Siedzę na wzgórzu, wpatrując się w jezioro, lecz moje spojrzenie co chwila wędruje mimo woli ku górze. Chmury. Nigdy nie mogłam się im oprzeć, zawsze mogłam godzinami przyglądać się ich wędrówce i zmieniającym się kształtom. Tam, skąd pochodzę, niebo rzadko bywa bezchmurne i też zawsze jest na co popatrzeć, lecz w tutejszym wydaje się być coś szczególnego. Coś nieuchwytnego, czego nie potrafię nawet nazwać. Jak gdyby to niebo i te chmury chciały mi coś powiedzieć i właśnie dlatego przyciągały mój wzrok jak magnes.

Przybyłam do Hogwartu tydzień temu, a już wydaje mi się, że minęły miesiące. Dzieje się tak dużo, wszystko jest tak intensywne, że mój mózg nie jest jeszcze w stanie przetworzyć wszystkiego, co się dzieje. Niedawno zakończyłam naukę w Durmstrangu i postanowiłam odwiedzić Wielką Brytanię w ramach wymiany dla absolwentów – marzę o przyszłości związanej z zielarstwem i eliksirami, a słyszałam już wcześniej wiele dobrego o Pomonie Sprout i Horacym Slughornie, tutejszych nauczycielach tych przedmiotów. Pani Sprout przyjęła mnie bardzo serdecznie, wypytując o moje dotychczasowe zainteresowania i osiągnięcia. Pan Slughorn również okazał się bardzo sympatyczny i od razu zaprosił mnie na herbatkę. Wiele opowiadał o swoich byłych uczniach, pokazując ich zdjęcia i najwyraźniej pękając z dumy, gdy była mowa o ich sukcesach. Okazało się też, że dobrze zna się z moimi dawnymi nauczycielami. Podarowałam mu kilka przywiezionych specjalnie na taką okazję butelek sahti, co najwyraźniej go uszczęśliwiło. Przyszła też jego asystentka Sybilla McGonagall (zbieżność nazwisk z panią dyrektor nieprzypadkowa!) – przemiła dziewczyna, którą Slughorn najwyraźniej chce wykierować na przyszłą mistrzynię eliksirów. Cóż, profesor McGonagall z pewnością wiedziała, że jej wnuczka nie mogła lepiej trafić. Sybilla mimo młodego wieku ma niesamowitą wiedzę, a ze Slughornem rozumieją się bez słów.

Poznałam też moich współstażystów. Jednym z nich jest Neville Longbottom, który niedawno zakończył naukę w Hogwarcie, a teraz również praktykuje u profesor Sprout i prawie nie wychodzi ze szklarni. Podejrzewam wręcz, że tam śpi, bo za każdym razem, gdy przychodzę rano, on już tam jest i wygląda na bardzo zajętego. Najwyraźniej odrywa się od pracy tylko wtedy, gdy wpada od czasu do czasu jego dziewczyna Hanna. Ostatnio pochwalił się, że po kilku latach prób udało mu się wreszcie rozmnożyć mimbulusa mimbletonię. Przyznam, że wcześniej nie słyszałam o tej roślinie. Najwyraźniej będę musiała tu nadrobić mnóstwo zaległości. Neville jednak pociesza mnie, że mimbulus to wielka rzadkość, sam dostał kiedyś sadzonkę od wujka, który przywiózł ją z jakiejś egzotycznej podróży i nawet w Hogwarcie wzbudziła wówczas sensację. Opowiedział też, jak sam musiał na początku nauczyć się z nią obchodzić, żeby nie strzelała odorosokiem przy byle dotknięciu. Sam odorosok okazał się natomiast cennym składnikiem eliksirów i od tej pory Neville stał się jeszcze jednym ulubieńcem profesora Slughorna. Stary Ślimak, jak go tu niektórzy nazywają, regularnie wysyła do niego Sybillę z zestawem buteleczek, by uzupełniła zapasy. Jako że Neville już wie, jak upuścić trochę cieczy bez obryzgania całej okolicy, nie jest to niebezpieczne zadanie.

Z zagranicy oprócz mnie jest jeszcze Maite Ibarra. Pochodzi z Kraju Basków, wcześniej uczyła się w Beauxbatons i interesuje się tutejszymi magicznymi roślinami wodnymi. Zaprzyjaźniłyśmy się od razu i często w wolnej chwili spacerujemy nad jeziorem albo siadamy tutaj i razem podziwiamy chmury. Maite uczy się języka trytońskiego, żeby nawiązać kontakt z mieszkańcami jeziora. Jest pewna, że społeczność trytonów również musi w jakiś sposób korzystać z magicznych właściwości podwodnych roślin i ma nadzieję, że gdy będzie mogła się z nimi porozumieć, wyjawią jej choćby kilka swoich sekretów. Na pierwszy rzut oka nie są to przyjazne istoty, lecz podobno reagują zupełnie inaczej, gdy ktoś zna ich język. Znał go ponoć Albus Dumbledore i mieszkańcy jeziora szanowali go zawsze również za to.

Przy pierwszym wspólnym posiłku, nie da się ukryć, byłam onieśmielona – zaproszono nas do stołu nauczycieli, więc oczy całej sali były zwrócone na nas. Profesor McGonagall, przedstawiła nas wszystkim i usiedliśmy. Prawie nikogo jeszcze nie znałam. Zajęłam wolne miejsce między Maite a młodym mężczyzną, którego jeszcze nie znałam. Przedstawił się jako Kwiryniusz Quirrell, nauczyciel obrony przed czarną magią. Nie opowiadał o sobie dużo, ale zdążyłam już usłyszeć o nim to i owo od moich obojga mentorów oraz profesora Flitwicka, nauczyciela zaklęć. Kilka lat temu był opętany przez tego, o którym nadal strach wspominać, choć już go nie ma – ale udało mu się ujść z życiem i po pewnym czasie wrócił do nauczania, bogatszy o takie doświadczenia, których z pewnością nikt z grona pedagogicznego mu nie zazdrości. Pozostały mu tylko nieznaczne blizny na dłoniach i twarzy, ale i tak wydaje się bardzo interesujący, a jego oczy i uśmiech…

Ech, co też mi chodzi po głowie. Skup się, Kerttu, skup się, nie myśl już o tych oczach ani o chmurach. Zaraz trzeba wracać do szklarni i brać się do roboty. Pani Sprout, uradowana, że wreszcie ma kogoś do pomocy, zapędziła nas niedawno do robienia porządków w swoim magazynku. Przy okazji znaleźliśmy jakieś tajemnicze, niepodpisane nasiona. Profesor sama musiała przyznać, że nie wie, co to jest – musiało tam leżeć przez dziesiątki lat. Zaklęcie ujawniające nic nie dało. Nasza kochana mentorka uznała więc, że będzie to naszym dodatkowym zadaniem – rozgryźć tajemnicę nasion, a najlepiej postarać się coś z nich wyhodować. Same w sobie magiczne nasiona raczej nie są niebezpieczne – chyba, że ktoś próbowałby je zjeść, można natomiast je bezpiecznie posadzić, a jeśli wykiełkują, wtedy najprawdopodobniej będzie już wiadomo, co z nich wyrośnie. Neville przesiadywał już nocami nad jakąś tajemniczą księgą. My z Maite dyskutowałyśmy zawzięcie podczas naszego ostatniego spaceru nad jeziorem, zastanawiając się, cóż to może być za roślina i kto pozostawił jej nasiona bez opisu.

Oho, biegnie Maite. Czy coś się stało?

- Kerttu, Kerttu! Patrz, tam! Na niebie!

Na niebie? Co na niebie? Dopiero co wpatrywałam się w niebo i oprócz pięknych chmur nie widziałam tam niczego nadzwyczajnego. Spojrzałam jednak w stronę, w którą wyciągała rękę Maite i osłupiałam. Wśród chmur, nad samym jeziorem, pojawił się skrawek czystego, niebieskiego nieba, a drobniutkie obłoczki ułożyły się w jakiś napis, jakby w lustrzanym odbiciu. Wytężałyśmy wzrok, usiłując coś odczytać, jednak dopiero Maite spojrzała po chwili na nieruchomą toń wody. Odbijał się w niej napis widoczny na niebie, tym razem we właściwą stronę. Głosił on: „Chcesz poznać sekret – zwróć się ku głębi".

W oddali dostrzegłam olbrzymią postać Hagrida, gajowego i nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Również wpatrywał się w niebo, a jego ogromne psisko powarkiwało niespokojnie. Wkrótce napis zniknął, zarówno na niebie, jak i na wodzie. Hagrid podszedł do nas i zaczęliśmy rozmawiać o tym co przed chwilą zobaczyliśmy. Twierdził, że jak żyje, nie widział niczego podobnego. Owszem, jeszcze niedawno często spoglądano w niebo, obawiając się Mrocznych Znaków, to jednak było coś zupełnie innego – a przede wszystkim w pobliżu nie było widać nikogo, kto mógłby wyczarować taki napis.