Po głowie Rothena krążyły miliony pytań i niepewność, gdy badawczo przypatrywał się Sonei, zasiadającej w fotelu w jego salonie. Dziewczyna nerwowo przytupywała stopą o parkiet, co jakiś czas bezwiednie poprawiając niesforne kosmyki ciemnych włosów, co nie uszło uwadze Alchemika. Nowicjuszka sprawiała wrażenie co najmniej poddenerwowanej.
Rothen wcale nie czuł się swobodniej – raz po raz zerkał w stronę drzwi, wręcz wyczekując nagłego wtargnięcia czarnego maga.
– Nie przyjdzie tu, zaufaj mi – powiedziała Sonea twardym głosem, choć wzrok miała rozbiegany.
Rothen zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– Skąd możesz wiedzieć? Mówimy o Akkarinie, Soneo. On zawsze ma swoje sposoby. Nic się przed nim nie skryje.
– Nawet nie ma go teraz w Gildii – parsknęła ze zniecierpliwieniem. Nachyliła się lekko w stronę maga i, gdyby nie trzymany przez nią kubek, z pewnością zacisnęłaby właśnie pięści na swojej szacie. – Przebywa na królewskim dworze, najpewniej wróci na wieczór. Nikt nie widział, jak tu szłam. Wielki Mistrz się nie dowie.
Alchemik westchnął z politowaniem – spodziewał się konsekwencji nieposłuszeństwa dawnej podopiecznej, ale… jego mała Sonea, jego była nowicjuszka siedziała tutaj, u niego w pokoju. Zupełnie jak miesiące temu, podkuliwszy nogi, wciskała się w miękkie siedzenie, nakryte ciemną, futrzastą narzutą, w dłoniach ściskała filiżankę raki, znad której unosił się kłąb gorącej pary, i co rusz zerkała na byłego mentora. Rothen uśmiechnął się lekko.
Między nimi stał jedynie niski, szeroki stolik, a było to już znacznie mniej niż oddzielało ich przez ostatnie dwa lata. Pozostało więc już tylko zasiąść wygodniej i rozluźnić się.
– Powiedz mi, Soneo – zaczął mag niepewnie. – Jak on cię traktuje?
Nowicjuszka ani drgnęła, najpewniej przygotowana na to pytanie, odkąd tylko weszła do kwatery dawnego mentora. Po sekundzie czy dwóch, opuściwszy ręce, pochyliła się nad ławą i z ostrożnością odstawiła filiżankę z raką na spodek.
– Właściwie to… dobrze – odpowiedziała cicho, lecz po chwili na jej twarz wstąpił grymas. – Mam na myśli to, że nie wchodzimy sobie za bardzo w drogę. Zasady są jasne, więc nie ma też powodu do konfrontacji.
– Żadnych więcej gróźb z jego strony? Nie skrzywdził cię?
– Wielki Mistrz nigdy by mnie nie…! – wypaliła gwałtem, ale urwała nagle; zaczerwieniła się widocznie. Szybko zakryła usta dłonią.
Rothenowi zrobiło się zimno. Wielki Mistrz nigdy by jej nie…? Nie skrzywdził? Czy wciąż mówimy o Akkarinie?
– Soneo… – Z głosu Alchemika wybrzmiała zgroza. Wpatrywał się w szeroko otwarte brązowe oczy. Przyglądały mu się z ukosa, z namiastką niepokoju pomiędzy drobnymi, złocistymi pręgami ciemnych tęczówek.
– Po prostu nie robiłam niczego, co mogłoby go sprowokować – dodała naprędce. – Wręcz przeciwnie, staram się uśpić jego czujność, udając że zaakceptowałam sytuację, w której się znalazłam. Zresztą, gdyby wyrządził mi krzywdę, mógłby ściągnąć na siebie uwagę innych magów.
– Zdajesz sobie sprawę, że pogrywasz z Akkarinem, prawda?
– I dobrze mi idzie.
– Do czasu, Soneo, do czasu. Wystarczy jedno potknięcie, wiesz o tym doskonale.
Rothen z cichym westchnieniem przeniósł uwagę na wciąż nietknięte przez niego sumi. Stało na srebrnej tacy, wystygło już z lekka, lecz kiedy uniósł kubek do ust i upił łyk naparu, zaznał odrobiny ukojenia.
– Zauważyłem, że zbliżyłaś się w ostatnim czasie z kolegami z klasy.
– Właściwie to nie wiem, jak to się stało. Odkąd pokonałam Regina na Arenie, ten przestał mnie dręczyć, za to z innymi… jakoś tak nawiązałam kontakt.
– Co na to Akkarin? Ze znajomości z Dorrienem musiałaś zrezygnować właśnie z jego powodu.
Spuściła wzrok.
– Lepiej opowiedz mi o ostatnich wieściach – powiedziała. – Słyszałam, że przejmiesz opiekę nad tym dzikim magiem, który przybył z Dannylem.
Jeżeli dziewczyna czuła się z tym jakkolwiek źle, nie dała po sobie tego poznać. Mimo to do Rothena powróciły wyrzuty sumienia, jakie momentami go nawiedzały, odkąd zadeklarował chęć wzięcia nowego nowicjusza pod swoje skrzydła.
– Mówisz o Farandzie. – Przytaknął na słowa Sonei. – Dannyl wciąż obejmuje stanowisko Ambasadora, więc nie wiadomo, jak długo pozostanie w Gildii. Farand natomiast na pewno będzie czuł się tutaj zagubiony, sama powinnaś wiedzieć najlepiej. Stąd ta decyzja, chłopak będzie potrzebował wsparcia oraz kogoś, kto mu tutaj pomoże.
– Prawda, znam temat jak mało kto – zawtórowała, śmiejąc się cicho. – W takim razie mam nadzieję, że sprawi ci znacznie mniej kłopotów niż ja.
– To się okaże po letnim naborze, czyli już całkiem niedługo. Może uda mi się was sobie przedstawić, ale trzeba będzie znaleźć ku temu jakąś odpowiednią okoliczność. Mnie natomiast zastanawia, jakim cudem ta informacja już do ciebie dotarła.
– Akkarin mi powiedział.
Rothen zamarł bez ruchu.
– Akkarin? – powtórzył powoli, uważnie przyglądając się nowicjuszce. – Tak po prostu ci powiedział?
Sonea wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w dłonie.
– Pewnie chciał mi dobitniej przypomnieć, że nie jesteś już moim mentorem.
Alchemik nie skomentował tego, skinął tylko głową i od tego momentu starał się unikać tematu Wielkiego Mistrza jak ognia. Zamiast tego wypytał Soneę o ostatnie tygodnie, o przygotowania do egzaminów semestralnych, a także o plany na przyszłość – jak się dowiedział, niewiele zmieniło się w tej kwestii, bo nadal chciała zostać Uzdrowicielką.
Ta zaś nie pozostawała mu dłużna, pytając o jego samopoczucie, o Faranda oraz Dorriena.
Rozmawiali tak, aż na co dzień jasny, przejrzysty salon skrył się w półmroku, a niebo nad Imardinem pociemniało. Wtedy Sonea postanowiła zakończyć spotkanie, z obawy przed powrotem Akkarina do Gildii, i opuściwszy Dom Magów, powróciła do rezydencji.
– Zaufaj mi – szepnęła tylko, tuląc Rothena mocno, zaraz przed wyjściem. Kiedy drzwi za dziewczyną zamknęły się z tępym łomotem, mag westchnął ciężko i opadł w miękki fotel.
Odwiedziny jego dawnej podopiecznej zasiały w nim więcej obaw oraz podejrzeń niż mógłby przypuszczać.
W piwnicy pod rezydencją bywało chłodno, ale nie na tyle, aby wznosić wokół siebie cieplną tarczę. Sonea pomyślała sobie, że nawet pasowało to do klimatu, w jakim zachowano podziemie; szare, surowe wnętrze zapełniał jedynie stół, kilka drewnianych regałów, na których ustawiono stare księgi, oraz cztery krzesła. Na jednym z nich siedział Takan, ciepło i zapraszająco spoglądając na nowicjuszkę. Z konsternacją przypatrywała się jego uniesionej, odsłoniętej ręce.
– W porządku, pani Soneo. Naprawdę jestem przyzwyczajony.
Sonea odetchnęła cicho i mocniej zacisnęła palce na rękojeści sachakańskiego ostrza. Uniosła je, chwilę później przykładając stal do poznaczonej bliznami złotobrązowej skóry. Cięła szybko i pewnie, nie za głęboko, tuż nad nadgarstkiem po zewnętrznej stronie przedramienia. Z powstałej rany wyciekły krople krwi; dziewczyna przykryła je dłonią i pochwyciła strumień magii.
Ostatni raz dopuściła się tego w samoobronie w slumsach, na kobiecie Ichani, o której za dnia starała się już nie myśleć. Jeszcze wcześniej – również na Takanie, gdy poznawała podstawy czarnej magii. Teraz jednak czuła się znacznie pewniej, pobierając energię sługi, choć namiastka niezdecydowania wciąż zaprzątała jej myśli.
W ciągu tych krótkich sekund miała bezwzględną władzę nad czyimś życiem; przerażało ją to. Ciarki przebiegły jej po plecach.
Przerwała, uznając że pobrała już wystarczająco. Sachakanin uśmiechnął się z pokrzepieniem.
– Dziękuję, Takanie. Możesz już odejść.
Beznamiętny ton Wielkiego Mistrza dobiegł zza pleców Sonei. Służący powstał, ukłonił się z szacunkiem i zniknął za drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową.
Sonea oraz Akkarin zostali we dwoje.
Mentor dziewczyny zbliżył się do stołu, natomiast ta obserwowała z zaciekawieniem, jak uniósł bawełniane, jasne płótno i wyciągnął je ku niej. Z wdzięcznością przyjęła materiał i starła czerwoną smugę z wewnętrznej części swojej dłoni.
Czarne oczy z uwagą śledziły każdy ruch nowicjuszki.
– Tak jak ostatnim razem, nadmiar mocy wręcz z ciebie emanuje, choć nie ma jej tyle co wtedy.
Ostatnim razem – wtedy, gdy Sonea pierwszy raz odebrała życie. Po powrocie ze slumsów musiała oddać Akkarinowi pozyskaną od Ichani magię, ponieważ była wyczuwalna. Ktoś w Gildii mógł to spostrzec, co sprowadziłoby jedynie kłopoty.
Nowicjuszka obruszyła się, odłożywszy na blat szmatkę, i wyprostowała się.
– Rozumiem więc, że tego będziesz mnie dziś uczył, Wielki Mistrzu? Ukrywania dodatkowej mocy?
Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i przytaknął.
– Nie nauczysz się tego dzisiaj. Potrwa to znacznie dłużej – powiedział. – Absorbowanie energii za pomocą czarnej magii to inny sposób jej przechowywania, niż ten, kiedy podczas pojedynku pobierasz tę energię od innego maga tylko na chwilę, aby włożyć ją w jeden atak. Zatem jej ukrycie wymaga lepszej kontroli oraz więcej precyzji.
Akkarin podszedł bliżej Sonei, ruchem głowy wskazując na jedno z krzeseł. Ta posłusznie usiadła i zadarła podbródek do góry, aby spojrzeć na mentora. Stanął przed nią i zimnymi opuszkami palców ujął jej skronie.
~ Pokaż mi pokój swojego umysłu ~ zabrzmiał głos Wielkiego Mistrza w głowie Sonei, więc usłuchała. Stworzywszy obraz pokoju wypełnionego obrazami jej przeszłości, dziewczyna instynktownie zmaterializowała również drzwi, prowadzące prosto do źródła jej mocy, spodziewając się, że właśnie to będzie kolejnym jej zadaniem.
Wyczuła zadowolenie Akkarina.
~ Szybko się uczysz. Otwórz je, Soneo.
Nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi, które ułamek sekundy później rozmyły się w otchłani mroku. Pośrodku niej widniała kula rażącego światła – źródło mocy. Wyglądało jednak inaczej niż poprzednio, gdy to robiła.
Przede wszystkim było większe, ale to kolor przykuwał uwagę. Dotychczas całkiem białe, teraz pokrywało je tysiące jaskrawych, żółtych iskier i nici, zatraconych w tańcu niczym błyskawice podczas rozszalałej burzy.
~ To jest właśnie energia, którą wzięłaś od Takana. Jak zatem widzisz, jest doskonale widoczna. I równie silnie wyczuwalna.
Och.
Sonea wystawiła rękę, zaciekawiona, i niemal natychmiast ją cofnęła, gdy dotarł do niej ogrom mocy.
~ Twoim zadaniem jest próba wytworzenia tarczy wokół źródła. Tak, aby zakamuflować nadmiar. Ma ponownie stać się jednolite.
~ Zwykłej tarczy? Takiej jak ta, którą wytwarza się do osłony przed atakiem?
~ Dokładnie tak. Spróbuj najpierw na niedużym obszarze, później będziesz pracować nad jej rozciągnięciem.
Tak jak nakazał, nowicjuszka skupiła się na utworzeniu odpowiedniej bariery wokół swojej mocy co, jak się okazało, było znacznie trudniejsze niż osłona ciała z zewnątrz. Niemożliwym było dostrzec tarczę, ale dało się odczuć jej drgania. Nie pokryła całej kuli, jedynie jej część. Sonea napięła wszystkie zmysły do granic i całą uwagę poświęciła utrzymaniu osłony w miejscu.
Niektóre wirujące nici nieco zbladły, niemniej wciąż przebijały się przez tarczę.
~ Bardzo dobrze.
Bardzo dobrze? Dodatkowa energia wciąż podrygiwała za nikłą tarczą, o której powiększeniu na ten moment Sonea ani myślała.
~ Wszystko po kolei. To wymaga czasu, najpierw spróbuj ją wzmocnić.
Zasięgnęła jeszcze więcej własnej mocy, aby wtłoczyć ją w barierę. Żółć coraz mocniej zlewała się z bielą. Brakowało już niewiele, żeby stała się całkiem niewidoczna.
Wystarczyło zasięgnąć tylko troszeczkę…
Dam radę...
– Dość – usłyszała nagle, krótkie i stanowcze, już nie w swoim umyśle, tylko gdzieś poza nim.
Otworzyła oczy i natychmiast napotkała mroczne, skupione na niej spojrzenie Wielkiego Mistrza. Dopiero po chwili zamrugała kilkakrotnie i zorientowała się, jak ciężko oddychała.
– Prawie mi się udało – stwierdziła buńczucznie, marszcząc brwi, ale kalkulujący wzrok mentora szybko ostudził jej wzburzenie.
– Prawie to byś się przepaliła – odparł z dostrzegalnym grymasem na twarzy. Dopiero wtedy jego długie palce ześlizgnęły się ze skroni Sonei, drażniąc jej policzki. Opuściwszy ręce wzdłuż ciała, Akkarin wyprostował się. – Mówiłem, że to potrwa. Nie wszystko naraz. Odpocznij teraz, a do nauki tego jeszcze wrócimy.
Przez chwilę przypatrywała mu się w milczeniu, aż w końcu skinęła głową.
– Jak wczorajsze spotkanie z Rothenem?
Zdziwiona pytaniem, rozchyliła nieco usta, zanim odpowiedziała.
– Było miło. Długo rozmawialiśmy. Wypytywał o ciebie, ale chyba udało mi się go uspokoić.
Kąciki ust Akkarina uniosły się lekko, układając się w doskonale znany jej półuśmiech. Sonea pomyślała sobie, że w półmroku pomieszczenia nadawał mu osobliwie tajemniczego wyrazu.
– Rozumiem – mruknął. – W takim razie jeszcze tylko oddaj mi moc i na dzisiaj koniec.
Nowicjuszka wstała i zmniejszyła dzielący ich dystans. Chwyciła jego wyciągnięte w oczekiwaniu dłonie – wcześniej zimne, teraz wydały jej się dziwnie ciepłe. Szybko zignorowała tę myśl. Opuściła powieki, skupiając się na stabilnym przesłaniu strumienia magii. Najpierw oddała tę, którą wcześniej zabrała Takanowi, później zasięgnęła również własnej.
Opuściwszy podziemia, Sonea zapytała jeszcze o informacje dotyczące jakiegokolwiek nowego szpiega, lecz Akkarin szybko ją uspokoił, tłumacząc, że po ostatnim Ichanim Kariko nieprędko wyśle kolejnego niewolnika. Na ten moment miała niczym się nie martwić, tylko skupić na nauce.
– Od nowego półrocza chciałbym również osobiście zająć się twoim treningiem w sztukach wojennych. Oficjalnie.
Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie w przejściu klatki schodowej na parterze rezydencji. Natychmiast spojrzała na Wielkiego Mistrza, nie skrywając zdumienia. Owszem, wiedziała, że prędzej czy później ją to czekało, wszak Akkarin sam zapowiadał to jakiś czas temu, lecz nieodzowność i nagła świadomość lekcji walk pod okiem mentora uderzyła ją z impetem.
A do drugiego semestru zostało raptem półtora miesiąca, zauważyła z pewną obawą, a także domieszką ekscytacji.
– Co z lekcjami u Mistrza Yikmo?
– Prawdopodobnie nadal będzie cię nauczał, ale większą część godzin przejmę ja. Szczegóły dopracujemy po sporządzeniu wstępnych wersji planów zajęć.
Czekają mnie intensywne miesiące, pomyślała, kiedy pożegnała Akkarina, weszła na piętro i zniknęła w swoim pokoju, w duchu śmiejąc się gorzko. Przez następne dwa i pół roku miała odgrywać pilną uczennicę Wielkiego Mistrza, w międzyczasie mierząc się z nauką czarnej magii oraz wrogimi Sachakanami. Wiedziała jednak, że da sobie ze wszystkim radę.
Musiała dać.
Przechadzanie się korytarzami gmachu Uniwersytetu nie przywodziło już dawnego poczucia przynależności ani do tego miejsca, ani do ludzi. Wprawdzie ani ryciny, ani płaskorzeźby na bladych fasadach budynków Gildii nie zmętniały prawie wcale w jego pamięci, twarze zaś wciąż były znajome, jednakże Dannyla nie opuszczało wrażenie, że przybył do Imardinu jedynie w odwiedziny.
Zerknął z ukosa na Rothena, którego fioletowa szata opadała ciężko na zgarbione ramiona. Jej leniwe powiewanie z każdym krokiem kontrastowało z trwogą skrytą w jasnych oczach Alchemika.
Przybyło mu nawet kilka nowych, siwych włosów, pomyślał Ambasador z ukłuciem ponurego rozbawienia. Tak naprawdę niepokoiło go to, niemniej każde pytanie Dannyla o powód owego rozżalenia zderzało się z milczeniem.
Przecisnąwszy się przez gromadę magów i nowicjuszy, ruszyli długim korytarzem w celu opuszczenia gmachu. Zanim minęli ostatni zakręt, dobiegł ich doskonale znany każdemu magowi głęboki głos.
– …jeszcze jedno. Mistrz Elben przekazał mi, że bardzo dobrze wykonałaś ostatnią pracę domową. Oby tak dalej, Soneo.
Dannyl przystanął gwałtownie, uświadomiwszy sobie obecność Wielkiego Mistrza zaledwie kilka kroków dalej, tuż za zakrętem. Otworzył szeroko oczy, bo coś ścisnęło go w żołądku. Ostatnim razem, gdy rozmawiał z Akkarinem – zaraz po powrocie z Elyne – zrelacjonował mu jedynie podróż, ale nie odważył się, aby przypomnieć mu o złożonej przezeń obietnicy.
Dannylowi udało się przechwycić grupę buntowników w Elyne, których obecnie czekało Przesłuchanie. Dokonał tego przy pomocy Tayenda, ale żeby wszystko przebiegło pomyślnie, musieli dać do zrozumienia Royendowi, Demowi Marane, że łączyły ich bardziej intymne relacje, aniżeli tylko te profesjonalne. Niebawem więc plotka miała rozejść się po Gildii, o ile już do tego nie doszło, bo od jakiegoś czasu Dannyl czuł na sobie podejrzliwe spojrzenia innych.
Minęło kilka dni od przywiezienia buntowników, a Wielki Mistrz wciąż nie zabrał głosu publicznie, zatem nie wyjaśnił oficjalnie planu pogrążającego Dannyla.
Zaschło mu w gardle, ale przywołał resztki woli, aby się uspokoić. Dopiero wtedy zorientował się, że stojący obok Rothen napiął się zauważalnie i zmarkotniał jeszcze bardziej.
No tak. On nadal ma za złe Akkarinowi przejęcie opieki nad Soneą.
Krótka wymiana spojrzeń obu magów wystarczyła, aby zdecydowali wycofać się, dopóki ich nie zauważono. Starszy Alchemik najpewniej nie miał ochoty nawet na wymianę spojrzeń z Wielkim Mistrzem, Dannyl zaś nie zebrał się jeszcze w sobie na tyle, aby poruszyć dręczący go temat.
Zresztą, muszę przyznać, jest w Akkarinie coś, co nadal mnie onieśmiela, nawet po tylu latach.
Zanim jednak magowie ruszyli z miejsca, zza zakrętu wyszły, idąc ramię w ramię, dwie postacie.
– Wielki Mistrzu – wydukał naprędce Dannyl, z trudem odnajdując język w buzi. W ślad za nim poszedł Rothen.
Hol naraz opustoszał.
Akkarin stał naprzeciw, wyprostowany, z czarną szatą Wielkiego Mistrza opadającą ciężko z jego szerokich ramion. Sprawiał wrażenie, jakby nawet nie zauważył Ambasadora; za to wbijał uporczywe spojrzenie w struchlałego Rothena. Ten jednak nie uciekł wzrokiem.
Stojąca obok nowicjuszka sięgała swojemu mentorowi raptem do piersi. Odkąd Dannyl widział ją ostatni raz znacznie urosły jej włosy. Również coś w jej oczach uległo zmianie. Mimo to teraz z pewną nerwowością spoglądała to na Akkarina, to na Rothena, splatając na przodzie drobne dłonie.
To już zdecydowanie nie ta sama zagubiona dziewczyna, której kiedyś tygodniami szukaliśmy w slumsach, doszedł do wniosku. A jednak coś tu jest nie tak.
Dziwne napięcie zawisło w powietrzu.
– Soneo, minęło dużo czasu odkąd ostatni raz się widzieliśmy – powiedział więc Dannyl, postanowiwszy je przełamać. Nowicjuszka drgnęła lekko, jakby pierwszy raz w życiu usłyszała jego głos, ale po chwili uraczyła go szczerym uśmiechem.
– Ostatni raz podczas mojego pojedynku z Reginem, prawda. Wybacz, Dannylu, chciałam przywitać się już kilka dni temu, ale zeszło mi z nauką.
– No tak, niedługo egzaminy semestralne. Pomyśleć, że gdybyś wtedy nie przeniosła się do zimowego naboru, dopiero kończyłabyś drugi rok. Domyślam się, że jako nowicjuszka Wielkiego Mistrza naprawdę masz czego się uczyć.
Sonea spojrzała na Akkarina z nieukrywanym rozbawieniem i choć stał niewzruszony, ukradkiem odwzajemnił gest podopiecznej. Albo przynajmniej tak wydawało się Dannylowi, bo sam nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział rozbawionego Wielkiego Mistrza.
– Jako nowicjuszka Wielkiego Mistrza mam przede wszystkim najlepszą możliwość rozwoju, z czego korzystam, jak tylko mogę – odparła, wzruszywszy ramionami. – Mam też nadzieję, że przy najbliższej okazji spotkamy się, abyś opowiedział mi o ostatnich dokonaniach w Elyne. Słyszałam już tę historię od innych, ale najbardziej chciałabym wysłuchać twojej wersji.
Słyszała tylko o tym, jak schwytałem buntowników czy dotarły do niej również pogłoski o mnie i Tayendzie?
– Z wielką przyjemnością opowiem ci wszystko ze szczegółami, jeśli przytrafi się okazja. – Ambasador skinął głową, a następnie, przełknąwszy ślinę, zwrócił się ku Akkarinowi i bezwiednie zacisnął spocone z lekka dłonie na fałdach ubrania. – Co do Elyne, Wielki Mistrzu. Plan umożliwiający przechytrzenie buntowników uwzględniał…
– Doskonale pamiętam, co uwzględniał, Mistrzu Dannylu – przerwał mu. – Pamiętam również o mojej obietnicy. W istocie, powinienem był poruszyć temat już wcześniej, ale oficjalne posiedzenie w sprawie buntownikow odbędzie się za kilka dni. Dopiero tam zamierzałem poruszyć wszystkie kwestie i z pewnością zaznaczę, na czym dokładnie polegał owy plan. Po zamknięciu sprawy powrócisz do Elyne jako Ambasador na czas nieokreślony. Będzie trzeba przeprowadzić więcej dochodzeń, żeby ustalić, czy nie ma więcej zorganizowanych grup działających na niekorzyść Gildii.
Dannyl niemal zachłysnął się powietrzem. Prawdę mówiąc, zwątpił w to, żeby ponownie wysłano go jako Ambasadora do Elyne, choć miał taką nadzieję. Tymczasem otrzymał właśnie polecenie wyjazdu na czas nieokreślony. Za kilka tygodni miał więc tam wrócić. Miał wrócić do Tayenda.
– Dziękuję, Wielki Mistrzu. To dla mnie zaszczyt.
Akkarin tylko przytaknął ledwie zauważalnie. Wyraz jego twarzy nie wyrażał żadnych emocji.
– Teraz was przeproszę. Razem z moją nowicjuszką zmierzaliśmy właśnie na obiad – oznajmił.
Już miał ruszyć z miejsca, ale dobiegł wszystkich cichy, jakby przerażony głos.
– Na obiad?
– Ja oraz Sonea jadamy wspólny obiad w każdy Pierwszy Dzień, Mistrzu Rothenie.
Naraz znów powiało chłodem, kiedy dwaj mężczyźni łypali na siebie nawzajem spod byka. Dannyl przyglądał się w milczeniu. Podobnie jak Sonea, choć widocznie chciała znaleźć jakiekolwiek słowa, żeby załagodzić sytuację, bo dwa razy otworzyła buzię, tylko po to, aby zaraz ją zamknąć. Na jej twarzy malowało się współczucie wymieszane z poczuciem winy w stosunku do starszego Alchemika.
Ci tutaj ewidentnie toczą między sobą jakąś niemą wojnę, Sonea zaś w całej tej sytuacji znalazła się między młotem a kowadłem.
Koniec końców, Wielki Mistrz postanowił położyć kres temu pozornie niewinnemu zatargowi i ruszył z miejsca. Wyminął magów, a Sonea poszła za nim posłusznie, pożegnawszy się z Dannylem i Rothenem.
Obaj obserwowali nowicjuszkę i jej mentora tak długo, aż ich sylwetki zniknęły w oddalonym tłumie pośród ścian Uniwersytetu. Dopiero wtedy Rothen ze zrezygnowaniem wypuścił powietrze z płuc.
– Doprawdy, stary druhu, nie powinieneś tak bardzo się o nią zamartwiać – mruknął Ambasador, aby choć trochę podnieść starszego Alchemika na duchu. – Sonea wydaje się już nie obawiać Akkarina, wręcz przeciwnie. Z tego co zaobserwowałem, doszli do porozumienia i chyba nawet się polubili. Powinieneś to zostawić i zaakceptować, zwłaszcza po tak długim czasie. Może wtedy udałoby się uniknąć takich niezręczności jak przed chwilą.
Słowa Dannyla wywołały odwrotny skutek – Rothen natychmiast spiął się cały i wytrzeszczył niebieskie oczy.
– N-nie, Dannylu. Nie, nie, nie – powtarzał pod nosem. – To nie tak. Zupełnie nie tak. Sonea nigdy w życiu by go nie polubiła.
Młodszy mag pokręcił głową z politowaniem i pokrzepiająco poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Ja jakoś zauważyłem coś zupełnie innego.
Od autorki: Wybaczcie tę zawiechę, ale miałam małą masakrę początkiem maja i musiałam przygotować się do niej. Myślałam, że uda mi się oddać rozdział najpóźniej w kwietniu, ale wiecie jak jest – są sprawy ważne i ważniejsze, czy jakoś tak! Poza tym, przyznam, miałam spory problem z tym rozdziałem. Sam w sobie powodował to, że nie chciało mi się go nawet otwierać, ale wynikało to z tego, że baaardzo chcę pokazać Wam następne sceny (tutaj potrzebowałam głównie podbudować nerwicę u Rothena i ruszyć z nauką czarnej magii Sonei, nanana), stąd mały spoiler na 5-tkę: mały time-skip i faaajna scena!
A i jeszcze, mała sprawa ode mnie: zorientowałam się ostatnio, że walnęłam się w poprzednich rozdziałach, określając osoby z klasy Sonei jej rówieśnikami – w końcu była starsza, nawet od tych z zimowego naboru! xD Jeśli w momencie publikowania tego rozdziału określenia te nie są jeszcze poprawione, zrobię to na dniach.
Dogewo, po stokroć kocham Twoje komentarze! Są niesamowicie budujące i inspirujące. Szczególnie cieszy mnie to, jak wychwytujesz te małe rzeczy z rozdziałów, które zamierzam poruszyć nieco później – mam więc nadzieję, że będziesz miała dobrą zabawę, kiedy już do nich dojdzie.
Wszystkim innym również bardzo dziękuję za komentarze! Są niezwykle budujące.
A teraz, Moi Drodzy…
OGŁOSZENIE PARAFIALNE
Pewna ważna dla mnie osoba niedawno doczekała się spełnienia swojego marzenia, mianowicie premiery książki! Spod pióra Agnieszki Kulbat nakładem Nowej Baśni ukazała się niedawno „Mojra. Przeklęte Dzieci Inayari". Jest to młodzieżowe fantasy ze świetnymi głównymi i pobocznymi bohaterami, wartką akcją, poczuciem humoru oraz świetnym umiejscowieniem – w samym sercu Zakonu Inayari leżącego pośród mroźnych szczytów górskich. Dodam, że to właśnie Aga wprowadziła mnie w świat „Czarnego Maga" Trudi Canavan, a więc dzięki niej mogę tutaj być i pisać to opowiadanie. Co za tym idzie, jeśli uwielbiacie twórczość Trudi, jestem pewna że pokochacie „Mojrę"!
Wpadajcie na lubimyczytać.pl i wyszukajcie wspomniany tytuł, aby zapoznać się z opisem i zadecydować, czy chcecie zwiedzić niebywale interesującą Ratrię oraz poznać Rayn i Aidena (a ich chemia to złoto, zapewniam!). Gorąco zachęcam, nie zawiedziecie się!
Widzimy się w następnym rozdziale – już nie mogę się doczekać, aż go przeczytacie.
Pozdrawiam!
