi, przez które wchodzili nowi ludzie aż pokój wypełnił się szeptami z okazjonalnym wybuchem głośniejszej rozmowy.
Olyvar podszedł do Robba, proponując mu, ale, które młody król kazał mu postawić na stole. A potem drzwi otworzyły się jeszcze raz i do środka wsunęła się Hermiona z włosami nastroszonymi bardziej niż zwykle i gorączkowym spojrzeniem triumfu. W dłoniach trzymała ciężkie tomiszcze.
Żołądek Robba zacisnął się na jej widok i młodzieniec szybko się obrócił i zajął swoje miejsce, a lordowie poszli w jego ślady, przerywając rozmowy na znak, że ich król mógł już zaczynać.
Hermiona wsunęła się na miejsce po prawicy Robba, kładąc księgę na stół ze stłumionym tąpnięciem.
Umber spojrzał na swojego króla z miną wyrażającą 'cóż, skoro wszyscy już jesteśmy...' więc Robb odchrząknął.
- Jak wiecie, spędziłem sporo czasu zastanawiając się jak armia Północy może powrócić do domu, zostawiając Dorzecze bezpieczne przed kontratakiem ze strony Lannisterów.
Kilka osób się poruszyło i coś wymamrotało, ale nikt nie podniósł głosu.
- Kilka księżyców temu poprosiłem Lady Hermionę by się tym zajęła i niedawno wymyśliła sposób, który może zadziałać - zakończył, odwracając się do Hermiony. Czarownica wstała.
Natychmiast skierowało się na nią prawie czterdzieści par oczu i musiała siłą powstrzymać się przed wierceniem. Czy tak właśnie czuł się Harry? Oczy wszystkich patrzące właśnie na niego? Skrzywiła się i stuknęła różdżką w książkę, a ta otworzyła się na odpowiedniej stronie. Przyzwała mapę Dorzecza i okolic, położyła ją na stole, a potem wyciągnęła z kieszeni kilka kamieni i rzuciła je na pergamin. Użyła niewerbalnego zaklęcia, by ustawiły się w miniaturowe Harrenhal na miejscu, gdzie kiedyś stała twierdza.
- Tak. Więc. - odchrząknęła nerwowo, zerkając na Robba, który uśmiechnął się do niej z aprobatą. Zrobiło jej się ciepło i poczuła, jak się odpręża, choć tylko odrobinę. Rozejrzała się po zebranych, a potem odezwała się tak głośno by usłyszeli ja nawet ci siedzący po drugiej stronie stołu, czyli Czarny Walder, Galbert Glover i Ronald Vance. - Jak wiecie kilka, um, księżycy temu, Król Robb nakazał mi i Lordowi Boltonowi uratowanie Księżniczki Aryi z Harrenhal - powiedziała. Nienawidziła używać formalnych tytułów ludzi, których tak dobrze znała. Jednakże zebrani przytaknęli, więc ciągnęła, używając różdżki by pokazać im zniszczenie Harrenhal. Miniaturka rozpadła się, a jej kawałki wylądowały tu i tam.
Kilku Lordów pochyliło się do przodu, by lepiej widzieć.
- Kawałki Harrenhal rozleciały się po Dorzeczu. Zniszczenie zamku miało uniemożliwić komukolwiek użycie zamku jako punktu strategicznego, czy miejsca wypadowego do kolejnych ataków na Dorzecze i tereny położone na północ - wyjaśniła Hermiona. - Ale to nie powstrzyma Lannisterów, Tyrellów i Martellów, czy kogokolwiek innego przed przejściem obok dawnej twierdzy.
- Co proponujesz, Lady Hermiono? - spytał Lord Karstark uprzejmie, choć z cieniem zniecierpliwienia w głosie.
Hermiona machnęła różdżką i największe kawałki Harrenhal uniosły się, a potem ustawiły się w linii na granicy Dorzecza, Krain Zachodu Lannisterów, Doliny Arrynów i południowych krain koronnych opanowanych przez Lannister-Baratheonów. Widok była imponująca. Linia zaginała się na kształt litery 'u' z wygięciem w miejscu, gdzie znajdował się Przesmyk.
- Strzeżona magią linia obronna - powiedziała Hermiona. - Każdy kamień zostanie nasycony krwią jednego rodu i transmutowany w wieżę strażniczą, połączoną z innymi barierą, która powstrzyma kogokolwiek przed wkroczeniem na Dorzecze. Jedyne wejścia będą się znajdowały w wieżach, a reprezentanci danego rodu będą mieli obowiązek ich chronić.
- A jeśli nasi wrogowie zaatakują wieżę i ją zniszczą? - spytał Glover, z mocno zmarszczonym czołem.
- Pośród czarów, które wybrałam są też takie jak Impervious, zaklęcia odpierające mugoli i chroniące przed ogniem - powiedziała bezpośrednio do Glovera. - Mogliby nieustannie bombardować was płonącymi pociskami z trebuszy, a wieża tylko by się zatrzęsła.
Dookoła stołu poniosły się pomruki zdumienia.
- Powiedz nam coś jeszcze na temat tych zaklęć - nakazał głośno Umber, skupiając się na Hermionie. - Czy już ich kiedyś używałaś?
Hermiona zarumieniła się i zaczęła się kręcić.
- Um, cóż, właściwie to nie. - spojrzała w sufit. - W moim świecie są tak jakby... um... nielegalne.
- Nielegalne? - powtórzył Marq Piper, najlepszy przyjaciel Edmure'a. Był w podobnym wieku (tylko trochę starszy od niej i Robba) i uśmiechał się często i czarująco. Miał włosy w kolorze truskawkowego blondu, niebieskie oczy i piegi. - Co to znaczy?
- Tam skąd pochodzę, takie zaklęcia uważa się za nielegalne - wyjaśniła Hermiona, beznamiętnym tonem. - Rząd reguluje kto może używać jakich zaklęć, by chronić ludzi przed potencjalnymi konsekwencjami.
Na te słowa Bolton zmarszczył brwi.
- Jakimi konsekwencjami? Czy rzucenie ich będzie dla ciebie niebezpieczne?
- Och, sama magia nie jest niebezpieczna - odparła Hermiona, lekko wzruszając ramionami. - Zaklęcia, do których trzeba użyć krwi, są uznawane za Czarną Magię. Ale ja nie używam jej by kogoś kontrolować, tylko po to by dać waszym następcom dostęp do strażnic. To wy będziecie kontrolować kto wchodzi i wychodzi z wieży. Podepnę wieże do pergaminu podobnego do tych których używacie do komunikacji i wystarczy ze napiszecie imię człowieka, który może wejść lub wyjść. Jeśli będziecie chcieli odebrać im ten przywilej, wystarczy, że wykreślicie ich imię.
- To... dość proste - powiedział oszołomiony Manderly. Na radosnej twarzy świętego Mikołaja pojawiła się nietypowa powaga. Przeczesał palcami białą brodę. - I to wszystko będzie ze sobą połączone naszą krwią?
Hermiona przytaknęła.
- W środku wieży mogę stworzyć tyle miejsca, ile tylko chcecie. Zapewnić tyle komfortu, ile wam potrzeba: sypialnie, kuchnia, sala do posiłków, zbrojownia. Wnętrze może wyglądać jak tylko wam się podoba, a na zewnątrz nic się nie zmieni.
Karstark ryknął śmiechem.
- Jak w twoim namiocie!
- Rody Wode i Darry dostaną wieże przy Królewskim Trakcie - wyjaśniła Hermiona, zmieniając dwa kamienie w małe wieżyczki. - Zajmą się kontrolą handlu zdążającego na Północ, więc będą potrzebowały większej ilości ludzi do sprawdzania wjeżdżających i wyjeżdżających. Mooton i Hawick będą przy ujściu Tridentu do morza. Te wieże będą musiały wyglądać trochę inaczej, by objąć całą szerokość rzeki.
- Jak Bliźniaki? - spytał Czarny Walder z wściekłym grymasem. - Mamy już dwie wieże, które przechodzą nad Tridentem. Nie potrzeba nam więcej.
- Chodzi tylko o to, by łodzie nie prześlizgnęły się obok bariery - odparła beznamiętnie Hermiona, nie okazując odrazy jaką czuła do Freya. - Przecież Freyowie nie mają monopolu na podwójne wieże nad rzeką. - następnie kontynuowała, przy każdym imieniu zamieniając kamienie w wieże i podświetlając je, by pokazać, gdzie się znajdowało. - Przy granicy z Krainami Zachodu mamy Wode'ów na Królewskim Trakcie, siedzibę Whentów... Harrenhal... potem Goodbrooków, Smallwoodów, siedzibę Lorda Ronalda Vance'a, a potem kończymy na Lordzie Piperze. Zmierzając na północ, wzdłuż gór jest Wayn, Ryger i Grell.
Wszyscy obserwowali, jak kamienie przemieniają się w twierdze, a potem zaczynają lśnić, niczym latarnia bez płomienia, aż cała granica się świeciła. Patrzyli teraz na zachodnią krawędź mapy, niedaleko Zatoki Żelaznych Ludzi i Pyke.
- Lordowie Blackwoon, Mallister i Erenford zajmą się obroną wybrzeża - ciągnęła Hermiona. - Potem przechodzimy do Przesmyku i moczarów. A później na terytorium Północy. Takie same zabezpieczenia będzie można dodać też i tam, by pomóc tym w Palcach Flinta i Płonącej Zatoki. Ale to już dużo później. Wracając do Królewskiego Traktu, wschodniej granicy bronić będzie Shawney, na północ od głównej wieży Darrych - na mapie jeden kamień zaczął się skręcać i wyrósł na nową wieżę. - Idąc na Północ mamy Ród Haigh, a potem Vypren. Przestrzeń między wieżami będzie chroniona zaklęciem... niewidzialną barierą, która powstrzyma każdego człowieka. Ale nie będę próbowała robić tego samego ze zwierzętami. Bydło i ptaki muszą móc migrować.
- To... dość imponujące, Lady Hermiono - zaczął Edmure. - Ale co z rodami takimi jak Tully, Bracken, Lychester, Roote i Lord Karyl Vance, które mają swoje siedziby w głębi lądu?
Hermiona skinęła głową. Pamiętała o tym.
- Umocnicie przestrzenie między wieżami. Dodam mniejsze kamienie, szczególnie w miejscach, gdzie wieże będzie dzieliła duża odległość. Będą służyły za... wzmacniacze.
Magią umieściła kamienie w większych przerwach, pomiędzy Mootonem i Wodem, Piperem i Rygerem, Blackwoodem i Mallisterem, a także Haighem i Shawneyem. Gdy skończyła wszystkie wieże świeciły delikatnie i były połączone linią ciągłą, z której tworzyła się bariera. Była widoczna i lśniła na srebrno, łącząc ze sobą wszystkie rody. Razem tworzyli układającą się w 'u' granicę, chroniącą Dorzecze przed wszystkim co znajdowało się na południu.
- Ale ile wytrzyma ta bariera? - spytał ostrożnie Goodbrooke, który miał znaleźć się prosto na linii ataku Lannisterów.
- Ile tylko będziecie chcieli - odparła Hermiona, na tyle głośno, by wszyscy ją usłyszeli. - Działa jak ofiara z krwi... jeśli tylko głowa waszego rodu, lub jego dziedzic, będzie wciąż dodawać swoją krew... powiedzmy raz w roku... obrona nie przestanie działać. Jeśli tego nie zrobicie, ta część granicy po jakimś czasie osłabnie i zniknie.
Teraz już mamrotali.
- Ofiara z krwi! To barbarzyństwo. Dobrzy południowcy nie czczą Starych Bogów.
Robb wstał.
- Będziecie musieli, jeśli chcecie być chronieni. - zapadła cisza. - Lady Hermiona nie musi tego robić. Może nas zostawić, żebyśmy patrolowali całą długość granicy, z trzech stron. Jej zaklęcie i ochrona, zrobią to za nas i jedyne co będziemy musieli robić to obsadzić małą wieżę, taką ilością ludzi jak nam się spodoba. Pergaminy komunikacyjne pomogą w informowaniu pozostałych o przemarszach czy atakach. Będzie jedno wąskie gardło, które z łatwością obronimy przed najeźdźcami. Czy z własnej woli odrzucicie to wszystko z powodu kilku kropel krwi?
Mężczyźni zaczęli mamrotać między sobą i szybko komnatę ogarnęły głośne dyskusje i wywrzaskiwane pytania. Niektórzy tacy jak Bracken i Blackwood, czy Lyman Darry, który nie miał ludzi do patroli, zgodzili się od razu. Inni wahali się dłużej, nie ufając magii.
Dyskusja toczyła się długo w noc. Robb głośno opowiadał się za zaklęciem, a po jego stronie stawali też przyjaciele i zwolennicy Hermiony z Dorzecza i Północy. Powoli, jeden po drugim, rody uginały się i wyrażały zgodę, aż pozostał tylko Walder Frey.
Nieoczekiwanym plusem utworzenia bariery był fakt, że wszyscy Lannisterowie, którzy pozostaną wewnątrz, nie będą w stanie opuścić Dorzecza, chyba, że udadzą się na Północ, przez Przesmyk. Dotyczyło to też Góry i jego ludzi, których śmierci pragnęli wszyscy. Ten argument przekonał Freya, który zgodził się w końcu z bolesnym westchnieniem.
Natychmiast zebrano i opisano krew, od tych, którzy mieli ją oddać i byli obecni i rozpoczęto formowanie planów obronnych. Hermiona musiała poświęcić poranne badania, by aportować się do Harrenhal, gdzie zamierzali zacząć budowanie wież. Prace musiały przebiegać szybko, by zwiadowcy Lannisterów nie zorientowali się co dzieje się na Dorzeczu.
- Już późno - oświadczył w końcu Robb, rozglądając się po komnacie. Lyman Darry zasnął kilka godzin wcześniej, zgarbiony na swoim fotelu i wielu, z młodym królem włącznie włącznie, tłumiło ziewnięcia. - Będziemy kontynuować, kiedy indziej.
Powoli wszyscy zaczęli opuszczać komnatę, aż zostali w niej tylko Robb i Hermiona. Czarownica miała zmęczone oczy, w ustach już dawno jej zaschło, a gardło bolało od ciągłego mówienia.
- Dziękuję - powiedział cicho, gdy płomienie zasyczały. Gasnące światło paleniska sprawiało, że przedmiotu rzucały długie cienie, tworząc intymną atmosferę.
Hermiona podniosła wzrok znad stołu, z którego właśnie zabierała księgę, by odłożyć ją do torebki.
- Hmm?
- Za rozwiązanie - uściślił Robb, obracając się do niej. Położył jej rękę na ramieniu, a ona zamarła. - Dzięki temu mogę wrócić do Winterfell, nie tracąc ich wsparcia. Dałaś mi szansę pozostania Królem Północy i Dorzecza.
- Teraz tak mówisz, ale wróćmy do tego tematu, gdy uda mi się tego dokonać - poskarżyła się, ale uśmiech zaprzeczył jej słowom. – Ale to zadziała. Tyle tylko, że cała sprawa zajmie mi jakieś dwa tygodnie.
- Będziesz bezpieczna? - spytał Robb, wpatrując się w nią uważnie.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Jak to bezpieczna? Chodzi ci o Lannisterów? Wiesz, że mogę zabrać ze sobą Torrhena. - I kogo tylko będziesz chciał ze mną wysłać. - powiedziała, wywracając oczami.
Robb potrząsnął głową.
- Nie, miałem na myśli... twoją magię. Będzie bezpieczna? Nie zrobisz sobie krzywdy?
- Och. Chodzi ci o to, czy nie wykorzystam za dużo magii. - Hermiona potrząsnęła głową. - Nic mi się nie stanie. Będę sobie robić przerwy. Jeśli będę pracować tylko rano, nic sobie nie zrobię.
Robb wciąż miał sceptyczną minę.
- Obiecuję! - podkreśliła Hermiona z szerokim uśmiechem.
- Dobrze więc - Robb westchnął. Zerknął na Szarego Wichra, który ziewnął szeroko, ale wstał powoli. - Pozwolisz odprowadzić się do swojej komnaty, Lady Hermiono?
Hermiona poczuła, jak się rumieni, ale wzięła Robba pod ramię i uśmiechnęła się szeroko.
- Pozwolę.
Opuścili komnatę. Na zewnątrz panowała cisza. Riverrun spało. Kilku służących przemykało korytarzami i raz na jakiś czas przechodzili strażnicy, którzy z szacunkiem skłaniali się swemu królowi. Ale poza tym słychać było tylko stukanie pazurów Szarego Wichra o kamienną posadzkę.
- A teraz, Lady Hermiono - odezwał się Robb z błyskiem w niebieskich oczach. - Opowiedz mi o tym szczycie pokojowym, który wymyśliłaś...?
Ciszę przerwał śmiech Hermiony, a Robb uśmiechnął się szeroko.
Sansa nie wiedziała po co wezwano ją na spotkanie Małej Rady. Ostatnimi czasy córka i siostra zdrajcy nie miała w Królewskiej Przystani zbyt dużej wartości. Ale poszła za ser Merynem, nie podnosząc głowy i gdy tak szli z jej komnaty, tam, gdzie ją prowadził wpatrując się w pięty ciężkich butów i powiewający skraj białego płaszcza.
W końcu stanął przed jakimiś drzwiami.
- Masz wejść do środka - burknął rycerz z nieprzyjemną miną.
Sansa zerknęła do góry błękitnymi oczami, a potem szybko spuściła wzrok. Wyprostowała i uniosła brodę, a potem przekroczyła próg. Gdy tylko to zrobiła, natychmiast zaczęła się rozglądać. Komnata była mała i intymna, ale dość duża, by zmieścił się stół, krzesła i liczne siedziska różnych wielkości i ilości poduszek.
"Czyli to nie Mała Rada" pomyślała Sansa. W komnacie bowiem trwała nie tyle ożywiona co entuzjastyczna rozmowa pomiędzy Joffreyem, Tyrionem i Cersei. Wszyscy nosili różne odcienie złota i czerwieni Lannisterów. Poza tym w komnacie znajdował się też ich ojciec Tywin, z nową przepaską z czarnej skóry umiejscowioną po środku jaskrawej czerwonej szramy biegnącej prosto od jego policzka, na czoło i Lord Varys w jaskrawożółtej szacie z szerokimi rękawami.
Joffrey jaśniał w błyszczącej, złotej tunice i czarnych spodniach. Właśnie posyłał Varysowi wściekłe spojrzenie ze swojego krzesła, na którym zasiadał z leniwą gracją. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- ...arszym nad Szeptaczami. Miałeś wiedzieć wszystko!
Niski, łysy szpieg odchrząknął i powiedział poważnie.
- Żaden człowiek nie może być wszędzie na raz. Mam wiele ptaszków na Dorzeczu, mój panie, ale nie słyszałem pieśni z Riverrun.
Joffrey walnął dłonią w podłokietnik, sprawiając, że Sansa się skrzywiła.
- Siły Starków są zdekoncentrowane. Czas na atak!
Ktoś prychnął głośno, a Sansa przeniosła wzrok z Joffreya, którego zawsze obserwowała niczym jastrząb, by ocenić jego humor, na Krasnala... Tyriona Lannistera... który bawił się winem w pucharze. Stojący za nim niechlujny najemnik Bronn, jego sługa, wywrócił oczami.
- Na atak? - spytał Tyrion sarkastycznie. - Widziałeś może ludzi przygotowujących się do oblężenia, drogi siostrzeńcze? Rozumiesz, że płynie na nas Stannis Baratheon?
"Stannis" pomyślała Sansa, szeroko otwierając oczy. "Przybywa do Królewskiej Przystani? Będzie ją oblegać?"
- Jeśli wuj Stannis wyląduje na brzegu Królewskiej Przystani, wyjadę mu na przeciw! - zawołał Joffrey, brzmiąc przy tym jak rozkapryszone dziecko.
Tyrion nawet nie próbował ukryć odrazy, jaką wzbudziły w nim słowa siostrzeńca.
- Odważny wybór, Wasza Miłość. Jestem pewien, że żołnierze staną za tobą murem.
- Jakby ktoś chciał stawać po twojej stronie - odparowała nieprzyjemnie Cersei, posyłając bratu mordercze spojrzenie.
Tyrion tylko uniósł swój puchar w toaście.
Joffrey nie zwrócił uwagi na żadne z nich i tylko rozmarzył się cicho z wzrokiem wbitym w przestrzeń.
- Mówią, że Stannis nigdy się nie uśmiecha. Narysuję mu na twarzy czerwony uśmiech, od ucha do ucha. Zobaczymy czy wtedy będzie w stanie palić nasze świątynie i moich poddanych!
- Och, na Siedmiu - mruknął Tyrion, który znajdował się najbliżej Sansy, co pozwalało jej słyszeć, jak mówi do Bronna. - Pan Światła każe palić swoich wrogów. Utopiony Bóg, każe ich topić. Czemu wszyscy bogowie to takie podłe cipy? Gdzie jest bóg cycków i wina?
Najwyraźniej nie powiedział tego dość cicho, bo odezwał się Varys, który jeszcze przed chwilą ze zmarszczoną brwią obserwował zebranych.
- Na Wyspach Letnich czci się boginię płodności o szesnastu piersiach.
Na twarzy Tyriona wymalował się szok, a potem karzeł uśmiechnął się szeroko, stanowczo stawiając puchar na stole.
- Wyruszajmy natychmiast!
- Dość! - warknął Tywin, odzywając się po raz pierwszy, odkąd Sansa weszła do komnaty. - Jeszcze nie czas o tym rozmawiać. Mamy inne sprawy do załatwienia, nim przybędzie flota Stannisa. Tyrionie, odeślij swojego człowieka.
Tyrion pomachał Bronnowi na do widzenia, a mężczyzna w ciszy opuścił salę, choć Sansa była pewna, że pozostanie tuż przy drzwiach, wydłubując brud spod paznokci swoim wiernym nożem, który nosił wszędzie, nawet w Czerwonej Twierdzy. Cersei skrzywiła się i rozejrzała po tych, którzy pozostali w komnacie. Szczególnie przyglądała się Tyrionowi i Sansie.
- Co ona tu robi? - spytała i nawet jej przesłodzony ton ledwo ukrył odrazę jaką czuła do Sansy.
Tywin skrzywił się identycznie jak jego córka. Sansa zwalczyła narastającą histerię i desperacko skupiła się na powstrzymywaniu chichotu na widok upiornego podobieństwa ojca i córki.
- Jej to też dotyczy. - odwrócił się do Sansy. - Siadaj.
Sansa zajęła miejsce obok Tyriona, który rycersko wstał i odsunął dla niej krzesło, choć sięgał tylko do jego połowy. Usiadła ostrożnie, wyprostowana jak struna i złożyła dłonie na podołku.
- Dziękuję, panie - mruknęła do najmilszego z Lannisterów.
Tyrion skinął jej głową i wrócił na swoje miejsce, by zająć się winem.
- Mamy coś ważnego do przedyskutowania - odezwał się znów Tywin, a jego głos zdominował wszystkich i zmusił ich do słuchania. - Wygląda na to, Tyrionie, że twoi nowi przyjaciele Tyrellowie planują wydać Lady Sansę za ser Lorasa.
Serce Sansy stanęło. „Jak się dowiedzieli? Skąd wiedzieli?" Zamarła. Była pewna, że niedługo jej własna głowa zostanie nabita na ten sam pal, który niegdyś gościł głowę jej ojca. Zobaczyła jak Tyrion zerka na nią znad brzegu pucharu, a potem mówi ostrożnie:
- Och?
Gdy stało się jasne, że nic więcej nie powie, Tywin jeszcze bardziej zmarszczył brwi i zwrócił wzrok na Sansę. Dziewczyna z całych sił starała się nie wiercić pod tym lodowatym spojrzeniem.
- Masz jeszcze coś do dodania na ten temat, Lady Sanso?
Złożone ręce Sansy, drżały, więc zacisnęła je mocno, ciesząc się, że nikt oprócz Tyriona nie może ich zobaczyć. Twarz Krasnala nie wyrażała zupełnie nic, ale oczy obserwowały ją uważnie.
Odchrząknęła i odezwała się z nadzieją, że głos jej nie zadrży.
- Ja... ja… nie... mój panie. Nie mam pojęcia...
Joffrey zaśmiał się głośno.
- Nigdy nie ma...
- Cisza! - uciął Tywin, obracając się do wnuka. Potem uniósł rękę i dotknął nowej przepaski. Sansa słyszała plotki na temat tego co mu się stało. W Harrenhal razem z Górą umknęli przed siłami jej brata pod rozkazami Roosa Boltona. Mówiło się też coś o magii i czarownicy... ale Sansa w to nie wierzyła.
Głowa rodu Lannisterów zaczęła do siebie mamrotać.
- Sprowadzam ich na królewski dwór, a oni tak mi się odpłacają? Próbują ukraść mi klucz do Północy spod samego nosa.
"Czy on... zaczyna tracić rozum?" przeszło Sansie przez myśl. To jak szybko zmienił podejście nie tylko ją zaskoczyło, ale i bardzo, bardzo przestraszyło. Już widziała okrucieństwo i szaleństwo w oczach Joffreya i Cersei... wydawało się jasne, że to cecha dziedziczna, nie związana z plotkami o tym kto spłodził Joffreya.
Tyrion zmarszczył brwi, nie spuszczając wzroku z ojca.
- Lady Sansa jest kluczem do Północy? - zaczął ostrożnie. - Wydaje mi się, że ma starszego brata. A plotki głoszą, że ten ma na swoje usługi czarownicę.
Tywin drgnął.
- Czarownicę! Mój panie... - zaczął Varys, ale Tywin przerwał mu, zupełnie ignorując mistrza szpiegów.
- Dni Młodego Wilka są policzone - oznajmił stanowczo, koncentrując spojrzenie jedynego oka na Tyrionie. - Istnieją... plany... które utną te idiotyczne plotki. Poza tym, jeśli nasi szpiedzy mówią prawdę, szczeniak planuje powrót to Winterfell, co będzie go kosztowało połowę armii, gdy porzucą go Lordowie Dorzecza. Poza tym Theon Greyjoy zamordował jego braci. A młodsza dziewczynka nie dziedziczy. To czyni z obecnej tu Lady Sansy dziedziczkę Winterfell. A co do czarownicy...
Tyrion szybko się wtrącił, potrząsając głową.
- Nie ma czegoś takiego. To co najwyżej jakaś leśna wiedźma. Bezużyteczna.
- Magia istnieje, mój panie. Jest niebezpieczna, inteligentna i potężna, a potrafi przyjąć każdy kształt - Sansa jeszcze nigdy nie słyszała takich emocji w głosie Varysa (choć nie spędzała w jego towarzystwie zbyt wiele czasu, wiedziała, że utrzymywał pewną fasadę i promieniował spokojem). - Potrafi naginać rozum, otumaniać zmysły i zabić nas wszystkich. Wiem to...
- Wystarczy, Pająku - powiedział lodowato Tywin. - Paranoja i histeria nam nie pomogą. Skoro Lady Sansa zapewniła nas co myśli na temat Tyrellów, jako jej opiekunowie możemy wystosować odmowę...
- Armia Tyrellów pomaga nam wygrać tę wojnę! - powiedział Tyrion, mrużąc oczy. W jego głosie pobrzmiewała nuta paniki. - Naprawdę myślisz, że odmowa to dobry pomysł?
- Nie ma czego odmawiać. Tyrellowie nie mają nic do powiedzenia w sprawie Lady Sansy. Przed tymi... nieprzyjemnościami... z jej ojcem i bratem miała wyjść za Joffreya - Tywin wykrzywił usta. - Więc to my powinniśmy zadbać o jej dobrobyt. Zamiast czekać na ślub Joffreya, wykonamy pierwszy ruch.
Zapadła cisza, którą przerwał Tyrion.
- To znaczy co zrobimy?
- Znajdziemy Lady Sansie innego męża. Takiego, który będzie godny jej statusu i będzie się nią opiekował. Zadba o nią - oznajmił Tywin zebranym w komnacie, w której nagle zrobiło się cicho i zimno.
Sansa poczuła, jak przewraca jej się w żołądku. Z całych sił starała się nie pokazać po sobie jakie mdłości ogarniają ją na myśl o tym, że Lannisterowie wybiorą jej przyszłego męża. Jeśli to będzie od nich zależało, Sansa mogła zapomnieć o rycerzach czy walecznych postaciach na koniach, przybywających, by ją uratować...
- Wspaniale - powiedział Tyrion z wymuszoną wesołością, która, jednakże wydała się Sansie bardzo krucha. Zastanawiała się czy on też czuł ten złowieszczy chłód na myśl o tym co miało nastąpić.
Cersei uśmiechnęła się niczym rekin.
- O tak.
Serce Sansy zamarło. U jej boku Tyrion spojrzał na Cersei, a potem na Tywina. Otworzył szeroko oczy i usta. Tywin skinął głową.
- Nie możesz tego zrobić! - zaprotestował Tyrion, waląc pucharem w stół, a potem zeskakując z krzesła, by puścić pokój. Stojący przy drzwiach Varys, zszedł mu z drogi, znikając Sansie z zasięgu wzroku.
- Tyrion! Wracaj! - warknął w odpowiedzi Tywin, sprawiając, że karzeł obrócił się na pięcie i spojrzał na swego ojca z goryczą. - Mogę i robię.
Sansa struchlała i mogła tylko obserwować rodzinne widowisko. Po drugiej stronie stołu, Joffrey usiadł prosto i zaśmiał się. Zabrzmiało to jak złowieszczy rechot.
- Gratulacje, moja pani!
W Sansie obudził się instynkt samozachowawczy i choć z jej ust odpłynęła cała krew, Sansa usłyszała jak jej własny głos mówi uprzejmie z oddali.
- Dziękuję, Wasza Miłość.
Najwyraźniej jej słowa przekonały Tywina i nie zwrócił uwagi na jej nagłą bladość. Obrócił się do swojego najmłodszego dziecka.
- A ty, Tyrionie? Co powiesz?
- Co powiem? - powtórzył z niedowierzaniem Tyrion. - To jeszcze dziecko!
- Powinieneś dziękować bogom za tę możliwość - syknęła Cersei podchodząc do stojącego z boku stolika, by nalać sobie złotego wina z Arbour. - To więcej niż zasługujesz.
Joffrey wciąż się uśmiechał, a gdy odezwał się do Sansy w jego oczach lśniła złośliwa wesołość. Dziewczyna napotkała spojrzenie młodego Króla.
- Poślubisz Lannistera! Wkrótce będziesz nosić Lannisterskie dziecko. To spełnienie twoich marzeń, czyż nie? Cóż za wspaniały dzień!
Sansa głośno przełknęła ślinę. Paznokcie wbijały jej się w wewnętrzną część dłoni.
- Tak, Wasza Miłość.
Joffrey, jednakże zdawał się jej nie usłyszeć, bo mówił dalej.
- Choć to chyba nie ma znaczenia, który Lannister zrobi ci dzieciaka. Może nawet złożę ci wizytę jak mój wuj już straci przytomność. Chciałabyś?
Sansę ogarnęło przerażenie, a przed oczami przemknęły jej najgorsze obawy.
- Nie? - spytał lekko Joffrey, lecz w jego głosie czaiło się coś niebezpiecznego. - Cóż, nic się nie stało. Ser Meryn i ser Boris cię przytrzymają...
- Wystarczy, Joff. Tyrion zrobi co mu kazano - powiedział Tywin, posyłając wnukowi wściekłe spojrzenie. Joffrey zamilkł pod jego spojrzeniem i Tywin zwrócił się do Tyriona, który obrócił się do niego plecami i zapatrzył w pobliskie okno. - Tak samo jak ty, Cersei.
Wszyscy spojrzeli na Królową. Uśmiechnięta z wyższością Cersei, nagle całkowicie zmieniła wyraz twarzy. Ramiona, które przed chwilą krzyżowała na piersi, opadły wzdłuż ciała.
- Co masz na myśli?
Tywin uśmiechnął się do niej, nie otwierając ust.
- Poślubisz ser Lorasa.
"Nie!" pomyślała Sansa, szeroko otwierając oczy na myśl o słodkim bracie Margaery zmuszanym do poślubienia jędzowatej i okrutnej Królowej.
- Nie ma mowy - zaśmiała się Cersei.
Tywin zmrużył oczy.
- Ależ jest. Wciąż jesteś płodna. Musisz znów wyjść za mąż i się mnożyć.
- Mnożyć? - wrzasnęła Cersei, zaciskając pięści i unosząc ramiona. Pochyliła się do ojca. - Jestem Królową Regentką, a nie jakąś klaczą rozpłodową!
- JESTEŚ MOJĄ CÓRKĄ! - zagrzmiał Tywin, sprawiając, że wszyscy na chwilę stracili głos. Nigdy wcześniej nie słyszeli, by Tywin tak krzyczał. - Zrobisz co ci każę i poślubić Lorasa Tyrella.
Cersei chciała podejść, ale zrezygnowała w ostatnim momencie. Ostatnie promienie słońca zalśniły na jej czerwonej sukience, sprawiając, że wydała się krwawa i ciemna.
- Ojcze, nie każ mi znów tego robić, proszę.
Tywin pozostał nieporuszony.
- Ani słowa więcej. Moje dzieci. - spojrzał najpierw na Cersei, a potem na Tyriona, który wciąż go ignorował. Tywin skrzywił się z odrazą. - Już zbyt długo przynosiliście hańbę rodowi Lannisterów. Teraz udam się do Pycella, by to ogłosił, a ty Joff, dasz im swoje błogosławieństwo. Podczas gdy wszyscy szykować się będą do nadchodzącego ślubu Sansy i Tyriona, ty możesz kontynuować zaloty do Lady Margaery. I ją zdobyć. - gdy Joff spróbował zaprotestować, Tywin warknął. - Masz się za to zabrać, teraz, Joffrey.
Niezadowolony Król wstał i gniewnie ruszył przez pokój, by zaraz go opuścić, wołając:
- Ogar! Ze mną!
Cersei, która obróciła się na pięcie, by obserwować jak jej syn wychodzi, teraz zwróciła się do ojca, a na jej twarzy pojawiła się irytacja.
- Nie pozwolę na to!
Tywin wywrócił oczami.
- Ależ pozwolisz.
Wyszli oboje, najpierw Tywin, a za nim Cersei, która wciąż protestowała przeciwko własnemu ślubowi i temu Joffreya. W komnacie zapadła niezręczna cisza i Sansa zwalczyła potrzebę nerwowego wiercenia się na krześle. Jej matka i Septa Mordane nienawidziły, jak się wierciła (tym zajmowała się Arya), więc Sansa siedziała w bezruchu, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
W końcu Tyrion zaklął pod nosem i gniewnie podszedł do stolika, przy którym niedawno stała Cersei, by nalać sobie kolejny puchar wina.
- Co za bałagan. A ty... Varysie! Bogowie, człowieku, przecież nie wierzysz w te brednie o czarownicy w obozie Robba Starka?
Varys zmrużył oczy i lekko odchylił głowę.
- Nim zaczęły się te rodzinne złośliwości, zamierzałem opowiedzieć wam, dlaczego nie lubię magii. Czy chcesz posłuchać?
Tyrion poruszył się i spojrzał przez ramię, prosto na Sansę. Dziewczyna ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że pamiętał o jej obecności.
- Nie wiem - powiedział w końcu, wolno. - Chcę? Czy to sprawi przykrość Lady Sansie?
Szeroka, żółta szata uniosła się odrobinę, gdy mężczyzna lekko wzruszył ramionami.
- Powinna wiedzieć co potrafi taka czarownica, skoro taka istota sprzymierzyła się z jej bratem.
Gdy nikt nie powiedział nic więcej, Varys skinął głową i zaczął opowieść.
- Jako mały chłopiec w Myr podróżowałem z trupą aktorów przez Wolne Miasta. Pewnego dnia do mojego pana przyszedł człowiek z propozycją zbyt kuszącą, by można było jej odmówić. Obawiałem się, że człowiek ten chce mnie wykorzystać, jak niektórzy lubią wykorzystywać młodych chłopców. On jednak pragnął czegoś o wiele gorszego. Podał mi eliksir, który uczynił mnie niezdolnym do ruchu i mowy, lecz nie przytępił mych zmysłów - powiedział beztrosko Varys, jakby recytował informacje przed Małą Radą.
Sansa przełknęła ślinę. Jakaś część jej rozumiała co miało nadejść.
- Przy pomocy zakręconego noża rozciął mojego członka od nasady aż po końcówkę, cały czas śpiewając monotonnie. A potem spalił moje przyrodzenie na przenośnym palenisku.
Sansa odwróciła głowę i spróbowała powstrzymać mdłości.
Varys zerknął na nią ze współczuciem, ale mówił dalej, coraz silniejszym głosem.
- Płomienie zabarwiły się na niebiesko, a ja usłyszałem głos, który odpowiedział na jego wezwanie. Wciąż śnię o tej nocy. Nie o czarnoksiężniku ani jego nożu... śnię o tym głosie. Czy był to bóg? Demon? Jakaś sztuczka sztukmistrza? Nie wiem, ale czarnoksiężnik zawołał, a głos odpowiedział. I od tego dnia nienawidzę magii i wszystkich, którzy jej używają.
Tyrion zamruczał pod nosem i podszedł do pustego miejsca obok Sansy.
- I myślisz, że ta czarownica zrobi to samo Robbowi Starkowi? Że potrafi to zrobić?
Sansa pobladła jeszcze bardziej. „Nie! Nie Robb! Nie kolejna osoba z mojej rodziny! Nie chcę być ostatnia!"
- Wiemy o niej bardzo niewiele - przyznał powoli Varys. - A to co nam wiadomo bardzo różni się od magii, o której słyszałem przez lata. To nie magia Westeros czy Essos. Jest nam nieznana. A to co nieznane jest niebezpieczne.
Potem obrócił się na pięcie i opuścił komnatę, pozostawiając Sansę z przerażającymi wizjami cienistej kobiety o śmiechu podobnym do rechotu Cersei rozrywającej Robba na kawałki.
- Cóż, znaleźliśmy się w niezłym bagnie.
Sansa aż podskoczyła i natychmiast zwróciła głowę w stronę towarzyszącego jej niskiego mężczyzny. Tyrion zabębnił palcami w stół.
- Um, mój panie?
Westchnął.
- Tyrionie, Sanso. Mam na imię Tyrion. - głośno dopił swoje wino.
- Czy my... to znaczy... czy... - zamknęła oczy i uspokoiła oddech. Dopiero wtedy uniosła powieki i spróbowała ponownie, tym razem silniejszym głosem. - Czy ślub odbędzie się wkrótce?
Tyrion pokręcił głową i wydał z siebie stłumiony śmiech.
- Wręcz przeciwnie. To będzie długie narzeczeństwo. Zdumiewająco długie...
Sansa zmarszczyła brwi.
- Co?
- Szyja! - uśmiechnął się mężczyzna, a Sansa zdumiała się widząc tak otwarte i przyjazne oblicze u Lannistera. - Masz ją. Ile dokładnie masz lat?
Sansa zawahała się.
- Szesnaście.
- Cóż, gadanie nie doda ci lat - westchnął Tyrion. - Mój pan ojciec nakazał nam się pobrać i póki tu przebywamy, najlepiej będzie go posłuchać.
Sansa drżącą ręką sięgnęła po puchar, zobaczyła, że zostało w nim jeszcze kilka łyków i jednym haustem wychyliła gorzki płyn.
Tyrion wyrwał jej pusty puchar z dłoni.
- Przestań! Bogowie, Sanso... nie jestem chyba aż taki zły, prawda?
- Ja... ach... nie, mój panie... - Sansa zarumieniła się wściekle pod spojrzeniem różnokolorowych oczu i odwróciła brodę.
Tyrion znów westchnął, głośno i długo.
- Choć mój ojciec nakazał nam wziąć ślub, nic poza tym się nie wydarzy. Jeśli chce, żeby ktoś się pieprzył, to wiem od kogo może zacząć. - zapadła chwila ciszy, a potem Sansa poczuła jak Tyrion dotyka jej dłoni. Pospiesznie poderwała głowę i wpatrzyła się w mężczyznę. - Nie będę odwiedzał twego łoża. Nie dopóki nie będziesz tego chciała.
Sansa przełknęła ślinę i spojrzała na dłoń, którą położył na jej własnej.
- A co, jeśli nigdy nie będę chciała? - szepnęła.
- I oto zaczyna się moja warta - powiedział Tyrion z gorzkim uśmiechem. A potem wstał i wyciągnął rękę do Sansy. - Chodź, odprowadzę cię do twojej komnaty. Musimy się przygotować nie tylko do naszego nadciągającego ślubu, ale i na przybycie Stannisa.
Droga do komnat Sansy minęła im w ciszy. Oboje tonęli we własnych myślach. Bronn dyskretnie szedł za nimi. Nigdy się nie odezwał, ale Sansa cały czas zdawała sobie sprawę z jego obecności.
Tyrion pozostawił ją przed drzwiami i dziewczyna wsunęła się do środka, zamykając za sobą rygiel, by zbłąkany Gwardzista Królewski, ani nawet Król nie mógł się dostać do środka. "Jeśli muszę poślubić Lannistera, dobrze, że to ten miły" pomyślała Sansa.
Westchnęła i podeszła do stojącego przy ogniu krzesła, na którym zostawiła nieskończony haft. Lecz gdy mijała łoże, coś błysnęło w świetle zachodzącego słońca, które wpadało przez okno i balkon.
Obróciła się i zmarszczyła brwi, przysuwając się bliżej. Przyszło jej do głowy, że może ktoś zostawił jej sztylet, by mogła zakończyć swoje cierpienia. Zamiast tego znalazła proste lusterko w oprawie ze srebra i cyny, wypolerowane na błysk. Uniosła je i przez chwilę się podziwiała. Z lustra patrzyła na nią dziewczyna o długiej twarzy, którą stres już dawno pozbawił dziecięcego tłuszczyku. Była blada, a pod oczami miała ledwo widoczne cienie. Błękitne oczy Tullych okolone długimi, cienkimi rudymi włosami upiętymi w skomplikowany sposób preferowany przez kobiety z południa.
"Już nie jestem dziewczynką, która wierzyła w rycerzy w lśniących zbrojach" pomyślała Sansa. Miała smutne oczy, w których odbijała się desperacja chęć ucieczki. Chciała już odłożyć lusterko tam, gdzie je znalazła, by nie oskarżono jej o kradzież (Cersei chętnie by do tego doprowadziła), gdy zdała sobie sprawę, że coś jeszcze leży na jej łóżku.
Pod lusterkiem ukryto dziwny pergamin, na którym napisano zamaszystym i nieznanym jej pismem: 'wypowiedz imię swej rodziny, a zostaniesz usłyszana'.
"Co to jest, w imię Matki?" zastanowiła się Sansa, przebiegając palcami po dziwnym piśmie i nietypowej instrukcji. "Wypowiedzieć imię mojej rodziny? Czy chodzi o Starków? Czy kogoś w rodzaju... Robba? To bardzo dziwne."
- Moja pani? Lady Sanso? Jesteś ubrana? - głos Shay wyrwał ją z zamyślenia. - Już prawie czas szykować się na wieczorny posiłek, pani. Mam twoją suknię. Przyszłam też pomóc ci z włosami!
Sansa pośpiesznie wepchnęła pergamin i lusterko pod brzeg przykrycia i wygładziła materiał.
- Chwileczkę, Shay - zawołała.
Potem pośpieszyła do drzwi, szybko zapominając o lusterku i wiadomości. W Królewskiej Przystani było wiele innych rzeczy, którymi trzeba było się niepokoić.
CDN
