II
Potter ciałem i może nawet duszą, znajdował się właśnie w Wielkiej Sali, siedząc pośród swoich ślizgońskich przyjaciół, ale myślami był on daleko, wiele dni wstecz.
– Potter, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Przed oczami chłopaka, intensywnie machając, nagle pojawiła się blada, zgrabna dłoń, próbując zwrócić uwagę bruneta.
– Nie. Dlaczego? – chłopak odpowiedział głupio, zaraz przenosząc wzrok na twarz blondyna.
– Świetnie – prychnął Malfoy, nie kryjąc urazy. – Od kilkunastu minut siedzisz bez ruchu z nieobecnym wzrokiem, wlepionym gdzieś w drugą stronę Sali.
– Może się zakochał – wtrąciła Pansy z rozbawionym uśmiechem.
Na te słowa oczy wszystkich, którzy akurat mogli to usłyszeć, zwróciły się w stronę Pottera.
– Że co? Nie! Och, zwyczajnie się zamyśliłem – burknął, zakładając ręce na piersi.
– No Harry, przyznaj się kto ci wpadł w oko – podjął temat Zabini.
– Och, odczepcie się – burknął chłopak, odsunąwszy talerz i mając nadzieję, że wygląda na wystarczająco obrażonego, położył głowę na stole, zakrywając ją dodatkowo rękami.
– Obrażalski – skomentował z rozbawieniem Zabini, postanawiając jednak nie dręczyć dalej chłopaka.
– Zmieniając temat, ojciec powiedział mi, że Rita Skeeter ma zamiar przeprowadzić drugi wywiad z uczestnikami turnieju – zagaił Malfoy.
– Skeeter? – Harry momentalnie poderwał głowę. – Błagam, tylko mi nie mów, że ktoś się na to zgodził! Już dość bzdur nawypisywała w ostanim wydaniu Proroka.
– Jakich bzdur, Harry? Nie musisz przed nami udawać! – zarechotał Blaise.
– No tak, mogłem się spodziewać, że akurat ty przejrzysz mnie na wylot…
– Słyszałem, że redaktor naczelny Proroka nie chce w ogóle słyszeć o wycofaniu tego reportażu – powiedział blondyn. – Ponoć ostatnie wydanie sprzedało im się w tak ogromnym nakładzie, że…
– Jestem dla nich jak kura znosząca złote jaja – przerwał mu Harry.
– Jak co, przepraszam?
– Kura, znosząca złote... jaja – powtórzył Harry, z każdym słowem tracąc rezon.
W końcu skąd czarodzieje z czystokrwistych rodzin mieli by zrozumieć jakąkolwiek referencję odnoszącą się do świata mugoli…
–To takie mugolskie powiedzenie, oznacza kogoś lub coś przynoszącego łatwy, duży zysk – opowiedział, machnąwszy przy tym ręką.
Westchnął cierpiętniczo widząc potępiający wzrok towarzyszy i dając w dość jasny sposób znać, że kończy tę rozmowę, znów opadł czołem na blat stołu.
Kilka dni później, podczas śniadania, stało się coś bardzo nietypowego. Draco, zwykle napuszony i pewny siebie, teraz wyraźnie strapiony, siedział cicho i nie reagował na zaczepki przyjaciół. Spytany o przyczynę jedynie zbombardował pytającego wzrokiem i burknął coś niewyraźnie.
Powód dziwnego zachowania blondyna ujawnił się już chwilę później.
– Odłóżcie książki. Nie będą wam dziś potrzebne.
Po sali eliksirów potoczył się donośny głos nietoperza. Wbrew logice to polecenie zagłuszyło nawet trzaśnięcie drzwi, przez które nauczyciel przeszedł.
– Macie godzinę. Nie mniej, nie więcej, na uwarzenie wybranego przez was antidotum. Radzę dokładnie zastanowić się nad jego wyborem. Zabraknie pół minuty… a szansa na odratowanie was… będzie niepewna – jego głos ociekał wręcz sarkazmem i satysfakcją.
Szybkim krokiem podszedł do swojego biurka i oparł się o nie plecami. Zlustrował całą salę wzrokiem, na końcu zatrzymując go na pierwszej ławce, za którą znajdowali się Potter i Malfoy.
– Postanowiłem, podzielić was w pary. Każde z was będzie musiało stworzyć antidotum dla osoby, z którą dzieli ławkę – powiedział, delektując się poruszeniem i szeptami, które wywołało jego polecenie. – Przekonamy się czy niektórzy naprawdę poczynili jakieś postępy – dodał jeszcze. – Gdy skończycie będę podchodził do każdego z was. Macie powiedzieć mi jakiego zastosowania oczekujecie od swojej mikstury… i od razu… to sprawdzimy. Zaczynajcie.
Mistrz eliksirów zgromił jeszcze wszystkich uczniów wzrokiem, upewniając się, że zasiał w nich odpowiednią ilość grozy, po czym odwrócił się i zajął miejsce za stołem nauczycielkim.
Cała klasa w zamieszaniu zaczęła przygotowywać niezbędne składniki lub dyskutować między sobą co powinni uwarzyć.
Potter zaś, w głowie miał kompletną pustkę.
Draco nauczył go wielu receptur, brunet wiedział, że potrafiłby je uwarzyć ale teraz...
Chłopak zerknął w lewą stronę, chcąc uzyskać może odrobinę wsparcia od partnera. Blondyn był jednak w pełni pochłonięty swoją pracą i nie zwracając uwagi na nic, co znajdowało się w okół niego siekał korzonki mandragory.
To wystarczyło. Harry czując niemal olśnienie zakasał rękawy i wziął się do pracy. Eliksir może nie był najłatwiejszy, ale był pewien, że zmieści się w określonym czasie.
Do kociołka wlał niewielką ilość ropy z czyrakobulwy, podgrzewając ją jednocześnie na małym ogniu. Zaraz ustabilizował ogień i zaczął oddzielać liście od łodyg ślazu, posiekał je i ostrożnie dodał do eliksiru, następnie mieszając go przez dłuższą chwilę.
Gdy na powierzchni pojawiły się pierwsze bąbelki, napełnił kociołek wodą, do połowy jego pojemności i gasząc ogień, zostawiał eliksir do przestygnięcia.
W miedzy czasie wziął się za przygotowanie reszty składników.
Starając się nie słuchać nerwowych szeptów, bulgotania i innych dźwięków towarzyszących testowi próbował zachować zimną krew. Podczas ich korepetycji, Draco wbił mu do głowy jedną ważną zasadę. Eliksir nigdy nie osiągnie statusu idealnego, jeśli twórca nie będzie potrafił w stu procentach skupić się na nim i poświęcić mu całego siebie.
Potter z resztą tłumaczył sobie tym jego wcześniejsze tragiczne wyniki z eliksirów. W końcu jego nieumiejętność warzenia na pewno wzięła się z tego, jak na swoich lekcjach traktował go Snape.
Chłopak widząc, że eliksir powoli zmienia kolor, wrócił myślami do obecnej chwili. Rozgniótł w palcach ostatnie oko traszki, po czym sprawdziwszy temperaturę kociołka, podpalił pod nim ogień, dodając wszystkie składniki w podręcznikowej kolejności i czasie. Dzięki temu ostatnia kropla jaszczurzej krwi wylądowała w brązowawym eliksirze w momencie, gdy znów zaczął się gotować. Zaczął energicznie mieszać, tak, by mieć pewność, że wszystkie składniki się rozpuszczą. Po około dwóch, trzech minutach brązowa breja zaczęła rzednąć i zmieniać swój kolor na żółty. To był dobry znak. Nie przestając jednak mieszać bulgoczącej cieczy, przyglądał się jej uważnie, nie mógł pozwolić sobie na ominięcie tego jednego, ważne momentu.
Z żółtego eliksir powoli zaczął robić się zielonkawy, zielony przeszedł w podejrzanie rzygowinowy fiolet, a ten powoli zaczął przybierać czarny kolor. Gryfon wpatrywał się w swój kociołek, bojąc się chociażby mrugnąć. Oczy zaczęły mu łzawić, a para osiadła na okularach. Wolną ręką zsunął je na czubek nosa, obserwując eliksir z ponad nich i w końcu ujrzawszy smolistą czerń, momentalnie wyciągnął drewnianą chochlę, opadając ciężko na krzesło i zaczynając odliczać. Sześć, pięć, cztery, trzy, dwie, jedna.
Zgasił ogień pod kociołkiem.
Odetchnął cicho, ścierając kropelki pary z czoła i przecierając okulary o skraj szaty. Zerknął na godzinę widniejącą na starym zegarze wiszącym nad biurkiem Nietoperza. Do końca testu zostały niecałe cztery minuty.
Czując otulającą jego ciało ulgę, odwrócił się, z ciekawością przyglądając klasie. Zabini i Pansy siedzący tuż za nimi też skończyli, Crabbe i Goyle byli osmaleni czymś czerwonym na twarzy, Ron gorączkowo mieszał w swoim kociołku, wyglądając na przerażonego, a Hermiona za to na wyjątkowo zadowoloną z siebie. Uśmiechnęła się delikatnie, czując na sobie wzrok Pottera, co ten od razu odwzajemnił i odwrócił się w stronę Malfoya. Chłopak właśnie z gracją siadał na swój stołek.
– Co uwarzyłeś? – brunet szepnął cicho, zauważając, że Snape wstaje ze swojego miejsca.
– Antidotum na jad Tajpana Pustynnego – odparł wyraźnie z siebie dumny.
– Czego?
– Taki śmiertelnie niebezpieczny wąż – odparł nonszalancko Draco.
Harry poczuł na swoich plecach zimny pot.
– Skoro wszyscy już skończyliście i macie czas żeby plotkować... – odezwał się głośno Mistrz Eliksirów – zaczniemy od pierwszych ławek.
– Oświeć klasę Potter, co takiego starałeś się... uwarzyć – spytał nauczyciel, patrząc na ucznia z góry.
– Antidotum na Wywar Żywej Śmierci.
– Interesujące. Nie wiem skąd wzięła się u ciebie wiedza na poziomie Owutemów – mężczyzna niemal wypluł te słowa – ale mogę się zgodzić, że sama odtrutka ewentualnie jest w zasięgu umiejętności jakiegoś wyjątkowo uzdolnionego czwartoklasisty. Wyjątkowo uzdolnionego. Nie twoim.
– Przeczytałem leksykon eliksirów i…
– Niech będzie... – przerwał mu nietoperz. – Jeśli pan Malfoy nie wybudzi się ze śpiączki, obydwu czeka powtórka z całego materiału – warknął. – A teraz, co tutaj mamy? – Snape całkowicie stracił zainteresowanie brunetem i pochylił się nad kociołkiem Dracona. – Tajpan Pustynny, hm? – mruknął jakby sam do siebie i po chwili ciszy odwrócił się na pięcie i zniknął w składziku przylegającym do klasy.
Wracając, trzymał w dłoniach dwa maleńkie flakoniki.
– Potter, wyciągnij do mnie rękę i podwiń rękaw – polecił mężczyzna, co też ten z wyraźnym wahaniem zrobił.
Nietoperz z satysfakcją ścisnął nadgarstek Gryfona, przyłożył do odznaczającej się na ręce żyły, różdżkę i rozciął skórę.
Większość dziewcząt wstrzymała oddech, przyglądając się z przerażeniem tej scenie, zaś nauczyciel niezruszenie odkorkował flakonik. Przeniósł na otwartą ranę kilka kropel jadu i od razu magicznie zasklepił ranę.
Niczego więcej nie był w stanie już zarejestrować, bo stracił kontakt ze światem.
Pulsujący, przepotężny ból był pierwszym co poczuł po odzyskaniu przytomności. Leżał też na czymś twardym i nierównym.
– Jak widać, Potterowi nic nie jest – rozległ się głos Nietoperza.
Chłopak, słysząc to, powoli rozchylił powieki. Wokół niego stali chyba wszyscy uczniowie, a on leżał na podłodze między rzędami ławek, pod stopami samego Mistrza Eliksirów. Wyciągnął przed siebie rękę, chcąc złapać się ławki i dźwignąć z podłogi. Zamiast twardej, drewnianej powierzchni poczuł jednak w dłoni czyjąś miękką, nieco chłodną skórę. Potoczył wzrokiem wzdłuż ramienia właściela owej dłoni, zaraz widząc skąpaną w czystym przerażeniu twarz Malfoya.
– Naprawdę mogłeś sobie wybrać jakieś inne antidotum – jęknął z uśmiechem, chcą jakoś uspokoić chłopaka i z jego pomocą usiadł z powrotem na krześle. – Zaraz pęknie mi głowa.
– A to… niekoniecznie jest wina mojego eliksiru. Tak mocno trzasnąłeś głową o posadzkę, że w sumie jestem w szoku, że sobie jej nie rozbiłeś – odchrząknął chłopak.
– Jak państwo widzą, przedstawienie skończone. Proszę wracać do swoich ławek – warknął Snape, rozganiając stłumionych koło pierwszego stołu uczniów. – Sprawdzimy jeszcze skuteczność eliksiru pana Pottera, a następnie, panie Malfoy proszę odprowadzić go do skrzydła szpitalnego. Nie chcielibyśmy, żeby coś stało się ikonie czarodziejskiego świata – powiedział zjadliwie, po czym machnął ręką w stronę Dracona. – Proszę się częstować, panie Malfoy.
Draco niespiesznie ujął flakonik, który stał tuż przed nim na stole, odkorkował go, po czym powąchał niepewnie. Spojrzał jeszcze na Mistrza Eliksirów, ale widząc surową i pewną siebie postawę mężczyzny, w końcu połknął ciecz.
Efekt eliksiru pojawił się niemal natychmiast. Całe ciało blondyna zwiotczało, dosłownie zawisając na oparciu krzesła, a klatka piersiowa powoli zastygła w bezruchu. Snape spokojnie zanurzył chochlę w kociołku Pottera, jakby wiedząc że wywar okaże się skuteczny. Wlał kilka kropel do gardła ucznia i po kilku chwilach blondyn gwałtownie zachłysnął się powietrzem, krztusząc się i łapczywie je połykając.
– Co za paskudztwo... – jęknął zdartym głosem, gdy w końcu udało mu się uspokoić oddech.
– Możecie iść – nim Potter chociażby zdążył odpowiedzieć, wtrącił się Nietoperz, patrząc na tę dwójkę niewzruszonym spojrzeniem.
Draco, ani myśląc sprzeciwiać się Mistrzowi Eliksirów wyprowadził szybko swojego partnera z sali, nie odpuściwszy sobie jednak małej sceny i pokasłując żałośnie.
– Nie rozumiem po co w ogóle idziemy do Pomfrey – mruknął Gryfon, gdy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi. – Wolałbym zobaczyć efekty mikstur innych uczniów... jak to jest, że inni mogli, a my nie?
– Myślę, że Severus do ostatniej chwili był szczerze przekonany, że cię udupi – powiedział Draco, uśmiechając się od ucha do ucha. To był naprawdę rzadki widok. – Dobra robota, Harry!
– Nie wierzyłeś, że mi się uda, prawda? – mruknął brunet kąśliwie.
– No... może trochę w ciebie wierzyłem.
– Wielkie dzięki...
– Koniec końców, wysokie stopnie mamy gwarantowane!
Tak jak się spodziewał, Pomfrey wyrzuciła ich ze skrzydła szpitalnego, po zbadaniu go kilkoma prostymi zaklęciami diagnostycznymi.
Przez kilka następnych dni po szkole krążyły plotki o rzekomym morderstwie Malfoya z rąk Pottera oraz że Hermiona Granger nie opuści skrzydła szpitalnego przez bardzo długi czas.
Szczęście nie dopisało dziewczynie. Podczas gdy jej udało się uwarzyć znakomity eliksir, jej partner stworzył, cytując samą zaaferowaną „bulgoczącą, plastelinopodobną breję w kolorze wymiocin", którą Snape jednak kazał Gryfonce przyjąć. W ten sposób skończyła ona w skrzydle szpitalnym, pod pilnym nadzorem pani Pomfrey.
Żeby dziewczyna nie uciekła ze szpitala na lekcje, pielęgniarka zagroziła jej podaniem kolejnej porcji „Eliksiru Weasley'a", co w końcu okazało się być sturzeczną groźbą. Potter starał się odwiedzać ją jak najczęściej się tylko da i donosić jej na bierząco notatki z zajęć. Oczywiście tylko tych, na które wspólnie uczęszczali.
Dziewczyna, któregoś dnia, zdradziła mu, że Ron, przez cały ten czas, odwiedził ją tylko by wydukać jakieś przeprosiny. Któregoś razu odwiedzili ją nawet bliźniaków, niezwykle czymś podekscytowani, ale spytani o powód odparli jedynie, że chodzi o Turniej i szybko ulotnili się ze skrzydła szpitalnego.
Gdy minęło zagrożenie ze strony Snape'a, Potter znów zaczął zamartwiać się Turniejem. Wiedział tylko, że pierwsze zadanie ma poddać próbie odwagę i ich umiejętności, a fakt, że zadania były ustalane z myślą o starszych i bardziej doświadczonych zawodnikach, lekko mówiąc, nie napawał go optymizmem.
Powoli popadał w lekką paranoję, z dnia na dzień coraz bardziej wierzył w to, że wszyscy wokół wiedzą już, na czym będzie polegać ten sprawdzian i kpią sobie z jego niewiedzy. Był świadom tego, że jego zachowanie irytowało Malfoya i pomimo cierpliwego tłumaczenia Ślizgonów, że żadne z nich nie wie przecież, na czym będzie polegać Pierwsze Zadanie, Potter wciąż wątpił.
Ślizgoni jednak, mimo powoli kończącej się cierpliwości nie znudzili się nim i nie odwrócili. Czasem kierowali w jego stronę kilka obelg, albo straszyli, że rzucą na niego jakąś klątwę, ale jednak żadne z nich nie zrezygnowało z towarzystwa Pottera, ani nie zaczęło traktować go jak zło konieczne.
W pełni został zaakceptowany przez ślizgońską społeczność, gdy po raz pierwszy przekroczył próg salonu Slytherinu. Draco przyprowadził go tam z nudów i może trochę chęci pochwalenia się tym pomieszczeniem. Potter, co prawda, musiał udawać, że nigdy wcześniej tam nie był i chętnie zgodził się na oprowadzenie po slytherińskich włościach. Widział jak wielką radość sprawia to Malfoyowi, więc nie miał zamiaru mu przerywać. Ślizgoni byli naprawdę dumni ze swojego salonu i historii, która się z nim wiązała. Twierdzili, że wszystkie meble pochodziły jeszcze z czasów Salazara i są tak świetnie zakonserwowane dzięki magii.
Oczywiście kilka pierwszych odwiedzin Harry'ego spotkało się z nieprzychylnymi spojrzeniami starszych uczniów, jednak z czasem najwyraźniej się do tego przyzwyczaili. Tak samo jak to zrobili z jego obecnością przy stole Slytherinu w Wielkiej Sali.
Wkrótce i stopnie Pottera wyraźnie się poprawiły. Draco zależało na tym, żeby wyniki jego przyjaciół nie były powodem do wstydu, także wypracował wśród nich rutynę wspólnej nauki. Malfoy senior bardzo często wysyłał mu różne księgi, które grupka zwykła studiować wieczorami.
Potter musiał przyznać, że ta forma nauki była dla niego naprawdę wciągająca. Gdy uczył się z Ronem zawsze odwlekali ją na ostatnią chwilę, znajdując różne gry i zabawy, tylko żeby zająć czymś głowę, a Hermiona... zawsze traktowała go z góry, Harry czuł się przy niej po prostu głupi i w ostateczności stracił nawet chęć go wspólnej nauki. Samemu zaś... brakowało mu motywacji i przepisanie tekstu z podręcznika uważał za wystarczający trud, by odrobić zadanie domowe, a wiedza, którą usłyszy na lekcji w pełni wystarczająca.
Nauka ze Ślizgonami wyglądała o wiele zabawniej. Siadywali w Salonie Slytherinu, na jedwabnych poduszkach przy marmurowym kominie. Jeden z nich lewitował księgi i omawiali zaklęcia lub zagadnienia, co jakiś czas też praktykując. Tłumaczyli sobie pojęcia, gdy któremuś z nich brakowało wiedzy, skrzaty domowe cały wieczór dostarczały im napoje i przekąski, a gdy robiło się już za późno i godzina zmuszała do zakończenia spotkania, wracali do swoich łóżek, nie mogąc doczekać się następnych zajęć.
W wolnym czasie, pomiędzy nauką Potter jednak niemal tracił zmysły. Szalonooki Moody, mimo tego, że wyraźnie traktował go jak swojego ulubieńca, wciąż trzymał rękę na pulsie chłopaka. Uwielbiał przypominać mu o przygotowaniach do Turnieju, ale z tego wszystkiego, chyba najbardziej lubił powtarzać jedno pytanie. „Potter! Co możesz zrobić, żeby dorównać umiejętnościom Diggory'emu, Krumowi i Delacour? Co to jest?"
Ale on nie miał pojęcia.
Jak niby miał pokonać przepaść czterech lat nauki?
Powoli przyzwyczajał się do myśli, że zwyczajnie, po prostu spróbuje przeżyć.
