Notatki do rozdziału
Fort, który buduje Hermiona przypomina a rzymski fort w Saalburgu.
Czarownica Zimy XVIII
Pomimo jej przewidywań, przygotowanie linii obronnej i zaklęć ochronnych na bazie krwi, które miały osłaniać Dorzecze, zajęło Hermionie więcej niż dwa tygodnie.
Zaczęła od zbierania przeróżnych i licznych skał, które zalegały w okolicy Harrenhal. Niektóre były małe (nie większe niż jej pięść) a inne większe od smoka, na którym razem z Harrym i Ronem uciekała z Gringotta. Transmutacja należała do jej ulubionych lekcji, więc pomysł stworzenia wież strażniczych z pozostałości Harrenhal wydawał się praktyczny i prosty w wykonaniu. Dopiero na widok gigantycznych pozostałości twierdzy, dotarł do niej ogrom zadania i nieco ją przytłoczył.
- To co najpierw? - spytał Torrhen, który tamtego poranka służył za jednego z jej strażników. Razem ze swoim bratem Eddardem, Darynem, Dacey, jej matką Maege i różnorodną grupą ochotników (głównie Boltonów, Karstarków, Umberów czy Manderlych) rozeszli się po okolicy, rozglądając się na różne strony by upewnić się, że w pobliżu nie ma już najemników Vargo Hoata, który przecież wrzeszczał, że chce zabić Hermionę.
- Cóż... - Hermiona przygryzła wargę. - Prawa transmutacji twierdzą, że łatwiej transmutować jedną rzecz w drugą jeśli w pierwotnym stanie miała coś wspólnego z obiektem końcowym.
- A to właśnie zamierzasz zrobić - wtrącił się głośno Eddard, krzycząc przez ramię. Choć stał kilkanaście stóp na południe, musiał zwracać uwagę na ich rozmowę.
"Może to dla niego coś nowego" pomyślała Hermiona, wywracając oczami. Przyzwyczaiła się do Torrhena, który nie kwestionował tego co robiła (bo już widział jej magię w akcji) i nie spodziewała się, że ktoś będzie potrzebował wyjaśnienia.
- Tak, Eddardzie, właśnie to zamierzam zrobić - odparła z westchnieniem. - Stworzę wieże strażnicze z tego samego kamienia, z którego zbudowane było Harrenhal. Zmienię tylko ich kształt. Wpłynę na nie na poziomie molekularnym, by nadać im nową formę i zachować właściwości. W gruncie rzeczy zaczarowuję kamień z powodów estetycznych. Ale ponieważ używam transmutacji, takie zmiany będą permanentne, gdyż nie przeprowadzę dekonstrukcji podstawowych elementów, które tworzą skałę.
Eddard powoli zamrugał.
- Umm...
Tym razem Hermiona westchnęła znacznie głośniej.
- Mam równanie, którego muszę się trzymać. To matematyka. Nie przejmuj się tym.
- Jaki jest pierwszy krok? - spytał Torrhen.
- Zebranie kamieni - odparła stanowczo Hermiona. - Co znaczy, że przez najbliższe kilka dni będę wszystko zmniejszać, a potem rozdystrybuujemy je po miejscach, które zaplanowaliśmy na mapie w Riverrun? - rozejrzała się po zebranych i skrzywiła. - Dla was to będzie bardzo długie i nudne kilka dni.
Nie myliła się. Większość tych dwóch tygodni poświęciła na samo zebranie największych kamieni i zmniejszenie ich, by zmieściły się w oddzielnej torbie, na którą Hermiona też rzuciła niewykrywalne zaklęcie zwiększające (bo nie zamierzała zapychać swojej torebki z koralików). Pod nieobecność zamku, który już nie dominował nad jeziorem Oko Boga, łagodne wzgórza wydawały się znacznie bardziej malownicze, a w oddali dało się dostrzec niewyraźną, przypominającą miraż szarą smugę Stawu Dziewic na południowym wschodzie i Solanki na północnym wschodzie.
Wieża strażnicza, którą miała zamiar stworzyć w miejscu Harrenhal nie miała być aż tak przerażająca jak stara forteca Whentów. A mimo to wszystkie projekty, które tworzyła w głowie Hermiona, natychmiast przypominały jej wieże kontroli lotów czy amerykańskie więzienia.
Nagle ją olśniło i uśmiechnęła się szeroko. Uniosła różdżkę równolegle do ziemi, szykując się do mocnych machnięć i pchnięć, których wymagała transmutacja.
Zamknęła oczy. Skupiła się na obrazie tego co chciała stworzyć, począwszy od podstawy aż po czubek, a potem wypchnęła z siebie magię, kierując ją przez różdżkę i w stronę największego z głazów.
Szary kamień zadrżał tak potężnie, że te z odłamków, które ledwo się trzymały, teraz odkruszyły się całkowicie, a zebrani natychmiast zaczęli obserwować co robi Hermiona. Potem największe głazy powoli uniosły się w powietrze, a ich nierówne krawędzie zaczęły się wygładzać i zmieniać w coś nowego.
Czoło Hermiony zrosił pot, ale nie otworzyła oczu ani nie rozluźniła zaciśniętych ust. Palce na różdżce bielały od siły z jaką je zaciskała.
Kamień przemienił się, wydłużając się i rozciągając, by utworzyć kwadratową wieżę, którą pchnięciem różdżki umieściła na ziemi. Budowla uderzyła w podłoże z głuchym łoskotem, który odbił się echem po kościach Hermiony. Zablokowała kolana, by nie upaść i otworzyła oczy.
Miała przed sobą wysoką, kwadratową wieżę. Budowla nijak się miała wielkością do wież Harrenhal. Była jednak wysoka i miała wąskie, równomiernie rozmieszczone okna. Górna część ostro odcinała się od reszty budowli. Miała dwa okna wychodzące na czarownicę i dwuspadowy dach o niskim nachyleniu.
Eddard przyglądał jej się z powątpiewaniem.
- Będziemy używać tego jako wieży?
- Zamknij się - mruknęła i wskazała różdżką drugi w kolejności głaz. Po pierwszej wieży, powtórzyła cały proces jeszcze trzy razy, tworząc kolejne o takiej samej wysokości i budowie. Wieże zostały rozstawione w rogach długiego i wąskiego prostokąta.
Mimo potu, który spływał jej po skroniach i moczył włosy na karku, Hermiona nie zaprzestała pracy. Cztery kolejne kamienie wydłużyły się i wygładziły na kształt ścian osłonowych, którymi połączyła ze sobą cztery wieże, tworząc dziedziniec wewnętrzny. Pomiędzy dwiema wieżami znajdującymi się najbliżej oddziału, najpierw wzniosła mur, a potem stworzyła w nim łukowate przejście. Samo wejście nie było specjalnie duże. Mogłyby nim przejechać co najwyżej dwa wozy na raz i to gdyby jechały bardzo, bardzo blisko siebie. Nie było też wysokie. Między łukiem bramy, a szczytem muru, zostawiła dość miejsca na strzelnice.
Choć wieża wyglądała wystarczająco średniowiecznie, by pasować do innych zamków i twierdz Westeros, łukowate okna i brama, razem z płynnie połączonymi szarymi kamieniami, nadawały jej nowatorski wygląd. Przy wejściu znajdowały się bramki podobne do tych, których używa się przy wybiegach dla inwentarza. Ci, którzy chcieli przez nie przejść musieli poczekać aż pierwsza bramka się zamknie, by otworzyła się druga, pozwalając im wyjść.
Fort wyglądał dość prostacko, ze swoimi czterema wieżami, ale przez dziedziniec musiała przejść każda armia, gdyby nawet udało jej się minąć bramki. Zarówno grube ściany osłonowe jak i strażnice po każdej stronie fortu miały okna i balkony wychodzące do środka, by żołnierze mogli mieć oko na przechodzących ludzi, lub bronić się przy pomocy łuków.
Budowla przypominała zwykłą fortecę, ale bez twierdzy na środku. Tu mury miały służyć przepuszczaniu ludzi, a nie otaczaniu ich i chronieniu budynków. Hermiona zamierzała potem dodać stajnie, sypialnie, kuchnię, jadalnię i gabinety wewnątrz fortu, ale to dopiero po tym jak skończy inne budowle.
Hermiona sapnęła przez otwarte usta i zgarbiła się, opuszczając trzymającą różdżkę dłoń. Była przytomna i stała o własnych siłach, co stanowiło poprawę względem jej poprzednich projektów, ale drżała, a pod jej czaszką zaczynał formować się ból głowy.
Eddard podszedł do budowli i przeciągnął dłonią po kamieniu. W odróżnieniu od Riverrun czy innych zamków w Westeros, w forcie Hermiony kamienie były połączone ze sobą przy pomocy magii. Zaklęcie zespalało je w jedno, całkiem jakby budynek wyrzeźbiono z jednego kawałka granitu. Karstark odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie długi, cichy gwizd podziwu.
- Wszystkie będą tak wyglądały?
Hermiona przytaknęła powoli.
- Chyba tak. Podoba mi się ten kształt. Widziałam limesy germańskie wybudowane przez Rzymian i pożyczyłam ich pomysł. Uznałam, że to dobry plan, bo przecież broniły granic, tworząc linię ponad dziewięciuset fortów i wież, rozciągającą się na ogromnych przestrzeniach. Dokładnie jak tutaj.
Maege Mormont skierowała bystre spojrzenie na Hermionę. Gęste, siwiejące włosy kobiety, razem z jej różowymi policzkami i okrągłą twarzą sprawiały, że przypominała Hermionie Pomonę Sprout, opiekunkę Hufflepuffu. Choć z drugiej strony, mimo fizycznego podobieństwa, to spojrzenie...
Hermiona zadrżała. Przecież dom borsuka znano z lojalności i ciężkiej pracy, a Hermiona nigdy nie czuła się nawet w połowie tak obnażona jak pod spojrzeniem Maege Mormont. Ona i jej córka doprowadziły świdrujący wzrok do perfekcji.
- Czyli w twoim świecie istnieją podobne budowle?
Hermiona przytaknęła wolno.
- Istniały.
- Istniały? - głos Maege stał się o jeszcze kilka stopni zimniejszy.
- Czasy się zmieniają, cywilizacje rodzą się i umierają - odparła Hermiona bez szczegółów, ale zgodnie z prawdą. - W moim świecie technologia dawno wyszła poza miecze i tarcze. Mamy teraz inne sposoby, by bronić swoich granic.
"W większości inwazyjne" zakończyła w myślach. Ale jak wyjaśnić kamery na każdym zakręcie czy prawa ochrony danych? Najgorsze co mogło się przydarzyć w Westeros, to odczytanie czyjejś poczty. Temu jednak można było zapobiec poprzez sprytny kod.
Maege mruknęła coś w odpowiedzi i obróciła się z powrotem do nowej budowli. Razem z Eddardem, Dacey i jednym czy dwoma żołnierzami, postanowili przejść się po wieży, by sprawdzić, czy w środku była równie solidna co na zewnętrz. Hermionę pozostawili na dworze, by odpoczęła.
Czarownica przysiadła na jakimś głazie i odchyliła głowę do tyłu, by odprężyć się w południowym słońcu, które z wysiłkiem prześwitywało przez rzadkie chmury.
- Musisz coś zjeść - skarcił ją Torrhen, przysiadając obok niej i podając jej miseczkę z jakąś potrawką. - Wiem, że do Riverrun zabierze nas świstoklik, ale Król skróci mnie o głowę, jeśli dojdzie do wniosku, że zaniedbujesz swoje zdrowie.
- Ale z ciebie matka kwoka, Torrhenie - Hermiona uśmiechnęła się szeroko, ale przyjęła od niego jedzenie i zaczęła szybko nakładać papkę na łyżkę i pakować ją do ust. Już po kilku kęsach przestała się trząść i zaczęły jej wracać siły.
Nim skończyła lichy posiłek, pozostali wrócili z oględzin nowego fortu. Pierwsza odezwała się Maege.
- Dobra robota jak na coś stworzonego przez magię.
- Dziękuję. – odparła Hermiona
- Reszta będzie taka sama? - spytała ponownie Maege.
Hermiona przytaknęła.
- Więc nie mam nic przeciwko temu planowi - odparła stanowczo i z autorytetem Lady Mormont. - Pozostali poprosili mnie bym obserwowała i złożyła im sprawozdanie, a teraz mogę to zrobić bez dalszego zastanowienia.
Hermiona z całych sił starała się nie wywrócić oczami. Mogłaby być reinkarnacją Merlina w Westeros, a i tak znaleźliby się tacy, którzy kwestionowali jej umiejętności i motywy. Wstała ze skały, wytarła dłonie o przód dżinsów i powiedziała.
- Cóż, na dziś skończyliśmy. Nikt nie podjął decyzji, czyjej krwi użyjemy do tego fortu, bo linia Whentów właściwie już wymarła. Wracajmy, a jutro udamy się do Goodbrooke, kierując się na zachód, w stronę granicy z ziemiami Lannisterów.
Odpowiedziały jej odgłosy aprobaty, a Torrhen zaprezentował wszystkim świstoklika (tarczę Karstarków), który miał zabrać ich do Riverrun. A potem pomknęli do swojej siedziby głównej. Hermiona jak zwykle poszła z Torrhenem na plac ćwiczeniowy, podczas gdy Dacey spotykała się z Aryą. Potem dołączali do spotkań z Robbem i innymi lordami, a Maege zdała raport z poczynań Hermiony z tego dnia.
I powtórka następnego ranka. Tak trwało to przez kolejne trzy tygodnie, podczas których Hermiona razem z tą samą grupą towarzyszy powoli przemieszczała się po zachodniej granicy Dorzecza. To co z początku zajmowało pięć godzin rzucania zaklęć, przy osiemdziesiątym forcie (należącym do Mallisterów) udało jej się ograniczyć do trzech. Na takie usprawnienie potrzebowała jednak kilku ładnych tygodni. W końcu został im jeszcze jeden fort, na północ od tego, nad którym obecnie pracowali, Erenford. Potem zamierzali wrócić do Harrenhal i skierować się na wschód.
Rodowa siedziba Mallisterów, Seagard, była zjawiskowa. Stała w niespecjalnie kamienistej ani górzystej okolicy. Nie miała nawet łagodnych wzgórz. Zamiast tego masywny zamek wznosił się na kilku wyspach, połączonych ze sobą szerokimi mostami. Wysoka twierdza górowała nad kipiącym energią nadmorskim miasteczkiem położonym nad Zatoką Żelaznych Ludzi. Z północy zamku bronił zalesiony Przylądek Orłów, a po rozmowie z Lordem Jasonem Mallisterem, Hermiona ustaliła, że to właśnie tam stanie fort. Dwie budowle otaczały miasto Seagard i po dalszej dyskusji, Hermiona zaproponowała dodanie podziemnego korytarza między jedną, a drugą (choć miało to wydłużyć projekt o kilka ładnych dni).
Problem z zatłoczonym portem polegał na tym, że przy obecnych standardach funkcjonujących w Westeros nie dało się szybko zarejestrować wszystkich przybyłych i wyruszających w dalszą drogę podróżnych (szczególnie obcokrajowców), ani ich spisać. Umieszczenie fortu na południe od miasta, mogło zachęcić wszystkich podróżujących piechotą do wybrania właśnie tej drogi. Jednakże Seagard wciąż był narażony na atak od morza. Nie przewidziała tego, gdy początkowo planowała linię obronną i wciąż nie wiedziała co z tym zrobić.
Ostatecznie po przeprowadzonych przez lusterko rozmowach, Jason Mallister zgodził się wrócić do swojej siedziby i osobiście nadzorować budowę zabezpieczeń. Jego syn Patrek pozostał na dworze Robba, by reprezentować ojca. Jedną aportację później, Jason Mallister opróżniał żołądek z lunchu w sposób pasujący bardziej do nowego żeglarza, który jeszcze nie przyzwyczaił się do kołysania statku.
- To minie - pocieszyła Hermiona ze współczuciem.
W chwilę potem Mallister doszedł do siebie i mimo bladości, stanął prosto i tak królewsko jak tylko mógł. Całkiem jakby pozostali przed chwilą nie widzieli jak rzyga.
- To wysoce nieprzyjemne - odparł, a potem szybko przyjrzał się fortowi, który Hermiona postawiła na południe od Seagard, przebiegając wzrokiem po porcie i zatrzymując go na swoim domu. Perspektywa działała na ich korzyść, ale kilkunastu strażników Mallistera i tak przybyło sprawdzić co się dzieje, po tym jak prostaczkowie donieśli im o budowie jakieś struktury.
- Mój panie - zawołał jeden, którego zaskoczyło głośne pyknięcie towarzyszące deportacji Hermiony i Mallistera. Przyglądał się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, ale szybko odzyskał nad sobą panowanie i skłonił się swojemu władcy. - Co to... co to jest?
Mallister machnął ręką.
- Sposób by jeszcze lepiej chronić Seagard, Brynn. - odparł. - Zastanawiamy się z Hermioną jak chronić port nie niszcząc handlu.
Żołnierz imieniem Brynn, posłał Hermionie podejrzliwe spojrzenie, ale przytaknął.
- Tak, mój panie.
Następnie Hermiona i Mallister zwrócili się z powrotem w stronę portu. Hermiona z zamyśleniem nawinęła lok na palec, a drugim ramieniem objęła się w pasie. Obok niej Mallister zmarszczył brew.
- Widzę tylko jedno wyjście.
- Och?
- Zbudować falochron - westchnął. - Ale to ograniczy ilość statków wchodzących i wychodzących z portu. Dodatkowo w dokach będzie większy ruch, a zbieranie imion by wpuszczać ludzi do środka zajmie godziny, jeśli nie dni.
- A co jeśli wysuniemy fort dalej? - spytała Hermiona, patrząc dalej, na cypel. - Dajmy na to, tak by obejmował... te dwa punkty? Wskazała na urwisko na Przylądku Orłów, a potem zatoczyła ręką koło, kierując się na południe, gdzie w oddali dostrzegała inną zatoczkę i porośnięte trawą wydmy.
- Możemy przenieść fort w to miejsce, niedaleko wydm. Zbudujemy falochron, który odetnie część Zatoki Żelaznych Ludzi. Będzie z tym więcej roboty, a kamień węgielny zatopię na dnie morskim, ale dam radę zbudować wystarczająco dużą bramę, by przepływały przez nią statki. Jedną dla wpływających, a drugą dla wypływających. Tu nie będziecie używać systemu imion. Wymyślimy inny sposób na zamykanie bram wewnątrz zaklęć ochronnych.
Mallister przytaknął w zamyśleniu.
- Tak... tak, to może zadziałać. Fort stałby bliżej gór i fortu Lorda Blackwooda. Dzięki temu będzie mi łatwiej je ze sobą połączyć. - obrócił się do niej i spojrzał na nią ciekawie. - Ile to zajmie?
Hermiona westchnęła.
- Dziś na pewno się nie wyrobię.
Maege użyła pergaminu, by poinformować pozostałych o zmianie planów, a potem Hermiona w myślach pożegnała się ze swoim relaksacyjnym popołudniem. To znaczy na tyle relaksacyjnym, na ile można się odprężyć walcząc z Torrhenem Karstarkiem, choćby na niby. A potem ściągnęła kurtkę, choć im dalej na Północ, tym robiło się zimniej.
Skoncentrowała się i cofnęła transmutację gotowego fortu. Każda wieża zaczęła się zapadać, począwszy od rogów aż w jej miejscu został tylko głaz z Harrenhal i trochę mniejszych kamieni, które tworzyły ściany. Eddard i Daryn pomocnie poszli pozbierać mniejsze kamyki, a Hermiona zmniejszyła głazy i przyzwała je prosto do swojej torby od fortów.
- Niesamowite - szepnął Mallister, szeroko otwierając oczy.
- Myślisz, że to było coś? - mruknął Torrhen, zerkając na niego. - Patrz jak będzie go stawiać.
Pomimo magicznego wyczerpania, Hermiona zabrała się za to od razu. Miejsce, które wybrali miało widok na Seagard, więc i na wydmy na południu. Wysłanie tam kamieni, które zebrali Eddard i Daryn było banalne. Głazy zajęły trochę więcej czasu (musiała je powiększyć, a potem umieścić na odpowiednich miejscach i dopiero potem transmutować), ale czekanie było tego warte.
Stawiając fort z powrotem Hermiona osiągnęła najlepszy czas (czyli trzy godziny), przyśpieszając o pół godziny. Wprowadziła jednak zmiany, robiąc z jednej z wież, latarnię morską z otwartym paleniskiem na górze. Prawdziwy falochron i tunel (których wciąż chciał Mallister) miały zająć więcej czasu.
Trzy dni później (czyli ze znacznym opóźnieniem), Seagard miał nowy falochron, który rozciągał się na sporą część Zatoki Żelaznych Ludzi i tunel łączący twierdzę z fortem, zwanym Orlim Gniazdem, o którym wiedzieli tylko wybrani domownicy Mallistera.
Powiązanie rodu Mallistera z zaklęciami i fortem było proste. Wystarczyło kilka kropli krwi i bazujący na łacinie czar, z którym Hermiona mu pomogła. Czar ten znalazła w książce... um, pożyczonej z biblioteki Blacków przed powrotem do Hogwartu. Krew zaskwierczała na kamieniu węgielnym zakopanym pod ziemią wewnątrz fortu, a potem miniatura Orlego Gniazda pojawiła się na mapie Dorzecza w komnacie wojennej Robba.
Hermiona wykorzystała pomysł z Mapy Huncwotów i stworzyła sobie własną, by kontrolować zaklęcia ochronne. Nie monitorowała każdego człowieka wewnątrz granic jak Mapa Huncwotów, ale pokazywała strażnice i to czy były 'włączone'. Na razie forty na całej zachodniej granicy Dorzecza, a także na części południowej łączyła lśniąca srebrem linia już rzuconych zaklęć.
Chcąc odzyskać część straconego czasu, Hermiona użyła świstoklika i przetransportowała wszystkich do Harrenhal, by jeszcze tego samego wieczora zacząć wschodnią część linii obronnej. Ale najpierw skończyła Erenford, tuż po wieczornym posiłku.
Gdy znaleźli się z powrotem na południu, gdzie było znacznie cieplej, Daryn i Eddard rozbili obóz, podczas gdy inni udali się na patrol. Dacey wykonywała serię ćwiczeń przy użyciu swoich mieczy, by nie utracić umiejętności, a grupa żołnierzy Umberów przyglądała się i wykrzykiwała do niej, próbując ją rozproszyć. Oczywiście bezskutecznie.
Hermiona opierała się o pozostałą ścianę Harrenhal, podobną do tamtej przy której ona, Torrhen i Dacey skradali się, by uratować Brienne i ponownie pochwycić Jaimego Lannistera. Torrhen siedział na murze i spokojnie ostrzył miecz, a Maege Mormont zajmowała miejsce naprzeciwko Hermiony, po drugiej stronie ogniska.
- Lady Mormont - odezwała się Hermiona, zwracając na siebie uwagę. - Jeśli wolno... nigdy nie kwestionujesz mojej magii. Dlaczego?
- Lud Westeros ma własny rodzaj magii, Lady Hermiono - odpowiedziała starsza kobieta z sarkastycznym uśmiechem. – Władali nią Pierwsi Ludzie, którzy przybyli do Westeros tysiące lat temu. Mieli swoje zielone sny, wargów i grumkiny. Twoja magia jest po prostu inną gałęzią z jednego drzewa.
- Jeśli magia jest tak popularna w Westeros, to dlaczego tylu ludzi dziwi się temu co robię? - spytała Hermiona z konsternacją. - Wszyscy zachowują się jakbym była czymś zupełnie nowym.
U boku Hermiony Torrhen prychnął.
- Jesteś - nim zdążyła otworzyć usta i spytać jak to i dlaczego, Torrhen znów się odezwał. - Magia, którą władasz... przy pomocy różdżki... to coś o czym nigdy nie słyszeliśmy w Westeros. Albo, jak mi się wydaje, gdziekolwiek.
Maege przytakiwała.
- Magia przy użyciu krwi, tak. Magia przy użyciu różdżki? Nie.
- W takim razie jaką tu macie magię krwi? - spytała z ciekawością Hermiona, podciągając kolana pod brodę i wygodnie obejmując je ramionami. Oparła policzek o kościste kolano.
- Złą - odparła ponuro Maege. - Ofiary z ludzi. Całkowita kontrola nad stworzeniami. Niewolnictwo i śmierć.
Hermiona zadrżała. Nerwowo oblizała usta i mruknęła.
- Nie jestem taka.
- Oczywiście, że nie - odparł Torrhen, irytując się w jej imieniu.
- Inni tak uważają - zauważyła Maege takim tonem jakby mówiła, że w nocy jest ciemno. Sucho i uszczypliwie.
- Kto na przykład? - domagał się Torrhen.
- Lady Stark - mruknęła Hermiona. - Wiem, że mnie nie lubi. I Lord Glover. No i Czarny Walder i ja za sobą nie przepadamy...
Maege zaśmiała się głośno.
- Cóż, to akurat bardziej z powodu twojej - urwała i zastanowiła się nad odpowiednim słowem. - przyjaźni z Królem, Czarownico.
Jej śmiech przyciągnął uwagę pozostałych i powoli dookoła ognia zgromadzili się wszyscy z wyjątkiem tych, którzy stali na czatach i wpatrywali się w ciemność. Starsza kobieta westchnęła i szturchnęła patykiem ogień, sprawiając, że polana pyknęły.
- Co do Lady Stark... - starsza kobieta odwróciła wzrok. - Ma powody by nie ufać temu co nietypowe, Lady Hermiono. To kobieta z południa, a południowcy nie wiedzą jak to jest dorastać na Północy.
- Ale od lat mieszkała na Północy - odparowała Hermiona ze zdumieniem. - Wżeniła się w północną rodzinę i urodziła dzieci, które wychowała na ludzi Północy. To powinno wystarczyć, by wchłonąć kulturę i tradycje.
Maege wzruszyła ramionami.
- Może wystarczyć. Ale Południowcy są niezmiernie dziwni. Nic tylko się modlą, a nie wierzą w nic z wyjątkiem swoich Siedmiu Bogów.
Hermiona westchnęła.
- Jak magia.
- Jak wargowie - odparła Maege. Napotkała spojrzenie Hermiony nad ogniskiem, a jej oczy lśniły. - Jak grumkiny, wargowie, leśne wiedźmy i stworzenia zza muru.
Owiał ich zimny wiatr i płomienie zadrżały, ściągając na siebie uwagę wszystkich w obozie. Zapadła cisza i ktoś, których z Umberów wymruczał pod nosem pół-przekleństwo, pół modlitwę.
Hermiona podświadomie przysunęła się do Torrhena. Jako jedenastoletnia mugolaczka była oczarowana magią, bo wszystko o czym czytała w książkach fantasy, w Hogwarcie stawało się rzeczywistością. Ale im bardziej dorastała, tym więcej mroku widziała w świecie czarodziejów, począwszy od nekromancji, przez horkruksy, uprzedzenia rasowe i niewolnictwo. Ale magii Westeros nie znała. Ani nawet nie była na nią przygotowana.
- Czym są - zawahała się przy nieznanej nazwie i przeszyło ją palące ukłucie zazdrości, bo czegoś nie wiedziała. - Czym są grumkiny? I wargowie?
Eddard opadł ciężko na ziemię przy stopach Torrhena, uważnie unikając ostrza i uśmiechnął się do Hermiony szeroko.
- Grumkiny to mityczne stworzenia, które spełniają życzenia!
Daryn, który razem z nim rozbijał obóz, westchnął i potrząsnął głową, obracając się do Hermiony, by wyjaśnić:
- Spełniają życzenia poprzez tworzenie magicznych artefaktów, które sprawiają, że życzenia stają się rzeczywistością, albo bezpośrednio dając ludziom pewną ilość życzeń. Legenda głosi, że trzecie życzenie jest ostatnie i trzeba przy nim uważać.
Hermiona szeroko otworzyła oczy.
- Jak z dżinem!
- Czy twoje dżiny też są małe, niskie i porywają dzieci? - Eddard wyszczerzył zęby, ciesząc się zaskoczoną miną Hermiony.
- Um, nie - odparła poruszona czarownica. „Więc nie jak dżin." pomyślała. „Gdzie kończą się różnice między waszym, a moim światem?"
- A wargowie? - spytała, nim cisza stała się niezręczna.
- Zmiennoskórzy - odparła Maege. - Ludzie, którzy potrafią zmieniać się w zwierzęta.
- Och! Też ich mamy - odparła z zadowoleniem Hermiona, bo coś brzmiało nie tak źle jak pozostałe. - U nas nazywamy ich animagami. To ludzie, którzy potrafią przybrać postać określonego zwierzęcia.
Daryn potrząsnął głową, a jego włosy się poruszyły.
- Nie, Lady Hermiono! Wargowie potrafią zmieniać się w każde zwierzę. A przynajmniej tak mówią legendy. Wydaje mi się jednak, że chodzi tu bardziej o więź między człowiekiem, a zwierzęciem i to, że dzielą umysły.
- Dzielą umysły...? - mruknęła Hermiona, wspominają to jak Robb zdenerwował się na swoich ludzi i noc przeszyło przerażające wycie Szarego Wichra. To jak zmieniały się oczy króla, gdy jego emocje stawały się bardziej wzburzone.
Ludzie zaczęli rozmawiać cicho między sobą, dzieląc się na pary i grupki, które wybrały sobie to to, to tamto zajęcie. Torrhen wciąż ostrzył, a Hermiona zajęła się sobą. Zapatrzyła się w przestrzeń, gdzie na południu znajdowała się Królewska Przystań i myślała.
"Czy to znaczy, że Catelyn uważa mnie za zagrożenie? Dlatego, że nie wie co potrafię i że w przeszłości sprzeciwiłam się jej i Robbowi?" zastanawiała się, marszcząc brwi. "Przecież musi wiedzieć, że prędzej rzuciłabym na siebie Cruciatusa niż skrzywdziłabym Starka. To moi przyjaciele. Moje umiejętności nie umywają się do plotek i opowieści z Północy, historii o Pierwszych Ludziach. Potrafili rzeczy, których ja nie umiem!"
Korciło ją, żeby wyciągnąć lusterko i skontaktować się z Robbem. By usłyszeć głos przyjaciela, porozmawiać o tym czego się dowiedziała i dowiedzieć się, czy się z nią zgadzał, czy też nie. Ale to coś zupełnie innego wyrwało ją z zamyślenia.
Południowy horyzont rozjaśniła zielonkawa poświata.
Wrażenie było upiorne i sprzeczne z naturą. Nawet srebrne światło zaklęć ochronnych Hermiony nie potrafiło oddać chorobliwego koloru, który zawładnął nocnym niebem. Przypominał jej barwę zaklęcia uśmiercającego i to wystarczyło by Hermiona wstała z szeroko otwartymi oczami.
- Hermiono...? - Torrhen urwał i tylko obserwował jak jego przyjaciółka staje nienaturalnie prosto na murze obok niego i skupia wzrok na czymś w oddali. On też się obrócił i dostrzegł dziwny kolor nieba.
Inni zauważyli ich zachowanie i też przerwali rozmowy, by spojrzeć na wschód i zobaczyć, co tak zwróciło uwagę Hermiony.
- Na Bogów - westchnął z przerażeniem starszy żołnierz Karstarków. - Dziki ogień.
- To jest dziki ogień? - głos Eddarda poniósł się po okolicy. Ten sam starszy żołnierz skinął głową.
- Czym jest dziki ogień? - spytała cicho Hermiona na znak szacunku wobec przerażenia, które ogarnęło wszystkich dookoła.
- Płyn tak niebezpieczny i wybuchowy, że wystarczy jeden błąd by w sekundę zniszczyć całe wioski - wyjaśniła ponuro Maege. - Tylko Piromanci wiedzą jak go zrobić, a gdy płonie, nie da się go kontrolować, ani ugasić przy pomocy wody.
Hermiona zadrżała. Przypominało to okropną mieszankę Szatańskiej Pożogi i greckiego ognia.
- Lśni niebo nad Królewską Przystanią - odezwał się Daryn. - Królewska Przystań Płonie.
Dla zdrowia psychicznego Catelyn, Robba i Aryi, Hermiona miała nadzieję, że Sansa była bezpieczna.
Dziki ogień płonął długo w noc i nie ugasł nawet gdy słońce zaczęło wstawać. Hermiona i jej świta nie zmienili jednak planu i udali się na południe, by skończyć siedem pozostałych fortów. Zajęło im to cały tydzień, gdyż siedziba Lorda Mootona znajdowała się nad Zatoką Krabów i potrzebowała takiej samej budowli jak Lord Mallister. Nie było czasu na myślenie czy martwienie się o to co stało się na południu. Szczególnie, że w tym momencie nie mogli nic z tym zrobić.
Gdy sześć dni później otrzymali wieści z Królewskiej Przystani, Hermiona właśnie kończyła fort Lorda Haigha u stóp Gór Księżycowych, które wznosiły się nad nimi w swej błękitnej i przytłaczającej chwale. Dacey i Eddard świetnie się bawili opowiadając Hermionie o górskich klanach i ich zaciekłych atakach na tych, którzy ich zdaniem znaleźli się na ich terenie. W efekcie młoda czarownica między zaklęciami zerkała przez ramię na zalesioną podstawę gór.
Była znerwicowana jeszcze zanim Robb skontaktował się z nią przez lusterko. Gdy tylko usłyszała jego głos, odsunęła się od grupy, choć nie na tyle by Torrhen stracił ją z oczy. Jednocześnie rzuciła muffliato, by zachować prywatność.
- Kilka dni temu Stannis Baratheon przeprowadził atak na Królewską Przystań - odezwał się młody król zamiast powitania. Nie golił się ostatnio, ani nie przycinał brody, więc wyglądał kiepsko. Miał cienie pod oczami. - Niewiele słyszeliśmy, ale z tego co wiemy Lannisterowie są w stolicy i udało im się go pokonać. Ledwo.
- Co z twoją siostrą? - spytała ostrożnie Hermiona. - Skontaktowałeś się z nią?
Robb przybrał beznamiętny wyraz twarzy.
- Nie odpowiada. Nie wiem czy w ogóle dostała lusterko.
- Tak mi przykro Robbie. – zasmuciła się Hermiona.
- To nie twoja wina, Hermiono. – Robb potrząsnął głową. - Poza tym... z naszych raportów wynika, że w efekcie ataków na Dorzecze... bitwy na przedmurzu Riverrun, którą mu wydałaś i tego jak z Lordem Boltonem odebraliście mu Harrehal... Stary Lew stracił sporo ludzi. Góra nigdy nie przybył do Królewskiej Przystani, więc musi wciąż kręcić się gdzieś po Dorzeczu. Ponieważ rozbiliśmy część jego armii, Tywin Lannister nie mógł zmierzyć się ze Stannisem z takimi siłami na jakie liczył.
- Ale widzieliśmy na horyzoncie dziki ogień - powiedziała cicho Hermiona. - Jestem pewna, że przechylił szalę.
Robb przytaknął ponuro.
- Tak, na korzyść Lannisterów. Flota Stannisa została prawie całkowicie zniszczona. Udało mu się uciec, razem z kilkunastoma statkami, ale większość spłonęła w dzikim ogniu, albo została rozerwana na strzępy. Piechocie też nie udało się sforsować murów.
- Było źle? - potwierdziła Hermiona.
Robb skinął głowę.
- Było źle.
Umilkli, zastanawiając się jak atak na Królewską Przystań wpłynie na Robba i jego armię. Zdaniem Hermiony oznaczało to, że Lannisterowie zachowali kontrolę nad stolicą i największym skupiskiem ludności, a wraz z tym nad machiną propagandową, gdyż wciąż zajmowali siedzibę królewską. Przegrywając Stannis Baratheon stracił pozycję następcy Roberta Baratheona, nie tylko z powodu swojej osobowości (jak słyszała), ale i braku umiejętności dowodzenia, które nie zapewniły mu zdobycia Królewskiej Przystani.
"Gdzie udasz się teraz, Stannisie?" zastanowiła się.
- Ile jeszcze fortów musisz wybudować? - spytał nagle Robb, wyrywając ją z zamyślenia.
- Jeden - odparła natychmiast. - Bo Freyowie odrzucili moją pomoc. Choć dostarczyli mi swoją krew, przez Czarnego Waldera.
- Więc gdy skończysz z następnym, zaklęcia ochronne zaczną działać?
- Już działają - odparła Hermiona. - Teraz tylko łączę z nimi pozostałe forty. W ofierze z krwi chodzi o intencje, a rytuał to tylko sposób by wzmocnić to czego symbolem są zaklęcia ochronne. Ponieważ wszyscy chcieli by ich chroniły, ich ofiara z krwi była silna, a intencje szybko powiązały się z fortami.
- Wspaniale - powiedział Robb, a z jego twarzy zniknęła część napięcia. - Natychmiast wracaj do Riverrun. Nie zatrzymuj się bez powodu na Dorzeczu. Poczuję się lepiej gdy ty... i pozostali, oczywiście... będziecie tu bezpieczni.
Hermiona uniosła brwi, gdy Król ledwo uniknął wpadki, ale przytaknęła.
- Do zobaczenia wkrótce - odparła, a potem dodała. - Finite.
Schowała lusterko do torebki i odwróciła się, by dodać ostatnie elementy do fortu Haighów. Przy odrobinie szczęścia i wysiłku, mogli nawet skończyć fort Vyprenów tego samego wieczora i przed północą znaleźć się we własnych łóżkach.
- Uwaga wszyscy! - zawołała Hermiona, zwracając na siebie uwagę. Wróciła do grupy i zdjęła muffilato. - Zmiana planów. Kto chce jeszcze dzisiejszej nocy wrócić do Riverrun?
Po powrocie nie mieli czasu na odpoczynek. Na mapie zawieszonej w komnacie wojennej lśniły zaklęcia obronne, potwierdzenie, że Robb mógł kontynuować swoje plany, bo Dorzecze było bezpieczne. Nie mieli czasu na testowanie zaklęć, więc wszyscy czekali jak na szpilkach, by zobaczyć, który fort zostanie użyty jako pierwszy i czyje kruki przybędą ze skargami od innych mieszkańców Westeros.
W międzyczasie w Riverrun panowało zamieszanie, Robb bowiem wciąż naciskał na powrót na Północ i odbicie Winterfell. Oszczędzali tyle jedzenia ile tylko mogli, a potem Hermiona rzucała zaklęcia powiększające, albo gemino na bochny chleba albo sterty warzyw, by ułatwić wszystkim życie w obliczu nadchodzącej zimy. Robiła to w przerwie od tworzenia świstoklików z zapinek, których przygotowała już ponad połowę.
Czuła się winna, że nie może częściej zajmować się zapasami jedzenia. Musiała jednak wybrać co było ważniejsze i temu poświęcić swój czas i zaklęcia. Nie mogła się rozdwoić, a roboty miała więcej niż czasu.
Miesiąc później Robb zwołał walne zebranie i w komnacie wojennej zgromadzili się wszyscy lordowie Dorzecza i Północy.
- Czekająca nas droga będzie długa, a przebędziemy ją w brutalnym tempie - oznajmił, gdy kilku innych lordów zdało raporty ze swoich oddziałów, jedzenia, broni i wieści o przeciwniku. - Może i jesień ściska większość Westeros w garści, ale my zmierzamy w stronę zimy. A zima nadchodzi.
Na te słowa Lordowie Północy i kilku Lordów Dorzecza wrzasnęło z aprobatą. Robb uśmiechnął się lekko i z zadowoleniem i rozejrzał się po komnacie.
- Czeka nas przynajmniej księżyc drogi między Riverrun i Bliźniakami, gdzie dzięki uprzejmości Lorda Freya, będziemy mogli odpocząć - ciągnął Robb. - Zatrzymamy się tam na kilka tygodni i przeprowadzimy coś co jak mi mówiono nazywa się 'szczytem'. Zachęcamy wszystkich Lordów Dorzecza i Północy, by dołączyli do nas na czas tej podróży. Chcielibyśmy jednak, by Lordowie Dorzecza wiedzieli, że wypełnili swój obowiązek wobec króla i kraju, broniąc go przed Lannisterami i innymi parszywymi skurczybykami, którzy chcieli go skrzywdzić. Dorzecza bronią teraz zaklęcia i jedyne co nam pozostało to wykurzyć tych przebiegłych sukinkotów Starego Lwa i zakończyć ich żywot.
Ty razem to Lordowie Dorzecza zaczęli głośno wiwatować.
- Przyjaciele, nie rozkażę wam iść ze mną na Północ - młody Król już się nie uśmiechał, tylko z powagą przyjrzał się zebranym. - Od was zależy decyzja, czy do mnie dołączycie, czy też nie. Ale tym, którzy się zdecydują ruszyć na Północ, mogę obiecać jedno. Znajdziecie chwałę i zrodzone z żelaza kałamarnice, w które wbijecie miecze! Broniłem waszego domu, a teraz proszę was, byście dołączyli do mnie i pomogli mi obronić mój.
Nie było na sali takiego, który nie wykrzyczałby z innymi chęci dołączenia do swojego Króla. Ich głosy wstrząsnęły drewnianymi belkami stropu, a ruch powietrza sprawił, że płomienie na ogromnym palenisku za plecami Robba poruszyły się niespokojnie.
Robb zarumienił się triumfalnie i zerknął na siedzącą obok niego Hermionę, a ona posłała mu szeroki uśmiech pełen dumy. Walczył w bitwach i wygrywał je. Nie stracił lojalności swoich ludzi, a ona pomogła mu ochronić Dorzecze. Niewiele było takich rzeczy, które mogłyby pójść nie po jego myśli.
Robb musiał unieść obie ręce, by zebrani się uspokoili, choć i wtedy nie nastąpiło to szybko. Gdy wiwaty ucichły, odezwał się na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli, acz pamiętając o przyjemnym brzmieniu.
- Podczas szczytu w Bliźniakach przedyskutujemy plany odbicia Winterfell i zachodniego wybrzeża, które pustoszą Żelaźni Ludzie. Wschodnie wybrzeże musi z uwagą wypatrywać resztek floty Stannisa, my jednak skupimy się na zachodzie i części centralnej, a także przygotowaniach do zimy. Ponadto - słysząc mamrotania, uniósł ton. - Szczyt ten pozwoli mi z ogromnym opóźnieniem nagrodzić tych, którzy mi służą, za ich dokonania w bitwie, siłę militarną i niezachwianą lojalność.
- A co z weselem? - krzyknął Czarny Walder z odległej części komnaty. - Czy ono też będzie miało miejsce, skoro Wasza Miłość jest zaręczony z moją krewniaczką?
Rozległy się zakłopotane szepty, a wielu poruszyło się niepewnie na swoich miejscach. Wszyscy wiedzieli gdzie Robb ulokował swoje uczucia, choć ani on ani Hermiona nigdy nie zrobili nic, by je pobudzać, ani o nich rozmawiać.
Robb skrzywił się, ale odezwał się dzielnie, choć jego usta drżały.
- Miałem nadzieję przywieźć moją żonę do wolnego od niebezpieczeństw Winterfell. Nie ma po co ofiarować nowej królowej zrujnowanego domu, czy niepewności jaka łączy się z podróżowaniem od bitwy do bitwy. Czy też obrażać ją, traktując jak zwykłą obozową dziwkę.
Zapadła pełna oszołomienia cisza, ale Czarny Walder nieco się uspokoił, choć wciąż nie był zadowolony.
- Dobrze. Ale to musi być niedługo.
Robb powoli skinął głową.
- Niedługo - zgodził się, choć słowo to pozostawiło w jego ustach posmak pyłu. Wbił wzrok w przestrzeń przed sobą i uporczywie nie patrzył na Hermionę. Odchrząknął. - Proszę, by lordowie Dorzecza, którzy zamierzając dołączyć do nas w Bliźniakach i w drodze do Winterfell, poinformowali o tym Lordów Umbera, Karstarka i Lady Mormont przy najbliższej sposobności. Gdy nikt się nie odezwał, zakończył spotkanie słowami. - Ruszamy za tydzień, o świcie.
Natychmiast otoczyli go ci, którzy chcieli z nim porozmawiać, a Hermiona mogła tylko na to patrzeć. Jednakże krótko stała sama, bo Bracken wstał ze swojego miejsca (prawe dziesięć krzeseł od szczytu stołu, gdzie siedziała ona i Robb) i dołączył do niej.
- Zakładam, że nasz szybki wyjazd z Riverrun to częściowo twoja zasługa? - spytał z nikłym uśmiechem.
Hermiona przytaknęła.
- Już prawie skończyłam z zapinkami, których chciał Robb. Jeśli skupię się tylko na tym, w ciągu dwóch dni powinnam mieć pozostałe, a zgodziliśmy się, że nie ma po co czekać dłużej.
- Och?
Hermiona spojrzała znów na młodego Króla, który z poważną miną słuchał tego co mówili mu Norrey i Ironsmith. Klan i mniejszy ród mogły wesprzeć Robba tylko kilkoma żołnierzami, ale były mu absolutnie lojalne i Młody Wilk to wiedział.
- Tęskni za Północą - powiedziała cicho, obracając się do Robba. - Chce wrócić do domu. Zobaczyć kto przeżył i co Theon zrobił Winterfell. I dalej szukać Brana i Rickona.
Bracken przytaknął.
- Rozumiem jakie to ważne. - westchnął. - Cóż, nigdy nie widziałem Północy w trakcie zimy, więc to będzie dla mnie coś nowego.
Hermiona szeroko otworzyła oczy.
- Wybierasz się na Północ?
Bracken posłał jej takie spojrzenie, że poczuła się malutka.
- Tak. Mój bratanek, Hendry i mój syn, Harry utrzymają dla mnie Kamienny Płot, podczas gdy ja będę służył Królowi Robbowi i królewskiej rodzinie.
Hermiona posłała mu spojrzenie pełne zdumienia połączonego z podejrzliwością. Z tego co wiedziała Bracken nie miał prawie żadnych kontaktów z Catelyn Stark (Królową Regentką, po ukoronowaniu Robba na Króla Północy), ani z Aryą, która według wszelkich praw została Księżniczką. Więc o jakiej królewskiej rodzinie mówił? O Edmurze?
- I – ciągnął Bracken, zagłuszając wszelkie prośby o wytłumaczenie. - Wiem, że Tytos zamierza to samo.
- Cóż, to ma trochę więcej sensu - odparła wolno Hermiona, próbując go nie obrazić. - Biorąc pod uwagę, że jego najstarszy syn wciąż jest w Raventree Hall, a Lucas należy do gwardii Robba. Trzech jego synów pozostało w siedzibie rodowej.
- Dwóch - poprawił sam zainteresowany, dołączając do niej i Brackena. - Kazałem Hosowi dołączyć do nas po drodze. - odwrócił się prosto do Hermiony. - Możesz pamiętać, Lady Hermiono, że to właśnie Hoster pomógł nam zaprzestać kłótni i zawiązać przymierze. To trochę mól książkowy, więc może przyda ci się na coś przy poszukiwaniu tekstów na temat magii.
Hermionę nieco zaskoczyła ta sugestia.
- Lordzie Blackwood...! To bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję. Chętnie przyjmę jego pomoc.
- Wspaniale - wysoki, ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Przeniósł wzrok na Brackena, a w jego spojrzeniu było coś ostrego i drapieżnego. Bracken zirytował się widocznie. - Dobrze będzie zacieśnić więzi między tobą, a rodem Blackwoodów.
"Och, czyli o to tu chodzi" pomyślała Hermiona, wywracając oczami.
Odpowiedź Brackena przypominała bardziej warknięcie.
- Jestem pewien, że Lady Hermiona chętnie powitałaby więcej żeńskiego towarzystwa. Może napiszę do Barbary i poproszę, by do nas dołączyła. Jestem pewien, że Lady Hermiona chętnie odnowiłaby znajomość z moją córką. Przed naszym odjazdem Barbara wyznała mi, że ma o niej bardzo dobre zdanie.
Hermiona prychnęła głośno. Dwaj mężczyźni tymczasem wciąż mierzyli się spojrzeniami, więc uznała, że należy zostawić ich samych. „Naprawdę. Mężczyźni!"
Wyglądało na to, że choć zakopali kość niezgody, to wciąż sprzeczali się kiedy to tylko możliwe.
"Przynajmniej teraz używają tylko słów, a nie mieczy" pomyślała, po raz ostatni wzruszając ramionami.
By zaoszczędzić sporo czasu, Robb postanowił ruszyć na przełaj, zamiast wybrać się Rzecznym Traktem na wschód, do Gospody na skrzyżowaniu dróg i tam obrać Królewski Trakt na północ. Tydzień po walnym zebraniu rozpoczęli podróż do Winterfell przez Bliźniaki, kierując się z Riverrun prosto na północ i przechodząc Czerwone Widły.
Robb jechał konno na przodzie procesji, a u jego boku biegł Szary Wicher. Cała armia północy maszerowała razem z nimi, by oswobodzić swój dom, lecz dołączyło też do nich kilku lordów Dorzecza. Niektórzy, jak Lyman Darry, który był ledwie dzieckiem i nie mógł poświęcić zbyt wielu ludzi, wysłali tylko symboliczne oddziały. Dla odmiany inni, jak Bracken i Blackwood, we własnych siedzibach pozostawili tylko symboliczne siły, a resztę wysłali na Północ. Mimo to lordowie Północy przewyższali liczbą lordów Dorzecza.
Arya wściekła się na wieść, że ma pozostać w Riverrun pod opieką Edmure'a, podczas gdy Catelyn dołączyła do Robba w drodze do Bliźniaków. Brienne także zostawała, biorąc na siebie rolę ochroniarza Aryi (i na rozkaz Robba, jej nauczyciela szermierki). Nawet Jaime Lannister został na miejscu, bezpiecznie zamknięty w zaczarowanej komnacie.
Hermiona jechała za Torrhenem, na wspólnym koniu, w towarzystwie tych, których uznawała za swoich przyjaciół w Westeros: Karstarkowie (zarówno Rickard, jak i jego syn, Eddard), Bracken, Blackwood i Lord Bolton. Tuż przed jej małą grupką znajdował się Robb z matką u boku, otoczony przez swoją gwardię (w składzie Dacey, Lucasa, Daryna i Patreka), a także Maege Mormont, Greatjona, Smalljona Umbera i Czarnego Waldera Freya.
Pozostali lordowie Północy i Dorzecza jechali w rozrzuconym szyku. Hermiona spędziła poranek zaczarowując wozy wypełnione jedzeniem i zapasami by prawie nic nie ważyły, a potem żegnając się z Gendrym i dziękując mu za pomoc z zapinkami. Zeszłej nocy zmieniła ostatnie w świstokliki, wyłączając część należących do Mormontów, Darrych i Forresterów.
(- Czemu mam je zostawić? - spytała Robba przy kolacji, gdyż tego wieczora pozostali w komnacie wojennej. Młody Król nie patrzył na nią, lecz skupiał się na notowaniu w księdze.
- Chcę wysłać ich trasą dookoła Bliźniaków - odparł.
- Dookoła? - zdumiała się Hermiona. - Nie idą z nami? Podejrzewasz, że w Bliźniakach wydarzy się coś złego?
Robb potrząsnął głową i uniósł głowę.
- Nie. To tylko środek ostrożności. Wyślę ich w stronę bagien Greywater, by tam spotkali się z Lordem Howlandem Reedem. Zastanawiam się, czy wtedy nie podzielić armii na dwie części, które spotkają się przy Fosie Cailin i przeprowadzą atak z dwóch stron.
Hermiona przytaknęła z zamyśleniem.
- Nie stawiasz wszystkiego na jedną kartę.
Zdumienie na jego twarzy sprawiło, że się zaśmiała. Głośno.
- Ja...co? Hermiono... co?)
Pierwszy odcinek drogi przemierzyli szybko. Pogoda była śliczna, a mimo chłodu, na niebie świeciło słońce. Górzyste tereny w nad brzegiem Czerwonych Wideł, szybko przemieniły się w urodzajne pola. Głowa pochodu mijała rolników i wieśniaków, którzy teraz, gdy już nie ciemiężyły ich walczące ze sobą armie, mogli spokojnie szykować się do zbiorów. Całą drogę do Fairmarket ludzie wiwatowali na widok dumnie wywieszonych proporców z herbem Starków powiewających obok znanych im znaków z Dorzecza.
Podczas gdy armii towarzyszyło czyste, słoneczne niebo, wydawało się, że w Fairmarket ostatnio padało. Większość wojska rozłożyła się obozem na błotnistych polach poza granicami miasta, które wszystkich wprawiły w kiepski nastrój. Robb zebrał swoją matkę, straż, a także kilku urodzonych dowódców, których lubił, by towarzyszyli mu w wyprawie do miasta, gdzie w gospodzie odszukali właściciela.
- Wybaczcie, panie - powiedział mężczyzna. - Ale obfite deszcze z kilku ostatnich dni, zmyły most!
- Jak duży był ten most? - spytał Umber.
Gospodarz wzruszył ramionami.
- Mieścił się wóz, panie. A most był stary. Bardzo stary. Wątpię czy wytrzymałby przejście armii.
Robb zacisnął szczękę i zwrócił się do Hermiony.
- Hermiono? Może mogłabyś...?
- Co? Naprawić go? Wzmocnić go? - odparła, nieco obcesowo. Jeszcze nigdy nie spędziła tyle czasu na koniu i nie podobało jej się, że musiała spędzić więcej czasu niż to absolutnie konieczne z dala od ziemi. Wolałaby aportować się krótkimi skokami, ale Robb bał się o nią i zabronił jej tego. (Mogłaby i tak to zrobić, ale czy było to warte gniewu przyjaciela, cóż... nie chciała tego sprawdzać.)
- Cokolwiek - odparł Robb.
Hermiona wzruszyła ramionami.
- Musiałabym zobaczyć z czym mam pracować.
Okazało się, że z niczym. Gdy gospodarz powiedział, że woda zmyła most, miał na myśli cały most. Nie zostało nic co Hermiona mogłaby zaczarować, by odbudować most, chyba że część armii Robba zamierzała na kilka dni przemienić się w drwali.
Gdy czarownica wróciła do gospody z wieściami, Robb jeszcze bardziej się zasępił. A gdy Blackfish zaklął i przyniósł im najnowsze wieści z Królewskiej Przystani, które pojawiły się na ich pergaminach, Robb był już wściekły.
"Och, co tym razem?" pomyślała z irytacją Hermiona.
- Edmure pisze - zaczął mężczyzna, a jego głos dygotał z ledwo kontrolowanej wściekłości. - Wysłano kruki do wszystkich wielkich rodów Westeros. Wygląda na to, że po zwycięstwie nad Stannisem, w Królewskiej Przystani odbyło się wesele!
- Ten kretyn z chowu wsobnego ożenił się ze swoją Różą? - spytał szyderczo Karstark.
Blackfish potrząsnął głową.
- Wilk poślubił lwa.
W komnacie zapadła niebezpieczna cisza. U jego boku Catelyn zbladła i zachwiała się, sięgając za siebie, by złapać się oparcia.
- Co? - wymknęło się Robbowi, w postaci połowicznego warkotu.
- Tyrion Lannister poślubił Księżniczkę Sansę - potwierdził Blackfish. Dłonie, w których trzymał pergamin, drżały. - Ceremonia odbyła się co najmniej tydzień temu.
Zebrani pogrążyli się w pełnej oszołomienia ciszy. Hermiona, która nigdy nie spotkała Sansy i tylko słyszała o niej od Robba, Aryi i chorążów, którzy przybyli z Winterfell, zastanawiała się co miała oznaczać ta reakcja. Tak, było źle. W gruncie rzeczy Sansa była tylko nastolatką otoczoną przez wrogów. Małżeństwo miało przywiązać ją do nowej rodziny, ale w Westeros sprawy mogły szybko zmienić swój obrót, a jej nowy mąż mógł zginąć w bitwie.
Hermionę bardziej niepokoił fakt, że Tyrion Lannister musiał być spokrewniony z Jaimem Lannisterem i jeśli dzielili nie tylko nazwisko, ale i temperament, mógł wyżyć się na dziewczynie.
- Być może... um... zaczął Glover, upewniając się, że wszyscy w komnacie go usłyszą. - Być może powinna Wasza Miłość spisać testament i określić prawa sukcesji.
- Uważasz, że to najlepsza chwila na coś takiego? - warknęła Catelyn, obracając się do niego. - Najwidoczniej nie myślisz jasno, mój panie. Moja córka jest w siedlisku wroga! Musimy wymyślić jak ją odzyskać!
Ilość pełnych niedowierzania spojrzeń, które posłano Catelyn odpowiadała temu co Hermiona myślała o zaistniałej sytuacji.
- Eddardzie, Dacey, proszę, odprowadźcie moją matkę do jej komnaty, dobrze?
- Robbie!
Para strażników z połowicznie zakłopotanymi, połowicznie stoickimi minami wykonała polecenie swojego Króla i wyprowadziła protestującą Catelyn do jej pokoju na piętrze gospody. Gdy zniknęła im z oczu, Robb westchnął ciężko.
- Nie przehandluję Królobójcy za moją siostrę - powiedział cicho Robb. - Mamy już inny plan, by ją odzyskać, który tylko czeka, by go przeprowadzić. Prawo sukcesji jest jasne. Sansa poślubiła Lannistera, więc nigdy nie odziedziczy Winterfell. Ani tytułu Królowej Zimy.
- Książę Bran byłby następny - zaproponował cicho Karstark.
- Obaj moi bracia zaginęli - powiedział Robb, rozglądając się po pomieszczeniu. - Choć wiemy, że wciąż żyją, nie mamy czasu, by ich odnaleźć i przywieźć z powrotem do Winterfell. Arya pozostaje jedynym Starkiem na wolności i w bezpiecznym miejscu.
- Wasza Miłość, Księżniczka Arya z pewnością ma dość zawziętości, by zostać Królową Północy - zaczął Umber uśmiechając się ostrożnie. Kilku obecnych zaśmiało się. Wszyscy znali temperament Aryi. - Ale ma tylko czternaście lat i żadnego doświadczenia w dowodzeniu.
- W takim razie Jon - westchnął Robb. - Jest moim rówieśnikiem i odebrał takie same nauki jak ja. Odejdzie z Czarnej Straży.
- Złamie przysięgę? - Bolton skrzywił się na tę sugestię. - Imię Starków zbudowano na przysięgach i honorze, Wasza Miłość. Snow może tymczasowo przejąć twoje obowiązki, ale nie wolno mu cię zastąpić.
- Więc co mam zrobić, Bolton? - warknął Robb, obracając się na pięcie. - Jeśli żadne z mojego rodzeństwa nie spełnia twoich wymagać, to jakie widzisz wyjście z tej sytuacji?
- Ślub - odparł Czarny Walder prosto z mostu, jakby oznajmiał, że niebo jest błękitne, a zima chłodna. - Za dwa tygodnie odwiedzi Wasza Miłość dom mego ojca. Warunkiem paktu był ślub. Wybierz jedną z moich krewniaczek i ożeń się z nią.
Zarumienione policzki Robba szybko straciły cały kolor. Odwrócił się plecami do swoich ludzi i zapatrzył się na schody, by nikt nie zobaczył jego twarzy. Wziął kilka głębokich oddechów. Hermionę zakuło w sercu.
W końcu odwrócił się do nich, a minę miał beznamiętną.
- Panowie, przygotujcie pergamin. Spiszę testament i wyślę kilka kopii w świat, w razie gdyby mnie pojmano.
Warunki spisał Karstark, który miał najładniejszy charakter pisma, a poświadczyli wszyscy obecni w pomieszczeniu: Maege Mormont, Greatjon Umber, Roose Bolton, Czarny Walder, Galbert Glover i jego syn, Robett, a także Hermiona. Gdy Robb podpisał się na samym dole trzech dokumentów, zawył Szary Wicher, który został na dworze.
Kilku podskoczyło słysząc zaskakujący dźwięk, ale Hermiona patrzyła prosto na Młodego Wilka i zauważyła błysk w jego niebieskich oczach. Ten dziwny, srebrny poblask. A potem Szary Wicher przestał wyć, a oczy Robba wróciły do normy.
- Lady Mormont - odezwał się Robb, stanowczo i bez emocji.
- Wasza Miłość - odparła władczyni Wyspy Niedźwiedzi.
Robb obrócił się do niej.
- Wybierz dwóch Lordów i jedźcie na Północ, jak ustaliliśmy. Zabierz też ze sobą jedną kopię testamentu.
- Teraz, Wasza Miłość? - zdziwiła się kobieta.
Robb skinął głowę.
- Teraz. Otrzymałaś rozkazy. Ruszajcie natychmiast.
- Gdzie ona jedzie? - mruknął Umber. Hermiona pochyliła się do przodu i uciszyła go łagodnie, lecz zbyt cicho, by ją usłyszał.
- Co do nas - ciągnął Robb tym samym tonem. - Odpoczniemy tu dziś, a rano pojedziemy wzdłuż Zielonych Wideł aż znajdziemy drzewa do ścięcia. Hermiono - na jego wołanie odwróciła się do niego. - Czy dasz radę, by zbudować nam most na wschód od Bliźniaków?
- Przy odpowiedniej ilości drewna, tak - potwierdziła cicho.
Robb przytaknął, a potem opuścił pokój i udał się na piętro, a za nim podążyli Daryn i Lucas. Reszta jeszcze przez chwilę kręciła się po izbie (Czarny Walder patrzył na wszystkich wilkiem), a potem rozeszli się do stołów na posiłek, albo jak Hermiona, na górę, by się przespać.
Była jednak pewna, że wielu, tak jak i ona czy Robb niełatwo zasnęło tego wieczora. Wszystkich powstrzymywały przed zaśnięciem myśli o tym co czekało na nich w Bliźniakach.
Okazało się, że czekały ich cztery dni jazdy lodowatym deszczu, a potem dwa kolejne czekania aż armia zetnie dość drzew, by Hermiona siódmego dnia mogła wybudować z nich most. Deszcz i zimno uniemożliwiły pracę na pełnych obrotach i nawet Hermiona miała z tym problemy, a przecież używała magii, by się rozgrzać i odpychać krople deszczu od kurtki!
Zaklęcie rozgrzewające, które rzuciła na siebie i Torrhena sprawiało, że na koniu czuli się komfortowo, ale konieczność rzucania go raz po raz sprawiała, że traciło na sile. Ósmego dnia Hermiona na kilka godzin straciła czucie w palcach u nóg. Nie była pewna jak pozostali znosili pogodę bez czarów i to nosząc grube futra, które pod wpływem wilgoci robiły się ciężkie i skórzane buty, które w żaden sposób nie powstrzymywały wody.
Dziewiątego dnia przez kilka godzin świeciło słońce, aż schowało się za widnokręgiem. Potem zaczęła się mżawka, która sprawiła, że wszyscy poczuli się żałośnie. Lała się z nieba równie zimna i przenikliwa co wcześniejsza ulewa. Słońce rozgrzało ziemię, co w połączeniu z nagłym i zimny deszczem stworzyło gęstą, nieporuszoną mgłę. W końcu z wysokiej na kilka pięter chmury, która przysłaniała większość okolicy, wyłoniły się Bliźniaki, dwie wysokie wieże po dwóch stronach rzeki.
Z czoła procesji dobiegł rozkaz Robba, by rozłożyć obóz kilka lig na południe od Bliźniaków, wzdłuż Zielonych Wideł, które płynęły obok nich wzburzone i białe od lodowate wody. Rzeka wybiła ze swojego zwykłego koryta i choć miała wysokie brzegi, rozlewała się szeroko, a prąd był silny.
Niewiele rozmawiano. Rozkładano namioty i odczepiano konie i woły od wozów. W taką pogodę rozpalenie ognia mogło się okazać niemożliwe bez pomocy Hermiony. Musiała rzucić Inflamarae, a potem zaklęcie odbijające wodę, by płomienie wytrzymały całą noc w deszczu. Dlatego szła z Torrhenem, przez obóz i czarowała przygotowane paleniska, jak to robiła każdego dnia podczas podróży. Zbliżali się już do końca, gdy Torrhen nagle stężał.
- Co się stało? - spytała Hermiona, odrzucając ciężkie, mokre loki z czoła, by wpatrzyć się w ciemność i mgłę.
- Coś... - mruknął, ale zabrakło mu słów. - Coś mi tu nie pasuje. Jest za cicho.
- Cicho? - powtórzyła z niedowierzaniem Hermiona, obracając się do mgły. Była zbyt gęsta, by dało się cokolwiek zobaczyć, a już na pewno nie czoło procesji, gdzie znajdował się namiot Robba. Za jej plecami z mgły wyłaniały się rozmazane sylwetki przechodzące z jednego namiotu do drugiego. Poza cichym mamrotaniem głosów, słychać było tylko huk pędzącej wody.
Hermiona odwróciła się z powrotem w stronę, w którą patrzył Torrhen. Przypominał jej psa myśliwskiego z uszami nadstawionymi do przodu i ciałem gotowym do dzikiego pędu za królikiem czy lisem, którego wytropił. Choć wątpiła, by ktokolwiek chciał znaleźć się na dworze w taką pogodę, ufała instynktom wojownika.
"Homenum Revelio" pomyślała, wyciągając przed siebie różdżkę. Zaklęcie niewidocznie wyprysnęło z różdżki i pomknęło przez mgłę, pozostawiając po sobie ślady jak kamień wrzucony w wodę. A potem we mgle zalśnił obrysowany czerwienią kształt.
A potem kolejny.
I kolejny. I jeszcze jeden.
A potem całe ich tuziny aż wszędzie roiło się od czerwonych obrysów w kształcie ludzi, zbliżających się do tyłów ich armii. Torrhen dobył miecza. Zaśpiewała stal. W odpowiedzi z mgły wyleciała strzała, która minęła Hermionę ledwie o cal i wbiła się w ziemię między dwoma zdumionymi żołnierzami Norreyów.
Hermiona wycelowała różdżkę na swoje gardło i pomyślała "Sonorus". A potem wrzasnęła:
- ATAK! Zaatakowano nas od tyłu!
Na ten znak ludzie we mgle wydali potężny ryk i rzucili się do przodu, a ich kroki zadudniły na ziemi. Za jej plecami dwóch żołnierzy Norreyów skoczyło na równe nogi i także wyciągnęło miecze, szykując się do bitwy. W dół i w górę korowodu poniósł się dźwięk bicia w dzwony alarmowe. Armie Północy i Dorzecza krzykami próbowały się dowiedzieć skąd nacierał wróg.
Na samym czele ogromnego oddziału odzianych w złoto-czerwone stroje żołnierzy w kolczugach, biegł wysoko unosząc miecz, ogromny mężczyzna. Świadomość kim był ten człowiek, sprawiła, że Hermiona stanęła jak wmurowana.
Góra. Gregor Clegane. Był tu!
Hermiona szeroko otworzyła oczy, bo zdała sobie sprawę, że pędził prosto na nią, a między nimi stał jedynie Torrhen.
CDN
