Dzwonek ogłosił upragnione zakończenie pierwszej tego dnia lekcji. Choć zajęcia należały do przyjemnych, w końcu był to angielski, nikomu nie chciało się spędzać czasu w klasie, zwłaszcza że pogoda wciąż przypominała o ledwie skończonych wakacjach.

-Hej, Aelita jeszcze nie wróciła?

-No co ty- Odd otworzył plecak i spakował do niego rzeczy, nie odrywając wzroku od wyjścia z sali. -Nawet ona wie, że jak ma się lekarza, to się nie przychodzi od razu, tylko czeka chwilę. Na pewno przyjdzie na WF, tego nie przepuści.

-W sumie masz rację... Ale mam nadzieję, że dotrze przed przerwą, bo jest jedno zadanie na chemię, z którym mam kłopot, i tylko ona może mi to wytłumaczyć jak prostemu człowiekowi.

-Ulrich, nie bój nic, przyjdzie. A poza tym to ten dzień będzie świet...ny?

Włoch zatrzymał się w pół kroku i zastygł. Nie drgnął mu ani mięsień, a wyglądało nawet, że wstrzymał oddech. Po kilku sekundach - trwających dla Ulricha wieczność, gdyż chyba nigdy nie widział przyjaciela z takim wyrazem twarzy - Odd wypowiedział słowa, których się obawiał.

-Nie będziesz potrzebował tego zadania. Mam złe przeczucie.

#*#

Badania, jak zwykle zresztą, nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Jean-Baptiste Focault nie mógłby być bardziej zadowolony, zawsze cieszyło go, gdy jego kardiologiczni pacjenci mieli dobre, wręcz doskonałe wyniki. A jednak, mimo upływu tylu lat nie potrafił wyjaśnić siedzącego przed nim przypadku. Młoda dziewczyna, która w wieku dwunastu lat przeszła dwa zawały serca, w wieku trzynastu lat trzeci, do tego niezdiagnozowany, czuła się świetnie, a w pewnym momencie została nawet zwolniona z przyjmowania leków - jej organizm tak dobrze sobie radził.

-Chyba wyniki wyszły jak zwykle, prawda, panie doktorze?- z zamyślenia wyrwał go głos siedzącej przed nim nastolatki.

-Zgadza się, wszystko jest w porządku... Powiedz mi tylko dziecko, na pewno nie wiesz, jakim cudem to wszystko jest możliwe?- na wyjście zadał jej to samo, co zawsze, pytanie, a ona odpowiedziała.

-Współczesna medycyna!

Pomachał jej na pożegnanie. Miał nadzieję, że nie zobaczy jej przez długi czas, a przynajmniej do następnej wizyty kontrolnej w następnym roku.

#*#

Ten dzień... na pewno nie zaczął się dobrze.

Najpierw nie obudziła się przy pierwszym budziku, przez co musiała na szybko podjąć decyzję, które ubrania włożyć. Później okazało się, że kabel od lokówki zakleszczył się pod szafą i nie mogła w żaden sposób użyć jej do podkręcenia włosów. A na dodatek, gdy już wyszła z pokoju, dowiedziała się o tym, że jej grupa ma mieć zastępstwo z chemii zamiast angielskiego, przez co pewnym było, że będzie musiała poświęcić wszystkie przerwy na odrobienie pracy domowej, którą planowała zrobić dopiero wieczorem.

Tak, ten dzień nie zaczął się dobrze dla Elisabeth Delmas.

Najgorsze jednak był fakt, że nie mogła pozbyć się wrażenia, że to nie koniec przykrych niespodzianek na dziś.


Ulubione ławki miały idealną temperaturę - słońce grzało na tyle, by były ciepłe, ale nie paliły tych, których kończyny nie były zakryte. Nic tylko usiąść, rozłożyć rzeczy, zamknąć oczy i zdrzemnąć się na parę minut. Albo na dłużej, w zależności od podejścia do życia.

Yumi trąciła Odda za ramię.

-Nie śpij, jeszcze nie pora.

-Ale jest tak miło i ciepło, można się wygrzać! Nie mów mi, że cię nie kusi!- jego głos odzwierciedlał czystą błogość.

-Może...- rozmarzyła się na moment, ale zaraz otrząsnęła się. -Został mi jeszcze blok historii, ale nie mam ochoty! I w ogóle gdzie jest William? Wziął ostatnio mój podręcznik!

-Powinien zaraz być, wpadli z Aelitą na stołówkę po przekąskę.

Ulrich usiadł po lewej stronie mniejszego przyjaciela, a z prawej Jeremy, który właśnie zaczął modyfikować listę przyszłych ulepszeń Skida. Znajdowało się na niej między innymi ulepszenie radaru, ale przede wszystkim wzmocnienie tarcz, których zasilanie wciąż opracowywał. Jeżeli program, który tworzył, będzie działał prawidłowo - jak tłumaczył swojej gumowej kaczce, zarówno kadłub jak i wszystkie kapsuły będą ładowały się osobno w trakcie pobytu w hangarze, niezależnie od siebie, dzięki czemu ich wytrzymałość będzie większa. Bezpieczeństwo przyjaciół było dla Jeremy'ego najważniejsze, szczególnie gdy groziło im tylko coraz więcej.

Przez okno mignęły różowe włosy, które natychmiast przykuły jego uwagę.

-Oho, Einsteinie, znowu to robisz.

-Co niby?- Jeremy poczuł, jak policzki go pieką.

-Podnosisz głowę znad ekranu w taki charakterystyczny sposób. I, oczywiście, patrzysz się na nią z ciekawością!

-A weź ty... lepiej mi wytłumacz, co Ulrich miał na myśli przez twoje charakterystyczne zastygnięcie?

-Chodzi o- nie zdążył dokończyć, gdyż coś mu przerwało.

Tym czymś był dzwonek szkolny, który zaczął grzmieć na alarm, oraz kilka eksplodujących w tym samym momencie żarówek. Nie musieli czytać komunikatu SMS, który otrzymali dwie sekundy później, by wiedzieć, co się wydarzyło. XANA zaatakował. Od razu poderwali się z siedzeń i obrócili w stronę oszklonego korytarza, tylko po to, by zobaczyć...

-Nie zbliżajcie się!- krzyknął William na tyle głośno, by było go słychać przez słabo uchylone okno.

-Co się dzieje?

-XANA chyba wrócił do swoich korzeni i postanowił kontrolować elektryczność. Nie wiem, czy tylko na terenie szkoły, dowiecie się tego później, ale myślę, że właśnie nas odcięło- wyjaśniła Aelita, starając się nie okazać niepokoju na twarzy.

William rozejrzał się w celu poszukania otwartych drzwi. Niestety wszystkie były zamknięte, a nad nimi wisiały lampy, które złowrogo mrugały. Poza tym dotykanie klamek zostało - słysząc z tyłu czyjś pisk - bardzo szybko wykluczone z gry. Okna również wypadały z równania, a wszystko przez tego jednego, upartego młodzika, który w upały zamykał każde, nawet najmniejsze okienko. Dojście do kanałów w szkole? Znajdowało się w innym budynku.

Pokręcił głową, zrezygnowany.

-Będziemy musieli coś wymyśleć. Ale damy radę.

-Na pewno. Musimy. Powodzenia, Jeremy!

-Powodzenia!

Jeremy nie mógł nic więcej zrobić ani dla swojej dziewczyny, ani dla przyjaciela i pozostałych uwięzionych w budynku uczniów. Odwrócił się na pięcie i ruszył za resztą grupy, która już biegła w stronę leśnego wejścia do kanałów. Nie mieli czasu do stracenia, sytuacja była poważna, dlatego starali się biec jak najszybciej. Piekielny obóz Jima sprawił, że jeszcze lepiej umieli rozdysponowywać energię dla największej wydajności.

Gdy schodzili po drabince, na chwilę odezwał się Odd.

-Widzisz, Ulrich? Mówiłem, że nie będziesz potrzebował tej pracy domowej.

#*#

Otrzymawszy koordynaty wieży, Yumi, Odd i Ulrich wsiedli na swoje pojazdy i ruszyli przez piaszczysto-kamienną równinę Sektora Pustynnego. Nawet wiatr nie przerywał panującej wszędzie ciszy - nietypowość ta nie umknęła ich uwadze. Sektory Lyoko zazwyczaj miały przynajmniej część zjawisk meteorologicznych, takich jak wiatr, burze czy deszcz, choć ten ostatni występował wyłącznie w Sektorze Górskim; cechą charakterystyczną pustyni były zaś burze piaskowe, co do których mieli jednak nadzieję, że nie złapią ich w trakcie walki.

-Einsteinie, jakiś komitet powitalny?

-Na razie nie... zaraz, skan coś pokazał!

Wszyscy zwolnili w oczekiwaniu na konkretne informacje. Starali się zawsze poczekać z wejściem do walki bez dodatkowej wiedzy, bo każdy punkt życia był nie raz i nie dwa na wagę złota, szczególnie w sytuacjach, kiedy zależało im na czasie. Czyli... zawsze. Teraz jednak nie wiedzieli jeszcze, czy atak XANY obejmował tylko szkołę, czy też zajął miasto lub nawet kraj - w ogóle mieli mało wiedzy. Jeremy nie sprawdził jeszcze informacji.

-Dwa czołgi na dwunastej, tuż za tą dużą skałą. I rój szerszeni, spory, osiem, nie, dziesięć sztuk na dziesiątej.

-Jak się dzielimy?

-Odd, Yumi, sugeruję atak z góry, najpierw pozbądźcie się części szerszeni, o ile was nie zauważą.

-Jasna sprawa szefie! Ulrich, odciągniesz od nas czołgi na chwilę?

-Postaram się- samuraj zatrzymał motor, zasalutował, po czym wytorpedował przed siebie.

Nie musiał długo czekać, by czołgi ruszyły za nim. Skierował się na północny zachód, tam, gdzie Jeremy wskazał wieżę na mapie - jej kanciasty kształt majaczył w oddali. W tym samym czasie Yumi i Odd zaatakowali niczego niespodziewające się szerszenie. Dopiero, gdy pierwsze trzy zostały zniszczone, potwory zareagowały i skierowały żądła w ich kierunku. Wówczas i oni rozdzielili się, każde z nich poleciało w inną stronę, ciągnąć za sobą część roju. Zachowując bezpieczny dystans od Ulricha - który postanowił zrobić szybką zawrotkę, by zmusić przynajmniej jeden czołg do zatrzymania i otworzenia się - co jakiś czas krzyżowali swoje trasy, by wyeliminować jakiegoś owada.

Zaczęli zbliżać się do wieży. Z pokonanymi dwiema trzecimi przeciwników na tym etapie wyjścia były dwa - albo to będzie koniec wrogów na dziś, albo zaraz pojawi się ich kolejna fala i wszystko trafi przysłowiowy szlag.

Oczywiście padło na drugą z opcji. I tylko dlatego, że...

-Nawet łatwo idzie!

...ktoś wymówił magiczne słowa. Nawet nie wiedzieli kto. Ktoś.

Gdy zbliżyli się, wciąż w trójkę, już tylko z jednym czołgiem i dwoma szerszeniami na karku, do wieży, za kolejnymi skałami pojawiły się tarantule. Jeremy nie miał nawet czasu, by ich poinformować - dowiedzieli się o tym, że mają kolejnych przeciwników, gdy lasery tarantul trafiły motor i hulajnogę, niszcząc je, oraz Odda, który w spektakularny sposób spadł z deski i choć spadł na cztery łapy, nie był to przyjemny upadek.

-Odd, straciłeś trzydzieści punktów, Yumi, Ulrich, wy po dwadzieścia. Nie wierzę...

-Ile w sumie mamy przeciwników?- laser odbił się od katany i trafił w przedostatniego szerszenia.

-Pięć tarantul, szerszeń, a nie, niezły cel, Odd, i ten czołg. O nie, widzę jeszcze kraby na horyzoncie!

-Cudownie, po prostu cudownie!- gejsza z wściekłością rzuciła wachlarzem, spoglądając w stronę wieży. -Jaka nas dzieli odległość?

-104 metry. Na razie skupcie się na potworach.

-Jakieś wieści od Williama i Aelity?

-Nie- ton Jeremy'ego pozostawał opanowany. -Nie mam też informacji o żadnym spektrum, więc przynajmniej tyle z głowy.

-Noooo chociaż tyle. Szlag!- Ulrich wrzasnął, gdy w plecy uderzył go pocisk tarantuli.

-Osłaniam cię, stary! Zaraz...

Nie wiedzieli, że ich awatary mogą blednąć. Odd zbladł momentalnie.

-Jeremy, widzisz to?

-Niestety. Na dokładkę macie jeszcze burzę piaskową.

Wszyscy przełknęli nerwowo ślinę. Perspektywy nie były najlepsze... więc odmówili krótką modlitwę do jakiejkolwiek siły wyższej, by zdążyli uporać się chociaż z częścią przeciwników, nim piasek całkowicie ograniczy im widoczność.

#*#

Uwięzieni w szkole Aelita i Willian postanowili w pierwszej kolejności poszukać czegoś, co pozwoliłoby im na łatwiejsze przemieszczanie się po korytarzach, bez ryzyka natychmiastowego porażenia prądem. Na ich szczęście znajdowali się blisko składzika ze środkami czystości, którego drzwi przez większość czasu pozostawały otwarte - a na jeszcze większe szczęście rzeczony składzik i tym razem nie był zamknięty. Dostawszy się do środka, trącając wszystko dla bezpieczeństwa butami, każde z nich zaopatrzyło się w miotłę o grubym, drewnianym kiju.

Tak "uzbrojeni" skierowali się w stronę serwerowni. Niestety strzelająca tu i ówdzie elektryczność uniemożliwiała im szybkie przemieszczanie się, ale nie to martwiło ich najbardziej: w szkole i akademiku pozostawali wciąż uczniowie i nauczyciele, którym groziło niebezpieczeństwo. Aby móc dołączyć do przyjaciół oraz zminimalizować zagrożenie, musieli najpierw wyłączyć prąd na terenie całej szkoły w jednym momencie, wyłączenie go tylko w jednym budynku nie miałoby sensu, bo XANA zawsze mógłby znaleźć jakiś sposób na uruchomienie go z powrotem. Odłączenie wszystkich budynków od elektryczności usprawniłoby działanie wszystkich, również ratowników i strażaków, którzy już znajdowali się przed szkolną bramą i organizowali pomoc medyczną oraz ewakuację.

Widząc ich, przystanęli na chwilę.

-Dobrze, że tu są, ale nie będą mogli zbyt wiele zrobić, dopóki nie wejdą do środka.

-Nie chcę nic mówić, ale w takim razie dobrze, że tu jesteśmy- William zawsze starał się znajdować choćby odrobinę nadziei w każdej sytuacji.

-Racja. Może skróci-, a nie, kolejne światła strzelają, musimy obejść.

-Przynajmniej poćwiczymy nogi.

-Przynajmniej tyle.

Wreszcie udało im się dotrzeć na miejsce, nie trafiwszy na nikogo poszkodowanego po drodze, pewni, że w pobliżu nie ma też nikogo - najprawdopodobniejszy scenariusz sugerował, że będą musieli użyć swoich mocy, a ewentualni świadkowie mogliby utrudnić sytuację, nawet w przypadku użycia powrotu do przeszłości. Serwerownia nie miała żadnych okien, jedynym źródłem światła były zatem drzwi, które właśnie otworzyli.

Aelita skrzywiła się z wyjątkowym wręcz znudzeniem, co zdziwiło Williama. Nie mógł nie zapytać o przyczynę.

-W przeszłości, szczególnie zanim zostałam zmaterializowana, XANA bardzo często manipulował kablami.

-Czyli... jak bardzo mamy przesrane?

-Wolę o tym nie myśleć.

Porozcinane kable wznosiły się i opadały niczym poruszane przez fale wodorosty, raz po raz przechylając się w stronę ścieżki. Wręcz tryskająca z nich elektryczność zdawała się wyczuwać ich zamiary, bo gdy tylko próbowali zrobić krok do przodu, natychmiast natężenie prądu wzmagało się, a gdzieniegdzie można było dostrzec iskry. Jeszcze tego brakowało - zagrożenia pożarowego!

Zaczęli zastanawiać się nad rozwiązaniem tej sytuacji innym niż próba wyłączenia prądu miotłą.

-Myślisz, że dam radę dotrzeć do bezpiecznika, jeśli się zdymię?

-Nie wiem, ale to ryzykowne. Co jeśli cię prąd cię porazi?

-Nie dowiemy się, póki nie spróbujemy. Ale mam swoją kurtkę, widzisz? Skóra nie przewodzi prądu. Powinna mnie ochronić.

-William, zaczekaj!

-Raz kozie śmierć!

Aelita obserwowała, jak strużka dymu, którą stał się jej ciemnowłosy przyjaciel, przesuwała się w głąb pomieszczenia, raz po raz unikając wijących się niczym węże kabli i niewielkich wyładowań elektrycznych z wiszących na suficie świetlówek. Tygodnie treningów ujawniły naturalną zręczność chłopaka do unikania przeszkód. Udało mu się pokonać prawie trzy czwarte drogi, gdy nagle jeden z przewodów wpadł, właściwie przypadkiem, między dym - momentalnie zmienił on kierunek i w wielką prędkością wbił się w ścianę, zaraz ujawniając dymiącą się, jakby osmaloną postać Williama. Jego włosy stanęły na sztorc pod wpływem elektryczności, a we wzroku widać było szok i niedowierzanie pomieszane z oszołomieniem.

Ucierpiała również kurtka, która miała go chronić. Czarna skóra była w wielu miejscach przepalona, ujawniając szybko czerwieniejącą skórę.

-Co... co jest?!- jęknął. Jego lewa noga drżała w skurczu. -W tej forrrmie?!

-Możesz się ruszyć?

-Szszszlag, szczęka mi drrrży. A-a-elita, nie mo...gę wstać. Nnnie mogę!

-Cholera, nie tak miało być!- dziewczyna zaklęła. -Teraz moja kolej. Wytrzymaj, wezwiemy zaraz pomoc!

Stanęła przed drzwiami, do których z powrotem zbliżyły się przewody. Część z nich zaczęła przybierać kształt niewyraźnej twarzy, która przyglądała się złowrogo i tylko czekała na najdrobniejszy ruch - głośne wstrzymanie oddechu z tyłu potwierdziło, że niedysponowany William również rozpoznał tę twarz, sugerując jednocześnie, że przez najbliższe parę tygodni obydwoje będą zmagać się z koszmarami. Pokręciła gwałtownie głową, otrząsając się. Miała zadanie do wykonania. Im szybciej wyłączy prąd, tym szybciej będzie mogła pomóc starszemu przyjacielowi oraz uwięzionym uczniom. Skupiwszy całą siłę woli, Aelita wkroczyła do pomieszczenia z rozstawionymi rękoma, odpychając od siebie kable polem elektromagnetycznym. Pokonanie kilkunastu metrów stanowiło w tym momencie tytaniczny wysiłek, miała wrażenie, że powietrze wokół niej zgęstniało, a kończyny stały się ciężkie, jednak nie mogła się zatrzymać.

Gdy miała wyłącznik na wyciągnięcie ręki, wyczuła nagłą zmianę kierunku prądu. Wiedząc, że w tej sekundzie najpewniej ważyło się życie przyjaciela, doskoczyła do wyłącznika i opuściła go. W tej samej chwili nastąpiło mikro wyładowanie, błysnęło, huknęło, a wszystkie przewody opadły na ziemię, gdy tylko prąd został odcięty.

William, który musiał zamknąć oczy przy wyładowaniu, otworzył je znowu. Ulga zagościła na jego twarzy, kiedy zobaczył bezruch kabli i brak migoczących żarówek, jednak zaraz została ona zastąpiona niepokojem - różowowłosa dziewczyna była w połowie oparta twarzą do ściany, zastygła w jednej pozycji. Nie wyglądała, jakby w jakikolwiek sposób się poruszała, a przynajmniej nie potrafił tego ocenić z odległości, w jakiej się znajdował.

Mięśnie wciąż odmawiały mu posłuszeństwa, a w głowie szumiało. Musiał jednak wezwać pomoc, więc na tyle, na ile pozwalała mu w dalszym ciągu niewspółpracująca szczęka, zaczął krzyczeć:

-Po...pomocy!

#*#

Sissi udało się wydostać na zewnątrz, gdy usłyszała czyjeś wołanie. Wsłuchawszy się uważniej zorientowała się, że głos należał do Williama; jego ton wskazywał na coś bardzo poważnego, co przez wszystkie lata znania go zdarzało się niezwykle rzadko.

-Jim, biegnę tam, słyszę kogoś!

-Delmas, poczekaj!- nauczyciel wychowania fizycznego westchnął z frustracją, w końcu tylko starał się zebrać uczniów w jedno miejsce.

Pobiegła w stronę serwerowni. Zazwyczaj tamtędy nie chodziła, ale pamiętała, że jej przyjaciele (tak, przyjaźniła się z nimi od tamtego dziwnego dnia!) mieli pewną tendencję do częstego sprawdzania tego miejsca. Kiedyś zależało jej na odkryciu przyczyny tego zachowania, ale ostatecznie odpuściła - pewne rzeczy, jak się czasami okazywało, powinny pozostać tajemnicą.

Przed drzwiami pomieszczenia zobaczyła leżącego Williama, który na jej widok rozpromienił się momentalnie, jak gdyby ujrzał światło w tunelu, które jest wyjściem, a nie nadjeżdżającym pociągiem. W pierwszej kolejności oceniła sytuację: niebezpieczeństwo porażenia prądem minęło, tak jak potwierdzili strażacy, jednak kursy wakacyjne, na które się zapisała, nauczyły ją, by zawsze dziesięć razy upewnić się co do bezpieczeństwa. Następnie skupiła się na wyciągnięciu znajdującej się w środku Aelity. Starała się nie zdradzić mimiką, że widok ją przynajmniej zaniepokoił, nie chciała powodować większego stresu ani u siebie, ani u obserwującego ją starszego kolegi.

-Nie będę pytać, co się stało, bo i tak mi nie powiesz.

-Ona sssssię nie rrrusza- powtórzył chłopak, podnosząc się trochę na łokciach. Wracała mu motoryka, uznała to za dobry znak.

Zwróciła całą uwagę na Aelitę. Oddychała, ale nierówno, a przy sprawdzeniu tętna wyczuła, że było ono niemiarowe i bardzo szybkie - rozdarła się więc wniebogłosy, wiedząc, że przykuje w ten sposób uwagę Jima, który i tak już wiedział, że poszła kogoś szukać. Nie zawiodła się, bowiem gdy weszła już w rytm masażu serca (William zaczął blednąć na ten widok), nauczyciel przybiegł od razu z ratownikami, z czego jeden z nich wzniósł wręcz oczy do nieba na zastany widok. Przejęli od niej czynności ratownicze, podłączając zarówno różowowłosą dziewczynę do defibrylatora, jak i Williama, by móc obserwować ich; następnie na noszach zabrali ich do karetek. Do pozostałych poszkodowanych wezwali następne.

Widząc odjeżdżające pojazdy, z wrażenia usiadła. Ona, Sissi Delmas, opanowała jakiś kryzys.

Nie aż tak niewiarygodne, jakby mogło się to wydawać.

#*#

Ta sytuacja nie była zła, tylko TRAGICZNA.

Rzadko zdarzało się, by Wojownicy Lyoko znajdowali się w tak kiepskim położeniu. Naprawdę! Póki co nic nie wskazywało na zmianę sytuacji, bo nawet z pomocą Jeremy'ego, który podawał im każdą, nawet najdrobniejszą informację z mapy o ilości i usytuowaniu przeciwników, burza piaskowa utrudniała im podjęcie działań. Jedynym, co mogli robić, było osłanianie się przed laserami oraz próbowanie wyeliminowania coraz to kolejnych tarantul - bo, jak raczył zauważyć Odd, XANA nie mógł wyluzować, tylko musiał wyjątkowo utrudnić im życie.

-Einstenie, wiesz, co na zewnątrz?

-Niestety nie. Cisza radiowa od reszty, nie odbierają telefonów- głos Jeremy'ego zdradzał jego troskę. -Uwaga, nadchodzi kolejna fala!

-Urrrwa, zaraz mnie coś!

-Ulrich!

Odd nie zdążył nawet mrugnąć, nim jego współlokator został zdewirtualizowany, trafiony przez przypadkowy laser. Nawet potwory XANY miały problem z celnością, choć tutaj zdecydowanie przypadł im wyższy parametr szczęścia, jeśli miałby odnieść sytuację do gier komputerowych.

-Jeremy, ile nam zostało punktów życia?

-Mało. Trzydzieści punktów każde, jedno trafienie i po was! Podzielam zdanie Ulricha, jest fatalnie.

-Nie mamy jak się przebić! Gdyby było nas więcej, może udałoby się nam znów odwrócić uwagę potworów, ale w tych warunkach nawet to by nie pomogło! Cholera by to wzięła, ani ochrony, ani przejścia!

-Ochrona... przejście... Yumi, jesteś genialna!- zawołał Odd, kierując głowę w jej stronę.

-Co masz na myśli?

-Jeremy, możesz nam podesłać deskę? Jestem pewien, że jej nie zniszczyli!

-Jasne, już leci... Masz ją?

-Tak!

Doskoczył do Yumi, która przyglądała mu się z nadzieją. Obniżył deskę, by nie dryfowała bez potrzeby, i wskazał dziewczynie, by na niej usiadła. Albo, co okazało się chwilę później, położyła na płasko. Mina jej skwaśniała, zrozumiawszy, co ma na myśli.

-Chyba se jaja robisz!

-Sorka, Yumi, ale musisz poświęcić się dla dobra sprawy. Złap się mocno.

-Odd, chyba nie zamierzasz...?- bez trudu można było wyobrazić sobie szeroko otwarte z wrażenia oczy Ulricha, który zdążył wrócić z sali skanerów.

-Dumaliśmy nad tym z Aelitą w czasie wakacji. Będę w stanie osłonić Yumi tarczą na tyle długo, by nie zbili deski ani jej nie zdewirtualizowali.

-Będziecie mieli tylko jeden strzał, wiecie o tym.

-Jak mną źle wycelujesz, to cię zabiję- groźba Yumi nie zrobiła na nim wrażenia.

-Wiem, słońce, ale to potem. Trzymaj się mocno!

Yumi zacisnęła dłonie na krawędziach deski, modląc się, by plan Odda zakończył się powodzeniem. Pojazd pomrukiwał z coraz większą mocą, napędzany przez tego, który zazwyczaj na nim jeździł, ale czekał cierpliwie na możliwość startu. Wojowniczka czuła, jak jej przyjaciel kolejno wstaje i, wsłuchując się w coraz to kolejne korekty Jeremy'ego, ustawia ją w kierunku wieży; wieży, której przez burzę piaskową nie było widać mimo niezbyt wielkiej odległości. Ostatnie życzenie powodzenia z góry, kiwnięcie głową ze strony Odda, i została wypchnięta zza skały.

Lot na desce na płasko z dużą prędkością to jedno. Lot na desce, na płasko, z dużą prędkością przez burzę piaskową i z wystrzeliwanymi dookoła laserami to zupełnie coś innego. Faktyczny czas lotu nie był długi, jednak dla Yumi trwał on wieczność - nie widziała wszystkiego, w końcu wirtualny piasek znacząco obniżył widoczność, ale fioletowa poświata tarczy Odda oraz czerwone błyski laserów sprawiły, że żołądek podszedł jej do gardła z niewygody. Po kilku sekundach zobaczyła szybko (nigdy tak szybko!) zbliżającą się wieżę, w którą wbiła się w chwili, gdy Odd został zdewirtualizowany, tarcza zniknęła, a deskę trafiły lasery tarantul. To, że jej samej nie zdewirtualizowało, zawdzięczała chyba tylko i wyłącznie regenerującym właściwościom wież.

Otrząsnąwszy się na świetlistej podłodze, nie zwlekała, nie miała na to czasu. Podbiegła, by wznieść się na platformę, i natychmiast położyła dłoń na holograficznym ekranie.

-Jeremy, lecisz!

#*#

-Powrót do przeszłości!- wprowadził komendę i uruchomił program tak szybko, jak tylko na ekranie pojawiło się potwierdzenie dezaktywowania wieży.

Ale... nic się nie wydarzyło. Powtórzył czynność, z tym samym skutkiem. Nigdy, ale to nigdy coś takiego się nie zdarzyło, każde z jego przyjaciół mogło to potwierdzić, a zwłaszcza Ulrich, który w pewnym momencie sam korzystał z tego programu. Aby sprawdzić, co nie działało - a także by uciszyć coraz głośniejszą panikę w głowie - wpisywał coraz to kolejne komendy i uruchamiał programy do skanowania i przeszukiwania superkomputera; nic nie przynosiło skutku. Zupełnie tak, jakby oprogramowanie stworzone przez Franza Hoppera zniknęło bez śladu.

I wtedy na ekranie wyświetliła się ikonka otrzymanej wiadomości. Zdezorientowany, kliknął na nią. I natychmiast zastygł.

-Jeremy, co...?- wzrok Ulricha wbił się w ekran.

[treść wiadomości: "Wojownicy", jak na siebie mówicie... zobaczymy, jak teraz będziecie sobie radzić.]

Jeremy zwrócił się do swojego pierwszego przyjaciela w chwili, gdy z windy wyszli Yumi i Odd. Jego oczy przepełniała pustka.

-Ktoś, Boże, Tyron, włamał się, nie wiem, nie mamy programu, matko święta...

-Co masz na myśli, Jeremy?- Japonka wciąż nie rozumiała, co się działo.

-Ktoś... ktoś zniszczył program powrotu do przeszłości. Nie możemy już się cofać.

Ostateczność w jego głosie przytłoczyła ich niczym atak grawitacyjny. Owszem, w przeszłości mieli okres, gdy musieli znacząco ograniczyć skoki w czasie, aby powstrzymać rośnięcie XANY w siłę, jednak zawsze, gdy sytuacja przyjmowała bardzo zły obrót, zawsze mieli tę możliwość. Jeśli program rzeczywiście został zniszczony lub uległ ciężkiemu uszkodzeniu... oznaczało to, że każdy atak XANY będzie kosztował ich znacznie więcej, niż kiedykolwiek wcześniej, a krycie się z walką z nim będzie stanowiło jeszcze większą przeszkodę. Gdyby jeszcze dodać do kalkulacji potencjalne ofiary śmiertelne... woleli odrzucić tę myśl. Istniała taka możliwość.

-Musimy dowiedzieć się, co z Aelitą i Williamem- powiedział Ulrich, podnosząc z fotela słabo kontaktującego Jeremy'ego.

-Nie odbierają...

-Może nie mają takiej możliwości? Nie dowiemy się, póki stąd nie wyjdziemy, może nie jest aż tak źle!- Odd starał się podnieść wszystkich na duchu, ale czuł, że nie ma racji.

Nie wiedział tylko, jak bardzo się mylił.

Całą czwórką weszli do windy i wyjechali z podziemi. Zabezpieczywszy windę bardziej dla zasady niż dla celów ochronnych, udali się przez kanały, wciąż licząc, że gdy wrócą do szkoły, sytuacja nie będzie tragiczna, zniszczenia minimalne, a ich przyjaciele, którzy zostali tam uwięzieni, będą cali i zdrowi. W miarę zbliżania się do włazu wszyscy stawali się coraz bardziej nerwowi, szczególnie Włoch, którego czuły słuch zaczął już wyłapywać odgłosy z powierzchni. To właśnie on jako pierwszy wyszedł na górę, czekając w milczeniu na resztę. Jeremy jako ostatni opuścił tunel, tak było w końcu zawsze - przywódca, nawet nieoficjalny, jako ostatni powinien opuszczać plac boju.

Wszędzie, zarówno z bliska jak i daleka, rozbrzmiewały syreny przemieszczających się karetek i wozów strażackich. Ponad lasem unosił się dym z palącego się, lub jeszcze dogaszanego budynku. Im bliżej byli szkoły i akademika, tym bardziej docierała do nich intensywność ataku sztucznej inteligencji i jego niszczycielskich konsekwencji - jak się później dowiedzieli z wiadomości, problemy z elektrycznością nie dotknęły tylko ich szkoły czy też dzielnicy. Ofiarą szarży XANY padło, w mniejszym lub większym stopniu, całe miasto.

Gdy dotarli przed szkolną bramę, częściowo zablokowaną przez dwa wozy strażackie, zauważył ich Jim. Nauczyciel podbiegł do nich z wyraźną ulgą na twarzy.

-Dzięki bogu, Sissi, znaczy się Delmas, i Dunbar mieli rację. Wyszliście ze szkoły przed tą "awarią"- kolejno skreślił ich nazwiska z listy i zamachał do stojącego nieopodal dyrektora, by poinformować go o tym, że brakujący uczniowie odnaleźli się.

-Co się właściwie stało?- zapytała Yumi, starając się dowiedzieć jak najwięcej.

-Cóż, nikt właściwie nie wie. Elektrycy twierdzą, że doszło do olbrzymiej awarii napięcia i nastąpiło przeciążenie sieci. W wielu miejscach wyskoczyły korki i doszło do zwarć, część z nich doprowadziła do pożarów tu i ówdzie. Na szczęście nie było tego aż tak wiele, a przynajmniej tak podają w komunikatach. Tutaj prąd wręcz szalał!

-Jim, a powiedz...- słowa z trudem przechodziły Jeremy'emu przez ściśnięte gardło. -Gdzie są William i Aelita?

Twarz wuefisty spochmurniała.

-Jim...?

-Trafili do szpitala po tym, jak poraził ich prąd- cztery twarze gwałtownie zbladły. -Byli obok serwerowni, znalazła ich Delmas. Ja wam tego nie mówiłem, jak coś, ale udało im się wyłączyć zasilanie w szkole, dzięki czemu nikomu więcej nie stała się poważna krzywda.

Na widok zmartwionej czwórki przyjaciół, mężczyzna westchnął, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco.

-Zawiozę was do nich.

#*#

Przekonanie lekarzy, by wpuścili ich do przyjaciół, nie należało do najłatwiejszych czynności. Po pierwsze, co chwilę zmieniali się, musząc biegać to na oddział ratunkowy, to na swoje oddziały, więc czwórka wojowników nie miała nawet szans ich złapać. Po drugie - gdy już udało im się zatrzymać jednego z lekarzy, ten stwierdził, że nie może wpuszczać nikogo, kto nie jest rodziną. Dopiero po interwencji kardiologa, który powiązał ich ze swoją wieloletnią pacjentką, oraz wstawiennictwu Jima ("Panie kardiolog", powiedział, "pan zna te dzieciaki, oni są jak rodzina dla siebie, co z tego, że kiedyś wykradli swoją koleżankę ze szpitala, dajcie im wejść, miejcie serce!" - nie chcieli wiedzieć, czy tylko żartował, czy naprawdę wiedział, co zrobili swego czasu w ramach wymiany zasilania superkomputera), zostali wpuszczeni na salę, gdzie znajdowali się ich przyjaciele.

Obydwoje byli przytomni i czuli się już dobrze. William, którego większość obrażeń stanowiły oparzenia, miał na sobie wiele opatrunków hydrożelowych i bandaży, utrzymujących wszystko w miejscu. Oparzenia te były w większości, na szczęście, powierzchowne, a także zostały szybko schłodzone, dlatego spodziewano się, że nie pozostaną po nich żadne blizny. W dużo gorszym stanie znajdowała się natomiast jego skórzana kurtka, podziurawiona w wielu miejscach przez prąd - niestety w jej wypadku prognozy były znacznie gorsze, bo naprawa mogła okazać się zbyt kosztowna.

-Wiem, że to tylko ubranie, ale ta kurtka jest wyjątkowa, zawsze przynosiła mi szczęście.

-Zobaczymy, co da się zrobić...- Aelita poklepała go po ramieniu na odległość, unosząc opatrzoną dłoń.

W jej wypadku porażenie prądem spowodowało dosłowny "rozjazd", jak określiła to Sissi, pracy serca. Doktor Focault, który miał iść na przerwę obiadową, gdy tylko ją zobaczył, przeżegnał się tylko i wrócił na oddział, by zająć się nią. Nie mógł uwierzyć, że zobaczył ją znowu tego samego dnia, ale, jak wiadomo, przypadki chodzą po ludziach, a on nie mógł przewidzieć ataku XANY (oczywiście nie wiedząc, że XANA stał za tym). Po koniecznej kardiowersji, na którą telefonicznie udzieliła zgody jej matka, Aelita musiała, tak jak i William, pozostać pod obserwacją, ale i co do niej prognozy również były obiecujące.

Wymienili się przebiegiem zdarzeń, choć w przypadku tego, co stało się w fabryce, Jeremy nie był w stanie skończyć mówić; Yumi przejęła zatem pałeczkę i dokończyła opowieść. Zapadła po tym niezręczna cisza, przerywana jedynie odgłosami z maszyn.

-To... co robimy teraz?- zapytał William, pochylając się z poduszek.

-Nie wiem. Naprawdę... nie wiem!- informatyk drużyny był na skraju załamania, czując, że nawet jeśli nie od niego zależało włamanie do systemów superkomputera (którym powinien był przecież móc zapobiec, a tak się nie stało), to on był odpowiedzialny za to, że jego przyjaciołom stała się krzywda, ucierpieli inni ludzie i nie dało się tego cofnąć.

-Wiem, co będziemy robić. To, co zawsze.

Jeremy spojrzał na Ulricha, nie do końca rozumiejąc.

-Będziemy walczyć. Owszem, chujowo, że właśnie straciliśmy powrót do przeszłości, ale bywaliśmy w gorszych sytuacjach.

-Nie martw się, Einsteinie! Zawsze jakoś wychodzimy z opresji, prawda?

-Zgadza się! W końcu jesteśmy Wojownikami Lyoko, tak czy nie?- Yumi objęła przyjaciół ramionami, szczerząc się szeroko.

-I tym razem nam się uda! Nawet z tą... niedogodnością. A kiedyś odpłacimy się i XANIE, i Tyronowi za to, co zrobili.

-Jesteśmy w tym wszystkim razem. Razem przez to przejdziemy- Aelita ścisnęła dłoń Jeremy'ego, dodając mu otuchy.

Chłopak po raz pierwszy od kilkunastu godzin uśmiechnął się. Położył głowę na ramieniu dziewczyny, pozwalając, by ona i reszta przyjaciół otoczyli go - aby to ułatwić, Odd i Ulrich zdołali nawet złączyć łóżka. Trwali tak przez pewien czas, czerpiąc wzajemnie ze swojej bliskości. Poradzą sobie, jak zawsze. W końcu byli drużyną, której nic nie było w stanie złamać.

Gdy tak siedzieli, usłyszeli pukanie do drzwi. Chwilę później do pomieszczenia weszła Sissi z wymalowaną na twarzy niepewnością.

-Chciałam tylko sprawdzić, co z wami, ale widzę, że dobrze.

-Hej, Sissi, chodź do nas!- zawołał Odd, wyciągając w jej kierunku dłoń.

-Dzięki tobie jesteśmy w jednym kawałku- przypomniał William. -Nawet nie wiesz, jak jesteśmy ci wdzięczni.

-Dziękujemy!

Ciemnowłosa dziewczyna nie miała nawet szansy zaprotestować, gdy wciągnęli ją do grupowego uścisku - ale nie narzekała. Znalazła swoje miejsce między nimi.


Od wysłania ostatniego projektu Laurę dręczyło dziwne uczucie. Miała wrażenie, jak gdyby coś, lub kogoś, zdradziła - to wrażenie wzmogło się tego ranka, kiedy otrzymała polecenie wrzucenia pliku do podanego przez samego profesora Tyrona obszaru sieci.

Niedługo później szkoła padła ofiarą awarii sieci elektrycznej, w wyniku której ucierpiało wielu uczniów, w tym William i Aelita z bandy Belpois. Dowiedziała się przypadkiem, że, oczywiście, to oni stali za wyłączeniem prądu w szkole, gdy sytuacja zaczęła przybierać zły obrót, choć przypłacili to wizytą w szpitalu. Widziała pustkę w oczach Jeremy'ego, gdy usłyszał o tym, i jak pozostali z jego grupy musieli go przytrzymywać w drodze do samochodu.

Nie mogła mieć z tym nic wspólnego. Nie mogła.

Wepchnęła tę myśl głęboko w otchłań umysłu, licząc, że nigdy nie wydostanie się stamtąd.