XIII

Harry, do późnego wieczora, siedział w swoim łóżku udając, że śpi. Zasunięte kotary zabezpieczył zaklęciem przylepca i wyciszającym. Nie miał siły ani ochoty widzieć się z kimkolwiek, a co dopiero tłumaczyć swoją nieobecność na lekcjach. Co niby miałby powiedzieć? W nocy zabawiał się w rzeźnika a rano śnił o torturach? Pierwszym najbliższym pociągiem trafiłby to Munga.

Dopiero chwilę przed dwudziestą jego letarg przerwała mu myśl o eliksirze. Kusiło go, żeby ukrywać się tak już do końca roku szkolnego, ale ambicja nie pozwoliłaby mu zniszczyć ciężkiej pracy, którą włożył w przygotowanie mikstury. Zwłaszcza, że zbliżał się już do etapu końcowego.

Rzucił na dormitorium proste zaklęcie monitorujące, którego kiedyś uczył się ze Ślizgonami i upewniwszy się, że jest w pomieszczeniu sam, rozsunął kotary. Chcąc uniknąć nieprzyjemnych i wścibskich pytań, narzucił na siebie pelerynę niewidkę i zszedł do salonu Gryffindoru. O tej godzinie dopiero garstka uczniów już znajdowała się w kwaterach, więc przemknięcie między nimi nie było zbyt trudne.

#

Ściągnął z siebie pelerynę dopiero pod pracownią Mistrza Eliksirów. Komnata, wypełniona znanymi już Harry'emu zapachami dodała mu otuchy. Podszedł do swojego kociołka, przyglądając mu się z uwagą. Miał kolor fuksji i delikatnie błyszczał. Pachniał jak smocze łajno. Zwłaszcza gdy bąbelki, które tworzyły się na jego powierzchni wybuchały.

Harry wziął drewnianą chochlę i przemieszał eliksir. Dwa ruchy w prawą stronę zdecydowanie wystarczyły. Zerknął w stronę przepisu, który leżał na stoliku, tuż koło składników, które pozostały jeszcze nie użyte. By doprowadzić miksturę do finiszu, musiał dodać do niego jeszcze pięć rzeczy. Na stole znajdowały się trzy.

Gryfon westchnął cicho, myśląc o ingrediencji, którą zdobył poprzedniego dnia.

Dzięki Wingardium Leviosa uniósł pokaźnych rozmiarów słój z miodem i powoli zaczął przelewać go do kotła, jednocześnie powoli mieszając wywar. Eliksir zaczął nabierać pomarańczowego koloru, a jego zapach, o ile było to możliwe, stawał się jeszcze bardziej intensywny. Harry poczuł, jak jego pusty żołądek skręca się boleśnie, jednak całą siłą woli starał się powstrzymywać nudności.

To była dosłownie tortura. Miód był gęsty i potrzebował dużo czasu, żeby przelać się do kotła, każda minuta więc dłużyła się Harry'emu niemiłosiernie. Gdy w końcu zawartość słoja przestała się sączyć Gryfon nie mial nawet siły, żeby kontynuować swoją pracę. Nudności były tak intensywne, że dosłownie wybiegł z pracowni do najbliższej łazienki.

#

Następnego dnia sytuacja nie uległa zmianie. Harry opuścił dormitorium dopiero wieczorem, tylko po to, by oddać się pracy przy eliksirze. Od ukończenia warzenia dzieliły go tylko dwa ostatnie składniki. Postanowił, że zgodnie z zaleceniem z przepisu, doda je pięć dni po pozyskaniu jednego z nich. Zostały mu więc tylko trzy.

Co prawda, Draco obiecał mu, że zdobędzie krew, ale do tej pory blondyn nawet pół słowem nie poruszył tego tematu. Potter nie chciał obarczać swojego przyjaciela tak ciężkim zadaniem, jednak samolubnie ufał, że chłopak odciąży go w tej sprawie.

Wyglądało jednak na to, że Gryfon musiał sam sobie z tym poradzić, a co najważniejsze, nie miał za wiele czasu.

#

Harry przeklął siarczyście, nie przejmując się tym, że właśnie skryty pod peleryną niewidką, przemierza korytarz szkoły. Myślał intensywnie o ostatnim składniku, o sposobie pozyskania go i nim się zorientował gdzie w ogóle zmierza, dotarł pod schody, prowadzące na wieżę astronomiczną.

Zadarł głowę, przyglądając się odległemu piętru i zaczął wspinać po schodach.

– Może jak będę miał szczęście, to zrzucę jakąś dziewczynę z wieży – mruknął do siebie ironicznie, kręcąc głową z rezygnacją.

Na miejscu, jak się okazało, nie czekała na niego żadna potencjalna ofiara, a jeden z jego profesorów.

Alastor Moody stał, oparty o balustradę, przyglądając się nocnemu niebu. Harry postanowił się wycofać, nie chcąc przeszkadzać staremu aurorowi jednak, jak na zawołanie, ciszę przerwał donośny głos mężczyzny.

– Potter, nie chowaj się jak tchórz – nauczyciel odwrócił się w jego stronę, z magicznym okiem utkwionym w miejscu, w którym stał Harry. Zupełnie tak, jakby widział przez pelerynę niewidkę.

Harry ściągnął z siebie nakrycie i wyszedł z cienia, wprost na światło księżyca.

– Skąd pan…

– Skąd wiedziałem? – Moody uśmiechnął się paskudnie. – Większość magicznych gadżetów i artefaktów nie ma przede mną tajemnic, chłopcze. Lata doświadczenia, ot co.

Potter przez chwilę przyglądał się plecom tego człowieka, zastanawiając się jaka była jego historia. Słyszał tylko jakieś plotki i urywki informacji. Zresztą nigdy dotąd nie był ciekaw, czym Alastor tak bardzo przysłużył się ministerstwu, że uznano go za najlepszego aurora jego czasów.

– Potter, nie pojawiłeś się dziś na moich zajęciach – głos profesora wyrwał go z zamyślenia.

– Ja… źle się czułem – wytłumaczył się niepewnie.

– Na mocy Wizzengamotu skazuję cię na dożywocie w Azkabanie – zdecydował mężczyzna, odwracając się do ucznia, a widząc nietęgą minę chłopaka, sprecyzował – Zacząłeś się tłumaczyć, a ja nawet nie spytałem o powód.

– Ja…

– Źle się czułeś? – podjął, znów zwracając spojrzenie w stronę nieba. – Mam nadzieję, że to nie pokrzyżuje twoich planów co do drugiego zadania Turnieju.

– Nie… zdaje mi się, że nie – odparł niepewnie, opierając się o balustradę koło Moody'ego, który po chwili wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie piersiówki.

– Masz chłopaku, napij się – burknął, podając Harry'emu jedną. Uczeń przyjął podarunek niepewnie, przyglądając się nieufnie nauczycielowi, który odkorkował własne naczynie i pociągnął duży łyk, krzywiąc się przy tym paskudnie. Potter, marszcząc brwi, odkorkował piersiówkę i powąchał jej zawartość. Pachniała jak sok z dyni i smakowała tak samo, jak napój, który dał mu Moody ostatnim razem. Zachęcony upił jeszcze dwa łyki.

– Co to takiego, profesorze? – zapytał, zaglądając jednym okiem do środka pojemnika, naturalnie, niczego nie dostrzegając.

– Sok – wzruszył ramionami. – Praca aurora uczy cię zarządzania zapasami. Dużo wody, odpowiednie zaklęcia i możesz zapewnić sobie tak prosty smakołyk na naprawdę długi czas.

– Myśli pan… że też mógłbym…

– Co? Zostać aurorem? – mężczyzna wciął mu się w słowo.

Harry wolał nie zgadywać czy to Moody potrafił czytać w myślach, czy raczej on sam jest tak oczywisty. Skinął więc, po prostu, niepewnie głową. Profesor w odpowiedzi skrzywił się w, chyba najpaskudniejszy sposób, jaki Harry miał okazję kiedykolwiek widzieć. – To się okaże, Potter.

Gryfon, speszony mruknął coś niewyraźnie pod nosem, nagle czując się bardzo nieswojo w towarzystwie aurora. Moody z pewnością uważał, że się do tego nie nadaje, że nie jest wystarczająco dobrym czarodziejem. Gryfon zaczął bawić się nerwowo piersiówką, którą trzymał w ręku, co mężczyzna najwyraźniej zauważył, bo zmienił temat rozmowy.

– Od dłuższego czasu zastanawia mnie twój osobliwy związek z panem Malfoyem.

– Ee…? – Gryfon spojrzał na mężczyznę ze zdziwieniem.

– Odniosłem wrażenie, że na początku roku szkolnego wręcz się nienawidziliście – wyjaśnił. – Zresztą transmutowałem go przecież we fretkę, gdy próbował cię zaatakować – dodał, wykrzywiając usta w zadowolonym uśmiechu.

– Tak, to prawda – odparł Harry, samemu ledwo powstrzymując drżący, w uśmiechu, kącik ust. – Okazało się jednak, że Draco ma więcej do zaoferowania, niż mi się z początku wydawało.

– Co masz na myśli?

– Zostałem wprowadzony do czarodziejskiej społeczności przez Hagrida, a sam profesor wie, jaki on jest. To wspaniały człowiek, o wielkim sercu, jednak… wyraźnie różni się od, hm… ogółu. Był więc osobą której, jako jedenastolatek, kompletnie zawierzyłem i miałem go za, swego rodzaju, autorytet. Zaś jednym z pierwszych czarodziejów, których poznałem, był właśnie Draco. Arogancki, zadufany dupek, który uważał wszystkich prócz siebie za gorszych… a przynajmniej, takie odniosłem wtedy wrażenie. Więc, gdy zaproponował mi przyjaźń, bez zastanowienia ją odrzuciłem. Chyba go przez to zraniłem… Nie wiem. Kiedyś myślałem, że widocznie był tak rozpieszczony, że źle zniósł odmowę – Harry wzruszył ramionami, upijając duży łyk zaoferowanego mu, przez Alastora, soku. – A potem, ze spotkania na spotkanie, nakręcaliśmy się jeszcze bardziej, kłócąc się, bijąc… w drugiej klasie, gdy powstał klub pojedynków, Draco nasłał na mnie węża, jednocześnie uświadamiając wszystkich wokół, że jestem wężousty i…

– Jesteś wężousty? – mężczyzna przerwał mu, zwracając w stronę Pottera zainteresowane spojrzenie.

– Ahm… ja, tak – wymamrotał, gryząc się boleśnie w język. Nie wiedział czemu przy tym nauczycielu paplanie przychodziło mu tak łatwo. Moody miał coś w sobie. Coś, co przyciągało sekrety jak magnes.

– I co dalej? Kontynuuj – powiedział spokojnie, jakby wcale nie był zainteresowany nowinką, którą właśnie usłyszał od ucznia.

– I… jak mógł pan zauważyć, ten rok bardzo się skomplikował… Zdarzyło się kilka rzeczy, o których nie chcę mówić a Draco, no coż, wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń – powiedział szybko, próbując nie dać z siebie wyciągnąć już niczego więcej.

– Ciężko w to uwierzyć, patrząc na waszą przeszłość – ciągnął niezrażony mężczyzna.

– Tak, mi do tej pory też jest ciężko w to uwierzyć – powiedział cicho. – Najwyraźniej nie każdy człowiek jest taki, jakim się z początku wydaje.

– Zadziwiająco mądre słowa, jak na tak młodego czarodzieja – wymruczał auror, ściskając mocno laskę i opierając się na jej ciężarze. – Mam nadzieję, że gdy nadejdzie odpowiedni moment nie zapomnisz o tych słowach… – dodał jeszcze tajemniczo, po czym skinął chłopakowi głową i nim ten zdążył zrozumieć jego słowa, ruszył w stronę schodów. – Jutro po lekcjach oddasz mi tę piersiówkę, Potter – powiedział na odchodnym, a Harry spojrzał na naczynie, które trzymał w dłoniach. Westchnął ciężko i dopił zawartość do końca.

Moody w swój pokręcony i niejasny sposób go podszedł. Mial jednak rację, nie było sensu ukrywać się przed resztą świata. Lekcje były jego obowiązkiem i… w końcu będzie przecież musiał przetestować swój eliksir.

#

Następnego dnia wstał dość wcześnie. Nie miał zamiaru tłumaczyć się Ronowi lub Hermionie ze swojej dwudniowej niedyspozycji, więc w ciszy, nie niepokojony przez nikogo odbył poranną toaletę i zszedł do Wielkiej Sali, gdzie zjadł śniadanie. Do rozpoczęcia pierwszej lekcji miał jeszcze niecałą godzinę czasu, więc postanowił wyjść na spacer, na błonia.

Poranek tego dnia był dość miły. Chłodny, ale nie odmrażający kości. Zawędrował pod same Czarne Jezioro, przykucnął przy jego brzegu i zaczął przyglądać się delikatnie zmąconej tafli wody. Zanurzył w niej dłoń i zaraz cofnął ją gwałtownie, zaskoczony tym, jak zimna była ciecz. Miał nadzieję, że w postaci węża chłód jeziora nie będzie dla niego aż tak dotkliwy. Wzdrygnął się, stając na prostych nogach i wycierając rękę o materiał szkolnej szaty.

Spojrzał jeszcze raz na rozległy zbiornik wodny i rozpoczął powolną wędrówkę w stronę przylegających do szkoły, cieplarni. Zielarstwo łączone mieli ze Ślizgonami, więc w głębi serca cieszył się, że w końcu zobaczy Dracona.

Wszedł, do lekko zaparowanej szklarni i niemal momentalnie poczuł na sobie dwie pary oczu. Udając, że tego nie widzi, spokojnie podszedł do blondyna, który posłał mu nieprzyjemne spojrzenie. Nie odezwał się jednak. Pani Sprout rozpoczęła lekcję.

#

Gdy zajęcia dobiegły końca, Harry nie zdążył nawet pomyśleć o ucieczce, a jego nadgarstek został boleśnie opleciony przez długie, zgrabne palce Malfoya. Chłopak, bez słowa, zaczął ciągnąć go w stronę wyjścia.

Te zagrodziła im jednak, nieświadoma atmosfery, Hermiona.

– Harry, musimy porozmawiać – odezwała się pewnie. W jej głosie słychać było pretensję ale i troskę.

– Wybacz Granger, ale musisz poczekać na swoją kolej – odparł Malfoy, jeszcze boleśniej zaciskając palce na ręce przyjaciela.

– Nie ty będziesz decydować o tym, kiedy Hermiona może porozmawiać z Harrym! – momentalnie w kłótnie włączył się, czerwony na twarzy, Ron.

– Obawiam się, że wasze błahe problemy mogą poczekać – warknął Draco, zatrzymując się w przejściu, które zagrodziła mu Hermiona.

– Nie, nie mogą. Harry jest naszym przyjacielem i…

– Na Wielkiego Slytherina, Wszarzu! Czy możesz w końcu zrozumieć, że Potter nie jest, tak tak, nie jest już twoim przyjacielem! – wybuchł blondyn. – Toleruje cię tylko dlatego, że jest głupim, milusim Gryfiakiem. Przepuść mnie w drzwiach. – warknął ostatnie słowa.

– Harry, powiedz coś! – obruszył się, ze złością, Weasley.

– Właśnie Potter, może w końcu się odezwiesz – Draco spojrzał na przyjaciela z pretensją.

– Miałem wrażenie, że świetnie bawicie się beze mnie – mruknął zrezygnowany. – Draco, robisz mi krzywdę. Zdajesz sobie z tego sprawę? – dodał spokojnym tonem i chłopak opuścił wzrok na ich ręce, poluźniając uchwyt. – A w razie, gdyby cała ta szopka była spowodowana tym, że dwa dni nie było mnie na lekcjach. Jak widać, możecie odetchnąć. Żyję i nie potrzebuję kazania – dodał, ostatnie słowa kierując do Malfoy'a. – Przepuścicie nas? Naprawdę nie uśmiecha mi się stać w tym miejscu dłużej, niż jest to absolutnie konieczne – westchnął, patrząc na Hermionę zmęczonym wzrokiem.

Ta wyglądała na bardzo niezdecydowaną, jednak po chwili westchnęła, patrząc na Harry'ego z żalem i mruknęła

– Porozmawiamy w dormitorium, po lekcjach.

– Tak będzie najlepiej – przytaknął jej.

Gdy tylko odsunęła się od wejścia, Draco pociągnął za sobą Harry'ego, w stronę hogwardzkich błoń.

– Gdzie idziemy? – spytał zdezorientowany Potter, nie rozumiejąc dlaczego nie zmierzają do zamku, na następną lekcję.

Draco nie odpowiedział, jeszcze kawałek ciągnął go za sobą, aż w końcu stanął gwałtownie, bez ostrzeżenia. Rzucił na nich zaklęcie prywatności i wyciszające, po czym bardzo brzydko i w sposób, który nie przystoi arystokracie, obraził Pottera.

– Musiałeś sobie wybrać akurat ten moment na robienie z siebie ofiary? – warknął Draco, grzebiąc w połach swojej szaty.

– O co ci niby chodzi? Jak ostatnio Hermiona panikowała, po zniknąłem na kilka godzin, to przecież właśnie ty twierdziłeś, że ma obsesję, a tymczasem…

– Och, w dupie mam to czy się pojawisz, czy nie pojawisz na kilku lekcjach – krzyknął wzburzony blondyn. – Ty naprawdę jesteś takim idiotą? Już zapomniałeś o co mnie prosiłeś?

– Ja…

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdyby ktoś znalazł przy mnie tą przeklętą fiolkę, mój ojciec miałby naprawdę przejebane? – warknął Draco, wyciągając w stronę gryfona małe, podłużne naczynko, wypełnione gęstą cieczą w brunatno-czerwonym kolorze.

Harry spojrzał zszokowany, w oczy chłopaka, odbierając od niego podarunek.

– Od kiedy…?

– O każdą sekundę za długo – warknął blondyn, wyraźnie się jednak uspokajając, gdy fiolka zniknęła w szatach Gryfona. – A ty? Zdobyłeś ostatni składnik?

Harry skinął głową, zaś Malfoy najwyraźniej nie ma zamiaru pytać o nic więcej.

– Ile mam czasu?

– Powinieneś ją wykorzystać do niedzieli najpóźniej.

Harry skinął głową.

– Draco… – mruknął niepewnie, czując się teraz cholernie winny.

– Hm?

– Dziękuję.

Blondyn skinął tylko głową. Był świadom tego, jakiego ryzyka się podjął i dlaczego to zrobił. Nie potrzebował żadnych dowodów wdzięczności. On sam czuł presję związaną ze zdobyciem tego składnika a fakt, że okazało się to trudniejsze niż przypuszczał, potęgował jeszcze bardziej jego zdenerwowanie. Nie miał zamiaru się żalić. Teraz, najważniejszym było dokończenie eliksiru i sprawdzenie jego skuteczności.

Przypuszczał, że oboje odetchną dopiero spokojnie po ogłoszeniu wyników drugiego etapu Turnieju Trójmagicznego.

#

Do końca dnia Harry był kompletnie nieobecny na zajęciach. Korciło go, żeby jeszcze dziś zakończyć warzenie eliksiru. Powstrzymywała go przed tym jednak obawa, że Snape znajdzie go i zaciągnie na ćwiczenia oklumencji. Mężczyzna miał w zwyczaju pojawiać się w pracowni, gdy Harry kończył swoją piątkową lub sobotnią pracę nad miksturą.

On jednak nie miał na to siły. Wiedział, że ich spotkanie zakończyłoby się klęską. Jego myśli były zbyt rozbiegane i chaotyczne, by potrafił się skupić i choć spróbować je ukryć.

Czekała go dziś jeszcze rozmowa z Moody'm i… nie wiedział do końca dlaczego, ale nie chciał, by Snape o tym wiedział. Z ciężkim sercem, będąc niejako świadom konsekwencji, postanowił więc zrezygnować z wieczornego spotkania.

#

Harry, mimo wszystko, znacznie ożywił się na lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Moody postanowił poświęcić ją na omówienie tematu zaklętych zwierciadeł i po dość obszernym i skrupulatnym przekazaniu teoretycznej wiedzy, z szuflady swojego biurka wyciągnął prawdziwy czarnomagiczny artefakt.

– Znacie już rodzaje zaklętych zwierciadeł – odezwał się, donośnym głosem, nauczyciel. – Które z was chce sprawdzić i powiedzieć reszcie, jakiego rodzaju jest to maleństwo? – Moody uniósł nieco wyżej lusterko, by każde z uczniów mogło je dostrzec i jak na zawołanie w powietrze wystrzelił las rąk.

– Weasley, może ty – wybrał, machnąwszy na ucznia ręką.

Ron pąsowiejąc mocno, podszedł do byłego aurora z przejęciem wypisanym na twarzy, po czym wyciągnął rękę w stronę przedmiotu, który zaraz otrzymał.

Stanął na środku klasy, tak by wszyscy zainteresowani mogli go obserwować.

– Wydaje mi się…

– No dalej, chłopcze!

– Że to zwierciadło pokazuje przeszłość.

– Nie, przyjrzyj się dokładniej – zachęcił go Moody.

– Skoro to nie przeszłość… może przysz… – zaczął, ale widząc przeczący gest nauczyciela, wymruczał niepewnie – może pokazuje… to, co chcielibyśmy zobaczyć?

– W połowie masz rację. Chcesz podzielić się z nami tym, co zobaczyłeś? – spytał mężczyzna, prowokując tym zebranych w klasie uczniów i stawiając chłopaka w sytuacji bez wyjścia.

Ron, pod naporem spojrzeń zarumienił się aż po czubki uszu, po czym niewyraźnie i niepewnie wybełkotał

– Widziałem jak ja i Harry gramy razem w Quidditcha.

– Świetnie, może ktoś jeszcze chce spróbować? – zaproponował auror, gestem oddelegowując rudzielca do ławki.

Ponownie klasę zapełniły wyciągnięte w górę ręce, więc Alastor po kolei wybierał uczniów i uczennice, sugerując im by podzielili się swoimi wizjami.

Dopiero Parvati, chwaląca się wizją siebie jako wielkiej wróżbitki, odkryła prawdę skrywającą się w zwierciadełku. Co prawda nastąpiło to po dłuższej chwili, ale jak się okazało, właśnie czas był kluczem do rozwiązania tej zagadki.

Z uwielbieniem, wpatrywała się w lustereczko od kilku minut, poprawiając swoje włosy i delektując się swoim widokiem, by nagle z niesmakiem i wręcz przerażeniem wypuścić z rąk szkiełko, oprawione z rzeźbioną ramkę. Tylko dzięki świetnemu refleksowi nauczyciela nie stłukło się ono, przy uderzeniu o podłogę. Moody za pomogą magii zawiesił je tuż przed twarzą uczennicy.

– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła przerażona, przeczesując palcami włosy i przyglądając się swojemu odbiciu w tafli. – To jakieś kłamstwo! Niech pan to cofnie! – pisnęła płaczliwie, odwracając wzrok w stronę niewzruszonego Alastora.

– Niech pani powie klasie, co widzi – zachęcił ją, a ona zerknęła przelotnie w stronę około dwóch tuzinów wpatrzonych w nią z zainteresowaniem par oczu, zignorowała jednak polecenie i momentalnie odwróciła wzrok w stronę zwierciadełka, wpatrując się w nie otwartymi z przerażenia oczami.

– Niech pan powie, że to nie dzieje się naprawdę… – załkała bliska płaczu, nie odrywając jednak wzroku od tafli szkła i drżącymi dłońmi nadal przeczesując swoje włosy.

– Czy ktoś z państwa ma jakiś pomysł? – Moody zwrócił się reszty uczniów, a w odpowiedzi po pomieszczeniu przetoczył się tylko niepewny, przeczący pomruk.

– Sama pani widzi, panno Patil, że to tylko działanie zwierciadełka. Proszę nam powiedzieć, co pani widzi – Alastor nie odpuszczał dziewczynie, opuścił jednak zwierciadełko, wyzwalając uczennicę z jego działania. Ta spojrzała na niego przerażonym wzrokiem, po czym wyciągnęła palce z włosów, przyglądając im się z niedowierzaniem.

– Ja… ja… moje włosy… były szare, zniszczone i wypadały całymi garściami – wydukała płaczliwie, obmacując swoją głowę i z wyraźną ulgą wyczuwając pod palcami mocne pukle.

– Może pani usiąść – skinął głową Alastor. – To jest właśnie cena. Zwierciadło będzie was kusić, pokazywać wspaniałe kłamstwa, żeby tylko was od siebie uzależnić, a kiedy tylko wpadniecie w jego sidła zacznie się wami żywić. Odbierze to, co uważacie za cenne i zniekształci obraz, którym do tej pory was nęciło.

Moody schował przedmiot z powrotem do szuflady biurka.

– No dobrze, na zaliczenie tego działu napiszcie mi swoje wnioski na temat zaklętych zwierciadeł. Pół rolki pergaminu, na za tydzień. – Powiedział mężczyzna, co ewidentnie oznaczało koniec lekcji.

Salę więc wypełniły głośne rozmowy i komentarze uczniów, opuszczających salę lekcyjną. Harry zaczekał, aż klasa opustoszeje, nie spiesząc się z pakowaniem własnych rzeczy i gdy w końcu, uznał to za w miarę bezpieczne, wyciągnął z torby piersiówkę swojego profesora i podszedł do niego, stawiając naczynie na biurku.

– Świetna lekcja, profesorze – zagaił chłopak, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.

– Nie mają być świetne, a pomocne – pouczył go, sięgając po swoją własność – ale doceniam, Potter. – Dodał, z zadowoleniem chowając przedmiot w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. – Zastanawiam się… – podjął niemal natychmiast mężczyzna – co ty ujrzałbyś w odbiciu lusterka.

– Przypuszczam, że wiem – odparł, wzruszywszy ramionami.

– Tak?

– W pierwszej klasie miałem do czynienia ze zwierciadłem Ain Eingarp.

– Człowiek wraz z wiekiem się zmienia, jego pragnienia też – powiedział, jakby od niechcenia Alastor. – A teraz, wybacz Potter, ale mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia – dodał mężczyzna, po czym w klasyczny dla siebie sposób utykając na jedną nogę opuścił klasę, zostawiając chłopaka samego.

Harry w pierwszej chwili chciał podążyć za nauczycielem i również opuścić pomieszczenie, coś jednak mówiło mu, że coś było nie tak, że Moody ewidentnie czegoś od niego oczekiwał.

Czegoś, co znajdowało się w rozchylonej szufladzie biurka mężczyzny. Odpowiedzi. Harry przeklął cicho i nie mogąc się powstrzymać, wyciągnął z szuflady zwierciadełko, by przejrzeć się w jego odbiciu.