Ok, tych bardziej wrażliwych ostrzegam, bo w tym rozdziale historia Syriusza może być dla niektórych triggerująca. Przypominam, że to tylko fikcja i nikomu nie stała się prawdziwa krzywda!
Jak zwykle dziękuję komentującym za Wasz doping i celne uwagi!
Miłej lektury :)
Pytanie rozdziału: Czy każdy czyn ma swoje konsekwencje?
xxx
Snape już dawno rozpłynął się w ciemności nocy, ale myśl o nim, schowanym w zaroślach i szpiegującym w cieniu jak jakiś czarny charakter z kreskówki pozostała żywa w pamięci chłopców nie tylko na cały wieczór, który spędzili na obmyślaniu taktycznego planu ratunkowego dla Wąchacza, ale także i poranek, który wcale nie sprawił, że wszystko to było mniej denerwujące.
Syriusz wstał z łóżka razem z pierwszymi promieniami słońca, nabuzowany, jakby całą noc boksował się z natrętnymi myślami o zemście. Był człowiekiem z misją i dawał to do zrozumienia swoim współlokatorom poprzez głośne i ostentacyjne trzaskanie szafkami, krążenie wokół ich łóżek w swoich ciężkich, wojskowych butach, a także mruczenie bluzgów pod nosem. Przy piątym przekleństwie, wypowiedzianym niemal tuż przy jego głowie, James postanowił wreszcie na dobre rozkleić obsypane piaskiem powieki, bo dalsze próby snu były równie skuteczne, co walka o prawa pracowników w kopalniach.
— Złośliwy, wścibski skurwysyn... — mamrotał Syriusz, okrążając łóżko Jamesa.
Ciężkie buty zadzwoniły swoimi łańcuchami na wzmocnienie dramatycznego przekazu swojego właściciela.
— Który pewnie śpi w najlepsze... — jęknął James, sięgając po okulary i zegarek. — Szósta piętnaście... Łapo... Serio? Wyluzuj trochę...
Syriusz zatrzymał się w półkroku, spoglądając na Jamesa tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Jego twarz naznaczona była teraz dziwną obsesją, która była tak magnetyczna, że obudziła dwójkę pozostałych lokatorów. Peter i Remus siedzieli na swoich łóżkach, przyglądając się mu z niepokojem.
— Jak byłem mały, miałem może dziesięć lat, to dostałem od mojej kuzynki Andromedy szczeniaka — powiedział cicho Syriusz. — Był świetny. Mały, biały Jack Russel Terrier, wesoło merdający ogonem i szczający wszędzie, gdzie popadnie. Nawet na te drogie, perskie dywany mojej jędzowatej matki, które kochała zawsze bardziej, niż własne dzieci... — Uśmiechnął się, jakby wspominał coś wyjątkowo przyjemnego. James postanowił nie komentować tej opowieści, czując jednak dziwny niepokój przed jej zakończeniem. — Nazwałem go Sprinter, bo tak zasuwał na tych swoich krótkich łapkach... Całymi dniami włóczyłem się z nim po okolicy.
Przerwał, przeczesując palcami włosy, które zaraz wróciły na swoje miejsce w nienagannym stanie. James w tym stanie nerwów wyglądał już zazwyczaj jak ofiara eksperymentów z widelcem i gniazdkiem elektrycznym.
— No i pewnego dnia moi starzy chcieli zabrać mnie i mojego brata na jedną z tych swoich napompowanych imprez... Chyba ojciec musiał się pochwalić rodziną przed szefem, czy coś, bo zazwyczaj miał to w dupie, gdzie akurat jestem. Nie chciałem iść, bo nie miałem z kim zostawić Sprintera... — Syriusz zawiesił głos. Jego nozdrza zadrgały, a dłonie zacisnął w pięści. — Matka po długich negocjacjach dała się przekonać, by został z nim nasz lokaj... Pamiętam, że impreza była okropna. Serwowali same niejadalne dla dzieci gówna i cały wieczór siedzieliśmy z Regiem przy stoliku, głodni, obserwując, jak wszyscy ci nadęci kretyni popijają szampana i udają, że na codzień wcale nie mają sobie ochoty wbić noża w plecy.
James usiadł, poprawiając okulary na nosie i obserwując w skupieniu twarz przyjaciela, która wyglądała teraz jak maska - zupełnie bez emocji.
— Jak wróciliśmy w środku nocy, to okazało się, że Sprinter uciekł i wpadł prosto pod koła przejeżdżającego samochodu... Że niby to był, kurwa, wypadek, co nie? Ale wiecie co? Nasza posesja ma wielkość połowy szkolnych błoni i do najbliższej drogi pies musiałby zapierdalać dobre piętnaście minut... — W pokoju zaległa głucha cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Syriusz jedynie parsknął zimnym śmiechem, siadając na parapecie i wyciągając papierosa z kieszeni. — I wiecie, co na to powiedziała moja kochana mamusia?
Rozejrzał się po pokoju, a cała trójka jego współlokatorów zaprzeczyła zgodnie. Syriusz powoli odpalił papierosa i zaciągnął się nim, wypuszczając biały obłok dymu przez uchylone okno. James nie był pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź na to pytanie - niczego jeszcze nie jadł i zaczynało go niebezpiecznie kręcić w żołądku.
— No, to po kłopocie. Jeszcze tej samej nocy odlałem się na ten jej pieprzony dywan. Musiałem za to spać w ogrodzie, na deszczu, ale gdybym miał wybór, to zrobiłbym to raz jeszcze. — Znów przyłożył papierosa do ust, spoglądając beznamiętnie na ciemne chmury zbierające się na porannym niebie. — Jak przez tego kutasa coś się stanie Wąchaczowi, to przysięgam, że go zabiję.
James przytaknął powoli, czując, jak zawartość jego żołądka zaczyna wirować. Kłamstwa, obelgi, knucie za plecami... Z perspektywy jego dzieciństwa, ta historia wydała mu się tak abstrakcyjna, że wręcz nierealna. Był jednak pewien, patrząc na twarz swojego przyjaciela, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i w pełnym sensie sprawiło, że Syriusz był teraz takim, a nie innym człowiekiem. Od kiedy tylko zobaczył go pierwszy raz, to czuł instynktownie głębokie pokłady emocji, skryte za tą celowo przybraną nonszalancją.
— Nie piśnie pary — powiedział w końcu, dociskając okulary na nosie. — Dopilnujemy tego, co nie? — Spojrzał na Remusa i Petera, którzy w milczeniu przytaknęli.
Syriusz bez słowa zgasił papierosa o parapet i przymknął okno, odcinając mroźne powietrze, które zaczynało znacząco ochładzać temperaturę w dormitorium.
xxx
Jak dotąd Snape był elementem szkolnego tła w oczach Jamesa: nieistotnym pionkiem, który po prostu tam był. Nieestetycznym, irytującym i nie wiadomo z jakiego powodu zaprzyjaźnionym z Lily Evans, ale oprócz tego, że ten się na niego gapił z psychopatycznym zacięciem, James nie poświęcał mu zbyt wielu myśli.
Można więc powiedzieć, że miał go w dupie.
Teraz uległo to zmianie. Nagle Snape stał się Wrogiem Publicznym Numer Jeden, którego obecności na śniadaniu i szkolnym korytarzu Huncwoci byli aż nazbyt świadomi. Siedział przy stoliku, ze swoją wyświechtaną torbą, przydużymi, niedopasowanymi ubraniami i cały aż epatował złośliwością, jakby ktoś rzucił na niego urok.
Syriusz wpatrywał się w niego jak pies gończy, który miał złowić zwierzynę na polowaniu.
Chłopcy nie poruszyli już więcej tematu Sprintera i wydarzeń z jego dzieciństwa, przystając na milczące porozumienie, że wszystko co miało wybrzmieć, zostało już powiedziane. Skupili się natomiast na tym, co było praktyczne, czyli co zrobić ze Snape'm i - najważniejsze - co zrobić z Wąchaczem.
— Może po prostu nic nie zrobimy? — szepnął Peter, rozkruszając zębami swojego tosta z dżemem. — Może najlepiej będzie zostawić wszystko tak, jak było?
James prychnął, przewracając oczami i ignorując fakt, że Syriusz nie tknął jeszcze swojego jedzenia, zajęty wpatrywaniem się w swojego nowo odkrytego wroga.
— Jasne... — odparł. — I zostawić wielkiego psa Baskerville'ów samemu sobie, żeby już wkrótce zajął się nim hycel...? Już widzę, jak ci wszyscy miejscowi arystokraci zrzucają się na budę i karmę.
— Rogacz ma rację — poparł go Remus, który tego poranka był wyjątkowo blady i apatyczny. — Snape na pewno polazł za nami, żeby przypodobać się Mulciberowi. Trzeba dopilnować, żeby nikomu nic nie powiedział...
— Lunatyku — przerwał mu James z nieco przesadzonym, jednak szczerym uznaniem. — Nie poznaję cię, przyjacielu. Rośniesz nam tutaj na arcymistrza zbrodni...
— Zamknij się — odciął się Remus, rechocąc jednak i przepoławiając swoją kanapkę na pół z krytycznym spojrzeniem. — Innym sposobem jest zadbanie o to, żeby Wąchacz mógł w spokoju mieszkać sobie w lesie. Trzeba tylko przekonać ludzi, że nie jest jakimś zapchlonym demonem ze wścieklizną...
— Albo wilkołakiem — wtrącił Peter, chichocząc. — Moja babcia opowiadała mi często o wilkołakach, mieszkających w lokalnych lasach...
Remus przewrócił oczami.
— Jasne — mruknął Syriusz, po raz pierwszy przenosząc wzrok ze Snape'a na swoich przyjaciół. — A jezioro zamieszkuje Wielka Kałamarnica, która kiedyś przyjaźniła się z Nessie...
— Chyba nie zbierasz osobnych śniadaniówek dla Potwora z Loch Ness, co? — spytał James, szczerząc zęby. — Bo nie wiem, czy jestem aż tak tolerancyjny...
W tym jednak momencie Severus Snape skończył jeść i ruszył w stronę szkolnego korytarza, ukrywając się skrzętnie za swoją kurtyną tłustych włosów. Jak na zawołanie, Syriusz upuścił widelec z brzdękiem na talerz, poderwał się od stolika i bez słowa udał się za nim.
— No i to by było na tyle, jeśli chodzi o jakiekolwiek racjonalne plany... — mruknął Remus, z niezadowoleniem odkładając swoją niedokończoną kanapkę.
— Za nimi — zakomenderował James, czując nosem nadciągające kłopoty.
Widział stalowe spojrzenie Syriusza, które nie wróżyło niczego dobrego. Raczej nie zapowiadało to cywilizowanej pogawędki z racjonalnymi argumentami. Przez cały poranek nad jego przyjacielem zbierały się burzowe chmury, aż wreszcie nastąpił pierwszy grzmot.
James wybiegł na zatłoczony korytarz, rozglądając się, ale ciężko było wyłowić kogokolwiek w tym porannym zamieszaniu. W swojej skórzanej kurtce Syriusz zazwyczaj rzucał się w oczy, ale nie tym razem. Jamesowi wcale nie byłoby zbytnio szkoda Snape'a... Obślizgły typek sam prosił się o kłopoty, wtrącając swój długi i zasmarkany nos w nieswoje sprawy. Nadrzędnym celem eskapady było jednak obecnie raczej ocalenie Syriusza przed wpakowaniem się w jakieś większe tarapaty, bo wszystkie te groźby o planowanym morderstwie brzmiały w jego ustach aż nad wyraz realistycznie.
— Tam! — Peter wskazał palcem na prawo, gdzie mignęła czarna, znajoma sylwetka.
Gdy dobiegli na miejsce - do opuszczonej klasy historii, Syriusz już trzymał Snape'a za kołnierz, dociskając go do ściany. Chłopak był od niego niższy, dlatego ledwie co balansował na czubkach palców, starając się rozpaczliwie zapobiec swojemu zawiśnięciu w powietrzu.
— ...i powiesz mi natychmiast, co wczoraj robiłeś w lesie — zawarczał Syriusz, nieświadomy tego, że nie był już sam na sam z Severusem.
— A co ty robiłeś z tym pchlarzem, co? — odciął się kpiąco Snape.
— Po cholerę za nami polazłeś? Mulciber cię nasłał? Płaci ci za to? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby...
— Łapo — powiedział James, zbliżając się do niego powoli, jak matador do rozwścieczonego byka. Musiał jakoś załagodzić sytuację, nie podsycając przy tym już i tak rozbujałej złości swojego przyjaciela. — Postaw go na ziemię, bo jeszcze na ciebie nasmarka.
Snape zasługiwał na karę za bycie małą, wścibską gnidą, która nie potrafiła odpuścić, ale James wolał nie dopuścić do zemsty fizycznej.
— Mam to gdzieś — warknął Syriusz, nie spuszczając Snape'a z oczu i unosząc go jeszcze wyżej w górę, tak, że ten już teraz stąpał po posadzce jak balerina w Dziadku do Orzechów. — Gadaj, Snape, bo przysięgam, że...
— Bo co? — odciął się Snape, mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi zmuszając się do odrobiny brawury akurat wtedy, gdy był sam, przypięty do ściany i otoczony przez swoich wrogów. James musiał przyznać, że nie spodziewał się po nim tego. Zawsze raczej uznawał go za tego cichego truciciela, który głośniej szczeka niż faktycznie gryzie. Może go nie doceniali? — Bo mnie pobijesz? Proszę bardzo... Tylko zrób to tak, żeby zostawić ślady dla nowej komisji, okej?
Tym razem to Remus zrobił krok do przodu. Co jeszcze mogło zaskoczyć Jamesa tego dnia?
— Zamknij się, Snape — powiedział ostrzegawczo. — Milczenie to sztuka, którą radzę ci opanować... Puść go, Łapo, nie warto...
— Chcesz śladu? — spytał cicho James, obracając w myślach historię o Sprinterze, która nękała go jak senny koszmar. W końcu obiecał Syriuszowi pomoc i nie zamierzał się teraz wycofać. — Możemy ci załatwić taki, na jaki zasługujesz.
— Rogaczu... — wtrącił znów Remus, ale tym razem Syriusz uniósł dłoń, by go uciszyć.
Wpatrywał się w Jamesa i ten wiedział, że przyjaciel już bez słów rozumiał to, co zamierzał zrobić. Tylko z Syriuszem czuł taką telepatyczną więź.
— Peter, nie masz przypadkiem przy sobie niezmywalnych markerów, którymi rysujesz te swoje komiksy o Super Szczurze Parszywku?
Peter wyglądał jak uczeń, który został wywołany do tablicy, nie znając odpowiedzi na pytanie nauczyciela. Cały poczerwieniał, przez chwilę otwierając i zamykając usta, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
— Skąd wiesz o Parszywku...? — wyjąkał w końcu, jakby to właśnie ta informacja ugodziła go najbardziej.
Łapa jedynie przewrócił oczami, odwracając się znów do Snape'a z wyjątkowo nieprzyjemnym uśmiechem.
— Masz je czy nie? — ponaglił go James.
Peter skinął w milczeniu głową, nieco drżącymi palcami rozpinając swój tornister. Podał Jamesowi czarny marker, jakby przekazywał mu conajmniej odbezpieczony granat.
— Rogaczu... — znów przerwał mu Remus, ale teraz już nikt go nie słuchał.
Nawet Snape zamilkł i przestał się szamotać, zwisając smętnie na zaciśniętych pięściach Syriusza. James podszedł do niego powoli, obracając marker między palcami, jakby trzymał w nich magiczną różdżkę.
— Ciekawe, co wszyscy powiedzą na taki ślad...? — zamruczał cicho, zdejmując zębami nakrętkę markera i zbliżając go do czoła Snape'a. — Może jakaś komisja się nim zainteresuje, co?
Wielkimi, drukowanymi literami napisał słowo „SMARK", które dodatkowo podkreślił grubą kreską.
— Mógłbym napisać „kutas", ale to byłoby wyjątkowo szowinistyczne i nie obrazowałoby w całości twojej natury, prawda, Łapo? — powiedział James, oddając zszokowanemu Peterowi jego marker.
Gdzieś w tle, w innej rzeczywistości, w której uczniowie wesoło wychodzili z Wielkiej Sali, zadźwięczał dzwonek, oznajmiając konieczność udania się na lekcje.
— Prawda. Poza tym... Nie jestem pewien, czy taki przejaw męskiej energii pasuje do eunucha — dodał złośliwie Syriusz, odkładając Snape'a na ziemię. — Pomyśl o tym jako o przysłudze, Snape. Może to w końcu cię zmusi, by się porządnie umyć, co?
— Spier... — warknął Snape, ale Syriusz zagłuszył go głośnym śmiechem.
Puścił go, obijając boleśnie o ścianę, po czym otrzepał ręce, jakby próbował się z nich pozbyć niewidzialnego brudu.
— Piśnij komuś o Wąchaczu, a poprawię te litery scyzorykiem — dodał już ciszej, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia z klasy. — Chodźcie, za chwilę mamy chemię.
James rzucił okiem na swoje dzieło, ignorując drobne ukłucia wyrzutów sumienia, dźwięczące w jego głowie równie mocno, co szkolny dzwonek. Przecież Snape sobie na to zasłużył, prawda? Nikt nie kazał mu się wtrącać w nieswoje sprawy i ich szpiegować. No i James nie zamierzał się oszukiwać - z pewnością zamierzał wykorzystać informację w Wąchaczu przeciwko nim. Pewnie aż sikał w majtki z ekscytacji, myśląc o tym, jak wynagrodzą go Mulciber i jego klika.
Tak, zasłużył na każdą jedną literę zdobiącą jego szare i tłuste czoło.
Ignorując niezadowolone spojrzenie Remusa, ruszył prosto za Syriuszem, zrównując z nim kroku. Dotarli do klasy jako ostatni. Jedyne, puste miejsce znajdowało się obok Lily - tam, gdzie zazwyczaj siedział Smarkerus, ale James miał przeczucie, że ten nie pojawi się dzisiaj na zajęciach.
Lily rozglądała się za swoim przyjacielem, nieco zdziwiona jego nieobecnością. Odwróciła się przez ramię, wyławiając palące ją w plecy spojrzenie Jamesa i uniosła wysoko brwi, jakby pytała go, dlaczego się gapi. Ten jedynie uśmiechnął się półgębkiem i puścił do niej oko, sprawiając tym samym, że z jej pełnych ust wydobyło się westchnięcie, zakończone jednak lekkim uśmiechem.
James nie był kowalem, natomiast wiedział, że najlepszym sposobem jest kłucie żelaza póki to jest gorące. Nie zamierzał dlatego przepuścić okazji topniejących lodów wokół serca jego rudowłosej koleżanki, która najwyraźniej zaczynała się do niego przyzwyczajać. Szybko oderwał kawałek kartki ze swojego zeszytu i ignorując Slughorne'a, ustawiającego na stole różnokolorowe fiolki, napisał na nim swoim pismem, w którym każda litera wyglądała tak, jakby próbowała w biegu przeskoczyć następną. To także odziedziczył po ojcu, zaraz po chudych kolanach i rozczochranych włosach.
Czy czujesz się samotna? TAK/NIE
Wykorzystując chwilę nieuwagi nauczyciela i ignorując karcące spojrzenie Remusa, który od incydentu ze Snape'm był jak milczący wyrzut sumienia, wycelował kulką prosto w biurko Lily. Dziewczyna zgarnęła ją w dłoń, nie przestając jednak zapisywać tematu lekcji w zeszycie.
Całe wieki później (a może i niecałe pięć minut według zegarka), rozwinęła liścik i James usłyszał ciche kaszlnięcie, jakby zakrztusiła się śliną. To był dobry znak - rozweselił ją. Kulka trafiła z powrotem na biurko Jamesa.
Czy czujesz się samotna? TAK/NIE
Lily znów zerknęła na niego znacząco przez ramię, na co James westchnął teatralnie.
To dobrze. Moje czułe i empatyczne serce by tego nie zniosło.
Twoje „co", Potter?
Nie potrafię znieść, gdy jakaś piękna kobieta i zarazem dobra dusza są w potrzebie.
Jesteś pijany? A może to te opary z fiolek?
To Twoje feromony.
Lily parsknęła śmiechem, przyciągając tym samym uwagę Slughorne'a.
— Przepraszam — powiedziała, udając, że kaszle. — Zakrztusiłam się.
Nieco czerwona na twarzy odwróciła się do szczerzącego zęby Jamesa, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie odpisała już nic, ale James zauważył, że zamiast wyrzucić świstek, wsunęła go sobie do kieszeni.
— Mdlicie mnie — mruknął Syriusz, przewracając oczami. — Weź ją w końcu do jakiejś skrytki na mopy i miejmy to z głowy, co?
— Zamknij się — odparł James, nadal jednak szczerząc zęby. — Nie mów tak o przyszłej pani Potter.
— Będę rzygał — wymamrotał Syriusz, udając wymioty.
Peter zachichotał i nawet surowy Remus uśmiechnął się półgębkiem, nie mogąc się jednak powstrzymać, przed wbiciem przyjaciołom szpilki swojego niezadowolenia:
— Ciekawe, co powie przyszła pani Potter, jak się dowie, kto zrobił grafitti na czole jej przyjaciela?
James zamilkł, czując jak uśmiech zastyga na jego ustach. O tym nie pomyślał.
xxx
Snape nie pojawił się tego dnia na żadnej z lekcji, co dla wtajemniczonej czwórki Huncwotów nie było żadnym zaskoczeniem. Peter twierdził, że ostatnio, jak przez przypadek pomalował sobie dłoń markerem, to musiał ją później szorować przez trzy dni, żeby linie zbladły. Syriusz nie ukrywał zadowolenia tym faktem, śpiewnie twierdząc, że komu jak komu, ale Smarkerusowi przyda się dosadne szorowanie. Remus milczał, a James razem z nim, zmuszając się do uśmiechu i przeklinając w duchu przyjaciela za to, że musiał obudzić w nim ludzkie instynkty, które kazały mu żałować tej spektakularnej zemsty.
Nie, żeby Snape'owi stała się jakaś wielka krzywda, prawda? Po prostu przez parę dni, za każdym razem, jak spojrzy w lustro, zostanie skonfrontowany ze wspomnieniem czekających na niego wrogów, co - taką miał nadzieję, powstrzyma go przed dalszym mieleniem tym swoim jęzorem.
Cel był szczytny: chodziło o dobro Wąchacza i pamięć o Sprinterze, prawda?
Prawda?
Ale Lily Evans nie wiedziała o szczytnym celu, czy złowrogich spojrzeniach i chowaniu się w krzakach, byleby tylko pogrążyć ich sekrety i James przypomniał sobie o tym wyjątkowo boleśnie, gdy wieczorem, razem z przyjaciółmi siedział rozłożony na ich kanapie, wsłuchując się w energetyczne Changes Bowie'go.
— Cały dzień zamierzasz siedzieć z nosem na kwintę? — mruknął Syriusz do Remusa, zerkając na niego co chwilę z rosnącą irytacją.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparł chłodno Lupin, pocierając kciukiem o język i przewracając stronę podręcznika do literatury.
— Dobrze wiesz! — warknął Syriusz. — Powiesz mu, James?
James westchnął, nucąc „Ch-ch-changes" pod nosem.
— Łapa ma rację. Zachowujesz się, jakby ci było żal Smarka...
Remus jedynie prychnął, kiwając z niedowierzaniem głową.
— Po prostu... Można to było inaczej rozwiązać. Nie siłą i nie upokorzeniem...
— Jak, o, mędrcu? — spytał Syriusz, przerywając mu w pół zdania.
— Może byśmy do tego razem doszli, jakbyś się za nim nie rzucił w pogoń, jak jakiś Batman na sterydach...
— Potter — powiedziała Lily Evans, stając nagle przed nimi z rękami na biodrach.
To nie było miłe, czy żartobliwe Potter, do jakiego ostatnio zdążył już przywyknąć James. Tym razem było nasączone złością i rozczarowaniem, a zielone oczy dziewczyny wyglądały teraz niemal przerażająco. Górowała nad nim, a on już wiedział dokładnie, co za chwilę nastąpi.
Czy żałował?
I tak, i nie. Snape'owi należała się kara, ale szkoda, że oznaczało to krok w tył w jego stosunkach z Lily.
— Evans — odparł James, uśmiechając się do niej mimo ciężkich kamieni, które dokładnie w tej chwili przewaliły się jak lawina w jego wnętrznościach.
Ta chwila w końcu musiała nadejść.
— To ty, prawda? — warknęła Lily, zbliżając się do niego.
— Czekaj, muszę pomyśleć... — mruknął teatralnie James, przymykając oczy i grając na czas. Jeśli miał zginąć tego wieczora, to mógł to równie dobrze zrobić z właściwą sobie charyzmą i gracją. — Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Rozłożył bezradnie ręce, podkładając tym samym świadomie głowę pod topór. Ostrze błysnęło i gilotyna, składająca się z celnych jak brzytwy słowa Lily, opadła wprost na jego kark.
— Myślałam, że jesteś inny... — Lily ściszyła głos, świadoma głów, odwracających się w ich kierunku. — Myślałam, że... Ale się myliłam...
— Evans, skarbie, czy potrzebujesz pomocy? — spytał nader uprzejmie Syriusz. — Bo dalej nie wiemy, o co ci chodzi. James bywa inny i nieco ekscentryczny, to fakt, ale to chyba nietaktowne tak...
— Zamknij się — przerwał mu Lupin. — Tylko pogarszasz sprawę...
— Wiem, co zrobiłeś Severusowi — kontynuowała Lily, zupełnie ich ignorując. — Jesteś tak samo aroganckim, zadufanym w sobie bogatym bufonem, co oni wszyscy. Wmawiasz sobie, że jesteś lepszy, bo czasem masz jakieś ludzkie odruchy i przebłyski o nas, zwykłych śmiertelnikach, którym można przecież rzucić ciastko, gdy umieramy z głodu, ale tak naprawdę niczym się nie różnisz!
James poczuł, jak jego własne nogi niosą go w górę, ciągnąc jego sylwetkę do pozycji stojącej - zupełnie jak marionetkę, podtrzymywaną na sznurkach przez niewidzialnego mistrza. Okej, może to, co zrobili Snape'owi nie było najlepszą możliwą opcją wyjścia z tej sytuacji, ale przecież mieli do tego dobre powody, prawda?
— Evans, chyba trochę dramatyzujesz, co? — spytał, robiąc krok w jej stronę i czując, jak jego poczucie humoru ulatnia się przez szparę w zamkowej okiennicy. — Powinnaś zapytać twojego przyjaciela, co robił wczoraj w nocy, a dopiero potem...
— Nie obchodzi mnie to! — podniosła głos, szturchając go palcem w pierś. — Nie obchodzą mnie twoje głupie żarty i nieskończone wymówki... Severus jest tutaj na stypendium, a ty i twoi koleżcy sprawiliście, że nie może chodzić na zajęcia! Czy wiesz, co to może dla niego oznaczać...?
— Może powinien pomyśleć następnym razem, jak zechce gdzieś wtrącić swój zasmarkany nos? — wtrącił się Syriusz, tym razem też wstając. — I nie udawaj, że nie słyszysz jego rasistowskich żartów, jak tylko znajduje się w pobliżu Mulcibera. Co, może na to przymykasz oko? Bo to biedny Sevcio...
— To nie twoja sprawa, Black, o czym z nim rozmawiam. Pilnuj swoich interesów — odgryzła się Lily, znów przenosząc wzrok na Jamesa. — Nie musisz już udawać, że jesteś miły. Możesz odetchnąć z ulgą i wrócić do swojej zwyczajnej, dupkowatej natury, Potter. Mnie już nie nabierzesz.
Zacisnęła wąsko wargi i odwróciła się na pięcie.
— Hej, ja wcale nie udaję... — odparł James, po raz pierwszy czując, jak jego zazwyczaj cięte riposty nie przychodzą do niego na zawołanie, ale zobaczył już jedynie plecy i powiewające za swoją właścicielką rude włosy. — Przecież ten napis się w końcu zmyje...
— A nie mówiłem? — mruknął Lupin, otwierając książkę i chowając za nią swoją głowę jak za parawanem.
James opadł na kanapę, wsłuchując się w Bowiego:
Ch-ch-changes
Where's your shame?
You've left us up to our necks in it
Time may change me
But you can't trace time
