Zaleca się czytanie przy akompaniamencie ABBY ;) Dodatkowo na tumblr jakiś czas temu opublikowałam spis utworów muzycznych, które wystąpiły w poprzednich rozdziałach: jakby ktoś miał ochotę, to zapraszam po inspirację.

Bardzo jak zwykle dziękuję za komentarze: jussstine, GinnyLFC i anonimova!

Pytanie rozdziału: Czy rodzinę można sobie wybrać?


Impreza nie trwała długo, bo pani Pomfrey okazała się nie być fanką ABBY i dosyć szybko rozgoniła rozbawionych Huncwotów, grożąc, że za karę będą musieli wyczyścić szczoteczkami do zębów wszystkie szpitalne nocniki. Syriusz próbował z nią jeszcze negocjować, sięgając do najbardziej czarującej strony swojej natury, która zdawała sobie sprawę z mocy jego wyglądu, ale niestety - nic nie wskórał swoim uśmiechem, niskim głosem czy przerzucaniem błyszczących włosów, zmysłowo opadających na jego szare oczy. Przy dźwiękach Mamma Mia musieli pozbierać rozrzucony popcorn i z powrotem wytaszczyć ciężki gramofon, który zwinęli z pokoju wspólnego.

Nie zdążyli jednak jeszcze wyjść, gdy drzwi skrzydła szpitalnego otwarły się z impetem i stanęli w nich Euphemia i Fleamont Potterowie. Zamarli, obrzucając zaniepokojonym spojrzeniem obandażowanego Jamesa, który akurat miał usta wypchane popcornem, po czym przenieśli niemal jednocześnie wzrok na Syriusza, Remusa i Petera, stojących przed nimi z wielkim gramofonem, zapętlonym na „Mamma mia, here I go again"".

Przez chwilę nikt się nie poruszał. Jedynie James starał się usilnie przełknąć dławiący go popcorn, by przerwać wreszcie milczenie. Jakby nie było, pełnił tutaj groteskową rolę gospodarza.

— James — powiedziała wreszcie mama nieco płaczliwym głosem, robiąc krok do przodu. — Wyglądasz okropnie!

— Dżęki, mamo — wymamrotał James, wreszcie przełykając popcorn. — Dobrze to słyszecz.

Fleamont odchrząknął, wpatrując się w nieruchomych Huncwotów, stojących z grającym gramofonem i widocznie starając się ukryć uśmiech.

— No tak — przypomniał sobie James, zbyt zajęty całym absurdem tej sceny i próbując przekrzyczeć ABBĘ. — To są moi koledzy: Syriusz, Remus i Peter.

Cała trójka przytaknęła, jakby zgadzając się, że tak właśnie się nazywają. Remus wreszcie odłączył płytę w przypływie zdrowego rozsądku i muzyka ucichła, pogrążając salę w nieco niezręcznej ciszy.

— Miło państwa poznać — przemówił Syriusz w wyjątkowo egzaltowany sposób jak na jego codzienny styl bycia. Może faktycznie miał w sobie coś z arystokraty? — James dużo nam o państwu opowiadał.

Remus i Peter przytaknęli zgodnie, pocąc się nieco od ciężaru dźwiganego w rękach pudła.

— Was też bardzo miło poznać, chłopcy — odparł Fleamont ze skinięciem głową. — Mam nadzieję, że jeszcze znajdziemy czas na rozmowę, bo planujemy tu zostać parę dni.

— Parę dni? — podchwycił James, zaczynając się nieco niecierpliwić.

— Zebranie rady ma być pojutrze — powiadomił go tata, po czym odwrócił się znów z uśmiechem do Huncwotów. — A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, chcielibyśmy porozmawiać z Jamesem sam na sam.

Cała trójka znów przytaknęła gorliwie głowami, nieco nieskoordynowanie zaczynając przemieszczać się w stronę drzwi.

— Oczywiście — wysapał Remus. — Miło było państwa poznać i do zobaczenia.

Fleamont otwarł przed nimi drzwi i z chichotem je zamknął, kiwając głową.

— Nie wspominałeś nam nic o tej trójce, James — powiedział, szczerząc zęby i wyglądając teraz niemal identycznie jak James, gdyby ten tylko miał zmarszczki i pasma siwych włosów. — Sprawiają wrażenie wesołej gromadki...

— Och, James! — przerwała mu Euphemia, podchodząc do syna i łapiąc jego twarz w dłonie.

Zaczęła się przyglądać Jamesowi, jakby upewniała się, że wszystkie jego najistotniejsze części ciała są nadal na swoim miejscu. W jej orzechowych oczach zabłyszczały łzy i gdyby James był choć trochę sentymentalny, to może i by się wzruszył tym przypływem matczynych emocji.

— Mamo, dusisz mnie... — wysapał, gdy Euphemia w końcu wzięła go w ramiona.

— McGonagall mówiła, że możesz mieć wstrząs mózgu...!

— Jeśli jeszcze go nie mam, to po tych twoich uściskach na pewno dostanę — odparł z przekąsem.

— Ty i te twoje głupie żarty! — ofuknęła go, robiąc ruch ręką, jakby chciała go pacnąć lekko w głowę, ale w ostatniej chwili się opanowała.

— Skoro jest w stanie nadal ze wszystkiego szydzić, to założę się, że z jego głową jest wszystko okej — wtrącił Fleamont, łapiąc nieco pozostałego popcornu w rękę i wkładając sobie do ust. — Nieźle cię urządzili, młody.

James wzruszył ramionami, opadając na swoje miękkie poduszki. Dobrze było zobaczyć twarze ukochanych rodziców, ale zastanawiał się, na ile mógł im powiedzieć, co się ostatnio wydarzyło. Od czego powinien zacząć? Od Riddle'a? Od łajnobomb, jak to je ochrzcił Peter? Od elitystycznych nastrojów części szkoły?

— Co się stało? — podchwyciła Euphemia, ocierając łzy z oczu. — Dlaczego ci to zrobili?

— I co robiłeś nocą w stajni? — dodał tata.

Cała trójka zamilkła. Rodzice wpatrywali się w Jamesa z oczekiwaniem wypisanym na twarzach, a on zaczynał układać w głowie plan awaryjny. Po przeanalizowaniu paru opcji, z rezygnacją postanowił jednak wyjawić im prawdę, wiedząc, że prędzej i później wyjdzie ona na jaw. Jeśli się nie mylił co do procedur, to czekało go jeszcze przesłuchanie na posiedzeniu rady - przynajmniej tak to wyglądało w jego poprzedniej szkole, gdzie pedagodzy zebrali się, by debatować nad jego losem.

— Miałem szlaban...

— James! — oburzyła się mama, marszcząc gniewnie brwi. — Jesteś tu niecałe dwa tygodnie i już masz szlaban?

— Cóż mogę powiedzieć, raczej szybko działam...

— Chyba szybciej, niż myślisz — wtrącił tata, cmokając z niezadowoleniem.

— Chciałem wam przypomnieć, że jeszcze przed chwilą płakaliście nad moim losem — powiedział James. — Głowa mnie boli, muszę tutaj leżeć nie wiadomo ile czasu, więc oszczędźcie mi ględzenia.

Euphemia prychnęła, zaciskając wąsko usta, jakby powstrzymywała się przed powiedzeniem czegoś naprawdę niemiłego.

— James, prosiliśmy, żebyś się zastanowił dwa razy, zanim zrobisz coś głupiego — jęknęła w końcu, jakby przystała na kompromis sama ze sobą.

— Halo, rada nie dotyczy mnie i mojego niewinnego szlabanu — zaznaczył James, unosząc wysoko brwi. — Co w ogóle chcecie tam osiągnąć? Podobno nic się tam nie da już zrobić, bo Mulciber i Avery mają za sobą wpływowe rodziny.

— Zobaczymy — mruknął Fleamont. — My też możemy sięgnąć do kieszeni, jeśli zajdzie taka potrzeba. Może nic teraz nie zmienimy, ale podjęliśmy decyzję, że na przyszłość chcemy mieć prawo głosu. Rozmawialiśmy o tym już z Dumbledorem... Całkiem fajny gość, swoją drogą! Chcemy ufundować pięć stypendiów dla zdolnych uczniów, których nie stać tutaj na czesne.

Gdyby James mógł, to zeskoczyłby z łóżka i rzucił się na swoich rodziców, by ich uściskać. Chrzanić wszystko: w tym momencie był sentymentalny i miał to głęboko gdzieś! Nic im jeszcze nawet nie mówił o szkolnych nastrojach i problemach Hogsmade, a oni już podświadomie robili to, o co nawet nie śmiał jeszcze poprosić. To było dla nich tak naturalne, jak oddychanie i nawet nie pomyśleli dwa razy, czy tym samym nie zaniżą jakiegoś zasranego prestiżu szkoły!

Głos ugrzęzł mu w gardle i nawet jeśli chciał, to nie mógł w pełni wyrazić, jak bardzo dumny jest z faktu, że miał takich rodziców.

— Co o tym myślisz? — spytał tata, z zaciekawieniem obserwując nienaturalnie milczącego Jamesa.

— Myślę, że to... naprawdę...

— Może jednak masz ten wstrząs mózgu? — zaniepokoiła się Euphemia, na co James jedynie parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że musiał wyglądać na pomylonego.

— Możliwe — przytaknął, rozkładając bezradnie ręce. — Myślę, że to wspaniały gest, naprawdę.

Rodzice wymienili znaczące spojrzenia, po czym przenieśli wzrok na swojego uśmiechniętego od ucha do ucha syna.

Mama otwarła usta, najwidoczniej chcąc go o coś spytać, ale przerwało jej ciche pukanie, po którym w półotwartych drzwiach pojawiła się głowa Lily Evans. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, zatrzymując się w półkroku. James zaniósł się kaszlem, dławiąc się kawałkiem popcornu, który musiał mu utknąć pod językiem.

— Przepraszam — powiedziała Lily, nadal czerwona jak pomidor. — Może przyjdę innym razem...

Fleamont znów zacmokał z uśmiechem, obrzucając Jamesa pokrętnym spojrzeniem.

— Niezły tu ruch — zażartował. — Wejdź, wejdź. My i tak mieliśmy się zbierać.

— Tak...? — spytał James, drapiąc się po karku i starając poprawić swoją żałosną koszulę nocną.

Zanotował w myślach, by poprosić Syriusza o podrzucenie mu jakiś innych ubrań.

— Ja tylko... przyniosłam zadanie domowe... — poinformowała wszystkich Lily, nieśmiało wchodząc do sali i zbliżając się w stronę łóżka Jamesa. — Zostawię je i pójdę...

— Nie, skarbie — zapewniła ją Euphemia, teraz już też się uśmiechając. — My naprawdę wychodzimy. Euphemia Potter, miło mi, a to mój mąż, Fleamont. — Wyciągnęli ręce w jej stronę, a Lily niepewnie je uścisnęła.

— Lily Evans — powiedziała cicho. — Naprawdę nie chciałam przeszkadzać...

— Nonsens — odparł Fleamont, machając dłonią i znów zerkając znacząco na milczącego Jamesa, który miał ochotę wyskoczyć przez okno i przeprawić się wpław przez jezioro, byleby tylko nie musieć dłużej tkwić w szpitalnym łóżku, jak jakiś kołek. — Wrócimy wieczorem, James.

— Dobra — mruknął, nie odwzajemniając porozumiewawczego uśmiechu swojego ojca.

Lily przysiadła na krześle, zasłaniając kolana swoją torbą. James poczekał, aż jego rodzice znikną na korytarzu, po czym spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami.

— Dobre wyczucie czasu — zauważył z przekąsem, obserwując z przyjemnością róż jej piegowatych policzków. — Już nie mogłaś się doczekać, żeby mnie zobaczyć ponownie, co? Przyznaj.

Lily przewróciła oczami, po czym rzuciła mu znaczące spojrzenie.

— Przecież zaoferowałam, że wrócę potem — mruknęła ze złością. — Ty za to wyglądałeś, jakbyś połknął język.

— Nie sądzisz, że nasz związek jest jeszcze zbyt świeży na takie oficjalne przedstawienie rodzicom? — zażartował James, ale na twarzy Lily nie pojawił się oczekiwany przez niego uśmiech.

Prychnęła jedynie, wyjmując stos kartek przewiązanych kokardą, które zaczęła obsesyjnie wyrównywać palcami.

— Wszystko okej? — spytał James, przypatrując się nieco zbyt długo jej wydętym ustom o wyjątkowo ciemnym odcieniu czerwieni.

— Nie mam ochoty na żarty — odparła, unikając jego spojrzenia.

— Komu mam skopać tyłek, co?

Lily znów prychnęła, patrząc na niego z politowaniem. Ku swojemu zdumieniu James wolał to, niż obojętność.

— Błagam, Potter — jęknęła, wskazując dłonią na jego zabandażowaną głowę. — Nie masz już dość kopania tyłków?

James wzruszył ramionami z aroganckim uśmiechem, nadal wnikliwie ją obserwując i zawzięcie milcząc. Sam był zaskoczony tym, jak bardzo łowił każde jej słowo, chcąc lepiej zrozumieć, co takiego działo się w tej jej ślicznej, rudowłosej głowie.

— Pokłóciłam się z przyjacielem — wyrzuciła z siebie w końcu, mrużąc oczy. — Ale nie chcę o tym rozmawiać, okej?

— Ze Snapem? — spytał James, ignorując jej zastrzeżenia.

— Potter...

— Czemu się z nim przyjaźnisz, co? W ogóle do siebie nie pasujecie — powiedział, mierząc ją wzrokiem.

Lily wzięła głęboki wdech, znów czerwieniejąc, ale tym razem ze złości.

— Po pierwsze, to technicznie nie jest twój interes — zaczęła, obdarzając go podirytowanym spojrzeniem. — Po drugie, to bardzo powierzchowna opinia, jeśli twierdzisz tak tylko w oparciu o wygląd...

No cóż. Lily była obiektywnie piękna, a Snape całkowicie obiektywnie odstawał od jakichkolwiek kanonów estetyki, dodatkowo podbijając swoją odpychającą powłokę równie paskudnym zachowaniem. Nie trzeba było być geniuszem, by móc dodać dwa do dwóch.

— Błagam, Evans — przerwał jej, naśladując jej własne słowa. — Przecież wystarczy jedno spojrzenie na tego oślizgłego gnojka, który chodzi jak cień za Mulciberem. I tak, mógłby umyć włosy, ale to nie jest mój główny zarzut. — Lily otwarła usta, najwidoczniej chcąc odeprzeć jego argumenty jakąś kąśliwą odpowiedzią, ale James nie pozwolił jej dojść do słowa: — Niech zgadnę. Ta gnida uważa, że mi się należało, co?

Lily zacisnęła wąsko usta, tym samym potwierdzając jego przypuszczenia. James uśmiechnął się z tryumfem na ustach.

— A ty się z tym nie zgadzasz, skoro się pokłóciliście, prawda? — dodał już ciszej, nadal nie mogąc przestać się uśmiechać.

Czuł jak wypełnia go przyjemne ciepło, jakby właśnie wygrał jakąś cenną nagrodę na loterii.

— Nie wyobrażaj sobie za dużo, Potter — powiedziała w końcu Lily. — Moja opinia nie ma nic wspólnego z tobą. Nie pochwalam przemocy i tak, nie lubię Mulcibera i jego kliki... A jeśli już tak bardzo interesuje cię ten temat, to z Sevem przyjaźnimy się od dzieciństwa. Możemy się czasem niezgadzać, ale to nic między nami nie zmienia.

Tym razem to James prychnął, krzyżując ręce na piersi i przyglądając się jej z niedowierzaniem.

— Czyli to, że twój drogi Sev trzyma sztamę ze szkolnymi faszystami w ogóle ci nie przeszkadza, tak? To tylko małe nieporozumienie?

Tym razem Lily zrobiła się tak czerwona, jakby zaraz miała puścić parę uszami.

— Uważasz, że jesteś lepszy z tym swoim scyzorykiem, końskim łajnem i nastroszonymi włosami? — spytała nieco drżącym ze złości głosem, a James po raz pierwszy pomyślał, że może powinien był zamilknąć, zanim powiedział o to jedno zdanie za dużo. — Jesteś równie bogaty i arogancki, co oni, Potter. Podaj mi chociaż jedną różnicę między wami.

Jej zielone oczy płonęły znów tym fascynującym, wewnętrznym blaskiem, który sprawiał, że wszystko co robiła i mówiła Lily miało jakąś tajemną głębię, której James nie zdołał jeszcze rozszyfrować. Starając się nie chować urazy, że znów określiła go bogatym bufonem, dotrzymał jej tempa, odpowiadając niemal natychmiast.

— No, to proszę bardzo — zaczął, odliczając na palcach. — Po pierwsze, uważam, że szkoła powinna inwestować w zdolnych uczniów z okolicznych wiosek i to wcale nie zaniży jej zasranego prestiżu. — Odgiął palec wskazujący, robiąc pauzę jedynie na oddech. — Po drugie nie mam żadnego wpływu na to, że urodziłem się bogaty. Mam bardzo wyraźny system wartości, gdyby cię to kiedykolwiek interesowało. Po trzecie, z poprzedniej szkoły wyleciałem, bo zaatakowałem dupka, który pluł bezdomnym do kapeluszy. Mam mówić dalej? Bo to dopiero początek...

Lily spojrzała w okno, a jej twarz wróciła nieco do swojego normalnego, jasnego odcienia. Przez chwilę milczała, obserwując gromadzące się na niebie ciemne chmury, po czym znów przeniosła wzrok na Jamesa. Jej usta nie były już tą równą liną, która przypominała mu o wybuchu złości jego mamy.

— Chyba starczy — mruknęła. — Ale nie chcę już więcej rozmawiać o Severusie, bo to naprawdę nie jest twoja sprawa, okej? I nie, nie chcę, żebyś komukolwiek kopał tyłka, jakby to jeszcze nie było jasne.

James znów wzruszył ramionami, spuszczając zasłonę milczenia na ten temat. Oczywiście, że się z nią nie zgadzał, ale miał już dość sprzeczek jak na jeden wieczór. Dużo bardziej wolał się skupiać na jej jasnych oczach i długiej szyi... Chociaż musiał przyznać, że lubił ten jej wewnętrzny ogień. Lily Evans też miała swój własny system wartości i była mu wręcz imponująco wierna.

— Więc o czym chcesz rozmawiać, Evans? — podłapał James, uśmiechając się do niej czarująco (a przynajmniej miał wrażenie, że tak to właśnie wyglądało). — Masz jakieś ciekawe plotki ze szkoły?

Lily zaśmiała się, przewracając oczami.

— Wszystkie plotki spisałam dla ciebie tutaj — podniosła stertę papierów, machając nią w powietrzu — w formie zadań domowych, żeby ci się znów nie zaczęło przypadkiem nudzić, Potter.

— Nuuuuda... — mruknął James, opadając na poduszki i sięgając ręką po notatki. — Ale niech będzie... Wiesz, że o mały włos załapałabyś się na imprezę z ABBĄ w tle?

— Co za niepowetowana strata — jęknęła przesadnie Lily, nadal się śmiejąc. — Uwielbiam ABBĘ...

James wyszczerzył zęby, podnosząc się na ramionach, by znaleźć się bliżej dziewczyny.

Honey honey, touch me, baby, ah-hah, honey honey — zanucił niskim głosem, ruszając sugestywnie brwiami.

Lily parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią. Znów cała się zarumieniła i wyglądała tak, jakby nie wiedziała co ze sobą zrobić z zażenowania.

Honey honey, hold me, baby, ah-hah, honey honey — kontynuował James, z zadowoleniem obserwując jej rozbawienie. — Honey honey, how you thrill me, ah-hah, honey honey!

Przestań! — Lily zatkała sobie uszy palcami. — Nie chcę ci psuć nastroju, ale strasznie fałszujesz...

Honey honey, nearly kill me, ah-hah, honey honey!

Lily poderwała się z krzesła, cały czas chichocąc.

So when you're near me, darling can't you hear me, S.O.S. — odparła śpiewnie, na co tym razem James zaczął się śmiać. — Jakby mnie kto pytał, to bym stwierdziła, że ci jednak uszkodzili tę głowę, Potter! Jesteś niemożliwy...

James uniósł zaczepnie brew, cmokając i obserwując roześmianą Lily. Patrzyła na niego dokładnie w taki sposób, jaki chciał: jakby czerpała przyjemność z jego towarzystwa. Zaczynał nawet lubić ABBĘ, a to już wiele mówiło na temat tego, jak się czuł.

— Potraktuję to jako komplement — powiedział, szczerząc zęby. — Ty też jesteś całkiem niezła.

Lily zarumieniła się, tym razem ani ze złości, ani z nieśmiałości. Spuściła wzrok na swoje buty, przestępując nerwowo z nogi na nogę.

— Wpadnę jutro ze świeżymi notatkami — poinformowała go, znów spoglądając w jego oczy.

Jej długie, czarne rzęsy rzucały delikatny cień na jej policzki i James przez chwilę poczuł się niezdolny do odpowiedzi, jakby zapomniał, że po wydechu musi zrobić wdech, by nadal funkcjonować. Miał ochotę wstać i ją dotknąć; sprawdzić, czy jej skóra faktycznie była tak gładka, na jaką wyglądała, ale nie mógł tego zrobić z wielu powodów. Zadowolił się więc obserwowaniem jej i wyobrażaniem sobie, jak miękkie byłyby jej usta...

Odchrząknął, przywołując się do porządku, bo cisza między nimi zaczynała być wręcz namacalnie ciężka.

— Dobra — przytaknął, przechylając głowę na bok i przywołując na usta nieco wymuszony uśmiech. — Będę czekał... No wiesz, z kolejną piosenką ABBY... — dodał, po czym znów zanucił: — Knowing me, knowing you...

There is nothing we can do — zaśpiewała Lily, śmiejąc się ku jego zadowoleniu. — Widzimy się jutro, Potter.

Obserwując, jak wychodzi z sali pomyślał, że jeśli to był klucz do jej uśmiechu, to mógł się dobrowolnie nauczyć całej dyskografii ABBY na pamięć.

xxx

Następnego dnia James usłyszał z dawna wyczekany werdykt: z jego głową było wszystko okej, a przynajmniej z medycznego punktu widzenia. Pani Pomfrey zdjęła mu z czoła bandaż, pozwoliła wziąć prysznic, a nawet zmienić piżamę na jego ulubioną koszulkę z The Who i James poczuł się jak nowo narodzony człowiek. Wisienką na torcie była zapowiedź jego rychłego powrotu do świata żywych i wyjścia ze skrzydła szpitalnego już następnego poranka.

W międzyczasie dwa razy odwiedzili go rodzice, przynosząc mu świeżą prasę, smakołyki i herbatę, o którą prosił, a którą zamierzał wręczyć w prezencie Hagridowi. Sporo rozmawiali, a także zdążyli nieco lepiej poznać pozostałych Huncwotów, którzy zaglądali do Jamesa regularnie w każdej dłuższej przerwie między lekcjami. James jeszcze nigdy nie widział, by Syriusz odzywał się do kogokolwiek z równym szacunkiem, co do Euphemii i Fleamonta. Gdyby nie znali się już wcześniej i razem nie pili whiskey nad jeziorem, czy nie rozrzucali końskiego gówna w pokoju swoich wrogów, to mógłby Jamesa zmylić i sprawiać pozory wyjątkowo poukładanego młodego człowieka.

— Koniecznie musicie nas odwiedzić w wakacje — powiedział tata, uśmiechając się do siedzących naprzeciwko niego Huncwotów, którzy zgodnie pokiwali głowami z dorównującym mu entuzjazmem.

Szeroki uśmiech na twarzy Syriusza był ciężki do przeoczenia.

— Masz super starych — powiedział później Jamesowi, gdy zostali na chwilę sami.

James uśmiechnął się do niego, klepiąc go po ramieniu i dumając nad tym, jak bardzo Syriusz najwidoczniej potrzebował rodzicielskiej miłości. W życiu by się do tego nie przyznał na głos, ale nie musiał — James widział to po jego minie, gdy rozmawiał z Fleamontem czy Euphemią.

Po obiedzie do skrzydła szpitalnego wpadł Frank Longbottom, przepraszając Jamesa, że nie odwiedził go wcześniej, ale miał urwanie głowy z przygotowywaniem się do końcowych egzaminów, które czekały go już za parę miesięcy. Frank, (tak jak Paul Abott, który oczywiście nie wpadł w odwiedziny i nie przesłał Jamesowi pozdrowień, w przeciwieństwie do braci Prewett) był na ostatnim roku i czekał go wybór uniwersytetu, który pozwoliłby mu nie tylko na kontynuowanie kariery piłkarskiej, ale też rozwijanie swoich umiejętności matematycznych. Porozmawiali trochę o piłce nożnej, swoich ulubionych drużynach i możliwej taktyce na nadchodzący mecz, po czym - upewniwszy się, że z nogami Jamesa jest wszystko w porządku, Frank odszedł, zapewniając go, że liczy na jego rychły powrót na boisko.

Pod wieczór znów przyszła Lily Evans ze świeżą porcją notatek. Tym razem towarzyszyła jej jednak wyjątkowo sceptyczna Dorcas Meadowes, ubrana w koszulkę z Davidem Bowie, więc obyło się bez śpiewania ABBY.

— Nie jesteś moim ulubionym człowiekiem, Potter — powiedziała Dorcas, podczas gdy Lily składała notatki na stoliku nocnym — ale mam nadzieję, że te dupki nie wywiną się z tego tak łatwo.

— Dzięki za te ciepłe słowa. Wiele dla mnie znaczą — odparł sarkastycznie James, z satysfakcją obserwując, jak kąciki ust Lily wznoszą się nieco w uśmiechu.

Ku jego niezadowoleniu, cała wizyta trwała tym razem może niecałe dziesięć minut, mimo że czekał na nią przez większość dnia, ucząc się tekstu Waterloo na pamięć. Humor poprawiła mu jednak znów niezawodna tego dnia pani Pomfrey, informując go z uśmiechem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by James wrócił do treningów już po najbliższym weekendzie.

— Skąd masz wszystkie te notatki? — spytał Syriusz, przyglądając się otwartej białej teczce, leżącej w nogach łóżka Jamesa.

— Evans mi je podrzuciła — odparł James, starając się na jak najbardziej obojętny ton, na jaki było go tylko stać.

— Evans? — powtórzył powoli Syriusz, wyginając usta we wszechwiedzącym, niesamowicie irytującym uśmiechu. — Ciekawe, ciekawe...

— W końcu jest prefektem, co nie? — mruknął James, przewracając oczami.

— Coś czuję, że już niedługo wrócisz tutaj z podbitym okiem — zażartował Syriusz, przechylając głowę na bok i analizując teraz coś, co wyglądało jak streszczenie wykładu z literatury. — Niech tylko Abott się dowie...

— Abott może mnie pocałować gdzieś — powiedział arogancko James. — Ja mam go gdzieś.

Syriusz zacmokał szyderczo, mądrze wybierając jednak, by porzucić temat zanim zabrną w nim za daleko. Nie pozwalając, by choć na chwilę ich przestrzenią zawładnęła niezręczna cisza, kontynuował, jakby nigdy nic.

— Cała szkoła znów huczy od plotek. Ostatnio słyszałem, jak jakieś świeżaki opowiadały sobie, że Mulciber cię postrzelił, a ty za to poharatałeś go tą twoją maczetą, której to jeszcze nie widziałem na oczy.

James parsknął śmiechem, gładząc się po czole, które ku jego uciesze nie było już przewiązane bandażem. Na szczęście podchodził do tego z dużym dystansem i humorem, nie mając nic przeciwko reputacji lokalnego zawadiaki. Przynajmniej wszyscy pomyślą dwa razy, zanim go zaczepią następnym razem.

— I co im powiedziałeś? — spytał przyjaciela, który wyszczerzył swoje białe zęby.

— Że to nie był pistolet, a karabin maszynowy!

Chłopcy zanieśli się śmiechem. Przerwali dopiero na widok Euphemii Potter, wchodzącej do skrzydła szpitalnego.

— Dzień dobry, pani Potter — przywitał ją z uśmiechem Syriusz.

— Cześć, skarbie — odparła swoim zwyczajowym, ciepłym głosem, który potrafił otulić człowieka jak ciepły sweter w jesienny wieczór. — Dobrze, że dotrzymujesz Jamesowi towarzystwa, bo jak się nudzi, to ma zazwyczaj wyjątkowo głupie pomysły.

— Nie mam pojęcia o czym mówisz, mamo — powiedział James z niewinną miną.

— Na pewno... — mruknęła Euphemia, siadając na krześle, które ustąpił jej Syriusz. — Słuchaj, jutro jest ta cała rada i będziemy chcieli, żebyś przedstawił tam twoją wersję wydarzeń — dodała już nieco poważniej, starając się bezskutecznie ugładzić sterczącą czuprynę Jamesa. — Tata właśnie rozmawia na ten temat z dyrektorem. Dasz radę to zrobić?

— Z przyjemnością — potwierdził James, uśmiechając się złośliwie. — Ale nie obiecuję, że będę specjalnie liczył do trzech, czy ilutam, zanim coś powiem.

Euphemia przewróciła oczami, składając dłonie jak do modlitwy.

— Jak ty z nim wytrzymujesz, Syriuszu? — spytała z przekąsem, na co Black westchnął teatralnie, kręcąc głową.

— Bywa ciężko... Au! — Spojrzał na Jamesa z wyrzutem, po tym, jak ten wymierzył mu kuksańca w bok. — Jest nieobliczalny i agresywny, ale przynajmniej słucha dobrej muzyki.

Euphemia zachichotała, obserwując chłopców z niekrytą przyjemnością, po czym przeniosła wzrok na Jamesa, obrzucając go krytycznym spojrzeniem.

— Uczesz się jakoś na jutro, błagam cię!

Jakoś zostawia całkiem spore pole do popisu — mruknął James, uchylając się przed jej dłonią, wymierzoną raz jeszcze w jego niesforne włosy.

— Ja o to zadbam! — zgłosił się na ochotnika Syriusz, ze złowrogim błyskiem w oku.

— Masz takie piękne włosy, chłopcze, że to powinno być zakazane prawnie — westchnęła Euphemia, gładząc go po głowie, co - jak James zauważył, nie wzbudziło żadnego sprzeciwu u jego przyjaciela, który nachylił się do mamy jak kot, błagający o pieszczotę. — Nie to, co ten, tu... Ale to wina Fleamonta. Mogłam się tego domyślić, jak zgodziłam się na tę randkę z nim...

Pokiwała sceptycznie głową, wstając z krzesła.

— Idź już, mamo, zanim poznamy szczegółową historię mojego stworzenia — westchnął James, machając na nią zbywająco dłonią. — Podobno sesja terapeutyczna całkiem sporo kosztuje, a wolałbym moje fundusze przeznaczyć na nieco inne cele.

Syriusz zakrył usta dłonią, maskując parsknięcie śmiechem.

Przed zmrokiem, ostatnią osobą, która odwiedziła Jamesa był gajowy Hagrid, który od razu wypełnił swoją wielką, włochatą sylwetką całą salę, niosąc ze sobą zapach rumu i siana. Obrzucony nieufnym spojrzeniem pani Pomfrey, usiadł z trudem na małym krześle przy łóżku Jamesa, kładąc na jego stoliku nocnym prezent - niekształtne i twarde jak kamień ciasteczka owsiane własnego wypieku.

— Co za szumowiny — warknął, przyglądając się nadal jeszcze sinemu oku Jamesa. — Powinienem tam być i cię pilnować... McGonagall nieźle mi zmyła uszy i słusznie! Stary, a głupi, ot co!

James poklepał go po wielkim kolanie, kiwając przecząco głową.

— To nie twoja wina, Hagridzie. Jakby nie udało im się wtedy, to znaleźliby jakiś inny moment, żeby mnie zaatakować, jestem tego całkiem pewien. — Otworzył szufladę swojej szafki nocnej, wyjmując z niej piękne, ceramiczne pudełko, przyozdobione słoniami i innymi egzotycznymi zwierzętami. — Masz. Wiem, że lubisz sobie zaparzyć dobrej herbatki. Ta jest prosto z Indii.

Hagrid wpatrywał się w podarunek, jakby conajmniej wygrał los na loterii, a jego ciemne oczy, okolone krzaczastymi brwiami zaiskrzyły się od łez.

— James... nie musiałeś — wyjąkał, wyciągając przed siebie swoje ogromne dłonie i przyciskając go w wyjątkowo włochatym i nieco bolesnym uścisku. — To naprawdę... wspaniałe...

— To tylko herbata! — odparł z uśmiechem James, klepiąc gajowego po plecach i odsuwając się nieco, by zaczerpnąć powietrza. — Jak wpadnę, to razem się jej napijemy, okej?

Hagrid pokiwał gorliwie głową, nadal wpatrując się w pudełko, jak w najcenniejszy skarb.

— Mam nadzieję, że wywalą tych palantów za to, co zrobili!

— Obawiam się, że to nie jest możliwe... — westchnął James. — Ale zobaczymy, co da się zrobić!

Hagrid przytaknął, marszcząc czoło.

— Nie wiem, czy z nimi się da wygrać, James — powiedział, przyglądając się chłopcu z sympatią. — Ostatnio wzięli się za wyburzanie starej kamienicy w Hogsmade... Parę osób próbowało protestować, ale wezwali na nich policję... Oni też chyba siedzą w kieszeni Riddle'a. Wszyscy, oprócz starego Moody'ego.

— Moody'ego? — podłapał zaciekawiony James.

— Tak, był tu szefem komendy parę lat temu, ale zaczęli go degradować, aż wykurzyli go na wcześniejszą emeryturę... Alastor Moody. Ma jedno szklane oko, bo podobno kiedyś złapał jakiś przemytników kokainy i sprawa poszła na noże... — wyjaśnił Hagrid, wskazując na swoje prawe oko dla zilustrowania historii. — Już od dawna próbuje im się dobrać do tyłków, szukając jakiś śladów korupcji czy zastraszania, ale te szumowiny działają w białych rękawiczkach i nie zostawiają śladów. Często spotyka się z Dumbledorem, więc może kiedyś go tu spotkasz. No, ale czas na mnie, bo zaraz Poppy mnie pogoni...

— Fajnie, że wpadłeś — stwierdził James z uśmiechem, ściskając wielką dłoń, którą gajowy wyciągnął w jego stronę.

Hagrid pomachał mu, wstrząsając nieco ozdobnym pudełkiem, które wciąż trzymał w dłoni.

— Zapraszam na herbatkę.

— Z rumem?

— Oczywiście, że nie, szczeniaku — odparł, puszczając przy tym porozumiewawczo oko do Jamesa, który wyszczerzył zęby w odpowiedzi.

xxx

Następnego ranka James zerwał się z łóżka z podwójną dawką energii, z niekrywaną radością ubierając się po raz pierwszy od paru dni w swój szkolny mundurek, czego jeszcze tydzień temu by się po sobie nie spodziewał. Pożegnał się z panią Pomfrey, dziękując jej za opiekę i dziarskim krokiem udał się na śniadanie.

Spojrzenia i szepty naprawdę nie robiły na nim wrażenia. W końcu był Jamesem Potterem i zdążył już przywyknąć do tego, że budził w ludziach skrajne emocje. Tym razem oczywiście chodziło o plotki związane z jego pobiciem, a jako że wielki siniak pod okiem nadal zdobił jego twarz, wszystko to, co uczniowie przypuszczali zdawało się dużo bliższe prawdy, niż gdy to były tylko opowieści.

Byłoby przesadą stwierdzić, że wielka sala zamarła na jego widok, ale zdecydowanie dało się odczuć w powietrzu małe wyładowania elektryczności, gdy James przemierzył korytarz między stolikami, by dosiąść się do swoich przyjaciół, którzy już na niego czekali. Pomachał po drodze do braci Prewett, klaszczących na jego przybycie, skinął głową do Franka, wymienił uśmiech z Lily (ku niezadowoleniu Dorcas i ciekawskiemu spojrzeniu trzeciej koleżanki - szatynki, której jeszcze nie miał okazji poznać), zignorował grymas Abotta, po czym porywając rogalika z czekoladą ze stołu z jedzeniem - zasiadł w końcu u boku Huncwotów.

— Powrót króla — zażartował Syriusz, który w skrytości swojego łóżka często czytywał Tolkiena, zamiast gazet z dziewczynami, motocyklami czy dziewczynami na motocyklach. — Jak nastrój?

James upił łyka kawy i zagryzł niespiesznie rogalikiem, ciesząc się z nowo odzyskanej wolności.

— Wybornie — odparł w końcu, gdy jego usta znów były puste. — Mam umysł ostry jak brzytwa. Gotowy, by pogrążyć paru szkolnych głąbów, co nie, Peter? — Mrugnął porozumiewawczo do Pettigrew, który skłonił gorliwie głowę.

— Cóż za wyjątkowy optymizm — zaszydził Remus, który zdawał się najbardziej pesymistycznie nastawiony do sprawy z całej trójki. — Chyba faktycznie się wyspałeś...

— Spokojnie, przyjacielu. Mamy nowy dzień i całe horyzonty możliwości przed sobą — zapewnił go z uśmiechem James, kątem oka wyłapując wzrok koleżanki Lily, która nie kryła się zbytnio z tym, że się na niego bezwstydnie gapiła. Może Lily jej coś powiedziała...? — Moi rodzice chcą dołączyć do Szkolnej Rady, więc na pewno coś się zmieni... A swoją drogą, to gdzie nasi gieroje?

— Są zawieszeni — mruknął Syriusz, wskazując na niemal pusty stolik, przy którym siedzieli samotnie Nott i Snape. — Zostali odesłani do domów do czasu werdyktu, także pojawią się w szkole dopiero wieczorem.

James podniósł głowę w tym samym momencie, co Severus Snape. Blada twarz chłopaka wykrzywiła się w wyrazie tak wielkiej niechęci, że gdyby James bardziej się przejmował opinią innych, to mógłby się poczuć urażony. Ale James miał to gdzieś i tego ranka czuł się wyjątkowo dobrze, dlatego z pełną premedytacją podniósł dłoń i pomachał przyjacielsko do chłopaka, szczerząc zęby.

— Co tak sam siedzisz, Snape? — krzyknął, a w wielkiej sali nagle zrobiło się przynajmniej o dwa tony ciszej. — Gdzie twoi koledzy? Może chcesz się do nas dosiąść, co wy na to, panowie?

Remus spuścił głowę z nikłym uśmiechem na ustach, Peter otworzył szeroko oczy, gotów, by znów wskoczyć pod stół, ale Syriusz zaśmiał się jedynie, jakby ta deklaracja w ogóle go nie zdziwiła i była najnaturalniejszą koleją rzeczy.

— No nie wiem, James. Mam trochę słaby żołądek i często mnie mdli na widok śmieci — odparł równie głośno, marszcząc nos, jakby wąchał coś wyjątkowo nieprzyjemnego.

Snape napiął swoją spiczastą szczękę i podniósł się od stołu, odkładając z głośnym brzdękiem swój kubek z kawą.

— Zamknij się, palancie — warknął, marszcząc brwi i rzucając oczami gromy w ich stronę. — Myślisz, że zawsze będziesz miał tych swoich sługusów na wyciągnięcie ręki?

Sługusów? — zaśmiał się James, wpatrując się w Snape'a z litością. — Rozumiem, że taki właśnie masz układ z Mulciberem, co nie? To teraz uważaj - nie wszystkie relacje tak wyglądają, ale co ty możesz wiedzieć o przyjaźni, Smarku?

Teraz sala była już cicha, jak makiem zasiał. Słowa Jamesa zawisły w powietrzu i dopiero po chwili chłopak zdał sobie sprawę z tego, jak mogą uderzyć w tę jedną, jedyną osobę, której w ogóle nie zamierzał zranić.

Ale było już za późno.

Za jego plecami Lily Evans powoli podniosła się od swojego stolika, zarzuciła torbę na ramię i wyszła z sali, stukając o posadzkę niskimi obcasami swoich butów. Może to światło tak rzuciło swój cień, a może przez twarz Snape'a przebiegł ledwie zauważalny uśmiech, bo nie tracąc czasu - złapał swoją wyświechtaną teczkę po dziadku i wybiegł za dziewczyną.

— Ups... — mruknął Syriusz, powoli chowając głowę za najnowszym wydaniem The Glasgow Herald.


Jeśli Ci się podobało, drogi Czytelniku, zostaw po sobie komentarz ;)