Dziękuję za komentarze i zainteresowanie!
Chciałam tylko słowem wstępu napisać, że akcja rozgrywa się w swoim aktualnym czasie, czyli latach siedemdziesiątych. Będzie to głównie komedia przygodowa z elementami romansu ;) Rozdziały będą się pojawiać nieregularnie - w zależności od weny.
Jak to u mnie - będzie dużo odniesień do muzyki.
Pytanie rozdziału: Kiedy i od kogo James w końcu dostanie w zęby?
xxx
James wpatrywał się w okno, obserwując, jak powoli zachodzi słońce, a błonia zalewa mrok. Światła zamku, odbijające się w wielkim jeziorze stopniowo gasły, szykując się do snu. Był w tym pewien romantyzm, którym na pewno zachwycałaby się jego mama, ale James miał inne sprawy na głowie.
Gdy tylko głosy na korytarzu całkowicie ucichły, a jego nowi współlokatorzy - Remus i Peter poszli już dawno spać po wieczorze spędzonym nad szachami, James postanowił sięgnąć po królową trunków - whiskey. Nie, żeby na codzień miał zwyczaj upijania się przed snem, ale ten dzień był wyjątkowy i wymagał opicia. Wyjął z torby swoją koszulkę Led Zeppelin i rozwinął ją ostrożnie, by nie upuścić butelki.
— „Black Dog" to dobra piosenka — usłyszał głos za uchem.
Syriusz postanowił wreszcie odsłonić kotary swojego łóżka, za którymi chował się cały wieczór. James uniósł brwi, odwracając się w jego stronę.
— Wolę „Kashmir" — odparł, przerzucając butelkę z ręki do ręki i starając się w myślach ułożyć plan na resztę wieczoru. Przekręcił głowę, ponownie spoglądając na swojego nowego współlokatora, który również odwzajemnił zaciekawione spojrzenie. — Gdzie tu się można napić w spokoju? — spytał w końcu, intuicyjnie zakładając, że chłopak, który popala w łazience i paraduje po szkole w kurtce motocyklowej, będzie znał odpowiedź na to pytanie.
Nie mylił się.
— Myślałem, że już nie zapytasz — powiedział Syriusz, szczerząc zęby. — Chodź. Tylko cicho...
— A już zamierzałem wziąć swoją trąbkę i tamburyn... Ale dobra, postaram się tak nie hałasować.
Syriusz prychnął, przewracając oczami. Przeszedł po cichu przez pokój i otworzył drzwi, które zaskrzypiały nieco, ale nie na tyle, by obudzić pozostałych chłopców. Z butelką pod pachą, James podążył za nim, upewniając się jeszcze, że ma w kieszeni scyzoryk ojca, tak na wszelki wypadek. Zeszli na sam dół stromych schodów, następnie wzdłuż korytarza, którym jeszcze niedawno w promieniach słońca szedł u boku McGonagall, aż do drzwi, prowadzących prosto na błonia.
Bez słońca na zewnątrz było mroźno, ale James uznał, że peleryna, którą narzucił na ramiona, w połączeniu z whiskey grzejącej od środka, powinna wystarczyć, by nie zamarzł z zimna. Syriusz zatrzymał się dopiero wtedy, gdy dotarli do wielkiej wierzby, maczającej swoje długie witki w falującej tafli jeziora. Usiadł plecami do drzewa i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
— Chcesz? — spytał Jamesa, który uznał, że to całkiem rozsądna wymiana za alkohol, którym zamierzał się podzielić.
Zaciągnął się dymem, po czym odkręcił butelkę i pociągnął z niej porządnego łyka, a następnie podał ją Syriuszowi. Przez chwilę siedzieli w całkowitym milczeniu.
— Co tu robisz? — spytał w końcu Syriusz.
— Siedzę i palę — odparł James, po czym zaśmiał się, spuszczając głowę. — Ale pewnie nie to miałeś na myśli, co nie?
— Zawsze tak głupio odpowiadasz? — Syriusz uniósł wysoko brwi.
— Zawsze — mruknął James. — Pijesz moje whiskey, to musisz to jakoś przeżyć. Wywalili mnie z poprzedniej szkoły, więc starzy wysłali mnie tutaj.
Syriusz zaśmiał się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Za co cię wywalili? Czuję, że to dobra historia.
— Takie tam... Podpalenie, okaleczenie. No wiesz, nie wiem, co im tak odbiło — zażartował James, szczerząc zęby. — Powiem tylko tyle, że palant sobie na to zasłużył.
— Jak oni wszyscy. — Przytaknął Syriusz. — Muszę cię zmartwić, bo tutaj też nie brakuje palantów. Ta szkoła jest pełna bogatych dzieciaków, które myślą, że są ponad prawem tylko dlatego, że ich tatusiowie mają fortunę i jeżdżą drogimi samochodami.
— Też jestem bogatym dzieciakiem — odparł zaczepnie James. — Ty też nie wyglądasz mi na żebraka.
W jego nowym współlokatorze było coś, co wskazywało na solidne wychowanie, idące w parze z błękitną krwią. Mimo okazywanej światu nonszalancji, wszystko od tego jak prosto trzymał głowę, po elegancko wznoszonego do ust papierosa krzyczało o szlacheckim pochodzeniu. Znając historię tej szkoły, James wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że oprócz dzieci biznesmenów byli tu także potomkowie starych, angielskich rodów.
— Sam zobaczysz co mam na myśli — powiedział Syriusz. — Jest tu trochę uczniów ze stypendium z miejscowych wiosek, ale jest też dużo nowobogackich smarkaczy. Ty wydajesz się okej. Co zrobił ten palant, za którego cię wywalili?
— Był nowobogackim smarkaczem. — James wzruszył ramionami, czując jak jego głowa robi się ciężka od alkoholu. — Co z resztą chłopaków z naszego dormitorium? Są okej?
Syriusz zaśmiał się, odpalając nowego papierosa od starego, którego następnie wrzucił do jeziora.
— Remus to kujon ze stypendium. Często znika, bo niby ma jakieś problemy rodzinne... A Peter to dureń i popychadło. Nie gadam z nimi za bardzo.
— A z kim gadasz?
— Teraz to z tobą.
James prychnął, uśmiechając się pod nosem.
— Bo mam whiskey?
— Bo masz whiskey — potwierdził Syriusz, przejmując butelkę i pociągając łyka. — I słuchasz spoko muzy.
— Skąd wiesz, że oprócz Zeppelinów nie słucham potajemnie Abby? — zażartował James, po czym zanucił, fałszując: — You are the dancing queen, young and sweet only seventeen!
Syriusz skrzywił się, zatykając jedno ucho wolną ręką.
— Nigdy więcej tak nie rób — odparł. — Nawet whiskey ci nie pomoże...
Chłopcy zarechotali.
— Czyli jesteś lokalnym buntownikiem? — spytał James, nadal się uśmiechając. — Długie włosy, motocyklowa kurtka i papierosy w kieszeni... Ktoś tu się chyba naoglądał filmów z Jamesem Deanem, co? — zakpił, na co Syriusz uniósł brwi, mówiąc:
— I kto to mówi! Wchodzisz do szkoły z nosem w górę i wyciągasz whiskey z torby.
James skinął głową, jakby dziękował za komplement.
— Wierzę w siłę pierwszego wrażenia — odparł górnolotnie. — Twoje zdrowie, Syriuszu. Jakkolwiek Byś Nie Miał Na Nazwisko.
— Black — odparł chłopak, wyciągając do niego swoją rękę. — Syriusz Black.
— James Potter.
Pili tak długo, aż nie opróżnili całej butelki.
xxx
Wypicie całej butelki whiskey tylko we dwóch miało swoje poważne konsekwencje następnego dnia. James obudził się ze straszliwym kacem, ledwie mogąc rozkleić oczy. Gdyby nie Syriusz, szturchający go w ramię, to pewnie spędziłby cały dzień w łóżku. Głowa bolała go, jakby miała pęknąć, a wszystko w koło wirowało, jakby siedział na Diabelskim Młynie.
— Zaraz mamy pierwszą lekcję — wychrypiał Syriusz, który wyglądał zadziwiająco dobrze jak na kogoś, kto wczorajszej nocy wracał do dormitorium prawie na czworakach.
— Kurwa... — mruknął James, pocierając głowę rękami.
Z bólem podniósł się z łóżka i nie kłopocąc się, by zmienić wczorajsze ubrania, narzucił na siebie jedynie szkolną marynarkę. Promienie słoneczne kłuły go w przekrwione oczy, więc bez zastanowienia zdecydował się zastąpić swoje okulary korekcyjne przeciwsłonecznymi. Świat w kolorach sepii był nieco bardziej przystępny tego poranka.
— Co mamy pierwsze? — spytał, pakując do torby zeszyt i długopis.
— Chemię... — mruknął Syriusz. — Zamierzasz tak iść? — spytał z uśmiechem, wskazując na okulary na nosie Jamesa, na co ten jedynie wzruszył ramionami.
Jako że pozostali współlokatorzy już dawno opuścili dormitorium, James i Syriusz udali się na śniadanie, licząc na to, że nie jest jeszcze za późno. Jamesa głowa szumiała nadal okropnie, dlatego też nie garnął się do jakiejkolwiek rozmowy ze swoim nowym kompanem. Poprzedniego wieczora wyczerpali już większość tematów zapoznawczych, takich jak: ulubiona muzyka, typ dziewczyn, której drużynie piłki nożnej kibicowali oraz czy John Lennon był lepszy od Paula McCartneya. O to ostatnie niemal się nie pobili.
Nie zważając na ciekawskie spojrzenia, James wkroczył do Wielkiej Sali. Potrzebował kawy i nie pogardziłby jajecznicą z bekonem, by choć trochę załagodzić żołądkowe sensacje. Wziął tacę i podszedł do bufetu, by napełnić talerze. W milczącym porozumieniu, zajęli razem z Syriuszem miejsce przy jednym ze stolików, przy którym nikt nie siedział, by w spokoju zająć się jedzeniem. James był właśnie w trakcie przeżuwania tosta, gdy usłyszał za plecami chrząknięcie. Odwrócił się powoli, walcząc ze sztywniejącym karkiem.
Zobaczył przed sobą grupkę trzech chłopców, których oczy były teraz wpatrzone prosto w niego. Syriusz wydał dziwny odgłos, mogący być śmiechem lub równie dobrze warknięciem. James poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie, mrużąc oczy.
— James Potter? — spytał jeden z chłopców wyjątkowo denerwującym akcentem, drażniącym zbolałe uszy Jamesa.
Był średniego wzrostu i miał ciemnobrązowe włosy ulizane gładko jakimś żelem.
— Taa...?
— Słyszeliśmy, że przenoszą cię do naszej szkoły — kontynuował chłopak. — Twój ojciec to Fleamont Potter, właściciel firmy farmaceutycznej Potter&Co?
— Taa... — odparł James, zaczynając się nudzić tą rozmową, z której jak narazie nie wynikało dla niego nic nowego. — Chcesz jeszcze przytoczyć mi jakieś fakty z mojego życia, o których już wiem? — spytał i usłyszał chrząknięcie Syriusza, będące kiepską próbą zamaskowania śmiechu.
— Chcieliśmy się przedstawić — powiedział chłopak, niezrażony. — Jestem Milcent Mulciber, a to są Avery i Nott. — James uniósł brwi znad okularów, czując narastającą zgagę. — Może chcesz usiąść z nami? Ten tutaj — wskazał podbródkiem w stronę Syriusza — to nie jest najlepsze towarzystwo.
Syriusz prychnął w swoją kawę, którą trzymał w bardzo elegancki sposób.
— O cholera... — mruknął James, udając przerażenie. — Pierwszy dzień, a ja już wpadłem w złe towarzystwo, co?
— Mogłeś nie wiedzieć... — powiedział chłopak, którego nazwisko brzmiało Nott.
— Nie no, dzięki wam wiem już wszystko — podziękował im uprzejmie James. — Właśnie dowiedziałem się, że jesteście grupką snobistycznych fiutków, którzy patrzą na innych z góry, a moje towarzystwo interesuje was tylko dlatego, że mam bogatego ojca. Przypomnij mi, czemu niby miałbym z wami usiąść? — zwrócił się do Mulcibera.
Tym razem Syriusz nawet nie próbował już maskować śmiechu.
— Jeśli jeszcze nie dotarło do ciebie, — dodał, dalej szczerząc szeroko zęby — to miało znaczyć „spierdalaj" w pospolitym języku.
— Pożałujesz tego, Potter — powiedział Mulciber, zaciskając dłonie w pięści. — I ty, Black.
— Już narobiłem w gacie — odparł beznamiętnie James, odwracając się do swojej zimnej już jajecznicy. — A teraz zjeżdżajcie, bo psujecie mi apetyt. — Spojrzał na rozbawionego Syriusza. — Cholera, chyba miałeś racje...
— Mówiłem. Tylko postaraj się niczego nie podpalić już pierwszego dnia, okej? — zażartował, biorąc łyka kawy.
— Będzie ciężko. — James westchnął teatralnie.
xxx
Zajęcie miejsca w ostatniej ławce na zajęciach chemicznych nie sprawiło, że uwaga reszty klasy była teraz mniej skupiona na Jamesie. Nadal w swoich okularach przeciwsłonecznych, z Syriuszem u boku, położył głowę na blacie, tylko trochę żałując w tej chwili swojego lekkomyślnego pijaństwa z poprzedniej nocy. Zbyt dobrze się bawił, by nudności i ból głowy mogły go odwieźć od podobnych wybryków w przyszłości.
Do szeptów i spojrzeń swoją cegiełkę dołożył również nauczyciel, który wesoło wszedł do klasy. Niski, okrągły mężczyzna o imieniu Horacy Slughorn rozejrzał się w koło, a jego wzrok od razu spoczął na Jamesie.
— Powitajmy naszego nowego kolegę, który ukrył się w ostatniej ławce — powiedział. — Pan James Potter!
James podniósł głowę z blatu i skinął w stronę nauczyciela, marząc już tylko o tym, bo wrócić do swojego łóżka w dormitorium.
— Świetnie! — Pan Slughorn zatarł ręce, nie zważając na brak entuzjazmu Jamesa. — Dzisiejszą lekcję zaczniemy od prostego doświadczenia. Sprawdzimy działanie ditlenku siarki na rośliny... Może ktoś chciałby mi asystować? — spytał i nie czekając na odpowiedź dodał: — Może panna Evans?
Rudowłosa dziewczyna, siedząca w pierwszej ławce podniosła się ochoczo i stanęła przy stole zastawionym sprzętami chemicznymi, przodem do klasy. Wydała się Jamesowi dziwnie znajoma i już po chwili uświadomił sobie, że to ją obserwował wczoraj z okna łazienki. Mógł teraz przyjrzeć jej się dokładniej: miała długie, ciemnorude włosy, jasną cerę upstrzoną piegami, pełne usta i jasnozielone oczy w kształcie migdałów. Nie była typem piękności z magazynów dla mężczyzn, które James gromadził pod łóżkiem, ale było w niej coś, co sprawiło, że zdecydował się nie odkładać już głowy na biurko.
Nie skupiając się na tym co mówił nauczyciel, obserwował, jak dziewczyna wkłada gałązki drzewa do wysokich cylindrów, zakrywa je szalkami i odkręca gazometr.
— Na wynik tego doświadczenie będziemy musieli poczekać do następnej lekcji, ale może ktoś zgadnie, czego możemy się spodziewać? — spytał pan Slughorn.
— Roślina zwiędnie — odparła dziewczyna, uśmiechając się do nauczyciela.
— Doskonale. Może pani usiąść! A teraz spróbujemy opisać proces, który właśnie zaszedł...
James nie słuchaj już jednak dalej, za bardzo skupiony na długich nogach dziewczyny, która wracała właśnie do swojego biurka. Usiadła pomiędzy swoją koleżanką: brunetką o krótkich włosach, która wczoraj uraczyła Jamesa środkowym palcem, a jakimś chłopakiem o czarnych włosach, które wyglądały tak, jakby ich właściciel nie zdążył się jeszcze zapoznać z szamponem.
Rudowłosa Evans nachyliła się do chłopaka, szepcąc coś do niego, na co on odpowiedział z uśmiechem, ukazując swój profil: ziemistą cerę i długi nos.
— Co to za jeden? — szepnął James do Syriusza, którego oczy nieco się przymykały, jakby miał zaraz zasnąć.
— Który? — mruknął sennie Syriusz.
— Ten tam, z tłustymi włosami.
— A, to Snape... Straszna łajza. Jest stypendystą, ale chciałby być bogaty. — Syriusz wyszczerzył zęby. — Najgorszy typ...
James skinął głową, obserwując rude włosy dziewczyny, odbijające refleksy słońca, wpadające przez okno. Nie był do końca pewien, dlaczego cały czas ją obserwuje...
Dzwonek był jak wybawienie.
James podniósł głowę znad zeszytu akurat na czas, by zobaczyć, jak dziewczyna zarzuca torbę na ramię i wychodzi z klasy.
— A ty gdzie się tak spieszysz? — spytał zdumiony Syriusz, obserwując jak James podnosi się na równe nogi i przyspiesza kroku w stronę drzwi.
— Hej! Ruda — zawołał James, wyciągając długopis z kieszeni i obracając go między palcami. Dziewczyna zatrzymała się, zdumiona. — To chyba twoje, nie?
Evans spojrzała na długopis w jego dłoni i uniosła wysoko brwi.
— Nie — odparła. — Dzięki, ale to nie moje.
Blady chłopak dołączył do niej, krzyżując ręce na piersi.
— Jakiś problem? — spytał, obrzucając Jamesa krytycznym spojrzeniem.
— Miałem cię pytać o to samo! — ucieszył się przesadnie James, zsuwając nieco okulary przeciwsłoneczne z nosa. — Czy znany jest ci koncept, obecny w pielęgnacji już od starożytności, polegający na wkładaniu głowy pod strumień wody po to, by oczyścić włosy z łoju i zanieczyszczeń?
Parę osób z klasy zatrzymało się za plecami Jamesa, obserwując tę wymianę zdań z zaciekawieniem. Syriusz, który dołączył do jego boku parsknął śmiechem.
Chłopak o nazwisku Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, ale nim zdążył coś powiedzieć, Evans złapała go za łokieć i rzuciła w stronę Jamesa z irytacją:
— Bardzo zabawne, Potter.
Odwróciła się na pięcie i razem ze swoim oślizgłym kolegą wyszła z klasy.
— Czy wziąłeś sobie za punkt honoru wkurzyć pół szkoły jeszcze przed obiadem? — spytał Syriusz, nie mogąc jednak przestać się uśmiechać.
James jedynie wzruszył ramionami, poprawiając okulary na nosie i chowając długopis do tylnej kieszeni spodni.
— Może nikt mu jeszcze tego nie powiedział i weźmie sobie moją radę do serca? — odparł. — Co to za jedna, ta Evans?
— Nawet o niej nie myśl, stary! Nie jesteś w jej typie... — powiedział Syriusz, poklepując Jamesa po ramieniu.
— Ma swój typ? — podchwycił niewinnie James.
— Tak. Jej typ dobrze się uczy, jest bramkarzem drużyny w piłkę nożną i nazywa się Paul Abott.
James nie odpowiedział, wyjmując z torby swój rozkład zajęć.
xxx
Ten dzień nie miał końca. James konsekwentnie zajmował ostatnie ławki w każdej klasie z zamiarem nadrobienia nieprzespanej nocy, a nauczyciele konsekwentnie witali go z entuzjazmem na początku każdej lekcji, jakby jego dosyć pospolite imię było powodem do celebracji.
Gdzieś w okolicy matematyki, koło godziny jedenastej Syriusz skapitulował, wymigując się migreną i udał się do szkolnej pielęgniarki.
— Dostanę jakiegoś procha i może pozwolą mi się przespać — mruknął, bez dalszych czułych pożegnań wkładając ręce do kieszeni kurtki i zniknął w jednym z korytarzy.
James poczochrał swoją sterczącą czuprynę, tocząc wewnętrzną walkę, by za nim nie pobiec. Zdecydował jednak, że zwraca teraz na siebie za dużo uwagi i zachowa tę cenną lekcję na później. Wszedł do zapełniającej się klasy, rozglądając za wolnym miejscem. Wypatrzył znajomego chłopca - Remusa, z którym dzielił dormitorium i nie przejmując się zbytnio jego opinią, bez pytania usiadł koło niego.
— Możesz — powiedział chłopak, odsuwając swoje równo ułożone książki na bok i robiąc miejsce dla Jamesa.
— Hmm? — mruknął James, pocierając oczy pod okularami.
— Możesz tu usiąść.
— Już za późno na pozwolenia, bo siedzę — odparł rozbawiony.
— Po co ci te okulary? — spytał Remus, przyglądając mu się. — Na zewnątrz nie ma nawet słońca... — Wskazał ręką na zachmurzone niebo niechybnie przepowiadające deszcz.
James westchnął, przypatrując się przez chwilę swojemu towarzyszowi i starając się oszacować ryzyko, z jakim wiązałoby się wyjawienie mu prawdy. W końcu zdecydował jednak, że jego stan jest tak oczywisty, że i tak gorzej już nie będzie.
— Mam kaca.
Remus uśmiechnął się pod nosem, zapisując datę starannym pismem na górze kartki.
— Co? — spytał James, opierając się łokciem o biurko i wyjmując długopis z tylnej kieszeni spodni.
— Tak myślałem... Nasza sypialnia śmierdziała rano gorzej niż pobliski bar Pod Świńskim Łbem, a wierz mi... tam naprawdę cuchnie... — powiedział Remus szczerząc zęby, a jego twarz od razu wydała się dużo młodsza.
— Sprawiasz, że mam ochotę odwiedzić to miejsce — zażartował James.
— Mogę kiedyś cię tam zabrać, jak będziemy mieć wychodne.
— Fajnie! — James uśmiechnął się do Remusa, decydując, że wbrew temu, co twierdził Syriusz, chłopak był całkiem okej.
Do klasy weszła grupa dziewczyn, ze znajomym rudzielcem na czele. Evans rozejrzała się po pomieszczeniu, zatrzymując oczy chwilę dłużej na Jamesie, po czym odwróciła się do swoich przyjaciółek, mówiąc coś do nich. Cała grupka wybuchnęła śmiechem.
— Podpadłeś im czymś? — szepnął Remus, pozornie nie podnosząc wzroku z książki.
James prychnął, obserwując jak Evans zajmuje miejsce w pierwszej ławce.
— Kazałem Snape'owi umyć włosy. — Wzruszył ramionami. — To taka oczywistość, że nie wiem, czemu się tak wkurzyła. Jakby była jego prawdziwą przyjaciółką, to nie pozwoliłaby mu tak wyglądać...
Remus parsknął śmiechem, szybko zatykając jednak usta, by stłumić dźwięk, bo w tej właśnie chwili do klasy wszedł niski mężczyzna, który według planu zajęć nazywał się Flitwick.
— Panie Potter! Witamy w naszej szkole — powiedział, na co James tylko westchnął.
xxx
Deszcz na dobre rozpadał się za oknem, ale James uniósł się dumą i postanowił konsekwentnie przebrnąć przez dzień w przeciwsłonecznych okularach. Było to o tyle pomocne, że nadal stanowił sporą sensację wśród uczniów i pozwalało mu to ignorować ciekawskie spojrzenia i szepty, nie zdradzając przy tym, na co patrzy (lub że śpi). Mógł więc do woli obserwować Rudą Evans, jak siada przy stole z jakimś blondynem, który musiał być jej chłopakiem, sądząc po ręce, którą zarzucił na jej ramiona.
— Możesz usiąść z nami — zaprosił go Remus, błędnie interpretując jego milczenie.
— Faktycznie, mogę — odparł James, po czym zajął miejsce obok krągłego chłopca imieniem Peter. — Co tam, Paul? — spytał.
— Nazywam się Peter — zaperzył się chłopak, dziobiąc widelcem w kopiastej porcji puree ziemniaczanego, które sobie nałożył.
— Hej, Syriuszu! — krzyknął James, widząc jak jego kompan od whiskey pojawia się w sali. — Usiądź z nami.
Syriusz Black zmierzył spojrzeniem Remusa i Petera, jakby wykonywał w głowie jakieś skomplikowane wyliczenia matematyczne, po czym z widocznym wahaniem usiadł obok Jamesa.
— Jak tam głowa? — zagadnął go James.
— Na swoim miejscu — mruknął Syriusz. — Tak, jak te twoje głupie okulary.
— Mam wyjątkowo wrażliwe oczy — odparł James, udając oburzenie. — Czy śmiejesz się z mojej ułomności? Teraz już wiem, skąd ten przydomek „Skurwiel".
Syriusz wyszczerzył zęby, a Remus i Peter zarechotali, najwidoczniej z rozbawieniem przysłuchując się tej wymianie zdań.
— Bawi cię to, Pettigrew? — warknął Syriusz, na co Peter pobladł.
Szybko pokiwał przecząco głową.
— No i dzięki bogu, że ktoś tu ma poczucie humoru — powiedział z ulgą James. — Paul to spoko koleś, odwal się od niego!
— Nazywam się Peter...
— On się tylko z ciebie naśmiewa — wyjaśnił z uśmiechem Remus.
— Nie wiedziałem, że coś jest cię w stanie rozbawić, Lupin — rzucił do niego Syriusz.
— Widocznie twoje żarty nie były wystarczająco śmieszne — odciął się Remus.
Syriusz wzruszył ramionami, po czym jakby nigdy nic - wyjął z kieszeni pudełko, do którego schował częściowo już obgryzione kości z kurczaka, leżące na jego talerzu. James zsunął lekko okulary z nosa, obserwując to wszystko ze zdziwieniem. Remus i Peter wymienili rozbawione spojrzenia.
— Powiedz mi, że nie odprawiasz jakiegoś rytuału voodoo, do którego potrzebujesz kości i naszej niewinnej krwi... — mruknął James, jakby rozmawiał z szaleńcem.
— Jakbym potrzebował krwi niewiniątek, to na pewno bym się nie zwrócił do ciebie — odparł.
— Czy mam się go bać? — Tym razem James zwrócił się do reszty swoich kompanów.
— Nie — odparł Remus, podczas gdy Peter energicznie przytaknął głową, bezgłośnie mówiąc „Tak". — On tak zawsze.
— I nie wzbudziło to waszego niepokoju?
— Już nie. — Tym razem to Lupin wzruszył ramionami. — Po roku razem w dormitorium już mnie mało zdziwi.
Syriusz rzucił mu znaczące spojrzenie.
— Nie, żebyś przebywał w nim jakoś wyjątkowo często — odpowiedział. — Chyba częściej cię nie ma, niż jesteś...
— Nie twój interes!
— Dobra — przerwał im James, podnosząc rękę w górę. — Mam dzisiaj raczej małą tolerancję na dźwięki. Nie wiem, czemu się kłócicie, ale zostawcie to na jakiś inny dzień, kiedy już nie będę mieć kaca, okej?
Remus i Syriusz łypali na siebie groźnie aż do końca dosyć niezręcznego posiłku, podczas którego Peter nie odrywał wzroku od talerza. James za to rozkoszował się ciszą, obserwując pozostałych uczniów. Znajomi mu już Mulciber, Avery i Nott siedzieli przy stole razem z oślizgłym Snapem. Chłopak widocznie od nich odstawał ze swoją używaną marynarką z drugiej ręki i torbą, którą musiał nosić już chyba jego dziadek. Zauważył, że James patrzy w jego stronę i przez chwilę odwzajemnił spojrzenie, a na jego wychudłej twarzy malowała się niechęć.
Mając ochotę na zmianę scenerii, James zerknął znów w stronę rudowłosej dziewczyny, która jakimś tajemniczym sposobem przyciągała jego wzrok jak magnes. Zauważył, że Evans bierze swoją tacę i zmierza w stronę bufetu sałatkowego. Nie namyślając się zbytnio, bez słowa wstał od stołu i ruszył za nią.
— Te pomidory wyglądają wybornie — powiedział z przesadnie egzaltowanym akcentem, ustawiając się za nią w kolejce i obserwując, jak napełnia swój talerz.
Evans jedynie zerknęła na niego z ukosa, przenosząc się do kolejnego półmiska.
— A papryka jest bogatym źródłem witaminy C, wiedziałaś o tym? — kontynuował James.
Dziewczyna przewróciła oczami, wzdychając głośno.
— Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś denerwujący? — spytała znudzonym tonem.
— Myślałem, że zaimponuję ci moją wiedzą z zakresu dietetyki.
Kąciki jej ust lekko zadrgały, gdy sięgnęła po ogórki.
— Ogórek zielony zawiera związek, zwany...
— O co ci chodzi, co? — zirytowała się, przerzucając długie włosy za ramię. — Widziałam, że siedzisz z Blackiem, wiec chyba masz się do kogo odzywać i nie musisz atakować na oślep, żeby zdobyć przyjaciół...
— To urocze, że zauważyłaś gdzie siedzę! — James wyszczerzył szeroko zęby, mierzwiąc sobie włosy palcami.
— Masz dziwną umiejętność skupiania na sobie uwagi...
— To dar. Mam wiele talentów, o których jeszcze nie wiesz...
— Co jest? — odezwał się męski głos tuż za Jamesem, należący najprawdopodobniej do chłopaka dziewczyny. — Lily, wszystko okej?
A więc nazywała się Lily...
— Tak... — zaczęła, ale James wtrącił się, kładąc rękę na ramieniu Abotta.
— Wszystko jest wręcz w idealnym porządku. Nie musisz się obawiać! Twoja dziewczyna ma na talerzu optymalną mieszankę niezbędnych dla zdrowia witamin i składników odżywczych...
— Co ty pierdolisz? — zdziwił się chłopak, szczerze zdumiony. — Kim ty w ogóle jesteś, co?
— Przyjaciele mówią na mnie James, ale dla ciebie mogę być panem Potter — odparł James. — Dbaj o nią i polecam doszkolić się w kwestiach żywieniowych. — Porwał z półmiska marchewkę, puścił oko do osłupiałej Evans, po czym ruszył do wyjścia z Wielkiej Sali.
Syriusz poderwał się z siedzenia i dołączył do niego.
— Kogo następnego zamierzasz wkurwić? — spytał, rozbawiony.
James wzruszył ramionami, chowając ręce do kieszeni.
— Nie lubię się ograniczać.
Komentarze mają więcej witaminy C niż papryka!
