Następnego ranka obudziło mnie czyjeś dobijanie się do drzwi. No tak, zaspałam na śniadanie i Maite mnie szuka… Zerwałam się w pośpiechu i otworzyłam jej drzwi, przecierając oczy.
- Coś się stało? – zapytała, zdyszana.
- Nie… zaspałam tylko… - wymamrotałam i poczułam ciepło w sercu na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Po spotkaniu z Kwirynem długo nie mogłam zasnąć. W głowie ciągle przesuwały mi się myśli o dziwnych napisach, o tajemniczych nasionach i – nie da się ukryć – nie tylko o tym. Co gorsza, zza okna co chwila dobiegało jakieś dziwne zawodzenie: „Głooowaaa… głooowaaa…". Potem zapadłam w niespokojny sen i – jak się okazało – przespałam śniadanie.
- Uff! Już się przestraszyłam, że zachorowałaś… a to najwyraźniej inny rodzaj choroby. Nie patrz tak na mnie, przecież to widać, on też się zaniepokoił, jak cię nie było na śniadaniu. A słyszałaś w nocy tę „głoooowę"? Sybilla mi powiedziała, że podobno to Prawie Bezgłowy Nick czasami tak wyje! W ogóle ona sama też jakaś taka przemęczona, co oni, po nocy te eliksiry mieszają, czy co? Masz, zjedz szybko kanapkę, łyknij trochę herbaty i się ubieraj. Sprout już skończyła jeść i wyszła! Powiem jej, że wszystko u ciebie w porządku! – wyrzuciła z siebie Maite jednym tchem, postawiła na stoliku talerz i kubek i wybiegła, jakby ją kto gonił.
Szybko przełknęłam jedzenie i picie i przygotowałam się do wyjścia. Dziś czekało nas głównie męczące wyrywanie chwastów – a niektóre magiczne chwasty są wyjątkowo uparte i nawet za pomocą czarów niezwykle trudno je usunąć. Przed przerwą obiadową wyprostowaliśmy zdrętwiałe grzbiety i poszliśmy do swoich pokojów, żeby się przebrać. Wyszłam na korytarz i skierowałam się do Wielkiej Sali. Nagle drzwi jednej z klas otworzyły się gwałtownie, a ja stanęłam z przestrachem jak wryta i omal nie upadłam. Zza drzwi wystrzeliło coś długiego, chwilę później rozległ się huk i to coś zniknęło z przeraźliwym błyskiem. Oparłam się o ścianę, z trudem łapiąc oddech. Z klasy wyjrzał Kwiryn.
- Och, to ty… przepraszam, lekcja wymknęła nam się spod kontroli – powiedział, wyraźnie zakłopotany. – Trzecia klasa uczy się Riddiculusa i okazało się, że bogin jednego chłopaka to wielka kałamarnica… na szczęście już ją zlikwidowałem, ale najedli się strachu, a ty razem z nimi… Co ci jest? – zapytał, bo wpatrywałam się w niego wytrzeszczonym oczyma, w których tym razem był nie tylko strach, ale i nagłe olśnienie.
- Kałamarnica?! Jezioro! Muszę szybko znaleźć Maite! Wszystko ci wytłumaczę później, kochany! – i popędziłam korytarzem z powrotem. Słowo „kochany" wyrwało mi się niespodziewanie dla mnie samej, zdążyłam tylko uchwycić błysk w oku Kwiryna i jego nieśmiały uśmiech, ale teraz musiałam przede wszystkim złapać gdzieś Maite. Dobiegłam do pokoju mojej przyjaciółki, załomotałam w drzwi jak na alarm i wpadłam do środka, nie czekając na pozwolenie. W pokoju była Maite, najwyraźniej równie wzburzona, jak ja, oraz Neville, który chodził tam i z powrotem po pokoju i opowiadał o czymś z zapałem. W ręku miał książkę „Śródziemnomorskie magiczne rośliny wodne i ich właściwości". Widziałam ją już kiedyś w jego pokoju – opowiadał, że dostał ją od kogoś, kogo wolałby nie wspominać, ale sama książka okazała się bardzo ciekawa i przydatna. Teraz najwyraźniej znalazł w niej coś, co wstrząsnęło nim tak samo, jak mną wzmianka o kałamarnicy.
- Jezioro! Wodne istoty!... – wypaliłam, opadając na najbliższe krzesło. Neville spojrzał na mnie z błyskiem zrozumienia w oku.
- No właśnie, trytony, a ona zna ich język! Przeglądałem tę książkę i przyszło mi na myśl, że one mogą coś wiedzieć o tym napisie na niebie! Przecież też mogą rzucać zaklęcia, jeśli tego potrzebują… - wyjął mi z ust to, co sama chciałam powiedzieć. Maite wpatrywała się to w niego, to we mnie.
Zapomnieliśmy o obiedzie, zapomnieliśmy o całym świecie, jak na komendę wypadliśmy z pokoju i popędziliśmy na zewnątrz. Zbliżając się do jeziora i tak musieliśmy zwolnić, żeby nasze tupanie nie wystraszyło trytonów. Może i wyglądają dość groźnie, ale to wrażliwe istoty, do których trzeba podchodzić z szacunkiem. Neville opowiadał nam, jak podczas Turnieju Trójmagicznego ówczesny dyrektor, Albus Dumbledore, rozmawiał z ich przywódczynią i miało to kluczowe znaczenie dla wyniku rywalizacji.
Maite kucnęła nad wodą i zaczęła przywoływać trytony łagodnym śpiewem, jak zalecano w jej podręczniku. Po chwili podpłynęło małe, wystraszone stworzonko – najwyraźniej trytonie dziecko. Maite powiedziała kilka słów – czyżby poprosiła, żeby przyprowadziło dorosłych? Kilka minut później przy brzegu tłoczyła się już cała rodzina trytonów, z zaciekawieniem patrząc na moją przyjaciółkę. My z Nevillem zaś patrzyliśmy na nią z podziwem, gdy porozumiewała się z trytonami, w których języku sami nie znaliśmy ani słowa. Wkrótce Maite odwróciła się do mnie.
- Kerttu, masz te nasiona? – zapytała.
Pytanie mnie zaskoczyło, ale miałam w kieszeni te kilka ziaren, które wczoraj pokazywałam Kwirynowi. Odnalazłam je i podałam Maite, ta zaś pokazała je trytonom. Ich zielonkawe twarze rozjaśnił błysk zrozumienia, zaś Maite wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej, niż wcześniej. Czyżby mieszkańcy jeziora znali tę roślinę?
Chwilę potem wszystko było już jasne. To trytony wyczarowały napis na niebie, mokry pergamin też okazał się ich dziełem (tak, potrafią pisać!). Ale dlaczego chciały zwrócić na siebie naszą uwagę i skierować nas „ku głębi"? Widząc często spod wody jak spacerujemy z Maite brzegiem jeziora i podsłuchując nasze rozmowy, zorientowały się, że usiłujemy rozgryźć tajemnicę związaną z jakąś rośliną – a po naszym utyskiwaniu na to, że nasiona nie chcą kiełkować w ziemi, doszły do wniosku, że mamy do czynienia z jakimś wodnym gatunkiem. Tak też się okazało – wystarczył im zaledwie rzut oka na nasiona, by rozpoznać w nich niezwykle rzadką winorośl jeziorną, której owoce, rozwijające się wyłącznie pod wodą, są składnikiem zalecanym w eliksirach poprawiających pamięć. Wiedząc zaś, że Maite odnosi się do trytonów z szacunkiem i uczy się ich języka, postanowiły nam pomóc.
Wszyscy troje byliśmy w siódmym niebie – dzięki trytonom udało nam się rozwiązać obydwie zagadki! Maite podziękowała serdecznie mieszkańcom jeziora i poprosiła, by następnym razem, gdy będą chcieli z nią porozmawiać, dawali o tym znać w jakiś mniej zagadkowy sposób. Od razu skierowaliśmy się do Sali Wielkiej z nadzieją, że wszyscy są jeszcze na obiedzie. Chcieliśmy jak najprędzej uszczęśliwić profesorów Sprout, Flitwicka i Slughorna wraz z Sybillą naszymi nowinami, a poza tym – co tu ukrywać – z tych wszystkich emocji zgłodnieliśmy bardziej niż zwykle. Przez myśl przeszły mi moje własne słowa: „Wszystko ci wytłumaczę później, kochany!" i pomyślałam z uśmiechem, że przecież jest jeszcze ktoś, komu za chwilę opowiem o naszym sukcesie. Zwłaszcza, że miał rację, twierdząc, że takiego zaklęcia nie rzucił człowiek…
