XIX

Cisza.

#

Ciemność.

#

Albusie, co z nim?"

Gdzieś w oddali rozległ się głos McGonagall.

Poppy twierdzi, że jest po prostu osłabiony"

#

„Panie Malfoy, proszę natychmiast opuścić skrzydło szpitalne! O tej godzinie uczniowie mają obowiązek przebywać w Pokojach Wspólnych!"

Przyjemne ciepło otaczające jego dłoń nagle zniknęło.

#

„Nadal się nie obudził?"

Głos brzmiał znajomo, jakby należał do Hermiony.

„Pomfrey twierdzi że to kwestia najbliższych dni… „

Ten był zaś cichy i słaby, przypominający głos Draco.

#

„Potter, ile czasu masz zamiar jeszcze spać?"

Brzmiało to jak warknięcie Moody'ego.

„Jesteś nam potrzebny, bez ciebie nic się nie uda…"

#

„Co to za bzdury? Od kiedy zwykłe osłabienie kończy się w taki sposób?

„Rozmawialiście już z panem Malfoyem?"

#

„Basta! Skrzydło szpitalne to nie plac zabaw ani miejsce schadzek! Potter jest pod stałą obserwacją! Nie zgadzam się na żadne nowe badania!"

#

– Harry, ty przeklęty dupku…

Znów wybudził go z transu czyjś głos.

– Wszyscy tu odchodzimy od zmysłów. Severus z resztą też… Grał obrażonego jak wrócił, ale jak tylko się dowiedział, że jesteś w skrzydle szpitalnym to od razu zaczął działać. Nie wiem, ponoć miał gorącą kłótnię z Dropsem… Twierdzi, że nie zrobili wszystkiego, żeby cię w pełni zdiagnozować…

Ponownie zniknęło przyjemne ciepło otaczające jego dłoń.

#

– Jak się dzisiaj czujesz? Może w końcu się obudzisz? – znajome ciepło znów pojawiło się na jego dłoni. – Granger przekopuje całą bibliotekę starając się odnaleźć coś, co ci pomoże. Pytałem też ojca… Wszyscy się upierają, że nic nie wiadomo, że wszystko jest z tobą w porządku. Pomfrey twierdzi, że to normalne zmęczenie, ale jak Severus chciał podać ci jakieś eliksiry, kategorycznie mu zabroniła. Wszyscy karzą nam czekać…

Draco znów zamilkł.

– Tęsknię za tobą – wyszeptał, łamiącym się głosem.

###

# Kilka dni wcześniej #

Malfoy był przyzwyczajony do tego, że Harry miał swoje humorki, gorsze i lepsze dni, a czasem podczas obiadów myślami odpływał do innego wymiaru, nauczył się więc nie przejmować tym za bardzo.

Z niedużym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie swoich przyjaciół na temat potencjalnych par i związków mogących powstać w murach zamku. Plotkowali o Diggorym i Chang, Krumie i Granger oraz kilku innych osobach, aż temat w końcu padł na Draco i Pansy.

Blondyn zawsze postrzegał dziewczynę tylko jako przyjaciółkę, nigdy potencjalną partnerkę i był pewien, że ona jest tego świadoma. Nie chcąc jednak jej zawstydzić i nie afiszować się tym, uprzejmie poczekał na jej odpowiedź. Pozwolił jej, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, zaprzeczyć. Dziewczyna zrobiła to cicho i niepewnie, delikatnie się rumieniąc. Draco postanowił to jednak zignorować. Był świadom uczuć dziewczyny, jednak nigdy nie zamierzał naginać swoich własnych, dla jej szczęścia.

#

Gdy podczas lekcji Opieki Hagrid kazał przestudiować podręczniki swoim uczniom, Draco widząc, że jego przyjaciel dalej myślami kompletnie buja w obłokach, postanowił odebrać od niego książkę i chociaż przerzucić jej strony na odpowiedni rozdział. Ku jego zaskoczeniu kartki były wilgotne, jakby zamoczone przez kilka zbłąkanych kropel. Niebo było jednak bezchmurne, nie deszcz więc mógł być tego powodem. Mimowolnie wzrok Draco powędrował ku twarzy przyjaciela, a widok, który ujrzał, na chwilę odebrał mu dech w piersi. Pochylił się nad uchem przyjaciela i szepnął:

– Harry… na Merlina, co jest?

Chłopak momentalnie uniósł na niego wzrok. Wyglądał tak, jakby sam nie do końca pojmował, co się dzieje.

Draco złapał jego dłoń i szybkim krokiem zaczął ciągnąć w stronę czarnego jeziora. Był kompletnie spanikowany, nie wiedział czy Pottera coś boli, czy pomieszało mu się w głowie, nie był w stanie nic zrobić, w żaden sposób mu pomóc, a każda sekunda przeciągała się w godzinę. I w końcu gdy wydawało mu się, że chłopak jest w stanie racjonalnie i świadomie mu odpowiedzieć… dłonie Harry'ego, które kurczowo zaciskały się na jego nagle osłabły, opadając wzdłuż boków Gryfona, a jego ciało, tracąc przytomność, wpadło w ramiona Dracona.

Drżącymi dłońmi Malfoy ujął ramiona przyjaciela, potrząsając nimi i cicho, niedowierzająco powtarzając imię przyjaciela, by w końcu, z pełnych sił, wołać o pomoc.

Nie był magomedykiem ani doświadczonym czarodziejem. Szkoła czy życie nie przygotowało go na takie sytuacje. Jak miał pomóc Harry'emu? Jeśli to był wynik jakiegoś wrogiego ataku, klątwy, sam nie wiedział, może choroby, to jak miałby mu pomóc?!

I nagle, niemal z ulgą, usłyszał jakiś szelest i hałas dochodzący z głębi lasu. Odwrócił gwałtownie wzrok, mimo wszystko nadal nerwowo ściskając w dłoni różdżkę i zobaczył go.

Szalonooki Moody kulał w ich stronę, szybkim krokiem, rozglądając się nerwowo wokół.

– Malfoy – warknął mężczyzna a jego zdrowe oko zatrzymało się na ciele Harry'ego. – Co to ma znaczyć, co tu się stało?

– Nie wiem… stracił przytomność – odparł drżącym głosem. Nie miał siły ani odwagi kłócić się z nauczycielem, zdrowie jego przyjaciela było teraz najważniejsze.

Alastor splunął na ziemię i wycelował różdżką w Pottera. Rzucił na niego zaklęcie diagnostyczne, zaraz po tym, niemal natychmiast, korzystając z lewitującego, by szybkim krokiem ruszyć w stronę murów szkoły.

– Musi jak najszybciej trafić do skrzydła szpitalnego – warknął, odwracając się w stronę blondyna. – Jak tylko dotrzemy do szkoły znajdziesz Dumbledore'a, a teraz… Teraz opowiesz mi ze szczegółami jak do tego doszło.

#

Przez następne kilka dni, zaraz po lekcjach, Draco przychodził do skrzydła szpitalnego. Przesiadywał przy łóżku Harry'ego, trzymając go za rękę i wpatrując w jego pogrążoną we śnie, spokojną twarz.

Dużo mówił. Opowiadał o tym, co dzieje się w szkole, jakie tematy omawiają na lekcjach, o czym rozmawiał z przyjaciółmi… aż w końcu mówił cokolwiek, byle mówić.

Nie wiedział co jest Potterowi. Pomfrey uparcie twierdziła, że jest po prostu przemęczony i potrzebuje dużej ilości odpoczynku, a Dumbledore tylko jej przytakiwał.

Draco im nie wierzył, nie ufał ich osądowi.

Gryfona też dość często odwiedzał Szalonooki. Mijali się z Malfoy'em w drzwiach do skrzydła lub spotykali przy łóżku chorego, w towarzystwie niezręcznej, gęstej ciszy.

#

Cień nadziei pojawił się wraz z powrotem Severusa.

Nikt nie poinformował uczniów o wznowieniu lekcji eliksirów, więc gdy w drzwiach do pustej sali do Obrony, stanął wściekły Nietoperz, oznajmiając, że jeśli cała klasa w ciągu pięciu minut nie zjawi się w lochach, wszystkich czeka godzinny test, bez możliwości poprawki, wszyscy w popłochu i kompletnym szoku wybiegli z sali. Oczywiście nie istniała możliwość, żeby w tak krótkim czasie dostać się z piątego piętra, aż do sali w lochach. Snape jednak nie miał zamiaru przyjąć tego tłumaczenia, w pewnym momencie grożąc nawet odbieraniem punktów.

W taki sposób, po godzinie pełnej męki, Snape zebrał od wszystkich uczniów pergaminy i kazał uczniom przestudiować rozdziały podręcznika, których dotyczyło zaliczenie.

– Malfoy – grobowy głos nietoperza przetoczył się po sali chwilę przed zakończeniem lekcji. – Przekaż Potterowi, że nieobecność na lekcji nie jest żadnym usprawiedliwieniem i że nie ominie go Troll, którego dostał z tego testu.

Po sali niemal natychmiast przetoczyła się fala szeptów, a uczniowie zaczęli nerwowo spoglądać na swojego nauczyciela.

– Oczywiście przekażę – odparł Draco. – Obawiam się jednak, że Harry może nie przyswoić odpowiednio tej informacji.

– Dlaczego miałby? – Mistrz Eliksirów warknął z niezadowoleniem, lustrując swojego ucznia uważnym spojrzeniem.

– Harry jest w śpiączce, profesorze – wtrąciła się Hermiona, jednocześnie wystrzeliwując swoją rękę w górę.

Wzrok Snape'a powolnym ruchem przeniósł się na dziewczynę, która momentalnie cofnęła kończynę, dzielnie jednak nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną.

– Koniec lekcji – warknął w końcu nietoperz, niemal natychmiast wstając ze swojego miejsca i przy akompaniamencie furkotu swojej szaty, opuścił salę szybkim krokiem.

#

Każdy kolejny dzień sprawiał, że Draco coraz bardziej tracił nadzieję. Próbował zajmować sobie czymś głowę, na lekcjach tworzył bardzo bogate i dokładne notatki, żeby móc jak najlepiej pomóc przyjacielowi w nadrobieniu materiału, gdy nie mógł przesiadywać z skrzydle szpitalnym próbował się uczyć. Starał się nie zapominać o śnie, posiłkach i w miarę zdrowym trybie życia, ale za każdym razem, jak patrzył na swoje odbicie w lustrze, zdawał sobie sprawę z tego, że stres żywcem go zjada.

#

Gdy opuszczał Wielką Salę, myślami będąc już przy łóżku przyjaciela, drogę zagrodził mu rudowłosy kundel Harry'ego.

– Malfoy! – Weasley podniósł głos, niemal krzycząc i chwytając blondyna za przedramię, nieco poniżej łokcia, sprawiając, że Draco momentalnie się zatrzymał.

– Puść mnie, Weasley – wycedził przez zęby, szarpnąwszy ręką. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego skutku, stres wpłynął na jego kondycję.

– Co już wiesz o stanie Harry'ego? – widząc że zaskarbił sobie uwagę blondyna, chłopak wyswobodził go z uścisku.

– Jak dokładnie wiesz – warknął Draco, poprawiając zagniecenia na swojej szacie – nic nie wiadomo.

– Problem w tym, Malfoy, że jakoś ci nie wierzę.

– I co? To w jakiś sposób ma być mój problem? – Draco uniósł jedną brew, wpatrując się w rudzielca wyczekująco. – Nie wiem, chcesz żebym podał ci chusteczkę, poklepał po ramieniu czy czego niby ode mnie oczekujesz?

– Sugeruję, że jesteś podejrzany.

– Weasley, na rany Merlina, jeśli chcesz się bawić w aurora i myślisz, że mam czas i ochotę wysłuchiwać twojego biadolenia, to się mylisz. Zrób mi przysługę i odwal się.

– A ty co nagle taki drażliwy? Trafiłem? Co, Malfoy?

– O czym ty bredzisz? – warknął głośno blondyn, resztkami sił próbują utrzymać nerwy na wodzy.

– To, że cię przejrzałem, Malfoy! Od samego początku wiedziałem, że coś jest nie tak.

– Och, Merlinie – westchnął blondyn, przecierając swoją twarz palcami. – Konkretniej, Weasley. Konkretniej!

– Przestań grać! Planowałeś to od samego początku, co? Wiedziałem, że nie zacząłbyś się kręcić koło Harry'ego bez powodu. Nieźle ci to wyszło… Wzbudziłeś jego zaufanie i sympatię tak, żeby móc go unieszkodliwić tuż przed Trzecim Zadaniem tak, żeby nie mógł wygrać!

– ...co?

– Po co ta szopka? Już nie musisz udawać! Wydało się! Ha! A dyrektorzy nie puszczą ci tego płazem! – rudy uśmiechnął się z satysfakcją, wypychając dumnie pierś. – Co, myślałeś, że nikt się nie domyśli? Dziecko by na to wpadło! Trułeś go, co nie…? Dlatego nietoperza nie było tak długo w szkole… Żeby oczyścić go z ewentualnych zarzutów… A teraz, kiedy wrócił, historyjka dowodząca jego niewinności jest dopracowana do perfekcji, hm? A Pomfrey? Może imperius? Wcale bym się nie zdziwił, twoja rodzina od lat babra się w czarnej magii…

– Weasley… – Draco wysyczał to nazwisko przez zaciśnięte zęby. – Odejdź i nie pokazuj mi się na oczy, bo naprawdę rzucę na ciebie jakąś klątwę i gwarantuję, to będzie ostatnia rzecz, jaką kurwa doświadczysz w życiu – warknął Ślizgon, ściskając różdżkę w drżącej, ze zdenerwowania, dłoni.

– Ron, Ron, Ron!

– Roniaczku!

Draco był tak wściekły, że niezauważył nawet, że wśród przysłuchującej im się grupce uczniów, stało dwóch bliźniaczych braci jego oponenta.

– Co się znowu uroiło…

– …w tej twojej pustej główce?

Bliźniaki nerwowo rzucili się na ramiona swojego brata, próbując go odciągnąć na bok.

– Nic mi się nie uroiło! Czemu nikt tego nie widzi?! – krzyknął chłopak, szarpiąc się z braćmi.

– Ron, przesadzasz – powiedział spokojnie Fred, nagle puszczając ramię młodszego i patrząc na niego poważnie. – Wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć twoją niechęć do Malfoya. Jasne, nie lubiliście się od dzieciaka, a teraz jeszcze „ukradł" ci przyjaciela…

– Wy nic nie rozumiecie! – przerwał mu rudzielec, wyrywając się spod uścisku George'a. – Nie wiecie jaki on jest! – chłopak, w oskarżycielskim geście, wskazał Malfoy'a palcem.

– Ale Ron, jakie to ma teraz znaczenie? – jęknął George, załamując ręce.

– Wy… bierzecie jego stronę?! – Ron spojrzał na swoich braci z niedowierzaniem. – Harry to też wasz przyjaciel!

– No właśnie, bracie… Harry – mruknął Fred, patrząc na młodszego z rozczarowaniem i smutkiem. – Właśnie o niego w całej tej sprawie chodzi… Czemu z nim nie jesteś? Jak na przyjaciela przystało?

– Przecież Pomfrey zakazała wstępu do skrzydła!

– A spróbowałeś chociaż raz?! Wystarczyłoby poprosić!

– Nas jakoś wpuściła – Fred wzruszył ramionami, potwierdzając słowa bliźniaka.

– Ron, takim zachowaniem tylko wszystkich do siebie zniechęcisz…

– Nawet Ginny zaczęła cię unikać – wytknął mu Fred, co w ostateczności w końcu zgasiło zapał ich brata.

Chłopak spojrzał na swoich braci z mieszanką złości i żalu i wyszedł z WIelkiej Sali, przeciskając się przez małą grupkę gapiów.

#

– Oklumencja – warknął nietoperz, patrząc z góry na ucznia, siedzącego teraz przed nauczycielskim biurkiem.

– Przepraszam? – Draco zmarszczył brwi w akcie niezrozumienia.

– Jakie postępy poczyniłeś w trakcie mojej nieobecności? – sprecyzował swoje pytanie mężczyzna. – Wierzę, że nie zaprzepaściłeś wszystkich godzin naszej nauki, lekceważąc ćwiczenia.

– Oczywiście że nie – odparł pewnym głosem, Draco.

Prawda była jednak zgoła inna. Z początku rzeczywiście kontynuował swoje ćwiczenia, poświęcając na nie wystarczająco dużo czasu i uwagi. W momencie jednak, gdy Harry trafił do szpitala praktyka spadła na dalszy tor, będąc w końcu na tyle nieistotną, że zwyczajnie o niej zapomniał.

– Świetnie. Rozumiem więc, że nie masz nic przeciwko, abym to sprawdził? – odparł Snape, niemal natychmiast wyciągając różdżkę, którą wycelował w ucznia. – Legilimens!

W pierwszej chwili Draco skupił całą siłę swojej woli, aby odeprzeć atak nauczyciela, z całkiem dobrym efektem. Okazało się jednak, że Severus użył tylko odrobiny swojego potencjału magicznego. Delikatne wzmocnienie zaklęcia wystarczyło, aby cała obrona blondyna runęła niczym szklana tafla.

– Ty śmiesz nazywać to oklumencją? – warknął mężczyzna, zaplatając ręce na piersi.

– Och, to tylko… chwilowa niedyspozycja – odparł chłopak, starając się zachować kamienną twarz. Znał Mistrza Eliksirów. Wiedział, że tłumaczenie się i wymyślanie wymówek to tylko marnotrastwo ich wspólnego czasu.

Legilimens – mężczyzna, bezlitośnie zaatakował go ponownie. Niewielka ilość siły magicznej wystarczała, by już po kilku sekundach obrona blondyna załamywała się bezpowrotnie. Przy każdym następnym ataku Snape wdzierał się coraz głębiej, coraz dalej w zakamarki umysłu Dracona.

Miał w tym swój cel. Chciał uświadomić Malfoy'a jaki błąd popełnił, lekceważąc naukę oklumencji, ale też próbował dowiedzieć się czegoś więcej o stanie Pottera. Lawirował wśród wspomnień i myśli blondyna, drążąc ku każdej bardziej lub mniej ważnej scenie z udziałem Gryfona. Zobaczenia części z nich błyskawicznie żałując i w końcu, czując irytację zmieszaną z bezsilnością, ostatni raz tego wieczoru cofnął zaklęcie.

Nie dowiedział się kompletnie niczego ponad to, co już wiedział. Wcześniej podejrzewał, że Malfoy zataił przed nim jakąś istotną informację, to by z resztą wcale go nie zaskoczyło. Okazało się jednak, że w tym przypadku Malfoy okazał się być wyjątkowo szczery. Druga strona medalu zaś… o niej Snape miał wielką nadzieję jak najszybciej zapomnieć. Część wspomnień Draco, była znacznie… bardziej prywatna. I gdyby tylko zaklęcie zapomnienia nie wiązało się ze znacznym ryzykiem, Nietoperz był gotów użyć go na sobie w każdej chwili. Niestety, w obecnej sytuacji musiał jakoś przetrawić przelatujące mu przed oczami wizje obściskujących się ze sobą uczniów. Na których samą myśl czuł na plecach nieprzyjemne dreszcze i wiedząc, że tego dnia nie będzie już w stanie się skupić, wyrzucił blondyna z gabinetu.

###

Nie wiedział ile czasu dryfował w nicości. Ile i co jaki czas wybudzał się z tej przyjemnej nieświadomości, ale też niekoniecznie go to obchodziło. Był mniej, lub bardziej świadomy tego, że nie był przytomny. Tylko czy naprawdę nie był? Miał wrażenie, że po prostu jego umysł był zwyczajnie gdzie indziej. Gdzieś, gdzie czuł się bezpiecznie, gdzie mógł przemierzać nieskończone oceany mgły jego umysłu. Gdzie czuł się niesamowicie przyjemnie i beztrosko, tak, jakby już nigdy nie miały go dotyczyć żadne problemy. Ani jego, ani niczyje inne.

Nie wiedział, czy nie potrafił wyrwać się z tego transu. Nie próbował. Po prostu nie chciał.

Z początku, na krótkie chwile, ku rzeczywistości wybudzał go każdy głośniejszy dźwięk. Szybko jednak nauczył się je ignorować i przestał na nie reagować. Później, jedynym bodźcem, który przyciągał jego umysł ku rzeczywistemu światu, był głos Dracona. Za każdym razem, gdy słyszał cichy, zmęczony ton przyjaciela, Harry czuł coś na kształt winy. Ale przecież problemy go nie dotyczyły… Więc nie mógł czuć tak negatywnego uczucia. Nie wiedział zresztą, co miałby zrobić jednak, więc po chwili zdezorientowania, znów zanurzał się w czarnej nieświadomości próbując zapomnieć o tym dziwnym uczuciu.

Większość czasu dryfował bezczynnie, relaksując się w otaczającej go przyjemnej nicości. Czasem wędrował, w poszukiwaniu… sam nie wiedział czego. Po prostu eksplorował. Chciał poznać swój umysł, odkryć go i może znaleźć coś, co choć odrobinę różniłoby się od tej wszechogarniającej czerni i mimo, że czasem zapuszczał się już tak daleko, że niemal zapominał kim jest, to zawsze potrafił odnaleźć drogę powrotną.

Czasem widział urywki czyichś wspomnień, były jednak na tyle krótkie, że nie potrafił ich w żaden sposób rozszyfrować. Jakby przebłyski piorunów w czasie burzy. Wiedział, że nie należały do niego, ale jakoś wcale go to nie martwiło. Nie miał ochoty się tym przejmować. Wszystko dookoła niego odwodziło go od nieprzyjemnych myśli i mimo, że od czasu do czasu te krótkie wizje skąpane były we krwi, to mijały tak szybko, że przecież nie było sensu, żeby się nimi martwić.

Czasem, podczas dryfowania, przeczesywał tę mgłę palcami i myślał o przyjemnych wspomnieniach. O herbatkach u Hagrida, listach i rozmowach z Syriuszem, o warzeniu eliksiru wielosokowego w łazience Jęczącej Marty, locie na Hardodziobie, wieczorach spędzonych na nauce ze Ślizgonami, o nocach spędzonych z Draco, zwycięskich meczach Quidditch'a, zakupach na ulicy Pokątnej, świętach spędzonych w Hogwarcie…

Nie potrafił myśleć o niczym nieprzyjemnym. Nawet nie mógł się do tego zmusić, ale nie wywierał na sobie presji, miał czas. Miał mnóstwo czasu żeby zmusić się do myślenia. Często jego myśli krążyły wokół Draco i choć z początku część jego rozważań sprawiała mu duży dyskomfort, a wręcz ból, to powoli oswajał się z tym uczuciem. Myślał o tym co się wydarzyło między nimi, o tym co do niego czuje i kim dla niego jest, a im dłużej to trwało, tym bardziej się nie poznawał. Jego ostatnie uczucia względem przyjaciela wydawały mu się obce i nienaturalne.

Draco Malfoy był…

Poświęcił wiele czasu i prób na znalezienie odpowiedniego słowa, ale nic nie wydawało mu się odpowiednie. Tak, jakby jednocześnie go znał i jednocześnie był dla niego kimś kompletnie obcym.

#

– Harry, czy ty mnie słyszysz? – z otępienia znów wyrwał go głos blondyna. – Odpowiedz mi, proszę… – chłopak mówił rozedrganym cichym szeptem, jakby był bliski płaczu. Słyszał go, oczywiście że go słyszał, chociaż ton, którym blondyn mówił sprawiał, że wcale tego nie chciał. Starał się odgonić od siebie dręczącą go wizję, która zaskakująco łatwo nawiedziła jego głowę. Nie mógł znieść wyobrażenia tego dumnego, wyniosłego Ślizgona na skraju płaczu. Czarę goryczy przelała jednak kropla, która upadła na dłoń Harry'ego, tą którą zawsze otaczało to kojące ciepło, które przypominało mu, że gdzieś w zewnętrznym świecie wciąż jest jego ciało.

Ból, który niemal natychmiast zaczął ściskać pierś Gryfona, z sekundy na sekundę stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Musiał coś na to zaradzić, jakkolwiek zareagować. Przecież najlepiej byłoby się wycofać, z powrotem do swojej bezpiecznej kryjówki w głowie… Ale…

Całą siłę woli skupił na jedynej znanej mu teraz części jego ciała. Na dłoni, która zawsze znajdowała się w uścisku Dracona. Każda sekunda walki jego samego, z własnym umysłem niemożliwie się ciągnęła, czuł że prowadzi batalię i że z całej siły stara się nie przegrać. I gdy w końcu jego ciało odpowiedziało niemal niezauważalnym drgnięciem, poczuł się tak, jakby rzeczywistość z całej siły uderzyła go w twarz. Pierwszy raz, od bardzo długiego czasu nie miał w zanadrzu tego niekończącego się czasu, nie mógł sobie wmawiać, że jak teraz się nie uda, to przecież będzie mógł spróbować jeszcze raz… później. Liczyło się tylko tu i teraz. Wiedział, że to była tylko kwestia samozaparcia. Z każdym kolejnym drgnięciem następnego palca czuł coraz większą świadomość. Stawał się bardziej Harry'm Potterem, a mniej bezimiennym bytem.

I gdy w końcu miał pewność, że zapanował nad tą częścią swojego ciała, z trudem uniósł ramię, sięgając ku policzkowi swojego przyjaciela.

– Nie płacz – szepnął niepewnie, nie wiedząc, czy z jego ust naprawdę wydobędzie się jakiś dźwięk. Czuł jak aksamitna skóra blondyna jest mokra, a on sam drży delikatnie.

Gdy tylko usłyszał własne słowa, poczuł nagle… po prostu wiedział już, że mu się uda. Uchylił powieki, zaraz wzrokiem odnajdując twarz blondyna, który wpatrywał się w niego bez ruchu, załzawionymi, podkrążonymi i mocno zmęczonymi oczami. – Nawet w takim stanie wyglądasz pięknie, Draco – powiedział cichym, zachrypniętym głosem, uśmiechając się czule do chłopaka.

– Ha-Harry… – jęknął blondyn, najwyraźniej w końcu dając wiarę rzeczywistości. Odrzucając wszelkie opory, rzucił się na bruneta, obejmując ramionami jego szyję. Chłopak z trudem uniósł swoje ręce, obejmując przyjaciela swoimi niewielkimi pokładami sił i pozwalając mu się w spokoju wypłakać.

Głaszcząc plecy blondyna, przetoczył wzrokiem po skrzydle szpitalnym. Mierząc się jednak z przykrą rzeczywistością, zaraz sięgnął po swoje okulary które tak, jak się spodziewał, leżały na stoliku nocnym. Był tutaj sam, wszystkie łóżka były idealnie zaścielone, jakby Pomfrey nie przyjmowała innych uczniów na leczenie.

– Panie Malfoy, czas dobiegł ko… – gdy tylko usłyszał surowy głos pielęgniarki, gwałtownym ruchem odwrócił głowę w jej stronę. Draco zaś natychmiast się wyprostował nerwowo ocierając swoją twarz. – Na brodę Merlina, Potter! – krzyknęła, od razu podbiegając do łóżka. – Kiedy się obudziłeś?!

– Może… z kilka minut temu? – odparł wciąż zachrypniętym głosem.

– Panie Malfoy, proszę niezwłocznie powiadomić Dyrektora! Niech pan użyje kominka w moim pokoju! – zarządała kobieta, jednocześnie wyciągając swoją różdżkę i zaczynając rzucać na Harry'ego zaklęcia diagnostyczne.

Ślizgon wyprostował się sztywno, chętnie korzystając z możliwości ucieczki i szybko udał się do komnat Pomfrey, zapewne w pierwszej chwili poświęcając chwilę na doprowadzenie swojej osoby do stanu akceptowalnego, a dopiero w następnej, gdy był już pewien, że wygląda zadowalająco, sprowadzając Dyrektora.

Minęła dosłownie chwila, gdy w drzwiach prowadzących do pokojów pielęgniarki, pojawił się Dumbledore. Wraz z nim spieszyli Draco, Moody i Snape. Harry był jeszcze w czasie badań, gdy jego łózko otoczyła cała ta szarańcza.

– Harry, jak się czujesz? – pierwszy odezwał się Albus, uśmiechając z wyraźną ulgą.

– Mn, w porządku – odparł z trudem. – Trochę zmęczony…

– Potter, pamiętasz cokolwiek sprzed omdlenia? Podejrzewasz, że to mógłby być atak? Wiesz, co mogło ci się stać? – od razu wtrącił się Moody, wściekle lustrując całe jego ciało swoim magicznym okiem.

– Nie… po prostu zrobiło mi się słabo i… chyba zemdlałem.

– Nie widziałeś żadnego napastnika? Może podejrzewasz kogoś? Nie uważasz, że któryś z reprezentantów mógłby chcieć pozbyć się konkurencji? – ciągnął dalej Szalonooki.

– Alastorze, myślę, że za wcześnie na takie oskarżenia – odezwał się Dumbledore, sprawiając, że Moody wykrzywił się brzydko, nie kontynuując jednak wypowiedzi.

– Potter, uważam, że istnieje prawdopodobieństwo otrucia – głos zabrał Snape.

Jego ton był jednak wyprany z wszelkich emocji, jakby stan w którym znajdował się uczeń nie do końca go obchodził.

– A skoro nasz pacjent jest już przytomny, to jeśli pan dyrektor pozwoli, chętnie sprawdzę, czy w organizmie Pottera nie ma śladów żadnej niepożądanej substancji – mężczyzna zwrócił się do, najstarszego w gronie, czarodzieja.

– Bardzo proszę, Severusie. Pani Pomfrey nie powinna mieć teraz żadnych obiekcji, prawda Poppy? – Albus uśmiechnął się do kobiety, która wyraźnie walczyła ze sobą, nie będąc przekonana co do słuszności badań. W końcu jednak pokręciła głową, dając za wygraną.

– Oby tylko pan Potter ponownie nie wylądował szpitalnym łóżku – powiedziała surowo, chowając różdżkę i jednocześnie dając do zrozumienia, że zakończyła już swoje badania.