Pytacie, czy wierzę w przeznaczenie.

Wierzę, o ile przez przeznaczenie nie rozumiecie przepowiedni niespełna rozumu wieszczek ugrzęzłych na szczytach wież jak stuletni kurz, z włosami jak zeschłe gałęzie wierzb i długimi nosami wetkniętymi w swe szklane kule. Myślę jednak, że ludzie rzadko postępują w zgodzie z własnym przeznaczeniem, a my, choć zwykliśmy napełniać samych siebie jak dzbany z winem pychą i poczuciem wyższości, niewiele różnimy się w tym od Mugoli.

Nazywam się Kostantin Troshani i byłem niegdyś najznamienitszym być może czarodziejem swoich czasów. Naturalnie, żaden uczeń Hogwartu nigdy o mnie nie słyszał. Jestem bowiem Albańczykiem, a dla wielu z was - jakże w tym również mało różnimy się od Mugoli - znany świat kończy się na żelaznej kurtynie, co za nią zaś to wiedza tajemna i naszej magii także umysł wasz pojąć w pełni nie potrafi.

Teraz jednak, gdy siedzę samotnie pośrodku Wielkiej Sali w zamku Rodu Troshanich, na dawnym stołku własnego sługi, mój umysł nie dość ma siły, by złożyć litery zaklęcia czyszczącego i pozbyć się jednej chociażby z setek pajęczyn, otaczających mnie zewsząd coraz gęściej jak pętla śmierci na szyi. Nie było niczego, co w życiu ceniłbym bardziej od swoich dzieci. Teraz, gdy już ich nie ma, a myśli moje krążą wokół nich, jestem zdania, że mistrzowie legilimencji bardziej krótkowzroczni potrafią być od innych.

Wielka Sala w zamku Troshanich. Pewnego razu w tej sali odbywał się bal. Ostatni wielki bal, łabędzi śpiew naszego rodu...


Najgorsze wspomnienie Kostantina Troshaniego


Shkodër, Północnozachodnia Albania, lipiec 1952


Noc trwa jeszcze - noc przed siedemnastymi urodzinami Ylliego - i mrok zagląda do środka przez wielkie okna o niespuszczonych, welwetowych zasłonach koloru ciemnych kwiatów piwonii, gdy Besa zrywa się na łożu, by usiąść, zbudzona z koszmaru o czarnym skarabeuszu. Może mówiono wam, że skarabeusze zwiastują szczęście, i matka Besy zwykła tak mawiać, ja jednak nauczyłem córkę, że gdy pojawia się czarny żuk, za rogiem czyha zło. Besa zawsze bardziej brała sobie do serca zdanie moje niż matki.

Mijają godziny i nadchodzi wieczór, a żuk wciąż krąży w jej myślach jak burzowa chmura. Schodzi po schodach, szerokich, wysokich i ogromnych, stawiając kroki wolno na kolejnych stopniach i przesuwając ręką po poręczy ozdobnej balustrady. Serce drży jej z trwogi z powodu snu, lecz ani na chwilę nie opuszcza jej elegancja Troshanich i wygląda pięknie jak zawsze. Moja córka jest piękna, najpiękniejsza, co nie przyniosło jej szczęścia. Suknia - szmaragdowa i długa - podkreśla śniadość jej skóry, ciemne włosy lśnią w świetle żyrandola.

Uśmiecha się, gdy widzi Jeda czekającego u podnóża schodów.

- Wyglądasz wspaniale - szepcze Jedowi na ucho. Zajęło Besie lata, by nauczyć się poprawnej angielszczyzny, a jednak w jej ustach wciąż brzmi ona obco. Nigdy nie wyzbywamy się swoich korzeni, myśli dziewczyna i ta myśl przeraża ją bardziej niż kiedykolwiek.

Jed poprawia nerwowo elegancką, czarną szatę.

- Ta, czuję się jak klaun - mówi, uśmiechając się krzywo. Lecz gdy odrywa wzrok od własnego stroju i spogląda w wielkie, ciemne oczy Besy, jego twarz jaśnieje w zachwycie.

On mnie kocha, Besa myśli gorączkowo. On naprawdę mnie kocha. To nieprawda, że każdy zasługuje, żeby być kochanym. Kim jestem, żeby mnie kochać?

Jednak ona też go kocha. Bardziej niż Baba*, bardziej niż Ylliego. Jeśli to nie miłość, to co to takiego?

- Ale ty... - jąka się Jed. - Wyglądasz... olśniewająco...

Besa śmieje się delikatnie i bierze go pod ramię.

- Idziemy?

- Jasne - przytakuje Jed.

W przestronnym holu tuziny czarodziei i czarownic w różnym wieku i odświętnych strojach czekają na wpuszczenie. Besa i Jed podążają za tłumem ku Sali Balowej zamku Troshanich, gdzie ma się odbyć przyjęcie. Gdy nadchodzi ich kolej, wchodzą do środka, a skrzat domowy ogłasza gościom ich przybycie wrzaskliwą, łamaną angielszczyzną: "Panna Besa Troshani! Pan Jerald Wilde!"

- Wszyscy patrzą tylko na ciebie - Jed szepcze Besie na ucho. Jego uśmiech jest żartobliwy jak zazwyczaj, lecz także dumny.

Dumny ze mnie, myśli Besa. Jest dumny ze mnie, nie z lalki, którą tylu widzi. Jest dumny ze mnie.

Czym jest duma?

"Moja córko" - zwykł mówić ojciec, gdy była dzieckiem. "Thesari im! Pewnego dnia będziesz mieć szansę stać się największą w swoich czasach, a ja będę z ciebie dumny."

Czy ojciec pomyślał kiedykolwiek, jak bardzo nie udały mu się dzieci?

- Och, Jed, raczej na ciebie. - Besa odwzajemnia uśmiech. - Jako świeżo upieczony narzeczony córki gospodarza możesz dziś liczyć na ich szczególną uwagę.

- O tak. - Jed śmieje się chrapliwie. - Syn Mugola bez grosza przy duszy rzucony lwom na pożarcie - samej śmietance czystej krwi bogaczy.

- Zdenerwowany? - Besa wie, że tak. Potrafi czytać w emocjach innych jak w książce, Jed zaś jest prosty i szczery. To jednak nie jego ułomność, to coś, co najbardziej w nim kocha.

- Nieco. A myślałem, że poproszenie twojego ojca o twoją rękę było najgorszym, co mnie tu czeka.

Dziewczyna śmieje się.

- Ojciec uwielbia cię przecież, Jed, nie możesz narzekać.

- Ta, lecz zanim zdał sobie z tego sprawę, niemal przyprawił mnie o zawał - mówi Jed, krzywiąc się żartobliwie. - O wilku mowa, spójrz, idzie tu właśnie.

Besa odwraca się.

Tak, idzie ku nim - starzec w czarnej szacie z białym żabotem, ze swoim świdrującym spojrzeniem, które czyni go podobnym do sokoła albo jastrzębia. Używa dziś laski, zauważa Besa, gdy patrzy, jak mocno kuleje. Nie znosi tej laski tak samo, jak zawsze nie znosił wszelkich ludzkich słabości.

On.

Baba. Ojciec. Besa nigdy nie wiedziała, czy bardziej go kocha, czy się go boi.

- Mirëmbrëma, baba. - Całuje ojca w policzek.

- Dobry wieczór, moja droga - mówi ojciec, poklepując ją powściągliwym gestem po ramieniu.

- Zotëri Troshani. - Jed kłania się grzecznie.

- Młody człowieku - odpowiada ojciec, a Besa nagle rozumie, dlaczego zgodził się na coś tak nieprawdopodobnego jak jej małżeństwo z Jedem.

Jed nigdy się go nie boi. Cały czarodziejski świat, włączając w to jego własne dzieci, mógł drżeć przed Kostantinem Troshanim, jednak Jed nigdy.

- Co za wspaniałe przyjęcie, baba! - mówi Besa, gdy jej wzrok przemyka po tłumie. - Tylu gości! Ylli będzie taki szczęśliwy! Ale... Gdzie on jest? Nigdzie go nie widzę.

- Przyjdzie, Beso. - Ojciec uśmiecha się prawie niezauważalnie. - Nie obawiaj się, przyjdzie.

- Kostantin! - ktoś huczy nagle za plecami dziewczyny. Kiedy się odwraca, rozpoznaje Aleksieja Dołohowa, rozpościerającego ramiona w geście powitania.

- Otlicznyj, otlicznyj banket! Godzien urodzin twojego syna, w rzeczy samej! Lecz czy to prawda - Dołohow zniża głos i nachyla się ku ojcu. - Czy to prawda, że ten niezwykły młody człowiek, o którym tyle się ostatnio mówi w gronie przyjaciół, lord Voldemort pojawi się dziś także?

- Dobry wieczór, Aleksieju - ojciec mówi bez emocji. - Tak, to prawda, lord Voldemort przyjął moje zaproszenie.

Serce Besy podskakuje znienacka, gdy słyszy nazwisko Voldemorta. Nie wie czemu. Nie spotkała go jeszcze nawet, Ylli jednak tak, i od kiedy opowiedział jej o ich spotkaniu, jej dusza nie może zaznać spokoju.

Wielki skarabeusz przechadzający się brzegiem skalistego klifu.

- Besa? - Słyszy zaniepokojony szept Jeda i czuje jego dłoń w swojej.

- Wszystko w porządku - szepcze także w odpowiedzi i uśmiecha się do niego.

- ... doprawdy wspaniale! - wykrzykuje Aleksiej Dołohow. - Tyle dobrego o nim słyszałem! Od Antonina, spotkał lorda w Moskwie parę tygodni temu. Co za polot, co za odwaga w słowach! To dokładnie to, czego potrzebujemy, mówię ci, Kostantinie, to dokładnie to, czego potrzebujemy, by nareszcie oczyścić nasz świat z tego... z tego...

Nagle Dołohow spogląda na Besę i wyraz jego twarzy zmienia się nie do poznania.

- Ach, Besa! - Promienieje. - Moja prekrasnaja Besa! Twoja uroda zdaje się wciąż rozkwitać, choć za każdym razem, gdy się spotykamy, mówię sobie, że piękniejsza już nie możesz być! Kiedy pomyślę, że ty i Antonin… Wasze zaręczyny były na wyciągnięcie ręki!

- Dobry wieczór, ser Dołohow – Besa mówi wolno i elegancko. – Tak się cieszę, że pan i Antonin mogliście dziś przybyć. Co do zaręczyn… Przedstawię, jeśli pan pozwoli – Jed Wilde, mój narzeczony. – Bierze Jeda pod rękę.

- Miło mi pana poznać, ser Dołohow. – Kłania się Jed.

- Ciebie także, mój chłopcze, ciebie także. – Dołohow pozostaje grzeczny, lecz napina się wyraźnie i rzuca Jedowi podejrzliwe spojrzenie. – Wybacz, ale nie dosłyszałem nazwiska… Czy mógłbyś…?

- Wilde. Jed Wilde – odpowiada Jed, desperacko starając się ukryć narastające rozbawienie.

Dołohow chrząka. Cień zakłopotania przemyka mu po twarzy, jednak niemal natychmiast przyćmiewa go poczucie wyższości.

- Jest mi niezmiernie przykro, ale niestety! – Kładzie przepraszająco rękę na piersi. – Obawiam się, że nie kojarzę pańskiej rodziny.

- To jak najbardziej zrozumiałe, ser, – mówi spokojnie Jed - ponieważ mój ojciec był Mugolem.

Aleksiej Dołohow blednie jak ściana.

- Mugolem?! – wykrztusza z siebie po chwili milczenia. – Kostantinie, ja ne ponimaju! Mój syn został odrzucony, tymczasem… Czy nie dość cenisz naszą rodzinę, Kostantinie? Czy nie jesteśmy wystarczająco godni twojego szacunku?

Ojciec patrzy na Dołohowa, teraz już fioletowego prawie na twarzy, wzrokiem wciąż wyzutym z wszelkich emocji.

- Cenię was szczerze, moj drug – odpowiada spokojnie, kładąc rękę na ramieniu Dołohowa w geście przyjaźni.

Gesty. Zawsze gesty. Jesteśmy w nich mistrzami, czy jednak ktokolwiek z nas zdolny byłby zdobyć się na szczerość Jeda?

- Czasy jednak zmieniają się – ciągnie ojciec. – A my musimy dotrzymać im kroku. To była decyzja mojej córki. Co mi pozostało, jeśli nie tylko zaakceptować ją.

- Decyzja twojej córki? Nie do pomyślenia, nie do pomyślenia, w rzeczy samej! Ależ Kostantinie!

- Zostawmy niesnaski za sobą, mój drogi Aleksieju. Dziś mój syn zaczyna dorosłe życie, raduj się, proszę, wraz ze mną. Chodźmy teraz skosztować małż, są wprost doskonałe!

Wraz z tymi słowami ojciec obejmuje Dołohowa, potem zaś prowadzi go w kierunku bufetu. Nigdy nie wybaczy tego ojcu, Besa wzdycha w duchu, Jed jednak śmieje się tylko i jego śmiech jest dla niej kojący.

- Nie do pomyślenia, nie do pomyślenia, w rzeczy samej! – Zręcznie naśladuje Dołohowa. – Kto to był, na brodę Merlina? I kim, kochanie, jest Antonin?

Kim jest Antonin, Jed?, myśli Besa. Pewnego dnia Antonin Dołohow, nawet o tym nie wiedząc, nauczył mnie głębi mojej kobiecości. Miałam tylko dziesięć lat, ale jego spojrzenie było tak zachłanne, że zarumieniłam się. Zrozumiałam wtedy, kim jestem.

Po co jestem.

- Kim jest Antonin, Jed? – mówi zamiast tego, śmiejąc się lekko. – Bardzo utalentowany młody czarodziej, powiedziałabym.

- Ach, bardzo utalentowany, mówisz. – Jedowi wyraźnie podoba się jej żartobliwy ton. – A, jeśli oczywiście mogę spytać, co takiego uczynił ser Antonin, by wywrzeć na tobie tak korzystne wrażenie?

Kierują się z wolna ku bufetowi.

- Cóż – mówi Besa. – Niech pomyślę… Miał tylko sześć lat, a potrafił już nadmuchać żabę spojrzeniem.

- Nadmuchać żabę spojrzeniem? – Jed sili się na powagę. – Mając lat sześć? Nie do pomyślenia, nie do pomyślenia, w rzeczy samej!

Besa wybucha w końcu śmiechem.

- Czemu drwisz sobie? Wtedy było to co najmniej imponujące.

- A teraz? – Jed przyciąga ją ku sobie i zagląda jej głęboko w oczy.

Kim jestem, żeby mnie kochać? Ale kocham go, kocham go naprawdę!

- Teraz tylko ty mi imponujesz. – Całuje go przelotnie, a potem żartuje nawet:

- I Gellert Grindelwald oczywiście.

Jed zamawia różdżką dwie lampki wina i podaje Besie jedną z nich.

- Mówiąc o Grindelwaldzie... Co to za wielkie halo z tym całym Voldemortem, hmm? Kilka razy słyszałem już dziś to nazwisko.

- Naprawdę do dzisiejszego wieczoru nic o nim nie słyszałeś?

- Nie zapominaj, kochanie, że dopiero co wyzwoliłem się z hogwarckiego więzienia. Tam o ludziach pokroju Voldemorta możesz mówić jedynie źle lub szeptem, by nie urazić ukochanego wuja Dumbledore'a. – Jed uśmiecha się ironicznie. – Ale taa, coś tam słyszałem… Choć, szczerze mówiąc, nie potraktowałem tego gościa zbyt poważnie… Czy takiego człowieka w ogóle da się traktować poważnie? Jego poglądy-

- Także poglądy mojego ojca, poglądy większości z tych ludzi. – Besa rozgląda się dookoła. Rodzimy się ukorzenieni w bagnie, myśli. Bagno wciąga nas, ale nie możemy pozbyć się swoich korzeni.

Nigdy się ich nie wyzbywamy.

- Tak, Bes, – mówi Jed – ale twój ojciec kieruje się przede wszystkim zdrowym rozsądkiem. Mogę nie podzielać większości jego opinii, ale szanuje go, bo broni swoich przekonań, tradycji, w której wyrósł, w cywilizowany sposób. Nie marzy przy tym, by wymordować przy okazji całą populację mugolaków.

- A co z Grindelwaldem? Sam przyznałeś, że Grindelwald to geniusz. – Besa uśmiecha się szczerze.

- Geniusz stracony z powodu idealizmu jak geniusz wszystkich innych wielkich czarodziei! Do stu diabłów Merlina, pieprzyć moralność i poglądy, ale czy przykład Grindelwalda naprawdę niczego tych durniów nie nauczył?!

Besa uśmiecha się szerzej. Tylko jej Jed potrafi kląć w tym tłumie, na który teraz patrzy z taką dezaprobatą.

Tylko jej Jed jest tak odważny.

- Beso!

Odwraca się, by znów zobaczyć ojca.

- Podejdź, e dashur, czas rozpocząć ceremonię powitania.

Dziewczyna mówi Jedowi, że wróci niebawem, a kiedy ten przytakuje, idzie za ojcem. Muzycy właśnie zaczęli grać i nagły dźwięk trąbki wiruje w jej głowie, mieszając się z gwarem tłumu. Co oni wszyscy tu robią? Co ja tu robię? A może mnie tu wcale nie ma? Może to wszystko sen?

Czarny żuk – skarabeusz.

W końcu dostrzega Ylliego, który chowa twarz wśród plątaniny czarnych loków, a jego ręce drżą.

Nie da rady, myśli Besa, gdy łagodnie obejmuje dłonie brata swoimi, nagle wściekła prawie na ojca. To za dużo, ojciec się myli!

Odgarnia mu pasmo włosów z czoła i widzi, jak przerażony jest jego wzrok. Co mam mu powiedzieć?

Nie mówi jednak nic, bowiem Ylli już na nią nie patrzy. Jego oczy zaczynają nagle błyszczeć.

- On przy…szed… Bes..a – bełkocze tak gorączkowo, że nawet jego albański jest w tym momencie trudny do zrozumienia.

- Kto? – pyta Besa zanim dostrzega nagłe poruszenie tłumu. Marszczy brew i odwraca się ku wejściu do Sali Balowej.

- Lord Voldemort – obwieszcza skrzat domowy.


Baba - tatuś

Thesari im – mój skarbie

Mirëmbrëma – dobry wieczór

Zotëri - panie

otlicznyj banket – wspaniałe przyjęcie

Moja prekrasnaja – moja przepiękna

ja ne ponimaju – nie rozumiem

moj drug – mój przyjacielu

e dashur – moja droga