Pora deszczowa w Tokio nie odpuszczała. Ponury widok za oknem idealnie współgrał z nastrojem, który towarzyszył mi nieprzerwanie od dwóch tygodni. Nierozpakowana walizka nadal stała w wąskim korytarzu, odbierając mi swobodę przejścia, czego nie zauważyłbym, gdyby nie dzisiejsze zderzenie z jej twardą powierzchnią i pulsujący ból kolana.
Zmusiłem swoje mięśnie do pracy, wyciągając rękę po leżącą na drewnianym, niskim stoliku czekoladę i odgryzłem sporych rozmiarów fragment. Niemożliwe do zastąpienia niczym innym smak i konsystencja pobudziły moje kubki smakowe, sprawiając że na krótką chwilę mój umysł skupiony był tylko na tym. To jak dosłownie rozpływa się, wypełniając swoją delikatną goryczką wnętrze moich ust. To jak każda jej cząsteczka zostawia po sobie ślad, pozwalając bym czerpał z jej walorów jak najwięcej, możliwie jak najdłużej.
Minęły dwa tygodnie od mojego przyjazdu tutaj, a ja nadal tkwiłem w tym samym miejscu, w tym samym stanie. Nic się nie zmieniło. Do niczego nowego nie doszedłem. W dalszym ciągu nie wiedziałem, co chcę zrobić ze swoim życiem.
Czułem bezsilność, a jednocześnie wściekłość, że znalazłem się w punkcie wyjścia.
Nie do takiego początku chciałem dotrzeć. Nie w takim punkcie chciałem tkwić.
Tak bardzo skupiłem się na osiągnięciu celu, że całkowicie pominąłem jakże oczywistą cechę mojej osobowości.
Nie lubiłem ludzi. Ludzie nie lubili mnie.
Nie byłem doskonały i nie chciałem, by ktokolwiek poznał prawdziwego mnie, by dostrzegł moje niedoskonałości. Byłem sam, ale paradoksalnie nie czułem się samotny. Za nikim nie tęskniłem, nie potrzebowałem towarzystwa drugiej osoby, by czuć się spełnionym.
A przynajmniej właśnie to nieustannie sobie wmawiałem.
Czy gdybym znał wcześniej wynik, postąpiłbym inaczej? Czy to możliwe, że zmusiłbym się do interakcji, do rozmowy z ludźmi, z którymi nie czułem żadnej więzi? Czy taka wyrafinowana gra przyniosłaby mi spełnienie? Czy znalazłbym w sobie siłę, by odgrywać przydzieloną sobie rolę?
Czy byłbym wtedy szczęśliwy?
Zamknąłem oczy, wschłuchując się w liryczne dźwięki fortepianu, dobiegające zza cienkiej ściany i w tej samej chwili kolejne pytanie rozbrzmiało w mojej głowie.
Czy rozumiem, co oznacza być szczęśliwym?
Tempo i charakter uległy zmianie, a wraz z nimi zmienił się mój nastrój. Ewoluował wraz z tą cudowną, doskonale mi już znaną melodią. Ostatni tego wieczoru utwór, ten wyczekiwany, ten, który zwiastował zbliżający się koniec kolejnego dnia, jak zwykle sprawiał, że całe moje ciało trwało w stanie jedynego w swoim rodzaju zawieszenia. A gdy ostatnie nuty wybrzmiewały, rozchodząc się czystą, głęboką barwą, mój pozorny spokój rozpływał się wraz z ginącą falą dźwięku.
Nastała cisza. Sonata* Chopina dobiegła końca.
Otworzyłem oczy i z uczuciem swoistego niepokoju, spojrzałem w stronę okna. Ten sam obraz, ten sam widok rozległego, spowitego łuną światła miasta. Pobudzony z niezrozumiałego powodu tym, co roztaczało się tuż przed moimi, zdradzającymi lęk oczami, podniosłem się i bosymi stopami dotknąłem chłodnej podłogi. Stanąwszy pewnie na twardych panelach, sięgnąłem po przewieszoną przez oparcie fotela bluzę i ruszyłem przez pokój, tym razem docierając dalej. Zacisnąwszy palce na metalowej klamce, otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
Chłodny wiatr rozwiał moje włosy, a pojedyncze krople deszczu spłynęły po mojej twarzy, gdy uniósłszy głowę, utkwiłem wzrok w rozpościerającym się nade mną granatowym niebie. Naciągnąłem kaptur i dotarłszy do przejścia, ruszyłem przez zamalowany asfalt, podążając za tłumem.
Minąwszy pobliską świątynię, snułem się jeszcze przez jakiś czas po oświetlonej, wąskiej uliczce i zachęcony neonem o przyjemnie żółtym kolorze przystanąłem, pozwalając by na wpół świadomie moje stopy skierowały mnie w stronę uchylonych drzwi.
Tetniący życiem lokal zawładnął moimi zmysłami. Przeplatające się głosy, śmiech, obracające się z dużą prędkością śmigła metalowych wentylatorów, kostki lodu uderzające o ścianki wysokich szklanek, współgrały ze sobą, tworząc coś w rodzaju wyjątkowo przyjemnego dla uszu szumu. Ruszyłem przez średnich rozmiarów pomieszczenie, spowite światłem o ciepłej, pomarańczowej barwie i odsunąwszy wysokie krzesło, zająłem miejsce przy barze. Zsunąłem kaptur, uwalniając skryte pod nim odrobinę wilgotne włosy, a gdy kątem oka dostrzegłem barmana idącego w moim kierunku, mimowolnie, nieintuicyjnie odchyliłem się na oparcie.
– To chyba twój pierwszy raz tutaj – odezwał się po japońsku, zakładając naiwnie, że go zrozumiem.
Akurat tym razem trafnie.
– Co mnie zdradziło? – spytałem, przyglądając mu się uważnie.
Szczupły Japończyk z czupryną pofarbowanych na biało prostych, średniej długości włosów, śmiało odpowiadał na moje wwiercające się w niego spojrzenie.
– Zapamiętałbym cię, gdyby było inaczej.
– ...Nie zapytasz, czego się napiję?
– Ok – odparł z uśmiechem. – Czego się napijesz?
– Whisky z lodem i mlekiem owsianym.
– Ciekawy wybór – przyznał, nie przestając się uśmiechać.
Milczałem, dając mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany kontynuacją tej bezcelowej rozmowy i odczekałem chwilę, by pojął ten oczywisty moim zdaniem przekaz.
Pojął go, mieszcząc się w ramach czasowych, które z góry narzuciłem i odwrócił się, otwierając niską, czarną lodówkę. Podczas gdy białowłosy chłopak przygotowywał moje zamówienie, powoli kiełkująca świadomość, że jestem obserwowany wzrosła kilkukrotnie. Siedzący po mojej lewej, dwa miejsca dalej młody mężczyzna znalazł najwidoczniej w mojej osobie idealny punkt do prowadzenia tej jawnej inwigilacji. Splotłem dłonie, opierając je na drewnianym blacie i poczułem jak zimna, wilgotna szklanka znajduje miejsce pomiędzy nimi, dopasowując się idealnie do ich kształtu.
– Whisky z lodem i mlekiem owsianym – oznajmił barman, gdy spojrzałem na niego odrobinę zdezorientowany.
– Dzięki – rzuciłem, mocniej zaciskając palce na mokrej powierzchni szkła.
Czując na sobie baczne spojrzenie siedzącego nieopodal mężczyzny, zupełnie pominąłem pojawienie się kolejnej osoby, potencjalnie mogącej uprzykrzyć mi ten i tak pozbawiony przyjemności, dość późny wieczór.
– Wzbudzasz spore zainteresowanie – usłyszałem po swojej prawej.
Milczałem, zakładając naiwnie, że nowo przybyły zachowa się podobnie jak białowłosy chłopak. Uniosłem szklankę, zbliżając ją do ust i upiłem łyk. Słodki płyn spłynął po ściance gardła, a przyjemnej barwy głos rozległ się ponownie.
– Zastanawia mnie twoja obojętność. Grasz trudnego do zdobycia, czy naprawdę nie jesteś zainteresowany?
Tym razem postanowiłem się odezwać. Odwróciłem głowę, napotykając jego spojrzenie skryte za pomarańczowymi szkłami dość niestandardowo wyglądających okularów. Brązowe włosy, które w tym świetle wyglądały na jaśniejsze niż są w rzeczywistości, okalały jego twarz, a długa grzywka opadała na wyróżniający się element garderoby.
– Zawsze w ten sposób zaczynasz rozmowę?
– Preferujesz kontakt fizyczny z pominięciem gry wstępnej?
Zaskoczył mnie. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
– Lub co wnioskując po twojej reakcji jest najbardziej prawdopodobne – nie masz pojęcia gdzie się znajdujesz.
Mimowolnie spiąłem się, a wzrok zawędrował nieco dalej, rejestrując obrazy, które jednoznacznie wyjaśniły jego słowa. Powróciłem do nieznanej mi jeszcze barwy oczu siedzącego tuż obok mężczyzny i zanim zdążyłem się odezwać, raz jeszcze usłyszałem jego głos.
– A przynajmniej nie miałeś – zauważył z uśmiechem.
– Skoro już wiesz, może zaprzestaniesz tych bezowocnych prób?
– Jesteś całkiem pewny siebie – roześmiał się, podpierając policzek na dłoni i wpatrując się we mnie badawczo. – Myślisz, że cię podrywam?
– Jeżeli nie, to tym bardziej odpuść. Nie mam zamiaru wypełniać sobą twojego czasu.
– W takim razie jak zamierzasz mi się odwdzięczyć?
– Co? – rzuciłem, czując narastającą irytację.
– Gdyby nie ja, musiałbyś teraz radzić sobie z mężczyzną siedzącym po swojej lewej. Po charakterze jego spojrzenia wnioskuję, że miał co do ciebie bardzo konkretne plany. Nie tak czyste jak moje.
– Podejrzewam, że poszłoby mi łatwiej niż z tobą. Więc tym bardziej nie czuję się zobowiązany, by jakkolwiek ci się odwdzięczać. Nie dostrzegam żadnych plusów z twojego pojawienia się.
– Zapewniam cię, że już wkrótce nie ujrzysz nic poza nimi.
Ta rozmowa nie miała sensu, do niczego nie prowadziła. Wziąłem kolejny łyk mlecznego napoju alkoholowego i umieściłem papierowy banknot tuż pod opróżnioną w połowie wilgotną szklanką.
– Zmieniamy lokal? – zapytał, gdy zsunąłem się z krzesła z zamiarem jak najszybszej ewakuacji.
Co jest z nim nie tak?!
– Ja na pewno. Co do twoich planów, nie wnikam.
Powiedziawszy to (nie zaszczycając go nawet spojrzeniem), naciągnąłem na głowę kaptur i ruszyłem w stronę wyjścia. Pełna świadomość charakteru owego lokalu sprawiła, że wyjątkowo wyraźnie czułem na sobie spojrzenia tych potencjalnie chcących się do mnie dobrać mężczyzn. Z ulgą stanąłem na mokrej od deszczu ulicy i mimowolnie spojrzałem za siebie, chcąc upewnić się, że nikomu nie przyszło do głowy, by za mną iść.
– Tutaj jestem – usłyszałem ponownie ten sam głos, przed którym starałem się uciec.
Spojrzałem na niego poirytowany i wsunąwszy ręce do kieszeni bluzy, skuliłem się pod wpływem chłodniejszego powiewu wiatru.
– Podwieźć cię? – spytał, wskazując stojący nieopodal motocykl.
– Skąd pewność, że twój pojazd jest w stanie dowieźć mnie do celu?
– Przeczucie – odpowiedział, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu.
– Błędne – mruknąłem cicho i wyminąwszy go bez słowa, poczułem delikatne szarpnięcie.
Zatrzymałem się, a niedowierzające spojrzenie utkwiłem w jego dłoni, zaciskającej się na moim przedramieniu.
– Być może wcześniej nie wyraziłem się dość jasno – zacząłem, przenosząc wzrok na jego niewzruszoną tonem mojego głosu twarz – więc ujmę to inaczej... odpierdol się – zakończyłem paradoksalnie wyjątkowo łagodnym i miękkim głosem.
Jego palce delikatnie drgnęły, ale nadal stykały się z powierzchnią mojej bluzy, nadal czułem je na sobie. Czy naprawdę nie pozostawało nic innego? Czy przemoc fizyczna była jedynym wyjściem, by uwolnić się od niego? Westchnąłem zrezygnowany i podszedłem bliżej, szybkim ruchem blokując jego drugą rękę, która oczywiście, że zmierzała w moim kierunku. Sprawnie uwolniłem się spod jego dotyku i odwróciwszy go do siebie plecami, unieruchomiłem mu ręce, a brodę oparłem na jego lewym ramieniu.
– Czy w Japonii takie zachowanie nie jest nazbyt szokujące? – spytał, próbując na mnie spojrzeć.
– Martwisz się o stan psychiczny potencjalnych świadków?
– A ty nie? – Poważne brzmienie jego głosu wprowadziło mnie w chwilowe osłupienie.
– ...Jeżeli odpowiem, zdradzę ci informację o sobie, czego nie zamierzam robić – powiedziałem wprost do jego ucha, tak by każde słowo trafiło do jego nieszablonowo pracującego umysłu.
– Och, Mello – roześmiał się, a ja zamarłem, słysząc swoje imię wypowiadane przez tego nieznanego mi mężczyznę.
Przycisnąłem go mocniej do siebie, chcąc stłumić śmiech, który wydobywał się z jego gardła, a zamiast tego znalazłem się po przeciwnej stronie, więziony przez jego silne ramiona. Oparłszy brodę na moim ramieniu, odezwał się, a ja poczułem jak jego ciepły oddech wdziera się do mojego ucha.
– Zapytam raz jeszcze... Podwieźć cię?
– Kim jesteś i czego chcesz? – wydusiłem przez zaciśnięte z wściekłości gardło.
Tak wiele potencjalnych wyjaśnień przewijało się przez moją głowę. Jednak z jakiegoś powodu nie zawierzałem żadnemu z nich. Były zbyt banalne, zbyt oczywiste. Wiedziałem, że nigdy wcześniej nie byłem tak daleki od prawdy, jak w tej chwili.
– Odpowiem, jeżeli zostaniesz ze mną do rana – odezwał się, z premedytacją wystawiając mnie na kolejną próbę.
...
* Sonata b-moll op. 35
"Parfois, je ne peux que gémir, souffrir et déverser mon désespoir au piano!"
Fryderyk Chopin
