XIV
Tego dnia czekała go rozmowa z Hermioną. Starał się odwlec ją najbardziej, jak tylko było to możliwe, pojawił się więc w pokoju wspólnym dopiero kilka minut przed ciszą nocną. Miał nadzieję, że dziewczyna straciła już nadzieję na rozmowę i może poszła spać. Jak szybko się okazało, niestety się mylił.
Gdy tylko przekroczył wrota, prowadzące do salonu Gryffindoru, jego spojrzenie samoistnie zawędrowało na fotele, stojąco przed kominkiem. Widząc burzę kasztanowych włosów skrzywił się brzydko, postarał nie westchnąć zbyt głośno i pewnym siebie krokiem podszedł do dziewczyny, siadając na sąsiednim fotelu.
– Chciałaś ze mną porozmawiać – przywitał się, nakładając na twarz przyjacielski uśmiech.
– Tak, ale… nie wiem czy ty chcesz rozmawiać ze mną…
– Po prostu nie widzę powodu do kolejnej kłótni, no ale, jestem – odparł spokojnie, wzruszając ramionami.
– Harry, nie traktuj tego tak…
– Wybacz, Mionka, ostatnio jestem nieco przewrażliwiony.
– Odsunęliśmy się od siebie Harry – westchnęła dziewczyna.
Sięgnęła po dłoń bruneta, który jednak odruchowo ją cofnął. Granger na chwilę zastygła w bezruchu, po czym spuściła wzrok. Potter poczuł się trochę winny, ale jego reakcja naprawdę była instynktowna.
– Turniej… – zaczął niepewnie.
– Och, błagam! Nie zasłaniaj się wciąż Turniejem Trójmagicznym! Przecież co roku spotykały nas jakieś niebezpieczne przygody, ale razem… potrafiliśmy je przezwyciężyć. Współpracowaliśmy, Harry…
– Teraz jest inaczej…
– Inaczej, bo pojawił się Draco… – wypomniała mu.
– Miona, proszę cię… – westchnął Harry.
– A jednak temu nie zaprzeczysz…
– Nie. Draco pomógł mi, gdy cała reszta się ode mnie odwróciła – odparł sucho.
– Ja…
– Nie Hermiono, ty nie – przytaknął jej, zmęczonym głosem. – Ale to nie było to samo…
– Harry… brak mi ciebie… naszego wspólnego czasu… – szepnęła cicho, spuszczając wzrok.
– Ja… nie chciałbym wybierać pomiędzy wami a Draco.
– Nie oczekuję tego od ciebie.
– Ty może nie, ale Ron… z resztą gdzie on w ogóle jest?
Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.
– Właśnie o tym mówię, ja naprawdę widzę to, że unikasz konfliktów ze Ślizgonami… i to doceniam, ale on…
– Daj mu czas…
– Ile jeszcze czasu będę musiał mu dać, Mionka? Na boga! Ostatnio podnieśliśmy na siebie różdżki! Tak nie zachowują się przyjaciele.
– On też jest zagubiony… reaguje tak na stres…
– Nie tłumacz go proszę. Ostatnio w mojej głowie dzieje się tyle… że nie mam po prostu już siły na humorki Rona.
– Harry, możesz mi zaufać. Powiedz mi co jest nie tak.
– Nie… nie jestem jeszcze gotów.
– Ale Malfoy wie – mruknęła, jakby do siebie.
To nie było pytanie, ale milczenie Harry'ego tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu.
– Odsuwasz nas od siebie…
– Mionka… – westchnął cicho.
– Nie jestem twoim wrogiem, Harry – powiedziała cicho, nieco przerywanym szeptem.
– Nie uważam tak – mruknął spokojnie, kątem oka zauważając jak na spódnicę dziewczyny skapuje maleńka kropla.
Chłopak zagryzł wargę, nie wiedząc jak zareagować. Nie chciał jej przytulać, odczuwając zbyt duży dyskomfort nawet na samą myśl o tym, ale nie potrafił też znaleźć słów, które mogłyby ją pocieszyć.
– Czy kiedyś zaakceptujecie to, że jestem z Draco szczęśliwy? – mruknął, kompletnie nie myśląc o dwuznaczności tych słów.
– Jeśli tego właśnie chcesz – dziewczyna odezwała się w końcu, po długiej ciszy. – Ale… tak wiele przez niego wycierpieliśmy…
– Byliśmy dziećmi.
– To prawda, ale…
– Myślę, że winnym tego wszystkiego głównie jestem ja…
– Nie możesz się obwiniać…
– Po prostu patrzę prawdzie w oczy.
– Kim on… kim on dla ciebie jest?
– Moim przyjacielem… naprawdę bardzo dla mnie ważnym.
###
Przyjemny, znany mu, ciężar wpełzł na jego kościste odnóża sprawiając, że rozluźnił swoje nieświadomie napięte mięśnie. Jego towarzyszka zawsze wiedziała kiedy był zdenerwowany i jak nikt, potrafiła ukoić jego nerwy. Ostatnimi czasy takie sytuacje zdarzały się nagminnie, a ich powodem najczęściej była jego… powłoka.
Grzechem byłoby to, w czym się znajdował, nazywać ciałem.
Wstrętny, mały, zniekształcony pokrowiec na kości, który zwyczajnie nie radził sobie z tym, do czego był przeznaczony.
Coraz częściej miewał ostre bóle w obrębie całego ciała, nie mógł kontrolować swojej magii, a jednak, w tej chwili bardzo słabej. Był zależny od innych, upodlał go jedyny sposób w jaki mógł się odżywiać. Do przetrwania niezbędny był dla niego jad jego towarzyszki, który pozyskiwał dla niego jego sługa.
Przesunął dłonią po trójkątnym, gładkim łbie, przymykając z lubością oczy i delektując się delikatnym chłodem bijącym od łusek zwierzęcia.
Jego sługa. Zdawałoby się, jeszcze większy potwór od niego samego. Choć, gdy w jego osobistym przypadku chodziło o wygląd, w przypadku jego sługusa potworny… a raczej obrzydzający był jego charakter. Nie raz miał ochotę go zabić, torturować, męczyć - aż nie zacznie błagać o śmierć. Porzucić na pastwę wrogów. Nie mógł. Był zależny od tego obrzydliwego człowieka.
Człowieka, który trwał u jego boku ze strachu i chciwości. Który, kiedy myślał, że jego pan nie widzi, wpatrywał się w niego z obrzydzeniem.
Poruszył się niespokojnie, czując kolejną falę bólu w stawach. Jego towarzyszka zasyczała kilka uspokajających słów.
Pogładził ją znów, delikatnie.
Ale już niedługo. Był świadom tego, że jego plan powoli zmierza w dobrym kierunku. Wiedział, że wszystko pójdzie po jego myśli, osoba, którą wybrał do tego zadania go nie zawiedzie, był tego przekonany.
Musiał tylko poczekać. Z dnia na dzień pielęgnować w sobie tę złość, by w końcu, w kulminacyjnym momencie móc ją wykorzystać.
– Panie… – usłyszał, zniekształcony przez szept, głos swojego sługi. – Zdobyłem Proroka, panie…
– Dobrze, podaj mi go i odejdź.
Słyszał jak stara podłoga w pomieszczeniu, w którym się znajdował, trzeszczy i jęczy pod naporem niezgrabnych nóg mężczyzny.
Nie otwierał oczu. Nie chciał kalać ich widokiem swojego obrzydliwego podwładnego. Gdy tylko poczuł w swojej wyciągniętej dłoni złożony, cienki plik papieru, po pomieszczeniu znów rozszedł się dźwięk kroków, tym razem jednak szybszych i mniej ostrożnych.
Gdy tylko był pewien, że jego posłaniec opuścił pomieszczenie, dobył swojej różdżki i machnął nią w kierunku drzwi, które zamknęły się z trzaskiem.
Był niezwykle przywiązany do swojej broni. Brakowało mu jej przez tyle lat… Tyle lat, gdy nie był w stanie nawet poczuć jej w palcach. W obecnej chwili, w tym ciele, każde użycie jej wykańczało go. On, biegle posługujący się magią bezróżdżkową, musiał używać jej do tak błahych czynności.
Odetchnął głęboko, czując w nozdrzach zapach kurzu i stęchlizny. Odczekał kilka chwil, chcąc uspokoić skołatane nerwy i otworzył oczy. Rozłożył przed sobą gazetę a widząc nagłówek na pierwszej stronie, kąciki jego ust uniosły się w zadowolonym grymasie.
„OLBRZYMY NISZCZĄ MIASTECZKA MUGOLI.
CZY MOŻEMY CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?"
###
Harry obudził się dopiero wczesnym popołudniem. Nie czuł się jednak wyspany, więc postanowił zostać jeszcze w łóżku. Znów męczyły go nudności. Zrzucił to na karb snu. Nie rozumiał tego, co tak uparcie starał się stworzyć jego mozg. Nie znał tej istoty i mimo, że w snach był nią, po przebudzeniu uświadamiał sobie, że jednak zawsze był przecież tylko sobą. Swoje nudności tłumaczył sobie tym, że jego organizm też wypierał te dziwne sny.
Wstał z łóżka dopiero, gdy udało mu się uspokoić i opanować odruch wymiotny. Zrezygnował ze śniadania, a poranek spędził na błoniach, siedząc nad brzegiem Czarnego Jeziora.
Harry czuł pewien szacunek do tej wody. Nie wiedział jakie zwierzęta zamieszkują jej odmęty, ale znając faunę Zakazanego Lasu, spodziewał się najgorszego. Zastanawiała go część zagadki złotego jaja. Co mogłoby być dla niego tak cenne, żeby świadomie zanurzył się w tę niezbadaną toń? Ale zanim jednak nadejdzie czas wznowienia Turnieju, będzie zmuszony zbadać jezioro, chociażby dlatego, żeby wypróbować działanie swojego eliksiru. Musiał też poznać obcy teren, przygotować się do odnalezienia swojej zguby, czymkolwiek by ona nie była.
Jeszcze kilka chwil spędził w ciszy, kontemplując bezmiar tafli jeziora i w końcu czując, że jego organizm zaczyna domagać się jedzenia westchnął i wstał, otrzepując swoją szatę. Nudności w pełni mu już przeszły, nie widział więc powodu, żeby odbierać sobie przyjemność ze zjedzenia obiadu.
#
Gdy do niej dotarł Wielka Sala powoli zapełniała się już uczniami. Usiadł więc przy stole Slytherinu, mając zamiar poczekać na przyjaciół.
Wpatrywał się w studentów wchodzących głównymi drzwiami, mając nadzieję wypatrzeć w nich konkretną grupkę Ślizgonów. Głowę trzymał opartą o rękę zgiętą w łokciu, a oczy samoistnie mu się zamykały. Teraz poczuł, jak naprawdę był zmęczony.
Gdy w końcu jego oczom ukazała się blada, wykrzywiona w aroganckim grymasie twarz, poczuł przyjemne ciepło zalewające jego ciało. Blondyn, jakby czując na sobie czyjś wzrok, skrzyżował spojrzenie z Gryfonem, a na jego twarzy pojawił się delikatny, ledwie zauważalny uśmiech.
Uśmiech, który według Harry'ego był ostatnim cudem świata. Tak niepowtarzalnym i rzadkim zjawiskiem, jak cudownym i bezcennym.
– Wyglądasz okropnie, bliznowaty – powitał go Dracon, siadając tuż koło niego.
– Chciałbym to samo powiedzieć o tobie – mruknął, krzywiąc się i przecierając swoją twarz dłonią.
Draco prychnął tylko rozbawiony, w odpowiedzi i sięgnął po sałatkę stojącą najbliżej jego talerza.
Harry również zajął się kompletowaniem składników swojego obiadu, przy okazji prowadząc swobodną rozmowę z resztą Ślizgonów. Co jakiś czas rozmowa schodziła na temat Turnieju i choć Harry wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie uważa go za interesujący, nie mógł się przyjaciołom dziwić. Termin Drugiego Zadania zbliżał się już naprawdę wielkimi krokami. Zastanawiał się, czy Krum, Delacour i Diggory domyślają się, co takiego zostanie im skradzione i czy będą w stanie odnaleźć to w Jeziorze. Musiał przyznać, że tylko reprezentanta Durmstrangu widział nurkującego w wodzie. Co prawda, uznał to wtedy za głupi wybryk Bułgara, ale teraz, gdy wiedział już o czym mówi zagadka Złotego Jaja, poczuł pewien rodzaj podziwu dla chłopaka.
Potter westchnął, wywrócił oczami i odrzucił od siebie te myśli. Rozejrzał się po stole, próbując zlokalizować sosjerkę i jego wzrok automatycznie zogniskował się na czymś, co… już dziś widział.
– Blaise, mógłbyś mi dać Proroka na sekundkę? – spytał, wpatrując się słabo w gazetę, którą chłopak właśnie ze znudzoną miną kartkował.
– Jasne – odparł, podając chłopakowi papier.
Gryfon odebrał od niego podarunek i wygładził na pierwszej stronie, gdzie wielkimi literami wypisane były słowa:
„OLBRZYMY NISZCZĄ MIASTECZKA MUGOLI.
CZY MOŻEMY CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?"
Momentalnie zrobiło mu się niedobrze i słabo. Przecież to nie było możliwe, żeby…
– Harry, wszystko w porządku? – blondyn pierwszy zauważył zmianę w zachowaniu przyjaciela.
– Tak, tylko… – mruknął, nawet nie mając zamiaru kończyć tego zdania. – Draco, czy to… normalne, żeby widzieć rzeczy, które… dzieją się w całkowicie obcym miejscu i obcej osobie? – spytał niepewnie, unosząc wzrok na twarz blondyna.
– Znów masz te wizje? – odparł, od razu przypominając sobie rozmowę w skrzydle szpitalnym, a widząc twierdzące skinienie głowy chłopaka, zastanowił się chwilę. – Nie wydaje mi się żeby to było coś wyjątkowego, ale sam wiesz, że nie jestem specjalistą od wróżbiarstwa.
– Może masz rację, a ja tylko panikuję… – mruknął niepewnie i skierował wzrok z powrotem na gazetę, chcąc przeczytać reportaż.
Nie od dziś wiadomo, że olbrzymy są rasą niebezpieczną i krwiożerczą. Istoty, te zabijają się dla kawałka jedzenia, lub ziemi, nie mówiąc już o zabijaniu jako formie rozrywki!
Do tej pory staraliśmy się traktować ich, nie bójmy się użyć tego określenia, niemal jak ludzi. Jak się okazuje, Ministerstwo popełniło wielki błąd, uważając tę rasę za równą naszej.
Uznawszy ich za niegroźnych, a przynajmniej wystarczająco odizolowanych od cywilizowanego świata, pozwolono im egzystować, odrzucono plan eksterminacji, lub chociaż monitoringu.
Do dziś ja i zapewne państwo, zadają sobie pytanie - dlaczego?
Żadne z nas nie zapomniało jaki wielki i okrutny udział miały te stworzenia w czasie Wojny Czarodziejów. Jak wiele istnień poległo pod naporem tych fanatycznych wyznawców Sami-Wiecie-Kogo!
Morderca zawsze zostanie mordercą, zwłaszcza taki, który ma to w genach. Olbrzymy, jak się okazuje, mają zakodowane tylko jedno polecenie - zabijać. Każde z nas oczywiście wie, że te istoty nie są zdolne do racjonalnego myślenia, dziwi mnie więc, że tak długo wytrzymały we względnym spokoju, ograniczając swoje mordercze zapędy tylko do swojej rasy.
Wczorajszego dnia, około godziny ósmej wieczorem kilka spokojnych, mugolskich miasteczek, mieszczących się najbliżej legowisk olbrzymów zostało brutalnie zaatakowanych.
Nie znamy powodu, dla którego te istoty dopuściły się tak okrutnych działań, choć, nie trudno nam się domyślić, że chodzi o czystą rozrywkę, lub chęć zaspokojenia żądzy mordu.
Źródła dowodzą, że nie przeżył żaden z mugoli. Nikt nie jest bezpieczny w starciu z tymi istotami, ani kobiety, ani starcy, ani nawet dzieci. Nie wiemy ile jeszcze istnień chce odebrać ta rasa.
Czy możemy czuć się bezpiecznie? Źródła z Ministerstwa donoszą, że każdemu z mugolskich miasteczek w obrębie kilkudziesięciu kilometrów od legowisk olbrzymów zapewniono nadzór czarodziejów. Nie zapominajmy jednak, że skóra olbrzymów jest niesamowicie odporna na magię! Pomyślmy o naszych dzieciach! Nie możemy dopuścić, żeby ci mordercy oddawali się swoim rządzom! Ja, jak i jestem pewna, również państwo, mamy nadzieję, że Ministerstwo ukróci rządy tych krwiożerczych istot. Nie bójmy się mówić o tym głośno - świat bez olbrzymów byłby bezpieczniejszy!
Zawsze w walce o prawdę i najszybszy przekaz informacji,
Rita Skeeter.
– No cóż… poużywała sobie – wzruszył ramionami Draco, również przeczytawszy artykuł. – Ale jeśli martwisz się o opinie swojego gajowego, myślę że ten reportaż i tak wiele nie zmieni.
– Nie chodzi o Hagrida, problem w tym, że widziałem już dziś tę gazetę…
– W wizji, tak?
– Mhm – przytaknął, przeczesując tekst, raz jeszcze, wzrokiem.
– Nie przejmowałbym się tym tak bardzo – przypomniał mu blondyn, odbierając od niego zwitek papieru. – Jeśli naprawdę obudził się w tobie dar jasnowidzenia myślę, że warto byłoby to przedyskutować ze specjalistą… ale, no tak! Nasza nauczycielka jest kompletnie bezużyteczna – dodał z ironią, wywracając oczami. – Od tego się nie umiera, Potter.
– Ale może powinienem to ćwiczyć, może zobaczę coś… ważnego?
– Jeśli Snape do tej pory nie zobaczył w twoich wizjach niczego interesującego, to myślę, że możesz spokojnie machnąć na to ręką.
– Tak, ale…
– Na brodę Merlina… Nie zamartwiaj się bez powodu, to nic strasznego! Jesteś w naprawdę dobrych rękach i uważam, że najrozsądniej będzie, jeśli w pierwszej kolejności zajmiesz się Turniejem.
– Mm… Tak, masz rację.
Nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy, jednak w jednym zgadzał się z Draco. Powinien skupić się na turnieju. Dokończenie jego eliksiru było już tylko formalnością i… fakt, bał się, że jeśli ponownie nie przyjdzie dziś na zajęcia z Mistrzem Eliksirów, to ten, w ramach odwetu, mógłby odmówić mu dostępu do laboratorium albo nawet zniszczyć jego miksturę, ale… nie potrafił się zmusić. Martwił się swoimi wizjami, jego organizm źle na nie reagował. Po prostu nie chciał kolejny raz przechodzić przez to, co kilka tygodni temu.
